Archiwum autora: annalabuszewska

Wieczność chwilowa i ulotna

2 lipca. Wczoraj zakończono mocnym akordem i długą, fałszywą kodą akcję głosowania nad poprawkami do konstytucji Rosji. Według oficjalnych danych, obywatele poparli poprawki: głosów „za” było 78% . Z morza poprawek najważniejsza jest dla Kremla ta jedna: wyzerowanie dotychczasowych kadencji prezydenckich Putina, co stwarza mu możliwość ponownego startu w wyborach prezydenckich po zakończeniu obecnej kadencji (za cztery lata). Operacja „wieczny Putin” jednak nie do końca się władzy udała, choć cel wielkim wysiłkiem aparatu państwa został osiągnięty.

Głosowanie, które miało się początkowo odbyć 20 kwietnia, zostało przesunięte w czasie z uwagi na epidemię Covid-19. Względy zdrowotne wskazano też i teraz jako powód wydłużenia głosowania – odbywało się ono w brawurowo rozciągniętym czasie: od 25 czerwca do 1 lipca. Głosować można było nie tylko w lokalach wyborczych, ale także wrzucać karty do puszki lotnych brygad wyborczych, rozstawiających stoliki na podwórkach czy kursujących po trudno dostępnych terenach (np. w tundrze) i po domach. Głos można było eksperymentalnie oddać także drogą elektroniczną – ale tylko w Moskwie i obwodzie niżnonowogrodzkim (już pierwszego dnia jeden z dziennikarzy poszedł zagłosować do lokalu, a następnie oddał głos drogą elektroniczną, oba głosy zaliczono, co pokazało pole do manipulacji przy urnie).

Dosypać można było łatwiej i więcej niż podczas jednodniowych tradycyjnych wyborów. Władze sprawnie ucinały dyskusje na temat zaobserwowanych manipulacji, kwalifikując pojawiające się masowo w mediach społecznościowych informacje o nieprawidłowościach jako fake newsy. Wydaje się, że Kreml był mocno zdeterminowany, aby wycisnąć odpowiedni wynik, mimo obserwowanego dużego niezadowolenia społeczeństwa (rekordowo niskie notowania Putina). Powszechne były w dyskusjach na forach nawoływania, aby zbojkotować głosowanie, a jeśli nawet iść do urny, to zagłosować przeciw. Podany przez CKW wynik niecałe 22% „przeciw” nie odzwierciedla obserwowanego poziomu protestu. Większą liczbę głosów „przeciw” niż „za” odnotowano tylko w jednym z 82 regionów – Nienieckim Okręgu Autonomicznym (przypisano to niechęci mieszkańców do połączenia ich regionu z obwodem archangielskim, co jest w planach). Taki listek figowy na wstydliwym miejscu powszechnej manipulacji. Czeczenia dumnie kroczyła wraz z Tuwą na czele stawki z wynikiem: 98-99% „za”. Ura!

„Narysowali nawet więcej niż na wyborach 2018 roku – słusznie, po co się ograniczać, skoro nic [władzy] nie ogranicza. Nie ma przecież już nic do stracenia. Obciachowa afera z przykrawaniem konstytucji przeniosła Putina do niższej politycznej ligi – do ciepłej kompanii afrykańskich kacyków czy białoruskiego Ługabe [to nowe popularne określenie Łukaszenki]. Przyzwoici ludzie nie wpuszczą go za próg – pisze dziennikarz Andriej Łoszak. – Kiedy Putin znalazł się na szczycie piramidy, chciał uznania i szacunku, podobno marzył, że dostanie Pokojową Nagrodę Nobla. Ale kiedy nadszedł czas, aby rozstać się ze stołkiem, to jak wszyscy dyktatorzy, którzy stracili głowę od absolutnej władzy, nie wytrzymał i wyciągnął ciężką artylerię. Putin stracił twarz i dobrze o tym wie. Teraz naprawdę nic go nie powstrzymuje. Następny krok w karierze takich ludzi to strzelanie do własnego narodu”. Niewesoła perspektywa.

Politolog Gleb Pawłowski, który na samym początku prezydentury Putina był najważniejszym kremlowskim demiurgiem, a potem wypadł z łaski i stał się trzeźwym krytykiem władzy, uznał wyniki głosowania za porażkę Kremla: „Skoro przy zaangażowaniu całego aparatu nacisku i propagandy jednak 20% ludzi powiedziało poprawkom „nie”, to znaczy, że tkwi tu wielki potencjał nowej opozycyjnej siły”. Czy rzeczywiście widoczne niezadowolenie dużej grupy Rosjan da się przekuć w polityczny sukces, czas pokaże. Logika putinowskiego systemu jest taka, żeby trawniki, na których może wykiełkować cokolwiek nieprawomyślnego, strzyc do żywego, zanim cokolwiek wyrośnie.

Z drugiej strony wymuszona akceptacja dla wydłużenia władzy Putina nie oznacza, że jego rządy będą spokojne i długotrwałe. Putin wprawdzie wypłacił rodzinom z dziećmi zasiłki w wysokości 10 tys. rubli, ale czy kupił w ten sposób sobie poparcie na dłużej w sytuacji, gdy osłabiony budżet piszczy w szwach, a ludziom nie żyje się dostatniej?

A weźmy jedną z poprawek o świętej integralności terytorialnej Rosji, która oznacza, że Krym jest rosyjski i nie popuścimy za nic na świecie. Czy społeczność międzynarodowa uzna to, weźmie za dobrą monetę i podstawę do wznowienia współpracy? Zdejmie nałożone z tego powodu sankcje? Otworzy ramiona przed Putinem, który uzurpuje władzę na kolejne lata? Na razie się na to nie zanosi. Konstytucyjne przytwierdzenie Krymu do Rosji w ogólnonarodowym głosowaniu jeszcze bardziej utrudnia dialog.

Wyzerowany Putin przełamał konstytucję przez kolano, pokazał, że jego aparat jest w stanie przeprowadzić operację specjalną, broniącą jego władzy. Ale czy to go wzmocniło? I na jak długo to wystarczy?

Historia według Putina

26 czerwca. Artykuł historyczny o II wojnie światowej Władimir Putin z pompą anonsował wiele miesięcy temu. Porcjami prezentował poszczególne tezy w różnych formatach i przy różnych okazjach (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/12/27/slowa-stalina-w-ustach-putina/ i na łamach Tygodnika Powszechnego: https://www.tygodnikpowszechny.pl/slowa-stalina-w-ustach-putina-161675). Gdy wreszcie z dawna zapowiadane dzieło ujrzało światło dzienne, nie stało się zaskoczeniem ani nie spotkało z wielkim zainteresowaniem.

Po pierwsze Putin nie trafił w czas – 75. rocznica zakończenia wojny minęła prawie dwa miesiące temu. Z powodu epidemii koronawirusa obchody w Rosji zostały przełożone. Przez ten czas świat zmienił się i zaczął interesować przede wszystkim rozwiązaniami problemów, przyniesionych przez Covid-19. A Putin ze swoimi wrzutkami na temat historii wielkiej wojny został z tyłu.

Naciągane tezy, oskarżenia Zachodu o rozpętanie wojny, obrona słuszności dyplomacji Stalina, w szczególności paktu Ribbentrop-Mołotow, zarzuty pod adresem Polski, że sama na siebie sprowadziła nieszczęście, bo paktowała z Hitlerem i dzieliła z nim Czechosłowację – to zestaw już prezentowany intensywnie na przełomie roku 2019 i 2020. Artykuł jest długi. Jego analiza punkt po punkcie – jeszcze dłuższa. Historyków i amatorów sporów historycznych odsyłam do pracy profesora Andrieja Zubowa, który zadał sobie trud, by prześwietlić quasi-historyczne opowieści prezydenta. Zubow punkt po punkcie wykazuje mielizny, fałsze, przeoczenia, wypaczenia, agresywne myślenie autora. Praca dostępna jest pod adresem: https://drugoivzgliad.com/zubov-vs-putin/. Lista grzechów jest długa. Zacytuję tylko fragment rozdziału XI, dotyczącego państw bałtyckich. „Putin pisze tak: Jesienią 1939 r., […] ZSRR rozpoczął proces inkorporacji Łotwy, Litwy i Estonii. Ich przyłączenie się do ZSRR było zrealizowane na podstawie umów, za zgodą wybranych władz. Było to zgodne z normami prawa międzynarodowego i państwowego tamtego okresu. Komentarz wydaje się zbyteczny. Cały wywód to jedno wielkie kłamstwo. Estończycy, Łotysze i Litwini do dziś opłakują los setek tysięcy swoich rodaków, zastrzelonych w katowniach NKWD, zmarłych na zesłaniu czy skazanych na katorżniczy trud”. Wątek bałtycki podjął też dziennikarz rozgłośni Echo Moskwy, Siergiej Parchomienko, który zwrócił uwagę na to, czego zabrakło w dziele Putina: „Zapomniał opowiedzieć, jak w 1940 r. członkowie wszystkich trzech rządów – Litwy, Łotwy i Estonii – zostali aresztowani, wywiezieni, przetrzymywani w różnych więzieniach do 1952 r.”. Uwaga Parchomienki jest cenna – Putin zapomniał o wielu innych faktach i osobach, które nie pasowały do kłamliwych tez artykułu. Na przykład o aneksji Besarabii czy wojnie zimowej z Finlandią.

Profesor Zubow i Siergiej Parchomienko nie byli jedynymi polemistami Władimira Władimirowicza. Rozbioru nieudanych pasaży dokonał też Michael Bohm, amerykański dziennikarz od wielu lat pracujący w Moskwie (https://echo.msk.ru/blog/bom_m/2666173-echo/?fbclid=IwAR2buma9CoBx_joQcLSoKoT0NYncapUH8OdUeQ2VKTytYUkVyy4hsJI2SAA). Bohm bywa zapraszany do telewizyjnych programów, określanych jako publicystyczne. Odważnie wypowiada w nich zdanie odmienne od narzuconego przez prowadzących programy kapłanów kremlowskiej propagandy. Jest zwykle gaszony zaraz na wstępie wypowiedzi, reszta znakomitych gości rzuca się na niego z krzykiem. Na swoim blogu Bohm mógł wyłożyć swoje opinie bez wrzasków i przerywania. Łagodnie i kulturalnie. Na przykład: „Jest ogromna różnica pomiędzy zachodnimi i sowieckimi układami z Hitlerem. Na Zachodzie układ monachijski został już dawno potępiony – zarówno przez władze państwowe, jak i społeczeństwa. Uznano, że to było tchórzliwe podgrywanie szalonemu dyktatorowi i haniebne sprzedanie Czechosłowacji […] Tymczasem w Rosji pakt Ribbentrop-Mołotow oficjalnie jest uznawany za sukces sowieckiej dyplomacji, z którego można być dumnym. Tak to określił publicznie były minister obrony Rosji, Siergiej Iwanow. Jestem przekonany, że lwia część Rosjan, uwierzywszy w mit, że ZSRR udało się wygrać dwa lata dla wzmocnienia zdolności obronnych Armii Czerwonej, też jak pan Iwanow jest nim zachwycona i napełniona dumą. Tymczasem powodów do dumy raczej nie ma – tym bardziej że Stalin nie wykorzystał tego czasu dla wzmocnienia Armii Czerwonej. Wręcz przeciwnie: dokonał wtedy czystek w dowództwie sił zbrojnych”.

Po co przywódca Rosji pisze taki artykuł? I jeszcze najpierw publikuje go po angielsku w amerykańskim czasopiśmie? Na marginesie – ciekawe jest to czasopismo: „The National Interest”. Wychodzi co dwa miesiące, związane jest z neokonserwatystami. W 2015 r. pismo opublikowało opus Marii Butinej (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/04/28/maria-butina-winna-i-skazana/; https://www.tygodnikpowszechny.pl/rudowlosa-maria-i-piec-krokow-w-niepewnosc-154410), poświęcony perspektywie poprawy stosunków rosyjsko-amerykańskich, jeżeli wybory prezydenckie wygra republikanin. Ciekawie wygląda postać wydawcy i dyrektora pisma, Dimitri Simesa. Jak mówią jego złośliwi moskiewscy znajomi, w „komsomolskim panieństwie” Dimitri w Moskwie walczył z komunizmem, za co został łaskawie wypuszczony na emigrację do USA. Od lat jest w doskonałych stosunkach z rosyjskim establishmentem, chętnie bierze udział w sztandarowych programach prokremlowskiej telewizji jako ekspert ds. polityki międzynarodowej. A od 2018 roku wraz z Wiaczesławem Nikonowem, wnukiem Wiaczesława Mołotowa (zwanym przez złośliwych moskiewskich znajomych „wnukiem Ribbentropa-Mołotowa”) prowadzi w 1tv (Pierwyj Kanał) program „Wielka gra” o polityce zagranicznej. Jednym słowem – łamy „The National Interest” nie są takie znowu obce Kremlowi.

A zatem – po co ten artykuł? Aleksandr Podrabinek (https://www.facebook.com/alexander.podrabinek/posts/3020535761398098) słusznie zauważa: „Obaleniu dowodów z artykułu Putina można by poświęcić setki stron polemik i miesiące czasu antenowego w radiu i telewizji. Ale to zupełnie zbędne, jako że nie chodzi wcale o fakty historyczne. Poszukiwanie historycznej winy i wyznaczenie winowajców nie ma praktycznego sensu, dlatego że dawno nie ma hitlerowskich Niemiec, a stosunkowo niedawno skonał również ZSRR; uczestników dramatycznych wydarzeń pozostało niewielu.[…] Putinowi chodzi o legitymizację swojej władzy. Właśnie tego brakuje dyktatorom, którzy pragną potwierdzenia swojej władzy. Przeprowadzają parodię wyborów, aby ktoś uwierzył, że kierują swoimi państwami z woli ludu. Wywołują wojny, aby rodacy poczuli, że bez żelaznej ręki państwo nie da sobie rady. […] A gdy i tego jest za mało, biorą się za wykładanie historii, aby ich interpretacja zwycięstw i klęsk pomogła im w osiągnięciu nieograniczonej władzy”.
Putin jednak w swoim artykule apelował nie tylko do historii, ale także do współczesności. Zawarł w nim apel do najważniejszych światowych graczy, aby jeszcze raz popatrzyli na krzywdę Rosji, sponiewieranej przez rozpad ZSRR i zimną wojnę, a ostatnio także pokaranej jakże niesłusznie sankcjami, Rosji, która ma ambicję w klubie najważniejszych współdecydować o losach świata.

Artykuł nie wywołał jak dotąd wielkiej dyskusji w kręgach politycznych na świecie. Co więcej – w Niemczech wywołał niejaki skandal. Jak poinformowała Deutsche Welle, służba prasowa rosyjskiej ambasady w Berlinie zorganizowała rozsyłkę mailową artykułu. Kilku niemieckich historyków uznało to za natrętne narzucanie im tekstu na granicy ingerencji w wolność badań akademickich. Tymczasem ambasador Siergiej Nieczajew już pospieszył zaraportować, że artykuł Putina „jest aktywnie dyskutowany w politycznych i naukowych kręgach oraz przez szeroką społeczność”. Szeroka społeczność w Niemczech też chyba musi być zdziwiona, że o tym dyskutuje, bo jeśli chodzi o Rosję, to bardziej ludzi interesowały doniesienia o umocowaniu w służbach specjalnych zabójcy czeczeńskiego byłego komendanta polowego Zelimchana Changoszwilego, zabitego w ubiegłym roku w Berlinie. Ale to temat na odrębną opowieść.

W stronę wieczności

20 czerwca. Krzywa zachorowań na Covid-19 wypłaszczyła się w Rosji na poziomie ośmiu tysięcy nowych przypadków dziennie. Mimo to w połowie czerwca z optymizmem ogłoszono powszechne poluzowanie rygorów samoizolacji. A wczoraj odbyła się wideonarada, na której prezydent dokonał podsumowania pandemii.

„Putin zaczął pożegnanie z koronawirusem” – napisała prasa. Czy nie za wcześnie? Komunikat z bunkra (prezydent zwołuje narady w trybie wideokonferencji i nadal rządzi znad konsolety w koronawirusowym gabinecie w Nowo-Ogariowie) brzmiał optymistycznie: przetrwaliśmy, kluczowe gałęzie gospodarki zaadoptowały się do nowych warunków (ani Putin, ani ministrowie nie dostrzegli znacznego wzrostu bezrobocia – bezrobotnych jest milion więcej niż w styczniu), najtrudniejsze za nami, epidemia pozwoliła nam zbliżyć się, zjednoczyć, zewrzeć szeregi.
Zwieranie szeregów potrzebne jest Kremlowi, aby dokończyć przerwaną przez epidemię operację „wieczność Putina”. Przegłosowane przez Dumę i Radę Federacji, zaakceptowane przez Sąd Konstytucyjny poprawki do konstytucji, dające możliwość wyzerowania dotychczasowych kadencji Putina i otwierające przestwór jego wiecznego trwania na Kremlu, miały być poddane ogólnonarodowemu głosowaniu 22 kwietnia. Z uwagi na sytuację epidemiczną głosowanie przesunięto w czasie: ma się odbyć 1 lipca.

Machina propagandowa ruszyła z szaloną siłą. W telewizji emitowane są z dużą częstotliwością filmiki reklamujące dobrodziejstwa poprawek do konstytucji. O konieczności zagłosowania na „tak” przekonują zwykli ludzie z ulicy. Spot popierający Putina nagrali też ludzie kultury, weterani, gwiazdy telewizji.

Nie wszyscy jednak z zachwytem czekają na dzień głosowania. W mediach społecznościowych i w środowisku szeroko pojętej opozycji widać nurt sprzeciwu (przegląd kreatywnych reakcji można obejrzeć m.in. tu https://www.svoboda.org/a/30675503.html). Komentatorzy wahają się pomiędzy bojkotem głosowania a zagłosowaniem na „nie”. Taką deklarację złożył między innymi popularny dziennikarz Jurij Dud’ na swoim koncie w Instagramie (https://www.instagram.com/p/CBnj_aVjCOr/). Głosowanie za poprawkami nazwał hańbą. Jego wpis zebrał w ciągu niespełna doby prawie 800 tys. lajków. Dud’ jest dziennikarskim fenomenem – self made man, zawdzięcza swoją ogromną popularność (szczególnie wśród ludzi młodych) odważnym projektom dokumentalnym i umiejętności prowadzenia wywiadów dalekich od nudnych oficjalnych ustawek. Korzysta z możliwości, jakie dają media społecznościowe – ma własny projekt na kanale Youtube (7,75 mln subskrypcji).

Władzom zależy na wysokiej frekwencji i wysokim poparciu. Będzie więc dążyć do wykazania odpowiednich wyników. Choć sytuacja jest niejasna i prognozy niepewne – buntują się nawet członkowie niektórych komisji, odmawiając udziału w organizowaniu głosowania z uwagi na zagrożenie epidemiczne (https://www.sibreal.org/a/30678543.html). Pracownicy sfery budżetowej są obligowani przez szefostwo do wzięcia udziału w zatwierdzeniu „wieczności Putina”. Na mocy wprowadzonych przy okazji epidemii nowych przepisów można głosować elektronicznie. Fakt rejestracji przez pracowników na stronie do głosowania szefostwo może sprawdzić, twierdzi opozycjonista Aleksiej Nawalny: https://navalny.com/p/6381/. Jak nie da rady po dobroci, to głosy się dokupi (https://www.svoboda.org/a/30675234.html). Głosowanie internetowe zacznie się już 25 czerwca. Dzień po odłożonej defiladzie z okazji 75. rocznicy zakończenia wojny.

Trybuna honorowa na placu Czerwonym miała zgromadzić w dniu parady dostojnych gości. Kreml liczył na to, że obok niego zasiądzie grono liczących się w świecie polityków. Jeszcze przed pandemią Putin emablował Donalda Trumpa i Emmanuela Macrona, który zdawał się przychylać do pomysłu udekorowania sobą putinowskiej uroczystości w imię nowego otwarcia stosunków z Rosją. Teraz wygląda na to, że na trybunie posadzeni zostaną weterani (już zwieziono staruszków pod Moskwę i umieszczono na dwutygodniowej kwarantannie) i kilku prezydentów bratnich postsowieckich republik. Chociaż ostatnio nawet oni sukcesywnie wykręcają się od przyjazdu do Moskwy – prezydent Armenii ogłosił, że zakaził się koronawirusem, prezydent Turkmenistanu powiedział w rozmowie telefonicznej z Putinem, że „29 czerwca ukończy 63 lata, co uważa się za osiągnięcie wieku proroka Mahometa, a tak ważne wydarzenie Turkmeni tradycyjnie obchodzą w kręgu bliskiej rodziny; z uwagi na obowiązek odbycia dwutygodniowej kwarantanny po przyjeździe z zagranicy moja wizyta w Rosji jest niemożliwa”.

Przygotowania do defilady trwają mimo wszystko w najlepsze. Kilka dni temu z powodu próby przejazdu kolumn zamknięto znaczną część centrum Moskwy. Powstały 10-punktowe korki w 10-punktowej skali korków. Kierowcy byli wniebowzięci, czemu dali wyraz w licznych wpisach w mediach społecznościowych.

Z okazji zbliżającej się odłożonej defilady prezydent Putin opublikował z dawna zapowiadany artykuł o II wojnie światowej. Ale to temat na oddzielną opowieść – w następnym odcinku.

Czeski film, rosyjska lista dialogowa

14 czerwca. Czeski kontrwywiad ogłosił zakończenie postępowania w sprawie zagrożenia otrucia praskich samorządowców przez rosyjskie służby specjalne. Finał głośnej sprawy zaskakuje. Ale po kolei.

W artykule „Pobieda online” w TP opisałam wojnę pomnikową, jaka rozgrywa się w stolicy Czech (https://www.tygodnikpowszechny.pl/pobieda-online-163276). Przypomnę pokrótce, w czym rzecz. Starosta dzielnicy Pragi Řeporyje, Pavel Novotný, wystąpił z inicjatywą upamiętnienia wkładu własowców w wyzwolenie Pragi w maju 1945 r. Rosyjska ambasada i MSZ uczyniły wokół tego skandal, oskarżyły Czechów o próbę rewizji historii. Zdaniem strony rosyjskiej laury wyzwoliciela należą się wyłącznie marszałkowi Iwanowi Koniewowi, który na czele Pierwszego Frontu Ukraińskiego wkroczył do miasta. Tak, wkroczył, ale do miasta oczyszczonego z Niemców (wyparli ich powstańcy wsparci nieoczekiwanie przez własowców). Mimo protestów rosyjskich dyplomatów, pomnik Koniewa zdemontowano, a właściwie przeniesiono z placu w dzielnicy Praga 6 do poczekalni muzealnej. Ma tam być bardziej bezpieczny – pomnik był wielokrotnie oblewany czerwoną farbą. Rosja ustami ministra spraw zagranicznych zapowiedziała, że zdemontowanie pomnika Koniewa spotka się z „odpowiednią reakcją”. Przestroga zawisła w powietrzu.

Ten przydługi wstęp jest niezbędny, by zrozumieć, co wydarzyło się dalej. Pod koniec kwietnia w czeskim tygodniku „Respekt” ukazał się materiał o przybyciu na praskie lotnisko rosyjskiego dyplomaty, który w walizce przywiózł truciznę, rycynę. Sugerowano, że trucizna miała zostać użyta do otrucia mera Pragi Zdenka Hriba oraz starostów dzielnic Praga 6 i Řeporyje. Wybuchł kolejny skandal. Strona rosyjska nazwała prasowe doniesienia prowokacją i kaczką dziennikarską.

Po otruciu Skripalów przez pracujących dla rosyjskich służb specjalnych miłośników katedry w Salisbury, na takie wiadomości wszyscy mają wyostrzone zmysły. Rycyna w walizce rosyjskiego dyplomaty znalazła się więc natychmiast w centrum zainteresowania. Wersję o planowanym otruciu czeskich polityków, którzy nie chcą upamiętniać rosyjskich wyzwolicieli, uznano za prawdopodobną. Trucizna to nienowa metoda pozbywania się przeciwników.

Do wyjaśnienia sprawy tajemniczej walizki zabrano się w Czechach na najwyższym szczeblu. Minister spraw zagranicznych Czech Tomáš Petříček potwierdził przybycie na lotnisko w Pradze rosyjskiego dyplomaty, ale od dalszych komentarzy się wstrzymał.

I tak napięte stosunki rosyjsko-czeskie stały się jeszcze bardziej napięte.

Czeski kontrwywiad pracował intensywnie półtora miesiąca. Co ustalono? Jak w oświadczeniu napisali autorzy raportu: historia jest tak absurdalna, że aż nieprawdopodobna. Jeden z rosyjskich dyplomatów napisał anonimowy donos na drugiego rosyjskiego dyplomatę, wskazując, że przywiózł on w bagażu dyplomatycznym rycynę, którą mieli być jakoby uraczeni prascy samorządowcy. Co przyświecało autorowi anonimu? Tego nie stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, zapewne były to względy osobiste i chęć wykolejenia koledze kariery. „Żadna służba specjalna na świecie nie mogła zignorować takiego donosu i narazić na szwank zdrowia i życia niewinnych ludzi. Dlatego musieliśmy wszystko dokładnie sprawdzić. Nie mogliśmy ryzykować, zwłaszcza że zabójstwa znajdują się w arsenale rosyjskich służb specjalnych” – tłumaczy czeski kontrwywiad.

Kolejnym krokiem strony czeskiej była decyzja o wydaleniu dwóch rosyjskich dyplomatów – p.o. szefa praskiego oddziału Rossotrudniczestwa Andrieja Konczakowa i jego podwładnego, byłego p.o. dyrektora Rosyjskiego Ośrodka Nauki i Kultury w Pradze, Igora Rybakowa. Można założyć, że to osoby mające bezpośredni związek z donosem.

Reakcja Rosji na wydalenie dwóch panów z Rossotrudniczestwa (agencja federalna ds. kontaktów z zagranicą) była jak zwykle ostra. Decyzję czeskich władz uznano za kolejną prowokację (Czesi twierdzą, że chcieli umożliwić wyjazd dyplomatom bez rozgłosu). Ambasada rosyjska dała upust emocjom, nazywając decyzję o wydaleniu kolejnym nieprzyjaznym krokiem, który uniemożliwia normalizację „degradujących w ostatnim czasie nie z naszej winy stosunków rosyjsko-czeskich”. W najbliższych dniach zapewne z Moskwy wyjedzie dwóch czeskich dyplomatów w ramach retorsji.

Zdaniem niektórych komentatorów, oficjalna wersja przedstawiona przez kontrwywiad ma pewne luki. Tak o tym pisze Ksenia Kiriłłowa (tverezo.info): „dlaczego wydalono Rybakowa (w domyśle: autora donosu)? Jeżeli jest on funkcjonariuszem FSB i nawiązał kontakt z kontrwywiadem państwa członkowskiego NATO, mogło to stać się podstawą werbunku, ale nie wydalenia, któremu towarzyszył publiczny skandal. Rybakow jako doświadczony funkcjonariusz nie ryzykowałby w ten sposób z powodu konfliktu o dyrektorski stołek. Takie działania są uważane za zdradę państwa, których Kreml nie wybacza.

Bardzo ciekawe.

Dalej w swojej analizie poszedł Andriej Kuroczkin, szef Free Russia Foundation w Pradze: przedstawiona dziwna wersja świadczy o tym, że Moskwa i Praga dogadały się, by zakończyć skandal, rzecz całą wyciszyć i nie wnikać w szczegóły. Kosztem czekisty Rybakowa.

Socjologia Wagnera w świetle najnowszych badań, cz. 3

4 czerwca. Bohater filmu fabularnego „Szugalej” określany jest przez twórców jako „socjolog”. Tak mówi o nim też ten, który wysyła go na badania terenowe do Libii – Aleksandr Malkiewicz, quasi-dziennikarz, szef FZNC, podręcznej fundacji do zadań wszelakich, finansowanej przez komisarza putinowskich trolli, Jewgienija Prigożyna. Czy rzeczywiście Maksim Szugalej jest socjologiem?

Portal Dojar (http://doyar.org/) opisuje osiągnięcia Szugaleja jako politologa, świadczącego usługi w związku z wyborami. I opisuje te osiągnięcia prześmiewczo. „Jedna z pierwszych głośnych legend o Szugaleju: w 2002 roku na wyborach do zgromadzenia parlamentarnego w Petersburgu Szugalej pracował na rzecz kandydata Sawieljewa, komunisty. Konkurenci postanowili Sawieljewa zdjąć z wyścigu”. Na posiedzeniu komisji wyborczej, na którym decydowały się losy kandydata, Szugalej poprosił o wgląd w oryginał wniosku przeciwko jego podopiecznemu. Posiedzenie odbywało się w ostatnim możliwym terminie, późno wieczorem, atmosfera była nerwowa, decydowały minuty. Szugalej z zimną krwią zagłębił się w dokument. A następnie na oczach zdumionej publiczności zjadł wniosek. Sawieljew wystartował, bo było już za mało czasu, aby sporządzać nowy dokument. Proste? Jak budowa cepa. Skuteczne? Ha, oczywiście, przecież Sawieljewowi nie udaremniono startu w wyborach.

Pozostałe opowiastki o „technologiach politycznych” Szugaleja zgromadzone na stronie Dojar (http://doyar.org/doilnyij-zal/shugalej-maksim.html) są określane jako awanturnictwo czystej wody. I na dodatek złodziejstwo. Świetna przepustka do świata szemranej polityki uprawianej przez Prigożyna i jego najemników, ichtamnietów. I rzeczywiście talent Szugaleja został dostrzeżony.

W 2018 r. odbywały się wybory prezydenckie na Madagaskarze. Na wyspie wylądował duży desant „technologów politycznych” z Rosji, wynajętych przez Prigożyna, który pilotuje mocno nieoficjalne afrykańskie operacje Kremla. Desant miał obstawę złożoną z wagnerowców. Według BBC, przysłani przez Prigożyna Rosjanie spędzili na Madagaskarze rok, przedstawiali się jako turyści lub obserwatorzy na wyborach. Operacja była koordynowana, rosyjscy „konsultanci” proponowali dofinansowanie co najmniej sześciu kandydatów. Jeden z kandydatów przyznał, że Rosjanie po prostu przyszli do jego biura i przynieśli gotówkę w walizce, jakieś 17 tys. euro. Dość nieskomplikowana „technologia polityczna”, nieprawdaż? Rosyjscy wysłannicy urabiali kandydatów, obiecując spore sumy, jeśli po wygranych wyborach nowy prezydent zrezygnuje z prozachodniej orientacji polityki zagranicznej. Opłacali też uczestników wieców „przeciwko imperialistom”. Polityk, który wygrał wybory, oświadczył jednak, że nie jest sterowany przez żadne mocarstwo i będzie prowadził suwerenną politykę. Rosyjscy doradcy spakowali walizki, w których już nie było rozdanych dolarów, i wyjechali do Rosji. Klapa. Prigożyn pozostał bez dostępu do atrakcyjnych surowców Madagaskaru, co było zapewne celem tej niewydarzonej operacji z udziałem „socjologa” Szugaleja.

Na kolejną propozycję z tego źródła Szugalej nie czekał jednak zbyt długo. Jak mówi Andriej Piwowarow, koordynator projektu Zjednoczeni Demokraci, ludzie, którzy wcześniej pracowali w kampaniach wyborczych w kraju, nie mają zbyt wiele zleceń, z zainteresowaniem patrzą więc na takiego pracodawcę jak Prigożyn, który robi nabór na wyprawy do Afryki. „Prigożyn płaci za afrykańskie operacje 300-350 tys. rubli miesięcznie”. W kraju takich pieniędzy się nie zarobi. Szugalej z uwagi na swoje „afrykańskie doświadczenie” dostał angaż do Libii (https://rtvi.com/stories/chto-izvestno-o-rossiyskikh-polittekhnologakh-arestovannykh-v-livii/).

Jakie cele miało wysłanie trzech gości z „afrykańskim doświadczeniem” – Maksima Szugaleja, Aleksandra Prokofjewa i ich tłumacza Samera Hassana Seifana – do Libii? Według komentatorów, chodziło o nawiązanie kontaktu z synem Muammara Kaddafiego. Kreml wprawdzie stawia głównie na Chalifę Haftara, niemniej potrzebuje jeszcze innych graczy dla zrównoważenia. Jak pokazują twórcy filmu „Szugalej”, do spotkania doszło i nikomu nieznany „socjolog” z Rosji był w stanie wspaniale się porozumieć z Saifą al-Islamem Kaddafim.

Grupa Szugaleja przybyła do Libii w marcu 2019 r. Dwa miesiące później Szugalej i Seifan zostali aresztowani pod zarzutem złamania prawa, zbierania informacji o ruchach wojsk i organizowaniu operacji, mającej na celu wpływ na wybory prezydenckie, planowane w Libii. Prokofjew na kilka dni przed aresztowaniem towarzyszy wyjechał do Rosji na urlop, dzięki czemu uniknął ich losu.

Władze Rosji po aresztowaniu wypuściły z siebie tylko ogólny komunikat, że podejmą starania na rzecz uwolnienia Szugaleja i jego tłumacza. Starania nie zostały uwieńczone sukcesem. Sprawa nie była szeroko komentowana. Aż do maja tego roku, gdy po premierze filmu fabularnego „Szugalej” w kilku czołowych mediach pojawiły się omówienia i komentarze.
Film kończy się szczęśliwym finałem: Szugalej ucieka z więzienia. Ale życie to nie film. Obaj aresztowani nadal przebywają za kratkami. Szykowany jest ich proces sądowy. Dyplomatyczna akcja na rzecz uwalniania „socjologów” utknęła w martwym punkcie.

A w Libii nadal trwa wojna.

Socjologia Wagnera w świetle najnowszych badań, cz.2

1 czerwca. Przygoda socjologa Maksima Szugaleja w Libii zaczęła się od rozmowy z przyjacielem Aleksandrem Malkiewiczem z Fundacji Obrony Wartości Narodowych. Szugalej, jeszcze jeden socjolog, Aleksandr Prokofjew i ich tłumacz Samer Hassan Seifan, obywatel Rosji jordańskiego pochodzenia mieli, według zapewnień Malkiewicza, w objętym konfliktem zbrojnym kraju „tylko i wyłącznie zbierać dane na temat sytuacji społecznej”. Śmiały plan, trzeba przyznać. I śmiała obrona wartości narodowych. Zwykła fundacja wysyła w takie miejsce trzech ludzi w celach badawczych. Naprawdę ciekawe.

Z oficjalnej strony Fundacji (https://fznc.world/o-fonde/) można się dowiedzieć o celach, jakie sobie stawia ta „niekomercyjna organizacja”: obrona interesów narodowych Federacji Rosyjskiej, obrona wolności słowa na całym świecie, propaganda wartości narodowych, organizowanie okrągłych stołów i forów dyskusyjnych, społeczna kontrola internetu, analiza ingerencji poszczególnych państw w wewnętrzną politykę suwerennych państw.

A konkretnie? Ano, np. w maju ubiegłego roku Fundacja przekazała 5 mln rubli jako pomoc dla Marii Butinej, aresztowanej pod zarzutem uprawiania nielegalnej działalności lobbystycznej w USA i skazanej na karę 18 miesięcy pozbawienia wolności (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/04/28/maria-butina-winna-i-skazana/). Stany Zjednoczone (do czasu) były obszarem wzmożonej aktywności szefa Fundacji, Aleksandra Malkiewicza, o czym za chwilę. Malkiewicz przedstawia się jako dziennikarz i obrońca wolności prasy. Jest przewodniczącym komisji ds. rozwoju mediów i wspólnoty informacyjnej przy Izbie Społecznej FR (organ społeczny, dający tytuł albo przykrywkę). Chętnie udziela się w mediach jako komentator i ekspert, jest autorem wielu publikacji. Zanim został przewodniczącym Fundacji w 2019 roku, kilka miesięcy wcześniej był zatrzymany przez FBI na lotnisku w Waszyngtonie. Poddano go kontroli, przesłuchano i pouczono, aby rozkręcane przez niego internetowe wydanie USA Really zarejestrować zgodnie z amerykańskimi przepisami jako „agenta zagranicznego”. Czym było/jest USA Really? To ciekawa inicjatywa. Według amerykańskiej prasy, Malkiewicz to „troll Putina ze znanej fabryki trolli Jewgienija Prigożyna”; a „strona USA Really prowadziła kampanię propagandową i rozpowszechniała dezinformację w sieciach społecznościowych”. Tak czy inaczej działalność Malkiewicza w USA została sklasyfikowana jako szkodliwa dla interesów tego kraju. 19 grudnia 2019 r. quasi-dziennikarz został objęty amerykańskimi sankcjami za rozmieszczenie na stronie internetowej treści, „dzielących społeczeństwo pod kątem kwestii politycznych”. W rosyjskich mediach podniósł się na ten temat szum. Padły wielkie słowa o zatykaniu ust niezależnym dziennikarzom, gwałcie na świętej wolności słowa itp. Żadne z krzyczących kremlowskich mediów nie potrafiło jednak składnie powiedzieć, czym właściwie zajmował się w Stanach Malkiewicz. Nie miał ani akredytacji, ani statusu obserwatora wyborów, a tym właśnie najbardziej się wtedy tam interesował. Może warto jeszcze do tego grochu z kapustą dodać, że USA Really miało swoją siedzibę w Moskwie. A matką założycielką strony jest Federalna Agencja Nowości (FAN), platforma medialna związana z Jewgienijem Prigożynem (https://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%A4%D0%B5%D0%B4%D0%B5%D1%80%D0%B0%D0%BB%D1%8C%D0%BD%D0%BE%D0%B5_%D0%B0%D0%B3%D0%B5%D0%BD%D1%82%D1%81%D1%82%D0%B2%D0%BE_%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%BE%D1%81%D1%82%D0%B5%D0%B9).

W lipcu 2019 r. amerykański dwumiesięcznik „Foreign Policy” opublikował artykuł, w którym wskazywał Malkiewicza jako osobę kierującą akcją ingerencji w wybory w Libii (https://foreignpolicy.com/2019/07/10/the-evolution-of-a-russian-troll-russia-libya-detained-tripoli/). – Jakie wybory? W Libii nie było żadnych wyborów! – krytykował tezy artykułu sam najwyższy kapłan telewizyjnej propagandy kremlowskiej Dmitrij Kisielow, który poświęcił sprawie Szugaleja spory materiał w swoich „Wiestiach Niedieli”.

Owszem, jeszcze nie było, ale miały być – odpowiedzieli dziennikarze pracujący w grupie „Projekt” (https://www.proekt.media/about/). A „socjolodzy” Prigożyna-Malkiewicza pracowali w Trypolisie nad ich przygotowaniem, podobnie jak uprzednio na Madagaskarze. A więc nie o nastroje wśród prostych Libijczyków chodziło wysłannikom z dalekiej Rosji…

O Madagaskarze i tamtejszym doświadczeniu rosyjskich trolli – w następnym odcinku.

Cdn.

Socjologia Wagnera w świetle najnowszych badań, cz.1

30 maja. Od wielu dni z Libii nadchodzą informacje o zaostrzeniu walk pomiędzy siłami wiernymi premierowi rządu jedności narodowej Faijizowi as-Sarradżowi a samozwańczą Libijską Armią Narodową generała/feldmarszałka Chalify Haftara. Informacje dotyczą m.in. sukcesów tureckich dronów palących rosyjskie samobieżne przeciwlotnicze zestawy artyleryjsko-rakietowy Pancyr, przerzutu rosyjskich samolotów i broni oraz udziału (po stronie Haftara) kontyngentu rosyjskich najemników, nazywanych potocznie wagnerowcami.

Domniemanym patronem wagnerowców jest Jewgienij Prigożyn, „kucharz Putina” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/06/02/na-talerzu-putina-czyli-przypadki-pewnego-kucharza/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/01/11/afrykanskie-tajemnice-kucharza-putina/). Czy on osobiście nadzoruje aktywność najemników w Afryce czy jest tylko „człowiekiem-parawanem”, firmującym różne sekretne działania Kremla? Ciekawe pytanie. Nazwisko Prigożyna jeszcze się pojawi w dalszej części opowieści.

Na początku maja rosyjska telewizja NTW nadała film fabularny „Szugalej”, opowiadający o rosyjskim socjologu, który w zeszłym roku trafił w ręce członków jednego z ugrupowań zbrojnych w Libii.
Co robił socjolog w objętym wojną domową kraju? Twórcy filmu zapewniają, że prowadził działalność naukową, zbierał materiały do pracy o libijskim społeczeństwie i jego stosunku do nowych władz. Godne podziwu, nieprawdaż? Dzielny uczony jedzie, aby zapełniać ankiety, w których Beduini składają deklaracje, że za Kaddafiego w kraju żyło się dostatnio, natomiast teraz rządzą bandyci i toczy się wojna, i nie ma co jeść, i nie ma przyszłości. Jednak filmowy Maksim Szugalej nie ogranicza się do rozmów z prostym ludem, zostaje dopuszczony również przed oblicze syna Muammara Kaddafiego, Sajfa al-Islama, który zamieszkuje w mieście Az-Zintan (poza kontrolą sił Sarradża). Syn obalonego pułkownika dzieli się z prostym rosyjskim socjologiem tajemnicami swego ojca, o które zabija się Sarradż i wielu innych. Na koniec spotkania Sajf al-Islam przestrzega Maksima, że jego wrogowie zrobią wszystko, aby tę wiedzę z niego wytrząść. A wiedza jest chyba faktycznie wiele warta, gdyż w dialogu filmowym jest mowa o „aktywach Kaddafiego”, a to nie tylko wielkie pieniądze, ale dostęp do najważniejszych światowych korporacji. I sugestia, że chodzi również o dojście do broni masowego rażenia, którą też chciałby posiąść Sarradż. „A teraz ty będziesz nosić tę bombę pod sercem” – tymi słowy Sajf al-Islam żegna rosyjskiego przyjaciela, któremu wiedza o poufnych chodach dawnego libijskiego przywódcy na pewno jest niezbędna do sporządzenia raportu o poganiaczach wielbłądów.
Co z tą wiedzą zrobi szeregowy socjolog? Ano chce ją zabrać do Rosji, ale nie zdąża. Wraz z tłumaczem, obywatelem Rosji pochodzenia jordańskiego zostaje zatrzymany i osadzony w prywatnym więzieniu ugrupowania używającego nazwy RADA.

Zatrzymanie miało miejsce 17 maja 2019 r. Niecały rok później rosyjscy telewidzowie mogli obejrzeć fabularny film o Szugaleju, tzn. niezupełnie o nim, a jedynie o tym, co – zgodnie z wykładnią oficjalnych rosyjskich mediów – działo się z nim przed i po zaaresztowaniu go przez RADA w Libii. Kino szybkiego reagowania, jak napisał komentator w mediach społecznościowych. Jednak nawet w filmie podającym oficjalne informacje narracja rwie się, rozjeżdża, a fakty i ich interpretacje „nie stykają”, nie mówiąc już o psychologicznych motywacjach głównego bohatera. Luka na luce, naiwność na naiwności, propagandowa pieśń o szlachetnym rycerzu, walczącym z libijskimi wiatrakami.

Dlaczego interesujący się życiem straganiarzy i pasterzy owiec socjolog rozmawia z taką ważną i niedostępną osobą, jak Kaddafi junior? Bo jest ciekawym świata badaczem? Nic tego w filmie nie tłumaczy. A dlaczego potem jest więziony, poddawany torturom? Dlaczego nikt nie chce podjąć rozmów w sprawie jego uwolnienia, choć rosyjscy dyplomaci usilnie acz bezskutecznie zabiegają choćby o widzenie z więźniem?

Kto wysłał socjologa do Libii, gdzie toczą się walki? Kreml? FSB? GRU? Nie, skądże. To przyjaciel go zwerbował na misję dobrej woli. Dokładnie się nie mówi, kto temu patronuje. I w filmie, i w życiu Maksima Szugaleja rolę pomysłodawcy libijskiej wyprawy gra niejaki Aleksandr Malkiewicz, szef Fundacji Obrony Wartości Narodowych.

Piękny szyld, nieprawdaż? Kim jest Malkiewicz? Czym jest jego fundacja? Już dziś zapraszam do czytania kolejnych odcinków, w których prawdę czasu, prawdę ekranu zmącą nieco inne źródła niż film na zamówienie.

Cdn.

Defilada zwycięstwa nad koronawirusem i czeczeński pacjent

23 maja. Posiedzenie Rady Federacji, na trybunę wchodzi pani wicepremier ds. społecznych Tatiana Golikowa. Po drodze zdejmuje z twarzy maseczkę i poprawia sprężynujące kosmyki włosów. Ma nakreślić sytuację społeczną w warunkach epidemii koronawirusa. Golikowa wymienia, w jakich regionach sytuacja jest dobra, w jakich nieco gorsza, w jakich jeszcze ciągle niepokojąca. W podsumowaniu z radością stwierdza, że śmiertelność z powodu Covid-19 w Rosji jest najniższa na świecie: 0,95%. Dane te powtarzają z dumą inni członkowie rosyjskich władz.

Według oficjalnych statystyk od początku epidemii w Rosji zanotowano 335 882 przypadki, zmarło 3388 osób, wyzdrowiało 107 936 pacjentów. Dynamika zachorowań utrzymuje się na wysokim poziomie. Przez dziesięć dni od początku maja notowano w ciągu doby przyrost ponad 10 tys. przypadków, obecnie od ponad tygodnia wartości te oscylują wokół 9 tys. chorych. W Moskwie i obwodzie moskiewskim jest nadal najwięcej przypadków, niemniej to nie stolica jest teraz sceną największych dramatów. W poprzednim wpisie wspominałam o Dagestanie, gdzie nastąpił gwałtowny wzrost liczby zakażeń. Statystyki w tej dwumilionowej republice są mocno niekompletne. Tamtejsi lekarze mówią, że liczone są infekcje potwierdzone testem w większych ośrodkach, natomiast w oddalonych górskich wioskach chorych może być znacznie więcej, ale tego statystyki nie wykazują.

Tymczasem pomimo tych niezbyt optymistycznych danych rosyjskie władze coraz bardziej intensywnie myślą o poluzowaniu rygorów samoizolacji. Stopniowo uchylać się mają kolejne okienka: powrót do pracy w reżimie osobistego stawiennictwa w zakładzie, a nie „na udalonkie”, obwód moskiewski ma znieść lada moment przepustki uprawniające do poruszania się, potem może odmrożone zostaną restauracje, szkoły, cerkwie… Może. W Moskwie rygor miał być początkowo utrzymany do końca maja, ale dziś mer zapowiedział, że trochę poluzuje ograniczenia już od 25 maja. W niektórych regionach, gdzie nie notuje się przyrostu liczby zakażeń, życie zapewne szybciej wróci w stare koleiny.

Władze mają na względzie realizację własnych planów. Bo przecież rozgrzebana jest kluczowa operacja „wieczność Putina”. Odłożone ogólnonarodowe głosowanie nad poprawkami do konstytucji (dającymi mu prawo wyzerowania dotychczasowych kadencji i ponownego startu w wyborach), planowane początkowo na 22 kwietnia, ma się odbyć 24 czerwca. W tym dniu również przez plac Czerwony przemaszeruje defilada, przełożona z 9 maja (24 czerwca 1945 r. odbyła się pierwsza parada zwycięstwa, więc ta data nie byłaby przypadkowa). To miałaby być namiastka defilady zwycięstwa nad koronawirusem.

Czy ten plan uda się wprowadzić w życie? No i czy ludzie pójdą głosować? Będą mogli zagłosować „przez pocztę”. Taką możliwość dają nowo przyjęte przez Dumę i podpisane przez prezydenta ustawy.

Socjolog Kiriłł Rogow pisze w komentarzu: „Kreml, nie oglądając się na przypadek Dagestanu i powtórny wybuch [epidemii] w Chinach, postanowił zrealizować swój plan, choć jest on obciążony poważnym ryzykiem politycznym. W warunkach połowicznej kwarantanny nie będzie można wprawdzie organizować protestów przeciwko wyzerowaniu kadencji, a dewaluacja reguł głosowania zyska formalne uzasadnienie. Ale z drugiej strony życie i zdrowie rosyjskich obywateli będą narażone na niebezpieczeństwo. Oficjalne struktury i tak skłonne do falsyfikacji, otrzymają jednoznaczny sygnał, aby ukrywać lub kamuflować możliwe ogniska epidemii w przeddzień święta zwycięstwa nad bakcylem”. Ciekawe spostrzeżenie zwłaszcza w świetle podawanych oficjalnie danych i tego, że są one podważane (omówiono to m.in. w „Financial Times”, co spotkało się z histeryczną reakcją rosyjskiego MSZ). Tak na przykład, według obliczeń portalu Mediazona, w Rosji zmarło z powodu Covid-19 co najmniej 186 osób personelu medycznego. Jeżeli wierzyć oficjalnej statystyce, to wychodzi na to, że co piętnasta osoba w Rosji zmarła z powodu zakażenia koronawirusem to medyk. To szesnaście razy więcej niż w sześciu krajach, w których epidemia przybrała podobne rozmiary, co w Rosji.

Do tych znaków zapytania doszedł jeszcze jeden: co ze zdrowiem Ramzana Kadyrowa? Niedawno krzyczał na całą Czeczenię, że tych, co chodzą i roznoszą wirusa, trzeba przykładnie ukarać. Zamknął republikę w izolacji, zakazał w święta wychodzenia na ulice, ale sam – jak pisała „Nowaja Gazieta” – bez ograniczeń łamał wszystkie ustanowione przez siebie zakazy. Dwa dni temu niektóre rosyjskie media podały, że Kadyrowa z podejrzeniem koronawirusowej infekcji przywieziono samolotem do Moskwy, gdzie trafił do specjalistycznej kliniki. Wczoraj i dzisiaj komunikaty na temat stanu zdrowia Kadyrowa napływały sprzeczne. Jedni twierdzili, że czeczeński pacjent leży w malignie, a drudzy – jak jego pretorianin przewodniczący parlamentu Magomed Daudow – dementowali te doniesienia, twardo nazywając je kłamstwem. Daudow dzisiaj na Instagramie zamieścił jednak zaskakujący komunikat, że współpracownicy Kadyrowa modlą się o jego zdrowie (https://www.youtube.com/watch?v=RqwCBgHhqz0).

Cdn.

Opowieści z bunkra

18 maja. Bunkier – tak Rosjanie ochrzcili pomieszczenie w rezydencji rosyjskiego prezydenta w Nowo-Ogariowie, z którego łączy się on z rządem, gubernatorami, przedsiębiorcami i co kilka dni wygłasza orędzia do obywateli.

Podczas wideokonferencji z ministrami prezentuje się jako zaradny gospodarz, który doskonale rozumie sytuację i wie, jakie polecenia wydać, aby wszystko grało. Czasem pokrzykuje na opieszałych urzędników, czasem nawet piąstką uderzy w biurko, palcem pogrozi, iskrami z oczu sypnie. Niech wszyscy widzą i wszyscy wiedzą, że nie będzie litości dla tych, którzy nie wykonują zbawczych poleceń.

W wystąpieniach skierowanych do społeczeństwa prezydent wkłada maskę najlepszego ojca uzdrowiciela, zwraca się do obywateli per „moi drodzy”. Przekonuje, że należy się podporządkować rygorom epidemii, wytrzymać, nie dać się ponieść emocjom. Obiecuje pomoc finansową rodzinom z dziećmi i in.

Mimo starań, aby prezentować się ze wszech miar pozytywnie, prezydent przemawiający z „bunkra” wydaje się bezradny, smutny i samotny.

Dziś odbyła się wideokonferencja w nowym formacie: prezydent zawitał przez ekran do Dagestanu. Sytuacja w tej północnokaukaskiej republice faktycznie od wielu dni jest niepokojąca – bardzo dużo zakażeń koronawirusem, dużo zgonów. Statystyki w oficjalnych komunikatach i podawane przez inne źródła rozjeżdżają się. Mufti Dagestanu (który sam choruje na koronawirusa) mówił o siedmiuset zmarłych z powodu infekcji, w tym 50 lekarzy; łącznie zachorowało prawie 14 tysięcy (Dagestan liczy ok. 2 mln mieszkańców), a to tylko dane z większych ośrodków, w oddalonych górskich aułach, gdzie nie ma placówek medycznych, nikt przypadków zakażeń i zgonów nie liczy. Według oficjalnych danych odnotowano łącznie 29 zgonów – i wśród pacjentów, i personelu medycznego. Władze na razie nie wyjaśniły tych rozbieżności nawet podczas łączenia z Putinem. Zbliża się koniec ramadanu – wielkie święto wyznawców islamu, którzy stanowią większość w Dagestanie. Putin namawiał muftiego, aby zalecił świętowanie w izolacji. Zapowiedział też federalną pomoc dla regionu – ministerstwo obrony ma zbudować szpital polowy na 200 łóżek i przeprowadzić dezynfekcję obiektów.

W swoim niepowtarzalnym stylu prezentuje się Czeczenia. Ramzan Kadyrow wprowadził bezwzględny reżim kwarantanny i zapowiedział, że lekkomyślni roznosiciele wirusa zostaną srodze pokarani. Mimo to odnotowuje się i tu przypadki infekcji. Służba zdrowia okazała się nieprzygotowana, lekarze w mediach społecznościowych skarżyli się na braki środków ochronnych, sprzętu, lekarstw. Już kilka dni później w TV Grozny składali samokrytykę i przepraszali Kadyrowa et consortes za swoje pomyłki.

Ministerstwo obrony jest lekiem na całe zło. W całym kraju – od Kaliningradu do Kamczatki – siły ministerstwa zbudowały ekspresowo szesnaście szpitali przeznaczonych głównie dla chorych na Covid-19. Ostatnia spektakularna akcja, której dziś poświęcono imponująco długi reportaż w telewizji, to ratowanie pracowników kopalni złota koło Krasnojarska. Zachorowało tam kilkaset osób. Wobec braku odpowiednich pomieszczeń stłoczono chorych w sali gimnastycznej, gdzie wstawiono piętrowe łóżka (https://www.sibreal.org/a/30612116.html), leczy się ich paracetamolem. Reszta pracowników to potencjalni chorzy. W tej sytuacji z odsieczą ruszyła armia. W kierunku kopalni podąża kawalkada wielkich samochodów, które wiozą sprzęt i materiały budowlane. Pod Krasnojarskiem ministerstwo będzie stawiać kolejny szpital polowy.

Od początku maja notuje się dobowy przyrost około 10 tysięcy nowych infekcji, od dwóch dni zaobserwowano lekki spadek – ok. 9 tysięcy. Ogółem od początku epidemii – 290 678 przypadków (drugie miejsce na świecie po Stanach Zjednoczonych). Pani minister zdrowia Tatiana Golikowa w zapale tłumaczy, że Rosja może się za to poszczycić najniższym wskaźnikiem śmiertelności na świecie. To odpowiedź na publikacje Financial Times i The New York Times, których autorzy dowodzą, że Rosja zaniża statystyki zgonów z powodu koronawirusa nawet o 70%. Rzeczniczka MSZ postraszyła dziennikarzy, że jeśli nie odszczekają tego, to zostaną pozbawieni akredytacji.

Władzom bardzo zależy, aby statystyki wyglądały dobrze i aby można było ogłosić, że sytuacja się stabilizuje. Choć jak twierdzi wielu lekarzy, prognozowany ostrożnie spadek zachorowań za tydzień lub dwa, nie jest sprawą przesądzoną. Tydzień temu, gdy duży wzrost liczby infekcji notowano dzień w dzień, Putin nieoczekiwanie w orędziu ogłosił zniesienie części obostrzeń. A w telewizji pojawiły się znowu reklamy namawiające obywateli do głosowania za przyjęciem poprawek do konstytucji.

*
Teraz jeszcze kilka wiadomości z wyższych koronawirusowych sfer. Premier Michaił Miszustin, który przechodzi infekcję, już od kilku dni prowadzi wideokonferencje ze szpitala (tak w każdym razie mówią w telewizji), czuje się coraz lepiej i lada moment wyzdrowieje. Na leczenie trafił natomiast rzecznik prezydenta, Dmitrij Pieskow. W kwietniu chwalił się w mediach społecznościowych, że nosi na marynarce „bloker”, chroniący rzekomo przed zakażeniem. Ale widocznie chińskie cudo od bakcyli go nie obroniło. Wśród deputowanych Dumy Państwowej koronawirusa stwierdzono u sześciorga. Dziennikarze obserwujący obrady parlamentu zauważyli, że wielu wybrańców nosi zagadkowe znaczki w klapach marynarek i żakietów. Deputowany LDPR wyjaśnił, że to urządzenia odstraszające wirusy.

Cdn.

Pobieda w warunkach pandemii

10 maja. Przypadająca w tym roku 75. rocznica Dnia Zwycięstwa była w planach Kremla wydarzeniem, mającym pomóc we wzmocnieniu popularności prezydenta. Najpierw okazało się jednak, że zagraniczni goście, na których obecności Władimirowi Putinowi szczególnie zależało, nie mają zamiaru przyjąć zaproszenia na trybunę honorową przy placu Czerwonym i z różnych względów 9 maja nie przyjadą do Moskwy. A potem przyszło zrezygnować i z samej trybuny – epidemia koronawirusa bezpardonowo wprowadziła korektę. Z uwagi na zagrożenie epidemiczne Putin zdecydował się na odwołanie głównej defilady w Moskwie, w całym kraju zrezygnowano z masowych festynów i marszu „Nieśmiertelny pułk”.

Zamiast wielkiej pompy, która w zamierzeniach kremlowskich propagandystów miała wzmocnić ducha, wbić Rosjan w dumę ze zwycięstwa i wzniecić gasnącą miłość do przywódcy, trzeba było wymyślić środki zastępcze. Pobieda jest w putinowskiej Rosji główną „skriepą” (czymś, co łączy, czymś, co spina), jest fundamentem państwowości i to o statusie sakralnym. Obchody rocznic Pobiedy to zatem nie po prostu obchody, a obrzędy zastępczej religii z wykorzystaniem potężnej machiny propagandowej. Odgórne pompowanie entuzjazmu przy pomocy różnych aktywności i imprez nazywane jest przez krytyków „pobiedobiesjem” (wariactwo, cyrk, szaleństwo na okoliczność Pobiedy).

W tym roku Kreml wyjątkowo mocno akcentował konieczność „walki z fałszowaniem historii”, „przeciwstawiania się rewizji roli, jaką odegrał w zwycięstwie ZSRR” i tak dalej w tym duchu. W ujęciu Kremla „fałszowanie historii” to jakiekolwiek inne opinie o genezie wojny, jej przebiegu, intencji Stalina, a także skutkach wojny (okupacja krajów Europy Środkowo-Wschodniej przez ZSRR) niż te lansowane przez oficjalną Moskwę. Przez rosyjskie media, głównie telewizję, przelewa się od wielu dni fala ataków, m.in. na Polskę, którą kremlowscy wybitni myśliciele wskazują jako sojuszniczkę Hitlera i podżegacza wojennego, winnego rozpętania światowego konfliktu (Franek Dolas nerwowo pali w kącie). Nawiążę jeszcze do tego wątku w drugiej części tekstu.

Wróćmy do obrzędowości tegorocznej rocznicy Pobiedy, której show skradł podstępny koronawirus, zapędzając potencjalnych uczestników do domów. Z centralnych moskiewskich obchodów pozostał jedynie powietrzny komponent wielkiej defilady: nad miastem przemknęły klucze samolotów, ciągnących za sobą warkocze barw narodowych. Putin po miesiącu odosobnienia w rezydencji Nowo-Ogariowo pod Moskwą wyszedł z bunkra i pojawił się samotnie przy Wiecznym Ogniu w parku Aleksandrowskim, złożył bukiet kwiatów i wygłosił krótkie przemówienie.

Zamiast marszu „Nieśmiertelny pułk”, w którym ludzie niosą portrety swoich przodków – uczestników wojny, zaproponowano akcję „Okna Pobiedy”. Ludzie mieli stanąć na balkonach z portretami weteranów i zaśpiewać kultową pieśń „Dień Pobiedy”. Akcja niespecjalnie chwyciła. „Gdyby to była inicjatywa oddolna, to co innego, ale to wymyśliła góra. Poza tym Rosjanie to nie Włosi, którzy kochają operę i mogą śpiewać na balkonach w koronawirusowej izolacji. A dziś na dodatek było zimno i deszczowo, nie było wielu amatorów, żeby się przeziębić” – podsumowała komentatorka Radia Swoboda. Warto przypomnieć, że „Nieśmiertelny pułk” był właśnie inicjatywą oddolną, wymyśloną przez aktywistów w Tomsku. Władze ten pomysł zagospodarowały i odgórnie wprowadziły do ogólnego użytku w ramach „pobiedobiesja”, dodając fałszywe nuty i niwelując efekt spontanicznej społecznej imprezy. Ale – jak mówi specjalista od historii II wojny Mark Sołonin – „Nieśmiertelny pułk” jest nadal inicjatywą godną kultywowania, autentycznym wyrazem łączności pokoleń i szacunku dla weteranów.
Weteranów fetowano w warunkach epidemii po nowemu. Ponieważ seniorzy powyżej 65 roku życia nie mogą wychodzić z domu, obchody Pobiedy przyszły do weteranów. Żołnierze z miejscowych jednostek i członkowie artystycznych zespołów reprezentacyjnych podjeżdżali pod dom weterana i śpiewali mu wojenne pieśni, tańczyli lub defilowali. A staruszkowie przy orderach stali w oknach lub na balkonach i salutowali lub podśpiewywali. To był dobry tegoroczny patent. Weterani są w bardzo zaawansowanym wieku, większość z nich poważnie schorowana, udział w zwyczajowych uroczystościach na głównych placach miast, w których mieszkają, wymaga od nich nie lada wysiłku, a wysłuchanie koncertu w domowych pieleszach okazało się formą zdecydowanie bardziej dostępną.

W ubiegłych latach w ramach „pobiedobiesja” media odnotowywały zwykle kilka horrendalnych inicjatyw niestosownego karnawału „na kościach poległych”. A to marsz umundurowanych matek z wózkami z dziećmi przebranymi w mundury czasów wojny, a to tańce na rurze niezbyt szczelnie ubranych młodych kobiet, robiących szpagaty w intencji „wielkiego zwycięstwa”, a to obdarowanie weteranów zgniłym chlebem razowym. Tym razem takich wątpliwych pomysłów było niewiele. Odznaczyła się np. jedenastoletnia mieszkanka Jekaterynburga, która ubrana w mundur czasów wojny stała przez godzinę na gwoździach w intencji rocznicy. Oglądała przy tym wojenny film „Do boju idą tylko starcy” dla dodania sobie animuszu.

O filmach wojennych może jeszcze przy okazji napiszę oddzielnie, a teraz chciałabym wrócić do polskiego wątku. W przeddzień rocznicy w Twerze miało miejsce znamienne wydarzenie. Tablica upamiętniająca Polaków z obozu w Ostaszkowie, zamordowanych w budynku NKWD w Twerze (w latach wojny miasto nosiło nazwę Kalinin) oraz tablica upamiętniająca wszystkie ofiary zbrodni enkawudzistów została 8 maja zdemontowana na polecenie prokuratury. Prokuratura uznała, że tablice znajdują się pod niewłaściwym adresem. Z opinią prokuratury nie zgadzają się historycy Stowarzyszenia Memoriał.

Obecnie w gmachu byłego więzienia NKWD znajduje się Twerski Uniwersytet Medyczny, od lat trzydziestych do pięćdziesiątych mieściła się tu siedziba obwodowego oddziału NKWD. Polscy jeńcy, przetrzymywani w obozie w Ostaszkowie od września 1939 r., byli wiosną 1940 r. przywożeni do Kalinina, gdzie enkawudziści sukcesywnie realizowali polecenie Biura Politycznego z 5 marca 1940 r. o rozstrzelaniu polskich jeńców. W Ostaszkowie przetrzymywano żołnierzy Wojska Polskiego, a także funkcjonariuszy Policji Państwowej i Straży Granicznej. W Kalininie zamordowano ok. 6300 jeńców, zostali oni pochowani w bratnich mogiłach w Miednoje. Mord w Kalininie jest częścią zbrodni katyńskiej.

„Nieśmiertelny Barak” Stowarzyszenia Memoriał przypomina, że w 1991 r. administracja miasta Twer ufundowała tablicę „Pamięci zamęczonych” i umieściła ją na fasadzie budynku uniwersytetu medycznego, przypominając, że to właśnie tu od lat trzydziestych do pięćdziesiątych mieściła się siedziba NKWD i wewnętrzne więzienie tej złowrogiej instytucji. W 1992 r. z inicjatywy Rodziny Katyńskiej obok zawisła również tablica poświęcona pamięci polskich jeńców, rozstrzelanych w tym gmachu w kwietniu-maju 1940 r. W 1995 r. prokuratura obwodu twerskiego potwierdziła, że egzekucji polskich jeńców dokonywano w piwnicach gmachu.

Członkowie Memoriału zadają pytanie: Czemu demontażu dokonano akurat w przeddzień 75. rocznicy zakończenia wojny? Na dodatek bez żadnych podstaw prawnych? I do tego w czasie epidemii? Czy to dobry czas, aby zafałszować historię i zniszczyć pamięć?