Archiwum autora: annalabuszewska

Czeczeni w Bostonie

Bracia Carnajewowie – 26-letni Tamerlan i 19-letni Dżochar – są podejrzani o dokonanie zamachu na maraton w Bostonie (15 kwietnia). Powody, dla których zdetonowali bomby na mecie biegu, będą przedmiotem drobiazgowego i zapewne długotrwałego śledztwa. Większość mediów i komentatorów już dziś nie ma jednak wątpliwości co do tego, że inspiracją dla aktu terroru była ideologia radykalnego islamizmu.
Tamerlan został zastrzelony podczas strzelaniny z policją w nocy z czwartku na piątek, ranny Dżochar – schwytany dziś przez policję. Obaj mieszkali w Stanach od kilku lat (według jednych źródeł – od dziesięciu lat, według innych – od pięciu). Pochodzili z czeczeńskiej rodziny, która od końca lat 90. mieszkała w Machaczkale (Dagestan), przedtem w Kirgizji.
Przez amerykańskich znajomych i kolegów charakteryzowani jako fajni ludzie, uczyli się, studiowali (jeden pobierał nawet stypendium), starszy uprawiał z powodzeniem boks i inne sztuki walki. Jak się okazało – otoczenie niewiele wiedziało o ich fascynacji islamizmem. Wedle słów rodziców, FBI interesowała się starszym synem, miała oko na to, czym się zajmuje, co czyta, jakie strony internetowe odwiedza. Tamerlan miał na swoim koncie epizod z policją: został zatrzymany za pobicie swojej dziewczyny.
Od braci Carnajewów odżegnały się natychmiast władze Czeczenii. Prezydent Kadyrow oznajmił: „Wszelkie próby powiązania Czeczenii i Carnajewów są skazane na niepowodzenie. Oni wyrośli w USA, ich poglądy i przekonania tam się formowały. Korzeni zła należy szukać w Ameryce”.
Co do tych korzeni, to za wcześnie, by wyrokować. Prasa powoli ujawnia szczegóły. Tamerlan w zeszłym roku wybrał się do Rosji, gdzie spędził siedem miesięcy. Co tam robił? Czy tylko odwiedził ojca w Machaczkale? Przedstawiciele rosyjskich służb specjalnych nie udostępnili amerykańskim kolegom żadnej informacji na temat jego pobytu. A o współpracę służb zaapelował w rozmowie telefonicznej z prezydentem Putinem prezydent Barack Obama.
„W 2010 roku służby USA zaczęły mówić o tym, że zagrożenie wewnętrzne [terroryzmem] jest większe niż zagrożenie z zewnątrz. Chodziło przede wszystkim o ludzi, którzy nie są związani z organizacjami terrorystycznymi, nie przechodzili szkoleń w afgańskich obozach, nie otrzymywali finansowania z zagranicy, ale inspirowali się radykalnymi ideami przez Internet” – piszą w komentarzu Andriej Sołdatow i Irina Borogan, rosyjscy dziennikarze specjalizujący się w tematyce służb specjalnych.
Amerykanie mieli się nad czym pochylić, jeśli chodzi o Tamerlana, który z upodobaniem słuchał pieśni w rodzaju „Poświęcę swoje życie dżihadowi” Timura Mucurajewa, najsłynniejszego czeczeńskiego barda. Założył na Youtube account, na którym zamieszczał ekstremistyczne treści. Wiadomo to teraz, gdy już do zamachu doszło. Dlaczego amerykańskie systemy czesania Internetu na obecność niebezpiecznych treści islamistycznych zawiodły? – pytają Borogan i Sołdatow. I wskazują na ciekawy aspekt historii z braćmi Carnajewami. „Być może [po zamachu w Bostonie] amerykańskie służby specjalne będą musiały spiesznie zmienić strategię współpracy z rosyjskimi służbami. Przez długie lata [amerykańscy] eksperci od zwalczania terroryzmu uważali, że obywatele USA nie są celami dla terrorystów na Kaukazie Północnym. W związku z tym nie było ścisłej współpracy pomiędzy FBI i FSB. […] Ponadto rosyjski MSZ w styczniu tego roku w ogóle ogłosił o zerwaniu umowy o współpracy z organami ścigania USA. Możliwe, że teraz Amerykanie będą potrzebować ponownego nawiązania współpracy. Skoro USA znajduje się na celowniku bojowników, to amerykańscy sportowcy mogą stać się celem podczas igrzysk w Soczi. Amerykanie mogą stanąć przed wyborem: albo iść w worku pokutnym na Łubiankę, albo zakazać swoim sportowcom wyjazdu na igrzyska. To na pewno nie będzie sprzyjać wypracowaniu twardego stanowiska USA w sprawie przestrzegania praw człowieka i politycznie motywowanych prześladowań w Rosji”.

Rosja znowu w sądzie

Pierwsza rozprawa Aleksieja Nawalnego przed sądem w Kirowie trwała 45 minut. Obrońcy oskarżonego poprosili o kilka dni na zapoznanie się z dokumentacją sprawy. Rozprawę odroczono więc do 24 kwietnia. Tłum dziennikarzy i sympatyków Nawalnego nie zdołał się dostać do sali rozpraw, szumny mityng odbywał się spontanicznie pod siedzibą sądu.
Nawalny jest najbardziej znaną twarzą opozycji pozasystemowej, w swoich publikacjach na blogu i w portalach internetowych Rospil.ru i innych tropi nieprawidłowości w funkcjonowaniu biurokracji i przewały finansowe oraz liczy majętności skorumpowanych bonzów. To na niego patrzą z nadzieją uczestnicy demonstracji ruchu białej wstążki. On sam nie ukrywa, że ma ambicje polityczne: kilka dni temu zapowiedział, że chce zostać prezydentem.
Według wersji śledztwa, w 2009 roku będąc doradcą gubernatora obwodu kirowskiego Nawalny miał zmusić szefa firmy Kirowles do zawarcia niekorzystnego kontraktu. Firma miała na tym stracić kilka-kilkanaście milionów rubli. „Śmieszne pieniądze. Nawet gdyby Nawalny rozkradł cały las obwodu kirowskiego, to urządzono by mu rutynowy proces [na niższym szczeblu], a centralny aparat Komitetu Śledczego [powołanego, by prowadzić najważniejsze śledztwa w kraju] nie zwróciłby na takie coś uwagi. Powodem, dla którego jednak zwrócił uwagę, było nazwisko Nawalnego” – pisze w komentarzu portal Polit.ru.
W sprawie domniemanych machinacji wokół firmy Kirowles dochodzenie wszczynano kilka razy. Po raz pierwszy, kiedy Nawalny pojawił się na firmamencie z rewelacjami o rozkradaniu państwowych pieniędzy przy realizacji wielkich kontraktów przez Transnieft’. Śledczy kopali, kopali, ale się niczego nie dokopali, sprawę umorzono „z braku znamion przestępstwa”. W zeszłym roku – po wielkich demonstracjach antyputinowskich, w których Nawalny brał aktywny udział – ponownie do sprawy powrócono. Sam szef Komitetu Śledczego Aleksandr Bastrykin w lipcu ub.r. urządził piekło podwładnym za zaniedbania, ci zabrali się ochoczo do roboty, niedostrzeżone uprzednio „znamiona przestępstwa” dostrzegli i wysmażyli akt oskarżenia. Nawalny też nie pozostał dłużny i wyciągnął Bastrykinowi posiadanie cichego mieszkanka w Czechach, gdzie główny śledczy Federacji Rosyjskiej ubiega się o prawo stałego pobytu, czego jako urzędnik państwowy nie powinien robić. (Więcej o tym: http://labuszewska.blog.onet.pl/2012/07/31/bloger-kontra-czeski-szpieg/)
To, że proces Nawalnego jest procesem politycznym, nie ulega wątpliwości dla rzeszy jego zwolenników i większości komentatorów prasowych. Niektórzy porównują go do procesu Chodorkowskiego. Oliwy do politycznego ognia dolał w zeszłym tygodniu rzecznik Komitetu Śledczego Władimir Markin, który oznajmił, że „góra” ma dosyć Nawalnego, który ją drażni. No i stąd ten proces. Ponadto Markin insynuował, że podczas studiów w Ameryce Nawalny mógł zostać zwerbowany przez służby specjalne.
Władze rzeczywiście są zniecierpliwione. Neutralizacja przywódców opozycji, nękanie czy prześladowanie uczestników demonstracji (więźniowie 6 maja), naloty na NGO – to elementy kampanii, karczującej „niepożądane elementy”.
W kampanii przeciwko Nawalnemu dla każdego coś miłego: Nawalny złodziej oraz Nawalny szpieg to hasła dla szerokiej publiczności, która nie czyta niszowych gazet i nie zagląda do Internetu (Nawalny ignorowany przez długi czas przez „podkabłuczną” telewizję, teraz jest obiektem jej zainteresowania; ale przedstawiany jest wyłącznie w czarnych barwach), natomiast teza Nawalny – projekt Kremla przeznaczona jest dla grona jego zwolenników, by podważyć zaufanie.
Nawalny opublikował w Internecie wszelkie dostępne dokumenty związane ze sprawą Kirowlesa http://navalny.livejournal.com/788038.html. Jego zdaniem, oskarżenie kupy się nie trzyma.
Komentarze oscylują wokół linii: posadzą – nie posadzą. Jeśli skażą – to na jaki wyrok: realny czy w zawiasach. Jeśli Nawalny zostanie skazany, to nie będzie mógł wystartować w wyborach. Sekretarz prasowy prezydenta pospieszył zapewnić, że Władimir Władimirowicz nie zamierza obserwować procesu Nawalnego. No pewnie, dlaczego miałby obserwować, skoro ma na głowie sprawy wagi państwowej. A może nie jest ciekawy, bo już zna wynik?

Dwie listy

Amerykanie opublikowali osiemnaście nazwisk rosyjskich urzędników i wysokich funkcjonariuszy MSW, którzy mieli bezpośredni związek ze sprawą Siergieja Magnitskiego. Zgodnie z przyjętym w grudniu ub.r. „aktem Magnitskiego”, osoby te nie otrzymają prawa wjazdu na terytorium USA, a ich aktywa w USA zostaną zamrożone.
Dzisiejszy „New York Times” uściśla, że oprócz jawnej części „listy Magnitskiego” istnieje jeszcze część druga – utajniona „ze względów bezpieczeństwa”. Osoby z tej drugiej części mają – jak pisze NYT – tak wielkie wpływy w Rosji, że administracja Baracka Obamy obawiając się sankcji ze strony Rosji wobec amerykańskich kongresmanów czy członków administracji, postanowiła objąć część nazwisk klauzulą tajności. Znaleźli się na niej urzędnicy dopuszczający się łamania praw człowieka. Wedle przecieków utajnioną czarną listę otwiera prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow.
Kadyrow na wieść o tym oświadczył, że nie zamierza odwiedzać USA – kraju, który łamie prawo na całym świecie, próbując zaprowadzić swoje porządki. „Widzimy, co oni wyprawiają w krajach arabskich. Jak im wygodnie, to popierają terrorystów, a jak niewygodnie, to są przeciwko terrorystom”. Poza tym prezydent Czeczenii wypomniał USA, że jakiś czas temu na amerykańskie terytorium nie wpuszczono jego konia, który miał brać udział w wyścigu. „Naruszyli prawa zwierząt. Od tego czasu mój koń choruje. A kiedy usłyszałem, że jestem na liście, zaraz oddałem bilet do USA i nigdy więcej nie zamierzam kupować biletu do Stanów, nawet jeżeli nie ma mnie na tej liście. Jestem dumny, że nie podobam się Ameryce” – dodał z przekąsem.
Może trochę się pospieszył, bo na razie nie ma oficjalnego potwierdzenia istnienia tajnej listy i nie wiadomo, czy Kadyrow na niej figuruje. Administracja Obamy stara się maksymalnie wygładzić ostre kanty i nie drażnić Kremla, listę, wedle enuncjacji prasy, ograniczono do minimum. Ale Kreml już od dawna jest rozdrażniony i ostrzy kły na Amerykę, znowu uznanej za głównego wroga Moskwy. Na listę Departamentu Stanu Rosja odpowiedziała własną „stop-listą”: też zawiera ona osiemnaście nazwisk. To ludzie mający związek z procesami dwóch Rosjan, sądzonych przez amerykańskie sądy – handlarza bronią Wiktora Buta i wożącego samolotem zabronione ładunki pilota Dmitrija Jaroszenki – oraz z torturami w więzieniu w Guantanamo. Osoby te nie zostaną wpuszczone do Rosji, gdyby zechciały tu przyjechać. O ich rosyjskich aktywach nic nie wiadomo.
Departament Stanu nie dał długo czekać na komentarz: „Rosja powinna przeprowadzić jak należy śledztwo w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci Magnitskiego, a nie działać wedle zasady oko za oko”.
Tymczasem nic nie wskazuje na to, by Hammurabi mógł spać spokojnie: zażarty mecz trwa. Na „akt Magnitskiego” Rosja odpowiedziała „ustawą Dimy Jakowlewa”. Teraz kolejną listą na listę. „Za kilka dni rozpocznie się proces Aleksieja Nawalnego [jeden z najpopularniejszych blogerów, tropiących nieprawidłowości i korupcję, oskarżony o narażenie na szkodę jednego z przedsiębiorstw zajmujących się sprzedażą drewna w obwodzie kirowskim]. Ten proces to główna odpowiedź Putina na listę Magnitskiego. Oraz procesy „więźniów 6 maja” [uczestnicy demonstracji 6 maja 2012 r., zorganizowanej w dzień inauguracji Putina, oskarżani są o złamanie prawa do zgromadzeń] – powiedziała w swojej cotygodniowej audycji „Kod dostępu” w Echu Moskwy Julia Łatynina. – To logiczne. No bo co Putin myśli o Ameryce? Że finansuje opozycję, wspiera demonstracje, znęca się nad rosyjskimi dziećmi i w ogóle myśli tylko o tym, żeby rozsadzić Rosję”.
Tymczasem sam Siergiej Magnitski, mimo że zmarł w 2009 roku w areszcie, został posadzony na ławie oskarżonych: przed sądem rejonowym w Moskwie toczy się przeciwko niemu proces. Oskarżenie chce dowieść, że dopuścił się on malwersacji finansowych.

Rosja zmęczona Putinem?

Jak się okazuje, tak – Rosja jest zmęczona Putinem. Ale to dopiero po roku 2018. O co chodzi? O wyniki ostatnich badań opinii publicznej na temat ewentualnego przyszłego prezydenta po upływie bieżącej kadencji Putina, czyli po roku 2018.
Za tym, by po 2018 roku na szczycie piramidy władzy stanął ktoś inny niż obecny umiłowany przywódca, po prostu ktoś nowy – bez wdawania się w dywagacje, z jakiego będzie obozu politycznego, w sondażu Centrum Lewady, opowiedziało się 55 procent pytanych. Reelekcja Putina zadowoliłaby 22 procent respondentów, powrót na Kreml Dmitrija Miedwiediewa – 8 procent.
Kilka miesięcy temu pisałam o wznowieniu jednego z ulubionego tematu ekspertów i jasnowidzów, czyli „kto po Putinie”, w związku z nagłym mianowaniem na stanowisko ministra obrony Siergieja Szojgu, naczelnego ratownika Rosji (http://labuszewska.blog.onet.pl/2012/11/12/operacja-nastepca-reaktywacja). Wtedy jak na komendę media zaczęły jałowe spekulacje, czy Szojgu to dobra kandydatura. Teraz nazwisko ministra pochodzącego z odległej Tuwy znowu wieńczy listę rozpatrywanych kandydatur. Aż 74 procent Rosjan wyraża do niego zaufanie. Według Lwa Gudkowa z Centrum Lewady, Siergieja Szojgu popiera konserwatywne skrzydło elektoratu Putina – ludzie w starszym wieku, mało wykształceni, słabo poinformowani, mieszkający na prowincji.
Dobrze na ogół zorientowani, co w kremlowskiej trawie piszczy, politolodzy Gleb Pawłowski i Igor Bunin od jakiegoś czasu mówią, że Putin ma „na wszelki wypadek” przygotowane kandydatury do przekazania schedy. Listy oczywiście nikt nie widział, w każdym razie nikt się nie przyznawał. Wszelako na giełdzie chodzą nazwiska z różnych porządków i różnych opcji. Oprócz Szojgu pojawia się nazwisko Aleksieja Kudrina, przez wiele lat ministra finansów i wicepremiera, autora programu oszczędzania w latach tłustych, wygryzionego z rządu przez Miedwiediewa, dalej wymienia się miliardera Michaiła Prochorowa, zapasowe lotnisko Kremla podczas ostatnich wyborów prezydenckich oraz Siergieja Sobianina, mera Moskwy, wielkiego niemowę, który wprawdzie zarządza Moskwą i nikomu na Kremlu nie wadzi, ale nic nie wskazuje na to, by się rwał na szczyty i umiał na tych szczytach postępować. Miedwiediewa na tej liście nie ma.
Tymczasem sami z siebie jeden po drugim już zaczęli się zgłaszać kandydaci na wyborach prezydenckich 2018. Jako pierwszy wyrwał się bloger, aktywista ruchu protestu, autor powiedzenia „partia oszustów i złodziei” na określenie Jednej Rosji, Aleksiej Nawalny. Właśnie czeka go proces o domniemane przewały przy wycinaniu lasu w obwodzie kirowskim.
Zaraz za nim pospieszył ze zgłoszeniem Dmitrij Diomuszkin, jeden z przywódców ruchu „prawdziwych Słowian”, głoszących wyższość rasy słowiańskiej nad innymi (w niedawnym wywiadzie przyznał się, że jak był mały, to wymalował cały żłobek w swastyki).
A dziś do tego grona dołączył Siergiej Mawrodi – autor największego szwindla po rozpadzie ZSRR: piramidy finansowej MMM, która oszwabiła 10-15 milionów naiwnych depozytariuszy. W 2007 roku został skazany za to na karę 4,5 roku pozbawienia wolności. Po wyjściu na wolność montuje kolejne piramidy, ale już z mniejszym powodzeniem. „Na pewno wystartuję w wyborach. To mój obywatelski obowiązek. MMM to dziś jedyna realna opozycja” – oznajmił Mawrodi.
Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki. Choć do wyborów jeszcze daleko i wszystko się może zdarzyć.

Goło i tęczowo

Zagraniczne wizyty prezydenta Putina rzadko znajdują się w centrum uwagi rosyjskiego społeczeństwa. Chyba że Władimir Władimirowicz wygłasza w Monachium wykład odgrzewający atmosferę zimnej wojny albo udaje się z przyjacielską wizytą do Pekinu, a chińskie tematy zwykle są „oprawiane” przez rosyjskie media pompatycznie, dworsko, w feudalnym ukłonie. Ostatnia blitz-wizyta prezydenta w Niemczech i Holandii nie przyniosła przełomowych wydarzeń, więc nie jest dziś głównym tematem rozmów w metrze czy „na kuchnie”, gdzie nadal toczą się w Rosji najbardziej interesujące rodaków rozmowy.
Wobec tego – czy warto się jej przyjrzeć? Zobaczmy.
Pierwszym etapem podróży był Hanower. Rosja i Niemcy od czasów kanclerza Schroedera, który zwykł nazywać przyjaciela Władimira krystalicznym demokratą, budowały swoje stosunki – przede wszystkim biznesowe – w dobrej atmosferze. Podczas prezydentury Dmitrija Miedwiediewa niemieckie elity przeżywały podniecenie graniczące z euforią w nadziei zapowiadanej przez Miedwiediewa liberalizacji, modernizacji, otwartości i swobody. Powrót na Kreml krystalicznego demokraty ściął te nastroje jak niewinne lilie. A kolejne inicjatywy Kremla w kierunku ograniczenia swobód obywatelskich jeszcze bardziej ochłodziły atmosferę. Niemiecka prasa pisze o Putinie i jego polityce przykręcania śruby krytycznie i twardo. Dialog z panią kanclerz Merkel, która zresztą nawet w lepszych czasach nie była bliską przyjaciółką Putina jak jej poprzednik, zapewne nie należał do przyjemnych. Z oficjalnych komunikatów nie wynikało, czy tematem rozmów były sprawy cypryjskiego kryzysu. Wiadomo natomiast, że poruszano kwestię praw obywatelskich, w szczególności masowych kontroli NGO w Rosji. Na konferencji prasowej, na której zwykle politycy starają się wygładzać ostre kanty, Merkel z naciskiem powiedziała: „Prezydent zapewnił nas, że nie chodzi o ograniczenie działalności tych organizacji. My jednak wyraziliśmy zaniepokojenie, dlatego że może być tak, że organizacje pozarządowe nie będą się rozwijać tak, jak by chciały. Jeszcze raz podkreśliłam, że Niemcy opowiadają się za silnym społeczeństwem obywatelskim, w którym [istnieje] wiele NGO”. Putin tłumaczył, że nie chodzi o zamykanie NGO, tylko o kontrolę ich finansowania. Jak twierdzą komentatorzy w Rosji, chodzi o dużo więcej: nie tylko o zagęszczenie atmosfery wokół NGO, zniechęcenie wolontariuszy do tego typu działalności czy zastraszenie, ale przede wszystkim o zgromadzenie danych o ludziach udzielających się w NGO, o charakterze ich pracy i kontaktów z zagranicą. Fantastycznie wpisał się w to dzisiaj Władimir Żyrinowski, który z rozmachem wykrzyczał dziś przed kamerami, że trzeba wszystkie te NGO pozamykać, bo to gniazda szpiegostwa. Dużo pani Merkel wskórała.
Ożywił skostniałą atmosferę wizyty w Niemczech happening aktywistek Femen podczas wizytowania targów hanowerskich przez wysoką delegację. Półgołe dziewczyny (dwie Ukrainki, dwie Niemki i Rosjanka) miały na ciele wypisane hasła zawierające nieparlamentarne określenia Putina i jego rządów po rosyjsku i angielsku. Rzuciły się na prezydenta z okrzykami, zostały odparte i powalone przez byków z ochrony. Putin zdążył zrobić zdziwione oczy (nota bene znowu bardziej skośne niż zwykle, najwyraźniej po kolejnym liftingu), uśmiechnąć się i jednej z uczestniczek pokazać kciuk zadarty do góry na znak akceptacji. Rosyjska telewizja też pokazała tę krótką migawkę, którą wczoraj tłukły na okrągło i smakowały na wszelkie sposoby niemal wszystkie telewizje świata. W rosyjskim reportażu wszelako napisy na plecach i biustach zostały starannie zasłonięte. Czy to już zadziałał kolejny z zakazów, wprowadzony na dniach (dzień bez nowego zakazu jest dniem straconym), a mianowicie zakaz używania w mediach przekleństw? Czy może rosyjscy nadawcy nie chcieli, by widzowie w Rosji zobaczyli, z jakimi napisami rzucały się na prezydenta femenki?
Kiedy prezydent oprzytomniał po ataku, był już w Holandii. Na konferencji prasowej z holenderskim gospodarzem miał przygotowaną kąśliwą replikę, jak potraktować wybryk półnagich aktywistek –roznegliżowanych, więc jak z takimi rozmawiać i przyjmować poważnie ich polityczne manifesty? „Nie zdążyłem zjeść śniadania. Gdyby one pokazały mi kiełbasę albo sadło, to bym się ucieszył, a te atrakcje, które one demonstrują – to jakoś nie bardzo”. Głodnemu kiełbasa na myśli, a nie jakieś wymalowane w „fucki” biusty. To ciekawe podejście do golizny. Pan prezydent sam się przecież chętnie prezentuje z odsłoniętym torsem. Owszem, nie na wystawie w Hanowerze, tylko w ostępach dzikiej przyrody ojczystej. Ale jednak używa tego wizerunku do robienia polityki.
I w Niemczech, i w Holandii zorganizowano kilka demonstracji przeciwko polityce Putina. W Hanowerze zgromadziło się przy wejściu na targi kilkaset osób z plakatami wspierającymi ruch protestu w Rosji, podważającymi legitymację władzy Putina zdobytą w wyniku sfałszowanych wyborów, krytykującymi represyjne akty prawne. Do tych wewnętrznych rosyjskich protestów dołączyli się Kurdowie i Syryjczycy, oskarżając Putina o wspieranie krwawego reżimu Asada.
W Holandii najwięcej uczestników zgromadziła demonstracja środowisk homoseksualnych, które protestowały przeciwko wprowadzeniu w niektórych prowincjach Rosji ustaw zakazujących propagandy homoseksualizmu i zakazowi zawierania małżeństw osób tej samej płci. Prezydent Putin odpierał ataki: „W Federacji Rosyjskiej nie ma żadnego ograniczania praw mniejszości seksualnych, korzystają one z pełni praw i swobód. Przypuszczam, że nie mają innego prezydenta, i ja jako prezydent bronię ich praw”. Dodał jednak, że wspomniane ustawy są odbiciem nastroju społeczeństwa. A on jako prezydent też musi to brać pod uwagę. W rosyjskich mediach zaraz się odezwały komentarze, że Putin nigdy na rynku wewnętrznym nie wypowiadał się na temat obrony praw mniejszości seksualnych. „Putin milczał, kiedy w Petersburgu przyjmowano homofobiczną ustawę, kiedy bito aktywistów środowisk gejowskich, kiedy zwalniano z pracy obrońców praw mniejszości” – napisała internetowa „Gazeta”.
Jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak, więc pan Putin przeszedł do ataku i wypomniał holenderskiemu premierowi, że w Holandii istnieje partia propagująca pedofilię. „Nie mogę sobie wyobrazić – powiedział Putin – by jakikolwiek sąd w Moskwie pozwolił na funkcjonowanie organizacji, która propaguje pedofilię. W Holandii to dopuszczalne. Jest taka organizacja”. Zdziwiony premier Mark Rutte odparł, że w Holandii pedofilia jest ściganym z mocy prawa przestępstwem.
I jeszcze jedna sprawa, którą skrzętnie zamiotły pod dywan rosyjskie media, a wałkowały holenderskie: prezydent planował pono odwiedzenie w Holandii mieszkającej tam na stałe z przyjacielem Holendrem córki, Marii Putinej. Sekretarz prasowy Putina indagowany w tej sprawie powiedział: „ta informacja nie odpowiada rzeczywistości”. Nie wiadomo tylko, która z tych informacji – że prezydent planował odwiedziny u córki czy że córka tu mieszka w eleganckim penthausie, jak donosiła niderlandzka prasa (ze zdjęciami). Temat rodziny prezydenta nadal jest tematem tabu do kwadratu.
„Ostatnia zagraniczna podróż Władimira Putina potwierdza widoczny od pewnego czasu trend. Narastająca w Rosji konserwatywna fala, przejawiająca się w rozlicznych zakazach wprowadzanych przez władze i obliczona przede wszystkim na rozszerzenie politycznego wsparcia w tradycyjnie nastrojonych warstwach społeczeństwa oraz na ograniczenie możliwości działania aktywnych warstw, spotyka się z również narastającym rozdrażnieniem w krajach Zachodu. To, co się dzieje obecnie w Rosji, rozchodzi się z zakorzenionymi w Europie tradycjami pluralistycznej demokracji” – podsumował efekty wizyty Aleksandr Iwachnik w internetowej Politcom.ru.

Antykorupcyjny przeciąg czy tylko show?

Jeśli nie możesz pokonać wroga, przyłącz się do niego – mówi znana maksyma. Prezydent Putin dojrzał już nawet do tego, żeby nie tylko przyłączyć się do wroga, ale nawet wziąć z jego rąk sztandar i stanąć na czele. O czym mowa? Państwo będziecie się śmiali – o walkę z korupcją.
Rosyjscy blogerzy – zrzeszeni, zinstytucjonalizowani, niezrzeszeni, pokorni i niepokorni – masowo wyciągają na światło dzienne, szczególnie w ostatnim czasie, fakty przekraczania przez deputowanych, ministrów, wysokich urzędników norm prawnych i etycznych. Zarobione „wysiłkiem ponad siły” (eufemistyczne określenie korupcji) ruble, skonwertowane na euro lub dolary, rosyjscy dygnitarze lokowali przez syte lata społecznego desinterresement na znienawidzonym Zachodzie. Pokupowali sobie przytulne mieszkanka w luksusowych apartamentowcach czy ustronne wille. Albo skrzętnie grosik do grosika składali na dyskretnych kontach bankowych.
Niektórzy z obnażonych dostojników łgali w żywe oczy z minami niewinnej putany, że nie mają nic wspólnego z małym mieszkankiem na Mariensztacie, o którym pisze jakiś „fiu-bździu” samozwańczy demaskator. Inni bez protestu i rozgłosu wycofywali się z arenki.
Prezydent Putin, który od kilku miesięcy pracuje nad skonsolidowaniem swojej bazy społecznej – konserwatywnie nastawionych prostych ludzi pracy – zabrał się więc do porządków w urzędniczej stajni Augiasza. Jeden z komentatorów napisał, że Putin patrzy na [stworzoną nawiasem mówiąc przez siebie] tak zwaną elitę z politowaniem i rozdrażnieniem jak na zapasionego psa, któremu już nawet nie chce się ruszyć z posłania. No cóż, dwór czyni króla. Demoralizacja elit nie pojawiła się przecież wczoraj, jest owocem kilkunastu lat dzielenia na „swoich” i „obcych”, przy czym „swoi”, a zwłaszcza „swoi bliscy”, mogli sobie pozwolić na dużo więcej niż gmin do „swoich” nienależący. „Swoi” mogli się obłowić. Kraść wedle rangi – mówiło się w carskiej Rosji. A w putinowskiej Rosji oficjalnej tabeli rang nie ma, więc każdy radził sobie jak mógł.
Jaki deszcz spadnie z tej chmury? Na razie przyjmowane są słuszne akty prawne. 2 kwietnia prezydent podpisał dwa dekrety wykonawcze do ustaw o przeciwdziałaniu korupcji oraz o kontroli zgodności wydatków urzędników państwowych z ich dochodami. Ustawy przewidują, że urzędnicy państwowi wszystkich szczebli, deputowani, a także szefowie korporacji państwowych nie mogą mieć kont za granicą. A w deklaracjach majątkowych wyżej wymienieni muszą wykazać nie tylko zagraniczne nieruchomości (które jako takie zakazane nie są), ale wskazać źródła ich finansowania. Prezydenckie ukazy dotyczą 1,3 miliona osób.
Szef prezydenckiej kancelarii Siergiej Iwanow oznajmił, że przez najbliższe pół roku będzie zbierał info o zagranicznych aktywach członków politycznej śmietanki. Ma powstać jednolity rejestr ich majątków. Termin złożenia deklaracji majątkowych przedłużono urzędniczej armii o trzy miesiące – do 1 lipca. „W walce z korupcją w Rosji nie ma i nie może być osób nietykalnych” – Iwanow wygłosił sentencję, którą teraz hafciarki wyszywają krzyżykami na kilimkach. Kilimki zawisną w urzędniczych gabinetach i będą przypominały ich właścicielom, że trzeba coś wymyślić, by się ratować. Sentencja Iwanowa w tłumaczeniu na język codzienności znaczy: „uwaga, uwaga! Koniec złudzeń, panowie, na każdego mamy haka”. A komu się nie podoba, kto uważa, że władza jest represyjna, że dzieje mu się krzywda, kto nie chce bezwarunkowo popierać projektów Kremla, to proszę opuścić życiodajne (a właściwie „życiodojne”) szeregi. Otwartym pytaniem pozostaje, jak się przyzwyczajeni do opływania w dostatki z renty korupcyjnej urzędnicy odniosą do genialnego planu pułkownika Krafta, pardon, Putina-Iwanowa. Już teraz w internecie można znaleźć porady, gdzie i jak bezpiecznie ulokować aktywa wycofane z zakazanych kont i dacz: należy kupować sztabki złota i dzieła sztuki. Ponadto oko Saurona można oszukać, rejestrując nieruchomości na małżonków i nieletnie dzieci.

Mural to też sztuka

Po przerwie wracam do pisania. Od 21 marca (daty ostatniego wpisu) bardzo dużo się wydarzyło. Tonący Cypr. Śmierć Borysa Bieriezowskiego. Putin dobiera się do skóry majętnym deputowanym i urzędnikom. Putin rozmawia z Chińczykami. Rosja nawołuje do spokojnego podejścia do brykającej Korei Północnej. Masowe naloty na biura NGO w Rosji. Po kolei postaram się do tego wrócić. Ale dziś chciałabym poświęcić wpis Paszy 183.
P183, Pasza183, po prostu Pasza. Zapewne Paweł Puchow lub Paweł Andropow. Nie wiadomo, jak się naprawdę nazywał. Przez brytyjską prasę został obwołany „rosyjskim Banksym”, choć sam dystansował się od tego określenia, twierdząc, że ma własny styl i nie powiela brytyjskiego kolegi. Uprawiał oryginalną sztukę street artu – inteligentne i piękne graficznie rysunki na murach, ulicach, zaspach. „Tak, miał swój styl – styl anarchistycznego romantyzmu. Jego bohaterowie idą pod prąd, przebijają mury” – napisała Anna Tołstowa w „Kommiersancie”. Wiele z jego prac utracono – budynki czy kawałki betonu, na których utrwalał swoje wizje, zostały zburzone, rozbite, zniszczone. Część znikała z przyczyn naturalnych (np. kompozycje na śniegu). Pozostały fotografie. Można je obejrzeć na stronie Paszy: http://183art.ru/
Dwa dni temu podano wiadomość, że Pasza 183 zmarł. Pochodził z Moskwy i tu głównie pracował. Ale wiele jego prac znajdowało się także w Petersburgu i innych rosyjskich miastach. Do najbardziej znanych należała praca „Prawda za prawdę”: naklejone na szyby sylwetki OMON-owców naturalnej wielkości, z pałami i z tarczami, na drzwiach wyjściowych na stacji moskiewskiego metra Krasnyje worota. Rysunek pojawił się 19 sierpnia 2011 roku w rocznicę sierpniowego puczu Janajewa (1991). Miał przypomnieć o tamtych dniach, o obywatelskiej postawie mieszkańców Moskwy.
Pasza 183 fanatycznie pilnował swego incognito. Nawet gdy dał się namówić, by na zeszłorocznym festiwalu reklamy w Jekaterynburgu wygłosić wykład o sztukach wizualnych, wystąpił w masce zakrywającej twarz. Udzielił wtedy też wywiadu dziennikarce AdMe. „Nie uważam siebie za politycznego artystę – mówił. – Mogę mówić o polityce, ale zajmować się nią cały czas? Nie. Dla mnie polityka to brudna rzecz, jeszcze gorsza niż reklama. Wdepniesz jedną nogą i już siedzisz po uszy. Wiele nie podoba mi się w polityce – i wtedy o tym mówię, ale nie mógłbym się zajmować nią cały czas. Jestem wychowany na ideologii protestu. Chyba jestem anarchistą – nie uznaję żadnej władzy. Mam absurdalne, pokręcone poglądy na życie. Niełatwo mi z tym. Uważam, że człowiek jest prawdziwy tylko wtedy, kiedy może zrezygnować z czegoś wielkiego na rzecz czegoś mniejszego, ale ważniejszego i bardziej potrzebnego”.
Nie wiadomo, jak umarł. Miał 29 lat.

Poeta o wilczym wieku

Dziś nie tylko pierwszy dzień kalendarzowej wiosny, ale także Światowy Dzień Poezji.
Mało o niej piszę, choć pisząc o Rosji, ciągle się o nią, chcąc nie chcąc, zahacza. W Rosji często cytuje się fragment wiersza Jewgienija Jewtuszenki „Poeta w Rosji to więcej niż poeta”. Coś w tym jest.
Inspiracją do tego, by zahaczyć o ten temat, był wiersz zmarłego niedawno dziennikarza i poety Michaiła Polaczka. Wiersz zacytowany we fragmencie na wystawie w Fabryce Trzciny na warszawskiej Pradze „Wielki terror 1937-1938”. Tomasz Kizny przedstawił na niej sugestywny i głęboko zapadający portret ludzi zamordowanych w latach masowych stalinowskich represji. Na czarnej ścianie wiszą jedna przy drugiej fotografie skazanych na śmierć wykonywane rutynowo przez oprawców przed egzekucją. Pod fotografiami krótkie wzmianki: imię otczestwo nazwisko, data aresztowania, skazania, rozstrzelania. I powód: „agitacja antysowiecka”, „agitacja trockistowska”, „rozpowszechnianie złośliwych plotek”, „działalność szpiegowską”, „odwiedzenie ambasady polskiej”. Nie stawali przed obliczem sądu, a tylko przed tak zwaną trójką, która taśmowo sankcjonowała wydane już przez organy bezpieczeństwa wyroki.
Na fotografiach twarze chłopów, robotników, inżynierów, duchownych, sanitariuszy. Mężczyzn i kobiet. Mają w oczach ból, zdziwienie, najczęściej jednak rezygnację. Nie bunt, nie nienawiść. I może raczej wyniosłą godność niż pogardę dla katów. Niezwykły ten portret – zbiorowy i indywidualny zarazem. Bo oto możemy zajrzeć w gasnące oczy ofiar, poznać ich imiona i nazwiska. Kiedy przekłada się bezduszne liczby ogólnych statystyk, przerażających przecież, na poszczególne ludzkie losy, poszczególne okaleczone żywoty, to dopiero przemawia, to dopiero uświadamia, jak straszna była ta machina gruchocząca miliony. I jeszcze raz powraca pytanie: jak to było możliwe?
Michaił Polaczek był synem rozstrzelanego w 1938 roku naukowca Lwa Polaczka. Gdy ojca zabierano z domu, miał dwa lata.
„Nie wiem, co powiedzieć,
Przecież ja tam nie byłem,
Rozminąłem się
Z wilczym wiekiem*.
Czy ja bym umiał pod kołymskim
Niebem wyżyć i dalej być człowiekiem?

Nie. Nie byłem.
Nie miałem wyroku.
Nie zdradzałem.
Nie pisałem donosów.
Nie wiem, do czego
Bym się przyznał
W czasie zwykłego przesłuchania,
Gdybym się wtedy
Na Łubiance znalazł.

Rozminąłem się
Z wilczym wiekiem.
Nie ma w tym mojej winy ni zasługi,
Że w tamtych czasach nie tak dawnych
Rąk nie splamiłem
Krwią niewinnych
Lub nie zginąłem
W niełasce i bez śladu”.

Nie wiem, kto jest autorem polskiego tłumaczenia, na wystawie nie ma o tym informacji (a z wystawy właśnie zaczerpnęłam ten fragment). W wersji oryginalnej wiersz można znaleźć tu: http://www.stihi.ru/2008/07/07/1773
Inne wiersze Polaczka: http://www.stihi.ru/avtor/mihpol

* wyrażenie zapożyczone od Osipa Mandelsztama

Śmierć bez znamion przestępstwa

Rosyjski Komitet Śledczy lakonicznie jak nigdy podał dziś do publicznej wiadomości, że umorzono śledztwo w sprawie śmierci Siergieja Magnitskiego z braku znamion przestępstwa.
„Brak danych o popełnieniu przestępstwa wobec Siergieja Magnitskiego. Magnitski był przetrzymywany w takich samych warunkach jak pozostali aresztanci i nie był obiektem przemocy. Śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych” – napisano w suchym komunikacie. Wcześniej uniewinniono jedyną osobę postawioną przed sądem za zaniedbania, które doprowadziły do śmierci Magnitskiego w areszcie śledczym (nieudzielenie pomocy ciężko choremu aresztowanemu). Natomiast w twerskim sądzie rejonowym miasta Moskwy toczy się proces przeciwko… Siergiejowi Magnitskiemu. Zmarłemu zarzuca się oszustwa podatkowe. Rozprawy już dwukrotnie odkładano (kolejna wyznaczona jest na 22 marca).
Wygnany swego czasu z Rosji i od tamtej pory ostro krytykujący Kreml William Browder, szef Hermitage Capital (Magnitski pracował dla tej firmy jako audytor), wskazał w dzisiejszym wywiadzie dla Radia Swoboda na inspirację takiego rozwiązania: „Kiedy 20 grudnia Władimira Putina [podczas konferencji prasowej] ośmiokrotnie spytano o sprawę Magnitskiego, stwierdził on jednoznacznie, że jego zdaniem, Magnitski zmarł śmiercią naturalną. I cały aparat państwowy przyjął to stwierdzenie jako wskazówkę, jak działać […] Faktycznie cała rosyjska władza stara się ukryć zabójstwo”. Kilka dni temu dwa popularne kanały rosyjskiej telewizji pokazały obszerne materiały o tym, że Browder przed laty założył w Kałmucji (republika wchodząca w skład Federacji Rosyjskiej) firmy, które zatrudniały inwalidów. Inwalidzi, jak twierdzili autorzy materiału, mającego skompromitować Browdera, byli figurantami, tak naprawdę nie pracowali, a firmy cieszyły się przywilejami i ulgami. (Według rosyjskich komentatorów, schemat ten wykorzystuje masowo rosyjski biznes, ale o tym nie było w materiale telewizyjnym ani słowa). MSW Rosji ujawniło też, że Browder wykorzystywał [w czasie gdy działał w Rosji 10-12 lat temu] nieformalne schematy, aby skupować akcje Gazpromu. Zdaniem rosyjskich śledczych, działalność Browdera spowodowała straty [dla Rosji] w wysokości 2 mld rubli. Co ciekawe, w 2002 r. Dmitrij Miedwiediew, dziś premier, a wtedy szef zarządu Gazpromu, mówił w wywiadach dla zachodniej prasy, że chociaż te schematy są szare, to nikt nie zamierza nikogo za nie ścigać, gdyż powstały one z wykorzystaniem luk w rosyjskim prawie. Ale już podczas tegorocznego pobytu w Davos na ekonomicznym szczycie premier Miedwiediew pozwolił sobie podobno na wisielczy dowcip na ten temat w rozmowie z dziennikarzami: „Szkoda, że Siergiej Magnitski umarł, a Browder żyje i cieszy się wolnością”.
Ale wróćmy do samego Magnitskiego. Magnitski to symbol. Zmarł w 2009 r. w moskiewskim areszcie Butyrki po rocznym pobycie doprowadzony do skrajnego wyczerpania, pozbawiony pomocy medycznej (według rodziny i obrońców praw człowieka przyczyną śmierci było pobicie Magnitskiego przez ośmiu funkcjonariuszy gumowymi pałkami w areszcie Matrosskaja Tiszyna, dokąd był przewieziony na badania). Został aresztowany w 2008 r. po tym, jak wpadł na trop ogromnej afery z udziałem średniego i wysokiego szczebla urzędników rosyjskich, czerpiących zyski z nieuzasadnionego zwrotu podatku VAT. Tych, których grzeszki wyciągnął na światło dzienne, aresztowani nie zostali. A Magnitskiemu zarzucano oszustwa podatkowe. Nie ugiął się, nie wycofał z zarzutów wobec uczestników przewału. Jego nazwisko znalazło się w nazwie amerykańskiej ustawy, ograniczającej osobom zamieszanym w sprawę Magnitskiego prawo pobytu w USA i dostęp do aktywów. „Akt Magnitskiego” wprawił rosyjską elitę polityczną w furię, Moskwa jak lew nadal broni okradających budżet oszustów, których złapał za rękę Magnitski; co więcej – uznała „akt Magnitskiego” za obrazę majestatu państwa rosyjskiego i podjęła kroki odwetowe, przyjmując mocno nieadekwatną „ustawę Dimy Jakowlewa” (zakaz adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów).
Magnitski to bohater Kafki: przeciwstawia się złodziejskiemu układowi, który swoimi mackami oplata wszystko i wszystkich, i ginie tymi mackami uduszony. Teraz układ używa dostępnych narzędzi, aby się wybielić, a Magnitskiego oczernić i pognębić. Choćby i po śmierci. Tym bardziej że sprawa Magnitskiego rezonuje w sferach politycznych – i w kraju, i za granicą.
Pisarz Dmitrij Bykow, jeden z liderów ruchu białej wstążki, powiedział dziś w audycji rozgłośni Echo Moskwy: „Dla mnie od samego początku było jasne, że Siergiej Magnitski okaże się nie tylko pośmiertnie winny, ale też, że zmarł sam z siebie śmiercią naturalną z własnej winy i na skutek nieostrożności. Do aresztu też dał się wsadzić z własnej nieprzymuszonej nieostrożności. A przecież nie ulega wątpliwości, że wobec niego zastosowano faktycznie karę śmierci – Magnitskiemu nie udzielono pomocy lekarskiej. […] Magnitski stał się tym bastionem, poza który nie chce już się bardziej wycofywać rosyjska władza. Dla niej Magnitski jest symbolem [„ani kroku wstecz”, żadnych ustępstw wobec Zachodu]. Fantastycznie, że dla świata Magnitski też stał się symbolem, tyle że innych rzeczy: symbol walki o swój honor, symbol śmierci w kraju, gdzie rządzi bezprawie”.
To jeszcze nie koniec sądowej epopei związanej z Browderem i Magnitskim. Były śledczy rosyjskiego MSW Paweł Karpow, którego nazwisko figuruje na amerykańskiej „liście Magnitskiego”, złożył w londyńskim sądzie pozew przeciwko Browderowi, zarzucając mu oszczerstwo. Karpow chce dowieść, że nie miał nic wspólnego ze złodziejskim schematem ujawnionym przez Magnitskiego i że Hermitage Capital oczernia jego dobre imię. Sąd jeszcze nie podjął decyzji, czy będzie rozpatrywać pozew Karpowa.
Matka Siergieja Magnitskiego, Natalia, skierowała natomiast pozew do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, wskazując, że rosyjski wymiar sprawiedliwości, prowadząc sprawę jej syna, naruszył co najmniej pięć punktów europejskiej konwencji praw człowieka.

Dobre nadzieje

Rosyjska Cerkiew Prawosławna liczy na dobry rozwój stosunków pomiędzy prawosławnymi i katolikami w czasie pontyfikatu nowego papieża Franciszka. Podstawą współpracy jest sfera społeczna i nie dotyczy ona spraw teologii – powiedział dziś szef dyplomacji Patriarchatu Moskiewskiego metropolita Hilarion (Grigorij Ałfiejew). Podkreślił, że wspomaganie biednych i obrona prześladowanych jest obecnie priorytetem dla Kościołów chrześcijańskich. Hilarion będzie przewodniczył delegacji Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej podczas mszy inaugurującej pontyfikat papieża Franciszka.
Do wypowiedzi metropolity Hilariona jeszcze wrócę.
Nadzieję na rozwój dialogu katolików i muzułmanów oraz współpracę z nowym papieżem w walce z ułomnościami społeczeństwa wyraził naczelny mufti Rosji Rawil Gajnutdin w rozmowie z przewodniczącym Katolickiej Konferencji Episkopatu Rosji, arcybiskupem Paolo Pezzim. Sekretarz Konferencji Igor Kowalewski wyraził z kolei nadzieję, że stosunki prawosławno-katolickie, które dziś „są stabilne, będą się rozwijać. Papież Franciszek zna wschodnie odgałęzienie chrześcijaństwa, zna bizantyjską tradycję chrześcijańską”.
Nawet rosyjscy zielonoświątkowcy zadeklarowali chęć współpracy z nowym papieżem w dziele walki z propagandą homoseksualizmu i aborcjami. Głowa tego Kościoła w Rosji, biskup Siergiej Riachowski wyraził radość z tego powodu, że nowy Ojciec Święty jest konserwatystą i zapewnił, że rosyjscy zielonoświątkowcy są gotowi połączyć z Kościołem rzymskokatolickim wysiłki na rzecz walki z dyskryminacją chrześcijaństwa pod sztandarami liberalizmu. W Rosji jest około miliona wyznawców tego odłamu protestantyzmu.
Prezydent Putin w depeszy skierowanej na ręce nowego papieża stwierdził, że „konstruktywna współpraca Rosji i Watykanu nadal będzie się pomyślnie rozwijać na gruncie łączących nas chrześcijańskich wartości”. Rosyjscy senatorowie oczekują, że za pontyfikatu Franciszka nastąpi zbliżenie pozycji pomiędzy Watykanem a Rosyjską Cerkwią Prawosławną. Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka w telegramie gratulacyjnym nie tylko wyraził nadzieję na utrwalenie dobrych stosunków pomiędzy Białorusią i Stolicą Apostolską, ale także zapewnił: „Będziemy radzi powitać Waszą Świątobliwość na gościnnej białoruskiej ziemi, gdzie stosunki pomiędzy prawosławnymi i katolikami przepojone są duchem wzajemnego zrozumienia i współpracy”. Kardynał Lubomyr Huzar, były zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego nie wykluczył, że Franciszek może odwiedzić również Ukrainę. Agencja Interfax-Ukraina przypomniała, że nowo wybrany papież był wychowankiem ukraińskiego duchownego, salezjanina ojca Stefana Czmila.
Jednym słowem – wszyscy mają nadzieję, że będzie dobrze. W każdym razie lepiej.
Ojciec Andriej Kurajew z Moskiewskiej Akademii Duchownej zauważył: „Dla Polaka Wojtyły i Niemca Ratzingera temat stosunków z Rosją był ważny z powodów osobistych. Priorytety ich następcy mogą okazać się inne: problemy społeczne Ameryka Łacińskiej i Afryki, spadek liczby wiernych w Europie, walka ze skutkami skandali z udziałem duchowieństwa”. W podobnym duchu wybór kardynała z Argentyny komentował dziennikarz „Kommiersanta” Konstantin Eggert: „Rosja jest daleka od zainteresowań nowego papieża. Franciszek będzie się zajmował misjonarstwem w krajach Trzeciego Świata. Stosunki z Moskwą nie będą dla niego bardzo ważne. A to akurat może pomóc w zbliżeniu obu Kościołów i sprzyjać spotkaniu głowy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i Kościoła rzymskokatolickiego. Negatywnych aspektów się nie spodziewam, a czy będą aspekty pozytywne – zobaczymy”. Większość komentarzy, niezbyt zresztą obszernych, rosyjskich mediów jest przychylna nowemu Ojcu Świętemu. Podkreśla się jego skupienie na sprawach ludzi prostych, rosyjscy komentatorzy z zainteresowaniem podchodzą do wyboru imienia, wskazując, że inspiracją mógł być nie tylko św. Franciszek z Asyżu, ale św. Franciszek Ksawery, misjonarz.
Powróćmy do briefingu Hilariona. Po zacytowanych przeze mnie słowach nadziei na dobrą współpracę Patriarchatu Moskiewskiego z Watykanem metropolita przypomniał o sprawach trudnych. „Spotkanie [patriarchy Cyryla i papieża Franciszka] jest możliwe, ale czas i miejsce będą przede wszystkim zależały od tego, czy zdołamy pokonać konflikty, które miały miejsce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. [Te konflikty] odrzuciły nas daleko wstecz w dialogu prawosławno-katolickim”.
Przyczyn ochłodzenia na linii Moskwa-Watykan było kilka. Patriarchat Moskiewski zarzucał Kościołowi katolickiemu prozelityzm. Wobec ukraińskich grekokatolików wysuwał oskarżenie o przejęcie parafii na Ukrainie Zachodniej, które na mocy decyzji władzy radzieckiej przeszły po II wojnie światowej pod jurysdykcję Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Każda próba Watykanu, szczególnie w czasie pontyfikatu Jana Pawła II, rozwinięcia działalności na obszarze uznawanym przez Patriarchat Moskiewski za terytorium kanoniczne, było traktowane przez patriarchę Aleksego II jak atak na prawosławie. Nerwowo reagowano na papieską pielgrzymkę na Ukrainę, do Gruzji, a nawet do Kazachstanu. Katolicyzm nie znalazł się wśród wymienionych w rosyjskiej ustawie o religii tradycyjnych wyznań w Federacji Rosyjskiej (status ten zyskały prawosławie, buddyzm, judaizm i islam; według przeprowadzonego w listopadzie 2012 przez Centrum Lewady w Rosji 1 procent ludności zadeklarował wyznanie rzymskokatolickie).
Za pontyfikatu Benedykta XVI stosunki Watykan-Patriarchat Moskiewski nadal były chłodne, przełomu nie było, wyciszono natomiast wyraźnie ostrą retorykę. I to już był wielki sukces. Po śmierci Aleksego II patriarchą został Cyryl, duchowny mający opinię prozachodniego (w czasie, gdy był szefem wydziału ds. stosunków z zagranicą Patriarchatu Moskiewskiego, brał udział w spotkaniach duchowieństwa Kościołów chrześcijańskich, jeździł do Watykanu). Konserwatywne skrzydło rosyjskiej Cerkwi obawiało się nawet po jego wyborze, że pójdzie on na daleko idące ustępstwa wobec Stolicy Apostolskiej. Nadal jednak, jak widać, w stosunkach z papiestwem panuje rezerwa i wstrzemięźliwość. Patriarcha Cyryl nie wybiera się do Watykanu na mszę inaugurującą pontyfikat Franciszka – szefem delegacji ma być Hilarion. Hilarion też ma opinię człowieka o poglądach prozachodnich, studiował w Wielkiej Brytanii, a potem niósł posługę w Austrii. W filmie „Dyrygent” Pawła Łungina wykorzystana została muzyka skomponowana przez metropolitę Hilariona. Jego „Pasja” jest ciekawą syntezą tradycji muzycznych Kościoła zachodniego i prawosławia.
Podczas dzisiejszego briefingu Hilarion bardzo zdecydowanym tonem mówił o jednym z głównych problemów w stosunkach z Kościołem rzymskokatolickim: Rosyjska Cerkiew Prawosławna negatywnie odnosi się do uniatów (grekokatolików). „To załgany sposób wciągania prawosławnych do Kościoła rzymskiego”. Hilarion wskazał też na trudne momenty dialogu teologicznego: „kiedy zaczęliśmy omawiać kwestię prymatu biskupa Rzymu, stwierdziliśmy, że jest bardzo wiele różnic w rozumieniu służenia pierwszemu biskupowi Kościoła powszechnego nie tylko pomiędzy prawosławnymi i katolikami, ale i w łonie Kościołów prawosławnych”. Wyraził przy tym nadzieję, że ten dialog, który trwa od z górą trzydziestu lat, będzie trwał nadal. Pozostańmy przy tej nadziei.