Archiwum autora: annalabuszewska

Nowe święto państwowe

30 września. Rok temu Putin zwołał gauleiterów czterech odebranych Ukrainie prowincji i urządził na Kremlu uroczystość na okoliczność „zjednoczenia nowych terytoriów z Rosją”. Wojna trwa nadal, część tych podbitych ziem ukraińska armia odbiła, Rosja nadal nie kontroluje całego terytorium zagarniętych prowincji, mimo to Putin postanowił pompatycznie świętować rocznicę aneksji. Z jego inicjatywy ustanowione zostało nowe święto państwowe: Dzień „Zjednoczenia Donieckiej Republiki Ludowej, Ługańskiej Republiki Ludowej, obwodu zaporoskiego i obwodu chersońskiego z Federacją Rosyjską”. Długie wyrażenie w cudzysłowie, bo realnie wszystkie zawarte w tytule święta słowa i nazwy należy traktować z daleko idącym dystansem – są wytworem putinowskich manipulacji i kłamstw.

Wygenerowany przez Kreml „prazdnik” trzeba było jakoś obejść. Wczoraj na placu Czerwonym odbył się więc dla przyjemności zachwyconych mas tzw. puting. Z estrady płynął na zgromadzoną publiczność (przeważnie młodą) strumień uznawanych za właściwe dla podniosłego charakteru uroczystości haseł i pieśni. Wystąpili weterani scen – np. świetny niegdyś aktor Władimir Maszkow, który patetycznie odegrał rolę patriotycznie wzruszonego putinisty (Maszkow regularnie wygłasza na oficjalnych uroczystościach chwytające za gardło i serce slogany). Smaku dodały wystąpienia Z-poetów, którzy masami tworzą grafomańskie rymowanki, pretendujące do roli wierszy. Ze sceny rozbrzmiał prawdziwy wiersz autorstwa XIX-wiecznego poety Aleksandra Puszkina, deklamujący go aktor Dmitrij Piewcow, zaangażowany putinista, poprzedził występ słowami skierowanymi do stolicy Polski, Warszawy – „która wtedy była częścią imperium rosyjskiego”. Wystąpiły też jakieś zespoły z „nowych terytoriów”, poprawnie i, a jakże, patriotycznie. Widzowie znieśli też mężnie pieśni w wykonaniu zawsze miernego, zawsze wiernego Nikołaja Baskowa i ledwie widocznej spod warstwy pudru i tuszu piewicy Larysy Doliny (też weteranka putinistka), tupiącego w rytm Olega Gazmanowa wraz z synem Rodionem (przebój Россия — в этом слове огонь и силa) i jeszcze wielu innych. Na deser podano główne młodzieżowe bóstwo, wokalistę Shamana. Prowadzący nieustannie podkreślali, że Rosja i nowe terytoria – to już mur, beton, na zawsze.
Co dziwne, koncertu nie transmitowała kremlowska telewizja, fragmenty można obejrzeć w mediach społecznościowych (https://www.youtube.com/watch?v=bHYJJQ5YFYQ; https://twitter.com/the_ins_ru/status/1707882479116308759), spodziewana jest retransmisja fragmentów.

Putin, który chętnie bierze udział w takich bombastycznych wiecach, tym razem nie przybył własną osobą na plac Czerwony. „Nie miał tego w planach” – powiedział jego rzecznik. Prezydent nagrał za to krótkie orędzie z podniosłej okazji „zjednoczenia z Rosją” zagarniętych ukraińskich terytoriów. Zaprezentował firmowe wykręcenie kota ogonem: bronimy naszych rodaków, narażonych na rządy bezprawnych władz Ukrainy. Wystąpił nie wiedzieć czemu w stroju żałobnym (http://www.kremlin.ru/events/president/news/72403).
Podpisanego rok temu na Kremlu dokumentu o włączeniu czterech nowych „podmiotów Federacji” nikt na świecie nie uznał, choć Putin przy każdej stosownej okazji (także w powyższym orędziu) podkreśla, że na „nowych terytoriach” przeprowadzono referenda w zgodzie z przepisami prawa międzynarodowego. Ale jakoś zapomina uściślić, że opiewane „zjednoczenie” jest bezpośrednim rezultatem pełnoskalowej agresji Rosji, złamania przez nią prawa międzynarodowego, pogwałcenia podpisanych przez Federację Rosyjską gwarancji bezpieczeństwa itd. Putin cieszy się z osiągnięć, zapowiada odbudowę zagarniętych ziem (czy trzeba dodawać, że nadejście ruskiego miru oznaczało dla ukraińskich miast i wsi zniszczenie, a często wręcz zrównanie z ziemią?).

Na koniec jeszcze jedno spojrzenie na scenę ustawioną na placu Czerwonym. Wiec-koncert odbył się pod znamiennym tytułem „Jeden kraj, jedna rodzina, jedna Rosja”. Tak, skojarzenie z hasłem pewnej narodowo-socjalistycznej partii nasuwa się samo.

Na tym balu nad balami

13 września. Codzienne wiadomości z frontu o atakach rakietowych, ofiarach, zniszczeniach spowszedniały – rosyjskie społeczeństwo zamknęło się już dawno w kokonie, nie widzi, nie słyszy, nie reaguje.

Wąska warstewka najbogatszych próbuje przeczekać złą passę. Krezusi nie wychylają się (to naczelna zasada przetrwania), a niektórzy korzystają z możliwości, jakie otwiera przed nimi wojna, zarabiają więcej niż za czasów pokoju. Ich rodziny nudzą się, już nie jeżdżą tak często na wakacje nad Morze Śródziemne, wybierając bardziej bezpieczne kierunki. Ale ile można czekać na zmianę politycznego klimatu? Trzeba gdzieś zaprezentować wybotoksowane usteczka, nową kreację zamówioną w topowym domu mody czy świeżo oszlifowane diamenciki z Antwerpii. Niedawno nadarzyła się taka okazja – Borys Rotenberg zorganizował w Carskim Siole koło Petersburga bal. Tak, prawdziwy bal. Bal marzeń dojrzewających córek putinowskiej elity.

Sala tronowa pałacu Katarzyny widziała niejeden bal, pod plafonem „Triumf Rosji” wirowały w tańcu eleganckie damy w ramionach najwyższych urzędników dworu, arystokratów, wybitnych dowódców wojskowych, zagranicznych gości. Do tej tradycji nawiązano również w putinowskiej Rosji: organizowano tu przeznaczone dla wybrańców koncerty i rauty.

Wojna wojną, a dwór chce się bawić. Prezydencka Fundacja Inicjatyw Kulturalnych popiera takie przedsięwzięcia. Tym bardziej gdy palce w organizacji macza Hans-Joachim Frey, były dyrektor opery drezdeńskiej. A obecnie dyrektor artystyczny Centrum Edukacji Sirius w Soczi.

Frey ongiś przeszczepiał na rosyjski grunt swoją koronną imprezę Drezdeński Bal, ale pandemia pomieszała szyki. Jak powiedziała o nim w audycji Radia Swoboda Anna Roze (https://www.svoboda.org/a/zamorskie-shuty-putina-anna-roze-o-petrovskom-bale/32571082.html): „Miłość do Rosji wybuchła we Freyu w rok aneksji Krymu – w marcu 2014 r. Frey został oficjalnym konsultantem dyrektora Teatru Bolszoj. Zostawił firmę w Austrii i zakotwiczył w Soczi […]. W 2018 r. był organizatorem wielkiego „Balu Piłkarskiego” w Teatrze Bolszoj na cześć mistrzostw świata. Wcześniej, w 2009 r. na Balu Drezdeńskim Frey odznaczył Putina saksońskim Orderem Wdzięczności. To zapewne stało się początkiem fascynacji Freya putinizmem. Wręczenie odznaczenia Putinowi wywołało w Niemczech falę protestów. Ale dla Freya wydarzenie to otworzyło nowe horyzonty. Zaprzyjaźnił się z wiolonczelistą Siergiejem Rołduginem (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/26/partita-na-brudna-wiolonczele/)”. W marcu 2022 r. organizatorzy Balu Drezdeńskiego zdecydowali o odebraniu orderu Putinowi i zerwali wszelkie kontakty z Freyem. „Za to Frey został uhonorowany w Rosji: w lipcu 2023 r. wręczono mu Order Przyjaźni. Na uroczystości Niemiec oznajmił, że jest po stronie Rosji i jest ogromnie wdzięczny Putinowi”.
Ale wróćmy na bal. Ten tegoroczny bal w Carskim Siole został nazwany I Balem Piotrowskim.

Jak napisała w relacji petersburska gazeta „Fontanka”, nie wszyscy z zaproszonych gości przyjechali (oczekiwano m.in. szefa Rosyjskich Kolei Państwowych i przedstawicieli włoskiego biznesu), ale większość przybyła i pełen lans się odbył. Przy stole Rotenberga siedzieli olimpijscy medaliści w dżudo (Borys Rotenberg, podobnie jak większość członków klanu, uprawiał w młodości sztuki walki), wicegubernator Petersburga Borys Piotrowski i saksofonista Igor Butman. Łącznie balować przyszło około 300 osób, w tym goście zagraniczni (głównie z Niemiec, przedstawiciele firm motoryzacyjnych, agencji nieruchomości, rolnictwa, a także burmistrz miasta Freiberg Sven Krüger). Burmistrz wystąpił nawet z krótkim przemówieniem, w którym wypowiadał się o Rosji w samych superlatywach i próbował znaleźć historyczne paralele, usprawiedliwiające zorganizowanie balu w czasie wojny. Niemieckie akcenty królowały również w programie artystycznym (no, powiedzmy): gościom przygrywał weteran estrady zespół Dschinghis Khan (po zespole został już chyba tylko szyld z lat 70-80., w składzie zaszły zmiany, a pod starą nazwą śpiewają jacyś wokaliści z Rosji). Swój stary szlagier „Moskau” solista wykonał w przebraniu z epoki Katarzyny, w koszmarnej peruce, na tle baletu wbitego niedbale w gorsety. Występy innych artystów, głównie rosyjskich i włoskich, zapowiadała miss Rosji z 2001 roku Oksana Fiodorowa.

Nie obyło się bez patosu: burmistrz Frey poprosił o chwilę ciszy i zadumy nad historią. Orkiestra zdetonowała motyw z filmu „Lista Schindlera”, a na ekranie pojawiły się kroniki z oblężonego Leningradu (gdzie Rzym, gdzie Krym). Borys Rotenberg wstał, a zaraz po nim – cała sala. Patriotycznie.

„Pornofilmy” na indeksie

10 września. Putinizm kręci bat na dysydentów z różnych materii. Jednym z narzędzi przymuszania do posłuszeństwa jest nadawanie statusu „agenta zagranicznego”. W każdy piątek ministerstwo sprawiedliwości ogłasza listę nowych „agentów”. Tym razem do spisu włączono między innymi solistę grupy „Pornofilmy” Władimira Kotlarowa.

W uzasadnieniu decyzji napisano: Kotlarow otwarcie popierał Ukrainę, prowadził działalność na rzecz formowania antyrosyjskich poglądów, utrzymywał kontakty z osobami prowadzącymi działalność terrorystyczną, a także rozpowszechniał niesprawdzone informacje o decyzjach władz rosyjskich.

Tak zakwalifikowano to, że grupa punk-rockowa „Pornofilmy” już na samym początku wojny potępiła rosyjską inwazję, zorganizowała kilka koncertów zbierając środki na pomoc dla uchodźców. Kotlarow otwarcie mówił, że wojna w Ukrainie to wielka tragedia (https://meduza.io/feature/2022/07/31/s-24-fevralya-nam-stalo-sovsem-ne-do-pesen; https://www.youtube.com/watch?v=ewS2nCnSHj4). Grupa miała problemy z organizowaniem koncertów w Rosji już przed agresją. Władzom nie podobały się społecznie zaangażowane teksty piosenek. Rock był kiedyś wrogiem władzy radzieckiej, teraz jest wrogiem Putina. Nic się nie zmieniło.

Oprócz Kotlarowa na listę wpisano nazwiska Olgi Podolskiej (niezależna deputowana z miasta Jefriemow; próbowała okazać pomoc rodzinie Aleksieja Moskalowa https://www.tygodnikpowszechny.pl/tato-nie-poddawaj-sie-o-wiezniach-politycznych-w-rosji-184131), dziennikarz Radia Swoboda Mumin Szakirow (Radio Swoboda też jest „agentem zagranicznym”), historyk i socjolog Nikołaj Mitrochin (za to, że „tworzył i rozpowszechniał materiały agentów zagranicznych; występował przeciwko specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie, popierał w swoich wypowiedziach ukraińską armię; prowadził działalność mająca na celu formowanie negatywnego wizerunku rosyjskiej armii, aktywnie współpracował z agentami zagranicznymi”). Listę nowych agentów zamykają dziennikarz Andriej Malgin i polityczka związana z partią PARNAS Natalia Pielewina.

Na liście ministerstwa sprawiedliwości figuruje 670 pozycji – to osoby fizyczne, instytucje, media, organizacje. Tydzień temu do zacnego grona dołączył laureat Pokojowej Nagrody Nobla, naczelny redaktor „Nowej Gazety” Dmitrij Muratow (https://www.tygodnikpowszechny.pl/putinizm-doskonali-narzedzia-politycznej-zemsty-184562).

Przypomnę jeszcze pokrótce, co oznacza status „agenta zagranicznego” (posiłkuję się zapisem http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2021/12/31/jeszcze-wiecej-zagranicznych-agentow/): „Pisała o tym Maria Domańska po nowelizacji przepisów w 2020 r.: „O ile przepisy obowiązujące od 2019 r. pozwalały objąć tym statusem dziennikarzy i blogerów, o tyle od 2021 r. jako „agenci” mogą zostać zakwalifikowani ludzie „zajmujący się polityką w interesach obcego państwa lub jego obywateli lub organizacji zagranicznej”. Osoby fizyczne o statusie „agentów” m.in. nie będą mogły być mianowane na urzędy w administracji państwowej i na szczeblu municypalnym. Drugą kategorią podmiotów, które będą mogły być objęte statusem „agenta”, są organizacje niezarejestrowane jako osoby prawne. Dotychczas taki mniej sformalizowany rodzaj działalności stanowił jedną z częściej wykorzystywanych furtek pozwalających omijać restrykcyjne przepisy wymierzone w „agentów”. Na wymienione powyżej podmioty zostaje nałożony obowiązek zgłoszenia się do rejestru „agentów zagranicznych” i składania regularnych sprawozdań do ministerstwa sprawiedliwości na temat swojej aktywności oraz rozliczeń finansowych, przy czym obciążenie z tego tytułu jest o wiele większe niż w przypadku osób i organizacji spoza tej listy. Istnieją też praktycznie nieograniczone możliwości nękania „agentów” przez organy kontrolno-nadzorcze. Środki masowego przekazu, w przypadku rozpowszechniania przez nie informacji na temat „agentów zagranicznych” lub materiałów przez nich przygotowanych, zobowiązano do każdorazowego wspominania o przypisanym danemu podmiotowi statusie „agenta”. W czasach Stalina stosowano kategorię „wroga ludu” – to było jak wyrok, wróg ludu wypadał na margines społeczeństwa, tracił wszystko, często także życie. Łatka „agenta zagranicznego” teraz zamyka jej posiadaczom drzwi, ustanawia podział na tych, co grają w drużynie błagonadiożnych i tych, co kombinują coś w interesach obcych państw, a więc są z definicji podejrzani. Trzeba się im przyglądać, a za każde uchybienie surowo karać”.

Na sam pogrzeb

30 sierpnia. W filmie Roberta Glińskiego „Niedzielne igraszki” jeden z bohaterów opowiada pozostałym dzieciom z podwórkowej paczki, że jedzie „na sam pogrzeb”. Czyli na pogrzeb Stalina. A kto wybrał się „na sam pogrzeb” Jewgienija Prigożyna? Trzydzieści kilka osób. Putin się nie wybrał.

Od kilku dni widać starania rosyjskiej propagandy i Kremla, aby temat katastrofy samolotu Prigożyna i jego śmierci co prędzej zamieść pod dywan. Prigożynowi jako człowiekowi uhonorowanemu tytułem Bohatera Rosji należał się pochówek z asystą wojskową. Widocznie na Kremlu uznano, że skoro Prigożyn już w ziemi leży, to nic mu się od państwa nie należy. Nie było salwy pożegnalnej.

Oficjalne media i służby wykonały ogromną pracę, aby nie tylko nie nagłośnić, ale wręcz maksymalnie wyciszyć to, kiedy, gdzie i w jakim trybie odbędzie się pogrzeb Prigożyna. „Ciszej nad tą trumną” – mówi bezgłośnie Putin.

„Jak tylko ciało Prigożyna opuściło 28 sierpnia kostnicę w Twerze, dalsze informacje co do rytuałów pogrzebowych zaczęto starannie ukrywać” – pisze „Nowa Gazeta. Europa”. Na oczach zdumionej publiczności rozegrała się gra terenowa polegająca na myleniu tropów, wpuszczaniu fejków do przestrzeni informacyjnej, odwracaniu uwagi i zamiataniu śladów. A wszystko po to, aby na pogrzebie Prigożyna nie zebrały się tłumy, aby nie doszło do niepotrzebnych z punktu widzenia Kremla manifestacji, aby nie zadawano przy tej podniosłej okazji niewygodnych pytań.

„Na kilku cmentarzach w Petersburgu [bo że Prigożyn zostanie pochowany w rodzinnym mieście, nie było wątpliwości] 29 sierpnia przez cały dzień znajdowały się wzmocnione patrole policji, RosGwardii i OMON-u. O miejscu pogrzebu nie informowały ani struktury związane z Prigożynem, ani rodzina, ani władze Petersburga, ani władze Rosji” – napisał w reportażu korespondent Radia Swoboda. Próbowano stworzyć wrażenie, że „sam pogrzeb” odbędzie się na Cmentarzu Serafimowskim (co ciekawe, tu znajduje się grób rodziców Putina). Policji było co niemiara, sprawdzano dokumenty ludzi, którzy pojawili się na cmentarzu, zablokowano okoliczne parkingi, rozstawiono wykrywacze metali. Przez media społecznościowe rozpuszczano wieści, że Prigożyn zostanie pochowany 30 sierpnia. Kilkudziesięciu mężczyzn, którzy przybyli na Cmentarz Serafimowski z naręczami czerwonych goździków, po pewnym czasie pustego oczekiwania rozeszło się.

Pogrzeb bliskiego współpracownika Prigożyna, Walerija Czekałowa, który też zginął w katastrofie od Twerem, odbył się na Cmentarzu Północnym. O pogrzebie Prigożyna nadal nikt nie informował. Minęło kilka godzin niepewności. Wreszcie służba prasowa Prigożyna zamieściła lakoniczny komunikat: „Pożegnanie z Jewgienijem Wiktorowiczem odbyło się w zamkniętym formacie. Ci, którzy chcieliby go pożegnać, mogą się wybrać na Cmentarz Porochowski”. Odbyło się. Tyle.

Na tym cmentarzu pochowany jest Wiktor Prigożyn, ojciec herszta wagnerowców. Przez cały dzień cmentarz był zamknięty dla odwiedzających.

Jak pisała „The Moscow Times”: na uroczystości obecnych było 20-30 osób. Wśród nich nie było nikogo w mundurze. Ceremonia trwała około 40 minut. Agencja TASS podkreśliła, że na cmentarzu obecni byli tylko członkowie najbliższej rodziny. O skromnym, zamkniętym dla szerokiej publiczności rytuale też miała podobno zdecydować rodzina. Nie było przewidzianej przez prawodawstwo celebry: Bohaterom Rosji (a Prigożyn dorobił się gwiazdki) na pogrzebie powinna towarzyszyć kompania honorowa, orkiestra, salwa. A tu nic.

Na grobie Prigożyna bok wieńców ze świeżych kwiatów i fotografii postawiono oprawiony w ramkę tekst ostatniej zwrotki wiersza Josifa Brodskiego „Martwa natura” (https://literatura.wywrota.pl/wiersz-klasyka/42745-josif-brodski-martwa-natura.html).

Sympatycy Prigożyna w wielu miejscach w Rosji zorganizowali spontaniczne memoriały. Ludzie przynoszą kwiaty, wieńce, flagi, wstęgi (na Twitterze opisałam jedno z takich miejsc pamięci, w Moskwie: „ludzie wspominają herszta wagnerowców jako człowieka kojarzonego ze zwycięstwem, człowieka czynu. „Wierzyłam mu”. „Nie przyjmuję do wiadomości jego śmierci”. „Był inspiracją dla wielu osób”: https://twitter.com/labuszewska/status/1696424613297684509).

Na koniec jeszcze mały dopisek. Jak informuje DW, Rosja nie dopuściła przedstawicieli Brazylii do śledztwa w sprawie katastrofy samolotu Prigożyna. Jego Embraer był produkcji brazylijskiej, dlatego brazylijska komisja ds. badania wypadków lotniczych CENIPA zgłosiła chęć udziału w śledztwie. Rosja z rozbrajająca szczerością poinformowała, że „na ten moment” nie przewiduje międzynarodowych procedur w toku wyjaśniania przyczyn.

Powtórzę: Sic transit gloria russkij mundi.

Kondolencje od prezydenta

25 sierpnia. „Prigożyna znałem od dawna, jeszcze z lat 90., to był człowiek o skomplikowanym losie” – tak Władimir Putin zaczął krótką notę wspomnieniową poświęconą głównemu hersztowi Grupy Wagnera. Jewgienij Prigożyn (najprawdopodobniej) zginął w dziwnej katastrofie lotniczej pod Twerem 23 sierpnia. Opisałam ten wypadek w Rosyjskiej ruletce: https://www.tygodnikpowszechny.pl/prigozyn-zostal-wyeliminowany-z-gry-184419?overridden_route_name=entity.node.canonical&base_route_name=entity.node.canonical&page_manager_page=node_view&page_manager_page_variant=node_view-panels_variant-0&page_manager_page_variant_weight=-10


Putin poruszył temat, który odbił się szerokim echem w Rosji i na świecie, dopiero po upływie doby. I wybrał półoficjalną okazję: rozmowę z Denysem Puszylinem z tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Podczas spotkania obecne były kamery telewizyjne, które zarejestrowały wypowiedź prezydenta. Złożył on kondolencje rodzinom ofiar katastrofy: „To zawsze tragedia”. Wypowiedź została skonstruowana zgodnie z zasadami prawdy hybrydowej. Putin nie powiedział wprost, że Prigożyn nie żyje, że zginął w tej katastrofie, ale mówił o nim wyłącznie w czasie przeszłym: „Popełniał w życiu wiele poważnych błędów, ale i osiągał założone cele. I dla siebie, i wtedy, gdy prosiłem go o to dla wspólnej sprawy, jak to było w ostatnich miesiącach”. To był utalentowany biznesmen, który pracował poza granicami Rosji.

„Jeżeli na pokładzie znajdowali się dowódcy Grupy Wagnera – a wstępne dane o tym mówią – to chciałem zaznaczyć, że to ludzie, którzy wnieśli istotny wkład w naszą wspólną sprawę walki z neonazistowskim reżimem na Ukrainie. Pamiętamy o tym i nie zapomnimy” – kontynuował wywód Putin i zakończył stwierdzeniem, że śledztwo na pewno wyjaśni wszystkie okoliczności katastrofy. No tak, na pewno.

Wczorajsze deklaracje o braterstwie broni z wagnerowcami nie pasują do słów, jakie Putin wypowiedział pod ich adresem dwa miesiące wcześniej. W wystąpieniu telewizyjnym nazwał ich wtedy zdrajcami. Jak mówi popularne rosyjskie powiedzonko: „słów w piosenki nie wyrzucisz”. Co zostało powiedziane, tym bardziej przed kamerą, pozostaje w archiwach.

Gdy samolot Prigożyna spadł na ziemię, prezydent bawił (i bawił się) na imprezie w Kursku z okazji 80.rocznicy bitwy na Łuku Kurskim: (https://www.youtube.com/watch?v=Uq3Mp2EhOQo). Przemawiał i wręczał nagrody i odznaczenia „nowym bohaterom”, czyli uczestnikom specjalnej operacji w Ukrainie. Nie mogłam się opędzić od narzucającego się skojarzenia, może wręcz zbyt oczywistego, z finałową sekwencją filmu „Ojciec chrzestny”: Michael Corleone przed ołtarzem wyrzeka się ducha złego, trzymając do chrztu swego siostrzeńca, a w tym czasie jego siepacze rozprawiają się z wrogami (zdrajcami, którzy sprzeniewierzyli się mafii).

Media społecznościowe przypomniały też w tym kontekście fragment wywiadu Putina (z 2018 r.), w którym na pytanie dziennikarza: – Czy potrafi pan wybaczać? – Władimir Władimirowicz odpowiada: – Tak, ale nie wszystko. – A czego pan nie wybacza? – Zdrady.
Mafijny kodeks dyktatora za zdradę przewiduje karę. Nie ma przebaczenia. Może być tylko zwłoka (proszę wybaczyć ten kalambur).

Politolożka Tatiana Stanowaja w Telegramie przytacza słowa Aleksieja Diumina (gubernator obwodu tulskiego, niegdyś osobisty goryl Putina, przez wielu obserwatorów lansowany na następcę, w czasie buntu Prigożyna odegrał najprawdopodobniej zakulisową rolę negocjatora): „Można wybaczyć błędy, a nawet tchórzostwo, ale zdrady – nigdy. Zdrajcami oni nie byli”. Stanowaja komentuje: „Dziwne i wewnętrznie sprzeczne oświadczenie. Może być bardziej zrozumiałe, jeżeli popatrzeć na to jak na taki zaoczny spór z prezydentem, a nawet jak na apel do niego. Diumin jak gdyby zgadza się, że tak: zdrajcom należy się śmierć, ale jednocześnie zaprzecza, że Prigożyn był zdrajcą. To rzecz subiektywna. Ale odczucia takich ludzi jak Diumin można zrozumieć: oni uważają, że takie postaci jak Prigożyn, pomimo błędów, nie zasługują na taką śmierć”. Zacytuję jeszcze jeden komentarz Stanowej, wydaje mi się ciekawy, łączący kilka istotnych wątków: „Niezależnie od tego, jakie były przyczyny katastrofy samolotu, wszyscy będą widzieć w tym akt zemsty. A Kreml nie będzie temu specjalnie przeszkadzać [tak na marginesie – rzecznik Putina cały w pąsach zaprzeczał dziś, że Kreml miał cokolwiek wspólnego z katastrofą – AŁ]. Z punktu widzenia Putina, a także wielu siłowików, śmierć Prigożyna powinna być lekcją dla potencjalnych chętnych do wzniecania buntów. Prigożyn przestał być Putinowi potrzebny po buncie. Chodziło tylko o to, czy Prigożyn przeżyje. Po buncie przestał być partnerem władzy i w żadnych okolicznościach nie miał szans, by przywrócić sobie ten status. Również nie zostało mu wybaczone. Był potrzebny jeszcze przez jakiś czas, aby bezboleśnie zakończyć demontaż Wagnera w Rosji i wyprowadzić resztki na Białoruś pod nowe dowództwo. […] Żywy, pełen werwy, radości i nowych pomysłów Prigożyn był zagrożeniem dla władzy i ucieleśnieniem politycznego upokorzenia Putina. Dla znacznej części konserwatywnej społeczności Prigożyn zasłużył na śmierć. Nawet ci, którzy z nim sympatyzowali, bunt potępili, uważając, że to osłabia władzę w warunkach wojny”.

Sic transit gloria russkij mundi.

Ciąg dalszy nastąpi.

W pustyni, w puszczy i w Petersburgu, część 3

21 sierpnia. Podczas wielkich międzynarodowych zlotów uwagę przykuwają głównie wystąpienia, seminaria i dyskusje z udziałem najważniejszych osób z politycznego świecznika. Kamery telewizyjne nie zawsze zaglądają za kulisy, a tam można zobaczyć czasem niespodzianki. Tak było i podczas drugiego forum Rosja-Afryka. I choć od jego zamknięcia minęło już sporo czasu, warto wrócić do niektórych kuluarowych wątków.

Czujne oko dziennikarzy śledczych z grupy Bellingcat spoczęło na ciekawym uczestniku rozmów delegacji Rosji i Mali. Okazał się nim generał major Andriej Awierjanow, wysoko postawiony funkcjonariusz GRU (wywiad wojskowy), mocno zakonspirowany. Jego nazwisko pojawiało się kilka lat temu w związku ze sprawą otrucia Siergieja i Julii Skripalów, bułgarskiego biznesmena Emiliana Gebrewa oraz tajemniczymi eksplozjami w magazynach wojskowych w Czechach (pisałam o tych wypadkach na blogu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/09/13/dwoch-panow-w-jednym-lozku-patrzy-na-katedre-w-salisbury/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/05/25/pulkownik-zawsze-dzwoni-dwa-razy/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2021/06/11/trucizna-trucizna-jeszcze-wiecej-trucizny/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/08/29/nawalny-stan-ciezki-stabilny/). Dziennikarze Bellingcat przyglądali się aktywności Awierjanowa nie od dziś. „Generał jest szefem oddziału odpowiedzialnego za tajne agresywne operacje GRU (otrucia nowiczokiem, zabójstwa, eksplozje). Jestem pewien, że afrykańscy liderzy docenią jego nowy kierunek działalności” – napisał Christo Grozew. W swoim wpisie w mediach społecznościowych zasugerował, że Awierjanow musiał pójść w górę, skoro za swe wątpliwe usługi został nagrodzony pojawieniem się u boku samego Putina.
Rządzone przez juntę Mali znalazło się w sferze podwyższonego zainteresowania Rosji w związku z niedawnymi wydarzeniami: wycofaniem misji pokojowej ONZ i oddziałów francuskich i rozpostarciem nad stolicą tego kraju parasola ochronnego przez Grupę Wagnera.

No właśnie, Grupa Wagnera. Od zadziwiającego jednodniowego puczu i „marszu sprawiedliwości” minęły dwa miesiące. Zamiast (choćby symbolicznej) gilotyny za wzniecenie buntu, zestrzelenie samolotów i śmigłowców oraz wystawienie rachunków Putinowi Prigożyn i jego zbrojna ferajna otrzymali nowe zadania. Pod koniec czerwca podczas spotkania na Kremlu dwaj panowie P. coś ustalili (nie do końca wiadomo, co mianowicie), potem napływały sprzeczne informacje co do tego, jakie ustalenia pozostają w sile (https://www.tygodnikpowszechny.pl/zakrety-i-poslizgi-prigozyna-co-dalej-z-szefem-grupy-wagnera-183987).

Na początku forsowano informacje, że wagnerowcy zostaną przeniesieni na Białoruś. Być może część się tam chwilowo rozlokowała, już nawet chcieli maszerować na Rzeszów, jak zapowiadał uzurpator Łukaszenka, mający własne chytre rachuby związane z najemnikami. Można przypuszczać, że niewiele udało mu się ugrać (np. zapewne nie wyciągnął od Putina kaski na utrzymanie formacji), bo po krótkim okresie euforii białoruski dyktator przestał się publicznie podniecać tematem.

Spekulacji na temat dalszych losów Grupy było co niemiara. Czy Grupa została de facto rozformowana czy przechodzi tylko przez ucho igielne w poszukiwaniu nowych źródeł finansowania i nowych zadań specjalnych? W „Nowej Gazecie. Europa” można było przeczytać reportaż o bazie Molkino w Kraju Krasnodarskim, która przez wiele lat służyła „wagnerom” jako ośrodek szkoleniowy, a teraz stoi pusta. Wywieziono z niej ludzi i sprzęt (https://novayagazeta.ru/articles/2023/07/27/otlet-valkirii). Pojechali do Afryki? Do Syrii? Do Libii? Na wczasy? Podobno co najmniej połowa poszła na urlop, żeby się bez potrzeby nie plątać pod nogami, gdy zapadają ważne decyzje.

A co z Prigożynem? Podczas forum Rosja-Afryka w mediach społecznościowych pojawiło się zdjęcie herszta rzezimieszków z Grupy Wagnera, ściskającego dłoń przedstawiciela Republiki Środkowoafrykańskiej (https://t.me/fontankaspb/42938). Petersburska gazeta „Fontanka” twierdziła, że fotkę cyknięto w hotelu Gresini, należącym do rodzinki Prigożyna. To zdjęcie skradło show Putinowi, który przyjechał na forum do Petersburga, aby pokazać światu, że to on rozdaje karty w Afryce, tymczasem większym zainteresowaniem mediów i publiczności cieszył się zbuntowany bandzior.

W Telegramie w tym czasie kolportowano wiadomości, że firma CzWK Wagner (której to wedle słów Putina już rzekomo nie ma) rozpoczęła nabór chętnych na wyjazd do Afryki. Pięćset osób ma zostać wysłanych do Libii. Oferowane wynagrodzenie – 190 tys. rubli miesięcznie.

A więc jednak Afryka.

Na potwierdzenie dzisiaj Jewgienij Prigożyn zamieścił w mediach społecznościowych krótkie nagranie. Mówi, że jest w Afryce, gdzie Grupa Wagnera „wzmacnia obecność”: „Pracujemy. Temperatura plus pięćdziesiąt stopni. To jest to, co lubimy najbardziej. Grupa Wagnera prowadzi rozpoznanie. Czyni Rosję jeszcze bardziej potężną na wszystkich kontynentach! A Afrykę bardziej wolną. Sprawiedliwość i szczęście dla afrykańskich narodów. Dla Państwa Islamskiego, Al-Kaidy i innych bandytów nastały gorące dni, damy im popalić. Werbujemy prawdziwych mocarzy i nadal wykonujemy zadania, które zostały przed nami postawione i co do których obiecaliśmy, że je wykonamy” (https://t.me/grey_zone/20134). Czysta poezja.

Pięćdziesiąt lat siedemnastu mgnień

11 sierpnia. I znów przerywam serial rosyjsko-afrykański, żeby napisać o innym serialu, którego tytuł był inspiracją dla tytułu niniejszego bloga. Dziś mija pięćdziesiąt lat od premierowej emisji „17 mgnień wiosny”.

Sowiecka telewizja lat 70. to były koszmarne flaki z olejem, z rzadka nadawano programy rozrywkowe, przeważały nabrzmiałe odpowiednim ładunkiem marksizmu-leninizmu programy, poprawne ideologicznie, zalatujące na odległość smrodkiem dydaktycznym. Młodzież miała swoich „Nieuchwytnych mścicieli” – kultowy dwuczęściowy film z 1966-1967 o przygodach czwórki dzielnych nastolatków, walczących o czerwoną przyszłość podczas wojny domowej. Ale ile razy można puszczać w kółko jeden przygodowy film? Dorośli też chcieli coś fajniejszego pooglądać. Zadanie „uczłowieczenia milicji” miał spełniać serial „Śledztwo prowadzą znawcy” rozpoczęty w 1971 r. i kręcony sukcesywnie przez trzydzieści lat. Wszystko było w nim przewidywalne: sprawiedliwość socjalistyczna musiała zatriumfować, bandyta nie miał szans w zderzeniu z tak sprawną machiną. Inny popularny serial z początku dekady „Cienie znikają w południe” był z kolei rodzinną sagą o syberyjskiej wiosce, suspensu na tym nie ukręcono. A widz kołysany już małą stabilizacją Breżniewa chciał obejrzeć coś z ostrzejszym sosem, film, który dodałby smaku codzienności. I oto 11 sierpnia 1973 r. telewizja rozpoczyna emisję „17 mgnień wiosny”. Serial w reżyserii Tatiany Lioznowej opowiada o agencie sowieckiego wywiadu Maksimie Isajewie, który pod nazwiskiem Otto von Stirlitz zajmuje eksponowane stanowisko w strukturach hitlerowskich Niemiec. I działa. Można odnieść wrażenie, że bez Stirlitza Hitler by nie upadł, taki to był agent. Bez przerwy ryzykuje, chodzi po ostrzu brzytwy, już już może zostać zdemaskowany, ale zawsze wychodzi obronną ręką, gdyż jest sprytny, inteligentny, odważny, no i ideowy.

Widzowie pokochali serial natychmiast, od pierwszego odcinka, od pierwszego mgnienia, od pierwszego zauroczenia odtwórcą głównej roli Wiaczesławem Tichonowem w czarnym mundurze zaprojektowanym przez Hugo Bossa.

Z dzisiejszej perspektywy serial jest ramotą, powolną, zaszpikowaną jedyną słuszną linią historycznej ułudy, dalekiej od historycznej prawdy. Ale Stirlitz nadal jest w Rosji niebywale popularny. W 2019 r. WCIOM (ponownie) zapytał, kogo z bohaterów filmowych Rosjanie uczyniliby prezydentem. Stirlitz wygrał ten plebiscyt w cuglach (https://wciom.ru/analytical-reviews/analiticheskii-obzor/shtirlicz-navsegda). Jak widać, w społeczeństwie trwały okazał się mit o skuteczności członka struktur siłowych u steru władzy. Coś musiało na rzeczy być, bo – jak przypomina „Nowa Gazeta. Europa” – w 1999 r., gdy ważyły się losy prezydentury w czasach schyłku Borysa Jelcyna, politolog Gleb Pawłowski, odpowiadający za tworzenie wizerunku następcy, mówił: „Pomysł polegał na tym, że kandydat na prezydenta powinien zjawić się znikąd, zaskoczyć. I oto kandydat przychodzi, zrzucając swoją konspiracyjną skórę”. Stirlitz był na placówce w Niemczech i Putin był na placówce w Niemczech. I wraca jak Odyseusz do swej Itaki, i ratuje ojczyznę z opresji (https://novayagazeta.eu/articles/2023/08/11/a-vas-shtirlits-ia-poproshu-vmeshatsia). Z dzisiejszej perspektywy – pomysł więcej niż naciągany, ale wtedy, prawie ćwierć wieku temu, idea mogła się spłoszonemu, zagubionemu w nowej rzeczywistości społeczeństwu wydać dobra, znajoma, oswojona.

Dość szybko serialowy superagent odkleił się od swego celuloidowego bytu i stał się bohaterem niezliczonej liczby dowcipów o charakterystycznym rysie absurdu. Kto nie zna, niech pierwszy rzuci kamieniem. „Stirlitz wypoczywa w swoim tajnym mieszkaniu. Nagle wazon z kwiatami spada z parapetu i rozbija Stirlitzowi głowę. To znak od centrali w Moskwie, że jego żona właśnie powiła syna. Stirlitz ukradkiem ociera suchą ojcowską łzę. Tęskni. Od siedmiu lat nie był w domu”.

W pustyni, w puszczy i w Petersburgu, część 2

7 sierpnia. Jedną z kluczowych spraw, wokół których ogniskowała się dyskusja na drugim forum Rosja-Afryka w Petersburgu, była umowa zbożowa (oficjalna nazwa: Czarnomorska Inicjatywa Zbożowa). Rosja nie przedłużyła swojego udziału w umowie, co więcej: przystąpiła do sukcesywnego niszczenia ukraińskiej infrastruktury portowej, ograniczając możliwość transportu zbóż.

Dla wielu państw Afryki zaopatrzenie w ukraińskie (a także rosyjskie) zboże jest sprawą życia i śmierci. Dlatego po ogłoszeniu przez Rosję decyzji o nieprzedłużaniu umowy zbożowej w wielu państwach Afryki zapanował popłoch, zwłaszcza że nie tylko na włosku zawisły dalsze dostawy, ale i ceny poszybowały w górę. W zamyśle Kremla głównym celem nieprzedłużenia umowy zbożowej było ukaranie Ukrainy i udaremnienie jej eksportu ziarna. Ale nie tylko. Równorzędnym celem miało być przekonanie państw Afryki, że dobre stosunki z Rosją zrekompensują im straty wynikające z „odstrzelenia” Ukrainy. Rosja chciałaby zastąpić ukraińskie zboże własnymi produktami rolnymi, co miałoby osłabić kryzys żywnościowy w Afryce, powstały po wycofaniu się Moskwy z Czarnomorskiej Inicjatywy Zbożowej. Jednak te propozycje Rosji nie spotkały się z aplauzem afrykańskich partnerów, wręcz przeciwnie.

Gdy Putin z łaskawą zmarszczką na czole powiedział w swoim wystąpieniu o umorzeniu długów Afryce (23 mld dolarów) i bezpłatnych dostawach 25 tys. ton zboża dla najbardziej potrzebujących państw (to symboliczna ilość, kropla w morzu potrzeb), usłyszał w odpowiedzi, że przywódcy Afryki nie przyjechali tu po podarki. Takiej riposty Putin się po swoich gościach raczej nie spodziewał. Wygląda na to, że „błyskanie specjalną broszką” obietnic o wykarmieniu Afryki 25 tysiącami ton nie spełniło pokładanych nadziei Kremla na tanie pozyskanie afrykańskich sojuszników.

Putin potrzebuje głosów przywódców krajów afrykańskich na światowych forach, przede wszystkim w ONZ. W głosowaniach rezolucji potępiających agresję Rosji na Ukrainę kilka państw afrykańskich (np. Erytrea) na ogół głosuje tak, jak potrzebuje Moskwa. Ale grono to jest szczupłe, Rosji zależy na zdecydowanie większej puli głosów. Płaszczyzną, na której rosyjska dyplomacja próbuje budować wspólnotę idei z Czarnym Lądem, jest antykolonializm o mocnym zabarwieniu antyzachodnim. W wielu krajach wzniesione w Petersburgu przez Putina hasła o walce z zachodnim neokolonializmem zyskały poklask. Z drugiej strony Rosja sama „wjeżdża” do Afryki, stara się wypchnąć stamtąd Zachód, rozmyć dotychczasowe wpływy. Jak za starych sowieckich czasów nazywa to pomocą. Ale w gruncie rzeczy to klasyczna wojna kolonialna. O tym jeszcze będzie w kolejnej części tekstu.

W przeddzień petersburskiego szczytu doszło do pewnego nieprzyjemnego dla kremlowskich uszu zgrzytu. Jakiś czas temu rosyjskie media zaczęły pląsy wokół szczytu BRICS, który ma się odbyć pod koniec sierpnia w Johannesburgu (Republika Południowej Afryki przewodniczy w tym roku BRICS). Prezydent RPA Cyril Ramaphosa, przepełniony ciepłymi uczuciami do rosyjskiego przywódcy, podczas czerwcowej wizyty w Rosji (w ramach delegacji afrykańskich polityków badających sytuację wokół konfliktu w Ukrainie) zaprosił Putina na ten zjazd – szczyt takiej organizacji ma sens, gdy na czele delegacji stoją przywódcy państw, władni podejmować decyzje. Zapewniał wtedy o gwarancjach bezpieczeństwa, gotów był nawet wyprowadzać kraj z Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTS). Tymczasem wiceprezydent RPA Paul Mashatile zasugerował, że taka wizyta byłaby niepożądana – Republika Południowej Afryki musiałaby zastosować się do postanowienia MTS, który wystawił list gończy za Putinem, i aresztować rosyjskiego prezydenta po wylądowaniu w RPA. Prezydent Ramaphosa jak lew walczył o to, aby jednak zapewnić Putinowi bezpieczne lądowanie w Johannesburgu i aby ręce międzynarodowej sprawiedliwości wyciągnięte po zbrodniarza wojennego Putina nie dosięgły go na ziemi RPA. Podczas batalii, jaka toczyła się w sądzie (z powództwa opozycyjnej partii Sojusz Demokratyczny, która chciała mieć czarno na białym, że list gończy za Putinem skutkować będzie aresztowaniem, gdy ten postawi stopę w RPA), dramatycznie wołał: „Dla Rosji aresztowanie Putina to casus belli”. Nerwowe negocjacje na linii Moskwa-Pretoria trwały kilka dni. Wreszcie kropkę nad i postawił sam Kreml, komunikując, że ostatecznie ustalono, iż Putin własną osobą nie przybędzie na szczyt w Johannesburgu, a będzie obecny online; na czele rosyjskiej delegacji ma stanąć minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow. Ramaphosa tymczasem przyjechał do Petersburga na afrykańskie forum, znów spotkał się z Putinem, ich uścisk dłoni uwieczniony został na oficjalnym zdjęciu. (Na marginesie: to właśnie Ramaphosa był autorem cytowanych potem przez światowe agencje słów, że delegacje afrykańskie nie przyjechały do Petersburga po dary).

Dla Putina takie zabieganie o możliwość wyjazdu za granicę to wielkie upokorzenie. Są w języku rosyjskim dwie kategorie określające degradację polityka: нерукопожатный (taki, któremu nie wypada podawać ręki) i невыездной (taki, który nie może wyjechać – z różnych względów: np. dlatego że jest ścigany przez trybunały i grozi mu aresztowanie). Przywódcy Afryki jeszcze rękę Putinowi na szczycie podawali, ale o żadnym zaproszeniu do złożenia wizyty nie słyszałam.

Ciąg dalszy nastąpi

Nawalny – 19 lat łagru o zaostrzonym rygorze

4 sierpnia. Zanim napiszę kolejne części afrykańskiej sagi „W pustyni, w puszczy i w Petersburgu”, dziś szybko o kolejnym wyroku dla Nawalnego.

Sąd w Moskwie skazał Aleksieja Nawalnego na 19 lat łagru o zaostrzonym rygorze za „działalność ekstremistyczną”, nawoływanie do ekstremizmu, rehabilitację nazizmu i jeszcze kilka przewinień. Nawalny aktualnie odbywa karę w kolonii karnej w obwodzie włodzimierskim, jest tam wiecznie poniżany, wsadzany za najmniejsze uchybienia do karceru. Ludzie z jego ekipy, którzy uciekli z Rosji przed prześladowaniami, zorganizowali akcję, mającą uświadomić opinii publicznej w Europie, w jakich warunkach przetrzymywany jest Nawalny w łagrze. Na potrzeby tej akcji stworzono moduł realnego karceru: małe pomieszczenie z okratowanym okienkiem, wyposażone w wąską, twardą pryczę i prymitywny sanitariat. Moduł jest prezentowany w europejskich miastach. Można podejść, zajrzeć, przekonać się na własne oczy, jak humanitarnie Putin traktuje „więźnia numer jeden”. W tych dniach putinowski wymiar niesprawiedliwości odrzucił apelację innego opozycjonisty, Władimira Kara-Murzy, skazanego na karę 25 lat łagru za „zdradę stanu” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/04/17/putin-zjada-kolejnego-opozycjoniste/).

„Działalność ekstremistyczna’, o którą został oskarżony Nawalny, to – zdaniem posłusznych Putinowi oskarżycieli i sędziów – stworzenie przez niego Fundacji Walki z Korupcją i sieci regionalnych sztabów. Fundacja tropiła nieprawidłowości systemu, pogrążonego w złodziejstwie. Stanowiła więc zagrożenie dla Putina i jego piramidy władzy. Napięcie sięgnęło zenitu po nieudanej próbie otrucia Nawalnego nowiczokiem przez komando zabójców. Wywieziony do Niemiec na leczenie opozycjonista wrócił do Rosji w styczniu 2021 r. i natychmiast został zatrzymany, a następnie postawiony przed sądem pod sfingowanymi zarzutami.

Co oznacza „zaostrzony rygor” w rosyjskich koloniach karnych? Osadzeni są pod wzmocnioną kontrolą, na oknach i drzwiach znajdują się podwójne kraty, więźniowie mogą się poruszać wyłącznie zgięci w pół. Ograniczona jest korespondencja i widzenia.

W przeddzień ogłoszenia wyroku ekipa Nawalnego opublikowała jego apel, w którym – spodziewając się kolejnego wysokiego wyroku, opozycjonista wzywał swoich zwolenników, by nie dali się zastraszyć i nadal sprzeciwiali się wojnie w Ukrainie i walczyli z reżimem Putina.

Putin coraz bardziej zaostrza represje wobec swoich przeciwników politycznych. Nie ma dnia, aby posłuszne reżimowi sądy nie skazywały kolejnych osób na wysokie wyroki za kuriozalne wykroczenia, uznawane przez system za groźne przestępstwa. Jak np. wpis w mediach społecznościowych o zbrodniach armii rosyjskiej.

Co oznacza te 19 lat? To wieczność. A może putinizm sczeźnie wcześniej?

W pustyni, w puszczy i w Petersburgu, część 1

31 lipca. Putin zaprosił całą Afrykę do Rosji na drugi szczyt Rosja-Afryka. Rosyjskim celem zjazdu w Petersburgu było zagranie na nosie Zachodowi i zademonstrowanie, że Moskwa, nawet w warunkach (nieakceptowanej nie tylko przez Zachód) wojny, zachowuje wpływy na dalekich rubieżach, a Afryka – pole rywalizacji Rosji z Zachodem – pragnie pozbycia się zachodnich nacisków i zbliżenia z Rosją. Czy to się udało? Putin łaskawie umorzył długi afrykańskich dłużników, spotkał się i „sfotkał się” z każdym uczestnikiem. Ale żadna z oficjalnych fotografii nie przyciągnęła tak intensywnej uwagi komentatorów i mediów, jak opublikowane przez prigożynowskie media społecznościowe zdjęcie samego Jewgienija Prigożyna ściskającego prawicę jednego z afrykańskich liderów.

Przed szczytem na oficjalnej stronie internetowej Kremla pojawił się programowy artykuł podpisany imieniem i nazwiskiem prezydenta, pod wystylizowanym na czasy Breżniewa tytułem „Rosja i Afryka: łącząc wysiłki na rzecz pokoju, postępu i pełnej sukcesów przyszłości” (http://kremlin.ru/events/president/news/71719). Autor odwołuje się w nim do tradycyjnej rosyjsko-afrykańskiej przyjaźni, wspomina czasy internacjonalistycznej pomocy gospodarczej i technicznej, a co do współczesności, to gromi Zachód za neokolonializm, który rzekomo przeciwdziała dostawom żywności na kontynent afrykański (to specyficzne pendant do nieprzedłużenia przez Rosję kończącej się 17 lipca umowy zbożowej). W tym nowatorskim ujęciu Putina tylko Rosja może zapewnić afrykańskim partnerom „godne miejsce w nowym porządku światowym” (bo marzenie o nowym rozdaniu ciągle nie daje Putinowi spać). Wiele osób lubi poczytać sobie bajki na dobranoc, może i w gronie afrykańskich przywódców są wielbiciele takich lektur, może przed przyjazdem zgłębili oni przekaz płynący z Moskwy. Piszę „może”, bo przed szczytem wiele było niepewności, kto przyjedzie na zlot. W porównaniu z pierwszym szczytem, jaki odbył się cztery lata temu w Soczi, do Petersburga zdecydowało się przybyć mniej głów afrykańskich państw – w Soczi było 45 (spośród 54 państw Afryki), w Petersburgu 17 (na czele reszty przybyłych delegacji postawiono polityków niższych szczebli).

Ekspert Centrum Carnegie Wadim Zajcew pisze: „Poprzedni szczyt był postrzegany jako punkt zwrotny nowego, obiecującego etapu w stosunkach [Rosji i Afryki]. Rosja miała powrócić do Afryki i zająć na kontynencie miejsce ważnego regionalnego mocarstwa wraz ze „starymi” (byłymi metropoliami i USA) i „nowymi” (Chiny, Indie, Turcja). Prezydent Putin postawił [na szczycie w Soczi] zadanie podwojenia wartości wymiany handlowej w ciągu czterech-pięciu lat, organizatorzy z dumą chwalili się plikiem podpisanych porozumień o wzajemnym zrozumieniu o łącznej wartości 15 mld dolarów. Tymczasem co widzimy cztery lata później? […] Wartość wymiany handlowej nie tylko się nie podwoiła, ale wręcz zmniejszyła” (https://carnegieendowment.org/politika/90274). Wychodzi na to, że Rosja nie ma konkretnych programów współpracy gospodarczej ani propozycji inwestycji. Nie było o nich mowy także w Petersburgu. Jedyne realne liczby przedstawił w swoim wystąpieniu Putin, ogłaszając umorzenie zadłużenia państw afrykańskich wobec Rosji: 23 mld dolarów.

Wobec braku propozycji gospodarczych, w Petersburgu zajmowano się tematami, które lubi omawiać Putin. Młyny przemieliły zatem dużo wody o zachodnim kolonializmie i neokolonializmie, rusofobii, brzydkich sankcjach, odwiecznej przyjaźni. I o tradycyjnych wartościach. Na tej niwie odznaczył się patriarcha Cyryl, który w obszernym wystąpieniu powiedział m.in.: Rosję i państwa afrykańskie „łączy wspólne rozumienie fundamentów ludzkiego życia i głębokie przywiązanie wobec tradycyjnych wartości moralnych. Wierność tradycji, rodzina jako związek kobiety i mężczyzny, miłość i szacunek wobec naszej historii, dążenie ku dobru i sprawiedliwości – to ważne cywilizacyjne zasady, które mają fundamentalne znaczenie zarówno dla Rosjan, jak i mieszkańców Afryki”. Jak wynikało z przemówienia patriarchy, główną przyczyną jego bólu głowy jest uznana przez Konstantynopol grupa odszczepieńców z Kijowa (chodzi o Cerkiew Prawosławną Ukrainy, która wyszła spod zwierzchnictwa Moskiewskiego Patriarchatu i otrzymała od patriarchy Konstantynopola tomos). Ucieleśnieniem wspólnoty wartości i wiary ma być cerkiew, która powstanie na jeziorem Wiktorii w Ugandzie. Uczestnicy szczytu mogli obejrzeć makietę świątyni. Prawosławni z Afryki obdarowali patriarchę niecodziennym prezentem: był to portret Cyryla wykonany ze skrzydeł motyli. W mediach społecznościowych z wystąpienia Cyryla wyciągnięto tylko jego przejęzyczenie; zwracając się do siedzącego obok Putina, patriarcha powiedział „Władimirze Wasiljewiczu” (zamiast Władimirze Władimirowiczu); zaraz posypały się żarciki, że Cyryl po tej pomyłce ani chybi straci funkcję, snuto również przypuszczenia, że patriarcha zdemaskował w ten sposób kolejnego sobowtóra prezydenta.

Swoją drogą, na wysławiane przez prawosławnego hierarchę wspólne wartości z Afryką można spojrzeć pod innym kątem. Siergiej Smirnow w swoim kanale na Telegramie napisał: „Skład zaproszonych gości [z nielicznymi wyjątkami] to realni dyktatorzy. Jeden rządzi od 1979 r., drugi od 1982, trzeci od 1986. Myślę, że Putin chce pójść w ich ślady” (https://t.me/smirnovmz/4214).

Spośród materiałów filmowych z petersburskiego forum wielkim wzięciem cieszyła się krótka relacja ze spotkania Putina z prezydentem Kamerunu Paulem Biyą (prezydent od 1982 r.). Na oddzielną uwagę szyderców zasłużyła małżonka sędziwego prezydenta, fertyczna Chantall Biya i jej chwiejna postawa, zobaczcie Państwo sami: https://twitter.com/prof_preobr/status/1684635088384909315.

Ciąg dalszy nastąpi