15 maja. Przez kilka dni poprzedzających konkurs Eurowizji rosyjska telewizja licznymi reportażami i wywiadami podgrzewała atmosferę wokół spodziewanej wygranej reprezentanta Rosji w konkursie, Siergieja Łazariewa: oto do Sztokholmu przyjeżdżają fani piosenkarza, wymachują rosyjskimi flagami, nie dają przejść ulicą, otaczając ukochanego wykonawcę gwarną ciżbą, proszą o autografy, bukmacherzy wróżą mu jednoznaczne zwycięstwo. Drugim strumieniem, spienionym i pełnym nieprzyjaznych wirów płynęła rosyjska relacja o przygotowaniach ekipy ukraińskiej. Na plan pierwszy wyciągano polityczny charakter pieśni reprezentantki Ukrainy, Tatarki krymskiej Dżamali, a także próbowano wykazać, że sama piosenkarka ma intencje polityczne, w podtekście: a zatem sprzeniewierza się apolityczności konkursu. Jej piosenka „1944”, podkreślano w relacjach telewizyjnych, to nie tylko opowieść o tragicznym losie narodu tatarskiego, wyekspediowanego przez Stalina w czterdziestym czwartym do Azji Centralnej, ale próba zainteresowania publiczności obecną sytuacją Tatarów na Krymie (w istocie niewesołej). Ekipa rosyjskiej telewizji jako akt polityczny przedstawiała też fakt przybycia do Sztokholmu Mustafy Dżemilowa, lidera „przez nikogo nieuznawanego Medżlisu krymskich Tatarów” (tak w towarzyszącym reportażowi tekście). Tak na marginesie, reporter podstawił Dżemilowowi mikrofon pod nos i zadał pytanie. Dżemilow odparł, że nie zamierza rozmawiać z ekipą z kraju, który okupuje jego kraj.
Ale wróćmy do konkursu. Piosenkarze zaprezentowali swoje numery. Obie piosenki – i rosyjska, i ukraińska – bardzo dobre. Obie w ciekawej oprawie scenicznej. Potem telewidzowie mieli okazję wziąć udział w ciekawym na poły spektaklu, na poły meczu, jakim było głosowanie. Ostatecznie zwyciężyła Dżamila, Łazariew zdobył trzecie miejsce.
No i się zaczęło – w rosyjskich mediach i komunikatorach społecznościowych rozpętało się pandemonium. Antyukraiński, antytatarski, antyeuropejski hejt na sto fajerek, typowy głos: „Eurowizja to polityczny gejowski śmietnik. Wygrywać w tym konkursie to tyle, co okryć się hańbą”. Głos zabrali i politycy: „to skutek wojny propagandowej przeciwko Rosji”; „jeśli na Ukrainie [gdzie odbędzie się kolejny konkurs] nic do przyszłego roku się nie zmieni, to Rosja nie powinna brać w tym udziału”; „wygrana Dżamali to fakt niesprawiedliwości [tak w oryginale], przecież wszyscy widzieli, jak wspaniale zaśpiewał Łazariew”; „niech na następny konkurs pojedzie Sznurow [rockman, znany z ciętego niecenzuralnego języka], na pewno nie wygra, ale wszystkim nawtyka”; „wyniki Eurowizji – hańba Europy! Cała ludność głosuje na Łazariewa, a wygrywa Ukraina. Zgniły farsz eurodemokracji zobaczył cały świat”, „ci, którzy oddali głos na Dżamalę, faktycznie zagłosowali za tym, by Kijów nadal stosował represje wobec swego narodu”. Rzeczniczka MSZ, Maria Zacharowa zaproponowała, aby w przyszłym konkursie przedstawić pieśń o Asadzie i nawet już sama napisała refren: „Assad bloody, Assad worst. Give me prize, that we can host”. Zaiste wiele talentów ma Rosja, a talent poetycki pani Marii formalnie więdnie w korytarzach wielkiego gmachu na placu Smoleńskim, a przecież tak uzdolniona niewiasta mogłaby pisać wiersze.
Bloger Andriej Malgin ostro skrytykował te przytyki rosyjskich polityków: „W czasie stalinowskiej deportacji w pierwszych latach zesłania zmarł co czwarty krymski Tatar, w pierwszym rzędzie osłabione z głodu kobiety, dzieci, starcy. Rano [do wagonów, w których wieziono Tatarów] podchodzili z pytaniem: czy są trupy? Ludzie nie chcieli oddawać swoich zmarłych, płakali […] Jestem przekonany, że Maria Zacharowa chętnie wzięłaby udział w tej akcji, oczywiście nie jechałaby w bydlęcym wagonie, a zaganiałaby ludzi pałą do wypełnionych już po brzegi składów kolejowych. Pieśń Dżamali nie jest polityczna. Choćby pani Zacharowa nie wiem jak szydziła, w piosence nie ma słów „krwawy Stalin” czy „krwawy Putin”. I widzowie z 42 krajów, którzy wzięli udział w głosowaniu, w większości nigdy w życiu nie słyszeli o deportacji Tatarów krymskich. Ale Zacharowa jest pewna, że głosujący wzięli udział w wojnie informacyjnej. W wojnie, w której po jednej stronie jest Rosja, a po drugiej – reszta świata”.
Rosyjscy komentatorzy przedstawiają wygraną Dżamali, a przegraną Łazariewa jako rezultat politycznych zabiegów i machinacji podczas głosowania. Główny kapłan kremlowskiej propagandy Dmitrij Kisielow w swoim cotygodniowym seansie nienawiści do Europy i USA „Wiesti niedieli” stwierdził, że przegrana Łazariewa to wynik wprowadzonego nie wiadomo na jakiej podstawie całkiem nowego systemu głosowania z udziałem jury. Jego zdaniem, gremia jurorskie o nieznanym składzie realizują polityczne zamówienie. Kisielow się myli: głosowanie jurorów było na większości poprzednich konkursów, punktację uzyskaną od jurorów i z głosowań telewidzów do tej pory sumowano i podawano łącznie. Tegoroczne novum polegało na oddzielnym podaniu wyników od jury i widzów. Jeszcze raz zacytuję Malgina: „Konkurs Eurowizji odbywa się od 1956 r. Rosja po raz pierwszy wzięła w nim udział w 1994. […] Najbardziej Rosję w tym roku dotknęło pierwsze miejsce Ukrainy. Ale przecież po głosowaniu profesjonalnego jury, gdzie teoretycznie „można się dogadać”, Dżamala nie była na pierwszym miejscu. O wszystkim zdecydowało głosowanie widzów, które tym razem zbierano i sumowano w Sztokholmie, a zatem nie mogło być mowy o falsyfikacji wyników. To im tak dopiekło”. Co ciekawe, widzowie z Rosji zagłosowali na Dżamalę, a z Ukrainy – na Łazariewa. Łazariew zachował się elegancko: pogratulował zwycięstwa Dżamali, co – jak zauważył jeden z prasowych komentatorów – „trudno było sobie wyobrazić na tle komentarzy w rosyjskim polu medialnym”.
Wśród licznych memów, jakie pojawiły się w sieci na okoliczność konkursu Eurowizji, jest i taki (https://twitter.com/ARTEM_KLYUSHIN/status/731955462065799173) – zdjęcie Putina przy fortepianie, zrobione podczas jego spotkania przed kilku laty z gwiazdami Hollywoodu na wieczorze dobroczynnym w Petersburgu i podpis: „Dokładnie za rok w Kijowie”.