Tysiąc dni krwawej wojny

19 listopada 2024. Tysiąc dni temu Rosja napadła na Ukrainę. W nocy z 23 na 24 lutego rano Putin wystąpił z orędziem, w którym zapowiedział inwazję na Ukrainę „w celu jej demilitaryzacji i denazyfikacji”. Powtórzył wszystkie swoje kłamstwa dotyczące historii i obecnego statusu Ukrainy, porównał Zachód do Hitlera w 1939 r., stalowym głosem ostrzegł, że w razie wmieszania się w konflikt Rosja, jako mocarstwo jądrowe, odpowie. Wezwał armię ukraińską do złożenia broni. Rosyjscy propagandyści pląsali w radosnym uniesieniu, zapowiadając wzięcie Kijowa w trzy dni i wielką defiladę zwycięskich wojsk rosyjskich na Kreszczatyku.

Pełnoskalową napaść poprzedziły wieloletnie zabiegi, prowokacje i akcje zbrojne, prowadzone przez Rosję na zagarniętych osiem lat wcześniej ukraińskich terytoriach. Ukraina co rusz przypomina, że wojna tak naprawdę trwa nie od 24 lutego 2022 r., a od 2014, gdy Rosja anektowała Krym i część Donbasu. (O okolicznościach towarzyszących inwazji pisałam na blogu i w „Tygodniku Powszechnym”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-ukraina-nie-ma-podstaw-uwazac-sie-za-panstwo-niepodlegle-171329
https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/02/24/putin-napadl-na-ukraine/).

Putin – typowy damski bokser, który nie umie przyjąć sytuacji „na klatę”, a chowa się za różnymi wykrętami – nie nazwał rozpętanej przez siebie wojny wojną, tylko specjalną operacją wojskową. Kreml prowadzi na arenie międzynarodowej szeroko zakrojoną akcję zakłamywania rzeczywistości, udało się to m.in. w ONZ, która ani na początku rosyjskiej agresji, ani potem nie nazwała rzeczy po imieniu, nie wykluczyła Rosji z organizacji, ograniczając się do łagodnej przygany. Sekretarz generalny Antonio Guterres był niedawno gościem na szczycie BRICS w Kazaniu i ściskał tam dłoń zbrodniarza wojennego Putina w świetle fleszy i pod okiem kamer.

Od niemal trzech lat czerw zbrodni trawi wielkie cielsko Rosji, ziejące ogniem, zabijające tysiące ludzi, przewiercające na wylot mózgi swoim i nieswoim.

Nie wiadomo, jakie straty w ludziach ponosi rosyjska armia, to bodaj najpilniej strzeżona tajemnica putinowskiego reżimu. Być może jest tak, że im są większe, tym większe jest o nich milczenie, aby nie drażnić społeczeństwa (socjolog Grigorij Judin twierdzi wprawdzie, że nie ma takiej kategorii socjologicznej jak „rosyjskie społeczeństwo”, a można mówić jedynie o pewnej zatomizowanej zbiorowości zamieszkującej terytorium państwa, zwanego Federacją Rosyjską). Ukraina zresztą też nie ujawnia danych dotyczących strat w swojej armii.

Wiadomo natomiast, ilu Rosja zabiła ukraińskich cywilów. ONZ podaje, że w wyniku rosyjskich ostrzałów zginęło 12 162 ukraińskich cywilów, w tym 659 dzieci, rany odniosło 27 tys. cywilów, w tym 1747 dzieci. Jak zaznacza Radio Swoboda, „w rzeczywistości liczby te mogą być znacznie wyższe”; https://www.svoboda.org/a/lyudi-i-voyna-1000-dney-s-nachala-rossiyskoy-agressii-v-ukraine/33207873.html). I zapewne są wyższe. Wszystkie ofiary obciążają sumienie Putina i tych, którzy je popełnili. Ofiarami rosyjskiej agresji są też miliony ukraińskich uchodźców, często pozbawionych domostw, zniszczonych przez okupanta. Putin jest ścigany przez międzynarodowy trybunał za kradzież ukraińskich dzieci (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/03/20/prezydent-kidnaper/). Wojna jest dla Putina narzędziem, które pozwala mu utrzymywać się u władzy. Temu służą też opowiadane przez niego bajki o gotowości do pokoju.

Śmierć, zniszczenie, pożoga – to niesie ze sobą putinizm. I chodzi nie tylko o zgliszcza równanych z ziemią miejscowości, ale zgliszcza w ludzkich sercach.

Zacytuję pisarza Dmitrija Głuchowskiego (przebywa na emigracji), występującego od początku wojny przeciwko zbrodniczej polityce Kremla: „Tysiąc dni wojny Rosji z Ukrainą. Przez tysiąc dni można się do wszystkiego przyzwyczaić. Moi znajomi, którzy przyjeżdżają do Moskwy po długiej przerwie, mówią, że całe miasto obklejone jest plakatami, wzywającymi, by się zaciągać na front za pięć milionów rubli. Moi znajomi w Moskwie od dawna tego nie zauważają i są zdania, że żyją tak samo, jak żyli wcześniej. Wielu nosi w sobie przekonanie, że obecnie żyje się nawet lepiej: forsa jest, pełno forsy, restauracje jak i wprzódy pękają w szwach, w teatrach głośne premiery, wszędzie odbywają się też niezliczone festiwale kulinarne. W miastach dominuje reklama zabijania po podpisaniu kontraktu, ale ludzie – poza tymi, którzy są zainteresowani tymi kontraktami – nauczyli się jej nie zauważać. Miesięcznie średnio trzydzieści tysięcy owych zainteresowanych kontraktem jedzie na wojnę, aby średnio przeżyć dwa tygodnie i zginąć albo zostać kaleką. W ciągu tysiąca dni wojna stała się normą. W kraju nie nastąpiła katastrofa gospodarcza, ale nastąpiła katastrofa moralna. I festiwalowe nastroje obu stolic [tradycyjnie stolicami nazywa się Moskwę i Petersburg – AŁ] tej katastrofy nie niwelują. Jedynie podkreślają jej rozmiary. Tysiąc dni zabójstw niewinnych ludzi w Ukrainie, zniszczenia ich miast, tysiąc dni bezsensownych ofiar z rosyjskiej strony, tysiąc dni przyuczania siebie do milczenia i popierania władzy w uprawianym przez nią barbarzyństwie, wynajdywania usprawiedliwienia dla zbrodni wojennych, mentalnej gimnastyki, która pozwala na przekonanie, że nie jest się po stronie zła. […] Ta wojna to szczepionka zła, dająca możliwość żyć ze złem, współistnieć i nie chorować”.

Nowe standardy wymiaru niesprawiedliwości

12 listopada 2024. Rosyjski wymiar niesprawiedliwości ustanowił kolejny niechlubny rekord: sąd na 5,5 roku łagru skazał 68-letnią lekarkę Nadieżdę Bujanową jedynie na podstawie pomówienia i donosu.

Formuła w akcie oskarżenia: rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości o armii. Sprawę karną wszczęto w lutym br. po tym, jak matka małego pacjenta doktor Bujanowej złożyła skargę: oświadczyła, że Bujanowa dopuściła się „negatywnych komentarzy o poległym na froncie ojcu chłopca”. Lekarka nie przyznała się do zarzucanych czynów. (Sprawę Bujanowej opisałam na blogu https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/02/06/donos-nasz-powszedni/).
Od kwietnia Bujanowa przebywała w areszcie śledczym – została uznana przez śledczych za szczególnie groźnego przestępcę.

Sprawę w sądzie rejonowym w Moskwie rozpatrywała sędzia Olga Fiedina. W czasie procesu Bujanowa konsekwentnie powtarzała, że nie wypowiadała słów, które przypisała jej autorka donosu, Anastasija Akińszyna. – Mogę przysiąc, przeżegnać się, jestem wierząca. No i jestem lekarką, nie mogę wypowiadać takich słów, jakie przypisuje mi Akińszyna – powtarzała Bujanowa na sali sądowej.

W obronie Bujanowej wystąpili koledzy lekarze: ponad tysiąc osób podpisało się pod listem otwartym, domagając się uwolnienia niesłusznie oskarżanej koleżanki. Adwokaci lekarki podkreślali, że z artykułu o „rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji o armii” ścigane są osoby za publiczne wypowiedzi, a rozmowa w gabinecie do takich nie należy. Oskarżenie ze swej strony nie dostarczyło żadnych dowodów na to, że Bujanowa w rozmowie z matką pacjenta wypowiedziała inkryminowane słowa: nagrania z kamer umieszczonych w klinice tajemniczym sposobem zniknęły.

Oskarżenie nieustannie główkowało nad dopisaniem nowych zarzutów. I dopisało – motyw politycznej i narodowościowej nienawiści. Akińszyna stwierdziła, że lekarka zachowała się nieprzyjaźnie, gdyż… urodziła się we Lwowie. „I dlatego żywi nienawiść do Rosji i rosyjskich żołnierzy”. Adwokat próbował ripostować: „urodzić się we Lwowie to jeszcze nie przestępstwo”.

Za obciążające strona oskarżenia uznała też to, że „w telefonie Bujanowej znaleziono zdjęcia z napisami w języku ukraińskim oraz smsy, w których lekarka pisała o tym, że niepokoi się o Kijów i życzy śmierci raszystom. Obrona zakwestionowała te dowody, twierdząc, że lekarka nie pisała tych smsów i że śledczy odebrali telefon podczas rewizji bez obecności adwokatów, a zatem nie mogą one stanowić dowodu w sprawie.

Prokurator żądał kary 6 lat pozbawienia wolności. Sędzia wykazała się humanitarnym podejściem i skazała Bujanową na 5,5 roku łagru. Po ogłoszeniu wyroku członkowie grupy wsparcia lekarki krzyczeli: „Hańba!” (na rozprawę przyszło około siedemdziesięciu osób).

Sędzia Fiedina otrzymała od Putina awans.

Wałdajska jesień 2024

9 listopada 2024. Na dorocznym zjeździe zachwyconych putinistów z Klubu Wałdajskiego w Soczi Umiłowany Przywódca męczył bułę przez cztery godziny. Putin dał wyraz swojej narastającej niechęci do Zachodu, który nie tylko nie pozwala mu na zatrzymanie ukraińskiej perły w koronie carów, ale w ogóle niepotrzebnie plącze się pod nogami.

Klakierzy okrzyknęli wystąpienie mianem „historycznego”, porównywali do przemówienia Winstona Churchilla w Fulton, „to apel skierowany do świata, program zmiany światowego ładu […] Putin wystąpił w imieniu tych narodów, którym kolektywna zachodnia mniejszość, traktująca świat jak swoje kolonie, nie przyznaje prawa głosu”. Klakierzy mają swoją robotę, za którą otrzymują uposażenie, powinni wiwatować, cokolwiek by się działo. Ich głosy są ciekawe tylko dlatego, że pokazują, jakie tezy Kreml chciałby uwypuklić i wypuścić w świat. Tegoroczne tezy niewiele różnią się od tych z lat ubiegłych: świat musi być wielobiegunowy, bo mamy już doprawdy dość amerykańskiego/zachodniego hegemonizmu, Rosja może się stać w tym nowym porządku światowym samodzielnym biegunem, wokół którego zbiera się śmietanka Nowego Świata. Koncert pobożnych życzeń przywódcy państwa, które pragnie być wielkie i atrakcyjne, a sieje śmierć, zniszczenie i straszy użyciem broni jądrowej. „Narody świata nie potrzebują opieki i obrony od nowego bieguna – putinowskiej Rosji, są suwerenne, samowystarczalne i wielowektorowe w swojej polityce, dotyczy to też państw WNP” – napisał w komentarzu w „Nowej Gazecie” Andriej Kolesnikow.

Putin wygłaszał swoje skargi pod adresem tej części świata, która nie chce go zrozumieć, w szczególnym momencie: nazajutrz po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydenckich w USA [reakcje w Moskwie na wygraną Trumpa opisałam w komentarzu na stronie „Tygodnika Powszechnego” https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-ostrozny-po-wygranej-trumpa-czego-rosja-spodziewa-sie-po-nowym-prezydencie-usa-188893: „Rosja reaguje na zwycięstwo Donalda Trumpa ostrożnie. Kreml ustawił się w pozie urażonej księżniczki, czeka na propozycje rozmów pokojowych i liczy na nowe otwarcie w polityce światowej, które uwzględni jego interesy”]. Rzecznik prasowy Kremla Dmitrij Pieskow powiedział, że Putin nie zamierza wysyłać depeszy gratulacyjnej do nowo wybranego prezydenta USA – państwa, które prowadzi nieprzyjazną politykę wobec Rosji. Toteż uwagę obserwatorów przykuły słowa Putina, które wydusił z siebie w czwartej godzinie wystąpienia w Klubie Wałdajskim.

Wywracając oczami, pogratulował zwycięstwa Trumpowi. Zaraz jednak obłożył gratulacje zastrzeżeniami: „Nie dzwonię, dlatego że przywódcy państw zachodnich w pewnym momencie dzwonili do mnie niemal co tydzień, a potem nagle przestali. Nie chcą – niech nie dzwonią […] Jeśli któryś z nich zechce wznowić kontakty, nie mamy nic przeciwko”. Tak, to na pewno cicha zmowa złowrogich czarnoksiężników, na pewno nie było żadnych powodów, by zaprzestać kontaktów z Kremlem. Putin w pozie urażonej primadonny najwyraźniej czeka na przeprosiny za dokonane zbrodnie wojenne. Jest nieustannie obrażony na Zachód, że nie chce grać według jego reguł.

Putin w dalszej części wypowiedzi pochwalił jednak Trumpa za odwagę, którą ten wykazał się po zamachu w trakcie kampanii i wyraził zainteresowanie jego deklaracjami o zamiarze poprawy stosunków z Moskwą i zakończenia wojny. Putin ogłosił gotowość do dialogu, ale jednocześnie dał do zrozumienia, że oczekuje na propozycje z Waszyngtonu – piłka jest po ich stronie, zaznaczył. To jasny sygnał, że Rosja będzie stawiać ostro warunki. A na razie czeka na to, co powie Trump.

„Kreml uważa Trumpa za wygodnego partnera, gotowego do umów, ale propozycje Rosji raczej nie spodobają się nowemu gospodarzowi Białego Domu – mówi rosyjski politolog Nikołaj Pietrow w wywiadzie dla Deutsche Welle. – Kreml będzie się domagał poniżających ustępstw ze strony Zachodu. Kreml chce mieć dużo więcej: nie kawałek Ukrainy w sytuacji, gdy pozostała część stałaby się częścią NATO i UE, a cała Ukraina pod jego wyłączną kontrolą, niekoniecznie okupacją”.

Był jeszcze jeden fragment wypowiedzi Putina, który przyciągnął uwagę: „Nie chciałbym, aby Rosja wróciła na drogę, którą podążała do 2022 roku. To była droga skorelowana z taką ukrytą, zawoalowaną interwencją wobec naszego kraju, mającą na celu podporządkowanie go interesom jakichś innych państw, które uważały, że mają do tego prawo”. I teraz trzeba by sięgnąć pamięcią, kto prowadził Rosję polityczną drogą przed 2022 rokiem. Hmm, o ile mnie pamięć nie myli, to od roku 1999 był to chyba Władimir Putin. Ale oczywiście mogę się mylić.

Nie ma pewności

28 października 2024. Czy mechanizmy adaptacji decydują o tym, jak obywatele Federacji Rosyjskiej traktują rozpętaną przez Putina inwazję na Ukrainę?

To nie będzie akademicka rozprawa, próbująca odpowiedzieć na zadane w nagłówku pytanie. Raczej opowieść jednego z tych, którzy odrzucili mechanizm adaptacji i dostrzegają zagrożenia, o jednym z tych, którzy starają się dopasować i skupiać na swoich sprawach.

Ta opowieść, której fragmenty poniżej zacytuję, wyciągnęła mi z odmętów pamięci wiersz Leszka Aleksandra Moczulskiego:
Na szarość naszych nocy
na naszą bezimienność
na szarość i nijakość
jutrzejszych naszych marzeń
na twarzy przezroczystość
na twarzy bez wyrazu
na nasze oddalenie
na naszą nieobecność
i rozmów obojętność
listek, iskierkę, cień
jak kotwicę

wbij w nasze serce
*
Siergiej Miedwiediew, politolog, socjolog i dziennikarz, pracuje na Uniwersytecie Karola w Pradze; Rosja przypięła mu łatkę „agenta zagranicznego”. Od wielu lat jest współpracownikiem Radia Swoboda. Z uwagą przygląda się Rosji, analizuje, zadaje trudne pytania. Na swoim profilu na Facebooku zamieścił wzmiankę o spotkaniu ze swoim byłym studentem. Posłuchajcie: „Pamiętam go z dawnych lat, jeszcze jako licealista przychodził na moje wykłady do Muzeum im. Puszkina. Moskwianin, łebski gość, teraz kończy licencjat w Wyższej Szkole Ekonomii w Moskwie [z tą uczelnią Miedwiediew był w przeszłości związany przez wiele lat]. Spotkaliśmy się, wypytywałem go o to, jak jego koledzy studenci odnoszą się do wojny i tego wszystkiego, co się dzieje. Z jego odpowiedzi wywnioskowałem, że ten temat nie jest w ogóle obecny w rozmowach, to nie powód do refleksji. To znaczy oni nawet nazywają wojnę wojną, rozumieją, że na wojnie giną ludzie, ale uznają to za element rzeczywistości, jako jedną z zasad gry, coś, czego nie są w stanie zmienić. Dla niego to oczywiście nieszczęście, ale nie katastrofa. Wojna toczy się gdzieś tam, wojna jest dla tych, którzy generalnie żyją daleko, na marginesie: dla więźniów, dla mieszkańców biednych prowincjonalnych regionów. Ale nie dla takich jak on – młodych, zdolnych, odnoszących sukcesy. Aktywność tzw. patriotów na uczelni? Cały ten ruch Biały Kruk, zbiórki dla uczestników specjalnej operacji wojskowej […] czy tworzenie filii Wyższej Szkoły Ekonomii w Doniecku czy Ługańsku – tak, to jest, ale gdzieś obok. I on to nawet ocenia jako rzecz żenującą. Podobnie jak ogromne plakaty wzywające, by zgłaszać się na wojnę, podpisywać kontrakty, wiszące na stacjach metra. Ale nie ma ich znowu tak wiele, więcej jest reklam telefonii komórkowej.

Psychologicznym problemem wojna jest dla niektórych studentów wydziałów humanistycznych, ale nie dla tych, którzy studiują na wydziałach technicznych – dla programistów, matematyków. W szczególności dla ekonomistów to nie jest żaden problem. Dla nich to czas wielu możliwości. 21-letnich młodziaków przyjmują takie znane firmy jak Yandex […], na początek nowi pracownicy dostają na rękę ekwiwalent 3 tysięcy euro. Problemy? Jakie problemy? Moskwa żyje swoim burzliwym życiem, a życie płynie.

Z rodzicami mój student o wojnie nie rozmawia. Mama jest nauczycielką, ojciec biznesmenem. Codziennie oglądają telewizję, która ich formatuje i podpowiada słowa, których mają używać w opisie rzeczywistości. Ukraińców wszyscy żałują, ale wszyscy są też przekonani, że to sami Ukraińcy zbombardowali i zniszczyli Mariupol. Student sam doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje się w kraju, w tym wie o represjach (to też nie jest problem, wszyscy wokół wiedzą, że po pierwszej „administratiwce” [zapewne chodzi o karę aresztu administracyjnego] trzeba raczej wyjechać za granicę), ale cóż – życie, młodość, perspektywy są ważniejsze.

Powiedział jeszcze, że jego optyka związana jest z tym, że gdy dorastał, Putin już był, był po prostu od zawsze, represje były normą, a Ukraina była wrogiem. Student nie znał z autopsji czasów, gdy były wybory, a prasa miała margines swobody, na ulicach odbywały się demonstracje. Dla niego to, co się dzieje teraz, to część normy, tyle że obecnie to ma silniejszy wyraz i wydźwięk. Ale to nadal nie jest coś, co burzy jego życie, co powoduje zapaść.

[…] Dla większości ludności Rosji to [co się dzieje] w ogóle nie stanowi problemu – to po prostu część rosyjskiej normy.

Wizyta studenta przypomniała mi o mojej dawnej uczelni – zajrzałem na stronę internetową Wyższej Szkoły Ekonomii. Dowiedziałem się, że we wrześniu ze stanowiska dziekana wydziału nauk społecznych odszedł Andriej Mielwil, akademik z ogromnym doświadczeniem […]. Mógł jakiś czas temu odejść na emeryturę, ale jeszcze przez dwa i pół roku firmował przekształcenie WSE w służalczą instytucję, wysławiającą Z-wojnę, obserwował, jak niszczone jest to, co on z takim trudem wraz z kolegami budował, jeśli chodzi o prestiż szkoły. Jego miejsce zajął Denis Stukał – znakomity fachowiec, młody akademik. Pamiętam, jak jeszcze był studentem, szybko stał się samodzielnym uczonym, wykładowcą. Opublikował masę artykułów na Zachodzie, obronił pracę doktorską na nowojorskim uniwersytecie. I wrócił do Rosji, choć mógł zrobić karierę na dowolnej amerykańskiej uczelni. Wybrał objęcie stanowiska na wydziale ideologii i propagandy w faszystowskiej Rosji.

Rozumiem wszystkie argumenty byłego i obecnego dziekana: zachowanie instytucji, kapitału ludzkiego, obrona młodego pokolenia przed toksycznym środowiskiem, praca w mię przyszłości, gdy to wszystko się zakończy i argumenty w rodzaju „to może lepiej my sami to zróbmy, niż wiecie kto…”. Obawiam się, że kładąc na ołtarzu ofiarnym reputację dla instytucji, człowiek w rezultacie traci i jedno, i drugie”.

Siergiej Miedwiediew pisze o sobie, że czuje się jak dinozaur, który oczekuje przestrzegania starych norm, podczas gdy nowe pokolenia biegną w stronę nowego świata. A nowy świat tych norm albo nie zna, albo nie przestrzega, bo nie chce, bo nie widzi w nich sensu.

I znowu z zakamarków pamięci wyskoczył mi cytat z wiersza. Tym razem to Ewa Lipska:
Był już taki egzamin z historii
kiedy naraz wszyscy uczniowie oblali.
I został po nich uroczysty cmentarz.

Nie ma pewności że to był egzamin.
Nie ma pewności że wszyscy oblali.
Jest pewność że został po nich uroczysty cmentarz.


Czy żołnierze Kima walczą za Putina?

21 października 2024. Rosja nie potwierdza ani nie zaprzecza. Seul alarmuje: reżim Korei Północnej wysyła swoich żołnierzy do Rosji, mają wzmacniać zdolności militarne zaprzyjaźnionego reżimu Putina.

Ambasador Rosji w Korei Południowej Gieorgij Zinowjew został wezwany do południowokoreańskiego MSZ w związku z informacjami o tym, że żołnierze KRL-D biorą udział w wojnie na Ukrainie po stronie wojsk rosyjskich. Seul zażądał od Moskwy natychmiastowego wycofania północnokoreańskich sił ze strefy konfliktu.
Korea Południowa zacieśnienie współpracy wojskowej pomiędzy Rosją a Koreą Północną postrzega jako bezpośrednie zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa. Zwłaszcza w sytuacji nakręcanej przez Pjongjang histerii wokół rzekomo narastającego zagrożenia ze strony południowego sąsiada (notabene w optyce Kim Dzong Una – to jego największy wróg). Ambasador Zinowjew niewzruszenie odparł, że współpraca pomiędzy jego krajem a Koreą Północną nie wychodzi poza ramy prawa międzynarodowego i nie jest skierowana przeciwko bezpieczeństwu Korei Południowej. Jednym słowem: firmowe wzruszenie ramion znanej z lekceważenia litery prawa międzynarodowego Rosji.

Politycy Korei Południowej zaalarmowali też NATO. Nowy sekretarz sojuszu Mark Rutte napisał po rozmowie z południowokoreańskim prezydentem tweet: „wysłanie wojsk Korei Północnej, aby walczyły ramię przy ramieniu z rosyjskimi wojskami na Ukrainie będzie oznaczać znaczną eskalację”.

A czy wiadomo, ilu żołnierzy i jakie jednostki zostały wysłane i dokąd? Rzecz w tym, że nie wiadomo. W mediach społecznościowych pojawiły się materiały filmowe, pokazujące żołnierzy, prawdopodobnie północnokoreańskich (ale pewności nie ma) najprawdopodobniej gdzieś w Rosji, komentatorzy piszą, że to najprawdopodobniej okolice Władywostoku. Nieznane jest źródło tych filmików.

Sekretarz prasowy Kremla kluczy i kręci: „informacje o obecności wojskowych z KRL-D na Ukrainie należy traktować jako sprzeczne”. I odesłał zainteresowanych dziennikarzy do ministerstwa obrony, czyli znanej krynicy prawdomówności i otwartości. Ani chybi dziennikarze zyskają jasność w temacie Marioli.

Wróćmy do mediów społecznościowych. Powołując się na przecieki z wywiadu Ukrainy, korespondenci piszą, że północnokoreańscy wojskowi już są od jakiegoś czasu na froncie. Świadczyć o tym miało np. znalezienie 3 października pod Donieckiem ciał sześciu Koreańczyków, najprawdopodobniej instruktorów, wysłanych do Rosji wraz z rakietami KN-23 jako ich obsługa. Pojawiały się też (niepotwierdzone) wieści o dezercji osiemnastu północnokoreańskich żołnierzy. To z myślą o potencjalnych dezerterach władze Korei Południowej przygotowują przepisy, pozwalające na bezzwłoczne uzyskanie południowokoreańskiego obywatelstwa przez tych żołnierzy, którzy zdezerterują lub poddadzą się i trafią do ukraińskiej niewoli.

Z danych wywiadu Korei Południowej wynika, że KRL-D już wysłała do Rosji 1500 wojskowych (to być może ich zdjęcia trafiły do sieci), a w najbliższym czasie na rosyjskie poligony ma przyjechać jeszcze 10 tysięcy żołnierzy. Żadne inne źródła nie potwierdziły na razie (ale też nie zdementowały) tych doniesień wywiadu.

Eksperci wojskowi wypowiadający się dla Radia Swoboda (https://www.sibreal.org/a/izmenyat-li-voennosluzhaschie-iz-kndr-hod-voyny-v-ukraine/33165685.html) nie wykluczają, że wsparcie Kima dla Putina może dotyczyć nie północnokoreańskich jednostek bojowych, a jednostek inżynieryjnych, które będą wznosić niezbędne obiekty infrastruktury wojskowej. Ale w przyszłości niczego wykluczyć nie można. Putin i Kim prezentowali przecież podczas niedawnych spotkań pełne zrozumienie (https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-z-wizyta-w-korei-polnocnej-co-przywiozl-w-darze-z-czym-wroci-187442), a traktat o strategicznym partnerstwie pomiędzy oboma krajami właśnie trafił do Dumy Państwowej. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że niebawem zostanie ratyfikowany.

Wiktoria Roszczina zmarła w rosyjskiej niewoli

11 października 2024. Wiktoria Roszczina była ukraińską dziennikarką, miała niespełna 28 lat. Od sierpnia 2023 r. była w rosyjskim więzieniu. Zmarła podczas transportu z Taganrogu, gdzie była przetrzymywana, do Moskwy. Przyczyny śmierci nie są znane. „Zabiła ją Rosja” – mówią koledzy Wiktorii.

Pracowała w ukraińskiej telewizji, potem jako wolny strzelec współpracowała z kilkoma redakcjami, m.in. „Ukrajinśką Prawdą”, „Cenzor.net”, Radiem Swoboda. Specjalizowała się m.in. w reportażach z okupowanych terytoriów. W marcu 2022 r. została po raz pierwszy zatrzymana przez FSB, gdy próbowała dotrzeć do okupowanego Mariupola. Po kilku dniach wypuszczono ją. W sierpniu 2023 r. z zamiarem napisania reportaży o sytuacji ludności na okupowanych terytoriach pojechała na wschód Ukrainy. Zaginęła, w końcu ukraińska służba bezpieczeństwa poinformowała rodzinę, że Wiktoria została wzięta przez Rosjan do niewoli. Dopiero w maju br. Rosja potwierdziła oficjalnie zatrzymanie Wiktorii (przez kilka miesięcy o jej losie nic nie było wiadomo).

Przetrzymywana była w areszcie śledczym w Taganrogu, który cieszy się złą sławą (fatalne warunki, okrutne traktowanie więźniów, bicie, tortury).

Oksana Romaniuk (cytowana przez Deutsche Welle) napisała na FB: „Rosjanie zabili ukraińską dziennikarkę. Trzymali ją w więzieniu ponad rok. Co robili, jak musieli się nad nią znęcać, aby ona, młoda dziewczyna, umarła? Mam pytanie do wszelkich ONZ-ów, OBWE, Czerwonych Krzyży i pozostałych międzynarodowych zdechłych organizacji – ile razy odwiedziliście ją w rosyjskim areszcie?”. Żadna z instytucji, fundacji i innych ciał zajmujących się niesieniem pomocy więźniom nie wywarła na Moskwę nacisku, aby móc badać warunki przetrzymywania w niewoli ukraińskich więźniów czy jeńców. A Rosja skwapliwie korzysta z tego, że nie ma na nią bata, i znęca się, a nawet – jak widać – morduje, już nawet nie próbując zakładać białych rękawiczek. Według Romaniuk obecnie w rosyjskich rękach znajduje się około trzydziestu ukraińskich dziennikarzy. Jak ich wyrwać? Media ukraińskie piszą, że Roszczina miała być wymieniona w kolejnej przygotowywanej transzy jeńców. Teraz mowa jest już tylko o wymianie ciał.

Rada Najwyższa uczciła pamięć Wiktorii minutą ciszy. Przewodniczący komitetu Rady ds. wolności słowa Jarosław Jurczyszyn przypomniał, że Rosja zabiła już dwunastu ukraińskich dziennikarzy. I wezwał organizacje międzynarodowe do pomocy w oswobodzeniu pozostających w niewoli dziennikarzy. Czy będzie to znowu tylko głos wołającego na puszczy? Według Jurczyszyna, Wiktoria prowadziła głodówkę protestacyjną, co zapewne miało wpływ na jej ogólną kondycję.

Prokuratura Generalna Ukrainy wszczęła dochodzenie w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci dziennikarki. Najprawdopodobniej Roszczina zmarła 19 września, informacja o jej śmierci została upubliczniona dopiero 10 października.

Putin i mongolscy szamani

16 września 2024. Po co Putin poleciał na początku września do Mongolii? Głównie po to, aby zagrać na nosie międzynarodowym instytucjom stojącym na straży ładu prawnego na świecie. Ale nie tylko…

Oficjalną stronę wizyty opisałam w komentarzu, jaki ukazał się na stronie „Tygodnika Powszechnego” (https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-polecial-do-mongolii-w-konkretnym-celu-i-go-osiagnal-188216): „Ostentacyjna wizyta w państwie, które jest sygnatariuszem statutu rzymskiego, a więc zobowiązało się do stosowania postanowień Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK) – a takim właśnie krajem jest Mongolia – miała pokazać światu, że dyktator jest bezkarny i żadne nakazy aresztowania go nie dotyczą. Jeżeli kremlowscy urzędnicy mieli za zadanie zademonstrować, że ich prezydent, ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny, ma za nic zachodnie instytucje i zasady międzynarodowego prawa, to idealnie wybrali miejsce na zorganizowanie takiego spektaklu”.

To była ważna wizyta, pozwoliła Putinowi przełknąć upokorzenie, jakim było w sierpniu 2023 r. odwołanie podróży na szczyt państw grupy BRICS w Republice Południowej Afryki. Władze RPA nie udzieliły Putinowi stuprocentowej gwarancji, że pozostanie nietknięty. I Putin nie pojechał wtedy na szczyt.

Okazuje się jednak, że nie tylko aspekty dyplomatyczne pognały Putina do Ułan Bator. W tekście dla „Der Spiegel” rosyjski dziennikarz (od lat na emigracji) Michaił Zygar’ napisał, że równie ważnym – jeśli nie głównym – celem podróży do Mongolii było dla Putina spotkanie z mongolskimi szamanami. Są oni uważani za mających wielkie moce, być może to najpotężniejsi szamani na świecie. Podobnie jak szamani w Tuwie – republice należącej do Federacji Rosyjskiej (przed wizytą w Mongolii Putin na krótko tam zajechał). Z Tuwy wywodzi się eksminister obrony Siergiej Szojgu, który wielokrotnie przywoził Putina w swe ojczyste strony, organizując spotkania z szamanami. W raporcie dziennikarzy Proekt.media opisane zostały przedziwne rytuały, których zasmakował Putin podczas podróży w tamte okolice, jak kąpiele w krwi zwierząt, zalecane jako odmładzające skórę i poprawiające krążenie (https://www.proekt.media/investigation/chem-boleet-putin/). A Putin dba nie tylko swoje zdrowie, ale bada nieustannie sposoby osiągania długowieczności, a nawet nieśmiertelności. Pisałam o tym przed laty w cyklu „Putin i nieśmiertelność” (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/04/30/putin-i-niesmiertelnosc-czesc-druga/ i pozostałe trzy części tetralogii).

Jeśli umieścić rewelacje „Der Spiegel” w tym kontekście, to nie wydają się one tak absurdalne – owszem, Putin mógł spotkać się z mongolskimi szamanami, aby skonsultować metody przedłużania żywota. Niemniej Zygar’ twierdzi, że tym razem chodziło nie tylko o reinkarnację i nieśmiertelność, ale jeszcze i o politykę. Przed podjęciem decyzji o agresji na Ukrainę Putin miał się konsultować z mistykami i prawosławnymi kapłanami, cieszącymi się wielkim autorytetem. Putin wierzy w swoją gwiazdę, uwierzył być może też zapewnieniom osób, które potrafią przewidywać przyszłość (a przynajmniej tak utrzymują), że Kijów można wziąć w trzy dni. Ale coś z tymi przepowiedniami nie wypaliło i Putin do tej pory do Kijowa nie doszedł. Ciągle potyka się o własne nogi, wymyślając nowe usprawiedliwienia dla swoich nieudanych działań. Ale brnie dalej. Zygar’ powtarza krążące po Moskwie słuchy, że podczas spotkania z szamanami w Mongolii Putin miał poprosić o błogosławieństwo dla użycia broni jądrowej, „broni bogów”. Czy mongolscy szamani udzielili moskiewskiemu carowi zgody – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że przygotowaniem spotkania w Mongolii zajmował się Michaił Kowalczuk. To jeden z najbliższych ludzi Putina, mający wpływ na podejmowane przezeń decyzje. Wieść gminna niesie, że to Michaił Kowalczuk, mieniący się wielkim uczonym (jest szefem Instytutu Kurczatowa) podczas pandemii spotykał się z Putinem w jego szczelnym bunkrze i przedstawiał mu opowieści różnej treści z zakresu historii XX wieku. Z nauką miało to niewiele wspólnego, ale Putin łykał te konfabulacje i na ich podstawie tworzył własną wersję historii przydatną w uprawianiu karczemnej polityki (https://t.me/abbasgallyamovpolitics/6021).

Do barwnych wynurzeń o komitywie Putina z mongolskimi szamanami dodałabym jeszcze wspomnienie o dobrym szamanie z Jakucji, Aleksandrze Gabyszewie (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2021/07/27/psychuszka-dla-szamana/). Jakut rozgryzł Putina i nazwał go po imieniu: opętany przez demony zła. Chciał iść na Kreml, aby wygnać stamtąd złe duchy. Ale Putin tak bardzo się go przestraszył, że aż kazał go zamknąć w psychuszce. Gabyszew do tej pory przebywa na przymusowym leczeniu, które ma osłabić jego moce.

Kto wywróży śmierć Putina?

8 września 2024. Magia, horoskopy, przepowiednie, wróżby, astrologia, chiromancja, ezoteryka, talizmany, zaklęcia od złego uroku, seanse spirytystyczne. Rosja zawsze uwielbiała te zabawy ze światami równoległymi. Dla jednych był to czysty biznes, dla innych – wyrocznia i drogowskaz. Wraz ze wzrostem niepewności jutra po rozpętaniu przez Putina wojny zapotrzebowanie na ten rodzaj usług i przeżyć zauważalnie się zwiększyło. „Ludzie chcą wiedzieć, kiedy skończy się wojna i kiedy umrze Putin” – mówi lektor programu TV Currentime, zapowiadając krótki materiał na temat fascynacji praktykami magicznymi.

Tarocistka Anżelika ma czarne włosy starannie ułożone we fryzurę a la Mireille Mathieu, ostro podkreślone czarną kredką oczy i pociągnięte ciemnobordową szminką usta. Uprawiany zawód wymaga odpowiednio tajemniczego wyglądu. Anżelika specjalizuje się w układaniu kart tarota – wyczytuje z nich przyszłość w najważniejszych dziedzinach życia klientów. Zauważyła, że ostatnio większość wśród zgłaszających się po wróżbę stanowią kobiety, zatroskane o los swoich synów, mężów, braci, którzy poszli na wojnę albo którzy mogą tam trafić. Kobiety chcą wiedzieć, jak uchronić dziecko (męża, brata) przed złym losem. Kolega Anżeliki po fachu twierdzi, że wśród jego klientek kobiety, pragnące poznać los bliskiego mężczyzny wysłanego na front, stanowią ponad połowę ogółu klientów.

Klientami osób zajmujących się ezoteryką i wróżeniem są nie tylko osoby prywatne. Jak wyznał w wywiadzie indyjski mistyk i jogin Jaggi Vasudev, bardziej znany jako Sadhguru, o jego przepowiednie zabiegał szef Rosyjskiego Banku Centralnego German Gref. „Chciał ode mnie usłyszeć coś rozsądnego” – powiedział Sadhguru. No pewnie, kto by nie chciał.

Wyszukiwarka Yandex.ru odnotowuje w ostatnich miesiącach znaczny wzrost liczby zapytań w rodzaju „kiedy zakończy się specjalna operacja wojskowa (tak nazywana jest oficjalnie w Rosji wojna z Ukrainą)?”, „co karty tarota mówią o końcu wojny?”. W rosyjskim segmencie internetu można znaleźć dziesiątki ogłoszeń zawierających reklamę usług z zakresu wróżbiarstwa, specjalna oferta kierowana jest do rodzin żołnierzy: można się od jasnowidzących „dowiedzieć” o stanie zdrowia walczącego krewnego.

Zdaniem psychologów, na których powołuje się TV Currentime (https://www.currenttime.tv/a/tarologi-ekstrasensy-rossii-voyny-rastet-interes-misticheskomu-propaganda/33104527.html), wizyta w gabinecie wróżki to sposób na rozładowanie stresu. Zamiast na kielicha, można wpaść na tarota. Psycholożka Jelena Oster w programie Radia Swoboda, mówi: „Taka wróżba, zwłaszcza jeśli niesie nadzieję na pozytywne rozwiązanie, jest rodzajem tabletki uspokajającej. (…) Magia daje poczucie sprawowania kontroli nad światem zewnętrznym, nawet jeśli dzieje się to dzięki symbolicznym rytuałom. Ludzie poszukują w ten sposób odpowiedzi na swoje wątpliwości w okresie niepokoju” (https://www.severreal.org/a/zachem-zheny-mobilizovannyh-hodyat-k-gadalkam/32671847.html).

Rosyjska telewizja nadaje kilka programów poświęconych magii, cieszą się one od wielu lat niesłabnącym powodzeniem. Nowi adepci ezoteryki stosują te same, sprawdzone metody, co np. Anatolij Kaszpirowski – „odin, dwa, tri” i tak dalej. Wmawiają, hipnotyzują, zapewniają, że uśmierzają ból.

W ukraińskim segmencie internetu można znaleźć wiele wypowiedzi wszelkiej maści prorokiń i jasnowidzących, które widzą w swoich szklanych kulach śmierć Putina. Niebawem. Zaraz. W przyszłym miesiącu. A może w przyszłym roku. Odessa, wiadomo, reaguje na takie zjawiska społeczne firmowym dowcipem. „Przychodzi Putin do wróżki, aby dowiedzieć się, kiedy umrze. – Na największe święto – odpowiada wróżka. – A kiedy wypada to święto? – Jak umrzesz, to będzie największe święto”.

Starszy brat pisze algorytmy

3 września 2024. Wrzawa wokół aresztowania we Francji założyciela komunikatora Telegram Pawła Durowa nieco przycichła – po wpłaceniu kaucji wyszedł on z aresztu i pozostaje pod nadzorem sądowym (https://www.tygodnikpowszechny.pl/zatrzymanie-durowa-rosyjscy-propagandysci-oszaleli-188147; https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/08/30/pawel-durow-superstar/). Francuski wymiar sprawiedliwości ma pytania nie tylko do Pawła, ale także do jego starszego brata, Nikołaja.

Kim jest Nikołaj Durow? Urodził się cztery lata wcześniej niż Paweł. Od najmłodszych lat wykazywał wielkie zainteresowanie matematyką. Jak Paweł opowiadał Tuckerowi Carlsonowi w wywiadzie, jako kilkuletni dzieciak Nikołaj występował we włoskiej telewizji (rodzina Durowów mieszkała wówczas w Turynie) – rozwiązywał w programach na żywo trudne równania. Jako uczeń osiągał sukcesy w olimpiadach matematycznych i informatycznych. Pogłębiał wiedzę na uniwersytecie w Petersburgu, potem także w Bonn, uzyskał tytuł doktorski. Swoje umiejętności wykorzystał przy pisaniu oprogramowania dla sieci Vkontakte – pierwszego poważnego projektu Pawła Durowa. Nikołaj brał udział w pracach nad stroną internetową projektu, został dyrektorem ds. technicznych.

Jak twierdzi autor książki „Kod Durowa” Nikołaj Kononow, „Nikołaj Durow był magnesem, który przyciągał do projektu najbardziej kompetentnych programistów. Trener rosyjskiej ekipy programistów, startującej w międzynarodowych konkursach, Andriej Łopatin, był jedną z takich osób”. Kononow pisze też o tym, jakim człowiekiem był Nikołaj – w pełni zagłębiony we własne myśli, skupiony na programowaniu, zagadkach matematycznych. Nie lubił wystąpień publicznych – jedyną ich formą, jaką akceptował, były wykłady, podczas których stał przy tablicy i kredą zapisywał równania, ciągi i modele matematyczne.

Paweł rozkręcał projekt biznesowo, a Nikołaj zapewniał odpowiedni wsad informatyczny – zawsze oryginalny. Jego autorskie rozwiązania zapewniły sukces najpierw Vkontakte, a potem Telegramowi (np. dzięki jego modelom szyfrowania). Nikołaj był głównym motorem powstania sieci Telegram Open Network, która służyć miała do obsługi własnej kryptowaluty Gram. W trakcie wdrażania projektu coś poszło jednak niezgodnie z zamierzeniami, USA u siebie zablokowały Gram, Telegram zapłacił karę i zwinął ten projekt.

Nie wszystko w życiu Nikołaja zawsze płynęło miodem i modelem matematycznym. Jak pisał portal Meduza, w 2017 r. były menedżer Vkontakte, niejaki Anton Rozenberg wytoczył się do sądu przeciwko braciom Durowom (https://meduza.io/feature/2017/09/18/byvshiy-top-menedzher-vkontakte-suditsya-s-bratyami-durovymi). Zażądał wysokich odszkodowań za pozbawienie go pracy, a przy okazji wylał do przestrzeni publicznej sporo szczegółów dotyczących bebechów sieci Vkontakte. Niemniej nie potyczki zawodowe stały się przyczyną rozbratu. Rozenberg: „Nadal przyjaźniłem się z Nikołajem Durowem – razem podróżowaliśmy, chodziliśmy do kina, graliśmy w planszówki. A potem, w styczniu 2017 r., dowiedziałem się, że Nikołaj mnie nienawidzi i jest zakochany w mojej narzeczonej. Przyjaźń skończyła się w tym momencie jak nożem uciął”. Paweł Durow w rozmowie z mediami wyjaśniał, że Rozenberg ma problemy psychiczne, że wiele z tego, co napisał i opublikował, to jakieś mity (m.in. to, że był administratorem Telegrama), a rzekomy związek miłosny Nikołaja z dziewczyną Rozenberga Paweł skwitował znakiem zapytania i wykrzyknikiem.

Nikołaj nadal pozostaje pracownikiem naukowym Instytutu Matematyki Rosyjskiej Akademii Nauk – w każdym razie takie informacje można znaleźć na stronie internetowej instytutu. Zapewne nadal mieszka w Petersburgu (choć, jak sugerują media, ma nie tylko rosyjskie obywatelstwo, ale także łotewskie i – podobnie jak Paweł – karaibskiego państwa wyspiarskiego Saint Kitts i Nevis). Politico twierdzi (https://www.politico.eu/article/exclusive-telegram-ceo-brother-nikolai-durov-wanted-france-authorities-pavel-durov/), że francuska prokuratura rozesłała list gończy nie tylko za Pawłem, ale także za Nikołajem. Nie wiadomo, jakie zarzuty na nim ciążą.

Paweł Durow superstar

30 sierpnia 2024. Zatrzymanie założyciela komunikatora Telegram Pawła Durowa wywołało burzę. We Francji, gdzie został zatrzymany 24 sierpnia na lotnisku Le Bourget. W całej Europie, gdzie podniosła się dyskusja o granicach wolności słowa i granicach wolności właścicieli globalnych sieci społecznościowych. I w Rosji, gdzie Durow od 2014 r. nie mieszka. Rosyjscy architekci dławienia wszelkich wolności, w tym wolności słowa, rzucili się w obronie Durowa, zarzucając Francji (której Durow jest obywatelem), że chce mu odebrać prawa obywatelskie.

Okoliczności zatrzymania Durowa opisałam wczoraj w „Rosyjskiej ruletce”: „Zatrzymanie Durowa i przedstawione mu zarzuty, związane z niedostateczną kontrolą i stworzeniem możliwości prowadzenia działalności przestępczej za pośrednictwem jego komunikatora (terroryzm, pranie brudnych pieniędzy, pedofilia, handel narkotykami), wywołały szeroką dyskusję o granicach wolności w internecie, mechanizmach kontroli przepływu informacji i odpowiedzialności właściciela za podawane przez komunikator treści. I o wykorzystaniu informacyjnego instrumentarium przez Rosję. Durow wyszedł po kilku dniach z aresztu, wpłacając kaucję w wysokości 5 mln euro, ale musi pozostać pod nadzorem sądowym, meldować się na policji i nie może też opuszczać terytorium Francji”. (Cały tekst dostępny na stronie „Tygodnika Powszechnego” – https://www.tygodnikpowszechny.pl/zatrzymanie-durowa-rosyjscy-propagandysci-oszaleli-188147). Dziś uzupełnienie – o pozapolitycznych aspektach życia Pawła Durowa.

Paweł Durow dba o swój wizerunek. Nie tylko biznesowy. Deklaruje się jako wegetarianin, który świadomie zrezygnował z różnych używek i przyjemności życia, aby zapewnić sobie dobrą kondycję. W mediach społecznościowych prezentuje swoją wypielęgnowaną klatę na tle pięknych krajobrazów, zanurza się w wannie wypełnionej lodem albo medytuje na macie do uprawiania jogi. Kolorowe czasopisma zastanawiają się, czy zrobił przeszczep włosów i operacje plastyczne, a „Forbes” – czy ze swoją charyzmą nadaje się na politycznego lidera.

Zainteresowanie wzbudza także niekonwencjonalne życie osobiste miliardera. Tygodnik „Argumienty i Fakty” porwał się nawet na wykonanie zestawienia żon i partnerek Durowa (jeśli lubicie Państwo obfite sztuczne biusty i doklejane rzęsy, to zapraszam do obejrzenia materiału: https://aif.ru/society/people/krasivye-i-ne-tolko-vse-zhenshchiny-pavla-durova). Wśród wybranek aktualnych i nieaktualnych zwraca uwagę niejaka Irina Bolgar. Właśnie rozkręciła aferę wokół siebie i trojga swoich dzieci, które powiła kilka lat temu ze związku z Durowem. Dziwnym trafem akurat teraz nagłośniła nieporozumienia na linii rodzinnej – według Iriny, Durow miał bić jednego z synów (przez co, jak twierdzi troskliwa matka, został pozbawiony praw rodzicielskich), zmuszał ją, aby przeniosła się ze Szwajcarii (no bo przecież nie spod Omska) do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a ona nie chciała.

Durow nie może się doliczyć dzieci, które przyszły na świat dzięki jego materiałowi biologicznemu. Na swoim koncie w Telegramie Durow wyznał, że ma ponad stu biologicznych potomków (https://t.me/durov/339) – od piętnastu lat jest dawcą spermy, pomógł bezpłodnym parom w piętnastu krajach w dochowaniu się dzieci. Zastanawiał się, czy ujawnić swój kod biologiczny, aby w przyszłości spłodzone z jego spermy dzieciaki mogły się znaleźć w świecie szerokim. W mediach społecznościowych znaleziono dowcipne wyjaśnienie dla tej ekstrawagancji Durowa: „on po prostu robi przyszłych użytkowników Telegrama”.

A jeśli o związkach rodzinnych mowa, to warto kilka słów poświęcić bratu Pawła, Nikołajowi Durowowi. Ale to w następnym odcinku.