Archiwum autora: annalabuszewska

Bez Stalina i ze Stalinem, część trzecia

14 lutego. Trzeci odcinek opowieści „Józefa Stalina życie po życiu” zaczynam od ostatnich wysiłków następcy, Nikity Chruszczowa, aby przysypać tyrana – którego był bliskim współpracownikiem – piaskiem zapomnienia. Bo też przy okazji zasypywał ślady własnych przewin. I to mu się – по большому счету, jak mówią Rosjanie – poniekąd udało. W powszechnym odbiorze Chruszczow był patronem odwilży, carem kukurydzy i jowialnym prostaczkiem, walącym pięściami o blat ław w sali obrad Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych. Wprawdzie nie rozumiał sztuki współczesnej i kazał rozjechać abstrakcjonistów, ale wysłał pierwszego człowieka w kosmos itd.

Destalinizacja w wydaniu przestraszonego byłego stalinisty była chwiejna, wewnętrznie sprzeczna, powierzchowna, omijająca węzłowe problemy.

Kilka lat temu rosyjska telewizja w ramach nostalgicznych wspomnień o latach sześćdziesiątych wyemitowała serial Walerija Todorowskiego „Odwilż” (Оттепель). Serial cieszył się dużym powodzeniem u widzów. Dla tych, którzy jeszcze pamiętali tamte czasy, był wzruszeniem. Tym , którzy z autopsji chruszczowowskich czasów nie znali, pozwolił na poczucie atmosfery odwilży. Serialowi towarzyszyła skomponowana przez Konstantina Mieładze piosenka w wykonaniu Pauliny Andriejewej „Odwilż”. W refrenie powtarzał się motyw: „Я думала – это весна, а это лишь оттепель” (myślałam, że to wiosna, a to tylko odwilż). Ten motyw doskonale oddaje ducha dokonanego przez Chruszczowa przełomu. Na prawdziwą wiosnę trzeba było bowiem jeszcze poczekać.

Do roku 1963 pozbyto się z ulic i placów miast ZSRR pomników i popiersi Józefa Wissarionowicza, z bibliotek wyrzucono albumy z jego podobiznami. Nazwisko Stalina pojawiało się w dokumentach partyjnych czy referatach na partyjnych spędach, ale nie wychylano się poza wyznaczoną na zjeździe linię. Chruszczow nie zdecydował się na przykład na publikację dokumentów z kremlowskiego archiwum dowodzących zbrodniczego charakteru rządów satrapy.

Destalinizacja – nawet ta cząstkowa, niepełna, niepewna – miała przeciwników. Znamienne: gdy obalony w 1964 r. przez młodsze pokolenie partyjniaków Chruszczow stracił władzę, wielu członków aktywu spodziewało się, że po usunięciu autora odwilży nastąpi wyczekiwana rehabilitacja Stalina. Po Moskwie szerzyły się pogłoski, że zabalsamowane ciało Stalina złożone w grobie pod murem kremlowskim, nie rozkłada się, w związku z tym można je będzie ponownie wystawić w mauzoleum na placu Czerwonym obok Lenina.

Na czele grupy, która odsunęła od władzy Chruszczowa, stał Leonid Breżniew (rocznik 1906). Jeszcze jako działacz partyjny w czasach Stalina Breżniew trafił jako delegat na XIX zjazd partii. Wódz dostrzegł młodego człowieka o szerokiej otwartej twarzy i przyciągającej wzrok aparycji. „Bardzo piękny Mołdawianin” – miał powiedzieć Stalin, gdy poinformowano go, że ten towarzysz to sekretarz Mołdawskiej Partii Komunistycznej. Za tym zainteresowaniem poszły czyny: Breżniew dostał w Moskwie mieszkanie i przydział do pracy partyjnej w stolicy – w tzw. szerokim sekretariacie KC. To był niebywały, szybki awans. Ambitny Breżniew wiedział, komu to zawdzięcza.

Po objęciu władzy Breżniew przyhamował z destalinizacją. Dała mu do myślenia między innymi reakcja aktywu podczas uroczystości 20-lecia zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej. W wystąpieniu na uroczystości Breżniew wspomniał imię Stalina. Zgromadzeni zareagowali rzęsistymi brawami, przechodzącymi w owację. Stropiony gensek, chcąc uciszyć oklaski, zaczął mechanicznie czytać następne zdania przemówienia. Dwa lata później w referacie z okazji 50-lecia rewolucji październikowej już Stalina nie wymieniono. Nad Ojcem Narodów zapadała ostrożna, ale wyrazista cisza.

Były też sygnały, że nie wszyscy oczekują stalinowskiego renesansu. W lutym 1966 r. do Leonida Iljicza napisali działacze kultury i naukowcy. Był to tak zwany list 25, podpisany m.in. przez Andrieja Sacharowa, Maję Plisiecką, Konstantego Paustowskiego. Autorzy domagali się zaniechania rehabilitacji Stalina i kontynuowania destalinizacji oraz ujawnienia dokumentów o zbrodniach epoki stalinowskiej.

W latach sześćdziesiątych wspomnienie krwawego tyrana było jeszcze ciepłe, żyli ludzie, którzy go pamiętali, materia była więc ciągle bardzo delikatna i Breżniew badał od czasu do czasu, na ile da się ją rozciągnąć. Tańczył przy tym „leninowskie tango”: krok do przodu, dwa kroki wstecz. Według wieloletniego współpracownika Breżniewa, Aleksandra Bowina, gensek odnosił się do Stalina z szacunkiem, nawet sympatyzował z nim; wewnętrznie nie mógł się pogodzić z tym, że Stalin został strącony z piedestału, choć tyle zrobił dla kraju, choć wygrał wielką wojnę. „Z imieniem Stalina szli na śmierć, a potem podeptali jego grób” – mówił z przejęciem.

Naczelną ideą polityki wewnętrznej epoki Breżniewa było uspokajanie sytuacji, zakręcanie kurków, z których lała się przykra prawda – miało być albo dobrze, albo wcale. Stabilizacja, stabilizacja i jeszcze raz stabilizacja. Wszystkim po równo, nie wychylać się, nie chcieć za dużo. W takich warunkach lepiej było o Stalinie zapomnieć, a w każdym razie nie mówić głośno. Teraz miało być po wielkiemu cichu.

Przejawem tego stylu myślenia było między innymi „poprawienie” filmów z lat czterdziestych, np. kultowych obrazów „O szóstej wieczorem po wojnie” i „Wesoły jarmark” Iwana Pyrjewa. Usunięto z nich – i z innych filmów zresztą także – wszelkie nawiązania do kultu Stalina.

CDN.

Ze Stalinem i bez Stalina, część druga

11 lutego. To drugi odcinek krótkiego cyklu o pośmiertnym życiu Józefa Wissarionowicza Stalina w polityce jego następców. Poprzednią część (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/02/09/bez-stalina-i-ze-stalinem-czesc-pierwsza/) zakończyłam w roku 1959, kiedy Nikita Chruszczow wykonał woltę w podejściu do postaci poprzednika – po początkowej krytyce, zrobił krok wstecz i wyhamował powszechną destalinizację.

Wygłoszony przez Chruszczowa na XX zjeździe KPZR (1956) referat potępiający kult jednostki nie spotkał się z powszechną akceptacją aktywu partyjnego, destalinizacja wprawdzie postępowała, ale dość opornie. Chruszczow miał ambitne plany, w ramach deklaratywnego powrotu do pierwotnej, czystej moralności komunistycznej nawiązał do leninowskiego hasła o „doganianiu i przeganianiu [świata kapitalistycznego]” i mobilizował społeczeństwo do nowych wysiłków na rzecz zbudowania komunizmu. Wyznaczył nawet konkretną datę, kiedy ZSRR przekroczy tę magiczną linię: miało to nastąpić już w 1980. Plany planami, a tu trzeba było na bieżąco dawać sobie radę z wyzwaniami codzienności. Kukurydza, którą gensek kazał siać wszędzie i która miała uczynić kraj samowystarczalnym, jeśli chodzi o wyżywienie, w rosyjskich warunkach klimatycznych nie udawała się jak w USA. Jak w takim klimacie budować komunizm? – wzdychał car kukurydzy. W takiej sytuacji dobrze było odwrócić uwagę od „przejściowych trudności”.

Po krótkotrwałym zaniechaniu krytyki Stalina Chruszczow powrócił do idei pozbycia się jego cienia z życia publicznego. XXII zjazd partii w październiku 1961 r. poza świętowaniem podboju kosmosu, udanej próby z bombą wodorową i wyznaczeniem daty dojścia do komunizmu zajął się palącą kwestią usunięcia zabalsamowanego ciała Stalina z mauzoleum na placu Czerwonym, w którym Ojciec Narodów spoczywał obok Lenina – „świętej”, niepokalanej postaci na szczycie komunistycznego panteonu. Chruszczow sam nie wystąpił z inicjatywą. Z trybuny zjazdowej 30 października przemówiła w tej kwestii Dora Łazurkina, stara bolszewiczka, współpracowniczka Lenina, która była represjonowana przez Stalina, spędziła kilkanaście lat w łagrach i na zesłaniu za „udział w organizacjach kontrrewolucyjnych”. Powiedziała: „Wczoraj naradziłam się w Iljiczem [Leninem], którego zawsze mam w swoim sercu. Stanął koło mnie jak żywy i powiada: nieprzyjemnie mi leżeć obok Stalina, który spowodował tyle nieszczęść w życiu partii”. I jak to w bolszewickich bajkach bywa, inicjatywa Dory Abramowny spotkała się z pozytywnym przyjęciem. Cóż, skoro sam Lenin nie chce już spoczywać obok Stalina, to trzeba tego ostatniego co prędzej z mauzoleum wynieść. I uczyniono to już nazajutrz po słowach Łazurkinej.

O okolicznościach „wyniesienia” pisałam w rocznicowym wpisie w 2011 r. (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/10/31/wyniesiony/): „Operacja zdemontowania sarkofagu Stalina i pochówku pod murem Kremla była przygotowana i przeprowadzona 31 października 1961 roku w ścisłej tajemnicy – władze obawiały się tumultów. Pospiesznie usunięto nazwisko Stalin znad wejścia do mauzoleum. Plac Czerwony otoczono kordonem wojska. Ale do tumultów nie doszło”. Ogłoszenie, że teraz musimy sobie radzić bez Stalina, który nie będzie już czczony w mauzoleum, tylko zostanie pochowany jak zwykły śmiertelnik, pod murem Kremla, wywołały gwałtowną reakcję ulicy tylko w Gruzji, gdzie kult rodaka był silny.

Po XXII zjeździe nastąpił trzeci etap destalinizacji. I tutaj Chruszczow nie mógł czuć się bezpiecznie – krytyka rozpoczęta na zjeździe przez szefa KGB, Aleksandra Szelepina, obejmowała nie tylko Stalina, ale także bliski krąg jego współpracowników: Mołotowa, Malenkowa, Kaganowicza, Woroszyłowa, Bułganina, Wyszyńskiego oraz Żdanowa. Szelepin wskazał ich jako winnych masowych represji wobec członków partii. W tym gronie nie wymienił Chruszczowa, choć przecież i on ponosił bezpośrednią odpowiedzialność za podejmowane przez ten klub złoczyńców decyzje. Chruszczow bał się więc nie tyle Stalina (choć zapewne nie raz Generalissimus nawiedzał go w koszmarnych snach – taka trauma nie przechodzi szybko, a może i nigdy), ile tego, że wyciągane na światło dzienne grzechy Stalina ktoś skojarzy z nim, Chruszczowem. Informacje o stalinowskich niegodziwościach były więc porcjowane, wiele z nich trafiło do pilnie strzeżonej sfery tabu.

W pracach historycznych, powstających pod okiem partii, dozwalano na krytykę Stalina i jego polityki. Nawet w podręcznikach szkolnych pojawiły się sformułowania, że Stalin dopuścił się wielu błędów, stosował represje. W jednym z publicznych wystąpień Chruszczow nazwał okres rządów Stalina wprost „królestwem topora i terroru”. Mocno.

Destalinizacja przyjmowała czasem formy hmm, osobliwe. Na przykład na lokomotywach IS inicjały Generalissimusa zamieniono na FD – Feliks Dzierżyński. Z deszczu pod rynnę? Nie szkodzi. Feliks Edmundowicz był w porzo, bo należał do leninowskiej ekipy, która teraz w trzecim etapie destalinizacji miała u partii duży plus.

Poprzednią część zakończyłam wspomnieniem o filmach fabularnych, w których postać Stalina przedstawiana była w glorii i które jeszcze przez pięć lat po XX zjeździe wyświetlane były w kinach. Po namyśle inżynierowie dusz uznali, że nadszedł czas na wycięcie Józefa Wissarionowicza. Więc wycięto go nawet z kultowego, kanonicznego filmu „W dni października”. Był Stalin i nie ma Stalina, ile to roboty. Stalin wycinał swoich odpadających od ściany towarzyszy ze wspólnych fotografii, jego zaczęto się więc też pozbywać w taki sam sposób.

O tym, jak postępował „stalinopad”, w następnej części krótkiego kursu historii „po Stalinie”.

CDN.

Bez Stalina i ze Stalinem, część pierwsza

9 lutego. Zawsze był z tym kłopot – kolejni władcy Związku Sowieckiego nie potrafili uwolnić się od cienia Stalina. Jedni dlatego, że razem z nim tworzyli zło i całe życie bali się jego samego, a potem jego zbrodniczej spuścizny, inni dlatego, że woleli przykryć epokę całunem zapomnienia i nie odpowiadać na trudne pytania o ocenę poczynań poprzednika, jeszcze inni – powierzchownie potępili, ale ostatecznego rozliczenia zaniechali. I tak jest do dziś, gdy po krótkim okresie trzeźwości w podejściu do okrutnej epoki Stalinowi znowu stawia się w rosyjskich miastach pomniki, w sondażach popularności postaci historycznych wąsaty tyran zajmuje czołowe pozycje, a ranking z roku na rok mu rośnie.

Zacznę od Nikity Siergiejewicza Chruszczowa – człowieka, który wygrał grę o tron po śmierci Stalina. Musiał stoczyć ostrą walkę. Jednego z najgroźniejszych pretendentów do objęcia schedy – Ławrientija Berię wyeliminował (ze skutkiem śmiertelnym) w sprytnej grze aparatu partyjnego, armii i służb specjalnych. Potem zadziwił partię i w efekcie także cały kraj, ogłaszając 25 lutego 1956 r. na XX zjeździe KPZR utajniony referat potępiający kult jednostki i niesłuszne działania stalinowskiej machiny represji wobec aktywu partyjnego. A zatem potraktował stalinizm wybiórczo, po łebkach.

Obalając kult jednostki poprzednika, Chruszczow chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: schronić się za nim jak za tarczą i jednocześnie pozbyć się go, aby stworzyć pole działalności dla siebie, otworzyć swój rachunek na czystej, niezamazanej krwią karcie. Ale po kolei.

Mamy początek 1956 r., a więc kraj jest jeszcze skuty lodem strachu i żalu po stracie przywódcy, bez którego wielu nie wyobraża sobie życia. Jeszcze nie przebrzmiały echa nieśmiałych pierwszych rehabilitacji ofiar systemu, amnestia i wypuszczenie z łagrów części więźniów politycznych to kropla w morzu powinności. Krytykując kult Stalina, Chruszczow stworzył sobie swego rodzaju zasłonę dymną. Przez wiele lat Nikita Siergiejewicz należał przecież do wąskiego kręgu najbliższych współpracowników Stalina, jego podpis figuruje pod decyzjami o zbrodniach, rozkazami o egzekucjach, zwalczaniu wrogów klasowych, deportacji całych narodów, rozkułaczaniu, prześladowaniach, pod wyrokami śmierci. On też – podobnie jak Beria, Mołotow czy Malenkow – wypracowywał i firmował kierunek polityki wewnętrznej i zagranicznej, znał zbrodnicze metody i je akceptował, a także wykonywał. Wygłaszając referat w 1956 r., zakrzyknął niejako: Łapaj złodzieja! To on, Stalin, jest wszystkiemu winien, to on ponosi całą odpowiedzialność za błędy i wypaczenia. A my tu teraz, towarzysze, wspólnym wysiłkiem uwolnimy się od bagażu i odnowimy zapomniane kanony prawdziwej komunistycznej moralności, teraz będzie czysto i dobrze, bez przegięć.

Referat wygłoszony został w gronie delegatów na zjazd – a zatem w grupie najbardziej zaufanych parteigenossen – i na dodatek miał status poufności, nie został opublikowany w prasie (tekst drukiem oficjalnie ukazał się dopiero w latach pierestrojki). Jego przekaz do partyjnych dołów był kontrolowany i ściśle reglamentowany. Ale tajemnicy nie udało się utrzymać, poczta pantoflowa zadziałała bardzo skutecznie. Rzucone przez Chruszczowa hasło destalinizacji nie zyskało, co ciekawe, powszechnego poparcia w partii. Staliniści nie wyginęli na komendę.

Niemniej na podstawie wytycznych partyjnej góry Stalin i jego wszędobylskie podobizny miały zniknąć z przestrzeni publicznej. Przystąpiono do zmian nazw ulic, placów, miast (np. Stalingrad stał się Wołgogradem, Stalino – Donieckiem, Stalinabad – Duszanbe) usunięto pomniki i popiersia, odebrano licznym instytucjom i obiektom nadawane wcześniej z wielką pompą imię Generalissimusa. Jego profil wyparował z wszechobecnego „czteropaku” wielkich wodzów rewolucji proletariackiej, pozostały tylko trzy profile: Marksa, Engelsa i Lenina. Nazwisko Stalina zostało wykreślone z roty przysięgi komsomolców, pionierów i członków partii. Podczas pochodów pierwszomajowych jeszcze przez pierwsze lata noszono portrety Stalina, aż wreszcie i te usunięto. Kłopot był z tekstem hymnu. Był tam bowiem fragment o tym, że Stalin był przewodnikiem narodu, który dawał natchnienie ludziom, by pracowali i osiągali sukcesy (Нас вырастил Сталин – на верность народу, На труд и на подвиги нас вдохновил!). Melodię hymnu wykonywano bez słów aż do 1977 roku. Wtedy zatwierdzono modyfikację tekstu dokonaną przez Siergieja Michałkowa.

To rozstanie z wizerunkami i stalinowską toponimiką nie nastąpiło od razu: fala ruszyła na dobre właściwie dopiero po XXII zjeździe KPZR w 1961 r. Jeszcze na XXI zjeździe w 1959 r. Chruszczow zmiękczył swoją linię odnośnie krytyki Stalina. Ogłosił wtedy, że socjalizm ostatecznie zwyciężył w ZSRR, a stało się to dzięki słusznej linii partii, na której czele przez wiele lat stał towarzysz Stalin.

Wytwórnie filmowe nadal realizowały plan kręcenia filmów, w których Józef Wissarionowicz był ukazywany w pozytywnym świetle, np. „W dni października” Siergieja Wasiljewa czy „Prawda” Wiktora Dobrowolskiego i Isaaka Szmaruka.

A potem „nasz Nikita Siergiejewicz” wykonał kolejny zwrot przez rufę. Ale o tym – w następnym odcinku.

CDN.

Medytacje miejskiego listonosza

30 stycznia. Bohaterem kolejnego odcinka opowieści o ostatnich przesunięciach kadrowych na rosyjskiej scenie politycznej będzie Władisław Surkow (właściwie Asłanbek Dudajew) – wieloletni kremlowski inżynier dusz, specjalizujący się w zakulisowych rozgrywkach na najtrudniejszych odcinkach putinowskich operacji specjalnych. O jego dymisji poinformował nieformalnie w mediach społecznościowych bliski współpracownik, oficjalnego komunikatu Kremla o odwołaniu Surkowa jeszcze nie ma. Jego odejście jest pono związane ze „zmianą kursu polityki wobec Ukrainy”. Jego robotę przejmie najprawdopodobniej Dmitrij Kozak, wierny pretorianin Putina, cieszący się jego zaufaniem, człowiek do spraw trudnych i do delikatnych poruczeń.

O roli Surkowa w polityce Rosji pisałam na blogu wielokrotnie (choćby tu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/09/25/kremlowski-dzial-personalny/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/05/08/koniec-suwerennej-demokracji/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/10/27/destabilizujac-ukraine-czyli-przygody-szarej-eminencji-kremla/). Miał opinię przenikliwego intryganta, mistrza zakulisowych wojen podjazdowych, układał chytre gry Putina w aneksje, donbasy, abchazje, rozdawał rozmaitym separatystom role, ustawiał linię propagandową, dyscyplinował te elementy obszaru postradzieckiego, które miały pomysły na życie bez czułego patronatu Moskwy. Ale jak widać po stanie stosunków Rosji z partnerami z WNP, a przede wszystkim z szeroko pojętym Zachodem, nie wszystkie plany kremlowskiego Machiavellego wypaliły. Na przykład w Abchazji obserwowaliśmy ostatnio małą kolorową rewolucję. Może Surkow nie miał już głowy do takich drobiazgów, no i się trochę wylało: w Suchumi wybuchły protesty w związku z manipulacjami przy wyborach prezydenckich, rozpatrzenie zaskarżonych przez opozycję wyników Sąd Najwyższy odkładał i odkładał, opozycja skrzyknęła się, wzięła szturmem pałac prezydencki i zażądała sprawiedliwości; abchaski prezydent najpierw się chciał bronić, straszył oponentów, ale po rozmowie z Surkowem, który osobiście przybył „regulować sytuację”, ustąpił; rozpisano nowe wybory. Abchazja nie ma szans na trwanie bez napływających z Moskwy subsydiów, więc to, czy ta opcja czy inna opcja weźmie pałac prezydencki w Suchumi, dla Kremla właściwie nie gra roli – wszystkie siły polityczne w maleńkiej separatystycznej republice, której niepodległość uznało kilka państw na świecie, wiszą u rosyjskiej klamki.

Opanować sytuację w Abchazji z tego względu było – przynajmniej na jakiś czas – nietrudno. Ale co robić z separatystycznymi republikami na wschodzie Ukrainy, które Surkow osobiście wypiastował i karmił własną piersią? Podobno Kozak jest zwolennikiem zwrócenia tych tworów Ukrainie. To może być część planu Putina nowego otwarcia w stosunkach z Ukrainą, a także z Zachodem. Gospodarz Kremla ewidentnie stara się zwrócić uwagę świata na swoje nowe szaty anielskiego gołębia pokoju, sygnalizuje chęć targu. Kwestia statusu Donbasu może być jednym z elementów tej rozgrywki: Krym nasz, ale o Donbasie możemy porozmawiać, zapomnijmy, że tam leje się krew, o naszych dobrych chęciach niech świadczy opcja pogodzenia się z Kijowem na gruncie rozbrojenia bomby separatyzmu; możemy się zgodzić np. na propozycje Ukrainy, aby przenegocjować porozumienia mińskie i najpierw oddać Ukrainie kontrolę nad granicą, a potem przeprowadzić w donbaskich obwodach wybory pod międzynarodowym nadzorem, karty w tas, wszystko się może zdarzyć. Surkow w takim układzie nie jest już potrzebny, te separatystyczne walizki bez rączki poniesie ktoś inny. A może wcale nie poniesie, a porzuci, jeśli taki będzie polityczny interes.

Politolog Aleksiej Makarkin napisał: „Odsunięcie Surkowa oznacza jedną rzecz: w 2019 r., 28 lat po rozpadzie ZSRR, Rosja de facto uznała, że Ukraina to nie tymczasowo pretendująca na samodzielność prowincja rosyjskiego świata, nie geograficzne nieporozumienie, nie ruina i nie kraj 404, a sąsiednie państwo, z którym trzeba układać niełatwe stosunki”.

Zobaczymy, jak dalej potoczą się losy Surkowa (niektórzy domagają się, aby odpowiedział za swoje grzechy i krwawą jatkę, jaką Rosja urządziła na Donbasie). Na razie dał sobie miesiąc na medytacje, a potem podobno wszystko nam wytłumaczy.

Sprzedawca iluzji

26 stycznia. W wygłoszonym przed obiema izbami parlamentu orędziu prezydent Putin zapowiedział istotne zmiany w ustawodawstwie, w tym w ustawie zasadniczej. Karuzela z nominacjami zawirowała w tak zawrotnym tempie, że może się zakręcić w głowie. Duma klepnęła w rekordowych terminach wszystkie kremlowskie pomysły. W tym kandydaturę nowego premiera, Michaiła Miszustina, nieznanego wcześniej szerokiej publiczności urzędnika. O nowym premierze napisałam dwa dni temu (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/01/24/drogi-pan-premier/), zapowiadając ciąg dalszy. Zatem – odcinek drugi o nowej osobie w fotelu premiera.

Czasopismo „Siekriet Firmy” opisuje biznesowy okres życia premiera Miszustina (https://secretmag.ru/stories/kompyuternyi-master-kakoi-biznes-vyol-novyi-premer-mikhail-mishustin.htm): „Z wykształcenia jest inżynierem, specjalizacja: projektowanie systemów, ukończył Moskiewski Instytut Budowy Maszyn, obecnie Moskiewski Państwowy Uniwersytet Technologiczny. Następnie podjął studia doktoranckie. Ale projektowaniem nigdy się nie zajmował, za to został dyrektorem laboratorium w MKK – Międzynarodowym Klubie Komputerowym. Klub miał przyciągać zachodnie technologie informacyjne do ZSRR. Działo się to pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy jeszcze bezpośrednie kontakty z amerykańskimi kolegami były zabronione. Ale dla MKK, znajdującego się pod bezpośrednim patronatem KGB, uczyniono wyjątek”. […] Był jednym z organizatorów pierwszego międzynarodowego forum komputerowego, który zrobił wyłom w żelaznej kurtynie. […] Od tego czasu Miszustin stanął na czele MKK, w 1998 r. odszedł do służby państwowej, jego żona Władlena do tej pory jest współwłaścicielką zamkniętej spółki akcyjnej „Międzynarodowy Klub Komputerowy”.

Ciekawe spostrzeżenia na temat osobowości premiera przekazał w rozmowie z Radiem Swoboda jego niegdysiejszy współpracownik, Witalij Kirakosjan (https://www.svoboda.org/a/30394867.html). Nazwał go „sprzedawcą iluzji”. Czy to dobra rekomendacja dla premiera? Posłuchajmy, jak Kirakosjan wspomina pierwsze spotkanie na początku lat dziewięćdziesiątych: „Zrobił na mnie wrażenie człowieka z innej planety. Zaczęliśmy rozmawiać, potem przeszliśmy na angielski. – Będziesz u mnie dyrektorem. Zgadzasz się? Zgodziłem się. Miszustin jest człowiekiem niskiego wzrostu [na marginesie, żartownisie ogrywali ten motyw w mediach społecznościowych, sugerując, że to główny powód, dla którego Miszustin został premierem, gdyż nie będzie górował wzrostem nad prezydentem]. Ale spodobał mi się. Może nie ma scenicznej aparycji, szczególnie z profilu, ale jest aktorem pełnym czaru, potrafi zbajerować jak sztukmistrz, kuglarz”. I dalej: „Miszustin ma zachodni gust. Używa odpowiedniej wody kolońskiej, dobrze się ubiera, dobiera sobie odpowiednie akcesoria dla biznesmenów”.

Urodził się w mieście Łobnia pod Moskwą, jego ojciec pracował na lotnisku Szeriemietjewo-2, według Kirakosjana, był szychą. „Ktoś puścił kaczkę, że tata Michaiła jest czekistą, ale moim zdaniem, nie był czekistą, był partyjniakiem. […] Michaił jest dobrym psychologiem. Ma to po matce, która jest Ormianką, a Ormianie to dobrzy dyplomaci, najlepsi. Myślę, że matka zaszczepiła mu umiejętność adaptowania się do różnych warunków w trudnym środowisku. […] Zakładam, że on nawet samego Putina może sobie owinąć wokół palca. Michaił potrafi i ludzi wysokich lotów postawić na miejsce. […] Bywa bezlitosny, wręcz okrutny. Potrafi korzystać z takiego zasobu jak państwowe pieniądze, robić z nich dobry użytek (np. wydawać na technologie IT). I potrafił ludziom władzy, którzy nie mają pojęcia, czym jest komputer, przedstawić plany komputeryzacji służby podatkowej, oni mu uwierzyli i te sprawy zawierzyli. […] Putin się starzeje, otaczają go starzejący się przyjaciele, poziom ich intelektu spada. Miszustin należy do kategorii wiekowej 50-55. To dobra para dla Putina – starego, ale odmładzającego się, oto pojawił się spryciarz, który potrafi oczarować i rozweselić tych smutnych ludzi, dostarczać im radości. Putina otaczają generałowie, a Miszustin to geniusz uwodziciel, sprzedawca iluzji, na tle sztywnego Miedwiediewa to wprost człowiek tańczący disco”.

Cdn.

Drogi pan premier

24 stycznia. „Słucham Sołowjowa i zachodzę w głowę, jak myśmy mogli przeżyć ostatnie dwadzieścia lat bez Miszustina” – to reakcja jednego z komentatorów na Twitterze wobec peanów spływających wszystkimi możliwymi rurami i porami mediów na Rosjan, świeżo obdarzonych nowym premierem. Rzeczywiście do nominacji na urząd premiera Miszustin nie był znany szerokiej publiczności. Ba, nie był nawet znany politycznym ekspertom, w każdym razie nie był przez nich postrzegany jako polityk godny wzmiankowania. Ot, szef służby podatkowej, biurokrata jakich wielu. Obecnie kapłani kremlowskiej propagandy, jak wspomniany wyżej Władimir Sołowjow i koledzy dokładają wszelkich starań, aby nadrobić zaległości.

Czym się do tej pory zajmował Miszustin? Ściąganiem podatków, zamykaniem luk prawnych, kontrolą przepływów wielkich mas pieniędzy, wdrażaniem nowych technologii w branży. Cyfryzacja była jego konikiem. I to się spodobało na Kremlu. „A teraz Putin będzie budować z pomocą nowego premiera kraj podobny do Federalnej Służby Podatkowej – kontrola i sprawozdawczość, siłowe akcje tam, gdzie trzeba, plus cyfryzacja całego kraju. Taxation without representation” – napisał opozycyjny komentator polityczny Andriej Kolesnikow (https://newtimes.ru/articles/detail/189891?fcc). Popatrzymy, jak to wyjdzie.

Zaległości błyskawicznie nadrabiają nie tylko media i politycy, ale też Aleksiej Nawalny i jego Fundacja Walki z Korupcją. Już nazajutrz po nominacji Miszustina w mediach społecznościowych zarządzanych przez fundację ukazały się informacje o nieruchomości na Rublowce, której Miszustin nie uwzględnił w deklaracji majątkowej. „Otwarte media”, które tropią dane o majątku Miszustina, sugerują, że dom i działka zostały jakiś czas temu przepisane na dorosłych synów premiera, Aleksandra i Aleksieja. Przy okazji odnotowują, że synowie kształcili się w Szwajcarii. Czyli patriotyczny standard rosyjskiej klasy urzędniczej na wyższych szczeblach, Miszustin niewątpliwie jest typowym przedstawicielem putinowskiej kleptokracji. Nawalny i spółka piszą też o dziwnych majętnościach żony Miszustina, Władleny, która w ciągu dziewięciu lat, gdy mąż harował w podatkach za psi grosz, zarobiła 800 tys. rubli. Jak zarobiła? No właśnie, tego nie wie nikt. Żadnej firmy nie miała, na ślad żadnych faktur nikt nie wpadł. Ale zarobiła i ma.

Potem się okazało, że także siostra drogiego pana premiera ma nieruchomości za miliony, a nawet cały miliard. Jak podała rosyjska służba BBC, Natalia Stienina z domu Miszustina, jest posiadaczką mieszkania w Moskwie, trochę większego niż M-3 w chruszczowce, oraz wielkiej rezydencji pod Moskwą (zdjęcia można obejrzeć tu, a jest na co popatrzeć: https://www.bbc.com/russian/news-51214694). Czym się zajmuje? Miała restaurację w stolicy, ale ta cienko przędła.

A skoro o ciekawych nieruchomościach mowa, to tu możecie Państwo na deser obejrzeć nowe miejsce pracy starego premiera, Dmitrija Miedwiediewa, który zajmie stworzone specjalnie dla niego stanowisko wiceprzewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Szykownie. https://www.rbc.ru/photoreport/24/01/2020/5e2ac47e9a7947793a2629a5?from=from_main
O innych aspektach szybkich i niespodziewanych zmian na rosyjskiej scenie politycznej – już wkrótce w następnym odcinku. Zmiany faktycznie następują tak szybko, że zdumiewają nawet w warunkach poddanych woli Kremla kieszonkowych obu izb Zgromadzenia Parlamentarnego czy Rady Ministrów (już skompletowanej, zatwierdzonej i z ochotą pracującej dla dobra kraju).

Cdn.

Trzynaście krzeseł

16 stycznia. „Lody ruszyły, Panowie sędziowie przysięgli” – powiedział Wielki Kombinator, bohater powieści „Dwanaście krzeseł” Ilfa i Pietrowa. Cytat z arcydzieła literatury rosyjskiej przypomniał mi się wczoraj, gdy czytałam w mediach o nagłych zmianach, jakie nastąpiły na rosyjskiej scenie politycznej. Najpierw prezydent Władimir Putin wygłosił doroczne orędzie przed połączonymi izbami parlamentu, w którym zapowiedział lifting konstytucji i pewne dyscyplinujące elity obostrzenia. Po krótkiej pauzie premier Dmitrij Miedwiediew złożył dymisję swego gabinetu. Putin zaraz wyciągnął zza biurka w Federalnej Służbie Podatkowej nieznanego szerszej publiczności Michaiła Miszustina i wskazał: to będzie teraz premier. Deputowani Dumy Państwowej, którzy jeszcze wczoraj w ciągu dnia uwielbiali Miedwiediewa i jego osiągnięcia, natychmiast o nim zapomnieli i zwrócili „ócz swych błękity”, jak mawiał porucznik Borewicz, Miszustina. Zaraz go też zatwierdzili na stanowisko. Oklaski spontanicznie przechodziły w owację.

Bohaterowie wielkiej powieści „Dwanaście krzeseł” poszukiwali kolejnych mebli z garnituru madame Pietuchowej, dowiedzieli się bowiem pokątnie, że w jednym z krzeseł schowane są brylanty. Przetrzepali wszystkie rozproszone po całej Rosji siedziska, aby w finałowej scenie z ostatnim krzesłem przekonać się, że ktoś już przed nimi rozpruł tapicerkę i wyciągnął klejnoty. Prezydent Putin zaczął swoją wczorajszą scenę od momentu, gdy dwanaście krzeseł już gruntownie przejrzano, ograno wszystkie możliwe motywy, a teraz trzeba wymyślić coś innego, because show must go on. A właściwie nie tyle wymyślić coś nowego, ile odwrócić uwagę publiczności (społeczeństwa) od wypatroszonego dwunastego krzesła. Brylantów nie ma, panowie sędziowie przysięgli. Rządzę dwadzieścia lat, Portugalię mieliśmy dogonić, ale pary nam nie wystarczyło, miały być wysokie dochody ludności, ale okazało się, że trzeba było podnieść wiek emerytalny, bo ktoś musi na nas pracować. Na nas, czyli kastę krewnych i znajomych Królika, rakiety, broń hiperdźwiękową, jachty, pałace. Chciałbym rządzić dalej, ale nie wiem, jak to pogodzić z konstytucją, która nie daje możliwości kolejnej kadencji prezydenckiej po zakończeniu obecnej w 2024 roku. Wystawiam zatem na scenę trzynaste krzesło. Co z tego, że w powieściowym pierwowzorze go nie ma? Posadzę do pisania nowych artykułów konstytucji pisarza Zachara Prilepina i kilka innych artystycznie uzdolnionych osób, zrobią właściwą redakcję. Może zostanę według tych nowych artykułów ustawy liderem narodu jak kolega Nazarbajew w Kazachstanie i będę stał ponad podziałami; wiecznie. Może zostanę przewodniczącym Rady Państwa – obecnie organu jedynie doradczego, ale przecież można mu nadać nowe kompetencje. Zobaczymy, jeszcze trochę czasu do 2024 roku zostało. Na pewno nie przestanę być Wielkim Kombinatorem.

Zaproponowane, a właściwie zapowiedziane podczas orędzia zmiany są w istocie propozycją nowej umowy społecznej pomiędzy władzą i społeczeństwem. Efekt wzmożenia po aneksji Krymu już dawno się sprał, gospodarka w warunkach sankcji nie przyspiesza, zaklęcia nie działają, portfele chudną, ludzie wychodzą na ulice. Coś trzeba z tym zrobić. Bo najważniejsze dla rządzących jest to, że trzeba zapewnić wiecznotrwałość systemu.

Sukcesja jest w państwach postsowieckich jednym z naczelnych problemów rządzących w nich reżimów i satrapii. A może wręcz najważniejszym. Z tego paradygmatu wyłamała się bodaj jedynie Ukraina, po części Gruzja i Armenia. W Rosji ten problem jest najtrudniejszy. Czy w warunkach monopolu ekipy Putina na władzę możliwe jest inne rozwiązanie niż wprowadzenie zapisów, umożliwiających dożywotnie rządzenie Putinowi na takim czy innym stanowisku/urzędzie/funkcji/tronie? Czy przewidywana nowa redakcja konstytucji da mu taką możliwość?

Rosyjski politolog pracujący w Czechach, Iwan Prieobrażenski tak pisze o tym w swoim komentarzu: „Aby wprowadzić niektóre ze wskazanych zmian [które stanowią fundament ustroju], należałoby albo zwołać Zgromadzenie Konstytucyjne, albo przeprowadzić referendum. Ani jednego, ani drugiego Putin nie zamierza robić. Na mocy dekretu sformował „grupę roboczą ds.. opracowania poprawek do konstytucji” – ciało, którego nie przewiduje ustawodawstwo. Rosjanie mają zatwierdzić zmiany w jakimś bliżej nieokreślonym głosowaniu. […] Samo głosowanie nie ma żadnej siły prawnej. Zmiany zostaną przepuszczone przez parlament, co też będzie naruszeniem konstytucji. […] To żadna nowość w modelu postępowania Putina. Od początku swoich rządów demoluje on konstytucyjne instytucje państwowe, tworząc równoległe byty i procedury. […] Głównym ośrodkiem podejmowania decyzji jest administracja prezydenta”.

Które z rozwiązań okaże się możliwe do zrealizowania? Kto usiądzie na trzynastym krześle? Choć prezydent obiecał poprawę warunków życia, większe nakłady na zaspokojenie potrzeb społecznych (np. darmowe posiłki w szkolnych stołówkach), to jednego można się spodziewać: w siedzisku nowego mebla nie ma zaszytych brylantów madame Pietuchowej.

Rosyjskie opowieści wigilijne

11 stycznia. W Rosji wykuwają się nowe świeckie i nieświeckie tradycje obchodzenia Bożego Narodzenia. Nadal najważniejszym rosyjskim świętem rodzinnym i towarzyskim pozostaje powitanie Nowego Roku – wtedy ustawia się w domu choinkę, przystraja ją, hucznie wita Nowy Rok przy suto zastawionym stole w gronie najbliższych, wręcza się prezenty, składa życzenia. W czasach sowieckich zmiksowano bożonarodzeniowe tradycje cerkiewne, obyczaje ludowe i dokomponowano nowe zwyczaje, pozbawiając świętowanie charakteru religijnego. W 1926 r. skasowano choinki jako przejaw „obyczajów burżujskich”, a wraz z nimi wszelkie cerkiewne tradycje. Choinkę znowu „przyniósł dzieciom” Stalin w 1938 r. Liczne – bardzo popularne w narodzie – imprezy choinkowe uświetnia Dziadek Mróz ze Śnieżynką, tez bez konotacji z religią. Powstała klasyczna nowa świecka tradycja.

Teraz gdy nastał czas ponownego wmontowania Cerkwi w przestrzeń społeczno-polityczną, trzeba czymś wypełnić opustoszałą bożonarodzeniową niszę. Niełatwe zadanie, jak się okazuje. Telewizja od wielu lat nadaje transmisje z uroczystych nocnych nabożeństw bożonarodzeniowych. Przedstawiciele władz, z tymi najwyższymi włącznie, karnie stają przy ołtarzu i próbują zaprezentować się jako ludzie wierzący i praktykujący (kilka słów na ten temat w dalszej części tekstu). Ale czy cała Rosja faktycznie świętuje? Jak podają media, w nabożeństwach w cerkwi udział bierze łącznie w całym kraju ok. 2,5 mln wiernych. Niewiele, jeśli wziąć pod uwagę, że większość Rosjan deklaruje prawosławne wyznanie. A w domu? Cóż, przecież już tydzień wcześniej była „jołka”, wesoła biesiada, podarunki, życzenia. Do galimatiasu cerkiewno-sowiecko-państwowego dochodzi jeszcze galimatias z kalendarzem. Nowy Rok według kalendarza gregoriańskiego wypada 1 stycznia i poprzedza Boże Narodzenie według kalendarza juliańskiego (nadal obowiązującego w Cerkwi), przypadające na 7 stycznia. Cerkiew nakazuje ścisły post w okresie przed Bożym Narodzeniem. Jak z tym nakazem pogodzić noworoczne „zastolja”, kiedy to je się mięso i inne frykasy, obficie zakrapiane wszelkimi trunkami?

Jak wspomniałam powyżej, przedstawiciele władz w wigilijny wieczór meldują się w cerkwiach. Premier Dmitrij Miedwiediew z małżonką zwykle dzielnie stoi w Świątyni Chrystusa Zbawiciela w Moskwie (tak było i w tym roku), gdzie nabożeństwo celebruje patriarcha Moskwy i całej Rusi. A prezydent Putin od lat wybiera jakąś cerkiew lub klasztor poza Moskwą. W tym roku – już po raz trzeci – udał się do Soboru Przemienienia Pańskiego w Petersburgu.

W kremlowskiej mitologii dotyczącej rodziny Putinów cerkiew ta – która działała przez cały czas istnienia Związku Sowieckiego – wskazywana jest jako miejsce chrztu Władimira Putina. Przy okazji odwiedzin prezydenta w tej świątyni obsługujące Kreml media z namaszczeniem przypominają opowieść wigilijną o cudownym acz potajemnym ochrzczeniu pod koniec 1952 r. w Soborze niemowlęcia płci męskiej, któremu nadano imię Władimir.

Jest taka popularna eksploatowana w okresie noworocznym piosenka dziecięca o tym, że choinka, a właściwie choineczka narodziła się w lesie. Znają ją wszystkie rosyjskie dzieci. Motyw o cudownym narodzeniu choineczki najwyraźniej posłużył twórcom mitu o ochrzczeniu niemowlęcia Władimira w roku 1952 w ateistycznym, późnostalinowskim Leningradzie. Mit zaprezentowano zdumionej publiczności w 2016 roku, więc zaledwie trzy lata temu. Tak mówił o tym sam prezydent: „Mama mi opowiadała, jak to było. Chrzcili mnie potajemnie, żeby ojciec się nie dowiedział, był członkiem partii. Nie wiem, czy ta tajemnica była taka poważna, ale tak mi w każdym razie opowiadano, kiedy podrosłem. Batiuszka, który tam służył, zaproponował, aby nazwać jej syna, to znaczy mnie, imieniem Michaił. Powiada: Dziś dzień Michała Archanioła, a ja mam na imię Michaił”. Mama przeprosiła, i mówi: „Batiuszka, proszę wybaczyć, ale my już daliśmy mu imię po ojcu”. No to on mówi: Niech będzie. Taki dobry, spokojny batiuszka”.
Jak to w kremlowskich bajkach bywa, całkiem przypadkiem w trakcie rozmowy prezydenta z patriarchą Cyrylem okazało się, że jedynym duchownym o imieniu Michaił w Soborze Przemienienia Pańskiego w Leningradzie w tamtych latach był ojciec patriarchy Michaił Gundiajew.

Żadnych papierów potwierdzających ochrzczenie niemowlęcia Władimira nie ma, w każdym razie światu ich nie pokazano. Dla mitologii nie ma to jednak najmniejszego znaczenia.
W tym roku w relacji państwowej telewizji z wizyty Putina w cerkwi dziennikarka z łezką w oku znowu powtórzyła tę opowieść wigilijną o potajemnym chrzcie. Niech się wryje w pamięć Rosjan. Że jest nieprawdopodobna? Nic to. Komentatorzy już w 2016 r. wskazywali, że w spenetrowanej przez służby Cerkwi nie było mowy o potajemnych chrztach w świątyniach – o takich zdarzeniach donoszono zaraz organom. Na to, że niemowlę WWP został ochrzczony, w donosach też nic nie ma. Powątpiewano też w prawdopodobieństwo, że to akurat ojciec patriarchy był owym „spokojnym batiuszką”.

Słowa Stalina w ustach Putina

27 grudnia. Ironiczny sowiecki bard Juz Aleszkowski w piosence „Товарищ Сталин, вы большой ученый” (Towarzyszu Stalinie, wielki z was uczony) kpił z zapędów dyktatora do bycia znawcą w każdej dziedzinie, w tym w językoznawstwie. W 1950 roku Stalin wydał pod swoim nazwiskiem pracę naukową „Marksizm a zagadnienia językoznawstwa”; broszura ta stała się obowiązkową wykładnią dla wszystkich, którzy w ZSRR mieli do czynienia z badaniami nad językiem i nie tylko. Słowa pieśni, spopularyzowanej później przez Władimira Wysockiego, nieoczekiwanie znów nabrały aktualności w świetle ostatnich wystąpień Władimira Putina na tematy historyczne. Prezydent prezentuje się jako ekspert ds. historii XX wieku. Dodatkowo zapowiedział, że napisze obszerny artykuł poświęcony okolicznościom wybuchu II wojny światowej. Kilka tez swego przyszłego artykułu Putin przedstawił w serii wystąpień: winę za rozpętanie wojny ponosi bratający się z Hitlerem Zachód, a przede wszystkim Polska, współautorka rozbioru Czechosłowacji w 1938 r.; pakt Ribbentrop-Mołotow był tylko prostą konsekwencją przymilnej wobec Hitlera polityki ówczesnych antykomunistycznych i antysemickich reżimów, a Stalin jako jedyny przywódca nie splamił się osobistymi kontaktami z Fuhrerem; Armia Czerwona nie zagarnęła polskiego terytorium, a po prostu weszła i wzięła to, co było ustalone z Niemcami.

Polityka historyczna jest jednym z ważnych narzędzi używanych przez Rosję w rozgrywkach wewnętrznych i zewnętrznych. Już w 2009 r. powołując komisję prezydencką „do walki z fałszowaniem historii”, Moskwa powiedziała, że nie zgadza się z tezami zachodniej historiografii na temat przebiegu II wojny światowej i roli w niej ZSRR (w tym m.in. z postrzeganiem Armii Czerwonej jako okupanta, a nie wyzwoliciela). Powołano jeszcze inne ciała, mające za zadanie lansować rosyjską wersję historii i uzasadniać legendę o „niepokalanym poczęciu” Pobiedy – wielkiego zwycięstwa, którego ZSRR jest jedynym autorem. Ta narracja nie zyskała w Europie zbyt wielu zwolenników. Co więcej, we wrześniu br. Parlament Europejski przyjął rezolucję „w sprawie znaczenia europejskiej pamięci historycznej dla przyszłości Europy”. Jest w niej mowa o sprzeciwie wobec przeinaczania historii i o tym, że II wojnę wywołały dwa totalitaryzmy: nazizm i stalinizm.

Minęły trzy miesiące i oto na Kremlu odezwały się nożyce: Putin postanowił się odwinąć i pokazać, że ma własną, lepszą wersję historii, stalinizmu będzie bronić („stawianie Związku Sowieckiego i Niemiec hitlerowskich w jednym szeregu jest szczytem cynizmu”), a na dodatek pokaże, że państwo, które uważa się za najbardziej pokrzywdzone w wojnie: Polska, w istocie jest współwinne wywołaniu światowego konfliktu. Niektórzy rosyjscy komentatorzy spekulują, że Kreml zaatakował właśnie Polskę, gdyż uważa ją za inicjatora rezolucji PE. Ale zamysł wykorzystania narracji historycznej do współczesnych rozgrywek ma szerszy kontekst i kilka innych zadań.

Obserwowane w Rosji od dawna zabiegi o wybielenie Stalina (podkreślanie jego zasług jako „zdolnego menedżera”, nieomylnego zwycięzcy w konflikcie z Hitlerem, umniejszanie bezmiaru zbrodni na własnych obywatelach i obywatelach krajów podbitych itd.) ostatnio przybrały na wadze. Rosyjskie władze zaczynają wprost sięgać po tezy stalinowskiej propagandy, uzasadniając konieczność zawarcia paktu z Hitlerem. Stosuje się przy tym sprawdzoną metodę wybiórczego traktowania faktów, naginania ich dla potrzeb aktualnej linii politycznej. Putin w swoich ostatnich wypowiedziach uznał pakt Ribbentrop-Mołotow za konieczność historyczną („ZSRR jako ostatnie państwo w Europie zawarło z Niemcami pakt o nieagresji. A co mieliśmy zrobić? Zostać sam na sam [z Hitlerem]?”). Nie wspomniał natomiast o konsekwencjach paktu: rozbiorze Polski we wrześniu 1939 r. (nawet podkreślał: „jednostki Armii Czerwonej nie zajmowały tych terytoriów Polski. Niemieckie wojska tam weszły, potem się wycofały, a weszły wojska sowieckie”), napaści na Finlandię (wojna zimowa rozpoczęta 30 listopada 1939 r., przegrana przez Stalina podwójnie: militarnie i dyplomatycznie; za agresję ZSRR został wykluczony z Ligi Narodów, Finlandia nie utraciła niepodległości), aneksji i okupacji trzech państw bałtyckich, oderwanie Besarabii i Bukowiny od Rumunii, zbrodni w Katyniu.

Po co ta krucjata historyczna teraz? Rosja gra na kilku fortepianach i ma do upieczenia kilka pieczeni. Za miesiąc będzie rocznica wyzwolenia obozu w Auschwitz. Putin nie przyjedzie do Polski, a zamierza udać się na uroczystości do Jerozolimy, aby obchodzić tę rocznicę wspólnie z władzami Izraela. W tym kontekście używa argumentu o antysemityzmie Polski (temat na oddzielny tekst). Zbliża się 75. rocznica zakończenia II wojny. Putin planuje z tej okazji wielką defiladę. Światowi przywódcy nie kwapią się z przyjmowaniem zaproszenia na tę fetę, a Putinowi bardzo zależy na ich obecności w Moskwie. Ale jak tu świętować „niepokalaną Pobiedę”, skoro jest ona skażona „grzechem pierworodnym” paktu Ribbentrop-Mołotow? Więc i paktu trzeba bronić. Pobieda jest fundamentem putinizmu, podważanie odgórnie podanej wersji jedynie słusznej linii historycznej (my wygraliśmy sami, byliśmy wyzwolicielami, bezgrzesznymi) może prowadzić do podważenia samego putinizmu. W „wykładzie” dla kolegów prezydentów z WNP Putin poruszył jeszcze jeden ciekawy wątek: próbując sformułować przyczyny II wojny, wskazał na „niesprawiedliwy pokój wersalski”, w jego wyniku Niemcy czuły się zmarginalizowane, upokorzone. Szukały możliwości zmiany statusu pokrzywdzonego.
Zacytuję Kiriłła Rogowa: „II wojna światowa była projektem Hitlera, Stalin marzył o innej wojnie. Jednak w latach 1939-1941 stalinowski ZSRR niewątpliwie był agresorem wobec [państw] Europy Wschodniej, działającym w sojuszu z Hitlerem. I to fundamentalny fakt najnowszej historii Europy. Dlaczego Putin wkłada tyle emocji w tę polemikę. Warto zwrócić uwagę, z jakim współczuciem Putin mówi o niesprawiedliwości traktatu wersalskiego i dążeniu Niemiec do przełamania tej upokarzającej sytuacji. Oto silne, ale upokorzone państwo, starające się przywrócić historyczne/narodowe granice, jest pokrzywdzonym bohaterem putinowskich wynurzeń, natomiast faryzejski Zachód sam sobie przyznający prawo do określania tych granic w swoich interesach jest [w oczach Putina] antybohaterem. Główna idea Putina polega na negowaniu prawa Zachodu do określania, gdzie owo pokrzywdzone państwo ma granice”. Aneksja Krymu, agresja na Donbas – Rosja sama określa swoje granice. A Putin widzi się nawet jako lider antyzachodniej koalicji.

Gdy kończyłam pisać ten tekst, nadeszła wiadomość, że ambasador Rosji został wezwany w trybie pilnym do polskiego MSZ. A zatem ciąg dalszy niebawem nastąpi.