Półtora tysiąca przypadków pogwałcenia praw rosyjskich dziennikarzy zarejestrowała w roku 2007 Fundacja Obrony Jawności (Fond Zaszczity Głasnosti). Dla porównania – w 2006 roku odnotowano 1345 takich przypadków. Przedstawiciele fundacji zauważyli jednak i dobrą tendencję: z roku na rok coraz mniej dziennikarzy ginie na posterunku. Były lata, kiedy ginęło 20-30 dziennikarzy rocznie, w zeszłym roku zginęło ośmiu. Za to zwiększyła się liczba napadów na dziennikarzy i redakcje, dużo częściej pracownicy mediów są też zatrzymywani, aresztowani, przesłuchiwani. Liczba zatrzymań znacznie zwiększyła się w okresie poprzedzającym wybory.
Tyle sprawozdanie.
Jest jeszcze opinia eksperta, monitorującego sytuację w rosyjskich mediach, Olega Panfiłowa z Centrum Dziennikarstwa Ekstremalnego w Moskwie: „Zatrzymań i napadów było o wiele więcej, Fundacja nie o wszystkich została powiadomiona”. Wzrastają naciski na media, nawet na wolny dotychczas internet.
I jest jeszcze kilka pytań: czy w Rosji są media wolne od cenzury, za co i w jakich okolicznościach dziennikarze są zatrzymywani, czy są represjonowani za poglądy, czy mogą bronić swoich praw?
Ale czy da się odpowiedzieć na te pytania w sytuacji braku wolnych mediów? Kreml już dawno przykręcił wszystkie możliwe śrubki w mechanizmie mediów elektronicznych, ścisła kontrola dotyczy zwłaszcza telewizji – podstawowego źródła informacji o świecie dla znakomitej większości obywateli Federacji Rosyjskiej. Kontroli podlega przede wszystkim polityka informacyjna i publicystyka tv. Ale nawet programy rozrywkowe są pozbawione treści drażniących, satyrycy unikają poruszania tematów politycznych.
Pozostało kilka gazet, które mają odwagę pisać krytycznie o rządach Władimira Putina. Gazety to niszowe, docierające do wąskiego kręgu czytelników. Ale widocznie nawet na te niszowe wydawnictwa argusowe oko Kremla zaczyna spozierać coraz częściej. I to gniewnie. W grudniu np. nie wpuszczono na terytorium Federacji Rosyjskiej dziennikarki moskiewskiego tygodnika „The New Times”, autorki artykułu „Czarna kasa Kremla” (Natalia Morar jest obywatelką Mołdawii, a nie Federacji Rosyjskiej i to stanowiło podstawę odmowy wpuszczenia na terytorium FR). Czy to szykana za napisanie niewygodnego materiału? Nikt z oficjeli tego w taki sposób nie ujął – ot, wracająca z zagranicznej delegacji obywatelka Mołdawii nie została wpuszczona do Rosji i musiała polecieć do rodzimego Kiszyniowa. Przecież nic się nie stało – nie została zakuta w kajdany ani pobita przez „nieznanych sprawców”.
Media przydają się rządzącym do rozgrywek wewnątrz „grupy trzymającej władzę”. Pod koniec listopada, kiedy ważyły się losy wyboru następcy na kremlowskim tronie, w gazecie należącej do Gazpromu (wicepremier Dmitrij Miedwiediew jest członkiem władz koncernu) ukazał się materiał kompromitujący klan „siłowy”, uważany przez kremlinologów za antagonistyczny wobec grupy Miedwiediewa. Publikacje były świadectwem rozbieżności istniejących w łonie władzy, a nie tego, że media mogą sobie pozwolić na uchylenie rąbka tajemnic skrywanych w ciemnych kremlowskich korytarzach.
Społeczeństwo nie protestuje przeciwko kneblowi zakładanemu mediom (ostatnim masowym protestem była demonstracja przeciwko zamknięciu telewizji NTW w 2001 roku), masową świadomością nie wstrząsają nawet takie dramatyczne wydarzenia jak zamach na Annę Politkowską – symbol dziennikarskiego i obywatelskiego oporu przeciwko bezkarności władzy. Kwitnie glamour i rozrywka. Dziennikarze najwyraźniej dobrze rozumieją swoją sytuację: podobnie jak cała reszta powinni się trzymać z dala od polityki. A ci, co się trzymać mimo wszystko nie chcą, muszą się liczyć z tym, że słodyczy nie zaznają.