Archiwum miesiąca: grudzień 2020

Urodziny niezwykłego poety

30 grudnia 1905 r. urodził się Daniił Charms (wł. Juwaczow), niezwykły poeta, śmiało eksperymentujący z językiem, wyginający język rosyjski na wszystkie strony, wyciskający z języka soki soczyste i jajo holenderskie blues. Należał do grupy OBERIU, w latach 20. „oberiuci” byli pełni radości życia i tworzenia, uprawiali skomplikowane szaleństwo językowe, bawili publiczność na spektaklach teatralnych, na których przedstawiali też swoje wiersze i opowiadania.


W tamtych czasach, gdy według Ojca Narodów walka klasowa stale się zaostrzała, poezja zaangażowana we własne sprawy nie miała zbyt długo szans samodzielnego istnienia. Zakładanie uzdy Charmsowi zaczęło się w 1931 r. – został aresztowany wraz z kilkoma innymi „obieriutami” za działalność w „antysowieckiej grupie pisarzy”, skazany na trzy lata łagru, rok później zamieniono mu resztę wyroku na zsyłkę. Po odbyciu kary „oberiuci” wprawdzie spotykają się czasem na rozmowy o filozofii, ale zaprzestają dotychczasowej działalności literackiej. Gdy wybucha wojna, Charms zostaje aresztowany po raz drugi, na podstawie donosu, w którym anonimowy autor relacjonuje słowa poety: „Związek Radziecki przegrał wojnę pierwszego dnia. Leningrad zostanie oblężony i umrze z głodu, albo zostanie zbombardowany, kamień na kamieniu nie zostanie”. Słowa te zostały uznane za defetyzm, groziło mu za to rozstrzelanie. Aby się wywinąć, Charms zaczął symulować chorobę psychiczną, został skierowany na leczenie. Zmarł w lutym 1942 r. podczas blokady umierającego z głodu Leningradu w szpitalu słynnego więzienia Kriesty.


Jego utwory były publikowane w ZSRR głównie w samizdacie. Pierwszy zbiór wierszy i opowiadań w oficjalnym obiegu ukazał się w 1988 r. na fali pierestrojki. Potem nastąpił też renesans zainteresowania jego teatralną spuścizną. Spektakl „Jelizawieta Bam” wystawiony przez studio Czełowiek przy moskiewskim MChAT był pierwszą próbą zmierzenia się z awangardowym absurdem prześladowanej przez Stalina niezwykłej poezji. Spektakl reżyserował nieżyjący już – wtedy młody, później legendarny reżyser Roman Kozak.

Rozmowa z katem, część druga

23 grudnia. Poprzednią część epopei z otruciem Aleksieja Nawalnego rozpoczęłam od znanego cytatu z Hitchcocka o stopniowaniu napięcia w suspensie. Jeśli pozostać w sferze skojarzeń ze światem filmu, drugi opublikowany przez Nawalnego materiał, w którym wcielił się on w asystenta sekretarza Rady Bezpieczeństwa Rosji, przypomniał mi Woody’ego Allena i „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać”.


Jak już pisałam w pierwszej części, władze Rosji nie dostrzegły w zamachu na opozycjonistę znamion przestępstwa i nie wszczęły postępowania wyjaśniającego, jak wyglądało otrucie, czym, kto i gdzie mógł go dokonać. Nieustannie lawirowano i odmawiano. Nawalny zaskarżył to uchylanie się władz Rosji od wszczęcia śledztwa do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Rosyjskie władze za to – również ustami prezydenta Putina – domagały się od Niemiec materiału dowodowego z czasu pobytu „berlińskiego pacjenta” w klinice (rzekomo bez tych dowodów nie było podstaw do wszczynania śledztwa; a na podstawie dowodów z okresu pobytu w Rosji nie stwierdzono otrucia, a więc nie ma o czym mówić). Moskwa podawała w wątpliwość ogłoszone rezultaty przeprowadzonych w zachodnich laboratoriach badań krwi, tkanek i przedmiotów należących do Nawalnego, z których wynikało, że do otrucia użyto substancji z grupy nowiczok, zaliczanej do broni chemicznej. Klasyka gatunku. Morderca złapany za rękę mówi: to wy trzymacie mnie za rękę, udowodnijcie, że macie prawo mnie trzymać za rękę, bez tego nie będziemy rozmawiać.


Dziś klinika Charite opublikowała drobiazgowy raport, w którym opisano z detalami przypadek Nawalnego. Tekst zamieszczono w prestiżowym czasopiśmie medycznym „The Lancet”: https://www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736(20)32644-1/fulltext

Wniosek jest jeden, jasny i niepodważalny: Nawalny został otruty substancją zaliczaną do trucizn bojowych z rodziny nowiczok. Potwierdziła to również Organizacja ds. Zakazu Broni Chemicznej. W raporcie detalicznie opisano symptomy i metody leczenia (również te zastosowane przez lekarzy w Omsku – podanie atropiny, intubacja i podłączenie do respiratora, co uratowało pacjentowi życie).


Ale wróćmy do opublikowanego 21 grudnia materiału filmowego, nagranego przez Nawalnego i jego współpracowników jeszcze przed pierwszą publikacją Bellingcat o komandzie trucicieli z FSB (https://www.youtube.com/watch?v=smhi6jts97I&feature=emb_title). Jak przypuszcza Hristo Grozew z Bellingcat, jedna z najważniejszych osób w śledztwie dziennikarskim wyjaśniającym okoliczności zamachu na Nawalnego, FSB najprawdopodobniej wiedziała o tym, że Bellingcat zamierza opublikować materiały, informatorzy grupy śledczej przestali odbierać telefon, zapewne zostali zwolnieni. Zdaniem Grozewa, kiedy Nawalny zaczął obdzwaniać domniemanych sprawców otrucia, ci byli już uprzedzeni o zamiarze publikacji na ich temat i nie podjęli rozmowy. Jedynym, którego być może agenci FSB nie zdążyli przestrzec (był chory na covid), okazał się Konstantin Kudriawcew, chemik.


Wielu komentatorów podnosi, że ta rozmowa jest dziwna – człowiek z FSB nie jarzy, z kim rozmawia i daje się wkręcić, mówiąc o rzeczach z kategorii tajne przez poufne. Grozew tłumaczy, że Nawalny zastosował aplikację, skrywającą numer, z którego się dzwoni, więc rozmówca mógł przypuszczać, że ktoś do niego zadzwonił z telefonu służbowego. Obserwatorzy, broniący wersji o prawdziwości rozmowy, podnoszą, że Kudriawcew, choć formalnie w FSB, jest tylko chemikiem, wojskowym, pracującym w Instytucie Kryminalistyki FSB, a nie asem kontrwywiadu, mógł dać się wkręcić. Nawalny wcielający się w Maksima Ustinowa, zbierającego dla Rady Bezpieczeństwa dane o tym, co się wydarzyło w Tomsku i Omsku, zadaje Kudriawcewowi pytania o przebieg akcji FSB. Te pytania, których rosyjscy prokuratorzy i śledczy najwidoczniej wstydzili się lub bali zapytać.


Z rozmowy wynika, że Kudriawcew brał udział w tej części operacji, w której funkcjonariusze mieli za zadanie zatarcie śladów nieudanego otrucia. Potwierdza, że trucicielami byli ludzie ze służb i wyraża przypuszczenie, że Nawalny by nie przeżył, gdyby nie podjęto akcji ratunkowej, a samolot poleciałby do Moskwy bez lądowania awaryjnego w Omsku.

Największą furorę w mediach społecznościowych wywołał ten fragment, w którym Kudriawcew opowiada o usuwaniu śladów nowiczoka z rzeczy osobistych Nawalnego (opozycjonista wielokrotnie zwracał się o zwrot swojego ubrania, które zniknęło w tajemniczych okolicznościach i nie zostało przekazane rodzinie). Okazało się bowiem, że trucizna została przez komando trucicieli naniesiona na odzież. W centrum zainteresowania znalazła się ta część garderoby, o której XIX-wieczne damy mówiły skromnie „niewymowne”, czyli slipy. Granatowe slipy zostały pokryte nowiczokiem, szczególnie w partiach przylegających do pachwin. Zadaniem chemika Kudriawcewa było oczyszczenie rzeczonych slipów z resztek trucizny. Musiał się tym zajmować aż dwa razy, za pierwszym razem widocznie przepierka nie była dość dokładna.
Czy muszę dodawać, że granatowe slipy stały się bohaterem dnia w rosyjskich mediach społecznościowych – natychmiast na Twitterze i w innych mediach pojawiły się dziesiątki zabawnych memów. Wśród nich reklama pralni w FSB (https://twitter.com/Fake_MIDRF/status/1341045677913235456) czy Putin ze wskaźnikiem pod tablicą przedstawiającą męskie gatki pod szyldem „Federalna Pralnia Bielizny” (po rosyjsku Федеральная Стирка Белья, w skrócie ФСБ, FSB –https://twitter.com/Fake_MIDRF/status/1341047427936169985/photo/1) czy nowy emblemat FSB: https://twitter.com/Fake_MIDRF/status/1341085256707952648/photo/1

Sama Federalna Służba Bezpieczeństwa miała do powiedzenia tylko tyle, że rozmowa Nawalnego z Kudriawcewem jest prowokacją i falsyfikatem. Sekretarz prasowy Kremla Dmitrij Pieskow najpierw – za szefem – przyznał, że Nawalny jest obserwowany przez służby. A dzień później uznał, że to człowiek cierpiący na manię prześladowczą. Jedno drugiemu przeczy? Nie szkodzi. Że służby specjalne, tak piastowane przez Putina, wywyższane i rzekomo najlepsze na świecie, zaliczają wtopę za wtopą? Też nie szkodzi. Putin schowa i tę z „niedotruciem” Nawalnego za tarczę i jak mówią Rosjanie в обиду не даст (nie pozwoli skrzywdzić). A ciąg dalszy frapującego meczu Putin-Nawalny niebawem zapewne nastąpi.

Rozmowa z katem, część pierwsza

21 grudnia. Recepta wielkiego mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka: „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć” okazuje się nadal aktualna, gdy w grę wchodzi opowieść o otruciu Aleksieja Nawalnego nowiczokiem.


Przypomnę w dwóch słowach, jak to z Nawalnym było: pod koniec sierpnia w samolocie relacji Tomsk-Moskwa Nawalny poczuł się źle, stracił przytomność, piloci podjęli błyskawiczną decyzję o awaryjnym lądowaniu w Omsku. Ekipa karetki pogotowia udzieliła mu pomocy. Nawalny trafił do miejscowego szpitala w stanie śpiączki, niemal od razu po tym, jak podano wiadomość o incydencie, powstały wersje, że Nawalny został otruty. Po kilku dniach niezrozumiałej zwłoki władze Rosji na wniosek rodziny Nawalnego udzieliły pozwolenia na przewiezienie opozycjonisty – znajdującego się nadal w stanie śpiączki do kliniki Charite w Berlinie. Po osiemnastu dniach Nawalny odzyskał przytomność. I zaczął dochodzić do siebie. Niemieccy, francuscy i szwedzcy specjaliści tymczasem potwierdzili, że został otruty. Trucizną z grupy nowiczok. Zaliczanej do broni chemicznej. W wywiadzie dla niemieckiej prasy Nawalny wprost stwierdził, że został otruty na polecenie Putina. Powtarzał to potem wielokrotnie. Rosyjskie władze nie wszczęły nawet śledztwa w sprawie wyjaśnienia okoliczności otrucia. Indagowany przez prezydenta Francji Putin zasugerował, że Nawalny sam się otruł nowiczokiem. Były jeszcze przez rosyjskich polityków wrzucane wersje, że otruty to delikwent został dopiero w Niemczech.


To wszystko już wiemy, o kolejnych etapach tej niewiarygodnej historii pisałam wielokrotnie na blogu i na łamach Tygodnika Powszechnego. Teraz o wydarzeniach ostatnich kilku dni. 14 grudnia zostały opublikowane rezultaty śledztwa dziennikarzy śledczych z grupy Bellingcat, portalu The Insider, CNN, Der Spiegel przy współudziale Fundacji Walki z Korupcją Nawalnego: ustalono personalia funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa, którzy zapewne dokonali zamachu na Nawalnego przy użyciu nowiczoka w Tomsku. Ludzie ci śledzili Nawalnego przez długi czas. Są to osoby powiązane m.in. z moskiewskim instytutem Signał i Instytutem Kryminalistyki FSB. Nawalny, który przygotował na podstawie pracy Bellingcat i współpracowników film, mówi w nim: „Cały departament FSB pod kierownictwem wysokich szarż przez dwa lata prowadzi operację, w trakcie której kilka razy próbują zabić mnie i członków mojej rodziny, otrzymuje broń chemiczną z sekretnego państwowego laboratorium. Operacja o takim zakresie nie może być zorganizowana bez szefa FSB Bortnikowa, a on nigdy by się nie ośmielił tego zrobić bez polecenia Putina. To, co się stało, to terroryzm państwowy”. Mocne słowa. Odbijają się jednak od murów Kremla jak groch.


Film Nawalnego był owym trzęsieniem ziemi, wskazywanym przez Hitchcocka jako niezawodny początek trzymającego w napięciu sensacyjnego filmu. Opozycjonista pokazał w nim twarze członków domniemanego komanda zabójców, bilety lotnicze na trasach, pokrywających się w jego podróżami, billingi rozmów telefonicznych osób dramatu (analiza tych właśnie danych umożliwiła dotarcie do sprawców otrucia). Film opublikowany na kanale youtube odnotował do dziś 18,4 mln odsłon. „Znam moich zabójców”: https://www.youtube.com/watch?v=smhi6jts97I&feature=emb_title

Jednym z widzów okazał się sam Władimir Władimirowicz Putin. 17 grudnia na dorocznej konferencji prasowej, w tym roku z powodu pandemii mającej częściowo wymiar on-line, dwukrotnie zadano mu pytanie o otrucie Nawalnego. Putin nie wymienił opozycjonisty z nazwiska (to chyba taki firmowy kremlowski żarcik), nazwał go m.in. „berlińskim pacjentem”. Pokazany materiał uznał za dowód na to, że Nawalny jest agentem zachodnich (amerykańskich) służb specjalnych. A takiemu ancymonkowi należy się asysta FSB. Ot, i jeździli za nim. Putin jako dowód na to, że Nawalnego nikt [z FSB] nie truł, przywołał taki argument: „Gdyby chcieli, to by doprowadzili sprawę do końca”, czyli otruli na śmierć. Coś podobnego mówił już jeden z obsługujących Kreml lekarzy, wypowiadających się w mediach: „gdybyśmy chcieli, to byś zdechł” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/10/03/gdybysmy-chcieli-to-bys-zdechl/).


Tylko czemu jeździli nie oficerowie operacyjni, szkoleni do obserwacji, a chemicy i lekarze w służbie FSB, którzy są związani z instytutami naukowymi pracującymi najprawdopodobniej nad usprawnianiem nowiczoka (oficjalnie Rosja zlikwidowała zapasy broni chemicznej i nic nowego nie produkuje)? Putin całą mową ciała, prychaniem, śmieszkiem nad tą sprawą próbował pokazać, że za nic ma poczynione ustalenia. To groźny sygnał.


Politolożka Tatiana Stanowaja (Carnegie.ru) tak to ujmuje: „Putin potwierdził autentyczność danych wskazanych w śledztwie [Bellingcat], stosując znany chwyt: przyznać się do części, żeby uchylić się od całości. Częściowe przyznanie się pozwala sformułować alternatywne wyjaśnienie: tak, polowaliśmy na niego, ale nie truliśmy. Tak łatwo potwierdzając fakty stwierdzone w śledztwie, Putin wypowiada wojnę niesystemowej opozycji, daje do zrozumienia, że nie widzi niczego nagannego w śledzeniu [oponentów], a FSB cieszy się jego osobistą ochroną. Dla Kremla Nawalny nie jest politykiem, a destabilizującym narzędziem w rękach zachodnich służb specjalnych. A zatem jego otrucie to nie kwestia stosunków na linii władza-opozycja, a kwestia bezpieczeństwa państwa, […] działalność opozycyjna jest teraz przez Kreml postrzegana jako równa zdradzie państwa”.


Tok myślenia Kremla o tym, co się stało z Nawalnym, można streścić tak: Złapaliście nas za rękę, ale to nie nasza ręka, a nawet jak to nasza ręka, to nie wasza sprawa. Robimy, co chcemy, a wy się macie bać. Nic nam nie zrobicie. To my rządzimy w Rosji. Niepodzielnie. I bezkarnie. To my wyznaczamy standardy życia i nikt nas z nich nie będzie rozliczać. A na pewno nie taki ktoś jak Nawalny, agent Zachodu. Ani tym bardziej Zachód. „A my jesteśmy biali i puszyści” – powiedział Putin na konferencji.

Jeszcze nie wszyscy ochłonęli po wygłoszonych stalowym głosem słowach Putina o berlińskim pacjencie, a dziś rano wybuchła nowa bomba: Nawalny opublikował nagranie rozmowy telefonicznej z jednym z członków drużyny trucicieli z FSB, Konstantinem Kudriawcewem. Całość można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=smhi6jts97I&feature=emb_title

Omówienie tej odsłony dramatu w drugiej części „Rozmowy z katem” już niebawem.

Kronika bardzo towarzyska, część piąta

14 grudnia. Seria dziennikarskich śledztw prześwietlających dziwne powiązania i schematy finansowania ludzi z bliskiego otoczenia Władimira Putina została wzbogacona fascynującą historią wzlotu prezydenckiego zięcia- już-nie-zięcia Kiriłła Szamałowa.


Portal „Ważne historie” opublikował obszerną story o wzbogaceniu się Szamałowa (https://istories.media/investigations/2020/12/07/kirill-i-katya-lyubov-razluka-ofshori-i-neogranichennii-resurs-istoriya-samoi-tainoi-pari-rossii/). Historia zawiera mnóstwo szczegółów, postaram się wycisnąć najważniejsze wątki. Na wstępie jeszcze przypomnę, że Kiriłł jest młodszym synem jednego z bliskich towarzyszy Putina w majętnej niedoli, Nikołaja Szamałowa. Swego czasu pan Nikołaj był w wysokich łaskach prezydenta, gdyż dyskretnie budował mu pałac pod Gelendżykiem nad Morzem Czarnym. Jak wieść gminna niesie, ostatnio łaska przejechała się na pstrym koniu i Szamałow musiał się przesunąć na dalsze pozycje. Zresztą, ma już po siedemdziesiątce i może sam wolał się wycofać.


A teraz wróćmy do Kiriłła. W czerwcu 2013 r. jego firma Kylsyth Investments LTD, zarejestrowana w raju podatkowym w Belize zakupiła od innej firmy na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych pakiet akcji firmy Themis Holdings Ltd. Firma ta była tzw. matką gazowo-naftowej rosyjskiej firmy Sibur. Kupując pakiet Themis Kiriłł Szamałow stał się jednocześnie właścicielem 3,8% Sibura. Trzeba jeszcze może w tym kontekście przypomnieć, że w tym czasie prezydent wzywał swoich oligarchów, aby wycofywali kapitały z zagranicy, tymczasem zdolny młody kapitalista robił jakieś podejrzane kombinacje alpejskie za pośrednictwem firm w rajach podatkowych. Nie, nie dostał za to uszach. W każdym razie nie wtedy. Pikanterii dodaje fakt, że pakiet akcji kosztował go zawrotną kwotę… 100 dolarów amerykańskich. Jednocześnie w wywiadzie dla gazety „Kommiersant” świeżo upieczony milioner Kiriłł Szamałow kapitalizację Siburu oceniał na 10 miliardów dolarów. Łatwo policzyć, że 3,8% akcji to 380 milionów. Ale zięć prezydenta widocznie mógł liczyć na zniżkę pod przymkniętym okiem sprawiedliwości.


Dalsza część materiału „Ważnych historii”, opracowanego na podstawie dostępu do zhakowanej poczty elektronicznej bohatera, dotyczy tego, jak Kiriłł Szamałow i jego żona Katerina Tichonowa, kobieta numer dwa, jak nazywa ją Władimir Putin, czyli młodsza córka, doskonale zarządzali niebotycznymi kwotami na wyposażenie rezydencji na Rublowce pod Moskwą i małego białego domku pod Biarritz. Dla ilustracji: jeden dywan kosztował równowartość średniego mieszkania. Daj ci, Boże, szczęścia, Krzysiu, z Ketlingiem – wić gniazdko młoda para po ślubie ma pełne prawo, a nawet obowiązek. Szokuje jednak rozmach, z jakim państwo Szamałowowie szastali pieniędzmi.


Po 2014 r. zaczął się proces wprowadzania coraz to nowych sankcji wobec Rosji i bliskich ludzi Putina. Jak piszą „Ważne historie”, doradcy Szamałowa zatroszczyli się o przeniesienie aktywów w bezpieczniejsze miejsce: „W 2017 r. […] pełnomocnicy zaczęli zwijać działalność jego firm mających konta w europejskich bankach i zarejestrowali specjalną fundację Centurion International Fund w raju podatkowym na wyspie Labuan, terytorium federalnym Malezji. Centurion należy do firm zarejestrowanych w Belize”. Chmury nad głową Szamałowa zaczęły się zbierać nieubłaganie – w 2018 r. został on objęty personalnymi sankcjami (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/komentarze-osw/2018-04-11/proba-sil-eskalacja-kryzysu-w-stosunkach-rosyjsko). Zbiegło się to w czasie z domniemanym rozwodem lub separacją – Szamałow przestał być zięciem prezydenta (https://www.bloomberg.com/news/articles/2018-01-25/putin-family-split-offers-peek-at-secret-dealings-of-russia-inc). Albo i nie przestał. Może zabieg z rozwodem miał służyć jedynie obronie przed sankcjami. „Ważne historie” twierdzą, że jest teraz związany z inną kobietą, która też ma smykałkę do interesów.


Ciekawe są komentarze, które przelewają się przez rosyjskie media, głównie niezależne i społecznościowe: czy Putin zdaje sobie sprawę z tego, że takie sprawy wyciekły i są teraz wałkowane na różnych forach dyskusyjnych? Sekretarz prasowy Kremla zagadkowo kiwa głową i mówi: my wiemy, kto przekazuje takie informacje, wiemy, kto jest zleceniodawcą, ale na razie nie powiemy. Komentatorzy, którzy przyglądają się z uwagą zwyczajom prezydenta, przypuszczają, że Putin nie wie o publikacjach. Wierzy tylko w to, co dostaje od wywiadu i kontrwywiadu oraz służby prasowej w słynnych teczkach. Nie siada przecież do komputera, nie włącza „wujka Google’a” i nie przegląda sam zawartości czasopism. Jeśli Pieskow albo kobieta numer dwa mu nie doniosą, a wcześniej ewentualnie przegląd prasy litościwie wykastrują, to może nic się do prezydenckiego antycovidowego bunkra nie przedostanie. Mało prawdopodobne, ale kto wie. Zobaczymy, jaka będzie reakcja Kremla. Telewizja nic na ten temat nie mówiła, więc do przeciętnego Rosjanina, który wiedzę o kraju i świecie czerpie głównie z telewizji, ta wiedza tajemna nie trafiła.


Kończę na razie „Kronikę”, zaznaczając jeszcze raz, że jej celem nie były plotki o życiu prywatnym prezydenta, a pokazanie patologii korupcyjnych, nepotyzmu i chorych źródeł fortun „bliskiego kręgu” Putina.

Kronika bardzo towarzyska, część czwarta

8 grudnia. Dziennikarze Proekt Media pod koniec listopada opublikowali dwuczęściowy materiał „Żelazne maski” dotyczący mechanizmu zaopatrywania w beneficja pewnej skromnej mieszkanki Petersburga, Swietłany Kriwonogich. Kim jest pani Swietłana i dlaczego stała się obiektem zainteresowania?


Całość materiału można prześledzić tu: https://maski-proekt.media/tainaya-semya-putina/.Na potrzeby niniejszej „Kroniki” w skrócie streszczę opisaną w nim szczegółowo historię. Swietłana Kriwonogich mieszkała na ulicy Grochowej w Petersburgu w komunałce. Dorabiała jako sprzątaczka, studiowała ekonomię i finanse, i oto nagle w pierwszej dekadzie lat 2000. stała się udziałowcem banku „Rossija”, kierowanego przez bliskiego przyjaciela prezydenta Putina, Jurija Kowalczuka (pisałam o nim w poprzednich częściach „Kroniki”). Pani Kriwonogich posiada też 75% udziałów w kurorcie narciarskim „Igora” oraz w obiekcie rozrywkowym w Ogrodzie Taurydzkim. Kowalczuk ma po 25% udziałów w tych biznesach. Rodzinie Kriwonogich przynależą nieruchomości w Petersburgu, Moskwie i Soczi, których wartość szacowana jest na miliard rubli. Ma ona również do dyspozycji 37-metrowy jacht.


Według dziennikarzy Proekt Media, awans społeczny i beneficja Swietłana Kriwonogich zawdzięcza znajomości z Władimirem Putinem. Znajomość była na tyle bliska, że Swietłana w 2003 r. urodziła córkę Jelizawietę, która nosi otczestwo Władimirowna. W materiale pada przypuszczenie graniczące z pewnością, że Jelizawieta jest córką Putina i Swietłany (choć w dokumentach Jelizawiety brak danych o ojcu). Autorzy sensacyjnego materiału zwrócili się do brytyjskich fizjonomistów o ekspertyzę podobieństwa twarzy Jelizawiety i Władimira Władimirowicza. Zgodnie z ich oceną, podobieństwo można określić na 70%. Czyli bardzo duże (od 75% przy porównaniu zdjęć osób można założyć, że zdjęcia przedstawiają tę samą osobę). Wprawdzie Proekt Media ze względów etycznych nie zdecydował się na publikację fotografii Jelizawiety (nie ma ona jeszcze ukończonych osiemnastu lat), ale fotki domniemanej Władimirowny można było obejrzeć z internetach, jeśli ktoś miał dostęp do jej profili w mediach społecznościowych.


Na rewelacje prasowe zareagował rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow, który publikację Proekt Media określił jako „mało przekonującą” i niepoważną. Ale co do szczegółów i meritum się nie wypowiedział (https://www.svoboda.org/a/30970136.html). Córka byłego mera Petersburga, lwica salonowa, niegdysiejsza kandydatka na prezydenta Ksenia Sobczak nie uwierzyła w prawdziwość doniesień Proekt Media: „Żadnych dokumentów, żadnych wspólnych fotografii [Swietłany] Kriwonogich z Putinem. Nic. Jakiś urzędnik powiedział coś po znajomości. Może i prawdę powiedział. Ale gdzie śledztwo [dziennikarskie]? Główny dowód: podobna do Putina”. Do meritum, czyli źródeł wzbogacenia się przez rodzinę Kriwonogich Ksenia Anatoljewna się nie odniosła.
Jeden z autorów materiału Andriej Zacharow w audycji Radia Swoboda powiedział: „Zainteresowaliśmy się tą kobietą [Kriwonogich], bo ni z tego ni z owego stała się niesłychanie bogata. O tym jest nasza historia, a nie o tym, że urodziła córkę. Dla mnie jako dziennikarza, gdyby nie to wzbogacenie się, historia by mnie nie interesowała. […] Przekazanie Swietłanie Kriwonogich [niewielkiego, 3%] udziału w banku „Rossija” to zapewne jej кормление [czyli źródło dochodów, beneficjum nadane z góry]”.


Dziennikarz Radia Swoboda Michaił Sokołow podsumowuje: „Dziwne te operacje z nieruchomościami. Kurort narciarski, gdzie przyjeżdża prezydent, żeby pojeździć na nartach, nieoczekiwanie staje się własnością obrotnej, jak można się domyślać, dziewczyny z wykształceniem ekonomicznym. To samo można powiedzieć o centrum rozrywki w Ogrodzie Taurydzkim, które też kosztuje niemałe pieniądze. Potem okazuje się, że i ona, i Alina Kabajewa mają tego samego sponsora – bank Rossija i Nacyonalnaja Media Gruppa, należące do braci Kowalczuków”.


Bliski krąg się zamyka.


O jeszcze jedno: niektórzy komentatorzy z tego, że takie materiały o domniemanych córkach i bliskich kobietach prezydenta w ogóle się pojawiają, wyciągają wniosek, że władza wymyka się Putinowi z rąk, że moment, kiedy dojdzie do zmiany na szczycie, zbliża się szybkim krokiem. Bo gdyby był silny, to nikt by się nie wychylił, nikt by się nie odważył. Taka wiedza tajemna wypływa z dobrze poinformowanych i wysoko uplasowanych źródeł. Być może to amunicja w walce poszczególnych grup wpływu. Ale tak czy inaczej – to portret putinowskiej Rosji we wnętrzu, jej mechanizmów korupcyjnych, kumoterstwa, korytarzy pełnych tajemnic. A w tle są naprawdę duże pieniądze.


Miałam już kończyć „Kronikę”. Ale wczoraj od rana odbija się szerokim echem po rosyjskich mediach kolejna historia pieniężno-rodzinna dotycząca osób z najbliższego otoczenia Władimira Putina. Tym razem chodzi o źródła bogactwa jego byłego zięcia, Kiriłła Szamałowa. Pisałam o nim kilka lat temu (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/11/11/corki-stanu/ i http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/04/06/krewni-i-znajomi-putina-na-czarnej-liscie/). Ale teraz warto powrócić choćby do wątku Siburu, bo dziennikarze wydobyli na światło dzienne sporo szczegółów. Będzie zatem jeszcze piąta część „Kroniki”. Już dziś zapraszam do lektury.

Kronika bardzo towarzyska, część 3

4 grudnia. Wszyscy obywatele Federacji Rosyjskiej są równi wobec prawa. Z tym że niektórzy są równiejsi. Nie wiedzieć czemu równiejsi są akurat ci, którzy przyjaźnią się z prezydentem. Czasami prezydent nie przyznaje się do bliskości z tymi lub owymi. Niespokojni dziennikarze śledczy z portalu „The Insider”, którzy nie obsługują Kremla, docierają czasem do interesujących historii.


W poprzedniej części „Kroniki” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/11/30/kronika-bardzo-towarzyska-czesc-2/) przypomniałam dziwną historię Aliny Kabajewej, do ślubu/związku z którą Władimir Władimirowicz nigdy się oficjalnie nie przyznał. Jak już wspominałam, Kabajewa jest prezeską holdingu medialnego Nacyonalnaja Media Gruppa. To jej кормушка (karmnik/koryto), jak w slangu dziennikarskim nazywa się źródło utrzymania czy wręcz bogate beneficja przydzielone odpowiednim osobom, cieszącym się łaskami Szefa. Holding został powierzony opiece finansowej oligarchy Jurija Kowalczuka, przyjaciela Putina z czasów petersburskich, jeszcze z kooperatywy Oziero (tzw. najbliższy krąg). Kowalczuk jest osobą bliską i zaufaną prezydenta, wiernym pretorianinem do specjalnych poruczeń. W czasach ZSRR był naukowcem, w putinowskiej Rosji z powodzeniem zajął się bankowością (jest prezesem banku Rossija). Według danych, do których dotarli dziennikarze śledczy portalu „The Insider”, Kabajewa w 2018 r. zarobiła w holdingu NMG 785,4 mln rubli (https://theins.ru/korrupciya/236997). Dla porównania: były niemiecki kanclerz Gerhard Schroeder jako przewodniczący rady dyrektorów koncernu naftowego Rosnieft’ osiąga roczne dochody rzędu 46 mln rubli (ok. 600 tys. dolarów). Też nieźle, ale od Kabajewej dzieli go przepaść.


„Czemu gimnastyczka, która była świetna w układach z obręczą i piłką, stanęła na czele wielkiego holdingu medialnego? Dlaczego firma Kowalczuka wypłaca Kabajewej kosmiczne sumy? Co może łączyć Kabajewą i Putina? „The Insider” nie ma żadnych sugestii, jak to można wytłumaczyć” – sardonicznie komentuje swoje rewelacje portal. Złoty deszcz pada zresztą nie tylko na głowę samej Aliny Maratowny, ale także członków jej rodziny. Wzbogacił się szanowny ojciec, przed karierą córki w polityczno-biznesowych kręgach skromny trener koszykówki w dalekim Uzbekistanie. Nie głodują także matka i siostra (ich kormuszką, jak twierdzi „The Insider”, jest centrum sportowe Kuncewo).


Dziennikarze „The Insider” wytrwale grzebali w dokumentach w otwartym dostępie i latem tego roku dogrzebali się, że beneficja otrzymała osoba spoza rodziny Kabajewej: główna ginekolog Rosji, Lejla Adamian. No, właśnie. Oficjalnie znowu nic nie wiadomo, Kreml nie potwierdził pojawiające się w mediach wieści, że w maju ubiegłego roku Alina Kabajewa urodziła w Moskwie bliźnięta (https://www.golosameriki.com/a/russia-putin-private-life/4936319.html). Wzmiankę o szczęśliwym porodzie zamieściła na swojej stronie internetowej popularna gazeta „Moskowskij Komsomolec”, jednak ktoś machnął czarodziejską różdżką i wzmianka momentalnie zniknęła ze strony. Kreml nie skomentował rewelacji o urodzeniu przez Kabajewą dwóch zdrowych chłopców.


Pani profesor Lejla Adamian pracuje w Narodowym Centrum Akuszerstwa i Ginekologii im. W. Kułakowa. To tam – według niepotwierdzonych enuncjacji prasowych – Kabajewa miała powić bliźniaki. Jak to w kremlowskich bajkach bywa, niedługo potem profesor Adamian została przez prezydenta odznaczona Orderem za Zasługi dla Ojczyzny II stopnia (https://www.youtube.com/watch?v=096qxdwcOnY). To jeszcze nie wszystko: „The Insider” dotarł do dokumentów, z których wynika, że Adamian zakupiła wkrótce potem w Moskwie dochodową nieruchomość pod wynajem, a jej córka Agnessa (również ginekolożka z wykształcenia) – elegancki apartament. Zdaniem dziennikarzy „The Insider”, na warte miliard rubli nieruchomości ani Lejli, ani Agnessy Adamian nie byłoby stać, jeśli brać pod uwagę dochody wynikające z rejestrów, które można obejrzeć w otwartym dostępie. Całość dziennikarskiego śledztwa wraz ze skanami dokumentów można obejrzeć tu: https://theins.ru/korrupciya/231970.


Bloger Anton Oriech pokrótce podsumował istotę sprawy: „Osobiście nie interesuje mnie ani trochę, czy Putin ma jakieś przyjaciółki, z kim mieszka, z kim się spotyka. Niech się tym zajmują ciekawscy obywatele i żółta prasa – jeśli, rzecz jasna, zaryzykują. Nie sądzę, byśmy mogli też mówić o moralności i wartościach rodzinnych. O tym mógłby mówić eksprezydent USA Jimmy Carter, którego kiedyś spytali, czy zdradza swoją żonę: „Owszem, raz zdradziłem, w myśli”. Ale chodzi o coś innego. O to, że znajomość, przyjaźń czy romanse z głową państwa otwierają przed człowiekiem niewiarygodne perspektywy. Ten człowiek może mieć talent i kompetencje w tej czy innej dziedzinie, a może nie mieć żadnych. Jedyną jego kompetencją jest to, że cieszy się zainteresowaniem prezydenta. I ta sympatia staje się nawet nie drabiną awansu, a rakietą, która wynosi tego człowieka na niebywałe i niezasłużone orbity”. A użytkownik Twittera Wujaszek Szu dodał: „Nie mam nic przeciw kochankom i byłym żonom ani pozamałżeńskim dzieciom. Daj im Boże zdrowie. Tylko nie rozumiem, dlaczego Putin nie łoży na nich wszystkich z własnej kasy, a pracuje na to cała Rosja”. „Cała Rosja” to atrakcyjny chwyt retoryczny – kormuszkę napełniają bliscy przyjaciele Putina. Ale oni też „karmią się” z beneficjów – prześledzenie całego układu naczyń połączonych jest zapewne poza możliwościami dziennikarzy śledczych, których efekty pracy tu opisuję. Układ jest fachowo zamknięty.


W następnej części Kroniki postaram się wreszcie wyjaśnić nowe pojęcie, jakie pojawiło się w niewybrednych żartach o prezydencie: „старик Кривоногих” (staruszek Kriwonogich).