Archiwum kategorii: Bez kategorii

Panamskie echo

25 lipca. Szeroko zakrojona wspólna akcja dziennikarzy śledczych kilku redakcji czołowych periodyków, znana pod kryptonimem Panama Papers, w 2016 r. ujawniła mechanizm upychania przez biznesmenów i polityków nielegalnych pieniędzy w rajach podatkowych. Bohaterami afery byli także rosyjscy interesanci panamskiej kancelarii prawnej Mossack Fonseca. Zainteresowanie wzbudził m.in. cichy i niepozorny znajomy prezydenta Rosji z dawnych lat, wiolonczelista Siergiej Rołdugin, którego nazwano „głównym słupem Putina”. Po sześciu latach sprawa tajnych kont powraca.

A powraca w wywiadzie, jakiego udzielił „Der Spiegel” tajemniczy informator, który przekazał dziennikarzom w 2015 r. namiary na panamską pralnię brudnych pieniędzy. Pragnący nadal zachować anonimowość sygnalista, kryjący się za nickiem John Doe, wspomina w rozmowie z dwoma niemieckimi dziennikarzami m.in. o Władimirze Putinie. Twierdzi, że pieniądze umieszczone uprzednio na polecenie prezydenta w off shore obecnie służą nieformalnemu finansowaniu zbrodniczej wojny w Ukrainie. Dotyczy to zresztą nie tylko Putina, ale innych dyktatorów – raje podatkowe nadal obsługują skorumpowane niedemokratyczne reżimy: „Putin jest większym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych niż kiedykolwiek był Hitler. Potrafi korzystać z rajów podatkowych w swoich interesach. Firmy fasadowe finansują rosyjskie wojsko, zabijają niewinnych cywili w Ukrainie. Pociski Putina trafiają w ukraińskie centra handlowe” – powiedział John Doe w wywiadzie dla „Der Spiegel”.

Więcej szczegółów na ten temat nie podał, wydaje się, że dotarcie do informacji, którędy „chodzą” te pieniądze, mogłoby mocno pokrzyżować plany agresora. Po ujawnieniu wielkiego „panamskiego dossier” Kreml wielokrotnie odcinał się, zaprzeczał, wzruszał ramionami: „Putin nie ma żadnych tajnych kont, nie korzysta z żadnych nielegalnych instrumentów finansowych itd.”. Wrócę do tego wątku za chwilę.

Ciekawą myśl John Doe poddał w sprawie wykorzystania wiedzy o utajonych pieniądzach ludzi z bliskiego otoczenia Putina: „Sądzę, że Zachód zbyt długo myślał o Putinie jako pewnej uciążliwości, ale takiej, którą można by kontrolować, sięgając po bodźce ekonomiczne. Omylili się, to się nie udało. Ażeby okiełznać Putina, trzeba wdrożyć coś w rodzaju nowego projektu „Manhattan”, z tym że celem [nie byłoby stworzenie bomby atomowej, a] byłoby rozszyfrowanie tajemnic rajów podatkowych. Z pewnością istnieją techniczne możliwości i moce obliczeniowe. Pytanie brzmi: czy jest wola polityczna?”.

Jedną z osób z otoczenia Putina, które zostały rozpracowane w ramach dziennikarskiego śledztwa Panama Papers, był Siergiej Rołdugin, wiolonczelista i dyrygent oraz kum Putina z lat petersburskiej (leningradzkiej) młodości. Starszy brat Siergieja, Jewgienij, był kolegą Putina w szkole KGB (pisałam o Rołduginie w blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/10/przesliczny-wiolonczelista-w-panamie/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/26/partita-na-brudna-wiolonczele/).

Niepozorny przyjaciel, nazywany w „wąskim kręgu” księciem Myszkinem, miał firmę International Media Overseas SA. Według dokumentów wyciągniętych przez dziennikarzy śledczych IMO sprzedała akcje Rosniefti za ponad 800 tys. dolarów przez sieć off shore’ów. Zakupiła je najprawdopodobniej firma Delco Networks, zarejestrowana na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. W efekcie tej transakcji na konta firmy wpłynęły 2 mln dolarów. Dokładny opis (z nazwami firm) i rozrysowany schemat tutaj: https://www.occrp.org/en/panamapapers/russia-the-cellist-and-the-lawyer/. „Nowaja Gazieta” pisała, że firmy zarejestrowane na nazwisko Rołdugina zaciągały wielomilionowe kredyty w WTB bez poręczenia, a także otrzymywały pieniądze od rosyjskich przedsiębiorców pod niskie oprocentowanie. Bez przykazu z Kremla takie przywileje nikomu nie przysługują. W 2016 r. Putin osobiście zwrócił uwagę kilku rosyjskich oligarchów (m.in. Romana Abramowicza) na potrzeby fundacji.

W latach po opublikowaniu Panama Papers nazwisko Rołdugina rzadko pojawiało się w rosyjskich mediach, a jeżeli kremlowscy dziennikarze przypominali o jego istnieniu, to wyłącznie w pozytywnym tonie: mówiono o jego fundacji, wspomagającej utalentowane muzycznie dzieci czy o akcjach na rzecz pozyskiwania starych instrumentów. Sam Putin próbował uwierzytelnić mętną działalność druha, zapewniając, że wszystkie zarobione pieniądze szlachetny Rołdugin przeznacza na ratowanie cennych wiolonczel i skrzypiec, które patriotycznie sprowadza do Rosji i przekazuje instytucjom państwowym.
W mediach pilnie przyglądających się machlojkom osób powiązanych z władzami wypływały od czasu do czasu ciemne sprawki Rołdugina. W 2020 r. pojawiły się znaki zapytania wokół nieruchomości, na które fundacja Rołdugina w ciągu roku wydała, bagatela!, 20 mld rubli (https://compromat.group/main/investigations/30271-fond-sergeya-roldugina-potratil-rekordnye-20-mlrd-rubley-za-god-bolshuyu-chast-na-nedvizhimost.html).

Na początku czerwca br. USA wprowadziły sankcje wobec Siergieja Rołdugina i szeregu osób z otoczenia Putina w związku z agresją Rosji na Ukrainę.

„Ucieszyłem się, widząc, że Rołdugin został objęty sankcjami. Myślę, że to genialne” – przyznał John Doe.

Siedem lat łagru za słowa prawdy

10 lipca. Sąd skazał Aleksieja Gorinowa na karę siedmiu lat łagru za uczciwość obywatelską i nazwanie zbrodniczej wojny wojną. To pierwszy wyrok z artykułu o „rozpowszechnianiu fejków o rosyjskiej armii”. Tak „wymiar sprawiedliwości” putinowskiej Rosji kwalifikuje mówienie prawdy o napaści na Ukrainę. Łagier dla Gorinowa to pierwszy realny wyrok orzeczony na podstawie nowego przepisu, penalizującego dyskredytację armii rosyjskiej. A za takową uważa się wszelkie akcje antywojenne.

Cofnijmy się o kilka tygodni. 15 marca na posiedzeniu rady dzielnicy Krasnosielskiej w Moskwie na wniosek radnego Aleksieja Gorinowa ogłoszono minutę ciszy, aby upamiętnić ofiary agresji na Ukrainę. Gorinow zaznaczył przy tym, że wysiłki społeczeństwa obywatelskiego w Rosji powinny być skupione na powstrzymaniu wojny. W rozmowie z radną Jeleną Kotionoczkiną Gorinow nazwał wojnę wojną (a nie operacją specjalną, jak głosi i nakazuje głosić Kreml) i wspomniał o tym, że wśród ofiar są dzieci. Nagranie z posiedzenia trafiło do sieci, a także do Prokuratury Generalnej (donos napisali koledzy Gorinowa – radni z ramienia Jednej Rosji). Prokuratura wszczęła śledztwo przeciwko Gorinowowi i Kotionoczkinej. Radna wyjechała za granicę, unikając aresztowania. Gorinow został natomiast w kraju.

Zdaniem sądu Gorinow rozpowszechniał niesprawdzone informacje na temat armii, wykorzystując swoją funkcję, a czynił to z nienawiści.

„Od pięciu miesięcy Rosja prowadzi działania zbrojne, wstydliwie nazywając je operacja specjalną. Obiecują nam zwycięstwo i sławę. Ale z jakiegoś powodu część moich współobywateli odczuwa wstyd i ma poczucie winy. Dlaczego nasz kraj ma nagle tylu nieprzyjaciół? Skąd oni się wzięli? Może z nami jest coś nie tak? Porozmawiajmy o tym. To właśnie zrobiłem podczas posiedzenia rady” – mówił Gorinow na sali sądowej. Oskarżony siedział w szklanej szkatule, odgradzającej go od reszty sali rozpraw. Do szyby przyłożył kartkę papieru z napisem „Czy wam potrzebna jest jeszcze ta wojna?”. Jeden z ochroniarzy własnym ciałem zasłonił wywrotowy napis.

Wczoraj na stronie internetowej portalu „Nowa Gazeta. Europa” (medium wydawane za granicą przez byłych dziennikarzy „Nowej Gazety”, której działalność zawiesił jej redaktor naczelny, laureat Pokojowej Nagrody Nobla Dmitrij Muratow na skutek wprowadzenia w kraju wojennej cenzury) zamieszczono list otwarty w sprawie bezprawnego wyroku na Gorinowa. Podpisało go 20 prawników i obrońców praw człowieka. Zdaniem autorów listu, wyrok jest niezgodny z prawem i narusza rosyjską konstytucję. Piszą, że kodeks karny od momentu inwazji stał się instrumentem zamykania ust wszystkim , którzy krytykują politykę władz, a zamykanie ust narusza co najmniej trzy artykuły konstytucji.

Tatiana Stanowaja tak interpretuje wyrok: „Siedem lat dla Gorinowa to wyjątkowe polityczne wydarzenie, przypadek szczególny wśród podobnych procesów. Władza daje znać, że dzieli przestępstwa o fejkach na temat armii rosyjskiej na dwie kategorie. Kategoria pierwsza: nazwać „operację specjalną” wojną lub próbować opowiadać alternatywną wersję w mediach zablokowanych lub w mediach społecznościowych – to uznawane jest za szkodnictwo. Ale jeśli takie szkodnictwo łączy się z działalnością polityczną (tak rzecz się ma w przypadku Gorinowa, który jako radny wystąpił przeciwko wojnie podczas posiedzenia rady), to uznawane jest bez mała za terroryzm. Ten wyrok to przemyślane ostrzeżenie wobec wszystkich przeciwników wojny: wsadzimy was na lata, jeżeli przyjdzie wam do głowy łączyć antywojenną retorykę z działalnością polityczną”.

Sądy mają w najbliższym czasie rozpatrzyć osiem podobnych spraw.
*
Teraz, żeby podpaść władzy, nie trzeba wiele. Posadę stracił ostatnio ordynator chirurgii szpitala w mieście Jelec (obwód lipiecki) Wiktor Pawlenko pod zarzutem dyskredytacji sił zbrojnych. Miejscowy oddział Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej, której Pawlenko jest członkiem, tak opisuje w Telegramie tło wydarzeń, które doprowadziły do dymisji: „Konflikt powstał 17 czerwca, gdy w ośrodku wypoczynkowym pod Jelcem spotkały się dwie grupy: lekarze i pracownicy prokuratury towarzyszący merowi miasta. Członkowie prokuratorskiej ekipy usłyszeli, jak Pawlenko powiedział: „Chwała Ukrainie”. Wprost z ośrodka wypoczynkowego Pawlenko został zawieziony do rejonowej komendy policji. Funkcjonariusze FSB zakuli lekarza w kajdanki i zagrozili, że mu „nos wsadzą w gardło”, jeśli przed kamerą nie przyzna się do winy i nie przeprosi „szanownego naczalstwa” za swoje zachowanie. Ludzie w mundurach przez kilka godzin maglowali chirurga, aż wreszcie wymogli na nim przyznanie się do winy i przeprosiny. Po tym incydencie Pawlenko został 20 czerwca zwolniony ze stanowiska, ma odpowiadać przed sądem z paragrafu o dyskredytacji armii”. Pawlenko miał zamiar startować w jesiennych wyborach do rady miejskiej. Można założyć, że nie wystartuje.

Pocztówka ze Spitsbergenu

29 czerwca. Po gniewnym zakwestionowaniu decyzji Litwy o ograniczeniach w tranzycie towarów do obwodu kaliningradzkiego Rosja wywołuje kolejny głośny skandal wokół dostaw. Tym razem poszło o dowiezienie ładunku do rosyjskiej osady na norweskim archipelagu Svalbard. Rosyjski MSZ wezwał Norwegię do „natychmiastowego rozwiązania tej trudnej sprawy”, a potem napięcie zaczęło rosnąć.

Dwa tygodnie temu norweski MSZ poinformował stronę rosyjską o odrzuceniu wniosku o przepuszczenie przez punkt graniczny Storskog ładunku, który miał trafić do rosyjskich osad na Spitsbergenie (to największa wyspa archipelagu Svalbard). Norwegia przyłączyła się do antyrosyjskich sankcji nałożonych po agresji Rosji na Ukrainę i dotyczących transportowania pewnych kategorii towarów (m.in. sprzętu dla objętego sankcjami górnictwa), zamknęła też porty dla rosyjskich statków (poza rybackimi).
Rosjanie są obecni na norweskim Spitsbergenie na mocy traktatu spitsbergeńskiego z 1920 r., który zezwala 46 krajom na eksploatację tamtejszych surowców i działalność naukową. W osadzie górniczej Barentsburg mieszka pięćset osób, które pracują w kopalni węgla kamiennego. Na Spitsbergenie znajduje się też duża rosyjska stacja naukowa.

Gdy Norwegowie zastopowali tajemniczy ładunek mający trafić na Spitsbergen, rosyjski MSZ wyszczerzył kły: Moskwa zagroziła podjęciem równie nieprzyjaznych kroków wobec Oslo. Do siedziby ministerstwa przy placu Smoleńskim została wezwana norweska chargé d’affaires Solveig Rossebe, której oznajmiono, że sytuacja z blokadą 20-tonowego ładunku dla rosyjskich osad na Spitsbergenie jest niedopuszczalna. Zapewniono, że towary są niezbędne dla funkcjonowania kopalni i życia górników.

Co Rosjanie chcą przywieźć na Svalbard? Przedstawiciele władz twierdzą, że to głównie żywność oraz sprzęt medyczny, materiały budowlane i części zapasowe. Konsul generalny Rosji na Spitsbergenie Siergiej Guszczin twierdzi, że strona rosyjska będzie teraz pracować nad alternatywnymi drogami dostaw, skoro Norwegowie chcą zamknąć dla towarów z Rosji swoje przejście graniczne Storskog. Senator Andriej Kliszas oznajmił, że wobec niegodziwej postawy Oslo w sprawie dostarczenia rosyjskim górnikom jedzenia i strzykawek należy się zastanowić nad tym, czy Norwegia ma nadal prawo do Spitsbergenu. To ciekawy tok myślenia – podobny rosyjscy politycy zastosowali po ogłoszeniu przez Litwę ograniczeń w tranzycie do obwodu kaliningradzkiego (https://www.tygodnikpowszechny.pl/wyspa-kaliningrad-litwa-ogranicza-tranzyt-do-rosyjskiej-eksklawy-175657): zagrozili podważeniem prawa Litwy do Kłajpedy. Analogiczne pogróżki słychać od czasu do czasu w programach publicystycznych w rosyjskiej telewizji pod adresem Polski – eksperci i politycy „dobrze radzą” Warszawie, by zastanowiła się, czy nie zostanie podważone prawo Polski do ziem zachodnich. Stara zdarta płyta, jak widać, nadal kręci się w dyplomatycznych gabinetach na placu Smoleńskim, na Dmitrowce (siedziba Rady Federacji) i na Kremlu.

Dwa lata temu minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow wystosował do Norwegów notę, upominając się o „nieograniczanie obecności Rosji na archipelagu Svalbard”. Norwegia zaczęła być ostrożna, bo choć archipelag ma status strefy zdemilitaryzowanej, to Rosjanie wykonują dziwne balety, które każą się mieć na baczności. Od kilku lat Rosja wzmacnia swoją obecność wojskową w Arktyce i to nie może nie niepokoić.

„Rosja co najmniej od 2014 r. systematycznie zwiększa potencjał wojskowy na Dalekiej Północy i rozbudowuje tam infrastrukturę wojskową. Powoływane są nowe jednostki, m.in. stworzona została wyspecjalizowana brygada arktyczna, instalowane są nowe systemy uzbrojenia (pociski kierowane klasy ziemia–woda oraz ziemia–powietrze) i stacje radarowe, reaktywuje się opuszczone po rozpadzie ZSRR lotniska wojskowe i zakłada nowe (od 2014 r. łącznie 14). W grudniu 2014 r. na bazie Floty Północnej powołano połączone dowództwo strategiczne „Północ” (określane również mianem „Arktycznego”). W styczniu br. otrzymało ono – analogicznie do wcześniej utworzonych kierunków strategicznych – podstawę terytorialną w postaci nowo powstałego Północnego Okręgu Wojskowego (wydzielonego głównie z obszaru Zachodniego Okręgu Wojskowego).
Trzeba podkreślić, że militaryzacja Arktyki została przez Moskwę zainicjowana w sytuacji, gdy obecność i aktywność wojskowa państw Zachodu na tym obszarze pozostawała niezmiennie na minimalnym poziomie, jaki ukształtował się w latach dziewięćdziesiątych po zakończeniu zimnej wojny.
Strategia dyplomatyczna i medialna Moskwy polega na ucinaniu zachodnich prób dyskusji o rosyjskich zbrojeniach w Arktyce poprzez odwoływanie się do haseł „pozostawienia Arktyki obszarem wyłączonym z geopolitycznej rywalizacji” i „nieprzenoszenia do Arktyki” konfliktu Zachód–Rosja, przy jednoczesnym powoływaniu się na te same słowa w celu zwalczania zachodniej aktywności wojskowej w regionie” – pisał Witold Rodkiewicz w analizie „Przewodnictwo Rosji w Radzie Arktycznej: multilateralizm à la russe” (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2021-05-24/przewodnictwo-rosji-w-radzie-arktycznej-multilateralizm-a-la-russe).

*
Na koniec przytoczę słowa zatroskanego wiceprzewodniczącego Rady Federacji Konstantina Kosaczowa. Na swoim profilu w Telegramie Kosaczow napisał, że uważa wstrzymanie dostawy żywności dla rosyjskich górników na Spitsbergenie za „niehumanitarne i amoralne” naruszenie praw człowieka. Ataków rakietowych na obiekty cywilne w Ukrainie Kosaczow za „niehumanitarne i amoralne” nie uważa.

To nie jest kraj dla starych rockmanów

26 czerwca. Gdyby żył, skończyłby 60 lat. Śpiewał, że „nasze serca czekają na zmiany”, że ma naszytą „grupę krwi na rękawie”, swoimi szarpanymi na gitarze akordami szarpał nerw czasu, w którym żył. Uwierał stetryczałą sowiecką władzę tą nerwowością, tajemnicą, żyłką do życia.

Jubileusz Wiktora Coja, lidera grupy „Kino”, legendy sowieckiego rocka, miał być okazją do przypomnienia jego twórczości i fenomenu (gdyby ktoś z Państwa chciał sobie przypomnieć, kim był, zapraszam do posłuchania audycji: https://audycje.tokfm.pl/podcast/44216,Biosfera-Wiktor-Coj-O-zmarlym-tragicznie-liderze-grupy-Kino-radzieckim-rocku-i-latach-osiemdziesiatych-opowiadala-Anna-Labuszewska-w-rozmowie-z-Karolina-Glowacka). Ale okazało się, że Coj nadal przeszkadza rosyjskim władzom i jubileusz nie współbrzmi z ponurym rytmem czasu dyktatora pozbawionego ludzkich uczuć. Gdy w dniu urodzin (21 czerwca) na moskiewskim Arbacie ludzie spontanicznie zebrali się, żeby pośpiewać piosenki grupy „Kino”, impreza została rozpędzona jako nielegalne zgromadzenie. Każde nielegalne zgromadzenie to zagrożenie dla władzy Putina. Putin nie lubił i nie lubi rocka. Takim nieuczesanym muzykom może przyjść do głowy jakaś myśl zdradziecka, a z ich wieloznacznych tekstów słuchacz może wyciągnąć nieprawomyślne wnioski. Lepiej uważać. Coj nawet po śmierci straszy władców Rosji zaraźliwym umiłowaniem wolności.

W mieście Nabierieżnyje Czełny miał się odbyć festiwal piosenek Coja. Urzędnikom nie spodobał się program, zażądali, aby organizatorzy przedstawili spis utworów. Nie spodobał im się słynny hymn „Czekamy na zmiany” (Ждем перемен). Organizatorzy stanęli okoniem, festiwal odwołano. Wybuchł skandal, było o tym głośno w mediach. Po kilku dniach ogłoszono, że festiwal jednak się odbędzie, ale dopiero w sierpniu.
Okolicznościowe koncerty odbyły się w rodzinnym mieście rockmana, Petersburgu, a także w Kaliningradzie, gdzie grupa „Kino” wystąpiła z cyfrowym zapisem głosu solisty. Ostatni koncert z udziałem żywego artysty, jaki odbył się na Łużnikach w Moskwie 24 czerwca 1990 r., przypomniał Pierwyj Kanał: https://www.1tv.ru/shows/koncerty/koncerty/k-60-letiyu-viktora-coya-posledniy-koncert-vypusk-ot-24-06-2022 . W finale pojawia się piosenka o oczekiwaniu zmian, jakiej nie chcieli słyszeć urzędnicy w Nabierieżnych Czełnach. Ta piosenka towarzyszyła niemal wszystkim wielkim falom protestów w czasach Putina. Widocznie teraz wywołuje skojarzenia u lokajów putinowskich porządków, że to protest song, którego raczej trzeba unikać.

W mediach społecznościowych wiele osób o różnej orientacji politycznej przypominało postać i twórczość Coja i zastanawiało się, co by dzisiaj powiedział, do jakiego obozu przystał. Niegdyś dobrze się zapowiadający pisarz, a obecnie radykalny proputinista Zachar Prilepin zasugerował, że Coj, wnuk oficera NKWD, na pewno nie siedziałby przy jednym stole z dwoma innymi weteranami rocka: Borysem Griebienszczikowem i Andriejem Makariewiczem, którzy nie popierają wojny w Ukrainie i dają temu wyraz. Pojawiły się też twierdzenia, że Coj byłby za separatystami w Doniecku, skoro jego pieśni są natchnieniem dla „obrońców rosyjskiego świata” w tym regionie. Dalej poszedł artysta-putinista Aleksiej Siergijenko, który namalował Wiktora Coja w mundurze rosyjskiego żołnierza z naszywką z literą Z (https://twitter.com/svtv_news/status/1539590238535835652). Te insynuacje, że Coj byłby za Putinem, są co najmniej podłe – zmarły wiele lat temu muzyk nie może tego potwierdzić ani temu zaprzeczyć. Ale ubieranie Coja w mundur jest już kompletnym odlotem – Coj był pacyfistą, uchylił się od obowiązku odbycia zasadniczej służby wojskowej, nienawidził wojny, przemocy: https://www.youtube.com/watch?v=WMS0EBNPN0k

Nowa śmierć w starych dekoracjach

7 czerwca. Skąpy oficjalny komunikat przeleciał rutynowo przez wszystkie rosyjskie media: w wieku 57 lat zmarł Dmitrij Kowtun; informację tę podał deputowany Dumy Państwowej, Andriej Ługowoj; z anonimowego źródła wiadomo, że przyczyną zgonu były komplikacje po covidzie, Kowtun najprawdopodobniej zmarł w jednym z moskiewskich szpitali. Tyle. Żadnych innych oficjalnych informacji. Jak to w tym fachu przyjęte, wszystko tajne przez poufne specjalnego przeznaczenia.

Kowtun znał się z Ługowojem od młodych lat – mieszkali w tym samym domu, obaj studiowali w akademii wojskowej, później ich drogi na jakiś czas się rozeszły. Jak można wywnioskować z niezbyt pewnych źródeł, do których swego czasu dotarła BBC, Kowtun po akademii służył w armii, w Czechosłowacji, potem w NRD, Ługowoj – w KGB, potem FSB (enuncjacje prasowe, że również Kowtun był funkcjonariuszem tajnych służb, sam zainteresowany dementował). W 1990 r. Dmitrij Kowtun (nawiasem mówiąc, syn generała Armii Radzieckiej) znalazł się na dziwnym rozdrożu. Jak twierdzi jego była żona, Niemka, nie chciał służyć na Kaukazie, dokąd miał być przeniesiony z NRD, więc postanowił uciec do wrażego RFN. Poprosił o azyl, dostał prawo pobytu (został pozbawiony tego statusu w 2007 r.). Zamieszkał w Hamburgu. Pędził żywot nieustabilizowanego emigranta, pracował na zmywaku, a także jako kelner, ale marzył o karierze gwiazdy filmów porno, spędzał dużo czasu w dzielnicy czerwonych latarni, pił i się łajdaczył, więc niemiecka żona postanowiła się z nim rozstać. Osobliwie się prowadził pan Kowtun jak na syna sowieckiego generała. Według oficjalnego życiorysu, był biznesmenem, a nawet partnerem biznesowym swojego kolegi z podwórka, Andrieja Ługowoja. Obaj panowie – ach, co za traf – spotkali się latem 2006 r. I oto nieustabilizowany birbant Kowtun stał się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki godnym zaufania biznesmenem i założycielem firmy OOO Global-Project (o jego aktywności na rynku można przeczytać tu: https://checko.ru/person/772875373133).
To, co najważniejsze w życiu Kowtuna, zdarzyło się wkrótce po tej cudownej przemianie: w listopadzie 2006 r. Jak wykazało szczegółowe śledztwo brytyjskich organów śledczych, koledzy Ługowoj i Kowtun przyjechali wtedy do Londynu na spotkanie z byłym funkcjonariuszem FSB Aleksandrem Litwinienką i otruli go radioaktywnym polonem-210 (o wynikach śledztwa pisałam m.in. na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/01/22/polon-210-ciagle-promieniuje/).

Kowtun i Ługowoj kategorycznie negowali udział w zabójstwie Litwinienki. Parasol ochronny nad nimi rozpostarły władze Rosji. Ługowoj po promiennej wycieczce do Londynu został demonstracyjnie wprowadzony do Dumy Państwowej. Na wszelkie brytyjskie wnioski (wezwania na przesłuchania itd.) Moskwa odpowiadała, że Ługowoj jest chroniony immunitetem i nigdzie się nie wybiera.

Kowtun natomiast zniknął z pierwszych stron gazet. Z Niemiec, gdzie był ścigany pod zarzutem nielegalnego posiadania materiałów radioaktywnych (w jego domu policja znalazła mikroślady polonu), wyjechał do Rosji. W grudniu 2006 r. w prasie pojawiły się niepotwierdzone informacje o tym, że u Kowtuna stwierdzono symptomy choroby popromiennej.

Nazwisko Kowtuna pojawiło się w prasie w 2011 r. w związku z tajemniczą śmiercią w Wielkiej Brytanii biznesmena Aleksandra Pieriepielicznego, zmarłego w niewyjaśnionych okolicznościach w listopadzie 2012 r. Pomiędzy marcem 2011 a czerwcem 2012 r. założona przez Kowtuna firma Dzhirsa sądziła się z Pieriepielicznym o niespłacone przez tego ostatniego kredyty (https://www.telegraph.co.uk/news/uknews/9724968/Russian-supergrass-linked-to-suspect-in-Litvinenko-poisoning.html). Kowtun mówił, że nie ma nic wspólnego z prowadzeniem tej firmy: „Zostałem jej dyrektorem generalnym na prośbę moich przyjaciół, byłych oficerów, którzy pomagają zażegnywać konflikty w sferze finansowej, ale ja nie zajmuję się prowadzeniem tego biznesu”. Tak po prostu przechodził z tragarzami koło tej firmy i koledzy go poprosili, no to się zgodził. Ale w żadnych służbach nie był, nie.

22 września 2021 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał winę Rosji w zabójstwie Litwinienki, zdaniem sędziów, rosyjskie władze nie obaliły dowodów brytyjskiego śledztwa ani nie przedstawiły wiarygodnego własnego śledztwa. Brytyjscy śledczy twierdzili, że Ługowoj i Kowtun działali na zlecenie przedstawicieli najwyższych władz Federacji Rosyjskiej: Nikołaja Patruszewa (wówczas dyrektora FSB) oraz prezydenta Władimira Putina.

Cztery obrazki z Rosji

30 maja. Od dnia inwazji Rosji na Ukrainę minęły trzy miesiące. Rosyjskie życie zostało zdominowane przez to, co dzieje się na froncie. I w domu Obłońskich wszystko się pomieszało.

Obrazek nr 1. Generał Władimir Szamanow, weteran wojny czeczeńskiej, deputowany Dumy Państwowej mówi o polityce i wojnie przeciw Ukrainie: wojna do końca, do zniszczenia państwa ukraińskiego („tych nazioli”), międzynarodowy trybunał (zmontowany przez Rosję do spółki z ChRL i in. państwami BRICS), naród rosyjski i armia to jedno, nie spoczniemy, aż dojdziemy do Kijowa (wypowiedź można obejrzeć na Twitterze https://twitter.com/JuliaDavisNews/status/1531012721713504257). Swoistym pendant do słów generała były wypowiedziane w programie „Wielka gra” pełne oburzenia słowa Wiaczesława Nikonowa (prywatnie wnuka Wiaczesława Mołotowa): „Oni [Macron i Scholz] w rozmowie telefonicznej z Putinem domagali się uwolnienia nazistów z Azowstali. A gdzie oni [Macron i Scholz] byli przez ostatnie osiem lat, gdy naziści zabijali dzieci na Donbasie?”.

Kreml nadal trzyma linię propagandową, na każdym kroku powtarzając, że Ukraina to państwo nazistowskie, zamieszkane przez nazistów i rządzone przez nazistów. Na Kremlu ciągle zapewne mocno trzyma się sufit, z którego na głowy propagandystów spływają te mądrości.

Obrazek nr 2. Na tle wysokiego budynku rosyjskiego MSZ przy placu Smoleńskim w Moskwie stoją dwie młode kobiety – Natalia Pierowa i Ludmiła Annienkowa. Ich białe suknie zbroczone są krwią. „Nigdy nie zmyjemy z siebie tej krwi” (https://twitter.com/igorsushko/status/1531085507752386562). To kolejna ze spektakularnych antywojennych akcji środowisk twórczych, które protestują przeciwko zbrodniom. Protesty podciągane są pod paragraf o dyskredytowaniu armii rosyjskiej. Sądy orzekają kary – na razie głównie wysokie grzywny (rozpatrzono ponad dwa tysiące takich spraw).

Wypowiedź Jurija Szewczuka z koncertu w Ufie o tym, że „Ojczyzna to nie d_pa prezydenta, którą trzeba codziennie obśliniać i całować” stała się powodem złożenia przez policję protokołu w sądzie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/05/21/ojczyzna-to-nie-d_pa-prezydenta/). Szewczukowi zgodnie z duchem czasu zarzucono „dyskredytację armii rosyjskiej”. Dziś dzierżyński sąd rejonowy w Petersburgu, do którego trafił protokół z Ufy, nie dopatrzył się znamion przestępstwa w wypowiedzi artysty ani związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy d_pą prezydenta a kondycją rosyjskich sił zbrojnych.

Obrazek nr 3. Koncert w Tambowie, mieście obwodowym średniej wielkości. Na ustawionej przy bulwarze estradzie, udekorowanej putinowskimi swastykami i hasłami „Za Rosję, za Donbas, za prezydenta”, występują zespoły, powiedzmy, artystyczne. Jeden z nich z wielkim plastikowym zaangażowaniem śpiewa pieśń „Z nami Rosja, z nami Bóg!”. Publiczność stanowią spędzeni tu na odgórne polecenie pracownicy sfery budżetowej, entuzjazmu z siebie jakoś nie potrafią wykrzesać (https://twitter.com/Clutin_ru/status/1531171307106316288).

To jak to jest z tym poparciem dla wojny? Przygląda się temu rosyjski socjolog Grigorij Judin, którego opinię zacytowałam w ostatnim tekście w rubryce „Rosyjska ruletka”: „Rosjanie chronią swoją prywatną sferę, uciekają od kwestii, które pozostają poza ich kontrolą, to dotyczy w szczególności polityki. Wszyscy zdają sobie sprawę, że za nią odpowiada Putin i lepiej nie mieć z tym nic wspólnego. Gdyby prezydent 24 lutego powiedział, że oddaje tzw. Doniecką i Ługańską Republiki Ludowe Ukrainie, sondaże wykazałyby 76-procentowe poparcie. (…) Moim zdaniem, na początku popierało [wojnę] 20-25 procent, to ludzie o agresywnym nastawieniu, domagający się krwi i zabijania, mniej więcej tyle samo kategorycznie odrzuciło operację militarną. Pomiędzy tymi grupami jest tzw. błoto (ci, którzy nie potrafią zająć twardej pozycji). W tej sytuacji najlepiej ustawić się tak, aby być z większością i żyć w przekonaniu, że wszystko jest dobrze i wszystko jest pod kontrolą. W warunkach totalitaryzmu błoto czuje: jeśli nie będziesz publicznie popierać wojny, to możesz stać się kolejnym celem reżimu. Granica pomiędzy agresywną częścią i grupą biernego poparcia zmienia się. (…) Coraz popularniejsze staje się myślenie: rozpoczęcie operacji być może nie było najlepszym pomysłem, ale teraz koniecznie trzeba doprowadzić ją do finału, w przeciwnym razie z nami będzie koniec” (https://www.tygodnikpowszechny.pl/rosyjska-ruletka-dobry-rosjanin-i-pozyteczny-kissinger-174623).


Obrazek nr 4. Na wniosek Prokuratury Generalnej Roskomnadzor zamknął dziś dostęp do strony stowarzyszenia Memoriał, zlikwidowanego w grudniu ub.r.

Putin chce mieć nawet historię na własność, wyginać ją i układać wedle swojego widzimisię i potrzeby chwili.

Ojczyzna to nie d_pa prezydenta

21 maja. Jurij Szewczuk, frontman zespołu DDT, nie bierze udziału w proputinowskich Z-maratonach, których uczestnicy wiwatują na cześć prezydenta i wywołanej przezeń wojny (o patriotycznym wzmożeniu czołobitnych artystów pisałam na blogu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/05/16/z-maraton-z-kultury/). Podczas ostatniego koncertu w Ufie po raz kolejny dał wyraz swoim antywojennym poglądom.

„Tam – okrucieństwo. A tu – ludzie sobie siedzą w restauracjach. Niech empatia z nas nie wyparuje. W Ukrainie zabijają ludzi. Po co? Dlaczego? Nasi chłopcy tam giną. Po co? Żeby zadowolić napoleońskie plany naszego cesarza? Ojczyzna, przyjaciele, to nie d_pa prezydenta, którą trzeba stale pieścić i całować. To biedna staruszka sprzedająca kartofle na dworcu. To jest ojczyzna” – powiedział Szewczuk na koncercie w Ufie (https://www.youtube.com/watch?v=gaqop0iu6yA). Publiczność nagrodziła rockmana oklaskami i okrzykami aprobaty.

Po koncercie do garderoby artysty zawitali smutni panowie, którzy przyszli z zamiarem zatrzymania wolnomyśliciela. Przez godzinę prowadzili z nim rozmowę na tematy bieżące. Do zatrzymania jednak nie doszło. Jak piszą w mediach społecznościowych inni wolnomyśliciele „jeden zwój mózgowy we władzach na szczęście zadziałał i Szewczuka nie wyprowadzono w kajdanach”. Niemniej protokół sporządzono. Zostanie on przesłany z Ufy do dzierżyńskiego sądu rejonowego miasta Petersburga, gdzie mieszka Szewczuk. Co się stanie dalej, czas pokaże. W protokole sformułowano zarzut: dyskredytacja armii rosyjskiej. Sąd się będzie musiał nagimnastykować, aby dowieść, że miękkie miejsce prezydenta dyskredytuje rosyjską armię. Ale obecnie sądy w Rosji nie takie wygibasy prawne załatwiają.

Szewczuk oznajmił, że składać zeznań w tej absurdalnej sprawie nie zamierza. Bo czyż da się współpracować ze śledztwem pochylającym się tak nisko nad pośladkami? Ciekawe, do jakich wniosków putinowskie sokoły dojdą: że ojczyzna jest czy że nie jest tym, o czym mówił Szewczuk?

W czasach, gdy Putin był premierem, a opozycja miała jeszcze czelność protestować na ulicach, Szewczuk miał okoliczność osobistej rozmowy z właścicielem opiewanej dziś części ciała. Działo się to w roku 2010. Różnej maści opozycjoniści zbierali się wtedy 31 dnia miesiąca w centrum Moskwy, aby upomnieć się o 31 artykuł konstytucji: gwarancję swobody słowa i zgromadzeń. Jednym z ówczesnych dworskich rytuałów, mających podkreślić, że Putin – choć zajmował urząd premiera – nadal jest najważniejszą osobą na politycznym firmamencie, były jego spotkania z przedstawicielami środowisk twórczych. Na takim spotkaniu 29 maja 2010 r. w Petersburgu Szewczuk zapytał Putina, dlaczego władze zabraniają przeprowadzania „marszy niezgody”. „To sprawa władz lokalnych – odbił piłeczkę premier. A poza tym – kontynuował inteligentnie – to bardzo fajnie, jeśli opozycja protestuje, bo daje władzom do myślenia, ale z drugiej strony bardzo niefajnie, jeśli demonstracje odbywają się w pobliżu szpitali i w czasie, kiedy ludzie wracają z podmiejskich daczy, bo takie demonstracje tamują ruch na ulicach i ludzie nie mogą dojechać do domów i się denerwują. To ciekawy argument – w zatkanych korkami rosyjskich miastach każde wstrzymanie ruchu to rzeczywiście dodatkowa przeszkoda powodująca paraliż na ulicach. Ale spec-kolumny samochodów z kogutami na dachach, wożące na co dzień przedstawicieli najwyższych władz partyjnych i państwowych, nagminnie powodują wielkie niezadowolenie uczestników ruchu – i tych wracających z daczy, i tych, którzy daczy nie mają, a może chcieliby się dostać do szpitala na przykład, a stoją w korkach i klną na czym świat stoi” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/06/01/31/).

Rockman nie po raz pierwszy zaprezentował się wtedy jako wrażliwy człowiek obdarzony wolną wolą i wolną duszą. Wcześniej wielokrotnie występował przeciwko wojnom prowadzonym przez rosyjskie władze i przeciwko wojnom w ogóle. Kiedy w 1996 r. Kreml organizował cykl koncertów, mających poprzeć Borysa Jelcyna w walce wyborczej o drugą kadencję, Szewczuk odmówił udziału w lukratywnym projekcie: powiedział, że widział, jakie barbarzyństwo działo się w Czeczenii w wojnie rozpętanej przez „Dziadka” i nie będzie go popierał. Rockman był wtedy w Czeczenii, śpiewał dla rosyjskich żołnierzy, argumentował, że nie wspiera tym samym armii i jej działań, a po prostu chce być blisko z ludźmi. To, co zobaczył na froncie, na długo odebrało mu chęć pisania tekstów i śpiewania. Swój antywojenny hymn „Nie strzelaj” Szewczuk napisał w 1980 r. jako sprzeciw przeciwko „internacjonalistycznej interwencji w Afganistanie” (wtedy pieśń była ocenzurowana). Tytuł piosenki stał się też tytułem antywojennych koncertów w Moskwie i Petersburgu w 2008 r. zaraz po zakończeniu „małej zwycięskiej wojenki” w Gruzji (https://www.youtube.com/watch?v=6G-My8yVyuk).

Z-maraton Z-kultury

16 maja. Prowadzący agresywną wojnę w Ukrainie reżim Putina oczekuje artystycznej oprawy swoich zbrodniczych wyczynów. I Z-artyści (Z-a duże pieniądze) taką oprawę zapewniają. Na przełomie kwietnia i maja w 31 rosyjskich miastach odbyły się koncerty pod wspólnym hasłem „Za Rosję!”, wysławiające geniusz przywódcy oraz wzywające do Z-warcia szeregów i poparcia mitycznej denazyfikacji Ukrainy, a następnie całej Europy. Nazwano je „maratonem muzyczno-patriotycznym” (https://xn—–6kcab5bjzljfqhpa2bzn.xn--p1ai/).

Z budżetu państwa na same honoraria dla artystów, występujących i wysławiających, wydano prawie 100 mln rubli (oddzielne koszty wygenerowała techniczna obsługa koncertów: nagłośnienie, wynajęcie stadionu/parku/sali/teatr etc., oraz opłaty za przejazdy i zakwaterowanie wykonawców; też niemałe pieniądze). To podobno rekord, zwłaszcza że w koncertach nie wystąpiły gwiazdy pierwszej wielkości, a raczej drugi szereg i wykonawcy odgrzewający swoje dawne kotlety. Niemniej honoraria, jak twierdzi BBC, które dotarło do dokumentacji maratonu, były wyższe niż zwykle (https://www.bbc.com/russian/features-61401033).

Koncerty miały niezbyt zróżnicowane tytuły: „Swoich nie porzucamy” (co za ironia losu: puste hasło propagandowe nijak nie pasuje do masowego porzucania choćby ciał poległych rosyjskich żołnierzy na ukraińskich polach), „Zwycięstwo będzie nasze” (towarzysz Mołotow, z którego przemówienia pochodzi ten cytat, może być z siebie dumny; na marginesie: jego wnuk Wiaczesław Nikonow tym cytatem kończy z zadowoleniem swój autorski program „Wielka gra” w telewizyjnej gadzinówce kremlowskiej), „Wszystko będzie dobrze” (a jakże), „Za Ciebie, Matko Ojczyzno!”.

Występujący na koncertach muzycy zwykle poprzedzali „wykon” patetycznymi słowami: „Rosja czyści stajnie Augiasza z nazizmu, który rozpowszechnił się po całym świecie” – wykrzykiwał aktor Dmitrij Piewcow w Iwanowie. Za trzy występy zainkasował 3,4 mln krwawych rubli.

W koncertach brali udział nie tylko artyści. Siergiej Kariakin, kierowca rajdowy, zwycięzca rajdu Dakar, też się wykazał na koncercie w Jekaterynburgu: „Musimy się zjednoczyć, gdyż jest wielu ludzi, którzy chcą podzielić nasze społeczeństwo, dezinformując je. Dlatego też musimy być razem, iść ku jednemu celowi, a tym celem jest bezpieczeństwo naszego kraju” – mówił. Jak mus, to mus.

Jak informowali organizatorzy „muzyczno-patriotycznego maratonu Za Rosję” w Niżniekamsku, koncert był tylko jedną z imprez. Poza występem zmilitaryzowanej grupy wokalno-instrumentalnej „Niebieskie Berety” młodzież mogła wysłuchać też wykładu o fake’ach, chętnych zaproszono na pokaz wiązania węzłów marynarskich, rozkładania i składania automatu, udzielania pierwszej pomocy medycznej oraz nakładania masek gazowych.

W Wołgogradzie sala była pełna, wystąpili m.in. Oleg Gazmanow i Anita Coj. Tak koncert wyglądał w relacji telewizyjnej: https://www.1tv.ru/news/2022-04-17/426663-volgograd_prisoedinilsya_k_muzykalno_patrioticheskomu_marafonu_za_rossiyu. Inicjatywę „patriotycznego maratonu” podchwycono i w mniejszych miejscowościach. Skromniejszą oprawę i mniej znanych wykonawców niż w cyklu organizowanym przez ministerstwo kultury miała impreza w Mceńsku (https://obl1.ru/reportage/mtsenskiy-rayon-orlovskoy-oblasti-prinyal-estafetu-muzykalnogo-marafona-za-rossiyu), nie było na niej wprawdzie „Lady Makbet powiatu mceńskiego”, ale wykonawcy dawali z siebie wszystko, a wypowiadająca się przed kamerą młodzież była w pełni świadoma praw i obowiązków. W Bijsku nie za bardzo się udało, bo lało i woda zalewała scenę, ale patriotyczny widz zdradzieckim kroplom się nie kłaniał (https://nb22.ru/gorod/sczenu-smyvalo-dozhdyom-no-zritelej-bylo-mnogo-bijsk-prinyal-estafetu-marafona-za-rossiyu.html).

Na ciekawą okoliczność zwróciła uwagę internetowa „The Village” (https://www.the-village.ru/weekend/situation/z-tour), która prześwietliła konta wykonawców na mediach społecznościowych. Artyści, którzy zwykle chętnie dzielą się z obserwującymi ich profile każdą formą swojej aktywności, o koncertach maratonu jakoś nie poinformowali. Albo tylko mimochodem i półgębkiem, jakby to był jakiś wstyd.

Wyrok dla prezydenta

7 maja. Sąd rejonowy w Moskwie skazał na karę 8 lat łagru Siergieja Taraskina, byłego stomatologa, który zapragnął być prezydentem ZSRR. Brzmi jak bajka? Gdyby nie realny wyrok dla realnego człowieka, można byłoby o tym w ten sposób pomyśleć. Proponuję na chwilę oderwać się od wielkiej gry na światowej szachownicy i poznać fenomen „obywateli ZSRR”.

Władze ścigały (i skazały) Taraskina z artykułu 282 kodeksu karnego za koordynowanie działalności organizacji Związek Słowiańskich Sił Rosji (Союз славянских сил Руси, w skrócie СССР; według Federalnej Służby Bezpieczeństwa w 2018 r. liczyć miała nawet ok. 150 tys. członków). Organizacja została wpisana na listę ekstremistycznych. Tyle litera prawa. A teraz trochę fantazji i fantastyki. Taraskin, któremu nie wyszły biznesy na leczeniu zębów, postanowił kilka lat temu uświadomić ludzkości, że jest pełniącym obowiązki prezydenta ZSRR (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/07/27/galeria-figur-impregnowanych-czyli-tysiacletni-zsrr/). W płomiennych odezwach twierdził, że de iure Związek Sowiecki (a nawet Imperium Rosyjskie) nadal istnieje, natomiast Federacja Rosyjska jest nie tylko tworem nielegalnym, ale wręcz zorganizowaną grupą przestępczą o cechach sekty totalitarnej.

Uważał, że Michaił Gorbaczow, który zdradziecko opróżnił urząd prezydenta ZSRR, jest pospolitym dezerterem. Samo to, że uciekł z Kremla pod koniec grudnia 1991 r., jeszcze nie znaczy – głosił Taraskin – że urząd jako taki zniknął. Nie, jest po prostu wakatem do zapełnienia. I on, Taraskin, bierze na siebie ciężki trud pełnienia obowiązków.
Wśród egzotycznej mieszaniny poglądów „p.o. prezydenta ZSRR” były głównie teorie spiskowe oraz antysemityzm montowany na bazie „Protokołów mędrców Syjonu”.

Dowodzona przez Taraskina organizacja nie była jedyną w Rosji grupą wykorzystującą uwielbienie dla sowieckiego czerwonego cielca. Organizacji odwołujących się do ZSRR jest na pęczki (bardziej szczegółowy opis fenomenu „obywateli ZSRR” można znaleźć na portalu „Takie dela”: https://takiedela.ru/2021/03/soyuz-nerushimyy/), większość to niepoważne zgromadzenia, stanowiące platformę opowiadania mokrych snów o powrocie do tego „raju”. Niektórzy watażkowie próbują na tym zarabiać. Według zeznań świadków, Taraskin miał skłaniać członków swojej organizacji do przepisywania na niego własności. On sam twierdził, że działa bezinteresownie.

W tej gęstej od sierpów i młotów menażerii sierot po sowieckim imperium nie wszyscy uznawali Taraskina za poważnego przywódcę. Miał w tym gronie sporą opozycję, która z werwą pisała elaboraty o „prawdziwym” statusie utraconego państwa i uzurpatorze Taraskinie. Ale liczne grono zwolenników „p.o. prezydenta” szło na lep jego haseł, że skoro Federacja Rosyjska nie ma mocy prawnej, to nie należy ani spłacać kredytów, ani nawet wnosić opłat za usługi komunalne. Niektórzy domagali się od banków rozliczeń w radzieckich rublach.

Decydującym momentem w działalności Taraskina okazało się uznanie jego Związku Słowiańskich Sił Rosji w 2019 r. za organizację ekstremistyczną. „Przydzielanie” takiego statusu okazało się skutecznym orężem stosowanym przez władze w zwalczaniu szerokiej i różnorodnej opozycji (otrzymały go m.in. sztaby Aleksieja Nawalnego i jego Fundacja Walki z Korupcją, co faktycznie oznaczało koniec działalności i represje wobec aktywistów). Jak pisała opozycyjna prasa, „obywatele ZSRR”, jak zbiorczo nazywano organizacje zrzeszające zwolenników wskrzeszenia Związku Sowieckiego, w 2020 r. znaleźli się na celowniku służb specjalnych; aresztowanie i skazanie Taraskina wpisało się w ten trend zwalczania przez władze wszystkich, którzy się ich zdaniem krzywo uśmiechają.

Sport to front

23 kwietnia. Dyktatorzy uwielbiają chwałę mistrzów sportu. Rekordy, medale, puchary to w ich mniemaniu namacalne dowody wyższości ich kraju nad resztą świata. Rosyjski dyktator uczynił ze sportu jeden z filarów swojego systemu. Zwycięstwa rosyjskich sportowców na światowych arenach miały dowodzić, że Rosja jest potęgą także na tym polu. Kibice jedli te triumfy z satysfakcją, zapijając przy okazji swoje osobiste niepowodzenia. Afery dopingowe pokazały, że rosyjski sport gra nieczysto. Kremlowska propaganda wbijała w głowy publiczności, że zastosowane przez MKOl i federacje poszczególnych dyscyplin kary za ten proceder to gorszący przykład rusofobii. Obecne sankcje świata sportu wobec Rosji za inwazję na Ukrainę też tak klasyfikuje.

W letnich igrzyskach w Tokio i zimowych w Pekinie rosyjska ekipa w ramach sankcji za doping nie mogła wystartować, prawo udziału w zawodach przyznano poszczególnym sportowcom (o ile spełniali normy). Nie mogli oni jednak występować w barwach narodowych, startowali pod flagą Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. Gdy któremuś zdarzyło się wygrać, podczas dekoracji zamiast hymnu Rosji rozbrzmiewał fragment koncertu fortepianowego Piotra Czajkowskiego, a na maszt wciągana była flaga RKO. Jednym z takich mistrzów bez flagi i hymnu był pływak Jewgienij Ryłow. Zdobył w Tokio dwa złote medale na dystansie 100 i 200 metrów stylem grzbietowym. 20 kwietnia federacja pływacka FINA na dziewięć miesięcy odsunęła Ryłowa od udziału w zawodach międzynarodowych pod egidą federacji. Dyscyplinarkę zawodnik dostał za wspieranie Putina w jego wojennych zapędach. W rocznicę aneksji Krymu 18 marca na stadionie Łużniki odbył się wielki prowojenny wiec (opisałam go na blogu jako „Bal u Szatana” http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/03/19/bal-u-szatana/). Jednym z uczestników tych niesławnych bachanaliów był Jewgienij Ryłow, który pojawił się w Łużnikach w kurtce z putinowską swastyką – symbolem Z; na scenie wraz z innymi putinistami zaśpiewał hymn Rosji.

Ryłow po tym akcie oddania Putinowi stracił sponsora – brytyjska firma Speedo zerwała współpracę, a resztę środków z kontraktu przekazała agencji ds. uchodźców przy ONZ. „Nie rozumiem, cóż takiego zrobiłem. [Do FINA] wpłynęła na mnie skarga, jakobym obraził uczucia innych sportsmenów. Widzicie, obraziłem ich tym, że po prostu poparłem swój kraj, swojego prezydenta” – powiedział zadziwiony Ryłow w rozmowie z dziennikarzem Sports.ru. O tym, czy popiera zbrodnie popełniane przez wojska rosyjskie na ukraińskich cywilach, nie powiedział. Zbanowanie Ryłowa skomentował rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow: „Mamy do czynienia z kontynuowaniem zgubnej tendencji upolitycznienia sportu – najpierw nasi tenisiści (chodzi o wykluczenie rosyjskich zawodników z turnieju w Wimbledonie), teraz federacja pływacka. Uważamy, że to jest sprzeczne z ideą sportu”. O tym, jak dyktator Putin traktuje sport niezgodnie z ideą i o tym, jak napadł na sąsiednie państwo, rzecznik Pieskow nie powiedział.

Rosyjski sport znalazł się po agresji armii rosyjskiej na Ukrainę na cenzurowanym. Rosyjska kadra piłkarska oraz kluby zostały odsunięte od meczy pod egidą FIFA i UEFA (choć rosyjska federacja piłkarska nie została usunięta z międzynarodowych gremiów; rosyjscy działacze liczą na to, że bojkot nie potrwa długo, mają niezłą sztamę z władzami FIFA i UEFA; poza tym Gazprom przez długie lata sponsorował rozgrywki mistrzowskie, więc pewnie znowu zacznie potrząsać sakiewką na wabia). Podobnie rzecz się ma z hokejem. Na początku marca o swojej decyzji zawieszenia rosyjskich łyżwiarzy powiadomiła międzynarodowa federacja łyżwiarska (dotyczy łyżwiarstwa figurowego, szybkiego oraz short tracku). Na marginesie – wśród wiwatujących na część Putina uczestników „Balu u Szatana” byli znakomici rosyjscy łyżwiarze figurowi: Wiktoria Sinicyna, Nikita Kacałapow, Jewgienija Tarasowa i Władimir Morozow. Co za despekt. Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej zdecydowała o przeniesieniu mistrzostw świata 2022 z Rosji do Polski i Słowenii. Federacja szachowa FIDE na pół roku zawiesiła Siergieja Kariakina, który otwarcie poparł rosyjską agresję na Ukrainę. I podobnie jak Ryłow był zadziwiony i oburzony – Jak to? Przecież sport powinien stać z daleka od polityki – argumentował mistrz, który swojej deklaracji poparcia dla „operacji specjalnej” za działanie polityczne jakoś nie uznał.

Z pracy w Rosji zrezygnowało kilku zagranicznych i rosyjskich trenerów i zawodników, dotyczy to m.in. piłki nożnej i koszykówki. Firmy produkujące odzież sportową i ekwipunek masowo wycofują się ze współpracy z rosyjskimi klubami i sportowcami.
„Rosyjski sport zawsze zależał od państwa. Niemal cała działalność była oparta na dotacjach od władz – czy to regionalnych, czy to centralnych, czy od sponsorów związanych z władzami, jak Gazprom czy rosyjskie koleje. To, z czego żyją kluby sportowe na świecie, czyli prywatny sponsoring, dochody z biletów i praw do transmisji telewizyjnych, w Rosji stanowi nie więcej niż 20% budżetów klubów. To czyniło rosyjski sport konserwatywnym i stabilnym. Po 24 lutego straciliśmy szansę na pozyskanie nowych źródeł finansowania. Rosyjski sport od tego nie umrze, ale pewne problemy z pieniędzmi mogą być – mówi w wywiadzie dla „The Village” Jarosław Susow, dziennikarz sportowy (całość wywiadu tutaj: https://www.the-village.ru/city/people-about/chto-so-sportom).

Rosyjscy telewidzowie zapewne na długi czas zostaną pozbawieni możliwości oglądania meczów piłkarskich europejskich lig. Sportowy kanał telewizyjny „Matcz-TW” znalazł się między młotem a kowadłem – większość europejskich stadionów w taki czy inny sposób manifestuje podczas imprez sportowych solidarność z Ukrainą i potępienie wobec władz Rosji. W kilku przypadkach przerywano relacje, gdy na trybunach pojawiały się antyputinowskie hasła.