13 grudnia. Komitet Wykonawczy Światowej Agencji Antydopingowej WADA jednogłośnie podjął decyzję o wykluczeniu Rosji z wielkich międzynarodowych imprez sportowych na cztery lata. Dotyczy to także igrzysk olimpijskich w Tokio (2020) i Pekinie (2022) oraz prawa organizowania wielkich imprez mistrzowskich. Nie będzie zatem na dwóch najbliższych igrzyskach olimpijskich rosyjskiej flagi. RUSADA (rosyjska agencja) może się odwołać w terminie 21 dni do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS) w Lozannie (jeżeli Rosja wytoczy się do CAS, egzekucja zostanie wstrzymana na czas do podjęcia ostatecznej decyzji przez trybunał). Specjaliści wyrażają wątpliwości, czy coś wskóra, bo ich zdaniem materiał dowodowy przeciw Rosji jest bardzo mocny.
Za co takie traktowanie? Za stosowanie przez rosyjskich sportowców dopingu i fałszowaniu próbek. Ci, którzy w Rosji teraz głośno krzyczą, że wszyscy stosują doping, ale tylko Rosja dostaje za to w kuper, pomijają jeden istotny niuans. Jak wynika z dokumentacji WADA, w Rosji ze szprycowania sportowców pysznymi koktajlami z turbodoładowaniem uczyniono system pod auspicjami państwowych instytucji, mających w statutach rozwój sportu i wspieranie rosyjskich sportowców na międzynarodowych arenach. A potem system zrobił wiele, aby zamydlić oczy międzynarodowym kontrolerom.
Przypomnę na marginesie, jak to się zaczęło. W 2014 roku Rosja była gospodarzem igrzysk zimowych w Soczi. Nieoczekiwanie dla wszystkich kadra narodowa gospodarzy wygrała klasyfikację medalową, choć fachowcy przyglądający się postępom rosyjskich sportowców przed zawodami olimpijskimi dawali jej szanse na góra szóste miejsce. Dwa lata później zapomniana afera z dziwnymi zwycięstwami średniaków wybuchła ze wzmożoną siłą. Niektórym sportowcom odebrano medale, zdyskwalifikowano.
Rewelacje na temat systemu czułego państwowego koksowania oraz sposobu na podmianę próbek pobieranych od zawodników w Soczi ujawnił Grigorij Rodczenkow, dyrektor moskiewskiego laboratorium antydopingowego (zapraszam do odświeżenia pamięci w sprawie ciekawych szczegółów sprawy: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/05/13/daleka-jest-droga-do-rio/). Wyznał m.in., że niszczył próbki rosyjskich sportowców, aby nikt nie mógł dowieść, że zawierają one substancje niedozwolone. W obawie o życie wyjechał z Rosji. Rosyjska telewizja od czasu do czasu ciśnie bekę z tego, że Rodczenkow ze strachu poddał się operacjom plastycznym, insynuuje się, że jest on niezrównoważony psychicznie, ergo nie jest osobą wiarygodną itd. Niemniej Rodczenkow nie był jedynym źródłem informacji o państwowym parasolu nad dopingiem w rosyjskim sporcie. Przeprowadzone zostało przez WADA szczegółowe dochodzenie. Moskwa nie dostarczyła przekonujących dowodów, które pozwoliłyby się jej oczyścić z zarzutów. Stąd jednogłośna decyzja WADA o banie.
WADA uchyliła jednak furtkę przed rosyjskimi sportowcami, którzy zdołają udowodnić, że są czyści. Ci uzyskają prawo startu w zawodach, ale pod flagą neutralną. Niektórzy członkowie komitetu WADA uznali, że sankcje wobec Rosji są zdecydowanie za słabe. Np. wiceprzewodnicząca WADA Norweżka Linda Helleland protestowała przeciwko jakimkolwiek furtkom i zwolnieniom od kary. To ma być środek otrzeźwiający i droga ku wyleczeniu chorego systemu, a nie udawanie, że teraz wszystko samo się zmieni na lepsze, że jedni są czyści, a inni jednak popijali koktajle.
Publicysta Siergiej Parchomienko napisał: „Nie ma wątpliwości, że to decyzja polityczna, jeszcze jak polityczna. Tak samo polityczna jak decyzja o sfałszowaniu bazy danych [o próbkach sportowców] pod wiecznym hasłem: „my ich oszukamy, a jeśli się nie uda, to ich kupimy”. No, właśnie, kupić. Kupić to też słowo klucz w rosyjskim sporcie. O korupcji w FIFA nie pisali tylko najbardziej leniwi. Kilka dni temu znowu przypomniano o tym, o czym już było wiadomo: że Rosja otrzymała prawo organizacji mundialu 2018 dzięki forsie, jaką nienazwany rosyjski oligarcha zapłacił Seppowi Blatterowi (ówczesny szef FIFA) (https://www.skysports.com/football/news/12098/11882783/former-fifa-president-bribed-by-russian-oligarch-over-2018-world-cup-bid-report-claims).
Po ogłoszeniu decyzji WADA w Rosji, a w szczególności na scenie politycznej, podniósł się wielki krzyk. Zabrzmiały wezwania do bojkotu igrzysk, do wystąpienia z WADA i MKOl, znowu na polu propagandowym padły zmechacone, ale ciągle chętnie używane hasła rusofobii; przewodnicząca Rady Federacji Walentina Matwijenko rzuciła pomysł, aby Rosja zrobiła sobie własną olimpiadę, bez łaski itd. Złośliwi komentatorzy zaraz podpowiedzieli, że w igrzyskach dobrej woli z rosyjskimi zdopingowanymi sportowcami powinni wziąć udział zawodnicy z Naddniestrza, Donbasu czy Abchazji. To będzie prawdziwy sport i emocja.
Po takim skandalu jak wywalenie kraju z olimpiad urzędnicy zajmujący się sportem powinni z posypanymi popiołem głowami podać się do dymisji. W Rosji nic takiego do tej pory nie nastąpiło. Za to dziś wyciekła do mediów wiadomość o tym, że minister sportu Paweł Kołobkow został… odznaczony Orderem Aleksandra Newskiego. Taki order prezydent przyznaje zasłużonym urzędnikom państwowym za wybitne zasługi dla kraju. Oficjalnej informacji o prezydenckim dekrecie o orderze dla byłego szermierza Kołobkowa nie podano.
Sport jest dla autorytarnych reżimów substytutem osiągnięć państwa, które na ogół na innych polach przegrywa rywalizację, słodką melasą szczęścia dla mas łaknących przekonania o wyższości i lepszości. Politolog z Petersburga Nikołaj Trawin dostrzegł w decyzji WADA paliwo dla napędzania wygodnej dla Kremla legendy o oblężonej twierdzy. „Im więcej ludzi uważa, że Rosja otoczona jest przez wrogów, tym bardziej stabilna jest sytuacja Putina […] Strategia obrony tej twierdzy jest dla Putina jedynym sposobem przekonania społeczeństwa, że jest on niezbędny”. Ale czy tym razem ten efekt zadziała? Mam wątpliwości.