W pustyni, w puszczy i w Petersburgu, część 2

7 sierpnia. Jedną z kluczowych spraw, wokół których ogniskowała się dyskusja na drugim forum Rosja-Afryka w Petersburgu, była umowa zbożowa (oficjalna nazwa: Czarnomorska Inicjatywa Zbożowa). Rosja nie przedłużyła swojego udziału w umowie, co więcej: przystąpiła do sukcesywnego niszczenia ukraińskiej infrastruktury portowej, ograniczając możliwość transportu zbóż.

Dla wielu państw Afryki zaopatrzenie w ukraińskie (a także rosyjskie) zboże jest sprawą życia i śmierci. Dlatego po ogłoszeniu przez Rosję decyzji o nieprzedłużaniu umowy zbożowej w wielu państwach Afryki zapanował popłoch, zwłaszcza że nie tylko na włosku zawisły dalsze dostawy, ale i ceny poszybowały w górę. W zamyśle Kremla głównym celem nieprzedłużenia umowy zbożowej było ukaranie Ukrainy i udaremnienie jej eksportu ziarna. Ale nie tylko. Równorzędnym celem miało być przekonanie państw Afryki, że dobre stosunki z Rosją zrekompensują im straty wynikające z „odstrzelenia” Ukrainy. Rosja chciałaby zastąpić ukraińskie zboże własnymi produktami rolnymi, co miałoby osłabić kryzys żywnościowy w Afryce, powstały po wycofaniu się Moskwy z Czarnomorskiej Inicjatywy Zbożowej. Jednak te propozycje Rosji nie spotkały się z aplauzem afrykańskich partnerów, wręcz przeciwnie.

Gdy Putin z łaskawą zmarszczką na czole powiedział w swoim wystąpieniu o umorzeniu długów Afryce (23 mld dolarów) i bezpłatnych dostawach 25 tys. ton zboża dla najbardziej potrzebujących państw (to symboliczna ilość, kropla w morzu potrzeb), usłyszał w odpowiedzi, że przywódcy Afryki nie przyjechali tu po podarki. Takiej riposty Putin się po swoich gościach raczej nie spodziewał. Wygląda na to, że „błyskanie specjalną broszką” obietnic o wykarmieniu Afryki 25 tysiącami ton nie spełniło pokładanych nadziei Kremla na tanie pozyskanie afrykańskich sojuszników.

Putin potrzebuje głosów przywódców krajów afrykańskich na światowych forach, przede wszystkim w ONZ. W głosowaniach rezolucji potępiających agresję Rosji na Ukrainę kilka państw afrykańskich (np. Erytrea) na ogół głosuje tak, jak potrzebuje Moskwa. Ale grono to jest szczupłe, Rosji zależy na zdecydowanie większej puli głosów. Płaszczyzną, na której rosyjska dyplomacja próbuje budować wspólnotę idei z Czarnym Lądem, jest antykolonializm o mocnym zabarwieniu antyzachodnim. W wielu krajach wzniesione w Petersburgu przez Putina hasła o walce z zachodnim neokolonializmem zyskały poklask. Z drugiej strony Rosja sama „wjeżdża” do Afryki, stara się wypchnąć stamtąd Zachód, rozmyć dotychczasowe wpływy. Jak za starych sowieckich czasów nazywa to pomocą. Ale w gruncie rzeczy to klasyczna wojna kolonialna. O tym jeszcze będzie w kolejnej części tekstu.

W przeddzień petersburskiego szczytu doszło do pewnego nieprzyjemnego dla kremlowskich uszu zgrzytu. Jakiś czas temu rosyjskie media zaczęły pląsy wokół szczytu BRICS, który ma się odbyć pod koniec sierpnia w Johannesburgu (Republika Południowej Afryki przewodniczy w tym roku BRICS). Prezydent RPA Cyril Ramaphosa, przepełniony ciepłymi uczuciami do rosyjskiego przywódcy, podczas czerwcowej wizyty w Rosji (w ramach delegacji afrykańskich polityków badających sytuację wokół konfliktu w Ukrainie) zaprosił Putina na ten zjazd – szczyt takiej organizacji ma sens, gdy na czele delegacji stoją przywódcy państw, władni podejmować decyzje. Zapewniał wtedy o gwarancjach bezpieczeństwa, gotów był nawet wyprowadzać kraj z Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTS). Tymczasem wiceprezydent RPA Paul Mashatile zasugerował, że taka wizyta byłaby niepożądana – Republika Południowej Afryki musiałaby zastosować się do postanowienia MTS, który wystawił list gończy za Putinem, i aresztować rosyjskiego prezydenta po wylądowaniu w RPA. Prezydent Ramaphosa jak lew walczył o to, aby jednak zapewnić Putinowi bezpieczne lądowanie w Johannesburgu i aby ręce międzynarodowej sprawiedliwości wyciągnięte po zbrodniarza wojennego Putina nie dosięgły go na ziemi RPA. Podczas batalii, jaka toczyła się w sądzie (z powództwa opozycyjnej partii Sojusz Demokratyczny, która chciała mieć czarno na białym, że list gończy za Putinem skutkować będzie aresztowaniem, gdy ten postawi stopę w RPA), dramatycznie wołał: „Dla Rosji aresztowanie Putina to casus belli”. Nerwowe negocjacje na linii Moskwa-Pretoria trwały kilka dni. Wreszcie kropkę nad i postawił sam Kreml, komunikując, że ostatecznie ustalono, iż Putin własną osobą nie przybędzie na szczyt w Johannesburgu, a będzie obecny online; na czele rosyjskiej delegacji ma stanąć minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow. Ramaphosa tymczasem przyjechał do Petersburga na afrykańskie forum, znów spotkał się z Putinem, ich uścisk dłoni uwieczniony został na oficjalnym zdjęciu. (Na marginesie: to właśnie Ramaphosa był autorem cytowanych potem przez światowe agencje słów, że delegacje afrykańskie nie przyjechały do Petersburga po dary).

Dla Putina takie zabieganie o możliwość wyjazdu za granicę to wielkie upokorzenie. Są w języku rosyjskim dwie kategorie określające degradację polityka: нерукопожатный (taki, któremu nie wypada podawać ręki) i невыездной (taki, który nie może wyjechać – z różnych względów: np. dlatego że jest ścigany przez trybunały i grozi mu aresztowanie). Przywódcy Afryki jeszcze rękę Putinowi na szczycie podawali, ale o żadnym zaproszeniu do złożenia wizyty nie słyszałam.

Ciąg dalszy nastąpi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *