Archiwum autora: annalabuszewska

Ten obcy

Od kilku tygodni z pierwszych stron rosyjskich gazet nie schodzi temat nielegalnych migrantów. To od dawna jeden z najbardziej niepokojących problemów społecznych, i nie tylko społecznych. Napływ migrantów został wymieniony przez Rosjan na pierwszym miejscu w sondażu badającym najpoważniejsze zagrożenia. W ostatnich miesiącach miały miejsce wydarzenia, które odbiły się szerokim echem w całym kraju. Bunt w Pugaczowie (miejscowa ludność tego 40-tysięcznego miasta zażądała wydalenia wszystkich „obcych” – przede wszystkim Czeczenów – po bójce, w której zginął z rąk Czeczena miejscowy młody człowiek), kilka konfliktowych sytuacji na moskiewskich bazarach, w których udział brali przybysze z Kaukazu, konflikty w Kraju Stawropolskim (przylegającym do Kaukazu Północnego) na tle etnicznym, żądania ludności Siewierouralska, by z miasta wysiedlić wszystkich Tadżyków, wreszcie – ostatnie głośne akcje w Moskwie i innych większych miastach, polegające na zatrzymywaniu nielegalnych migrantów i osadzaniu ich w przejściowych obozach przed ekstradycją.
Czy to rzeczywiście zagrożenie numer jeden, czy element gry politycznej, służący do odwracania uwagi od innych problemów? Czy Rosjanie rzeczywiście są tak nietolerancyjni wobec osób innej nacji i wyznania? Czy władze mają plan uregulowania sytuacji? Dyskusja na ten temat wyraźnie nabrała tempa w związku ze zbliżającymi się wyborami mera Moskwy. To właśnie w stolicy najbardziej zauważalny jest wzrost liczby migrantów, którzy przybywają tu – w większości nielegalnie – z Azji Centralnej. Ale także z Kaukazu Północnego, który leży przecież w granicach Federacji Rosyjskiej.
Ostatnie masowe „łowy” na gastarbeiterów to nie jest pierwsza próba rozwiązania nabrzmiałego problemu z emigrantami. Wielokrotnie rzucano hasło ukrócenia procederu nielegalnej migracji, walki z przekupnymi urzędnikami, którzy stwarzają możliwość pobytu w Rosji nielegalnym migrantom.
Łódź pobożnych życzeń rozbijała się jednak, jak w sławnym liście Majakowskiego, o byt. A byt to „czisto konkrietno” kasa – czyli haracze, pobierane od nielegalnych przybyszów na różnych szczeblach machiny biurokratycznej. Według enuncjacji prasowych wielu urzędników Federalnej Służby Migracyjnej żyje z łapówek od Uzbeków, Tadżyków, Kirgizów nielegalnie pracujących w Rosji. Kolejnym ogniwem, które zarabia na migrantach, to mundurowi. Złapany przez policję migrant bez ważnego stołecznego meldunku może się, jak wieść gminna niesie, wykupić. On sam albo wspierająca go grupa ziomków. Większość migrantów przybywa do Rosji dzięki zorganizowanym grupom przestępczym, które też ciągną zyski z nielegalnego procederu dostarczania ludzi z biednej Azji do zamożnej Rosji. Korzystają też ci, którzy wynajmują za psi grosz piwnice, w których gnieżdżą się przyjezdni, korzystają administratorzy, którzy przymykają oko – nie za darmo – na fikcyjne meldunki w tak zwanych gumowych mieszkaniach (właściciel za opłatą melduje kilkudziesięciu „łebków”). No i wszyscy ci, którzy korzystają z niewolniczej, kiepsko opłacanej lub nieopłacanej wcale pracy gastarbeiterów. A gastarbeiterzy pracują na budowach (m.in. w Soczi), handlują na bazarach, zamiatają i odśnieżają ulice, jednym słowem – wykonują prace, których Rosjanie się raczej nie imają.
Problem to wielowymiarowy i złożony, na kilka debat specjalistów – od polityków i politologów, przez etnografów i religioznawców po specjalistów od migracji, specjalistów od przestępczości i ekonomistów. Ciekawy materiał uzupełniający przedstawił tygodnik „Ogoniok” w reportażu z działań nieformalnej, ale bardzo głośnej grupy „Tarcza Moskwy”. Czyli inicjatywa oddolna, samoorganizacja neo-ormowców wspierających spektakularne działania policjantów wyławiających nielegalnych migrantów z bazarów i piwnic. „Tarcza” wyszukuje nielegalnych migrantów i przekazuje ich w ręce policji. Na stronie internetowej zamieszczone są prawidła, których trzeba przestrzegać podczas akcji: „bierzcie legalną broń do samoobrony, np. gaz pieprzowy; ubierajcie się w ubrania, które możecie pobrudzić – w piwnicach jest zawsze brudno. Ale jednocześnie musicie wyglądać schludnie – jesteście wizytówką naszej organizacji; jeśli nie chcecie złapać jakiejś infekcji (a były takie wypadki), weźcie maseczki, zasłaniające usta i nos; nikogo nie bijemy! Nikogo nie prowokujemy! Niczego nie zabieramy! Nie jesteśmy ekstremistami ani złodziejami!”.
Liderem „Tarczy” jest 26-letni Aleksiej Chudiakow – aktywista młodzieżówki Młoda Rosja, zaciekły kibic drużyny Lokomotiw.
Przed „rajdem” zbierają się w metrze, grupa działania liczy dziesięć osób, wśród nich dwie dziewczyny: „Bo migranci gwałcą rosyjskie dziewczęta”. Znajdują piwnicę. Rzeczywiście brudną. W piwniczce kilka tapczaników, nakrytych starymi kocami i derkami, uśmiechający się niepewnie Uzbecy. Kiepsko mówią po rosyjsku. Przyjeżdża ośmiu policjantów. Chudiakow chwali się, że podczas „rajdów” jego grupa wyjawiła ok.250 migrantów.
Co z nimi dalej? Może wykup, może przejściowy obóz w Goljanowie pod Moskwą, może deportacja…

Biełomor tańczy i śpiewa

Mija osiemdziesiąt lat od zakończenia sztandarowej budowy pierwszej stalinowskiej pięciolatki: Biełomorkanału, czyli kanału łączącego Morze Białe z jeziorem Onega, a za jego pośrednictwem z Bałtykiem. 227 kilometrów przekopali więźniowie Gułagu.
To był eksperyment władz – rekordowe tempo budowy uzyskane dzięki wykorzystaniu niewolniczej pracy więźniów. Eksperyment się powiódł – budowę w niezwykle trudnych warunkach sfinalizowano w rok i dziewięć miesięcy (dla porównania – Kanał Panamski mający 80 km budowano 28 lat). Kanał Białomorsko-Bałtycki otrzymał imię wielkiego budowniczego – Stalina.
Widzowie radzieckich kin w 1937 roku mogli obejrzeć propagandowy obraz „Więźniowie”: wielka słuszna budowa pomaga przełamać się szkodnikom, wrogom ludu, bumelantom, złodziejom. NKWD jest, jak wiemy, doskonałym wychowawcą, przeto filmowi bohaterowie po kolei dochodzą do jedynie słusznych wniosków i postanawiają żyć w zgodzie z nakazami partii.
Z plakatów agitacyjnych przyzywało na budowę hasło: „Kanałoarmiejcu! Gorące zaangażowanie w pracę rozgrzeje cię, twój wyrok stopnieje”. Brygady pracujące na budowie rywalizowały ze sobą we współzawodnictwie pracy. Te uzyskujące najlepsze wyniki miały przywilej pracowania przy dźwiękach orkiestry.
Różni badacze różnie szacują liczbę ofiar kanału – od 50 tys. nawet do 250 tys. (np. Sołżenicyn w „Archipelagu Gułag”, tak wielką liczbę podważają jednak współcześni historycy, wskazujący na kilkadziesiąt tysięcy ofiar). Koszmarne warunki bytowe, ciężki klimat, mizerne racje żywnościowe, wysokie normy do wyrobienia – wszystko to sprawiało, że śmiertelność wśród wychowywanych na nowych ludzi więźniów spośród ofiar walki klas (dorewolucyjna inteligencja, kułacy, duchowieństwo) i przestępców była duża.
Ciężki obóz pracy, w którym więźniów kryminalnych i politycznych „wychowuje się” tymi samymi metodami do nowego życia, był obecny w powszechnej świadomości społecznej w ZSRR dzięki najpopularniejszej marce papierosów. Charakterystycznie zagiętego w dwóch miejscach Biełomora pali np. Wilk z kultowej kreskówki. Jeśli dziś ktoś chce się sztachnąć papierosem zawierającym rekordowe ilości smoły (27-35 mg w każdej sztuce), to ciągle ma szanse: papierosy produkowane są i w Rosji, i w niektórych krajach postradzieckich.
Tak ryzykowną nazwę wybrała sobie też grupa, śpiewająca szczególny gatunek – pieśń „błatną”, czyli wywodzącą się z folkloru więzienno-łagiernego. Wynurzeń na temat ciężkiego losu kogoś, kto duszę ma jasną, ale dni swej górnej i chmurnej młodości spędza za kratami, można posłuchać m.in. tu: http://www.audiopoisk.com/artist/belomorkanal/ Solista grupy Biełomorkanał, jak wielu rosyjskich wykonawców, próbuje naśladować chrypę Wysockiego. W repertuarze grupy znajduje się również pieśń poświęcona ulubionym smolistym papieroskom. Ale jest też dowcipna piosenka polityczna „Towarzyszu Putin, z was wielki uczony” (nawiązanie do jednej z najbardziej znanych piosenek radzieckich zakazanych bardów „Towarzyszu Stalin, z was wielki uczony” Juza Aleszkowskiego).

Reset w impasie

Jesteśmy rozczarowani – mówią w Waszyngtonie po tym, jak Rosja przyznała jednak po półtoramiesięcznych szpagatach tymczasowy azyl Edwardowi Snowdenowi. Jesteśmy rozczarowani – mówią w Moskwie po tym, jak prezydent Barack Obama ogłosił, że odwołuje dwustronne spotkanie z prezydentem Putinem w przeddzień szczytu G20 w Petersburgu.
W stosunkach rosyjsko-amerykańskich już od dawna wieje chłodem. Na akt Magnitskiego przyjęty przez amerykański Kongres w stosunku do rosyjskich urzędników Moskwa odpowiedziała ustawą Dimy Jakowlewa zakazującą adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów. W sprawie Syrii stanowiska Waszyngtonu i Moskwy pozostają odległe. Obszarami zadrażnień są budowa amerykańskiej tarczy antyrakietowej, polityka wobec irańskiego programu nuklearnego, współpraca służb specjalnych w wojnie z terroryzmem. Amerykanie krytykują Putina za przykręcanie śruby, gnębienie organizacji pozarządowych, restrykcje wobec opozycji, ustawę zwaną antygejowską. Teraz USA występują z inicjatywą dalszej redukcji arsenałów jądrowych. A Moskwa się kryguje, Moskwa się targuje.
Barack Obama stara się łagodzić, utrzymywać poprawę nastrojów na linii Moskwa-Waszyngton, jaka nastąpiła w wyniku resetu. Kreml odczytuje tę łagodność jako słabość amerykańskiego prezydenta i Ameryki w ogóle. Hegemon słabnie, można mu zatem grać na nosie i specjalnie nie liczyć się z groźnymi fuknięciami Białego Domu. Choćby w takiej nagłośnionej na cały świat sprawie jak casus Edika Snieżkina (tak ochrzciła Edwarda Snowdena rosyjska blogosfera). Zdaniem liberalnych komentatorów rosyjskich, pogorszenie atmosfery było nieuniknione. l to nie tylko z wymienionych wyżej powodów, a dlatego że Putin jest przekonany, iż to Amerykanie opłacili demonstrujących przeciwko fałszowaniu wyborów, ma im to za złe i domaga się zaprzestania wspomagania kogokolwiek w Rosji i zapewnienia, że protesty się nie powtórzą.
Wczoraj na konferencji prasowej Barack Obama oświadczył, że w kontaktach z Rosją powinna nastąpić przerwa na ponowne przemyślenie. Prezydent zauważył, że odkąd Putin wrócił na Kreml, znacznie zaostrzył antyamerykańską retorykę. Oczywista oczywistość. Przyznał też, że spotkanie z rosyjskim kolegą w obecnej sytuacji nie miałoby szans się udać – rozbieżności jest multum, a szans na przełom choćby w jednej kwestii specjalnie nie widać. Zatem Obama przyjedzie do Rosji, ale nie do Moskwy do Putina, a do Petersburga do G20. Putin w Petersburgu wprawdzie też będzie, ale dwustronnych rozmów się nie przewiduje. Panowie prezydenci będą palić, ale nie będą się zaciągać.

Łowca szczupaków – reaktywacja

Rosyjscy blogerzy od kilku dni intensywnie oddają się dochodzeniu, ile ważył szczupak złowiony przez prezydenta Putina w Tuwie i kiedy miało miejsce to udane polowanie. Dorodny prezydencki szczupak przesłonił wszystko: i energicznie zabiegającego o głosy wyborców Aleksieja Nawalnego, i pompatyczną acz niezbyt owocną wizytę prezydenta Putina na Ukrainie w związku z obchodami 1025-lecia chrztu Rusi, i Edwarda Snowdena siedzącego smętnie na Szeriemietjewie, i orzeczenie europejskiego sądu w sprawie Chodorkowskiego, i wielkie ćwiczenia rosyjskiej armii.
Co się takiego stało, że w szczycie sezonu ogórkowego rutynowa wazeliniarska relacja telewizyjna o wypoczynku Putina trafiła nagle na czołówki i stała się ulubionym tematem niezliczonych komentarzy? Bo, jak w piosence Wojciecha Młynarskiego, klocki nie pasują do obrazka.
Służba prasowa prezydenta opublikowała kilka zdjęć z wypoczynku głowy państwa w pięknych okolicznościach przyrody Chakasji i Tuwy, a telewizja państwowa nadała krótki filmik, na którym kamerzysta zarejestrował podniosły moment podbierania wielkiego, 21-kilogramowego szczupaka złapanego przez prezydenta na wędkę. W części wycieczki towarzyszył Putinowi Dmitrij Miedwiediew, który fotografował malownicze plenery. Obaj panowie obserwowali z pokładu łodzi porośnięte lasem brzegi syberyjskiej rzeki. Nic się nie działo jak w polskim filmie (to znaczy – może się i coś istotnego działo pomiędzy Putinem i wyciszonym ostatnio do minimum premierem Miedwiediewem, ale z tych obrazków nic konkretnego nie wynikało, może dowiemy się niebawem o jakichś nowych roszadach kadrowych na szczytach władzy).
Coś się jednak w tym pięknym obrazku rozjechało, co natychmiast podchwycili i rozjechali blogerzy. Zrobili listę pytań i wątpliwości. Zacznijmy od szczupaka – czy na pewno ważył 21 kg? Owszem, był wielki, zasłużył nawet na buziaka od prezydenta, ale czy ważył aż tyle? Na licznych blogach momentalnie pojawiły się zdjęcia analogicznie wielkich szczupaków, które wedle opisu ważyły połowę mniej niż putinowska car-ryba. Dalej – Putin ubrany był w takie same spodnie, w taką samą koszulkę i miał na ręku taki sam zegarek jak kilka lat temu podczas słynnej fotosesji, kiedy pozował z gołym torsem. Zdaniem wielu komentatorów, obecnie prezydent jest w znacznie gorszej kondycji fizycznej niż wtedy, a reanimacja wizerunku sprzed lat ma dziś pomóc w utrzymaniu pozycji samca alfa. Podejrzenia wywołał też tryb informowania o wydarzeniu – zwykle anonsuje się o wyjazdach prezydenta wcześniej, a tym razem – rzecz trafiła do mediów kilka dni później. I właściwie nie wiadomo, kiedy dokładnie to wszystko się działo. Co więcej, wiadomości o „rybałce” pojawiły się po tym, jak Moskwę obiegła plotka, że ze zdrowiem Putina znowu jest coś nie tak. Zawsze w podróżach towarzyszą Putinowi dziennikarze z kremlowskiej ekipy (choćby jeden zwykle znajduje się u boku prezydenta na wypadek, gdyby okazało się, że szef ma coś ważnego do powiedzenia) – podczas łowów na szczupaka nie było nikogo z dziennikarskiej braci.
Nie wiadomo, czy była to zamierzona prowokacja służby prasowej czy przypadkowe potknięcie, dość że Putin skoncentrował na sobie uwagę mediów i internetowego światka komentatorów. Putin zdrowy, sprawny, pogromca fauny i flory. Plotkę o pogorszeniu się stanu zdrowia wyciszono.
A do tych innych tematów, które rondem swego zawadiackiego kapelusza prezydent przysłonił, jeszcze wrócimy.

Czego boją się Rosjanie

Pracownia socjologiczna WCIOM przeprowadziła doroczne badania opinii publicznej „Ranking zagrożeń 2013”. Pierwsze miejsce na liście zajął „napływ do Rosji imigrantów” (35%), kolejne lokaty: „upadek kultury, nauki i oświaty” (33%), „katastrofa ekologiczna” (28%), „zamachy terrorystyczne na ważne obiekty strategiczne” (28%), „wyczerpanie zasobów naturalnych” (25%), „pęknięcie w łonie rządzącej elity” (24%), „wymieralnie ludności z powodu zbyt małej liczby urodzeń” (23%).
Rosjanie już nie lękają się, że rozpadnie się państwo – taką obawę wyraziło 9% (w 2005 roku, kiedy ranking sporządzono po raz pierwszy, ta pozycja zebrała 34% głosów). Nie bardzo wierzą w możliwość wojny domowej (13%), niespecjalnie boją się epidemii (17%), lądowania kosmitów (19%), wojny z Zachodem (11%), konfliktów z najbliższymi sąsiadami (10%). Tylko 6% boi się, że do władzy w Rosji dojdą faszyści.
Pozycja „napływ imigrantów” pojawiła się w badaniu dwukrotnie: w 2005 roku i teraz. Osiem lat temu wskazało takie zagrożenie aż 58% respondentów. Przez kolejne lata pytania o to nie zadawano, choć problem przecież nie zniknął.
Temat „obcych” często gości na pierwszych stronach rosyjskich gazet. W 47-tysięcznym mieście Pugaczow doszło niedawno do buntu. Zaczęło się od bójki o dziewczynę, w wyniku której młody Czeczen zabił „miejscowego”. Ludzie wyszli na ulicę domagać się „sprawiedliwości”, omal nie doszło do linczu. Miasto dyszało żądzą odwetu na „czarnych”, jak pogardliwie nazywa się w Rosji przybyszy z Kaukazu. Tłum zablokował drogę. Do wysokich instancji popłynęły nawoływania o wysiedlenie z miasta wszystkich Czeczenów. To tylko jeden z wielu przykładów pokazujących, jak podgrzana jest atmosfera, jakie emocje wywołuje w Rosji temat imigrantów. A trzeba podkreślić, że wrogie nastawienie wobec „obcych” dotyczy nie tylko przybyszy spoza Rosji, ale też obywateli tego kraju: przede wszystkim mieszkańców Kaukazu Północnego. (W badaniu WCIOM nie określono, jakich „obcych” boją się u siebie Rosjanie).
Komentujący ten wynik badania eksperci twierdzą, że źródłem obaw stają się te zjawiska, z którymi człowiek styka się bezpośrednio lub o których często słyszy z mediów. Tak wielu uczestników sondażu wymieniło migrantów jako zagrożenie, bo temat jest ciągle obecny w przestrzeni publicznej. Podobnie rzecz się ma z sytuacją w oświacie (choćby głośna dyskusja o jednolitych egzaminach państwowych) czy nauce (awantura związana z narzucanymi odgórnie planami zreformowania Rosyjskiej Akademii Nauk).

Wypuścić Nawalnego

Sytuacja wokół procesu Aleksieja Nawalnego zmienia się tak szybko, że trudno nadążyć. A dzieją się rzeczy niezwykłe. Jeszcze w dniu ogłoszenia wyroku skazującego na karę pięciu lat pozbawienia wolności i zamknięcia w areszcie śledczym do czasu uprawomocnienia się wyroku prokuratura (tak, prokuratura, nie obrona) wniosła o zwolnienie skazanego. Nawalny może do momentu rozpatrzenia apelacji przez sąd wyższej instancji przebywać na wolności.
„Ta apelacja prokuratury [o zwolnienie Nawalnego do czasu uprawomocnienia się wyroku] znacznie dobitniej niż cały proces w Kirowie pokazują, że nasz wymiar sprawiedliwości nie kieruje się prawem, a reaguje na komendy z góry” – powiedział moskiewski adwokat Ałchas Abgadżawa. Ani Abgadżawa, ani żaden inny prawnik indagowany przez media nie mógł sobie przypomnieć podobnego precedensu. Ale być może nigdy żaden z podsądnych nie był tak bardzo potrzebny w wyborach mera Moskwy, jak Nawalny potrzebny jest dziś człowiekowi Putina, merowi Siergiejowi Sobianinowi.
Żeby wytłumaczyć tę łamigłówkę, trzeba się cofnąć w czasie. Sobianin jest merem od 2010 roku, został mianowany przez prezydenta na pięcioletnią kadencję. Zgodnie z kalendarzem powinien trwać na posterunku do 2015 r. Ale w ubiegłym roku zmieniły się przepisy regulujące wyłanianie przedstawicieli władz regionalnych, wprowadzono m.in. bezpośrednie wybory mera Moskwy. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby Sobianin „dosiedział” na stolcu do 2015 r. i dopiero wtedy mogłyby się odbyć terminowe wybory. Tymczasem na początku czerwca mer wykonał klasyczną ucieczkę do przodu: podał się do dymisji. A prezydent natychmiast udzielił mu zgody na start w przyspieszonych wyborach. Krótki terminu elekcji (8 września) daje fory Sobianinowi, któremu zresztą sondaże od początku wyścigu wyborczego dawały miażdżącą przewagę nad zaskoczonymi rywalami, którzy mieli nikłe szanse na przygotowanie się do walki.
W tej kombinacji wyborczej chodzi nie tylko o to, by utrzymać stanowisko, ale może przede wszystkim, by pokazać, że nawet w mateczniku protestów w uczciwej walce przedstawiciel obozu władzy może wygrać, bez fałszerstw. Do uzyskania mocnej legitymacji Sobianinowi potrzebny jest wiarygodny konkurent, który wszelako ma niewielkie szanse na wygraną. Aleksiej Nawalny był z tego punktu widzenia idealnym kandydatem – bez własnego zaplecza politycznego (jego partia nie została zarejestrowana), bez jednoznacznego poparcia środowisk opozycyjnych, polegający na aktywistach internetowych, nieznany szerokim masom wyborców.
Sobianin osobiście pomagał Nawalnemu w zdobyciu niezbędnej liczby podpisów od członków rad dzielnicowych (kandydaci muszą przejść przed rejestracją tzw. filtr municypalny, czyli zebrać głosy poparcia w dzielnicach). Nawalny przyjął dar. I oto kiedy już został zarejestrowany jako kandydat, nagle – bach! Wyrok – i to poważny, realny, a nie w zawieszeniu, kajdany, areszt. A więc kandydat wypada – bo jak prowadzić kampanię wyborczą z aresztu, z perspektywą wyroku opiewającego na całą kadencję mera. Nawalny zrazu powiedział, że wycofuje się z wyborów. Dziś jednak podtrzymał chęć startu.
Wróćmy jeszcze na chwilę do cudu uwolnienia. „Wyzwolicielem Nawalnego jest Siergiej Sobianin – napisał Władimir Pastuchow w „Nowej Gazecie”. – Aresztowanie Nawalnego sprawiło, że mer znalazł się w idiotycznej sytuacji. Walczy o pełnowartościową legitymację władzy, dlatego postanowił zagrać bardziej otwartą partię i dopuścić do udziału konkurentów. To nie znaczy, że Sobianin zrezygnuje z wykorzystania „adminresursu” podczas kampanii czy podliczania głosów”.
Moskiewskie wróble ćwierkają dziś, że najpierw zakucie Nawalnego w kajdanki, a potem wypuszczenie na czas kampanii wyborczej to świadectwo rozłamu w elitach. Jedna grupa optuje za metodami brutalnymi, represyjnymi, a druga woli bardziej subtelne rozwiązania. Politolożka z Centrum Carnegie Lilia Szewcowa nie ma cienia wątpliwości co do tego, która grupa ma więcej do powiedzenia. „W pewnym momencie oni [Kreml] zdali sobie sprawę, że jeszcze mogą wykorzystać Nawalnego, aby wrześniowe wybory mera uczynić bardziej przekonującymi, dającymi czystszą legitymację władzy. Wsadzić go do więzienia zawsze zdążą, kiedy Nawalny wybory przegra”.

Posadzić Nawalnego

Salę sądu w Kirowie Aleksiej Nawalny opuścił dziś w kajdankach. Podobnie jak sądzony razem z nim Piotr Oficerow. Sędzia odczytał sentencję wyroku: pięć lat kolonii karnej za machinacje przy sprzedaży 10 tys. metrów sześciennych drewna należącego do przedsiębiorstwa Kirowles na łączną sumę 16 milionów rubli (1,6 mln złotych) dla Nawalnego, cztery lata dla Oficerowa. Żadnych motywów politycznych w sprawie sędzia się nie dopatrzył, dowody przedstawione przez obronę uznał za nieprzekonujące, dowody przedstawione przez oskarżenie – za wystarczające, by wydać wyrok skazujący. Przy czym sędzia był zgodny z prokuraturą do tego stopnia, że werdykt słowo w słowo spisał z aktu oskarżenia, zmienił tylko jedną rzecz: w stosunku do tego, czego żądał prokurator, o rok skrócił wyroki obu oskarżonym.
Jeszcze wczoraj Nawalny został oficjalnie zarejestrowany jako kandydat w wyborach mera Moskwy. Dzisiejszy wyrok może być zaskarżony do sądu wyższej instancji, teoretycznie więc udział Nawalnego w wyborach jest możliwy, jeżeli wyższa instancja obecny wyrok skazujący uchyli. W najbliższym czasie sprawa udziału w wyborach się wyjaśni. Jeżeli wyrok się uprawomocni, to wszystko będzie jasne: Nawalny zgodnie z prawodawstwem nie będzie mógł startować w wyborach. Ani tych, ani żadnych.
Amnesty International wezwała do natychmiastowego uwolnienia Nawalnego i Oficerowa, na polityczny charakter rozprawy zwrócili uwagę amerykański ambasador w Moskwie i europejska minister spraw zagranicznych.
W Moskwie, Petersburgu i wielu innych miastach odbyły się wieczorem protesty przeciwko wyrokowi. Zebrało się kilka-kilkanaście tysięcy. „Kosmonauci”, jak określa się ubranych w kaski i kamizelki kuloodporne funkcjonariuszy specjalnych formacji policji, sprawnie zatrzymali ok. 60 osób w Moskwie, 30-50 osób w Petersburgu. Jeden z uczestników ulicznej akcji trzymał niewielki karton z napisem: „Nawalny przeszkadza im spokojnie kraść”. W skrócie to oddaje istotę sprawy. Inicjatywa Nawalnego „Rospil.ru” pokazywała czarno na białym, jak urzędnicy – ci bliscy tronu i ci trochę dalsi – rozkradają bez żenady państwowe pieniądze, jak się tuczą, jak omijają przepisy, jak wycierając sobie gębę patriotycznymi frazesami, kupują luksusowe mieszkanka na Florydzie, kształcą dzieci i trzymają korupcyjną rentę na bankowych kontach na opluwanym Zachodzie itd. Nawalny nadepnął na odcisk szefowi Komitetu Śledczego, Aleksandrowi Bastrykinowi. Ten główny Sherlock Holmes putinowskiej Rosji zakupił sobie po cichutku mieszkanie w Pradze, choć przepisy dotyczące urzędników państwowych zabraniały mu posiadania zagranicznych nieruchomości. Nawalny to wywąchał i podał do publicznej wiadomości. Bastrykin gęsto i nieprzekonująco się tłumaczył. Sprawę „Kirowlesu” dwukrotnie umarzano z powodu braku znamion przestępstwa. Na osobiste polecenie Bastrykina śledztwo wznowiono, kierując się starą wypróbowaną zasadą: „jest człowiek, musi znaleźć się paragraf”. Doprowadzono do procesu z pogwałceniem procedur i zdrowego rozsądku.
Spośród licznych emocjonalnych wpisów na portalach internetowych i blogach, komentujących wyrok, jaki zapadł w Kirowie, zacytuję blogera Antona Nosika: „Możecie mnie wsadzić do więzienia za kradzież moskiewskiego powietrza, ogłosić, że jestem szwedzkim szpiegiem, ale ja jestem wolnym człowiekiem w wolnym kraju i tego mi nie odbierzecie. Nie jesteście w stanie zmusić normalnych ludzi do tego, by się bali, tak jak nie jesteście w stanie nikogo zmusić, by was szanowano, nikczemna sforo złodziei. A swoje plany przekształcenia Rosji w imperium strachu wsadźcie sobie w d…”. Pisarz Lew Rubinstein napisał, że trudno mu dziś znaleźć w bogatym języku rosyjskim słowa, które byłyby w stanie oddać temperaturę jego emocji i nie zmienić się w potok wulgaryzmów.
Zacytuję jeszcze wpis Aleksieja Germana juniora, reżysera, człowieka niespecjalnie zaangażowanego w politykę. Jego opinię można uznać za umiarkowane zdanie środowiska inteligencji: „O ile wcześniej pewna część inteligencji i nie tylko odnosiła się do Nawalnego sceptycznie, to teraz ci sami ludzie, kierując się zwyczajną przyzwoitością, będą go popierać. Na naszych oczach z postaci niejednoznacznej Nawalny staje się postacią mitologiczną”.
Natomiast prokremlowska publiczność lansowała w internecie hashtag #Sielworik [posadzili złodziejaszka] i cieszyła się, że Nawalnemu udowodniono przekręt. Jakże więc teraz będzie walczył dalej z nieprawidłowościami, skoro sam – w ich mniemaniu, rzecz jasna – przestał być rycerzem na białym koniu.
Władze coraz mocniej przykręcają śrubę. Proces za procesem, wyrok za wyrokiem. Nie ma przebacz. „Ten system uznaje za winnego każdego, kto jest przeciwko Putinowi. Wystarczy popaść w konflikt z urzędnikami, ale najniebezpieczniejsze jest wyjawienie sekretnych przestępczych powiązań biznesu i władzy” – napisał w komentarzu korespondent „The Times”. Nawalny zrobił i jedno, i drugie. Szef rozgłośni radiowej Echo Moskwy Aleksiej Wieniediktow przypomniał dzisiaj, że Nawalny miał czelność powiedzieć w jednym z wywiadów, że jeżeli on będzie u władzy, Putin będzie siedział.
To dopiero pierwsza odsłona: prokuratura dziś po południu nieoczekiwanie ogłosiła, że podaje apelację w sprawie aresztowania Nawalnego i Oficerowa. Może obaj zostaną wypuszczeni i do momentu rozpatrzenia sprawy w sądzie wyższej instancji będą odpowiadać z wolnej stopy. W przekładzie na język piłkarski – ogłoszono jeszcze dogrywkę. Choć to, kto komu strzeli karnego, jest jasne jak słońce.

Śmierć po raz drugi

System pokazuje coraz bardziej ponure oblicze. Dziś sąd rejonowy dzielnicy twerskiej Moskwy uznał prawnika pracującego dla Hermitage Capital Siergieja Magnitskiego winnym zarzucanych mu czynów – opracowania dla zatrudniającej go firmy schematu pozwalającego uchylać się od podatków, co umożliwiło brytyjskiej fundacji niedopłacenie 522 mln rubli podatków. Sąd odstąpił od wymierzania wyroku z powodu śmierci prawnika (listopad 2009, areszt śledczy Matrosskaja Tiszyna; został aresztowany po tym, jak ujawnił przewały finansowe, jakich dopuszczają się wysocy urzędnicy MSW; zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach; wskazywani przez Magnitskiego urzędnicy zostali wybieleni).
To pierwszy w sowieckiej i rosyjskiej praktyce sądowej proces nad nieżyjącym oskarżonym. Przepisy dopuszczają pośmiertny proces, ale tylko na żądanie rodziny zmarłego (wyłącznie jeśli ma to na celu rehabilitację). Tymczasem krewni Magnitskiego nie tylko z takim wnioskiem nie występowali, ale odmówili udziału w procesie i oświadczyli, że jest on amoralny i niezgodny z prawem. Dlaczego w takim razie proces się odbył? Ze względu na społeczną wagę sprawy – argumentowały władze.
Drugim oskarżonym w procesie był dyrektor generalny Hermitage Capital William Browder, który miał zastosować schemat Magnitskiego. Zaocznie skazano go na karę dziewięciu lat pozbawienia wolności. Wielka Brytania odmówiła wydania Browdera w ręce rosyjskiego wymiaru sprawiedliwości.
Magnitski, jak głosi orzeczenie sądu, wymyślił i wprowadził w życie mechanizm oszustwa podatkowego: zarejestrował w 2001 roku w Kałmucji (republika na południu Rosji) dwie firmy, w których fikcyjnie zatrudniano inwalidów. Dzięki temu firmy mogły wystąpić o ulgi podatkowe. Magnitski działał w interesach Browdera.
Prowadzone w tej sprawie śledztwo umorzono w 2009 r. w związku ze śmiercią Magnitskiego. Wznowiono je jednak w sierpniu 2011 r. Proces zaczął się na początku br.
Ponieważ rodzina Magnitskiego odmówiła udziału w procesie, obrońcę przydzielono z urzędu. Wyznaczony adwokat wielokrotnie wskazywał, że proces narusza kodeks postępowania karnego i stoi w sprzeczności z orzeczeniem Sądu Konstytucyjnego. Zdaniem Amnesty International, proces nie jest sprawiedliwy: Magnitski nie ma możliwości osobistego udziału w rozprawach, został pozbawiony jednego z podstawowych praw – prawa do obrony. Mimo to proces toczył się dalej.
W przeddzień ogłoszenia wyroku w procesie Magnitskiego-Browdera przedstawiciele Hermitage Capital opublikowali list: „Sąd po śmierci to polityczny kafkowski proces putinowskiego reżimu, zorganizowany w celu ochrony urzędników, którzy ukradli Rosjanom 5,4 mld rubli, a co odkrył Siergiej Magnitski. Proces jest świadectwem braku poszanowania władz dla praw i swobód jednostki […], pogardy dla prawa i dla swoich obowiązków. Urządzając pośmiertny proces Magnitskiego i zaoczny nad Browderem za rzekome uchylanie się od płacenia podatków, rosyjskie władze zignorowały fakt przedawnienia wszystkich domniemanych uchybień – termin upominania się o nieopłacone podatki minął dziewięć lat temu, a termin pociągnięcia za to do odpowiedzialności karnej – dwa lata temu”. Jeszcze dobitniej wyraził się Browder: „Dzisiejszy werdykt sądu zostanie zapisany w annałach rosyjskiej historii jako jeden z najbardziej haniebnych od czasów Józefa Stalina. To pierwszy wyrok skazujący wobec zmarłego, orzeczony w Europie od dziesięciu wieków. Determinacja, z jaką Putin działa, dowodzi, że jest gotów mścić się na każdym, kto obnaża złodziejstwo i korupcję, którym on patronuje”. „Jeżeli Browder pojawi się na terytorium Rosji, będzie siedział” – powiedział szef parlamentarnej komisji ds. prawa Paweł Kraszeninnikow. Deputowany uznał, że proces Magnitskiego-Browdera to „normalna praktyka sądowa. Byli we dwóch [oskarżeni], nie można rozpatrywać sprawy jednego bez sprawy drugiego”.
Wprowadzający sankcje wobec osób winnych śmierci Siergieja Magnitskiego tzw. akt Magnitskiego, przyjęty pod koniec 2012 r. przez Kongres USA, stał się jednym z powodów ochłodzenia i napięć na linii Moskwa-Waszyngton. Kreml był oburzony i szukał sposobów, by dotkliwie odwinąć się Ameryce. Ten proces to w pewnym sensie sąd nad tą listą. System pokazuje, że będzie do upadłego bronił ludzi, których oszustwa wychwycił i upublicznił Magnitski. Bo to ludzie systemu. Na tym system się trzyma. Trudno uwierzyć, że proces i wyrok jest przypadkiem. Przecież trzeba pokazać światu, że Magnitski, którego broni Zachód, to skazany prawomocnym wyrokiem „najbardziej humanitarnego sądu” oszust, a nie żaden bojownik o wolność i prawdę.
Kiedyś prezydent Putin powiedział, że dorwie czeczeńskich terrorystów nawet w kiblu. Można sparafrazować tę frazę i powiedzieć, że system konsekwentnie będzie ścigał swoich wrogów i dorwie ich nawet w trumnie.

Zagraniczny agent Putina

Kiedy byli nastolatkami, ćwiczyli wspólnie chwyty dżudo. Kiedy jeden z nich zaczynał swój niewolniczy trud na galerach, a drugi był dyrektorem petersburskiej Szkoły Mistrzów Sportu, wspólnie wydali podręcznik sztuk walki „Dżudo – historia, teoria, praktyka” i inne książki poświęcone tej dyscyplinie. Dziś jeden z dżudoków nadal haruje na kremlowskich galerach, a drugi jest zasłużonym trenerem, działaczem sportowym, deputowanym Dumy Państwowej z ramienia Jednej Rosji, prezesem Międzynarodowej Federacji Sambo. Obaj troszczą się o pozytywny wizerunek Rosji w świecie.
O kim mowa? Dżudoka na galerach to prezydent Władimir Putin, a jego dawny partner na tatami i współautor książek o umiłowanym sporcie to Wasilij Szestakow. Znowu mają coś wspólnie do zagrania.
W Londynie podano do wiadomości, że pod koniec czerwca zarejestrowano tu fundację „Pozytywna Rosja”. Jej zadaniem jest popieranie wszelkich inicjatyw mających na celu stworzenie pozytywnego wizerunku Rosji w Wielkiej Brytanii i nie tylko. Na czele fundacji stanął Szestakow.
Brytyjska „Pozytywna Rosja” nie jest pierwszą instytucją, zajmującą się kreowaniem dobrego wizerunku współczesnej Rosji poza jej granicami (od razu powstaje też historyczna paralela: ZSRR po mistrzowsku wykorzystywał postępowych zachodnich intelektualistów i ludzi kultury do głoszenia chwały komunizmu, za Leninem nazywano ich poetycko „pożytecznymi idiotami”). Dwa rosyjskie instytuty demokracji i współpracy powstały przed sześciu laty w Paryżu i Nowym Jorku. Na ich czele stanęli zasłużeni towarzysze walki ideologicznej. Prawnuk Wiaczesława Mołotowa, Wiaczesław Nikonow objął z kolei stanowisko utworzonej też kilka lat temu fundacji „Russkij Mir”, do której zadań należy propagowanie rosyjskiej kultury i utrwalanie dobrego wrażenia o Rosji. Czy wizerunek Rosji w świecie poprawił się dzięki tym domom kultury radzieckiej? Może by się i poprawił, gdyby nie to, że rosyjska rzeczywistość na świecie niespecjalnie się podoba: fałszowanie wyborów czy przykręcanie śruby na każdym odcinku frontu (w tym m.in. wprowadzenie obowiązku rejestrowania się jako zagraniczni agenci dla NGO, finansowanych z zagranicy).
Ale wróćmy do „Pozytywnej Rosji”. Jak miesiąc temu pisała petersburska „Fontanka”, w pałacu Kensington odbyła się uroczystość, podczas której spotkali się przedstawiciele brytyjskiej arystokracji i Rosjanie z czołówki listy „Forbesa”. Na czele delegacji rosyjskich miliarderów stanął Wasilij Szestakow – miliarderem wprawdzie nie jest, ale w maju został obdarzony tytułem honorowego obywatela londyńskiego City. Ponadto według oficjalnych zapowiedzi, wieczór poświęcony był 75-leciu sambo. Ale korespondent „Fontanki” donosił, że tak naprawdę chodziło nie o sporty walki i popychanie kandydatury sambo jako dyscypliny olimpijskiej, ale o lobbing pomysłu fundacji „Pozytywna Rosja”. Tak na marginesie, bankiet odbył się na koszt przyjaciela Silvio Berlusconiego, honorowego prezesa włoskiej federacji sambo, Vincenzo Traniego.
I jeszcze jedno: „Struktury, podobne do „Pozytywnej Rosji” są zagranicznymi agentami w czystej postaci – napisał w komentarzu na portalu „Slon.ru” Paweł Czernomorski. – Per analogiam można by wymienić British Council czy francuski odpowiednik, kształtujące pozytywny wizerunek swoich krajów na świecie [tak na marginesie: filie British Council zostały z Rosji wypchnięte w 2008 roku – http://labuszewska.blog.onet.pl/2008/01/22/british-council-w-trybach-przykrej-wojny/; u siebie żadnych „zagranicznych agentów” Rosja nie toleruje, a sama chętnie z gościnności niezrażonych wyspiarzy korzysta – AŁ]. Rosja na razie nie może się pochwalić sukcesami w dziedzinie propagowania pozytywnego wizerunku. Zamiast globalnej agencji piarowskiej u nas powstają puste synekury z tytułami i niemałym finansowaniem z budżetu”.
Teraz jak to w celebryckich bajkach bywa, Szestakow zapewnia na prawo i lewo, że to Anglicy wystąpili z propozycją stworzenia takiej fundacji, która będzie pracować nad wizażem Rosji. Takiej propozycji wychodzącej od brytyjskiego premiera i bliskiego krewnego angielskiej królowej nie można odrzucić.
Szestakow zresztą ostatnio poszalał w Londynie jako lobbysta nie tylko w swojej dyscyplinie, ale znacznie szerzej. Dzisiaj uskrzydlony komentował zawarcie umowy sponsorskiej pomiędzy Aerofłotem a klubem Manchester United: „To doniosły krok z punktu widzenia wizerunku kraju. Taka reklama [piłkarze Manchesteru będą nosić na koszulkach emblemat Aerofłotu i latać na imprezy sportowe samolotami rosyjskiego przewoźnika] działa na ludzi. Patrzą na koszulkę zawodnika, widzą napis Aerofłot i od razu przychodzi im na myśl, że to dobre linie z dobrego kraju”.
„Kotlety otdielno, muchi otdielno” – powiedział kiedyś Władimir Putin, wyprowadzony z równowagi przez prezydenta Łukaszenkę podczas dyskusji o buksującej integracji. Ten słynny cytat można by zastosować do opisu rosyjsko-brytyjskich zawiłości. Bo z jednej strony honorowy obywatel City Szestakow, Aerofłot i przyjemne party w pałacu Kensington, a z drugiej lista Magnitskiego (ostatnio podano do wiadomości, że Londyn sporządził własną listę złożoną z 60 nazwisk Rosjan), rosyjscy antyputinowscy emigranci i jadowita prasa, krytykująca Putina od stóp do głów.

Milczenie prosiąt, czyli jeż w spodniach

Szpiegowski thriller polityczny z Edwardem Snowdenem w niejasnej roli tytułowej płynnie przeszedł w komedię omyłek, by ostatnio ostentacyjnie skręcić w stronę komedii romantycznej.
Zawiązanie akcji obiecywało wiele: 29-letni pracownik amerykańskiej agencji bezpieczeństwa NSA pod sztandarem walki z obłudą polityków wyjawił tajemnice wuja Sama, bliskiego kuzyna Wielkiego Brata. Według Snowdena, USA podsłuchuje i podpatruje swoich obywateli i nawet najbliższych sojuszników, a ponadto dokonuje ataków hackerskich na serwery rywali. Snowden udzielił wywiadu dziennikarzom „Guardiana” i „Washington Post” po ucieczce ze Stanów, siedząc w hotelu w Hongkongu. Cały świat się zaciekawił, prezydent Obama dostał szału, czym jeszcze bardziej zaciekawił świat zaciekawiony rewelacjami Snowdena. Zdenerwowali się także podsłuchiwani partnerzy. Na prezydenta Obamę. Ale z przyznawaniem prawa pobytu Snowdenowi nikt się nie wyrywa. Bronią go niektórzy rosyjscy komentatorzy, organizacje obrony praw człowieka i WikiLeaks. Media zgodnie rzuciły się na wakacyjną atrakcję i rozwałkowywały ją na cienkie plasterki.
Rozwinięcie akcji przyniosło rozczarowanie – nie tylko widzom, którzy stracili z oczu głównego bohatera skandalu, ale także być może samemu bohaterowi. Z niewiadomych powodów Snowden opuścił 23 czerwca hotel w Hongkongu (albo nie opuścił), wsiadł pod opieką prawniczki WikiLeaks do samolotu rejsowego do Moskwy (albo i nie wsiadł), pod swoim nazwiskiem albo i nie swoim, i bez przeszkód wylądował na Szeriemietjewie. Z paszportem albo i bez paszportu. Tam podobno koczuje do dziś, co chwila wpadając na inny pomysł wykaraskania się z opresji (ostatnio azyl zaproponowały mu Nikaragua, Wenezuela i Boliwia). Albo i nie koczuje.
Podczas kryzysu karaibskiego gensek Nikita Chruszczow oznajmiając o wysłaniu rakiet na Kubę, wypowiedział słynny aforyzm: „wpuściliśmy Amerykanom jeża do spodni”. Sądząc z rosyjskich komentarzy prasowych, po wylądowaniu Snowdena w Moskwie panowało oczekiwanie, że Rosja znowu będzie miała okazję wpuścić Amerykanom jeża do spodni. Snowden demaskujący podłość światowego hegemona wpadł Rosjanom jak gruszka do antyamerykańskiego fartuszka. Nic tylko brać, nic tylko korzystać, nic tylko wykazywać niegodziwości, łamanie reguł i praw jednostki. Ale czas płynął, wuj Sam groźnie ściągał brwi, Snowden nie wsiadał do kolejnych samolotów lecących do Hawany. Nie został też zabrany do prezydenckich odrzutowców, którymi podróżowali wizytujący akurat Moskwę prezydenci nieprzychylnych Waszyngtonowi krajów Ameryki Łacińskiej. Powstało nawet wrażenie, że to Rosjanie ze Snowdenem na Szeriemietjewie mają teraz jeża w spodniach.
Spekulacje na pewien czas przerwał prezydent Putin: „Przybycie [Snowdena] do Moskwy było dla nas całkowitym zaskoczeniem – powiedział na konferencji prasowej w Finlandii. – Przyjechał jako pasażer tranzytowy. Nie potrzebuje więc ani wizy, ani żadnych innych dokumentów, ma prawo kupić bilet i odlecieć, dokąd chce. Nie przekroczył granicy, więc jakiekolwiek oskarżenia pod adresem Rosji to brednie. Co do potencjalnego wydania [Snowdena] Stanom Zjednoczonym, to możemy wydawać obywateli obcych państw tylko tym państwom, z którymi mamy zawarte odpowiednie międzynarodowe umowy o wydawaniu przestępców. Mam nadzieję, że to w żaden sposób nie odbije się na pragmatycznym charakterze naszych stosunków z USA i mam również nadzieję, że nasi partnerzy to zrozumieją”. Prezydent zapewnił, że Snowden nie jest agentem rosyjskich służb i dodał, że nie zamierza zagłębiać się w sprawę Snowdena: „Z tym jest tak, jak ze strzyżeniem prosiąt: dużo wrzasku, a sierści mało”. Sekretarz prasowy Putina dodał później, że uciekinier mógłby liczyć na pozostanie w Rosji, gdyby zrezygnował z antyamerykańskiej działalności.
Snowden zrezygnował z ubiegania się o azyl w Rosji. Tymczasem na scenę wkroczyła Anna Chapman, zdemaskowana w USA trzy lata temu rosyjska agentka, o której już wszyscy zdołali zapomnieć. Rudowłosa szelmutka wysłała Snowdenowi za pośrednictwem Twittera propozycję matrymonialną. Snowden wyraził wstępne zainteresowanie.
Ciąg dalszy niewątpliwie niebawem nastąpi, bo do omówienia zostało mi jeszcze wiele interesujących wątków. Poza tym – ten, co pisze scenariusze, jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w tej historii.