Archiwum autora: annalabuszewska

Ulubione fetysze głównodowodzącego

3 listopada 2025. O tym, że napaść Rosji na Ukrainę jest „kontynuacją wielkiej wojny ojczyźnianej – świętej wojny”, rosyjscy propagandyści perorowali już od dawna. Wojna stała się dla putinizmu filarem systemu. A filar dobrze jest umaić girlandą uświęconych trofeów – dla podniesienia (wątpliwego) morale i tworzenia wokół zmyślonych aktów heroizmu mitologii upragnionego zwycięstwa. A może nie tyle mitologii, ile raczej nowej religii.

Na Kremlu Putin ma „osobistą bibliotekę”. Jak pokazał wczoraj w telewizyjnym programie „Moskwa. Kreml. Putin” nadworny wazeliniarz Paweł Zarubin, w tym miejscu Putin umieścił fragment czołgu Leopard, zniszczonego przez rosyjską armię. Na kawałku żelastwa widnieje dedykacja „Głównodowodzącemu – fragment faszystowskiego czołgu Leopard, zniszczonego przez nas w strefie SVO [specjalnej operacji wojskowej, jak przykazują oficjalnie określać wojnę na Ukrainie]. Żołnierze 58. Armii, obwód zaporoski 2023 rok” (https://t.me/zarubinreporter/4439).

Proszę zwrócić uwagę na znamienny szczegół tego przekazu. Prezentowany podarunek został opisany przez darczyńców jako „fragment faszystowskiego czołgu”. To charakterystyczny motyw wykręcania przez rosyjską propagandę kota ogonem i zohydzania przeciwnika: to oni [Ukraińcy] na nas napadli, to oni dręczą ludność rosyjskojęzyczną, której musimy bronić, to oni są faszystami. A tu na dodatek jeszcze mamy czołg podarowany Ukrainie przez Niemcy, Danię i Holandię. To też faszyści, bo wszyscy sojusznicy Ukrainy to faszyści. No i tym chytrym sposobem Putin czyni z tego „faszystowskiego” czołgu fundament ołtarza nowej wiary w zwycięstwo putinizmu. W wielkiej wojnie ojczyźnianej Związek Sowiecki pokonał faszystów i teraz Rosja też walczy z faszystami. Proste? Proste.

W reportażu pokazane są także inne „prezenty od uczestników SVO”, które przechowywane są w bibliotece. Wśród nich znajduje się sztandar bojowy wyjątkowej jednostki – 155. Brygady Piechoty Morskiej Floty Oceanu Spokojnego. Ma ona na swoim bandyckim koncie zbrodnie na ludności cywilnej w Buczy i Irpieniu. Putin żywi wobec tego sztandaru wyjątkowo ciepłe uczucia. Podczas rytuału „Bezpośrednia linia” w grudniu 2024 roku zaprezentował go jako sztandar bohaterski, a czyny pod nim popełnione jako wyjątkowe, godne poszanowania i naśladowania. Putin i jego machina przymusu z wyjątkową zapalczywością zwalczają wszelkie wzmianki o zbrodniach w Buczy, funkcjonariusze systemu (nie)sprawiedliwości ochoczo wsadzają do łagrów ludzi, którzy ośmielą się w mediach społecznościowych czy gdziekolwiek indziej wspomnieć o tej tragedii i nazwać ją po imieniu – podpadają pod artykuł „rozpowszechnianie fejków o armii”. A propaganda z kolei w kółko powtarza, że oskarżenia o zbrodnie są bezpodstawne, wygenerowane przez wrogów, by szkalować sprawiedliwych rycerzy putinowskiej światłości.

W żartobliwej formie podsumował te skarby w kremlowskiej bibliotece emigracyjny socjolog Igor Ejdman: „Putin cierpi na wojenny fetyszyzm. Pokazując sztandar brygady, popełniającej zbrodnie, Putin podświadomie przyłącza się do tych sadystycznych postępków. […] A zniszczony czołg to symbol unicestwionej potencji przeciwnika. Tego rodzaju myślenie ujawnia głębokie kompleksy, zepchnięte w głąb podświadomości. […] Wyobraźmy sobie, że w Niemczech media podają wiadomość: kanclerz ma w domu fragmenty zniszczonych rosyjskich czołgów i bojowe sztandary. Ludzie na sto procent oceniliby, że kanclerz zwariował”.

Zamiłowanie do sztandarów nie ogranicza się do wspomnianego wyżej artefaktu z putinowskiej biblioteki. Oto już jutro szykuje się otwarcie, zorganizowanej pod auspicjami Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, wystawy w moskiewskim Maneżu „Wielkie Zwycięstwo. Rosja – moja historia”. Zostanie na niej zaprezentowany „legendarny sztandar Zwycięstwa, wzniesiony nad Reichstagiem, po raz pierwszy od dwudziestu lat sztandar zostanie wystawiony poza Muzeum Ministerstwa Obrony”. Jakie jeszcze fetysze pożądanego zwycięstwa zobaczymy na wystawie? O tym w następnym odcinku.

Rakiety i krwawe czekoladki od Putina

28 października 2025. Przeciąganie liny to dość prosta dyscyplina sportu: dwie drużyny ciągną linę każda w swoją stronę, a która okazuje się silniejsza, ta wygrywa. Kiedy jednak do takich zawodów przystępują politycy, dyplomaci i przedsiębiorcy, zasady się komplikują, a przebieg rozgrywki przestaje być oczywisty i zrozumiały dla widzów.

Kreml gra w przeciąganie rozstrzygnięcia w wywołanym przez Rosję krwawym konflikcie na Ukrainie, rozstawia sieci, przyjmuje prezenty od amerykańskiego vis-a-vis, unika zobowiązań, mataczy i kłamie w żywe oczy, odsuwa w czasie wiążące rozmowy, wodzi Amerykanów na pokuszenie, błyskając im w oczy „specjalną broszką” złudnych wspólnych projektów gospodarczych. To tango z dziwnymi wygibasami trwa od lutego br., od sławetnej rozmowy telefonicznej Trumpa i Putina, która miała przynieść przełom i szybkie zakończenie wojny, a została przez Moskwę wykorzystana do rozpoczęcia zawiłej gry z Waszyngtonem. Nie tylko o los Ukrainy, ale także, a może przede wszystkim o nowe otwarcie w światowych szachach, mające przywrócić Rosji pozycję hegemona co najmniej na „obszarze mandatowym”.

I Rosja nadal chce w tę grę grać, uchylając się od kompromisów, deklarując pokojowe zamiary bez woli ich spełnienia, prowadząc ataki na terytorium Ukrainy (w tym sięgające obiektów cywilnych i zabijające cywilów) i nadal mydląc oczy Amerykanom, którzy chcieliby wziąć za dobrą monetę czcze zapewnienia Moskwy o pokojowych intencjach. W tej grze korytarze labiryntu tak się zapętliły, że w kolejnym okrążeniu zadeptano już ślady prowadzące do wyjścia.

Aktualnie mamy stan zawieszenia. Po rozmowie telefonicznej Trump-Putin zapowiedziano szczyt w Budapeszcie, ale niedługo potem strona amerykańska wycofała się z planowanego przedsięwzięcia i na dobitkę wprowadziła sankcje gospodarcze wobec dwóch rosyjskich gigantów naftowych Rosniefti i ŁUKoilu (o szczegółach tego etapu rozgrywki napisałam w poprzednim odcinku tego tasiemcowego serialu: https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2025/10/23/kot-schrodingera-w-budapeszcie-i-wszedzie/; a o sankcjach USA i UE można przeczytać w analizie OSW: https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2025-10-24/pierwsze-sankcje-trumpa-19-pakiet-sankcyjny-ue-zachod-zwieksza-presje).

Na Kremlu zapanowała pełna zmieszania konsternacja: no ale jak to? miał być Budapeszt, miała być znowu szansa zaczarowania Trumpa, a tu sankcje i brak planu na potem (Trump zaznaczył, że można będzie pomyśleć o spotkaniu, kiedy Putin będzie gotów do konkretnych decyzji w sprawie zakończenia wojny).

Putin zmarszczył brew, wykonał firmowe wzruszenie ramion: nic nam te sankcje nie zaszkodzą. Na to Trump prychnął: no to zobaczymy za pół roku. I jeszcze dodał, że szkolenie z obsługi Tomahawków trwa pół roku. Hmm.

Wzruszenie ramion wzruszeniem ramion, ale niepokój w Moskwie musiał wziąć górę nad pychą, bo do Ameryki wysłano „bez trybu” Kiriłła Dmitrijewa. Dostał zadanie złapania kontaktów do omawiania cud-projektów gospodarczych (most albo tunel pod Cieśniną Beringa jakoś nie wzbudził za oceanem zachwytów), przekazania komunikatów rosyjskiej propagandy w amerykańskich stacjach telewizyjnych i wepchnięcia się na siłę do Białego Domu z imitacją fałszywej gałązki oliwnej, przy okazji potrząsając rakietą „Buriewiestnik”, o czym dalej). Byle tylko utrzymać kontakt, byle tylko znów zwrócić uwagę amerykańskiej administracji na gotowość do rozmów itd.

Nic nie wyszło ze spotkań na wysokim szczeblu, do Białego Domu Dmitrijewa nie zaproszono, w przekazach medialnych zabrakło komunikatu o spotkaniu moskiewskiego łącznika z dotychczasowym partnerem, pełnym ciepłych uczuć Steve’em Witkoffem. Dmitrijewowi pozwolono zabrać głos w dwóch ważnych stacjach telewizyjnych (CNN i FoxNews), gdzie zaprezentował okrągłe kłamliwe formułki zaczerpnięte z instrukcji dla propagandy państwowej i gdzie został skonfrontowany z kilkoma faktami oraz spostponowany przez szefa Departamentu Finansów. Miły uśmiech miała dla Dmitrijewa jedynie członkini Kongresu Anna Paulina Luna, zdeklarowana wielbicielka Putina. Została obdarowana przez rosyjskiego gościa okazałym bukietem białych kwiatów oraz bombonierką czekoladek. Osobliwe słodycze były zawinięte w papierki z portretem Putina i cytatami z jego wypowiedzi. „Wielkie słowa wielkiego człowieka”. Pani Luna była wzruszona i rozmiękczona, przyjmując te krwawe czekoladki z cytatami z ludożercy.

Podczas gdy Dmitrijew badał grunt w Waszyngtonie i grał rzekomo pokojową pieśń Solwejgi, Putin postanowił odegrać symfonię wojenną. Znów przywdział mundur i wypuścił w stronę USA komunikat o udanej próbie z pociskiem Buriewiestnik. Jak to w kremlowskich bajkach bywa, ta nowa (choć tak naprawdę nienowa) Wunderwaffe „nie ma odpowiedników na świecie”, napędzana paliwem nuklearnym może latać wokół globu, ile tylko rosyjska dusza zapragnie i razić cele w Ameryce oraz wszędzie indziej też.
Te militarne popisy nie wzbudziły grozy w adresacie. Trump w tonie lekkiej ironii odpowiedział, że amerykański okręt podwodny operuje u rosyjskich wybrzeży i nie musi się martwić o pokonanie tysięcy kilometrów, by uderzyć w Rosję.

Kapłan telewizyjnej propagandy Dmitrij Kisielow wytłumaczył niezbyt lotnym obserwatorom, że podczas ćwiczeń z „Buriewiestnikiem” chodziło tym razem nie o sprawdzenie, czy pocisk zostanie odpalony w uderzeniu odwetowym po ataku przeciwnika, a o wykonanie niesprowokowanego uderzenia na przeciwnika. Jednym słowem: niech się Trump jednak boi, bo może dostać tym zwiastunem burzy bez uprzedzenia. Oliwy do ognia dolał jeszcze znany mistrz ciętej riposty, eksprezydent Dmitrij Miedwiediew, który wprost nazwał Stany Zjednoczone „przeciwnikiem” i odczytał sankcje jako „akt wojny przeciwko Rosji”.

Kremlowscy urzędnicy nadal jednak grzeją w sercu nadzieję, że do spotkania Putina z Trumpem dojdzie. Doradca rosyjskiego prezydenta ds. międzynarodowych Jurij Uszakow wymamrotał do podstawionego przez dziennikarza mikrofonu: „Gotowość do przeprowadzenia spotkania [Trump-Putin], o ile zostanie ono przygotowane przez ekspertów, nadal jest”. Czy to zapowiedź kolejnego okrążenia?

Kot Schrödingera w Budapeszcie i wszędzie

23 października 2025. Gdy wreszcie w Budapeszcie… Ach, nie, plan spotkania Trump-Putin w stolicy Węgier został już właśnie odłożony ad acta. Czy na zawsze? „Zawsze” trwa czasem kilka godzin, czasem kilka dni. Kot Schrödingera przechadza się po Budapeszcie i właściwie wszędzie.

Scenariusz ostatniego odcinka serialu o poszukiwaniu laurów za ustanowienie pokoju na Ukrainie i dobrych relacji Rosji z USA już znamy. Bo mniej więcej to samo działo się już w odcinkach poprzednich. W skrócie to wygląda tak: gdy zanosi się na to, że Waszyngton zwiększy presję na Moskwę (ostatnio w rolę gnębicielki Kremla wcieliła się zapowiedź dostarczenia amerykańskich Tomahawków dla ukraińskiej armii), Putin wykręca numer do amerykańskiego przyjaciela i przez dyżurne dwie godziny nawija mu tonę makaronu na uszy (np. chwali za wielkie osiągnięcie na polu niesienia światu pokoju, jak w Gazie albo w uprzejmych słowach komplementuje pierwszą damę, np. za zaangażowanie na rzecz uwalniania ukraińskich dzieci uprowadzonych przez okupantów). Pod ciężarem tego produktu uszy prezydenta USA miękną i groźba albo znika ze sceny, albo jest tylko odłożona w czasie.

Przez chwilę panuje konsternacja. W wyćwiczonym schemacie Putin znowu poszukuje kozła ofiarnego, którego może podsunąć w castingu na winowajcę wojny. Europejczycy zawsze świetnie się nadają do tej roli.

No i jeszcze można podkręcić atmosferę zapewnieniem, że Moskwa marzy jedynie o pokoju, nie chce ofiar po żadnej ze stron i proponuje przyjąć swoje warunki. O innych nie chce gadać. Na arenę wypuszczani są znani już z poprzednich odcinków kusiciele, roztaczający miraże prześwietnej współpracy gospodarczej (ten wątek rozwinę poniżej). Amerykański przyjaciel przychyla się do pomysłu, aby znów spotkać się z takim pokojowo nastawionym przywódcą Rosji osobiście.
A gdzie? A może tym razem w Budapeszcie. Kłopotliwa lokalizacja? Ależ skąd, drug Viktor na pewno zadba o bezpieczeństwo, nikt Putina w kajdany na podstawie listu gończego MTK nie zakuje. Jak tam Putin doleci? Może nad Turcją (przy asyście tureckich myśliwców), nad Serbią? No, jakoś doleci. Dobrze, w takim razie robimy szczyt w Budapeszcie. Ukraińcy nie będą zadowoleni, bo im się to skojarzy z podpisaniem memorandum budapeszteńskiego z 1994 r., które się im na nic nie przydało. Trudno. W serialu musi być przecież miejsce na nagły zwrot akcji w stronę kolejnego nieprzyjemnego dialogu Zełenski-Trump, w którym ukraiński prezydent ma się dowiedzieć, że Tomahawków nie dostanie.

Teraz kilka słów o pobocznym, ale ważnym wątku wodzenia Stanów Zjednoczonych na pokuszenie. Krótki kurs stawiania zamków na piasku Rosja ma już też przećwiczony w poprzednich odcinkach. Osobą do specjalnych poruczeń w tej dziedzinie jest Kiriłł Dmitrijew, w dobrych relacjach z córką Putina Kateriną, wykształcony na amerykańskich uniwersytetach, jak ćwierkają kremlowskie wróble, pragnący stołka premiera. Tym razem wziął udział w dwuetapowej operacji rodem z książek o KGB.

Posłuchajmy Kiriłła Martynowa (Nowa Gazeta. Europa): „Główna wielbicielka Putina w Kongresie USA Anna Paulina Luna napisała cała zachwycona, że z rosyjskiej ambasady przysłano jej osobiście sekretne dokumenty KGB o zabójstwie Kennedy’ego. 350 stronic. Plan Moskwy jest jasny: Ameryko, zróbmy coś razem, niech to będzie choćby i zbadanie okoliczności śmierci Kennedy’ego, cokolwiek, byle nie pokój dla Ukrainy. Luna publikuje te dokumenty (w istocie sygnalny egzemplarz książki [szefa Służby Wywiadu Zagranicznego Siergieja] Naryszkina o zabójstwie Kennedy’ego […] W książce znalazły się m.in. rozmowy Nikity Chruszczowa z sekretarzem stanu USA, pełne zapewnień o dążeniu do pokoju. Załącznikiem do tych rozmów jest odręczny schemat tunelu pod Cieśniną Beringa, który miałby połączyć ZSRR z Alaską, myśl jest taka, że oto ten megaprojekt połączy oba kraje i położy podwaliny pod pax aeterna”.

Co z tego wyszło? Nic. Zimna wojna trwała w najlepsze, a odręczny rysunek spoczął w archiwach KGB. Niemniej kotlet został przygrzany na okoliczność wabienia amerykańskich miłośników wielkich projektów. Bo oto dzień później na arenę wkroczył dawno niewidziany, a powyżej przywołany Kiriłł Dmitrijew. Z kapelusza wyciągnął pomysł budowy tunelu. A jeśli nie tunelu, to może mostu nad cieśniną. I na platformie X zwrócił się do Trumpa i Muska z propozycją wspólnej inwestycji wszech czasów. Za jedyne 8 mld dolarów.

„Fajnie by było zbudować taki most, a po obu jego stronach siedzieliby handlarze i sprzedawali metale ziem rzadkich” – skwitował cytowany przez Martynowa komentator.

Nie wiadomo, czy ktokolwiek wziął na poważnie 8-miliardowe mrzonki Dmitrijewa. Bo wydarzenia znowu ruszyły z kopyta: Trump oznajmił, że w najbliższym czasie nie zamierza jechać do Budapesztu, aby spotkać się z Putinem. Bo to pusta strata czasu. Kiedy temat wróci? Może na święty nigdy.

Wcześniej doszło do telefonicznej rozmowy sekretarza stanu Rubio z rosyjskim odpowiednikiem Ławrowem. I okazało się, że nie bardzo jest o czym rozmawiać, bo Moskwa wrzuca jakieś nieosiągalne wymagania, udaremniające porozumienie pokojowe (z przecieków wynikało, że Rosja nie godzi się na zawieszenie broni, domaga się Donbasu itd.).

To było wczoraj, a dzisiaj Waszyngton ogłosił wprowadzenie sankcji wobec rosyjskich koncernów Rosnieft’ i ŁUKoil oraz ich spółek córek. To mocny cios w niesłoneczny splot naftowy, który dostarcza Kremlowi petrodolary, przerabiane na broń. Putin nadął wypchane kwasem hialuronowym policzki i powiedział, że „to nic strasznego”, „na Rosję wywierany jest nacisk”, ale Rosja sobie i tak poradzi. Może i tak, ale te dwa koncerny to połowa rosyjskiego eksportu ropy. I to nie jest tunel vel most, tylko twarda waluta.

Pod wieczór przyszła jeszcze jedna wiadomość: po wprowadzeniu sankcji wobec Rosniefti i ŁUKoil chińskie państwowe przedsiębiorstwa naftowe zaprzestały kupowania rosyjskiej ropy.

Gdzieś pomiędzy kolejnymi odsłonami tej gry przechadza się kot Schrödingera i podkręca kwantowego wąsa.

Zakazane piosenki. Petersburg 2025

16 października 2025. Pieśń może mieć wielką moc: może zrywać kajdany, zagrzewać do boju, otwierać serca i umysły. Tyrani lubią tylko pieśni wysławiające ich geniusz. Uliczny grajek opowiadający prawdę o gołym królu staje się zagrożeniem dla systemu. To nie musi być pieśń o wolności, wzywająca lud na barykady, wystarczy, że nie mieści się w wąskich ramach wyznaczonych przez inżynierów dusz. Takie ćwiczenia z poskramiania chęci grania i śpiewania obserwujemy właśnie w Petersburgu.

Muzycy grający na ulicach wielkich miast to stały element miejskiego pejzażu: grają jazzowe bandy, śpiewają natchnieni poeci, muzycy różnej maści przygrywają gdzieś cicho w tle albo ze wzmacniaczem przebijają się przez uliczny gwar. Zespół Stoptime to bardzo młodzi ludzie, grający na ulicach Petersburga covery znanych przebojów – rosyjskich i zagranicznych. Podczas ostatniego występu na Prospekcie Newskim zaśpiewali piosenki Zemfiry, Monietoczki i rapera Noize MC. A zatem wykonawców działających na emigracji, odwołujących się w swoich utworach do haseł antywojennych. I za to wpisanych na indeks jako „agenci zagraniczni”. Wokół Stoptime ostatnio gromadziło się dużo publiczności, przeważnie młodych ludzi. Widzowie podrygiwali w rytm muzyki, podśpiewywali z wokalistką Naoko zakazane antywojenne piosenki, wśród nich przebój Noize MC „Kooperatywa Jezioro łabędzie”. Tu kilka słów wyjaśnienia: Kooperatywa Oziero (Jezioro) to grupa bliskich współpracowników Putina, z którymi jeszcze w czasach pracy w merostwie Petersburga założył on ten twór, mający ułatwić zbudowanie domków letniskowych nad jeziorem pod miastem; więzi łączące członków tej grupy przetrwały, Oziero to synonim „grupy trzymającej władzę”. A „Jezioro łabędzie” puszczane było przez radziecką telewizję w dniach sierpniowego puczu 1991 r.; ten motyw oznacza oczekiwanie na tę pozycję programu tv w dniu, gdy Putin będzie musiał zejść ze sceny. Piosenkę rapera uznano w Rosji za utwór wzywający do wyrażania negatywnego stosunku do przedstawicieli władz. Została więc zakazana.

Wykonanie „Oziera” na ulicy w Petersburgu spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem publiki. Ktoś nakręcił filmik, ktoś wrzucił do mediów społecznościowych. Stoptime stało się w ciągu kilku dni znanym zespołem. Na popularny klip zwróciła uwagę czujna Z-patriotka Marina Achmiedowa: To protest! Zorganizowany! Ludzie przyjeżdżają z innych miast, żeby tego słuchać! Nie wolno do tego dopuścić!

Formalnie powodem interwencji wymiaru (nie)sprawiedliwości był donos niejakiego Michaiła Nikołajewa, który skarżył się, że gromadzący się tłumek wokół śpiewających tamuje ruch uliczny. A zatem zgromadzenie należałoby rozgonić, aby udrożnić ulicę.

Muzycy ze Stoptime zadeklarowali we wpisie w mediach społecznościowych, że nie będą już ogłaszać, gdzie zamierzają śpiewać i zamknęli możliwość komentowania.
Nie pomogło. Osiemnastoletnia wokalistka Diana Łoginowa, pseudonim Naoko oraz dwaj muzycy: gitarzysta i perkusista grupy Stoptime Władisław Leontjew i Aleksandr Orłow zostali zatrzymani. Sąd orzekł wobec nich kary 12 i 13 dni aresztu za „zorganizowanie nielegalnego zgromadzenia”. Łoginowa została przywieziona do budynku sądu w kajdankach. Taka groźna zbrodniarka! I na dodatek recydywistka – w sierpniu muzyków ze Stoptime zatrzymano, bo rzekomo były skargi na hałas.

Przychylność władz zyskują wyłącznie występy artystów oddanych władzy, władcy i „tradycyjnym wartościom”. Główny Z-wykonawca Shaman został ostatnio wysłany do sojuszniczej Korei Północnej, aby zaśpiewać dla Umiłowanego Przywódcy Kim Dzong Una pieśń „Słońce Korei” (https://www.youtube.com/watch?v=G40uqxsvrmk). W refrenie znalazły się pełne poezji i prawdy czasu, prawdy ekranu, prawda, słowa: „Towarzysz Kim Dzong Un prowadzi Koreę naprzód. I w nogę wraz z nim maszeruje cały naród”. Publiczność klaskała zachwycona w dłonie. Któż by nie klaskał?

Niby przeprosiny w urodziny

10 października 2025. Tragedia samolotu pasażerskiego azerskich linii AZAL, w której zginęło 38 osób, wisiała jak gradowa chmura nad stosunkami Rosji i Azerbejdżanu przez prawie dziesięć miesięcy. Na tym tle na linii Baku-Moskwa ewidentnie się psuło i to coraz bardziej. Azerbejdżan niecierpliwie oczekiwał na przyznanie się Rosji do oczywistej winy za spowodowanie katastrofy. A Rosja swoim zwyczajem mataczyła. I oto w Duszanbe podczas szczytu WNP 9 października doszło do rzeczy bezprecedensowej: w czasie dwustronnego spotkania prezydentów Rosji i Azerbejdżanu Putin przeprosił Alijewa. Szczegóły za chwilę.

Tymczasem kilka słów o tragedii. Przypomnę: pasażerowie samolotu Azerbaijan Airlines (AZAL), numer lotu J2-8243, mieli 25 grudnia 2024 r. wylecieć z Baku, a wylądować w Groznym. Ale nie wylądowali. Embraer podejmował (trzykrotnie) próby wylądowania na lotnisku w czeczeńskiej stolicy. W tym czasie trwał atak ukraińskich dronów na cele w mieście. Samolot został trafiony. Piloci opuścili przestrzeń powietrzną Federacji Rosyjskiej i pokonali około 500 km nad Morzem Kaspijskim. W pobliżu Aktau w Kazachstanie zdecydowali się na awaryjne lądowanie. W wyniku zetknięcia z ziemią doszło do pożaru, samolot przełamał się na pół. Na zdjęciach rozbitego samolotu, dostępnych w mediach społecznościowych, widać uszkodzenia kadłuba charakterystyczne dla uszkodzeń powstających na skutek trafienia rakiety (więcej szczegółów we wpisie z 27 grudnia 2024: https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/12/27/to-nie-my-wersja-2024/). W Azerbejdżanie zawrzało. Również na najwyższym szczeblu politycznym. Alijew twardo domagał się wyjaśnienia okoliczności wypadku. Po kilku dniach Putin półgębkiem i przez zęby wydukał, że przeprasza „w związku z tym, że do tragicznego incydentu doszło w przestrzeni powietrznej Rosji”. Winy Rosji nie uznał (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/12/28/przeprosiny-putina/). W Baku natomiast uznano ten gest (bezprecedensowy przecież, bo Rosja nie przeprasza, nawet gdy jej wina jest ewidentna) za niewystarczający. Alijew powiedział: „Mogę z przekonaniem stwierdzić, że winę za to, że obywatele Azerbejdżanu zginęli w tej katastrofie, ponoszą przedstawiciele Federacji Rosyjskiej. I domagamy się sprawiedliwości, żądamy ukarania winnych, całkowitej transparentności i ludzkiego zachowania (…) Próby podejmowane przez rosyjskie organy państwa w celu zamiecenia sprawy pod dywan, wysuwanie absurdalnych wersji wywołują w Azerbejdżanie zdziwienie, żal i uzasadniony gniew” (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2025/01/06/glosniej-nad-ta-katastrofa/).

Rosja nabrała wody w usta. Alijew nie przyjechał na uroczystości 9 maja do Moskwy, co odczytano jako pokaz nieprzejednania. Latem doszło do incydentów, które jeszcze bardziej podgrzały nieprzyjemną atmosferę między Azerbejdżanem i Rosją. W Jekaterynburgu zatrzymano kilka pochodzących z Azerbejdżanu osób, podejrzewanych o dokonanie zabójstw w latach 2000. Dwaj podejrzewani o te zabójstwa mężczyźni ponieśli śmierć podczas zatrzymania. Alijew nazwał te wydarzenia „bezprecedensowym aktem wymierzonym w Azerów”. W ramach odpłacania pięknym za nadobne, w Baku aresztowano ośmiu Rosjan (podejrzenie o cyberprzestępczość). Po tej wymianie ciosów atmosfera jeszcze bardziej zgęstniała. W wywiadzie dla Al-Arabija Alijew oznajmił nagle, że „Rosja w 1920 r. wtargnęła do Azerbejdżanu i rozpoczęła okupację. Bolszewicy oszukali naród”. Takich słów w Moskwie się nie spodziewano. Dla Putina historia to czułe miejsce – pisze ją przecież od nowa od wielu lat, według jego wizji, Rosja to samo dobro, miłujące pokój i sąsiadów. A tu taki afront. Ponadto w Baku zamknięto „Rosyjski Dom”, jego pracowników oskarżono o szpiegostwo. Władze skróciły też dla Rosjan okres przebywania w Azerbejdżanie do 90 dni w roku.

Wyglądało na to, że Azerbejdżan nie zamierza ustępować. W tymże wywiadzie Alijew oznajmił: „Nie ponosimy odpowiedzialności za pogorszenie relacji z Rosją. Po prostu odpowiadamy konstruktywnie i zgodnie z prawem, ale nigdy nie zaakceptujemy żadnych przejawów agresji lub braku szacunku dla nas”.

Pierwszym sygnałem przełamania lodów było przesłanie przez azerskiego prezydenta życzeń urodzinowych dla Putina (7 października). Dwa dni później w kuluarach szczytu WNP w Tadżykistanie Alijew i Putin spotkali się nos w nos. Usiedli na fotelach naprzeciwko siebie. Alijew pewny siebie, rozparty, z miną mówiącą „no pasaram”. A Putin przysiadłszy na brzeżku, z pochyloną głową, niecierpliwymi rączkami i nóżkami.

– O przyczynach katastrofy dowiedziałem się dopiero dwa dni temu – zaczął niepewnie. Potem swoim zwyczajem nawinął na uszy niewzruszonego Alijewa makaron o tym, że rosyjska obrona przeciwlotnicza [w czasie gdy samolot znajdował się nad Groznym] wystrzeliła dwie rakiety, które eksplodowały w pobliżu samolotu. Rakiety wystrzelono, bo latały ukraińskie drony. Samolot został trafiony, ale najprawdopodobniej odłamkami (więc tak jakby nie samą rakietą). Putin zapewnił, że Rosja wypłaci odszkodowania i dokona oceny prawnej działań wszystkich osób, ponoszących odpowiedzialność za to, co się stało. Wyraził nadzieję, że wszystkie okoliczności zostaną zbadane obiektywnie, by dotrzeć do prawdziwych przyczyn. Bo Rosja właśnie tego od początku chciała – wyjaśnić wszystko od podszewki. Jasne.

Putin uznał zatem odpowiedzialność Rosji, ALE przecież winny jest ukraiński dron. A dlaczego ukraiński dron latał nad terytorium Rosji? Nie, tak głęboko analiza Putina nie sięgnęła.

Alijew z kamiennym obliczem podziękował Putinowi za tę nieszczerą spowiedź na brzeżku fotela. Takiego pokornego Putina świat jeszcze nie widział.

Wysłane przez Alijewa życzenia urodzinowe Kreml uznał za dobry pretekst do ocieplenia zmrożonych relacji. Moskwy nie stać na taką stratę jak zerwanie z Azerbejdżanem – ważnym partnerem na Kaukazie Południowym. I chodzi nie tylko o wymierne straty materialne w razie wykolejenia współpracy gospodarczej (ropa, gaz), ale i o wpływy polityczne. Czy ta pokazowa akcja Putina okaże się wystarczająca, aby odzyskać Baku?

Czy Anatolij Kaszpirowski uleczy się sam?

6 października 2025. Odin, dwa, tri… Osiemdziesiąt sześć. Tyle lat liczy sobie Anatolij Kaszpirowski, hipnotyzer, terapeuta, stosujący nietradycyjne metody leczenia chorób wszelakich (leczył rzekomo na odległość albo za pośrednictwem telewizji). Od wczoraj w rosyjskich mediach społecznościowych trwa wielka burza, wywołana doniesieniem jednego z popularnych kanałów Telegramu o hospitalizacji maga.

Według kanału SHOT, Kaszpirowski trafił do szpitala w związku z gwałtownym pogorszeniem stanu zdrowia. Zaraz dołączyły się inne najlepiej poinformowane źródła, które dodały, że to choroba nowotworowa, którą teleuzdrowiciel miał zwalczać u siebie sam sobie tylko znanymi czarodziejskimi metodami. No, ale metody metodami, a rak rakiem i oto przyszła kryska.

Wiadomość podawano z ust do ust z niepokojem lub sarkazmem. Kilka godzin później głos w sprawie „zdrowotnosti” hipnotyzera zabrał jego współpracownik Siergiej Rudych: „Jaki rak, co za rak? Kaszpirowski nie choruje, nawet nie ma kataru. Co to za debil wypisuje takie bzdury?” – pienił się obficie. Przedstawiciel psychoterapeuty przypomniał tym, którzy podają w wątpliwość znakomity stan zdrowia Kaszpirowskiego, że w sierpniu mag został ojcem. Jego trzecia żona Gulizar Czałbaszowa (nazywana przez małżonka „darem niebios”) urodziła córkę Ellinę. I teraz poczciwy ojczulek z radością poświęca większość swojego czasu opiece nad latoroślą. Swoją drogą dla „daru niebios” urodzenie dziecka też musiało być nie lada wyczynem: pani Gulizar ma 66 lat. Ale Kaszpirowski nie takie numery potrafił wykręcać – może uciekł się do znanej i lubianej metody „na odległość”, która lepsza jest od kamasutry i in vitro razem wziętych.

Tematem zainteresowała się agencja TASS, która podała, że Kaszpirowski jest zdrów, a na dowód ma powrócić do prowadzenia swoich programów online, podczas których udziela zbawiennych rad, leczy, uczy, wychowuje, krawaty wiąże i tak dalej.

Fake show w klubie Wałdaj

3 października 2025. Doroczne zloty wiernych putinistów pod szyldem klubu Wałdaj są bodaj ulubionym rytuałem dworskim Władimira Putina. Na widowni sami swoi, a on bez żadnych obciążeń i ograniczeń snuje kremlowskie opowieści, które mają dotrzeć do uszu ważnych słuchaczy. Nikt mu nie przerywa, nie zadaje niewygodnych pytań, nie wybucha śmiechem, gdy plecie od rzeczy. Z roku na rok wałdajskie wystąpienia Putina coraz bardziej zasługują na zaliczenie do nowego, odrębnego gatunku politycznego – Fake show.

Zjazdy wałdajskie to pas transmisyjny, za pośrednictwem którego porcja powtarzanych wierutnych kłamstw dociera nie tylko do odbiorców w kraju, ale także w świecie szerokim. Nie tylko do państw Globalnego Południa, które lubią słuchać o tym, jaki Zachód jest paskudny, ale także do odbiorców na samym Zachodzie, gdzie często rosyjski przekaz propagandowy nie spotyka się ze zdemaskowaniem.

Od tygodnia rzecznik Kremla bił w wielkie bębny, ogłaszając, że Putin ma w planie wygłoszenie arcyważnego wystąpienia. Zeszłoroczny występ rosyjskiego prezydenta wazeliniarze określali jako „historyczny”, mający wagę co najmniej legendarnego przemówienia premiera Churchilla w Fulton (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/11/09/waldajska-jesien-2024/). Ciekawe, czy dziś jeszcze ktokolwiek pamięta cokolwiek z tego, co Putin powiedział wtedy i w poprzednich edycjach wałdajskiego męczenia buły?

Zarówno wystąpienie Putina (wygłoszone z trybuny), jak późniejsza wyreżyserowana rozmowa, prowadzona przez zasłużonego politologa Fiodora Łukjanowa, były powtórką z głoszonych uprzednio propagandowych legend o złym Zachodzie (który ponosi winę za sytuację na Ukrainie i ogólny światowy chaos) i dobrej Rosji, która jednocześnie jest i oblężoną twierdzą otoczoną przez wrogów, i wielkim centrum wszechświata otoczonym wianuszkiem przyjaciół i sojuszników. W tym kontekście na uwagę zasługuje passus o niegdysiejszych dążeniach Rosji do NATO i odrzuconych podstępnie jej staraniach (to też stara putinowska śpiewka o tym, że zachodni partnerzy Rosję wystawili do wiatru, coś rzekomo obiecali, a potem się z tych zobowiązań wycofali: надули – ulubione słówko Putina).

Kilka słów o uwadze, jaką Putin poświęcił Polsce. Już nie po raz pierwszy wskazał, jak błędna była polityka władz Rzeczpospolitej w latach poprzedzających wybuch II wojny światowej – w ujęciu Putina Polska lekkomyślnie nie przyjęła pokojowych propozycji Hitlera w odniesieniu do Korytarza i Gdańska, w rezultacie sprowokowała konflikt zbrojny (podobne dywagacje Putin przedstawił w zeszłorocznym wywiadzie z Tuckerem Carlsonem: https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/02/11/tucker-the-day-after/). Nie ma to jak dobre propozycje pokojowe… Putin przecież też z tego słynie, że miłuje pokój i jak wodotrysk rozpowszechnia same pokojowe inicjatywy. Skoro Hitler w pokojowych zamiarach wkroczył do Polski, bo ta odrzuciła jego plan, to i Rosja miała prawo do uderzenia na Ukrainę, która chciała do UE i NATO, a nie chciała pozostać w orbicie Moskwy, nie zamierzała oddać jej Donbasu i tak dalej według długiej listy.

W historycznej konfabulacji Putina pojawia się jeszcze wątek o rzekomych dobrych zamiarach Sowietów z 1938 r., którzy chcieli ruszyć z pomocą dla Pragi, przeprawiając Armię Czerwoną przez terytorium Polski, aby udaremnić wkroczenie sił niemieckich do Czechosłowacji. No ale Polska odmówiła. Warto dodać, o czym Putin nie wspomina: Stalin uzależnił tę niby-pomoc od tego, że wpierw Francja wypowie wojnę Niemcom, czego Francja czynić nie zamierzała. Propozycja Stalina była blefem. Teraz Putin wyciągnął znów ten wątek, a właściwie tylko jeden z jego aspektów. Polska wtedy miała zapowiedzieć, że będzie zestrzeliwała sowieckie samoloty wiozące pomoc dla Czechosłowacji. To dziwne stwierdzenie, zważywszy, że pomoc miała być dowieziona drogą lądową. Ale Putinowi się to kłamstwo idealnie skleiło z zapowiedzią polskich władz, że rosyjskie samoloty, które wlecą w przestrzeń Polski, zostaną zestrzelone. Te quasi-historyczne konstrukcje służą Putinowi do budowania analogii: robicie błędy, prowokujecie konflikt, to wasza wina i już.

To jeszcze nie koniec wątków polskich. Niewątpliwie rozmiłowany w poezji Putin przywiózł na spotkanie Klubu Wałdajskiego tomik poezji Puszkina. I zacytował fragment wiersza poety „Rocznica Borodina”, napisany w 1831 r. po stłumieniu powstania listopadowego. Wiersz jest pochwałą zwycięskiego rosyjskiego oręża. Warszawa ocieka krwią, przeżywa powtórkę z przyjścia Suworowa, a jak się nie przestanie stawiać, to znów popamięta (notabene wiersz stał się powodem rozbratu Puszkina z Adamem Mickiewiczem). Putin nie przytoczył tych fragmentów o skuteczności Suworowa, ale bardziej „wegetariańskie” strofy. Chodziło raczej o uwypuklenie klęski Napoleona, który wtargnął do Rosji i został z niej wygnany oraz o wskazanie, że zachodnie poparcie dla polskiego powstania listopadowego nie miało ani sensu, ani sprawczości. Co poeta miał na myśli? To pole dla literaturoznawców. A co Putin miał na myśli? Być może było to poetyckie pogrożenie palcem zachodnim zwolennikom obrony Ukrainy czy wschodniej flanki NATO.

Po tegorocznym wystąpieniu Putina spodziewano się co najmniej odpowiedzi na zmianę retoryki prezydenta USA wobec Rosji i amerykańską zapowiedź (na razie enigmatyczną) przekazania Ukrainie pocisków Tomahawk. I Putin odniósł się do tej kwestii: jeżeli tak się stanie, to stosunki na linii Moskwa-Waszyngton, które dopiero co zaczęły się nieśmiało rozwijać, ulegną pogorszeniu.

A Europejczyków Putin potraktował sarkastycznie. Na pytanie dotyczące ataku dronów na Danię, odpowiedział z sowizdrzalskim uśmieszkiem: – Więcej nie będę.

Jak to przetłumaczyć na język real politic? Będę. Dalej będę prowadzić z wami wojnę hybrydową. I żeby wam w głowie nie postało robić mi wbrew – ścigać flotę cieni albo przejąć zamrożone rosyjskie aktywa i przekazać je Ukrainie.

Na koniec jeszcze jeden cytat z Władimira Władimirowicza. „Aleksander I był cesarzem, a ja jestem wybranym przez naród na określony czas prezydentem. To wielka różnica”. No i co Państwo na to? Mnie by interesowało, kto określa ten „określony czas”.

Ultra-paladyni w Petersburgu

29 września 2025. Do Petersburga przyjechała grupa zagranicznych działaczy politycznych, aby wymienić się poglądami na świat. Mówią o sobie, że są antyglobalistami, paladynami. Ale jeśli przyjrzeć się pamiątkowym zdjęciom ze zjazdu, to nie ulega wątpliwości, że do niegdysiejszej stolicy carów przyjechali ultraprawicowcy i zdeklarowani faszyści. Imprezę hojnie sfinansował naczelny „prawosławny oligarcha”, Konstantin Małofiejew.

Sponsor na swoim kanale w Telegramie pochwalił się, że „w wielkomocarstwowej stolicy Państwa Rosyjskiego” odbył się zjazd założycielski Międzynarodowej Ligi Antyglobalistów „Paladyni”. Obrady zorganizowano w Pałacu Maryjskim (tak na marginesie – pałac to siedziba Zgromadzenia Ustawodawczego Sankt Petersburga). Konferencja rozpoczęła się od ogłoszenia minuty ciszy na cześć niedawno zabitego przez zamachowca amerykańskiego działacza Charlie Kirka.

Goście z Niemiec (AfD), Francji (Les Nationalistes, L’Œuvre française), Hiszpanii (Democracia Nacional oraz Falange Española de las JONS), RPA (Bittereinders), Węgier, Włoch i innych państw spotkali się nie tylko z patronem przedsięwzięcia, ale także tak zwanym filozofem Aleksandrem Duginem oraz deputowanym petersburskiej legislatury z ramienia partii Jedna Rosja Konstantinem Czebykinem. Małofiejew podliczył, że przyjechało łącznie ponad pięćdziesięciu delegatów z trzech kontynentów, reprezentujących piętnaście „prawicowych patriotycznych organizacji”. Zdaniem „prawosławnego oligarchy” łączy ich wszystkich dążenie do obrony chrześcijańskich wartości, narodowej tożsamości i suwerenności oraz przeciwstawienie się głównemu wrogowi – globalizmowi.

Globalizmowi przeciwstawiał się m.in. Robert Risch z partii AfD, poseł do landtagu Hamburga, a także jego koleżanka Olga Petersen, była posłanka, wykluczona z AfD za kontakty z Rosją i rozpowszechnianie prowojennych treści. Aktualnie mieszka w Rosji i opowiada, że opuściła Niemcy w obawie, że „odbiorą jej dzieci”.

Na zdjęciu przedstawiającym uczestników zjazdu, opublikowanym w Telegramie przez Małofiejewa, twarze dwóch osób są zasłonięte. Ciekawe dlaczego, przecież udział w takim przedsięwzięciu, w takim doborowym towarzystwie to powinien być powód do dumy, a nie wstydu, nieprawdaż? Radio Swoboda zwróciło uwagę, że jedną z osób „zapikselowanych” jest najprawdopodobniej wyżej wymieniony Robert Risch. „Być może nie chciał figurować na fotografii obok zdeklarowanych faszystów”. Na pytania dziennikarzy radia dotyczących wyjazdu do Petersburga polityk nie udzielił odpowiedzi (https://www.svoboda.org/a/rossiyskaya-aljternativa-nemetskiy-deputat-na-sezde-fashistov-/33543867.html).

Uczestnicy zjazdu przyjęli memorandum, w którym poprzysięgli, że będą walczyć z „nietradycyjnie zorientowaną i satanistyczną propagandą” (bez wyszczególnienia, o co dokładnie chodzi), a także udostępniać sobie nawzajem własne media, w których będzie zagwarantowana swoboda wypowiedzi. Paladyni zadeklarowali także, że będą otaczać opieką prześladowanych przez władze i wywierać nacisk na rządzących (cokolwiek miałoby to znaczyć).

Trudno powołanie tej marsjańskiej ligi ultra-paladynów uznać za wydarzenie wagi państwowej. Tym bardziej że zostało – w każdym razie oficjalnie – sfinansowane z prywatnej kiesy. Niemniej gdyby profil organizacyjny nie odpowiadał kremlowskiej górze, to zebrane w Pałacu Maryjskim towarzystwo zostałoby w trymiga przegnane, ba, zapewne nie dopuszczono by do zebrania, a może nawet nie wpuszczono by delegatów na terytorium Federacji Rosyjskiej.

Jak to w rosyjskich opowieściach często bywa, paradoks wieńczy dzieło. „Meduza” zwróciła uwagę, że pośród gości zjazdu byli też przedstawiciele hiszpańskiej partii Falange Española de las JONS. „Partia przyjęła faszystowską ideologię José Antonio Primo de Rivery, założyciela Falange Española [skrajnie prawicowa, faszystowska partia działająca w latach 1937-1975]. Jej zwolennicy pozdrawiają się faszystowskim gestem i czczą pamięć hiszpańskich żołnierzy, walczących w szeregach Wehrmachtu i uczestniczących w blokadzie Leningradu”.

Zatem hiszpańscy faszyści są z honorami fetowani w Pałacu Maryjskim w mieście, które podczas II wojny złożyło hekatombę ofiar. I nikomu to nie przeszkadza.

Na deser podano jeszcze koneserom nieoczywistych smaków wystąpienie online potomka żelaznego kanclerza Otto von Bismarcka – Alexandra, który wspiera niemiecką prawicę i od czasu do czasu namawia rodaków do nawiązania dialogu z Rosją.

Śpiewające wartości, czyli Interwizja 2025

23 września 2025. To miała być wielka rozśpiewana manifestacja jedności świata antyzachodniego pod auspicjami Rosji. Konkurs Interwizji – zorganizowany na mocy dekretu Putina – był pomyślany jako zdrowa alternatywa dla rzekomej zgnilizny Zachodu, hołdującego ideologii LGBT. Taka prawdziwa, mocna rosyjska odpowiedź na konkurs Eurowizji, „nasza muzyczna odpowiedź Chamberlainowi”.

Po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji na Ukrainę Rosja została wyproszona z konkursu Eurowizji (w lutym 2022 r. Rosja wycofała się z Europejskiej Unii Nadawców). Już wcześniej na europejskich artystów wylewano w rosyjskiej przestrzeni medialnej wiadra pomyj, odsądzano od czci i wiary za wygląd, poglądy i orientację. Pierwszy pokaz nietolerancji nastąpił po wygraniu Eurowizji przez Conchitę Wurst w 2014 r. (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/05/11/requiem-dla-europy-czyli-rosja-nie-chce-kielbasy/). A potem krytyka się tylko nasilała.

Przygotowania do Interwizji nie ograniczyły się tylko do pracy organizatorów czy artystów, głos w sprawie konkursu zabierali również politycy – nie tylko Putin, który poparł inicjatywę dekretem, ale m.in. minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow: „na Interwizji nie będzie żadnych wynaturzeń i wypaczania natury człowieka, jak miało to miejsce podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu”. I to jest najważniejsze przesłanie, z którym rosyjskie władze chcą dotrzeć do tych, którym szaleństwa Eurowizji są nie w smak: nasz konkurs dostarczy publiczności pieśni, których wykonawcy nie zmieniają płci ani nie epatują odmiennością. Muzycznej sztuce zdegenerowanej Rosja mówi stanowcze nie. Dyrektor najważniejszej rosyjskiej telewizji 1tv Konstantin Ernst zapewnił, że Interwizja powinna być otwartym konkursem bez politycznych ograniczeń. Bardzo ciekawa koncepcja w kraju prowadzącym zbrodniczą wojnę, stosującym cenzurę i represjonującym tych, którzy się z tą polityką nie zgadzają” – napisałam w tekście dla „Tygodnika Powszechnego” w lutym (całość można przeczytać tu: https://www.tygodnikpowszechny.pl/interwizja-2025-co-to-za-konkurs).

A teraz przyjrzyjmy się, co z tych wielkich zapowiedzi i walki o „tradycyjne wartości” wyszło.

Na konkurs przyjechali przedstawiciele 23 państw. „Państw zaprzyjaźnionych”, jak mówili organizatorzy, podkreślając, że mile widziani są wszyscy wolni artyści wolnego świata. Z uwagą rosyjskie media śledziły, kto przyjedzie ze Stanów Zjednoczonych. Miał przyjechać Brandon Howard, domniemany syn Michaela Jacksona. Organizatorzy strasznie się nakręcali na jego występ, opowiadali, że to „wielki muzyk światowego formatu”. Jego udział miał podnosić w oczach świata znaczenie Interwizji. Howard wystawił jednak rosyjskich ważniaków do wiatru – na kilka dni przed startem imprezy wycofał swój akces „z powodów rodzinnych”. W komitecie organizacyjnym rozpoczęło się nerwowe poszukiwanie zastępstwa. USA miała reprezentować, pozyskana najwidoczniej z łapanki piosenkarka VASSY. Pochodzi z Australii, ma greckie korzenie. Ostatecznie nie przyjechała i ona. „Z przyczyn niezależnych od USA, na skutek bezprecedensowych nacisków władz Australii”, ogłosili organizatorzy. „To z powodu niespodziewanych okoliczności” – wytłumaczyła się VASSY. Może czujni cenzorzy „otwartego na świat konkursu” w ostatniej chwili dokopali się, że VASSY kilka lat temu została ambasadorką organizacji charytatywnej, która stawia sobie za cel walkę o zalegalizowanie małżeństw homoseksualnych.

Scenerią wielkiego show był stadion Live Arena pod Moskwą. Organizatorzy dołożyli wszelkich starań, aby olśnić publikę feerią świateł, zaprezentować nowoczesne rozwiązania (z budżetu państwa wydano na przedsięwzięcie 750 mln rubli). Prowadzący przy każdym swoim wejściu przypominali, jak ważny jest dialog między narodami, jak istotny kod kulturowy każdego kraju. „Interwizja to więcej niż konkurs, to filozofia”. W sosie tej filozofii odbębnił swój numer reprezentant Rosji SHAMAN (Jarosław Dronow). Poprosił jurorów, aby nie oceniali jego występu, jako że jest przedstawicielem gospodarzy, że nie wypada, a poza tym to „Rosja już zwyciężyła”.

A kto zwyciężył w konkursie? Piosenkarz z Wietnamu Dyk Phuk (wł. Nguyễn Đức Phúc), znany w swej ojczyźnie jako wykonawca rzewnych piosenek o miłości. Na konkursie wszelako zaśpiewał pieśń o patriotycznym wydźwięku „Phù Đổng Thiên Vương”. Media społecznościowe, pozostające poza kontrolą władz Rosji, przyjrzały się zwycięzcy i odkryły, że Dyk Phuk jest zdeklarowanym gejem, miłość osób tej samej płci opiewa też romantycznie w swoich piosenkach.

Prawosławni ortodoksi z organizacji Sorok Sorokow zaprotestowali przeciwko takiemu obrotowi spraw: „W konkursie Interwizji zwycięstwo odniósł sodomita. Idea, dla której zorganizowano konkurs tradycyjnych wartości, stała się farsą” – napisali rozczarowani aktywiści (https://pl.pinterest.com/pin/336362665939187457/).

Nazajutrz po zakończeniu konkursu agencja TASS dała czadu, oznajmiając, że transmisję koncertu finałowego obejrzały 4 miliardy ludzi. Tak, miliardy. Cztery miliardy. Podkreślono przy tym, że to znacznie więcej niż ogląda Eurowizję. Jednym z głównych założeń propagandowych kolportowanych przez kremlowskie media wokół imprezy było wykazanie, że z Rosją jest cały świat – z wyjątkiem, ma się rozumieć, rusofobskiego Zachodu (bo Zachód nierusofobski Rosja poważa i zaprasza na Interwizję). A cztery miliardy widzów to brzmi dumnie. Kiedy śmiech w odpowiedzi na depeszę TASS-u rozbrzmiewał tak głośno, że nie dało się go wyciszyć, agencja wystąpiła z nową wersją tej rewelacji: „Transmisja była dostępna dla 4 mld widzów na całym świecie”. Dociekliwi dziennikarze „Nowej Gazety” podali w wątpliwość również i te dane (https://novayagazeta.ru/articles/2025/09/22/intervedenie). A i w samej Rosji przy ekranach telewizorów Interwizja nie zgromadziła nawet tylu widzów, co ostatnia dostępna transmisja finału Eurowizji (https://www.agents.media/intervidenie-posmotrelo-menshe-rossiyan-chem-final-poslednego-pokazannogo-v-rossii-evrovideniya/).

Jeśli sparafrazować słowa ekspremiera Wiktora Czernomyrdina, znanego z niezamierzonych zabawnych aforyzmów: „Chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło jak zawsze”.

Alisa czarów pełna

19 września 2025. Nieznane są powody wyciągnięcia akurat teraz sprawy sprzed piętnastu lat. Zapewne to część akcji promocyjnej nowej książki o Putinie autorstwa Romana Badanina i Michaiła Rubina „Car we własnej osobie”, w której ta historia została opisana. A może i Rosja chce mieć własny skandal obyczajowy, niezbyt dokładnie schowany przed wzrokiem ciekawskich. A może czasem trzeba wrzucić ludziom jakiegoś „pudelka”, żeby oderwali myśli od ponurej rzeczywistości.

O Alisie Charczewej pisałam w 2016 r. na blogu (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/05/nagi-instynkt-polityczny/; https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/07/nagi-instynkt-polityczny-czesc-druga/) – wtedy do opinii publicznej trafiły wieści, że zdjęcie obdarzonej szczodrze przez naturę Alisy znalazło się w kalendarzu wydanym w 2010 r. przez studentki wydziału dziennikarstwa Uniwersytetu Moskiewskiego specjalnie dla umiłowanego Władimira Władimirowicza Putina, naówczas premiera. To miał być prezent studentek na pięćdziesiąte urodziny WWP. A potem, z jakichś nieznanych wówczas powodów, Alisa została nagrodzona elitarnym mieszkaniem w Moskwie.

Charczewa była w kalendarzu „dziewczyną kwietnia”. Fotka była zrobiona profesjonalnie – seksowna brunetka o zamglonym spojrzeniu prezentuje się w koronkowym wdzianku, eksponującym ponętny biust. Hasłem przewodnim tej kartki z kalendarza był ochoczy okrzyk „Władimirze Władimirowiczu, jest pan najlepszy!”. Nic dziwnego, że Alisa zwróciła uwagę adresata kalendarza.

Autorami pomysłu sprokurowania kalendarza byli liderzy prokremlowskiej młodzieżówki „Nasi” (kto jeszcze dziś pamięta o tej organizacji?), Kristina Potupczik i Wasilij Jakiemienko oraz dwaj absolwenci wydziału dziennikarstwa Władimir Tabak i Maksim Pierlin. Jak piszą w swojej książce Badanin i Rubin, kalendarz trafił do rąk Putina wraz z kontaktami do wszystkich sfotografowanych dziewczyn, fakt doręczenia tego dziwnego stręczycielskiego wydawnictwa potwierdził sekretarz prasowy premiera, Dmitrij Pieskow. Autorzy książki „Car we własnej osobie”, powołując się na swoich dobrze poinformowanych rozmówców, twierdzą, że Putin z zainteresowaniem przejrzał kalendarz i wybrał właśnie Alisę. Miesiąc później do dziewczyny zadzwonił ktoś upoważniony do zorganizowania jej spotkania w WWP.

Alisa nie była studentką MGU, nie dostała się na studia. Miała wówczas 17 lat. Autorom pomysłu z organizacji „Nasi” niepełnoletność Charczewej nie przeszkadzała (wobec szefa „Naszych” Jakiemienki były podejrzenia, że wodzi na pokuszenie nieletnie uczestniczki obozów organizacji nad jeziorem Seliger). Celem akcji z kalendarzem było dla ambitnych działaczy młodzieżowych wypracowanie ścieżki pośrednich kontaktów z Putinem. Za pośrednictwem dziewczyny, dla której serce premiera miało zabić szybciej, chcieli przekazywać różne swoje pomysły, uzyskać na niego wpływ. I choć Alisa spotykała się z WWP przez rok, nie udało im się zrealizować swoich planów.

Alisa dostała na pożegnanie wyżej wzmiankowane mieszkanko w centrum stolicy (wcześniej mieszkała z rodzicami w Korolowie pod Moskwą). Za podarunek należy uznać też to, że została studentką MGIMO, elitarnej uczelni kształcącej kadry dla dyplomacji i kariery politycznej. Rodzice jakimś dziwnym losu zrządzeniem, wkrótce też zapomnieli, że tonęli w długach. Ojciec, Wsiewołod Charczew, był bramkarzem podmoskiewskich drużyn hokejowych, a potem (w 2020 r., jak pisze „The Insider” – https://theins.ru/news/285039) – znalazł robotę w firmie współpracującej z Administracją Prezydenta ANO „Dialog”, którą kieruje Władimir Tabak (pomysłodawca kalendarza); nie wiadomo, czym się tam zajmuje, ale pensję otrzymuje niewąską (ANO „Dialog” zajmuje się PR ministerstwa obrony oraz wytwarzaniem fejków o Ukrainie).

Mama Alisy, Olga została natomiast zatrudniona w miejscowym urzędzie. Sama Alisa została nie tylko studentką MGIMO (nie wiadomo, czy ukończyła tę uczelnię), ale także właścicielką salonu piękności i solarium. Obecnie nosi nazwisko Achilgowa.

Nosicielowi „tradycyjnych wartości”, Putinowi co rusz wścibscy dziennikarze wyciągają jakieś niewygodne szczegóły biografii lub zajmują się jego konkubinami i dziećmi. Teraz hitem niechętnych rosyjskiemu prezydentowi mediów jest tytuł „Putin i siedemnastolatka”, kilka tygodni temu z kolei czytelników nakarmiono sensacjami o domniemanej córce Putina z nieformalnego związku ze Swietłaną Kriwonogich (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/12/08/kronika-bardzo-towarzyska-czesc-czwarta/). Luiza vel Liza (Jelizawieta) Kriwonogich vel Rozowa vel Rudnowa najprawdopodobniej mieszka we Francji, pracuje w galerii.