Archiwum miesiąca: wrzesień 2020

Samozamach nowiczokiem domowej roboty

25 września. Kreml potyka się o własne nogi i tonąc w kłamstwach w sprawie otrucia Nawalnego, domaga się od Zachodu pełnej współpracy i zrozumienia. Wersje wypływające ze szczytów rosyjskiej władzy są sprzeczne. Chyba że o to właśnie chodzi. Można je streścić tak: „Nawalny nie został otruty. To znaczy został otruty, ale to nie był nowiczok. Znaczy się to był nowiczok, ale absolutnie nie był to rosyjski nowiczok, bo Rosja nigdy nie produkowała nowiczoka. A właściwie to był nasz nowiczok, ale Nawalny sam go zażył, a może nawet sam go upitrasił gdzieś na Łotwie”. Niewiarygodne? Nie szkodzi.


Miedziane czoła rosyjskich polityków obficie spływają potem, zwoje mózgowe skręcają się i rozkręcają, aby wycisnąć kolejny fake, który można wrzucić do przestrzeni medialnej. Dla odwrócenia uwagi, dla zamącenia wody, dla opuszczenia zasłony itd. Najpierw szef wywiadu Siergiej Naryszkin zapewniał, że Rosja zniszczyła wszystkie zapasy nowiczoka zgodnie z konwencją o zakazie broni chemicznej (wspominałam o tym w poprzednim odcinku epopei o otruciu Nawalnego: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/09/18/butelka-z-nowiczokiem/). Zaraz potem znana z prymitywnej konfabulacji rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa wypaliła, że Rosja nigdy nie produkowała nowiczoka. Zatem gołosłowne oskarżenia Zachodu o otrucie Nawalnego nowiczokiem nie mają żadnych podstaw.


No i jakże tu nie wierzyć tym koryfeuszom samej prawdy i tylko prawdy? Obie wypowiedzi pomniejszych harcowników zbladły jednak wobec tego, co mówił w tej sprawie szef wszystkich szefów. Francuska „Le Monde” zacytowała fragment rozmowy telefonicznej prezydentów Macrona i Putina. Zadzwonił Macron i spytał wprost o Nawalnego. Władimir Władimirowicz westchnął i wyraził przypuszczenie, że Nawalny sam się otruł substancją z grupy nowiczok. Bo ten nowiczok ma mniej skomplikowaną formułę, niż wcześniej przypuszczano [w domyśle: a zatem można go wyprodukować bez mała domowym sposobem]. A tak w ogóle, to należy sprawdzić wersję, czy trucizny Nawalny nie skołował sobie z Łotwy, gdzie mieszka, zdaniem Putina, jeden z twórców nowiczoka [nie wiadomo, kogo Putin miał na myśli]. Poza tym nie ma się co roztkliwiać nad Nawalnym, bo to człowiek niepoważny, taki internetowy bałamut, do tego symulant, a ta cała jego Fundacja Walki z Korupcją to narzędzie do szantażowania deputowanych i urzędników.


Tyle „Le Monde”. Szok? Szok. Mimo wszystko szok. Chociaż przecież nie od dziś znamy geniusz zła Władimira Władimirowicza, jego firmowy styl wykręcania kota ogonem, zaprzeczania rzeczywistości tam, gdzie wygląda ona niekorzystnie dla Kremla. Co na putinowskie dictum główny lokator Pałacu Elizejskiego? Można sądzić po przemówieniu w ONZ. Macron powiedział: „W celu zapewnienia naszego wspólnego bezpieczeństwa jeszcze raz wzywam Rosję, aby wyjaśniła w najdrobniejszych szczegółach próbę zabicia opozycjonisty przy pomocy substancji paralityczno-drgawkowej z grupy nowiczok […] Francja nie zamierza akceptować obecności broni chemicznej w Europie”.

Komentarz do słów Putina opublikował też sam zainteresowany. W mediach społecznościowych Nawalny napisał: „Władimir Putin powiedział francuskiemu koledze, że Nawalny sam mógł zażyć truciznę. Niezła wersja. Uważam, że zasługuje na drobiazgowe sprawdzenie. W kuchni wypichciłem sobie porcję nowiczoka. A w samolocie po cichu golnąłem z manierki. Wpadłem w śpiączkę. Ale zawczasu dogadałem się z żoną, przyjaciółmi i współpracownikami, że jeżeli ministerstwo zdrowia będzie się domagać, aby mnie zawieźli na leczenie do Niemiec, to żeby w żadnym razie się nie zgadzali. Bo ostatecznym celem mojego chytrego planu było umrzeć w omskim szpitalu i wylądować w omskiej kostnicy. Ale Putin mnie ograł. Jego się nie da tak po prostu wywieść w pole. W rezultacie jak ten idiota przeleżałem w śpiączce osiemnaście dni, a celu nie osiągnąłem. Moja prowokacja się nie udała!”.


Dobre wiadomości są takie, że Nawalny czuje się coraz lepiej. Został wypisany ze szpitala. Ma pozostać w Niemczech do końca rehabilitacji. Nad jego planami powrotu do Rosji zawisł jednak znak zapytania. Wczoraj się okazało, że 27 sierpnia, gdy opozycjonista znajdował się jeszcze w stanie śpiączki, komornicy zajęli jego mieszkanie. Jest to związane z roszczeniem Jewgienija Prigożyna, który domaga się 88 mln rubli. Prigożyn jakiś czas temu zapowiedział, że puści Nawalnego i jego fundację w skarpetkach. Wykupił długi od firmy Moskowskij Szkolnik (znowu Prigożyn!).


W ramach miłych dialogów z władzą Nawalny zaczął domagać się zwrotu ubrania, które pozostało w Omsku: „Skoro po miesiącu nie wszczęto śledztwa, to poproszę moje ubranie”. To może być ważny dowód w sprawie. Wczoraj rosyjska telewizja w głównym wydaniu wieczornego dziennika powiedziała mimochodem, że ubranie, którego zwrotu domaga się teraz Nawalny, zabrała jego żona Julia. „Niech pan nie krzyczy na naszego pracownika. Ja tutaj jestem kierownikiem tej szatni! Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi? Cham się uprze i mu daj. No skąd ja wezmę, jak nie mam”.

Butelka z nowiczokiem

18 września. Ostatni wpis o sytuacji wokół otrucia Nawalnego zakończyłam informacją o szczodrobliwości Jewgienija Prigożyna, nazywanego kucharzem Putina – przekazał on mianowicie milion rubli na konto kliniki Charite na leczenie Aleksieja Nawalnego (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/09/08/spiaczka-klamstwa-i-szczodry-kucharz-putina/). Wczoraj klinika oficjalnie zakomunikowała, że odesłała pieniądze na konto ofiarodawcy z zaznaczeniem, że z nich nie skorzysta. Danie kucharza Putina okazało się niestrawne.


Rosja nadal idzie w zaparte, jeśli chodzi o wyjaśnienie okoliczności otrucia opozycyjnego polityka. Dopomina się, aby Niemcy przekazali materiał dowodowy, ale sama śledztwa nie wszczyna. Rosyjscy politycy różnych szczebli wskazują na luki w przebiegu wyjaśniania sprawy przez Zachód. Przedstawicielstwo Rosji przy UE wystosowało cały elaborat, pokpiwając z Nawalnego (który ma 2-procentowe poparcie, a zatem nie ma po co go truć) i wijąc się jak piskorz w wykazaniu, że nie ma powodów, by przypuszczać, że został otruty w Rosji. Bardzo pouczający dokument. Gdyby ktoś chciał studiować wykręcanie kota ogonem, to lektura obowiązkowa (https://echo.msk.ru/blog/echomsk/2709891-echo/).


Chłód na linii Moskwa-Berlin staje się coraz bardziej odczuwalny. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow (który notabene wzywał swojego niemieckiego kolegę, aby zaprzestać „polityzacji sprawy Nawalnego”) miał w tym tygodniu odwiedzić Niemcy. Do wizyty nie doszło.


Zdjęcie opozycjonisty w otoczeniu rodziny zamieszczone przez niego na Instagramie (https://www.instagram.com/p/CFJwV0Dly0Z/) znalazło się na pierwszych stronach czołowych zachodnich dzienników. Sprawa otrucia oponenta Kremla przy użyciu trucizny z grupy nowiczok nie przestaje szokować. Zwłaszcza że dochodzą nowe elementy układanki. W tym tygodniu dwa niezależne laboratoria – francuskie i szwedzkie – potwierdziły wyniki badań próbek pobranych z organizmu Nawalnego, opublikowanych przez laboratorium Bundeswehry. Nie ma wątpliwości: Nawalnego próbowano otruć trucizną z grupy nowiczok.


W rankingu kuriozalnych wypowiedzi na temat sprawy Nawalnego wysoką pozycję zajął szef Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin: „Nawalny nie mógł zostać otruty nowiczokiem, gdyż Rosja całe zapasy nowiczoka zniszczyła”. No więc skoro zniszczyła, to go otruć nowiczokiem nie mogła. Proste, nieprawdaż? Nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobisz. Ale skoro trzy laboratoria twierdzą, że pacjent został otruty tą substancją, to może jednak Rosja nie zniszczyła całego zapasu, choć powinna? Co więcej, wiele wskazuje na to, że nadal prowadzi prace laboratoryjne nad udoskonaleniem trucizny.


I tak od bramy do bramy chodzimy i ludziom gramy. Wykręty, kłamstwa, uniki. Streszczenie nielogicznych wygibasów prezentowanych przez rosyjskie władze i akolitów wziął na siebie Oleg Pszeniczny (The Insider Russia): „Nawalny nie został otruty, ale wyleczyli go omscy lekarze. Pobrali wszelkie niezbędne próbki do analizy, ale teraz potrzebne są nam niemieckie próbki, aby móc zrozumieć, z czego został uleczony. Osobom postronnym bez zaświadczenia o zawarciu małżeństwa dostęp do szpitala [w Omsku] murujemy, ale za to nie powiemy, co to za goście siedzieli dwa dni w gabinecie ordynatora. Nawalnemu dwukrotnie podano atropinę, ale broń chemiczna w Rosji została dawno zlikwidowana. Podstaw do wszczęcia śledztwa nie ma, ale policja przesłuchała drobiazgowo wszystkich, którzy mieli z Nawalnym kontakt na lotnisku i w samolocie. […] Być może trucizna dostała się do organizmu Nawalnego już w Niemczech, ale najprawdopodobniej otruła go asystentka w Tomsku. A to zdjęcie z kliniki Charite to inscenizacja!”.


Nawalny bojowo oznajmił, że jak tylko wyzdrowieje, wraca do Rosji i do tego, czym się zajmował przed otruciem. Kiriłł Szulika ocenia: „Nawalny powróci do Rosji jako człowiek, który gościł przez długi czas na pierwszych stronach światowej prasy. Jego nazwisko wymieniali w rozmowach z Putinem europejscy liderzy”. O, to musiało być przykre dla Putina, który przez długi czas próbował czarować rzeczywistość, nigdy nie wypowiadając głośno nazwiska Nawalnego. Kremlowskie media miały szlaban na wymienianie nazwiska Nawalny. Taka równoległa rzeczywistość.


A teraz jeszcze kilka słów o pewnej plastikowej butelce. Skoro rosyjskie organy ścigania nie garną się do wszczynania śledztwa, za wyjaśnienie okoliczności otrucia zabrali się bliscy współpracownicy Nawalnego (https://www.proekt.media/investigation/gde-otravili-navalnogo/). Wyjaśnili m.in., że Aleksiej został otruty, jeszcze zanim zjawił się na lotnisku (podstawowa wersja na początku była taka, że zatruta była herbata, którą wypił przed lotem w lotniskowej kafejce). Trucizna była mianowicie w butelce wody, która stała w pokoju hotelowym, gdzie nocował Nawalny. Godzinę po tym, jak okazało się, że został otruty, jego współpracownicy „zabezpieczyli” ją (relację można obejrzeć na Instagramie Nawalnego (https://www.instagram.com/p/CFOnffrHZ0d/?utm_source=ig_embed). Butelki pobrane przez współpracowników zostały dostarczone do Niemiec.


Nagrania z kamer zainstalowanych w hotelu, które pozwoliłyby ustalić, kto wchodził do pokoju Nawalnego, dziwnym trafem zniknęły.

Cichy donośny głos

10 września. Zanim wrócę do wątku otrucia Aleksieja Nawalnego i zapowiadanej analizy wewnętrznych reperkusji w Rosji, poświęcę dłuższą chwilę drugiemu tematowi, który od miesiąca zajmuje pierwsze strony gazet: wydarzeniom na Białorusi. A właściwie niewielkiemu, ale ważnemu aspektowi tego, co tam się dzieje: stosunkowi Rosjan do sąsiadów z zachodu. O politycznych grach pisałam i na blogu, i w „Tygodniku Powszechnym”. Dziś chciałabym oddać głos rosyjskiej inteligencji i zacytować wpisy na profilach FB kilku osób – pisarza, politologa i dziennikarza.

Borys Akunin, autor popularnych książek o przygodach Erasta Fandorina: „Donoszą, że Maryja Kalesnikawa, która odmówiła wyjazdu z Białorusi, została aresztowana, do drzwi mieszkania Swiatłany Aleksijewicz dobijają się łukaszenkowowscy siepacze.

Patrząc na to, co się dzieje w Mińsku, myślę jeszcze i o tym, że na naszych oczach płcie zamieniają się miejscami. Płeć żeńska staje się ważniejsza. Wiem, że to niepoprawne politycznie, ale to prawda.

Język rosyjski nie nadąża za wydarzeniami. Wcześniej powiedzielibyśmy: histeryczna baba z wąsami wypowiedziała wojnę mężnym kobietom. Teraz przyjdzie nam zweryfikować stare klisze, wziąć na warsztat nową leksykę.

Kobiety są silniejsze, bardziej odważne, wytrwałe. To fakt”.

Teraz spojrzenie Dmitrija Trawina, politologa z Petersburga, poruszającego inne wątki: odpowiedzialności inteligencji za milczenie, zaciskania się macek autokratyzmu na szyi społeczeństw, tradycji dysydenctwa:

„Pisarka Swiatłana Aleksijewicz zapytała, dlaczego milczy rosyjska inteligencja, widząc, co się obecnie dzieje na Białorusi. Żaden z nas nie może oczywiście odpowiedzieć w imieniu całej inteligencji, ale myślę, że każdy może podzielić się swoimi obserwacjami. Każdy może opowiedzieć o tym, co widzi.

Nie, ludzie w Rosji nie milczą. Swoje oburzenie wobec tego, co Łukaszenka wyprawia, wypowiadają tysiące ludzi. Wykorzystują do tego te nieliczne kanały wyrażenia własnej opinii, które jeszcze są w Rosji dostępne. W ostatnich latach nie było w Rosji bardziej poruszającego tematu niż los narodu białoruskiego, który powstał przeciwko autorytarnemu reżimowi. Nie mam sposobności, aby bezpośrednio zwrócić się do Swiatłany Aleksandrowny Aleksijewicz, ale mam nadzieję, że ona czuje, co wielu ludzi w Rosji pisze – to znaczy mniej więcej to samo, co piszę tu ja. Wielu solidaryzuje się z Białorusinami i życzy im powodzenia.

W Rosji od dwudziestu lat panuje taki sam autorytarny reżim jak na Białorusi. Autokracja może zagłuszyć głosy, sprawić, że nie będą one słyszalne w Mińsku. Ale cichy głos nie znaczy słaby. Ciche wypowiedzi poszczególnych ludzi często bywają o wiele bardziej uczciwe niż ryk wielomilionowego tłumu zbałwanionego przez wodzów. Ciche wypowiedzi sowieckich dysydentów nie mogły obalić reżimu Breżniewa, ale miały ogromne znaczenie. Każdy, kto mógł się z nimi zapoznać, wiedział, że oprócz generalnej linii partii, chyboczącej się od zjazdu do zjazdu, istnieje jeszcze prawdziwa opinia ludzi, którzy chcą innego życia. Życia bez kłamstwa, bez tyranii, bez żelaznej kurtyny.

Nasz głos nie może dziś wpłynąć na stanowisko kremlowskich władz, bo to nie nasze władze. Ale nasz głos tak czy inaczej może trafić na Białoruś. Bo Kreml to nie cała Rosja. Istnieje Rosja, która chce widzieć swoich sąsiadów, którzy są naprawdę wolni, szczęśliwi i odnoszący sukcesy. Bo bez waszej wolności, szczęścia i sukcesów my sami nie może ich odnosić.

Jesteśmy razem. Mamy tożsame cele. Mamy wspólne nadzieje na przyszłość. I łączy nas wiara w to, że kiedyś to nastąpi”.

Na koniec tego nietypowego wpisu blogowego głos dziennikarza Andrieja Łoszaka, redaktora niezależnego portalu „Takije Dieła”.

„Przyciśnięci do muru Białorusini patrzą z nienawiścią na OMON-owców i widzą za ich plecami rżącą Simonjan i jej pana (Margarita Simonjan jest szefową tuby propagandowej Kremla RT, ostatnio przyjechała do Mińska, by zrobić wywiad z Łukaszenką, przy powitaniu śmiała się od ucha do ucha). Tego oni nam nigdy nie wybaczą. I bardziej rosyjskie władze będą się obejmować i pieścić z Łukaszenką, tym silniej wściekły dyktator będzie kąsać naród białoruski. Poparcie ze strony mocarstwa atomowego dodaje mu skrzydeł. Już wczoraj zaczął walić na odlew bez umiaru: po raz pierwszy jego psy łańcuchowe zaatakowały pokojowe demonstracje kobiet. Teraz „Karalucha” już nic nie powstrzymuje – „starszy brat” w razie czego przyjdzie z pomocą. Za to nie tylko duszę, ale i cały kraj można oddać.

Taktyczne poparcie dla dyktatora – a po Putinie nie można się było spodziewać niczego innego – to strategiczna porażka w przyszłości. Młodzieży, która nienawidzi reżim Łukaszenki, od teraz dyktatura, przemoc i niesprawiedliwość będą się kojarzyć nie tylko z „Karaluchem”, ale i z Rosją. Pozostali sąsiedzi Białorusi – Polska, Litwa, Ukraina – demonstrują solidarność z narodem, a nie z pozbawionym rozumu tyranem. Protest, który wcześniej nie miał charakteru antyrosyjskiego, teraz będzie również antyrosyjski. Wcześniej czy później agonia Łukaszenki się zakończy, i wtedy wyzwolona Białoruś – podobnie jak Ukraina i inni sąsiedzi – pomknie w inną stronę, byle jak najdalej od Rosji. Nikt nie będzie się oglądał, żeśmy bracia, sąsiedzi i mówimy tym samym językiem. Bo z jednej strony będzie wolna, syta i empatyczna Europa, a z drugiej – wieczny Putin ze swoimi rakietami, nędza, izolacja, korupcja i reżim policyjny. Jak myślicie – co wybierze naród białoruski (i każdy inny)?

Stracimy też język. […] Zaczną się procesy desowietyzacji i derusyfikacji Białorusi.

Tego wszystkiego można byłoby uniknąć, gdyby Putin miał jakiekolwiek inne cele poza bieżącymi. Ale on patrząc na Białoruś, widzi tylko jedno: pełzająca pomarańczowa zaraza podchodzi od zachodu do granic Rosji i zagraża jego władzy. Jeśli nie stłumi się tego tam, to zacznie się kotłować i tu, u nas. To, że nie jest to zaraza, a nieuchronny proces historyczny, zmiatający przegniłe autorytarne reżimy, Putin nie ogarnia. […] To, co dzieje się obecnie na Białorusi, przyjdzie do Rosji.

[…] Sądząc po liście Swiatłany Aleksijewicz (która pyta, dlaczego milczy rosyjska inteligencja), w Mińsku nie widać i nie słychać tego, że w Rosji są ludzie wspierający walkę Białorusinów o wolność. Głos normalnych ludzi jest zagłuszany przez werble oficjalnej propagandy. Musimy z tym coś zrobić. Pisanie postów w Facebooku już na pewno nie wystarcza”.

A zatem na razie tyle – posty z Facebooka. Może następnym razem będzie coś więcej?

PS Reakcje rosyjskiej inteligencji na apel Swiatłany Aleksijewicz zebrało też Radio Swoboda: https://www.svoboda.org/a/30831878.html

Śpiączka, kłamstwa i szczodry kucharz Putina

8 września. Lekarze kliniki Charite w Berlinie podali, że Aleksiej Nawalny został wybudzony ze śpiączki farmakologicznej, reaguje na bodźce. To znakomita wiadomość.

„Teraz Nawalny będzie mógł sam przeprowadzić śledztwo w sprawie swojego otrucia” – ponuro żartuje na Twitterze ChiefLiberal. Coś na rzeczy jest, bo rosyjska Prokuratura Generalna nadal nie widzi przesłanek do wszczęcia śledztwa. Minister spraw wewnętrznych Kołokolcew nie dostrzegł w otruciu opozycjonisty znamion przestępstwa. Rzecznik Kremla Pieskow wzrusza ramionami: przecież gdy Nawalny przebywał na terytorium Rosji, nie stwierdzono w jego organizmie żadnych toksyn. Na wszelki wypadek: oczy w słup.

W obecność toksyn – i to z grupy nowiczok – nie wątpi natomiast kanclerz Angela Merkel. 2 września wojskowi toksykolodzy ze specjalnego laboratorium Bundeswehry podali wyniki analiz próbek pobranych od Nawalnego. Stwierdzono w nich obecność paralityczno-drgawkowej substancji z grupy nowiczok. Merkel w specjalnym wystąpieniu nazwała otrucie Nawalnego „próbą zabicia jednego z najważniejszych opozycyjnych polityków Rosji”. Wezwała rosyjskie władze do podjęcia śledztwa i wyjaśnienia okoliczności otrucia.

Rosyjskie władze natychmiast zaczęły wydawać z siebie groźne fuknięcia, że, owszem, chętnie przystąpią do wyjaśniania, ale Niemcy nie przekazują dokumentacji, co hamuje proces i tak dalej w tym duchu. Rzeczniczka MSZ Rosji zadawała na Facebooku pytania, czemuż to niemieccy lekarze nie odpowiadają na propozycję rosyjskich lekarzy, aby wspólnie pracować nad przypadkiem Nawalnego i próbowała puszczać dym pod hasłem: „Niemcy blefują”. Niemcy wzywali do MSZ rosyjskiego ambasadora w Berlinie, Rosja wzywała niemieckiego ambasadora w Moskwie. Nerwowy ping pong trwał przez kilka dni.

W rosyjskich mediach toczyła się tymczasem kampania, mająca na celu podważenie wersji toksykologów Bundeswehry. Wypowiadali się rosyjscy toksykolodzy, chemicy i oczywiście politycy. Z ekranu telewizyjnego padły m.in. takie wiekopomne słowa: „Niemcy jeszcze w I wojnę światową używali trujących gazów bojowych i ten kraj utracił możliwość odtwarzania łańcucha przyczynowo-skutkowego dotyczącego użycia broni chemicznej i biologicznej” – perorował zajadle ekspert w jednym z politycznych talk show. Jednym słowem, genetyka wszystkiemu winna.

W niemieckich mediach wałkowano zaś temat możliwych sankcji wobec Rosji, które zapowiedziała ogólnikowo kanclerz Merkel. Dziś na posiedzeniu frakcji CDU/CSU zaznaczyła, że odpowiedź na otrucie rosyjskiego opozycjonisty powinna zostać sformułowana na poziomie europejskim. W grze jest cały czas rzecz wrażliwa dla Rosjan: dokończenie gazociągu Nord Stream 2. Zdania co do tego są w Niemczech i nie tylko podzielone. „W UE nie wszyscy chcą powiązać sprawę budowy NS2 ze sprawą Nawalnego” – powiedziała Merkel na wzmiankowanym posiedzeniu. Niemniej o konieczności wprowadzenia wspólnych europejskich sankcji mówią i Merkel, i minister spraw europejskich Michael Roth. „Władze Niemiec są otwarte na wszelkie warianty sankcji. To konflikt między Rosją i demokratycznymi państwami prawa. Otrucie Nawalnego to poważne naruszenie konwencji o zakazie broni chemicznej” – podkreślił Roth.

Ewidentne złamanie zasad tej konwencji, która zakazuje produkowania, posiadania i użycia broni chemicznej pod jakimkolwiek pozorem, w jakichkolwiek okolicznościach, to kluczowy argument na rzecz wprowadzenia sankcji wobec Rosji, która – jak większość państw – jest sygnatariuszem konwencji. Niemcy zamierzają, wedle enuncjacji przedstawicieli władz, zwrócić się do Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej o wyjaśnienie casusu Nawalnego. To będzie ciekawa rozgrywka.

Tak ostrego tonu w wypowiedziach niemieckich polityków wobec Rosji nie słychać było od dawna. Widać determinację wielu czołowych przedstawicieli władz, aby sprawie nadać wysoki priorytet. Czy to doprowadzi do przełomu w łagodnym do tej pory kursie Berlina wobec łamiącej permanentnie prawo międzynarodowe Rosji? Przekonamy się o tym już wkrótce.

„Czynnik Nawalnego” wkroczył na arenę międzynarodową. Jak kształtuje on politykę Zachodu? Co mówi o Zachodzie? Zasady wspólnoty liberalnej i oburzenie wobec tego, jak w Rosji traktuje się opozycjonistów, wymuszają na zachodnich politykach ostrą reakcję. Poza ostrą retoryką nie mają oni jednak na razie nic do zaoferowania. Odpowiedź Zachodu [na otrucie Nawalnego] może być dotkliwa, gdy będzie wspólna i uderzy we wrażliwe miejsca. Tymczasem dotychczas zachodnia odpowiedź Rosji okazywała się najczęściej bańką mydlaną. Moskwa więc z przekąsem się uśmiecha i wzrusza ramionami – pisze politolożka Lilia Szewcowa (https://echo.msk.ru/blog/shevtsova/2705147-echo/). I dalej: kanclerz Merkel, domagając się od Moskwy śledztwa, nie może odpuścić. Bo to oznaczałoby klęskę na finiszu jej wspaniałej kariery politycznej. […] „Czynnik Nawalnego” osłabił pozycje zachodnich zwolenników współpracy z Moskwą. Inicjatywa Macrona o zbliżeniu z Rosją wywołuje wątpliwości co do możliwości realizacji [w nowych okolicznościach]. Berliński pacjent plus buntująca się Białoruś, która Moskwa pomaga uciszyć – to dwie rzeczy, które nie pozwalają zmęczonej liberalnej demokracji drzemać”.

*
W kolejnym odcinku „kobry” o otruciu Nawalnego skupię się na aspektach wewnętrznych kryzysu. Natomiast na zakończenie dzisiejszych wywodów przytoczę jedną sensacyjną informację. Jewgienij Prigożyn – który jeszcze kilka dni temu odgrażał się, że wykończy finansowo Fundację Walki z Korupcją – przekazał milion euro na rzecz kliniki Charite. „Widocznie liczy na to, że jak trybunał w Hadze skaże go na więzienie, to Nawalny będzie mu przysyłał paczki żywnościowe” – żartują opozycjoniści w mediach społecznościowych.

Rosyjski parasol dla Łuki

1 września. Dyktatorzy żyją w swoim świecie. Są przekonani, że bez nich państwo upadnie, a ludzie pogrążą się w czarnej rozpaczy. Bo przecież społeczeństwo kocha ich bezgranicznie choćby z tego powodu, że wszystko, co robią, nosi znamiona geniuszu. Nawet jeśli na place i ulice wychodzą tłumy domagające się ich odejścia, nie wierzą, że to możliwe, by naprawdę chcieli się ich pozbyć. Nazywają protestujących warchołami, wysyłają przeciw nim uzbrojone psy łańcuchowe reżimu. Każą podległym mediom opowiadać o wysokim rankingu poparcia. I na wszelki wypadek szukają wsparcia u silniejszych przyjaciół.

Alaksandr Łukaszenka brawurowo sfałszował wybory prezydenckie, narysował sobie wynik 80%. To poruszyło emocje Białorusinów. Od 9 sierpnia nieprzerwanie protestują, żądając odejścia uzurpatora. Łuka ima się wszelkich sposobów, aby niezadowolenie społeczne uciszyć (zatrzymania uczestników, represje, bicie, zastraszanie załóg strajkujących zakładów, studentów). Na całym świecie jest tylko jeden człowiek, który rozumie białoruskiego dyktatora. To Władimir Putin. Jeśli jednak Łukaszenka sądzi, że lokator Kremla przyjdzie mu w sukurs z sympatii i pomoże zrealizować sen o przedłużeniu prezydentury, to się myli. WWP ma własne cele i tylko te zamierza zrealizować. Jeżeli trzeba będzie poświęcić wąsatą głowę Łuki, to… cóż, poświęci. Na razie postanowił go bronić. Ale jak się nie uda, to kto wie.

Poprzedni wpis zakończyłam powołaniem się na wywiad, jakiego pod koniec ubiegłego tygodnia rosyjski prezydent udzielił telewizji państwowej Rossija 1 (https://www.youtube.com/watch?v=C-0nFhTlEaE). Znalazł się w nim obszerny passus dotyczący sytuacji Białorusi i gotowości okazania bratniej pomocy w dawnym sowieckim stylu. Putin oznajmił, że jeżeli protesty na Białorusi się zradykalizują, dojdzie do napaści na instytucje państwowe, niszczenia mienia itd., to Moskwa przychyli się do prośby Łukaszenki. Kremlowski sojusznik „Karalucha” (protestujący nazywają tak Łukaszenkę) ujawnił tym samym treść ich poufnej rozmowy, podczas której Baćka prosił o obronę jego władzy przez rosyjskie siły specjalne. Putin, ma się rozumieć, ze zrozumieniem podszedł do uniżonej prośby kolegi. W wywiadzie mówi o tym, że taki kontyngent o nieokreślonej proweniencji – czy to miałyby być wojska wewnętrzne MSW, czy OMON, czy Rosgwardia – już się formuje i w każdej chwili może być wysłany do bratniej cząstki Państwa Związkowego. Pod szyldem obrony „prawowitego” prezydenta, który „wygrał” wybory. Na prośbę druha – jesteśmy, stoimy. Ewentualna interwencja nie jest, zgodnie z ujęciem Putina, ingerencją w wewnętrzne sprawy Białorusi. To działanie w ramach jednego, wspólnego państwa. Żadnych pośredników nie trzeba, wszystko zostaje w rodzinie.

Oddziały speców od frontu informacyjnego już wylądowały w Mińsku – rosyjscy kapłani propagandy przybyli, aby fachowo pokierować białoruskim radiokomitetem. Szeregi białoruskich dziennikarzy telewizyjnych i prezenterów zaczęły bowiem pękać i rzednąć – wiele osób odeszło, protestując przeciwko kłamliwej polityce informacyjnej, nie miał kto prowadzić programów publicystycznych i czytać serwisów. I oto bratnia pomoc nadeszła. Teraz białoruska telewizja nadaje w duchu stanu wojennego (rosyjska telewizja też opowiada podobne trele morele). Telewidzowie mogą się więc dowiedzieć, że protesty wygasają, strajki się nie udały, Zachód z bezbrzeżnie cyniczną Litwą i czyhającą na swe Kresy Polską na czele knuje, ale nic im się nie uda, scenariusz kolorowej rewolucji na Białorusi nie przejdzie, poza nielicznymi wyjątkami wszyscy wielbią nowo wybranego prezydenta, który jak ojciec rodzony troszczy się o każdy kłos, każdy traktor i każdą bulwę ziemniaka. I jest gotów wysłuchać stronę przeciwną, tylko w sposób cywilizowany, niech to będą przedstawiciele poważnej organizacji czy instytucji (bo samozwańcom z jakichś rad koordynacyjnych da po łapach). Wtedy Łukaszenka obiecał wyjść naprzeciw i porozmawiać o zmianie konstytucji – w nowej wersji tej najważniejszej z ustaw na pewno zostaną uwzględnione postulaty społeczeństwa, zapewnia łaskawie. Można zauważyć, że właściwie powtórzył to za Putinem, który we wzmiankowanym wywiadzie mówił o możliwej zmianie białoruskiej konstytucji i przeprowadzeniu – już na jej podstawie – nowych wyborów.

Andriej Kolesnikow (Carnegie.ru) pisze: „Wojskowa i policyjna interwencja putinowskiej Rosji [na Białorusi] zostanie oceniona przez białoruskie społeczeństwo obywatelskie jak okupacja. Mniej kosztowna dla Kremla jest więc inna metoda: straszenie świata i Białorusinów możliwym wkroczeniem i stopniowe ekonomiczne „pożeranie” Łukaszenki, który teraz po zerwaniu z Zachodem i wybraniu opcji zamordystycznej dyktatury, nie ma dokąd przed Putinem uciec. Drugi białoruski front Kremla to połączenie blefu i suspensu w Hitchcockowskim stylu: zaraz zdarzy się coś strasznego, a co – tego widz nie wie. Jednak teraz sytuacja jest taka, że nie wiedzą nie tylko widzowie, ale nawet uczestnicy tej tragikomedii. Wiadomo tylko jedno: że Baćka postanowił siedzieć na bagnetach. Jeśli nie na białoruskich, to choćby i rosyjskich”.
Jaką cenę zaśpiewa sobie Kreml za te bagnety – rzeczywiste czy tylko wirtualne – może przekonamy się za dwa tygodnie. Putin zaprosił Łukaszenkę do złożenia wizyty w Moskwie. Na Kremlu zapewne trwa teraz wytężona praca nad treścią dokumentów, które zostaną podsunięte pod opuszczony na kwintę nos Łukaszenki.

Na koniec jeszcze wrócę do wywiadu Putina. Rozmowa nagrywana była w bunkrze w Nowo-Ogariowie, gdzie prezydent wytrwale chowa się przed covidem. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że cały entourage wskazuje na niedopracowanie, niepewność, schyłkowość. Oświetlenie gabinetu jak w prosektorium. Obaj rozmówcy sztuczni i nieszczerzy, pytania ustawione, bez podjęcia kilku ważnych tematów, jak choćby otrucie Nawalnego czy trwające już od 50 dni protesty w Chabarowsku. I obaj rozmówcy wyglądają mocno niekorzystnie. Putin przez większość czasu trwa w nienaturalnej pozie, bojaźliwie trzyma się oparć fotela, jak gdyby bał się z niego spaść, z przykrótkich nogawek wystają mu rachityczne nóżki, przytupuje nimi nerwowo.

I na koniec jeszcze jedno skojarzenie. Przypomniałam sobie w związku z zamiarem Kremla rozpięcia nad głową Łukaszenki parasola ochronnego historię z czasów ZSRR, z innym parasolem. W 1978 r. w Londynie znany bułgarski dysydent Georgi Markow został na ulicy potrącony przez jakiegoś osobnika, który ukłuł go niby to niechcący szpikulcem parasola. Po trzech dniach Markow zmarł na skutek otrucia rycyną. Trucizna znajdowała się w platynowej kulce, którą zamachowiec wbił parasolem w łydkę ofiary. Ciekawa jestem, jaką trutkę będzie musiał w podbramkowej sytuacji przełknąć w Moskwie Łukaszenka?