Archiwum miesiąca: kwiecień 2022

Sport to front

23 kwietnia. Dyktatorzy uwielbiają chwałę mistrzów sportu. Rekordy, medale, puchary to w ich mniemaniu namacalne dowody wyższości ich kraju nad resztą świata. Rosyjski dyktator uczynił ze sportu jeden z filarów swojego systemu. Zwycięstwa rosyjskich sportowców na światowych arenach miały dowodzić, że Rosja jest potęgą także na tym polu. Kibice jedli te triumfy z satysfakcją, zapijając przy okazji swoje osobiste niepowodzenia. Afery dopingowe pokazały, że rosyjski sport gra nieczysto. Kremlowska propaganda wbijała w głowy publiczności, że zastosowane przez MKOl i federacje poszczególnych dyscyplin kary za ten proceder to gorszący przykład rusofobii. Obecne sankcje świata sportu wobec Rosji za inwazję na Ukrainę też tak klasyfikuje.

W letnich igrzyskach w Tokio i zimowych w Pekinie rosyjska ekipa w ramach sankcji za doping nie mogła wystartować, prawo udziału w zawodach przyznano poszczególnym sportowcom (o ile spełniali normy). Nie mogli oni jednak występować w barwach narodowych, startowali pod flagą Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. Gdy któremuś zdarzyło się wygrać, podczas dekoracji zamiast hymnu Rosji rozbrzmiewał fragment koncertu fortepianowego Piotra Czajkowskiego, a na maszt wciągana była flaga RKO. Jednym z takich mistrzów bez flagi i hymnu był pływak Jewgienij Ryłow. Zdobył w Tokio dwa złote medale na dystansie 100 i 200 metrów stylem grzbietowym. 20 kwietnia federacja pływacka FINA na dziewięć miesięcy odsunęła Ryłowa od udziału w zawodach międzynarodowych pod egidą federacji. Dyscyplinarkę zawodnik dostał za wspieranie Putina w jego wojennych zapędach. W rocznicę aneksji Krymu 18 marca na stadionie Łużniki odbył się wielki prowojenny wiec (opisałam go na blogu jako „Bal u Szatana” http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/03/19/bal-u-szatana/). Jednym z uczestników tych niesławnych bachanaliów był Jewgienij Ryłow, który pojawił się w Łużnikach w kurtce z putinowską swastyką – symbolem Z; na scenie wraz z innymi putinistami zaśpiewał hymn Rosji.

Ryłow po tym akcie oddania Putinowi stracił sponsora – brytyjska firma Speedo zerwała współpracę, a resztę środków z kontraktu przekazała agencji ds. uchodźców przy ONZ. „Nie rozumiem, cóż takiego zrobiłem. [Do FINA] wpłynęła na mnie skarga, jakobym obraził uczucia innych sportsmenów. Widzicie, obraziłem ich tym, że po prostu poparłem swój kraj, swojego prezydenta” – powiedział zadziwiony Ryłow w rozmowie z dziennikarzem Sports.ru. O tym, czy popiera zbrodnie popełniane przez wojska rosyjskie na ukraińskich cywilach, nie powiedział. Zbanowanie Ryłowa skomentował rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow: „Mamy do czynienia z kontynuowaniem zgubnej tendencji upolitycznienia sportu – najpierw nasi tenisiści (chodzi o wykluczenie rosyjskich zawodników z turnieju w Wimbledonie), teraz federacja pływacka. Uważamy, że to jest sprzeczne z ideą sportu”. O tym, jak dyktator Putin traktuje sport niezgodnie z ideą i o tym, jak napadł na sąsiednie państwo, rzecznik Pieskow nie powiedział.

Rosyjski sport znalazł się po agresji armii rosyjskiej na Ukrainę na cenzurowanym. Rosyjska kadra piłkarska oraz kluby zostały odsunięte od meczy pod egidą FIFA i UEFA (choć rosyjska federacja piłkarska nie została usunięta z międzynarodowych gremiów; rosyjscy działacze liczą na to, że bojkot nie potrwa długo, mają niezłą sztamę z władzami FIFA i UEFA; poza tym Gazprom przez długie lata sponsorował rozgrywki mistrzowskie, więc pewnie znowu zacznie potrząsać sakiewką na wabia). Podobnie rzecz się ma z hokejem. Na początku marca o swojej decyzji zawieszenia rosyjskich łyżwiarzy powiadomiła międzynarodowa federacja łyżwiarska (dotyczy łyżwiarstwa figurowego, szybkiego oraz short tracku). Na marginesie – wśród wiwatujących na część Putina uczestników „Balu u Szatana” byli znakomici rosyjscy łyżwiarze figurowi: Wiktoria Sinicyna, Nikita Kacałapow, Jewgienija Tarasowa i Władimir Morozow. Co za despekt. Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej zdecydowała o przeniesieniu mistrzostw świata 2022 z Rosji do Polski i Słowenii. Federacja szachowa FIDE na pół roku zawiesiła Siergieja Kariakina, który otwarcie poparł rosyjską agresję na Ukrainę. I podobnie jak Ryłow był zadziwiony i oburzony – Jak to? Przecież sport powinien stać z daleka od polityki – argumentował mistrz, który swojej deklaracji poparcia dla „operacji specjalnej” za działanie polityczne jakoś nie uznał.

Z pracy w Rosji zrezygnowało kilku zagranicznych i rosyjskich trenerów i zawodników, dotyczy to m.in. piłki nożnej i koszykówki. Firmy produkujące odzież sportową i ekwipunek masowo wycofują się ze współpracy z rosyjskimi klubami i sportowcami.
„Rosyjski sport zawsze zależał od państwa. Niemal cała działalność była oparta na dotacjach od władz – czy to regionalnych, czy to centralnych, czy od sponsorów związanych z władzami, jak Gazprom czy rosyjskie koleje. To, z czego żyją kluby sportowe na świecie, czyli prywatny sponsoring, dochody z biletów i praw do transmisji telewizyjnych, w Rosji stanowi nie więcej niż 20% budżetów klubów. To czyniło rosyjski sport konserwatywnym i stabilnym. Po 24 lutego straciliśmy szansę na pozyskanie nowych źródeł finansowania. Rosyjski sport od tego nie umrze, ale pewne problemy z pieniędzmi mogą być – mówi w wywiadzie dla „The Village” Jarosław Susow, dziennikarz sportowy (całość wywiadu tutaj: https://www.the-village.ru/city/people-about/chto-so-sportom).

Rosyjscy telewidzowie zapewne na długi czas zostaną pozbawieni możliwości oglądania meczów piłkarskich europejskich lig. Sportowy kanał telewizyjny „Matcz-TW” znalazł się między młotem a kowadłem – większość europejskich stadionów w taki czy inny sposób manifestuje podczas imprez sportowych solidarność z Ukrainą i potępienie wobec władz Rosji. W kilku przypadkach przerywano relacje, gdy na trybunach pojawiały się antyputinowskie hasła.

Russkij wojennyj korabl poszoł na…

15 kwietnia. W pierwszym dniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, do Wyspy Wężowej na Morzu Czarnym podpłynęły okręty wojenne i ostrzelały znajdującą się tam ukraińską placówkę. Przez megafon władczy głos z krążownika rakietowego „Moskwa” należącego do Floty Czarnomorskiej wzywał Ukraińców do poddania. „Ja, russkij wojennyj korabl [ja, rosyjski okręt wojenny] proponuję wam złożyć broń”. Propozycję ukraiński żołnierz skwitował krótkim żołnierskim: „Russkij wojennyj korabl, idi nach*j”. Replika ta stała się światowym hitem rozpowszechnionym w setkach, jeśli nie tysiącach popularnych memów. Zdanie urosło do rangi symbolu oporu Ukrainy wobec rosyjskiej potęgi militarnej. Krzepiło waleczne ukraińskie serca. Pozwalało wierzyć, że można nie ulec monumentalnym żądaniom wielkiej armii, która mieni się niezwyciężoną.

Krążownik rakietowy „Moskwa”, okręt flagowy, czyli najważniejszy w danej formacji, był chlubą marynarki wojennej Rosji. Wprawdzie stary, bo pamiętający czasy Leonida Breżniewa, ale jary, dzięki kilku liftingom (tak w każdym razie głosiły oficjalne raporty, ostatni remont zakończył się w 2020 r., krążownik miał wtedy otrzymać nowe wyposażenie), mogący przenosić nawet głowice jądrowe. Teraz trzymał w szachu ukraińskie porty – Odessę i Mikołajów. Ukraińska obrona obawiała się, że z „Moskwy” może nastąpić desant na Odessę.

Wczoraj z rejonu, w którym operował krążownik, nadeszły wieści wprost fantastyczne. Strona ukraińska informowała, że w nocy z 13 na 14 kwietnia dwoma pociskami manewrującymi „Neptun” trafiła „Moskwę”. Okręt stracił sterowność, został mocno uszkodzony.

Strona rosyjska najpierw zaprzeczała, potem milczała przez wiele godzin po tym komunikacie. Wreszcie jak Piekarski na mękach ministerstwo obrony Rosji wydukało, że owszem, „Moskwa” jest uszkodzona, ale na skutek pożaru, który powstał przez niedopatrzenie załogi. Pożaru nie udało się opanować, doprowadził on do eksplozji znajdujących się na okręcie ładunków. Ani słowa o „Neptunach”. Po kolejnych godzinach męczarni rosyjski resort obrony wycedził przez zęby, że krążownik podczas holowania do portu w Sewastopolu „w warunkach silnego sztormu” poszedł na dno.

Jednym słowem, russkij wojennyj korabl wypełnił polecenie ukraińskiego żołnierza z 24 lutego. Spełniło się. Zgodnie z przeznaczeniem, russkij wojennyj korabl poszoł nach*j.
Media społecznościowe wybuchły feerią nowych memów, radosnych komentarzy i nadziei, że to zwiastun przełomu. Przypominano narzucające się zestawienie: Putin zaczynał rządy od katastrofy podwodnego okrętu „Kursk”, a teraz zatonięcie „Moskwy” niech będzie zapowiedzią schyłku itd.

Jak zwykle podczas wypadków ze sprzętem wojskowym strona rosyjska myli tropy, zmienia wersje, nie dopowiada, unika jasności. Tajne przez poufne łamane przez specjalnego znaczenia. AFP poinformowało, że 15 kwietnia zostały zaatakowane znajdujące się pod Kijowem zakłady produkujące pociski „Neptun”. Zemsta? Dość wyrafinowana, skoro rosyjskie ministerstwo obrony nie zauważyło uderzenia „Neptunami” w „Moskwę”, a obecnie kieruje rakiety akurat na te zakłady. To nie pierwsza, i nie ostatnia zagadka związana z casusem „Moskwy”.

Niejasne pozostają okoliczności uratowania (bądź nie) załogi krążownika. Okręt mógł zabrać na pokład załogę liczącą do 510 osób. Rosyjskie ministerstwo obrony twierdzi, że marynarze zostali uratowani przez inne rosyjskie jednostki, znajdujące się w pobliżu. Potwierdzenia jednak brak. Nie ma nic o ewentualnych ofiarach pożaru i wybuchów. Wybuchów przecież tak silnych, że uszkodziły wielki korpus okrętu. Agencja TASS poinformowała, że część załogi została ewakuowana, gdy wybuchł pożar. A co z drugą częścią, która pozostała?

W czasie, gdy rozgrywały się tragiczne wydarzenia związane z katastrofą „Kurska” w sierpniu 2001 roku, prezydent Putin przebywał na urlopie nad Morzem Czarnym. Przez pierwsze dni w ogóle się nie pojawiał w mediach. Gdy już podano do wiadomości, że okręt zatonął, a wszyscy członkowie załogi zginęli, zdobył się na odważny gest: pojechał do Widiajewa, gdzie mieszkały rodziny marynarzy. Uczcił ich pamięć i spotkał się ze zrozpaczonymi wdowami, które nie dały sobie wmówić, że oficjalna wersja jest prawdziwa, krzyczały i pomstowały. Teraz rzecznik Putina oznajmił, że prezydent nie planuje wizyty w Sewastopolu, aby na miejscu pokierować wyjaśnianiem okoliczności katastrofy „Moskwy”.

Czarny chleb, czarna kawa. Część 3

8 kwietnia. Po odkryciu makabrycznych zbrodni armii rosyjskiej na cywilach w Buczy, Borodziance i innych miejscowościach obwodu kijowskiego (o czym napisałam w rubryce „Rosyjska ruletka” https://www.tygodnikpowszechny.pl/zbrodnia-w-buczy-jak-klamie-rosyjska-propaganda-172905) oraz dzisiejszym ostrzale dworca w Kramatorsku temat kondycji rosyjskich oligarchów przybladł. Dokończę jednak pisanie o tym rozdziale wojny, uzupełniając o najnowsze wiadomości z sankcyjnego frontu.

Casus Romana Abramowicza wydaje mi się w zestawieniu opowieści o „krzywdach” putinowskiej oligarchii szczególnie ważny i spektakularny. Bo też i postać jest wyjątkowa. Abramowicz zaistniał w latach 90. jako swego rodzaju przyboczny najważniejszego wówczas rozgrywającego w rosyjskim biznesie – Borysa Bieriezowskiego. Kręcił się zawsze tam, gdzie akurat trzeba było się kręcić. Niepozorny, nigdy się nie odzywał, czatował czujnie na tyłach i zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu, gdy szło o duże konfitury. I ważne rozgrywki polityczno-biznesowe (choćby w sprawie Jukosu Michaiła Chodorkowskiego).

Pamiętam reportaż telewizyjny z posiedzenia nowo wybranej Dumy Państwowej III kadencji (1999). Świeżo upieczeni deputowani Bieriezowski i Abramowicz wchodzą na salę plenarną. Bieriezowski kłania się znajomym, widać, że jest w swoim żywiole, za nim powstrzymywanym truchcikiem podąża Abramowicz w kusej marynareczce, niepewnie rozgląda się na boki, pilnie szuka swego fotela, z nikim się nie wita. Nawet taka forma publicznego pojawienia się w ważnym miejscu najwyraźniej mu nie leżała. Wolał kuluary. I w tych kuluarach miał swoją ważną rolę. Dla Jelcynowskiej Familii był idealnym milczącym partnerem; nazywano go „sakiewką Jelcyna”, bo to on zabezpieczał finansowe harce prezydenta i jego bliskich. Legenda głosi, że kandydaturę następcy Jelcyna zaklepano „na szaszłykach” przyrządzanych przez Abramowicza. A następca przejął od chorego Jelcyna nie tylko walizeczkę z kodami atomowymi, ale także dyskretnego biznesmena od pokątnych finansów. Od wielu lat Abramowicz nazywany jest więc „sakiewką Putina”, czuwa nad przepływami bajońskich kwot, należących do szefa wszystkich szefów. Raje podatkowe, prezenty, jachty, nieruchomości. Trochę się tego uzbierało.

Abramowicz przez wiele lat wrastał w krajobraz Zachodu, na Wyspach zdobył popularność jako szczodry właściciel klubu piłkarskiego Chelsea, w Izraelu ubiegał się o laur najbardziej aktywnego dobroczyńcy; prasa entuzjazmowała się jego luksusowymi jachtami. W marcu br. Wielka Brytania, a zaraz potem Unia Europejska ogłosiły o objęciu Abramowicza, jako „osoby bliskiej Putinowi”, sankcjami, które oznaczały zamrożenie aktywów. Abramowicz próbował się ratować, przekazał swoje akcje ukochanej londyńskiej perełki fundacji klubu Chelsea. I wystawił klub na sprzedaż, ale sprzedać go nadal nie może właśnie ze względu na sankcje. Trochę mu się do lewego ucha nalało, ale biznesowy animusz go nie opuszcza – kilka dni temu turecka prasa donosiła, że miliarder (bo mimo dużych strat na sankcjach nadal dysponuje majątkiem wartym miliardy) ma ugadane warunki nabycia klubu piłkarskiego Goeztepe.

Gdy toczyły się rozmowy pomiędzy delegacjami Ukrainy i Rosji w sprawie warunków zażegnania konfliktu, na łamach „The Wall Street Journal” pojawiła się dziwna publikacja. Gazeta pisała, jakoby prezydent Wołodymyr Zełenski poprosił prezydenta Joe Bidena o odroczenie wprowadzenia sankcji przeciwko Abramowiczowi. Oligarcha miał się bowiem podjąć udziału w rozmowach pokojowych. Potem zainteresowanie osobą niecodziennego negocjatora wzmogło się po przeciekach, że został on – wraz z dwoma innymi członkami ukraińskiej delegacji – otruty, a może tylko podtruty. Wiadomo, jaką Rosjanie mają reputację, jeśli chodzi o trucie adwersarzy, wiadomość więc wzbudziła sensację. Mocno to mętne i naciągane. Kijowski dziennikarz i wieloletni komentator (również) rosyjskiej sceny politycznej Witalij Portnikow tak napisał o pokojowym fenomenie Abramowicza na stronie „Grani.ru”: odroczenie sankcji, o którym pisze „WSJ”, „jest świadectwem tego, że Zachód (i Ukraina też) nie rozumie, jak funkcjonuje symbioza władzy i biznesu w Rosji. Na Kremlu udają obojętność, ale boją się zachodnich sankcji i robią wszystko, co możliwe, aby je obejść. Historia z pośrednictwem Abramowicza w rozmowach wygląda na czystej wody blef. Abramowicz żadną miarą nie może wpłynąć na Putina. Natomiast Putin może wpłynąć na Abramowicza. […] Putin jest zainteresowany tym, aby Abramowicz zachował przynajmniej część swoich aktywów”. Bo to, krótko rzecz ujmując, ukryte aktywa samego Putina.

I dalej. „Komedia z pośrednictwem Abramowicza w faktycznie nieistniejących rozmowach – rosyjscy uczestnicy po prostu chcą zyskać na czasie, aby dać Putinowi możliwość przegrupowania i zebrania nowych sił w miejsce rozbitych – może być Kremlowi potrzebna, aby dać Abramowiczowi dodatkowy czas na przeniesienie swoich pieniędzy (i nie tylko swoich) z USA w bardziej pewne miejsce”.

Warto zwrócić uwagę, że inni oligarchowie wykonali po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę bezpieczne zanurzenie głębinowe, nie wychylają się, nie krzyczą. I tylko Abramowicz odważnie gra rolę gołębia pokoju. Bez zezwolenia Kremla nie mógłby się podjąć takiej misji, to nie ulega kwestii. Portnikow widzi w tym logikę: bo Kreml jest zainteresowany ochronieniem właśnie pieniędzy Abramowicza. Dlatego że jego biznes jest historycznie związany z prezydentem. Trzeba ratować ten biznes wszelkimi możliwymi metodami. Metoda „na negocjatora” też jest dobra.
*
Dziś Unia Europejska ogłosiła nową listę sankcyjną liczącą 217 pozycji. Znaleźli się na niej m.in. Oleg Deripaska (co ciekawe, wcześniej nie był objęty europejskimi sankcjami), Borys i Igor Rotenbergowie, Said Kerimow, Kiriłł Szamałow (eksmąż młodszej córki Putina) oraz córki prezydenta – Katerina Tichonowa i Maria Woroncowa.