19 listopada 2024. Tysiąc dni temu Rosja napadła na Ukrainę. W nocy z 23 na 24 lutego rano Putin wystąpił z orędziem, w którym zapowiedział inwazję na Ukrainę „w celu jej demilitaryzacji i denazyfikacji”. Powtórzył wszystkie swoje kłamstwa dotyczące historii i obecnego statusu Ukrainy, porównał Zachód do Hitlera w 1939 r., stalowym głosem ostrzegł, że w razie wmieszania się w konflikt Rosja, jako mocarstwo jądrowe, odpowie. Wezwał armię ukraińską do złożenia broni. Rosyjscy propagandyści pląsali w radosnym uniesieniu, zapowiadając wzięcie Kijowa w trzy dni i wielką defiladę zwycięskich wojsk rosyjskich na Kreszczatyku.
Pełnoskalową napaść poprzedziły wieloletnie zabiegi, prowokacje i akcje zbrojne, prowadzone przez Rosję na zagarniętych osiem lat wcześniej ukraińskich terytoriach. Ukraina co rusz przypomina, że wojna tak naprawdę trwa nie od 24 lutego 2022 r., a od 2014, gdy Rosja anektowała Krym i część Donbasu. (O okolicznościach towarzyszących inwazji pisałam na blogu i w „Tygodniku Powszechnym”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-ukraina-nie-ma-podstaw-uwazac-sie-za-panstwo-niepodlegle-171329
https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/02/24/putin-napadl-na-ukraine/).
Putin – typowy damski bokser, który nie umie przyjąć sytuacji „na klatę”, a chowa się za różnymi wykrętami – nie nazwał rozpętanej przez siebie wojny wojną, tylko specjalną operacją wojskową. Kreml prowadzi na arenie międzynarodowej szeroko zakrojoną akcję zakłamywania rzeczywistości, udało się to m.in. w ONZ, która ani na początku rosyjskiej agresji, ani potem nie nazwała rzeczy po imieniu, nie wykluczyła Rosji z organizacji, ograniczając się do łagodnej przygany. Sekretarz generalny Antonio Guterres był niedawno gościem na szczycie BRICS w Kazaniu i ściskał tam dłoń zbrodniarza wojennego Putina w świetle fleszy i pod okiem kamer.
Od niemal trzech lat czerw zbrodni trawi wielkie cielsko Rosji, ziejące ogniem, zabijające tysiące ludzi, przewiercające na wylot mózgi swoim i nieswoim.
Nie wiadomo, jakie straty w ludziach ponosi rosyjska armia, to bodaj najpilniej strzeżona tajemnica putinowskiego reżimu. Być może jest tak, że im są większe, tym większe jest o nich milczenie, aby nie drażnić społeczeństwa (socjolog Grigorij Judin twierdzi wprawdzie, że nie ma takiej kategorii socjologicznej jak „rosyjskie społeczeństwo”, a można mówić jedynie o pewnej zatomizowanej zbiorowości zamieszkującej terytorium państwa, zwanego Federacją Rosyjską). Ukraina zresztą też nie ujawnia danych dotyczących strat w swojej armii.
Wiadomo natomiast, ilu Rosja zabiła ukraińskich cywilów. ONZ podaje, że w wyniku rosyjskich ostrzałów zginęło 12 162 ukraińskich cywilów, w tym 659 dzieci, rany odniosło 27 tys. cywilów, w tym 1747 dzieci. Jak zaznacza Radio Swoboda, „w rzeczywistości liczby te mogą być znacznie wyższe”; https://www.svoboda.org/a/lyudi-i-voyna-1000-dney-s-nachala-rossiyskoy-agressii-v-ukraine/33207873.html). I zapewne są wyższe. Wszystkie ofiary obciążają sumienie Putina i tych, którzy je popełnili. Ofiarami rosyjskiej agresji są też miliony ukraińskich uchodźców, często pozbawionych domostw, zniszczonych przez okupanta. Putin jest ścigany przez międzynarodowy trybunał za kradzież ukraińskich dzieci (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/03/20/prezydent-kidnaper/). Wojna jest dla Putina narzędziem, które pozwala mu utrzymywać się u władzy. Temu służą też opowiadane przez niego bajki o gotowości do pokoju.
Śmierć, zniszczenie, pożoga – to niesie ze sobą putinizm. I chodzi nie tylko o zgliszcza równanych z ziemią miejscowości, ale zgliszcza w ludzkich sercach.
Zacytuję pisarza Dmitrija Głuchowskiego (przebywa na emigracji), występującego od początku wojny przeciwko zbrodniczej polityce Kremla: „Tysiąc dni wojny Rosji z Ukrainą. Przez tysiąc dni można się do wszystkiego przyzwyczaić. Moi znajomi, którzy przyjeżdżają do Moskwy po długiej przerwie, mówią, że całe miasto obklejone jest plakatami, wzywającymi, by się zaciągać na front za pięć milionów rubli. Moi znajomi w Moskwie od dawna tego nie zauważają i są zdania, że żyją tak samo, jak żyli wcześniej. Wielu nosi w sobie przekonanie, że obecnie żyje się nawet lepiej: forsa jest, pełno forsy, restauracje jak i wprzódy pękają w szwach, w teatrach głośne premiery, wszędzie odbywają się też niezliczone festiwale kulinarne. W miastach dominuje reklama zabijania po podpisaniu kontraktu, ale ludzie – poza tymi, którzy są zainteresowani tymi kontraktami – nauczyli się jej nie zauważać. Miesięcznie średnio trzydzieści tysięcy owych zainteresowanych kontraktem jedzie na wojnę, aby średnio przeżyć dwa tygodnie i zginąć albo zostać kaleką. W ciągu tysiąca dni wojna stała się normą. W kraju nie nastąpiła katastrofa gospodarcza, ale nastąpiła katastrofa moralna. I festiwalowe nastroje obu stolic [tradycyjnie stolicami nazywa się Moskwę i Petersburg – AŁ] tej katastrofy nie niwelują. Jedynie podkreślają jej rozmiary. Tysiąc dni zabójstw niewinnych ludzi w Ukrainie, zniszczenia ich miast, tysiąc dni bezsensownych ofiar z rosyjskiej strony, tysiąc dni przyuczania siebie do milczenia i popierania władzy w uprawianym przez nią barbarzyństwie, wynajdywania usprawiedliwienia dla zbrodni wojennych, mentalnej gimnastyki, która pozwala na przekonanie, że nie jest się po stronie zła. […] Ta wojna to szczepionka zła, dająca możliwość żyć ze złem, współistnieć i nie chorować”.