19 maja. Po wyborach Władimira Putina i jego koronacji nadszedł czas na przewietrzenie gabinetu nazywanego Radą Ministrów. Kreml od razu uciął spekulacje na temat obsady fotela premiera i wysunął kandydaturę Dmitrija Miedwiediewa.
Duma nie dała się długo prosić, tym bardziej że namawiać do głosowania na kandydata Miedwiediewa przybył na sesję parlamentu sam Władimir Władimirowicz. Premier natychmiast zabrał się do kompletowania nowego gabinetu. Z wyczuciem dramaturgii dozował napięcie. Wpierw przedstawił kandydatów na wicepremierów (opisałam pokrótce ten etap formowania rządu w jednym z poprzednich wpisów http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/05/10/trzy-dni-dwuglowego-kondora/).
Wreszcie z niebieską teczką pod pachą premier Miedwiediew wczoraj wkroczył do gabinetu Putina w rezydencji Boczarow Ruczej koło Soczi. Gabinet w rezydencji nie jest ani tak duży, ani tak wysoki jak na Kremlu, przeto obaj panowie siedzieli przy niezbyt okazałym biurku twarzą w twarz. Na znak uczyniony przez gospodarza premier otworzył teczkę i zaczął odczytywać nazwiska z kolejnych arkuszy, na których zapisane zostały nominacje. Prezydent słuchał, kiwał ze zrozumieniem głową. Kamera zaglądała mu w smutne oczy. Nieprzeniknione. Putin uśmiechnął się tylko, gdy Miedwiediew odczytał nazwisko Siergieja Ławrowa jako ministra spraw zagranicznych i Siergieja Szojgu jako ministra obrony. Byli już w poprzednim rozdaniu. Jak i dwie trzecie koleżanek i kolegów. Zresztą nawet i te nowe osoby też już na ogół były w tasowanej talii wysokich stanowisk rządowych. A ci, dla których nie znalazło się teraz tek resortowych w rządzie, nie zostaną zapewne skrzywdzeni i znajdą pracę w federalnych agencjach, fundacjach czy innych odpowiedzialnych „chlebowych” placówkach.
Z ciekawych nowych postaci, jakie pojawiły się w rządzie, warto zauważyć Jewgienija Ziniczewa i Dmitrija Patruszewa. Ziniczew został ministrem ds. sytuacji nadzwyczajnych, czyli resortu, który zajmuje się udzielaniem pomocy w miejscach katastrof, klęsk żywiołowych itd. Satyryk Michaił Żwaniecki stwierdził kiedyś, że Rosja jest idealnym krajem dla działalności takiego ministerstwa. Ale ja tym razem nie o tym. Mniejsza z tym, jakie stanowisko objął Ziniczew, ważniejsze wydaje się to, kim był w przeszłości i jaką drogą doszedł do teki ministra. W dzienniku rosyjskiej telewizji podkreślano, że całe swe zawodowe życie Ziniczew związał ze służbami specjalnymi. To prawda, ale niepełna. Ziniczew był mianowicie przez wiele lat osobistym ochroniarzem Putina. To była trampolina do dalszej kariery. Ziniczew po drodze do Rady Ministrów zaliczył przymusowy parter: mianowany przez prezydenta na gubernatora obwodu kaliningradzkiego nie zagrzał tam długo miejsca, po paru miesiącach poprosił o zwolnienie i powrócił do swojego środowiska naturalnego – został zastępcą dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Czy teraz sobie poradzi na nowym odcinku? Służba też mundurowa, ale to jednak to nie to samo co bezpieczeństwo wewnętrzne.
A teraz kilka słów o Dmitriju Patruszewie. Nazwisko brzmi znajomo. Tak, to syn Nikołaja Patruszewa, jednego z wieloletnich, najbliższych współpracowników Putina, którego – jak ćwierkają kremlowskie wróbelki – prezydent darzy zaufaniem. Patruszew senior jest sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, uprzednio był dyrektorem FSB. Ma dwóch zdolnych synów. Dmitrij, starszy, ukończył Akademię FSB. Ale potem zajął się bankowością; od 2010 r. był prezesem Rossielchozbanku, jednego z ważniejszych banków Rosji, obsługującego głównie rolnictwo. Najważniejsze, że Dmitrij Nikołajewicz sprawdził się na odcinku jakoś tam niebezpośrednio wprawdzie, ale związanym z rolą. I oto teraz może śmiało, ze znawstwem, piastować stanowisko ministra rolnictwa. Ta nominacja wywołała bodaj najwięcej komentarzy. Np. „nominacja syna Patruszewa pokazuje, że rosyjskie społeczeństwo tkwi w feudalizmie. Papcio wyprosił u cara posadę dla synalka. I synalek dostał co chciał. Na dodatek z chłopami pańszczyźnianymi”.
Mamy więc tutaj zjawisko nowe: na scenę polityczną, na jej najwyższe półki wspina się drugie pokolenie „samych swoich”. To dzieci współpracowników Putina. To właśnie im – wedle planów ojców – przypadnie dziedzictwo, gdy starsi zejdą ze sceny. Bo tylko oni będą w stanie dać ojcom gwarancje bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa życia i majątku. A w tym światku tylko to się liczy.
Ciekawie (lub też właściwie nieciekawie) w związku z tym wygląda sytuacja Władimira Władimirowicza. Chyba nie bardzo miałby komu władzę oddać – córki raczej się nie liczą, a z ewentualnymi zięciami sprawa jest mniej pewna, boż to w końcu nie krew z krwi. Pozostaje chyba tylko rządzić do śmierci.
Szanowny Panie!
Dziękuję za komentarz. Problem sukcesji jest jednym z poważniejszych problemów tego systemu. Hasła „jeśli nie Putin, to kto” albo „Jest Putin, jest Rosja, nie ma Putina, nie ma Rosji” wyrastają z tego właśnie problemu. Córki Putina są przez niego samego świadomie trzymane pod kloszem, znajdują się poza sceną polityczną. Dążenie do usankcjonowania pozostania u władzy Putina po roku 2024 będzie zapewne lejtmotywem obecnej kadencji. Czeczeńscy pretorianie już zgłosili inicjatywę parlamentarną, aby Putin mógł rządzić dalej, aby pozostał na trzecią kadencję, a nawet i później.
A wsadzanie na wysokie stanowiska państwowe synalków ludzi z najbliższego otoczenia Putina to praktyka stosowana już od dawna. Synowie Patruszewa, Iwanowa, Fradkowa, Czajki i wielu innych dygnitarzy zajmują coraz wyższe stanowiska w państwowych strukturach, bankach, fundacjach, ministerstwach, ten trend się umacnia. Temat wart jest szerszego i głębszego potraktowania. Może się za niego detalicznie wezmę.
Serdecznie pozdrawiam
Anna Łabuszewska
Dziękuję za odpowiedź. Trochę kojarzy mi się to z Imperium Rzymskim, które długo nie mogło sobie wypracować modelu sukcesji. Gdyby pociągnąć porównanie dalej – tam udawano, że cesarz jest primus inter pares wśród senatorów, tu – że jest demokratycznie wybrany. W Rzymie trzeba było solidnego kryzysu, żeby wreszcie wprowadzić dominat i przestać udawać, że nie jest się królem – może i Putin w końcu zdecyduje się na taki krok?
Ale czyż problem sukcesji w systemach autorytarnych nie jest właśnie źródłem ich słabości w dłuższej skali czasowej? Przecież nie tylko w rosyjskiej historii jest to znany cykl:
1. przychodzi nowy car, pełen pomysłów, energii i chęci na zmiany;
2. otoczenie jest nim zachwycone, lud wykazuje entuzjazm – i sporo tych pomysłów przynosi dobre rezultaty a car przyzwyczaja się do pochwał;
3. mija kilka lat, pomysły sprzed sukcesji wyczerpują się, a cara apetyt na zmiany zaczyna się powoli wyczerpywać, reformy grzęzną;
4. z otoczenia znikają osoby, które chciałyby dalszych zmian i kolejnych modernizacji – po co zmiany, skoro jest tak dobrze;
5. car zostaje tylko z pochlebcami, którzy nie powiedzą mu nic krytycznego i zastyga w swoim świecie, dumny z modernizacji którą dokonał po przejęciu władzy, o prawdziwych reformach nie ma już mowy;
6. wyrasta nowe pokolenie, które chce zmian, ale władza broniąc status quo zwalcza wszelkie takie inicjatywy;
7. car-modernizator staje się carem-zamordystą, o zmianach można tylko marzyć;
8. car umiera/odchodzi/jest zmuszony do odejścia.
9. przychodzi nowy car, pełen pomysłów na modernizację itd. – patrz punkt 1.
Zamiast cara może być cesarz, król, książę, dożywotni prezydent czy inny satrapa albo prezes. Poszczególne etapy w tym cyklu mogą trwać różnie, mogą być pewne modyfikacje (wojna krymska dla Aleksandra II czy 1905 dla Mikołaja II) – ale czy spojrzymy na panowanie Piotra Wielkiego, Aleksandra I czy WWP, ten schemat wciąż się powtarza. I nie jest to specyfika tylko rosyjska – po prostu, jest to odpowiedź na pytanie o źródła ciągłej modernizacji, od dołu czy od góry.
Można by rzec: Historia magistra vitae est 🙂
Szanowny Panie Muchor!
Dziękuję za komentarz. Tak, schemat z grubsza się zgadza. Dochodzi jeszcze ważny aspekt: „mieć”. A właściwie: „mieć i to zachować przez pokolenia”.
Ważny dla Rosji jest przykład Uzbekistanu. Po śmierci prezydenta Karimowa członkowie jego rodziny zostali odsunięci, starsza córka, o której mówiło się, że może objąć schedę po ojcu, znalazła się (wedle niepotwierdzonych danych) w areszcie domowych. Do władzy doszedł inny klan. A i w samym systemie zapewne dokonają się zmiany, choć nie od razu.
Serdecznie pozdrawiam
Anna Łabuszewska
A mi nazwisko Patruszew wydobyło z pamięci fakty przedstawiane w knidze „Vova, Volodia, Vladimir”.
Zadziwia mnie jak mało ludzi w PL zna historię dojścia do władzy Tow. Putina.
A czy nie pokusiłaby się Pani o popełnienie artykułu parafrazującego tą epopeję.
O ile do książki Pani Kurczab-Redlich dotrą jedynie nieliczni (a ilu z nich dotrze do jej końca?) to może art (w częściach?) przebije się do szerszego grona czytelników
Szanowny Panie Jura!
dziękuję za komentarz. Tak, faktycznie historia Putina jest fascynująca. Jego kariera w latach 90. w Petersburgu jest pełna ciemnych zakamarków. Czasem o tym pisałam na blogu, m.in. w kontekście wydobywanych na światło dzienne faktów w śledztwie toczącym się w Hiszpanii przeciwko rosyjskiej mafii. Na przykład taka historia: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/22/znajomy-z-yakuzy/
Pozdrawiam
Anna Łabuszewska
Dziękuję za tak szybką odpowiedź.
Mam Pani blog w RSS’ach odkąd pamiętam 🙂 (jeszcze z czasów Blox.pl o ile dobrze pamietam)
A informacje z tekstu o „znajomku z Yakuzy” także dostarczyły mnóstwo materiału do zgłębiania.
Mam nadzieję, że kiedyś przeczytam na łamach tego bloga – napisaną Pani stylem – opis okoliczności w jakich dotarł na szczyt.
Będę mógł wówczas podsuwać linki znajomym tęskniącym za rządami silnej ręki.
btw. W kwestii technicznej: Blog nie wysłał powiadomienia emailowego o Pani odpowiedzi na mój komentarz.
Nie widząc opcji powiadamiania, miałem nadzieję,że jest on domyślną.
Czy ta platforma tak ma czy to błąd po mej stronie?
Szanowny Panie! Bardzo dziękuję za zainteresowanie. Proszę o trwanie, jako i ja trwam.
Co do kwestii technicznych – to nie mam jasności w temacie Marioli. Przejrzę bebeszki tego stwora, ale nie wiem, czy jestem w stanie zgłębić jego tajemnice.
A temat wdrapania się na szczyty władzy pewnego polityka zachowam z tyłu głowy jako obowiązkowy materiał do przemyślenia.
Pozdrawiam serdecznie
Anna Łabuszewska