Archiwum kategorii: Bez kategorii

Którzy odeszli 2018, część druga

3 listopada. Kpił z zadęcia, przestrzegał przed totalitaryzmem, rozśmieszał, dawał do myślenia, uczył, jak zdzierać propagandową politurę i docierać do sedna współczesności. Władimira Wojnowicza (1932-2018) świat znał przede wszystkim jako autora niezrównanej groteski „Życie i niezwykłe przygody żołnierza Iwana Czonkina” oraz antyutopii „Moskwa 2042”.

„Czonkin” powstał w latach 60., ale przez co najmniej dwadzieścia lat mogli ją przeczytać tylko ci, którzy mieli dostęp do drugiego obiegu lub publikacji wychodzących na Zachodzie. Na Zachodzie wylądował zresztą w latach 70. również sam autor przewrotnej powieści, przeciwstawiającej się spiżowej a nieprawdziwej heroizacji Armii Czerwonej podczas wojny. Wojnowicz zadarł z władzą sowiecką jeszcze i dlatego, że upominał się o prawa człowieka i twórcze swobody, a to gniewało skapcaniałe Biuro Polityczne partii do tego stopnia, że wygnano go z kraju i pozbawiono obywatelstwa ZSRR (przywrócił mu je Michaił Gorbaczow w 1990 r.).

Wojnowicz mówił, że ulepił Czonkina z realnej postaci żołnierza spotkanego niegdyś w Polsce – trochę Iwanuszki durnia, trochę Szwejka. „Czonkin nie jest głupi, tylko prostoduszny” – mówił o swoim bohaterze. Żołnierz Czonkin przed wybuchem wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 r. dostaje przydział jako ochrona zepsutego samolotu wojskowego, który awaryjnie wylądował na skraju zapadłej wiochy Krasnoje. Wybucha wojna, o wartowniku i samolocie wszyscy zapominają. Czonkin niezłomnie trwa na posterunku, ale jednocześnie rozgląda się wokół i zaczyna zapuszczać korzenie, urządza się, nawiązuje bliską znajomość z listonoszką Niurką, wchodzi w układy z mieszkańcami. Na skutek absurdalnych pomyłek dochodzi do szturmu całego pułku Armii Radzieckiej na samolot, broniony z powodzeniem przez Czonkina i Niurkę.

Antyutopia „Moskwa 2042” to prześmiewcza wizja przyszłości Rosji, w której ideologia postsowiecka splata się z prawosławiem, a władzę przejmuje genialissimus, młody przywódca wywodzący się z organów bezpieczeństwa (pracował w Niemczech jako funkcjonariusz wywiadu). Genialny profeta Wojnowicz napisał to w 1986 roku. W wywiadzie, jakiego udzielił mi (ukazał się na łamach „Tygodnika Powszechnego” https://www.tygodnikpowszechny.pl/nie-chce-zeby-padal-deszcz-128749) w roku 2006, wieszczył: „Przekształcenie Rosji w monarchię byłoby logicznym rozwiązaniem. Wiele znaczących osób opowiada się za takim ustrojem. Choćby Nikita Michałkow. A Putin już działa tak jak car. Demokratyczne struktury faktycznie nie istnieją. Co Putin powie, to święte. Jeszcze nie słyszałem, żeby Putin coś nakazał, a ktoś mu odmówił. Putin ma zawsze rację, jest dobry i sprawiedliwy. […] Nie ma znaczenia, że nie pochodzi z carskiego rodu, przecież nasza historia pękła, nie ma w niej ciągłości. Putin byłby lepszy od Romanowów. Na carskim referendum Putin dostanie 82 proc. poparcia. To zupełnie możliwe. Bo to logiczne. Ale uważam, że ta prognoza mimo wszystko się nie spełni. […] Osobiście byłbym przeciwko takiemu rozwojowi wypadków. Kiedy przepowiadam, że będzie deszcz, to wcale nie oznacza, że chcę, żeby zaczął padać”.

W 2004 roku Wojnowicz powrócił na stałe do Rosji, zamieszkał w osadzie Sowietskij Pisatiel. Krytycznie przyglądał się przemianom w putinowskiej Rosji, z niepokojem zauważał, jak wiele jego przepowiedni z „Moskwy 2042” zaczyna się spełniać i to bez satyrycznego podtekstu, na poważnie. Pisał („Spiżowa miłość Agłai”), udzielał się politycznie (protest w sprawie sytuacji w Czeczenii, list w sprawie Nadii Sawczenko). Zmarł na atak serca 27 lipca 2018, spoczął na Cmentarzu Trojekurowskim w Moskwie.

Ciąg dalszy nastąpi.

Którzy odeszli 2018, część pierwsza

1 listopada. Rosyjska kultura poniosła w tym roku ogromne straty. Odeszło kilkoro twórców wybitnych, którzy odcisnęli wyraźne piętno, byli drogowskazem, byli twarzą epoki. Dziś powspominam ludzi sceny.

Ten teatr nie grał, jak mawiano w Moskwie. Ten teatr słuchał oddechu współczesności i reagował na to, co ważne. Teatr.doc opowiadał w swoich spektaklach o wydarzeniach ważnych, ale częstokroć spychanych na margines przez władze lub pokazywanych przez nie w fałszywym świetle – Biesłan, zatonięcie „Kurska”, sprawa Siergieja Magnitskiego, prześladowanie Pussy Riot, geje, kobiety recydywistki, emigranci zarobkowi. I to opowiadał w sposób władze uwierający. Dlatego ciągle musiał szukać miejsca, gdzie mógłby te niewygodne prawdy przedstawiać. Władze nękały twórców, którzy szukali prawdy o Rosji sami, odrzucając narzucone interpretacje wydarzeń, preparowane przez górę. Grali głównie po piwnicach. Doc. w nazwie nie miało nic wspólnego z dziedziną IT – to był sygnał, że spektakle są dokumentami epoki. Założycielami Teatru.doc było małżeństwo Jelena Griemina i Michaił Ugarow. (O teatrze pisałam na blogu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/01/06/kilkanascie-krzesel/). Ugarow zmarł na atak serca 1 kwietnia, Griemina – 16 maja. W ostatnim wpisie na Facebooku Jelena napisała: „Nie trzeba nam współczuć, nie trzeba nas żałować. Dla nas najważniejsze jest to, że się spotkaliśmy, przecież tego wszystkiego mogło nie być”.

Do tworzenia teatru tu i teraz, w odpowiedzi na najważniejsze procesy, trendy, wydarzenia, odwoływał się również teatr „Praktika”. Teatr brał na siebie wielkie obywatelskie zadanie przyglądania się nerwom i żyłom naszych dni, powszednich jak chleb, przez które przebiega od czasu do czasu nerwoból, wibracja, coś, co odwraca krwiobieg. O tym opowiedzieć, z tym dotrzeć do widza. Dmitrij Brusnikin – aktor, reżyser, pedagog, związany z legendarnym moskiewskim teatrem MChAT/MChT – przygotował swoich studentów do noszenia tych ciężarów. 3 maja objął kierownictwo artystyczne teatru „Praktika”, sprowadził tam swoich studentów i byłych studentów, młodych twórców, rozglądających się po teraźniejszości z zamiarem zgłębienia jej, zaalarmowania, że dzieje się coś niepokojącego. Tworzyli wspólnie „Warsztat Brusnikina” (https://masterbrus.com/). Co chwilę przyspieszało im tętno. Dotykali tego pulsu bezpośrednio jak muzyk, który kładzie ręce na klawiaturze. Brusnikin był ich magiem, wyrocznią, guru. Kazał oglądać swoim studentom i aktorom m.in. rejestracje spektakli Tadeusza Kantora, aby mogli poczuć, na czym polega w teatrze kreacja. Brusnikin grał w filmach i serialach, zawdzięczał im popularność wśród widzów, ale jego środowiskiem naturalnym był zawsze teatr. Od chwili, gdy jako kandydat na studenta przekroczył progi Szkoły MChAT i dostał się na rok prowadzony przez zasłużonego Olega Jefriemowa. Czuł scenę zwierzęcym instynktem. Był fenomenalnym deklamatorem (posłuchajcie Państwo, jak deklamuje Wozniesieńskiego http://izbrannoe.com/news/video/dmitriy-brusnikin-chitaet-stikhotvorenie-a-voznesenskogo-osen-v-sigulde/) . Brusnikin zmarł nagle 9 sierpnia w wieku 60 lat, też na serce. Podobnie jak Ugarow i Griemina, został pochowany na Cmentarzu Trojekurowskim w Moskwie.

Środowisko MChAT straciło w tym roku jeszcze dwie gwiazdy: Olega Tabakowa i Nikołaja Karaczencowa, aktorów, których kochała cała Rosja. Gdy po pożegnaniu z teatrze wynoszono ich trumny na ulicę, pod budynkiem oczekiwały tłumy. Zgodnie ze zwyczajem teatralnym, artystów odprowadza się w ostatnią drogę oklaskami. Podczas pożegnania Tabakowa i Karaczencowa brawa długo nie milkły.

Oleg Tabakow był nie tylko aktorem teatralnym (związanym z MChAT-em, Sowriemiennikiem, a potem ze swoim autorskim teatrem „Tabakierka”, na deskach których zagrał dziesiątki nieprzeciętnych ról), ale także gwiazdą kina. Zapisał się w pamięci pokoleń telewidzów jako Walter Schellenberg w kultowym serialu „Siedemnaście mgnień wiosny”. Wcielił się w Obłomowa w filmowej adaptacji powieści Gonczarowa – był do tej roli wprost stworzony. Nie stronił od udziału w życiu politycznym, zaangażował się m.in. w prace komisji ds. kultury przy prezydencie. Jego hasło personalne w Wikipedii zdobią trzy zdjęcia, na których pozuje do okolicznościowych fotek podczas uroczystości wręczania medali i nagród na Kremlu przez Putina i Miedwiediewa.

Nikołaj Karaczencow był szalenie popularnym aktorem teatralnym i filmowym. Rosjanie uwielbiali jego zawadiackich bohaterów. Wyszedł ze Szkoły MChAT-u, ale przez lata związany był z teatrem Lenkom w Moskwie. Zagrał (i zaśpiewał) w legendarnym spektaklu, określanym jako opera rockowa „Junona i Awoś”. Piosenka pochodząca z tego spektaklu stała się w Rosji wielkim hitem (https://www.youtube.com/watch?v=WXsptdINflM).

Ciąg dalszy nastąpi

Bomba u bram raju

19 października. Doroczny zjazd kremladzi z Rosji i przyjaznych jej okolic – forum „Wałdaj” – ponownie zawitał do Soczi, a nie na Wałdaj. Zgromadzenie ma za zadanie zetknąć ze sobą osoby w mniejszym lub większym stopniu olśnione Putinem oraz stworzyć możliwość obcowania z obiektem westchnień. Jak w poprzednich edycjach punktem kulminacyjnym zjazdu był speech samego WWP.

Spotkanie prowadził politolog Fiodor Łukjanow, dyrektor forum „Wałdaj” i przewodniczący Rady ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej (ciało doradzające prezydentowi). Władimir Władimirowicz zaprezentował się zebranym w swojej niedbałej firmowej pozie. Nie wygłosił przygotowanego zawczasu wystąpienia, a jedynie odpowiadał na uprzejme pytania uprzejmego Łukjanowa. Odpowiedzi-wypowiedzi nie zawsze były uprzejme. A niektóre były w zamierzony sposób nieuprzejme. Przede wszystkim te, które dotyczyły Zachodu, a głównie Stanów Zjednoczonych – przyczyny wszystkich nieszczęść naszego globu. Zdaniem Putina, Zachód nie jest wieczny, więc jedyna rozsądna rzecz, jaką należy w tej sytuacji zrobić, to najspokojniej na świecie przeczekać Zachód i te całe jego sankcje. A jeszcze lepiej w oczekiwaniu na ostateczne zgnicie Zachodu zająć się układaniem sobie stosunków z Azją, głównie z Chinami. Nie od rzeczy będzie też poprzyjaźnić się z krajami Bliskiego Wschodu, na przykład z Egiptem, któremu Rosja właśnie ma udzielić wielomiliardowego kredytu na budowę elektrowni atomowej. Przeczekiwanie zostało przez Putina zaprezentowane jako odpowiednia strategia we wszystkich niefajnych sytuacjach. Na przykład jeśli chodzi o Ukrainę. Wystarczy poczekać, aż w Kijowie zmieni się ekipa rządząca. A wtedy będzie z kim gadać i się dogadywać. Poczekajmy, a wszystko się ułoży. Podobnie z USA – może łatwiej będzie się dogadać z nowym składem Kongresu już w tym roku, a może dopiero z nowym prezydentem w 2020.

Putin co rusz wzruszał ramionami, jak gdyby chciał oznajmić: „Robię, co mi się żywnie podoba, bo mi się tak podoba, a jak wam się nie podoba, to wasz problem, to jest moje zdanie i je gorąco podzielam”. Na przykład w sprawie Krymu. „Krym jest nasz i tyle”. Wzruszenie ramion, odchrząknięcie.

Najwięcej uwagi komentatorów przykuł passus o bombie. „Agresor, który uderzy w Rosję bronią jądrową, musi wiedzieć, że odwet nastąpi. My jako ofiary, jako męczennicy trafimy do raju. A oni po prostu zdechną. Nie zdążą nawet przeprosić za grzechy” – to zdanie było najczęściej cytowanym przez media fragmentem wczorajszego występu prezydenta na forum „Wałdaj”. Putin wielokrotnie odwoływał się do tego, że Rosja pozostaje mocarstwem atomowym i w związku z tym cały świat musi się z nią liczyć. Strasząc ludzkość możliwością użycia bomby jądrowej, Putin jednocześnie zapewnia, że odpalenie atomu nastąpi wyłącznie w odpowiedzi na atak skierowany na terytorium Rosji. W doktrynie obronnej Federacji Rosyjskiej faktycznie nie ma wzmianki o uderzeniu prewencyjnym. Komentatorzy uznali powyższy cytat za przejaw upodobniania się Putina do Ramzana Kadyrowa, który ma zwyczaj używać w swych wystąpieniach podobnej retoryki – z jednej strony kwieciście zapewniać o wolności i równości, z drugiej – brutalnie grozić użyciem siły. „To, co powiedział Putin: raj, ofiary, męczennicy itd., bardziej przypomina wypowiedź islamskiego kaznodziei niż prezydenta świeckiego kraju” – napisała jedna z komentatorek.

Putin nie po raz pierwszy zaprasza Rosjan (a wraz z nimi wszystkich mieszkańców Ziemi) na tamten świat. Motyw oddawania życia za ojczyznę, i to z przyjemnością, pojawiał się w wypowiedziach Putina w ubiegłych latach kilkakrotnie.

Zacytowane zdanie stało się pożywką, na której bujnym kwieciem rozkwitły dziś w mediach społecznościowych rozliczne żarty i memy. Na przykład: „Prezydent Putin oznajmił, że po naciśnięciu przezeń czerwonego guzika atomowego, 140 milionów ludności Rosji, z których 30 mln to alkoholicy, 10 mln to policjanci i urzędnicy, 5 mln to ochroniarze w sklepach, wyprawi się do raju, a pozostałe 7,4 miliarda ludności planety po prostu zdechnie”.

Bon moty prezydenta Putina spotykały się z żywą reakcją sali. Im bardziej odjechane sformułowania, którym zawsze towarzyszyło wzruszenie ramion, tym więcej wśród zgromadzonych heheszków, brawek, kiwania głowami. Tak, zdaję sobie sprawę, że to specyficzna publiczność, która kupuje te czerstwe suchary Putina. Ale i tak przykro na to patrzyć.

Putin chciał się zaprezentować na luzie. W żartobliwym tonie zapewniał na przykład, że ma nieprzebrane rzesze zwolenników – 146 milionów. Tymczasem ostatnie badania Centrum Lewady i innych pracowni socjologicznych przyniosły wieści o znaczących spadkach w rankingach popularności. Nie wiem, czy choćby połowa z tych 146 milionów miałaby chęć na atrakcje w rodzaju masowego przenoszenia się do raju w imię obrony tronu Putina.

Akwarium tonie

11 października. Po spektakularnych wpadkach funkcjonariuszy wywiadu wojskowego za granicą (sprawa Skripala, wpadka w Czarnogórze, przyskrzynieni hakerzy pod budynkiem Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej) w siedzibie Głównego Zarządu Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, dawnego GRU odbyła się narada kierownictwa służby. Była tajna, ale informacje o niej jakoś szybko dotarły do mediów.

Według dobrze poinformowanego dziennikarza Siergieja Kaniewa (ujawnił informacje o tym, że Bohater Rosji Anatolij Czepiga brał udział w wywożeniu Wiktora Janukowycza z Ukrainy; w obawie o swe bezpieczeństwo Kaniew opuścił terytorium Rosji), podczas narady padały słowa nielicujące z powagą instytucji. „A to debile”, „szkoda, że jeszcze budionówek nie włożyli”, „co za niekompetencja”, „i to mają być fachowcy!”. Jednym słowem, przyjemnie nie było. No i być nie mogło, bo operacja otrucia eksagenta Skripala została sknocona. Zresztą, nie tylko ta. Kilku generałów może stracić epolety i przywileje z nimi związane. Stąd wielka nerwowość w „Akwarium”, jak w slangu służby mówi się o siedzibie kierownictwa d. GRU. Zdaniem uczestników narady, wysłani w bój za granicę dywersanci nie przestrzegali zasad konspiracji (np. gadali przez telefon zarejestrowany w obwodzie moskiewskim, przekazując sobie informacje otwartym tekstem), ich działalność została przez obce służby rozszyfrowana i ujawniona.

Co więcej: na jaw nadal wychodzą nowe szczegóły. Dziś czeskie media podały, że w 2014 r. Siergiej Skripal przebywał w Pradze, w tym samym czasie zjawili się tutaj dwaj panowie w granatowych kurtkach – „Pietrow” i „Boszyrow”, czyli Miszkin i Czepiga. Widocznie chcieli zapoznać się z urokami katedry św. Wita w Pradze. Petersburska „Fontanka” suponuje, że w akcji w Salisbury brała udział jeszcze jedna osoba: 45-letni Siergiej Fiedotow (https://www.fontanka.ru/2018/10/10/124/). Bliższych szczegółów na razie brak.

Porażka wizerunkowa wywiadu wojskowego ma jeszcze wymiar medialny. Rosyjskie media obsługujące Kreml (ani też oficjalni przedstawiciele władz) nie były w stanie zbudować przekonującej narracji, którą mogłyby przeciwstawić rewelacjom płynącym z Zachodu. Na tym odcinku frontu wojny informacyjnej Rosja zanotowała ewidentną wpadkę.

„Rosyjski wywiad wojskowy od 2010 roku prowadzi szeroko zakrojone działania specjalne w skali globalnej, od działań stricte militarnych, wywiadowczych, poprzez akty dywersji czy terroru, gwarantowanie bezpieczeństwa interesów ekonomicznych Rosji, po działania w cyberprzestrzeni. Skala tych działań wymaga zaangażowania dużych sił i środków. Może to tłumaczyć angażowanie do realizacji poszczególnych operacji oficerów rezerwy mających status tzw. nieetatowych współpracowników służby specjalnej” – pisze Piotr Żochowski z Ośrodka Studiów Wschodnich (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2018-10-10/konsekwencje-ujawnienia-aktywnosci-rosyjskiego-wywiadu-wojskowego-na). Zdaniem Żochowskiego, należy oczekiwać, że rosyjski wywiad wojskowy nadal sięgać będzie po wszystkie stosowane dotąd metody. „Należy oczekiwać kontynuowania takich działań” – konstatuje.

No i jeszcze jedno: ten hałas wokół dawnego GRU, te wpadki, te tajne narady, pogłoski o dymisjach generalicji nie oznaczają, że rosyjskie służby specjalne zaprzestały swej działalności. Wywiad wojskowy to tylko jedna ze struktur. Jest przecież jeszcze wywiad cywilny (Służba Wywiadu Zagranicznego) oraz kontrwywiad cywilny (Federalna Służba Bezpieczeństwa). O nich w kontekście wpadek jakoś ostatnio cicho. Znawcy tematyki podejrzewają nawet, że nagłośnienie ostatnich niepowodzeń GRU to operacja odwracająca uwagę od znacznie ważniejszych agentów, którzy szykują znacznie ważniejszą operację.

Ten nowy etap wojny służb przecież dopiero się zaczyna.

Spadochron Stirlitza

9 października. Tytuł jest nawiązaniem do poprzedniego tekstu, który zamieściłam na blogu kilka dni temu. Bo też jest to kontynuacja tematu szpiegów, którzy zostali przyłapani na akcjach w krajach Zachodu i ciągnie się za nimi ów spadochron Stirlitza z klasycznego dowcipu.

Najpierw grupa Bellingcat ogłosiła miastu i światu tożsamość wyrobionego turysty „Rusłana Boszyrowa”, który okazał się pułkownikiem wywiadu wojskowego Anatolijem Czepigą, Bohaterem Rosji. Wczoraj nastąpiła prezentacja drugiego z uczestników wycieczki zorganizowanej przez agencję turystyczną GRU do Salisbury. „Aleksandr Pietrow” też najprawdopodobniej ma stopień pułkownika, nazywa się Aleksandr Miszkin i jest lekarzem (o tym, jak współpracownicy Bellingcat do spółki z portalem The Insider ustalili personalia „Pietrowa”, można przeczytać m.in. na stronie Radia Swoboda https://www.svoboda.org/a/29533803.html). W trakcie poszukiwań zwrócono m.in. uwagę na dokumenty związane z rejestracją samochodu, zebrano świadectwa sąsiadów (ci wspominali na przykład, że w młodości spędzonej pod Archangielskiem Miszkin fascynował się muzyką techno i był wioskowym DJ), kolegów z roku z akademii medycznej; dziennikarze dotarli do paszportu, ustalili, że w 2014 r. Miszkin dostał mieszkanie w Moskwie. Podobnie jak Czepiga. Widocznie już wtedy działali razem, wywożąc z Ukrainy drogocenny ładunek w postaci prezydenta Wiktora Janukowycza.

Powiedzieć, że w całej tej historii z truciem Siergieja Skripala ucierpiała reputacja rosyjskiego wywiadu wojskowego – dumy i sławy imperium, zbiorowiska niepokonanych Isajewów, anty-Bondów, rozwalających każdy system, to nic nie powiedzieć. Media społecznościowe wybuchły zgodnie gromkim śmiechem, liczba dowcipów i memów na temat wyczynów dwóch agentów w Salisbury niebawem dogoni wielki zbiór żartów o Stirlitzu. „Niech teraz urządzą okrągły stół z udziałem Pietrowa, Boszyrowa, Czepigi i Miszkina. Mam nadzieję, że ci dwaj ostatni mają numer telefonu naczelnej telewizji RT” – kpi jeden z komentatorów, nawiązując do niewydarzonego wywiadu, jakiego panowie agenci udzielili stacji RT (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/09/13/dwoch-panow-w-jednym-lozku-patrzy-na-katedre-w-salisbury/). Ludzie śmieją się z władzy do rozpuku, a władza nie potrafi zareagować, jest bezradna wobec takiej postawy społeczeństwa. Upadek autorytetu to dotkliwa przypadłość władzy, zwłaszcza takiej, która uważa się za nieomylną i omnipotentną. Ale zdarzają się też komentarze poważne, których autorzy przypominają, że w akcji Czepigi-Miszkina zginęła jedna osoba, a trzy zostały poważnie poszkodowane. Natalia Kamardina pisze: „Młodzi, zdrowi faceci. Zabójcy. Niczym się nie różnią od zbrodniarzy w rodzaju Czikatiły, idą zabijać spokojnie, po drodze oglądają wystawy sklepowe. Piją kawkę, kupują nową parę butów. […] Oni na pewno doskonale zdawali sobie sprawę, że mają w ręku środek, który może zabić każdego, kto dotknie klamki w drzwiach domu Skripala. Listonosz, Sprzątaczka. Sąsiadka. Dzieci sąsiadów”.

Ujawnienie szlaku bojowego duetu Czepiga-Miszkin nie było jedyną wpadką, jaką zanotowali następcy Stirlitza. Kilka dni temu podano do wiadomości, że w kwietniu Holandia deportowała czterech Rosjan legitymujących się paszportami dyplomatycznymi. Czterej muszkieterowie próbowali wypatroszyć komputery Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej w Hadze. W tym czasie pracownicy agencji pracowali nad ustaleniem, czy w Salisbury do trucia Skripalów użyto substancji Nowiczok. Dzielni rycerze nie zachowali podstawowych norm higieny pracy. Zostali zatrzymani wraz z aparaturą. Przy jednym z nich znaleziono też rachunek z taksówki, która wiozła go z jednostki wywiadu wojskowego na lotnisko Szeriemietjewo (takie rachunki uprawniają do zwrotu kosztów podróży, widocznie funkcjonariusz nie chciał dokładać do interesu). Dziennikarze badający sprawę dotarli do danych paszportowych nasłanych hakerów (a także, według doniesień portalu The Insider, 105 innych funkcjonariuszy GRU).

W tym czasie, gdy Holendrzy opowiadali wszystkim, kto chciał słuchać, o „wozie pelengacyjnym” speców z rosyjskiego wywiadu pod siedzibą OPCW w Hadze, z komunikatem wystąpili też Amerykanie. Podczas konferencji prasowej amerykańscy prokuratorzy opowiedzieli o ustaleniach w sprawie rosyjskich hakerów działających na szkodę USA. Stwierdzili między innymi, że znana grupa hakerów używająca kryptonimu Fancy Bears (interwencja w wybory) to ludzie związani z rosyjskim wywiadem wojskowym. Podejrzanych o niepożądaną działalność jest siedmiu (czterech z nich zatrzymano w Holandii, o czym pisałam powyżej). Mieli oni dokonywać prób włamów do serwerów WADA i innych agencji antydopingowych, badających fałszerstwa, jakich dopuszczała się rosyjska agencja antydopingowa RUSADA.

Wpadki funkcjonariuszy wywiadu zaniepokoiły kierownictwo służby. Ale o tym w następnym odcinku.

Najważniejszy zawód świata

6 października. Stirlitz szedł ulicami Berlina, na głowie miał czapkę uszankę, do munduru przypięty order Bohatera Związku Radzieckiego, spod płaszcza wystawał mu spadochron. Jeszcze nigdy Stirlitz nie był tak bliski wpadki. To jeden z klasycznych dowcipów o asie radzieckiego wywiadu uplasowanym w sercu hitlerowskich Niemiec. Wpadka rosyjskiego wywiadu wojskowego podczas operacji otrucia eksagenta Siergieja Skripala w Salisbury coraz bardziej przypomina dowcip o Stirlitzu.

Wychodzą na jaw coraz to nowe szczegóły operacji dwóch agentów wywiadu wojskowego – pułkownika Anatolija Czepigi i „Aleksieja Pietrowa”. Dziennikarzom buszującym w sieci udało się m.in. ustalić, że Czepiga (wcześniej przez rosyjskie media przedstawiany jako „Rusłan Boszyrow”) otrzymał tytuł Bohatera Rosji. Najprawdopodobniej za operację wywiezienia Wiktora Janukowycza w lutym 2014 r. z Ukrainy. Uczestniczący w śledztwie dziennikarskim Siergiej Kaniew (który dotarł np. do dokumentów potwierdzających drogę kariery Czepigi w służbach) spiesznie opuścił Rosję, obawiając się o swoje bezpieczeństwo. Ale wróćmy do postaci samego truciciela. Zanim szczęśliwie wyewakuował Janukowycza, wcześniej odznaczył się już w Czeczenii, natomiast potem na Krymie i w Donbasie. Znaleziono w sieci jego dokumenty, m.in. prawo jazdy i wiele innych źródeł potwierdzających tożsamość i rodzaj zajęcia. Choć jako „Rusłan Boszyrow” wędrowny kiler szybko na zew prezydenta zgłosił się osobiście do samej szefowej telewizji RT, by udzielić jej niezbornego wywiadu, to po ujawnieniu personaliów przepadł jak kamień w wodę i nie rwie się, by znów opowiadać o swej miłości do anglikańskich katedr. Zdaniem rosyjskiego dziennikarza mieszkającego na emigracji Andrieja Malgina, Czepiga należy do grona „osobistych specnazowców Putina, jest wykonawcą delikatnych i zuchwałych poruczeń. W tym świetle wizyta w Wielkiej Brytanii z bronią masowego rażenia w plecaku będzie mieć dla Putina poważne konsekwencje”.

Co do konsekwencji, to zobaczymy. Natomiast rzeczywiście Putin demonstruje wielkie zaangażowanie w sprawę otrucia w Salisbury.

Ponownie osobiście zabrał głos w sprawie poczynań agentów w Salisbury. Podczas forum „Rosyjski Tydzień Energetyki” pytany o sprawę otrucia Skripalów substancją Nowiczok Władimir Władimirowicz wystąpił z brawurową przemową: „Niektóre źródła lansują myśl, że pan Skripal jest bez mała obrońcą praw człowieka. A on jest po prostu szpiegiem, zdrajcą ojczyzny. To szumowina, nic więcej. […] A przepychanki pomiędzy służbami to nic nowego. Jak wiadomo, szpiegostwo, podobnie jak prostytucja to jedna z najważniejszych profesji na świecie”. Piękna myśl, zwłaszcza o tym, jak ważna jest w świecie prostytucja, kto by pomyślał, że prezydent Rosji tak wysoko ocenia status tego zajęcia. Na tym występ prezydenta się nie skończył. Wypuszczając nosem kłęby dymu i firmowo wzruszając ramionami, prezydent kontynuował: co się tyczy brytyjskich oskarżeń pod adresem Rosji o otrucie Skripalów, to „nikt nie miał potrzeby” truć Siergieja Skripala i innych mieszkańców Wielkiej Brytanii. „Jak to – to chcecie powiedzieć, że my jeszcze jakiegoś bezdomnego człowieka tam otruliśmy? Czasem przyglądam się temu, co się dzieje wokół tej sprawy i nie mogę się nadziwić: przyjechali jacyś goście i zaczęli truć tam u was w Wielkiej Brytanii jakichś kloszardów. Co za brednie” – w ten sposób Putin odniósł się do słów moderatora dyskusji na energetycznym forum (moderator nadmienił, że ofiarami substancji Nowiczok były również inne osoby; o tych ofiarach pisałam w poprzednich odcinkach serialu, http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/09/08/jezdzcy-bez-glowy/).

Na zapleczu tych występów w świetle kamer toczy się dyskusja o tym, jak potratować wpadkę dwóch panów z wywiadu wojskowego. Dla wielu komentatorów to świadectwo ostrego kryzysu służb specjalnych Rosji. Świadectw tych jest zresztą dużo więcej – o czym napiszę w następnym odcinku. Spadochron ciągnący się za Stirlitzem jest już długi jak iglica katedry w Salisbury.

Bal maskowy w Salisbury

29 września. Ten serial szybko się nie skończy. Jego kolejne odcinki są coraz bardziej frapujące. Jeszcze nie przebrzmiały echa wywiadu dla telewizji RT dwóch panów, przedstawionych jako „Rusłan Boszyrow” i „Aleksiej Pietrow”, którzy opowiadali Margaricie Simonian o swej fascynacji gotycką katedrą w Salisbury (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/09/13/dwoch-panow-w-jednym-lozku-patrzy-na-katedre-w-salisbury/), a już drążący temat niespokojni dziennikarze agencji Bellingcat do spółki z The Insider dokonali odkrycia prawdziwej tożsamości „Rusłana Boszyrowa”. Odkryciem tym chętnie podzielili się z resztą świata.

Człowiek, legitymujący się paszportem na nazwisko „Rusłan Boszyrow” odbył wraz z kolegą „Aleksiejem Pietrowem” dziwną wycieczkę do Salisbury dokładnie w dniu, w którym dokonano otrucia eksagenta rosyjskich służb specjalnych Siergieja Skripala i jego córki Julii specyfikiem Nowiczok, zaliczanym do środków broni chemicznej. Według Bellingcat i Insider, „Boszyrow” naprawdę nazywa się Anatolij Czepiga i jest oficerem wywiadu wojskowego w stopniu pułkownika. Ma 39 lat, urodził się w obwodzie amurskim, brał udział w wojnie w Czeczenii, prawdopodobnie także w działaniach na Donbasie, za wybitne zasługi bojowe otrzymał tytuł Bohatera Rosji.

Brytyjskie władze nie skomentowały rewelacji wyśledzonych przez dziennikarzy Bellingcat. Rosyjskie władze natomiast wypuszczają firmowe mgły i zamglenia. Albo nic nie wiedzą, albo wiedzą, ale nie powiedzą, albo mówią jedno, a okazuje się drugie. W mediach społecznościowych boty wyskakują z portek, aby obalić twierdzenie, że Boszyrow to Czepiga. Mnożą się też przypuszczenia, że ujawnienie tożsamości truciciela w Salisbury było możliwe tylko i wyłącznie dlatego, że rywalizujące ze sobą poszczególne rosyjskie służby wsadzają się nawzajem na minę i ujawniają dziennikarzom sekretne dane. Może coś na rzeczy jest. Ale Bellingcat przeprowadził imponującą robotę, przecedzając wielkie ilości danych.

Współpracownicy Bellingcat zresztą zapowiadają, że niebawem ujawnią również prawdziwe personalia drugiego bohatera z Salisbury. Też oficera wywiadu wojskowego, ale zapewne w stopniu kapitana.

Jeden z uczestników dziennikarskiego śledztwa mówi w wywiadzie dla BBC: „Rozmawialiśmy z naszymi źródłami w rosyjskich siłach zbrojnych. Wszyscy mówią, że to niezwykłe, że pułkownik, na dodatek Bohater Rosji został wysłany w teren. Zwykle rozkaz przeprowadzenia operacji tego typu otrzymują oficerowie co najwyżej w stopniu kapitana. To świadczy o tym, że albo zadanie zostało postawione na najwyższym szczeblu, albo szefostwo wywiadu chciało tym sposobem zadowolić swego szefa, czyli Putina. Bardzo możliwe, że po wykonaniu zadania pułkownik Czepiga otrzyma propozycję objęcia stanowiska wykładowcy w szkole wywiadu”.

Brytyjska prasa wałkuje temat otrucia Skripałow. „Daily Mail” pisze: „Prawdopodobieństwo, że operacja [otrucia Skripala] zyskała akceptację osobiście Władimira Putina, rośnie z każdym dniem. Zanim Putin sam wziął udział w niezbornych próbach przedstawienia Pietrowa i Boszyrowa jako zwykłych cywili, turystów, można było przypuszczać, że to była samodzielna nieudana operacja jednej z rosyjskich służb specjalnych. Teraz – gdy dzięki przeszukaniu zasobów Internetu ujawniono nazwisko jednego ze sprawców – można powiedzieć, że Putin został przyłapany na analogowym kłamstwie w cyfrowym świecie. Czepiga i jego partner zamiast po cichu ukarać zdrajcę, zatruli pół miasta, zabili niewinną kobietę i pokazali się całemu światu jako nierozgarnięci idioci”. Brytyjskie gazety zadają zasadne pytania: „Jak Zachód zareaguje na łgarstwa Putina? Czy Theresa May zażąda nowych sankcji?”.

Ciekawych pytań wokół sprawy Skripalów jest nadal bardzo wiele. Już dziś zapowiadam następne odcinki.

Przypadek Piotra Wierziłowa

26 września. Taki obrazek zza kulis wielkich zjazdów politycznych. Szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini w kuluarach sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku spotkała się z rosyjską delegacją. Została zaproszona do pokoiku, w którym siedzieli rosyjscy dyplomaci, przez ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa. Weszła, przywitała się, usiadła. Ambasador Rosji przy ONZ Wasilij Niebienzia z galanterią podał jej filiżankę. Pani Mogherini uprzejmie acz stanowczo podziękowała za poczęstunek. Co to jednak znaczy reputacja, nieprawdaż?

Tak, reputacja Rosji trucicielki ugruntowuje się z dnia na dzień. Oto mamy dziwny przypadek Piotra Wierziłowa, wydawcy w projekcie Mediazona (poświęcony problematyce obrony praw człowieka, stanowi więziennictwa w Rosji, więźniom sumienia itd.), akcjonisty, animatora działalności nieznośnej, podnoszącej ciśnienie przedstawicielom najwyższych władz partyjnych i państwowych.

Podczas finałowego meczu mundialu na murawę wbiegło kilka osób, zakłócając spotkanie, któremu przyglądały się z trybuny honorowej oczy wysoko postawionych gości oraz miliony przed telewizorami. Zanim ktokolwiek mógł się zorientować, kto zacz i o co chodzi, ubrani w mundury policyjne manifestanci zostali sprawnie zwinięci przez służby porządkowe. Z oficjalnych komunikatów niepodobna było dowiedzieć się, co się stało – incydentu nie dostrzeżono. W mediach społecznościowych natomiast pojawiły się filmiki z przesłuchania zatrzymanych. Okazało się, że chuligańskiego czynu dopuścili się Piotr Wierziłow i kilka członkiń grupy Pussy Riot. Ich akcja nazywała się „Milicjant wkracza do gry”. Jej celem było zwrócenie uwagi na problem więźniów sumienia, w tym prowadzącego głodówkę protestacyjną Ołeha Sencowa (a propos to dziś mija 137 dzień jego protestu). Uczestnicy akcji dostali po 15 dni aresztu administracyjnego.

Wierziłow chciał osobiście wziąć udział w akcji na stadionie, toteż nie poleciał – jak planował – do Republiki Środkowoafrykańskiej w składzie grupy dziennikarzy, zorganizowanej przez Centrum Dochodzeń (struktura finansowana przez Michaiła Chodorkowskiego). Dziennikarze mieli zebrać materiał o działalności grupy Wagnera w tym kraju. Zostali zamordowani (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/08/01/ichtamniet-afryka-dziennikarze/). Wierziłow rozpoczął samodzielne śledztwo w sprawie ich tajemniczej śmierci. 11 września trafił do szpitala. Stracił przytomność, dwa dni później jego stan określono jako ciężki. Zrobiono badania, analizy, rosyjscy lekarze nie znaleźli we krwi pacjenta żadnych podejrzanych substancji. 14 września Wierziłow odzyskał przytomność, jego stan jednak nadal był ciężki. Następnego dnia został przewieziony do berlińskiej kliniki Charite, gdzie postawiono go na nogi. Dziś został wypisany. Niemieccy lekarze próbowali znaleźć odpowiedź na pytanie, co stało się przyczyną zapaści. W rozmowie z dziennikarzami profesor Kai-Uwe Eckardt wyraził przypuszczenie, że Wierziłow najprawdopodobniej został otruty. Czym? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie. Niemiecka prasa sugeruje, że Wierziłow stał się kolejną – po Skripalach – ofiarą trucizny, z tym że tym razem nie użyto substancji paralityczno-drgawkowej Nowiczok, a jakiegoś innego nieustalonego specyfiku. Ponadto wysunięto przypuszczenia, że Wierziłow został otruty, gdyż dotarł do demaskujących ważne osoby informacji na temat dziennikarzy tropiących grupę Wagnera w Afryce. Zdaniem innych komentatorów Wierziłow miał zapłacić wysoką cenę za swój wygłup na mundialu. W ostatnią niedzielę kapłan kremlowskiej propagandy Dmitrij Kisielow ni z tego niż owego zaczął w swym programie „Wiesti Niedieli” opowiadać o Wierziłowie, zaprzeczając wersji zachodniej prasy o celowym otruciu. Materiał miał na celu zdyskredytowanie nie tylko tego przypuszczenia, ale także osoby Wierziłowa. Kisielow z widoczną satysfakcją pokazał zdjęcia Wierziłowa i jego byłej żony Nadieżdy Tołokonnikowej ze słynnej akcji artgrupy Wojna w muzeum w 2008 r. („J*bcie się za Niedźwiadka”, zbiorowa orgia seksualna), dając do zrozumienia, że Wierziłow jest skandalistą, niezasługującym na szacunek i zaufanie. Skąd to nagłe zainteresowanie Wierziłowem oficjalnej propagandy, skoro przecież nic się nie stało?

Dziś media wałkują temat ustalenia przez grupę Bellingcat tożsamości jednego z dwóch podejrzanych o otrucie Siergieja Skripala. O tym w następnym odcinku tego fascynującego serialu.

Dwóch panów w jednym łóżku patrzy na katedrę w Salisbury

13 września. Dwaj panowie w granatowych kurtkach, których Wielka Brytania podejrzewa o otrucie Siergieja i Julii Skripalów w Salisbury w marcu br. przy pomocy substancji Nowiczok, dziś zaprezentowali się światu w granatowych swetrach. To znaczy nie wiem, czy to byli oni czy jacyś dwaj panowie, których przedstawiono jako Aleksandra Pietrowa i Rusłana Boszyrowa. Ale po kolei.

Jak pisałam kilka dni temu w blogu (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/09/08/jezdzcy-bez-glowy/), brytyjskie władze opublikowały wizerunki dwóch Rosjan podejrzanych o atak na Skripalów. W komunikacie stwierdzono, że to funkcjonariusze wywiadu wojskowego GRU, a o wysłaniu ich z misją specjalną musiały wiedzieć władze Rosji i to na najwyższym szczeblu. Rosyjskie media państwowe obficie zaprzeczały wersji Brytyjczyków.

Tymczasem sam najwyższy szczebel odezwał się po kilku dniach. Wczoraj Władimir Putin z firmowym szelmowskim uśmieszkiem powiedział: „My ich znamy, znaleźliśmy ich, to cywile. Niech lepiej sami opowiedzą o sobie, niech się zgłoszą do mediów”. Na efekt tej podpowiedzi nie trzeba było długo czekać. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Pietrow i Boszyrow zmaterializowali się przed kamerami telewizji RT, obsługującej interesy Kremla i udzielili wywiadu Margaricie Simonian, szefowej stacji. Sami przyszli, sami zadzwonili do samej Margo i natychmiast otrzymali zaproszenie. Pierwsze pytanie, które mogą sobie zadać zadziwieni widzowie: skąd panowie mieli numer telefonu do Simonian. Wyjaśnienie znajdujemy w Twitterze Simonian: „Mój telefon znają realnie wszyscy, nawet roznosiciele kwiatów na 8 marca”. Hmm (powiedzieć, że to bzdura, to nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że gromki śmiech komentatorów rozbrzmiewał od Władywostoku po moskwę, to też nic nie powiedzieć – natychmiast powstały setki dowcipów i memów).

Ale pytań, które się nasuwają, jest dużo więcej. Sama tożsamość gości telewizji RT budzi wątpliwości. Są podobni, owszem, ale czy to te osoby? W ostatnich dniach wyciekła do mediów wiadomość, że brytyjskim służbom pomagał w identyfikacji podejrzanych o otrucie Skripalów przewerbowany funkcjonariusz rosyjskich służb, używający kryptonimu Apollon. Może i tych dwóch panów, przedstawionych jako Pietrow i Boszyrow, uda się z czasem rozszyfrować. Z Apollonem czy bez.

Wpierw jednak rozszyfrujmy to, co bohaterowie tej niewesołej bajki opowiedzieli przed kamerą. Rozmowa trwała 25 minut. Na pytanie, co robili w Salisbury, Pietrow i Boszyrow odpowiedzieli, że na Wyspy pojechali w celach rozrywkowych, a do Salisbury wybrali się, bo znajomi twierdzili, że warto obejrzeć to piękne miasto z katedrą o 123-metrowej wieży. Mieli jeszcze jechać do Stonehedge, ale padał deszcz ze śniegiem. Dlatego wrócili do Londynu i przyjechali do Salisbury nazajutrz raz jeszcze. Ciekawy jest passus dotyczący tego, czy przechodzili koło domu Skripalów. „Może i przechodziliśmy, przecież nie wiemy, gdzie on jest”. Czy mieli Nowiczok w opakowaniu po damskich perfumach? „Normalni faceci nie wożą ze sobą damskich perfum”. I jeszcze jeden wątek. Simonian pyta z wyraźnym naciskiem: „Na wideo cały czas jesteście razem, razem mieszkaliście, razem chodziliście. Co was łączy?”. Boszyrow ma gotową odpowiedź: „Proszę nie zaglądać w nasze prywatne życie”. Czy pracują w GRU? Ależ skądże znowu, są biznesmenami w branży fitnesowej, „sportowe jedzenie, witaminy, proteiny”. Wraca wątek wspólnego pobytu, wspólnego pokoju w hotelu. Okazuje się, że wynajęli pokój z jednym łóżkiem. Simonian uspokaja: to nieważne, czy spaliście w jednym łóżku czy nie, nie musicie się usprawiedliwiać.

W materiale BBC, w którym odniesiono się do wypowiedzi Pietrowa i Boszyrowa, a właściwie rozprawiono się z łgarstwem, pokazano m.in. na mapie Salisbury, że panowie raczej nie przechadzali się turystycznie i nie tylko oglądali katedrę (o ile w ogóle ją oglądali), natomiast przemierzyli kawał drogi przez nieturystyczne dzielnice, aby znaleźć się koło domu Siergieja Skripala (https://www.bbc.com/russian/features-45510962). Jak wskazują komentatorzy BBC, w opowieści przedstawionej przez RT nie zgadza się mnóstwo szczegółów.

Politolog Iwan Prieobrażenski w komentarzu dla Deutsche Welle nazywa legendę nieudaną i niewiarygodną. „Dwóch czterdziestoletnich biznesmenów, okazuje się, nie umie korzystać z internetu. Aby poznać rozkład jazdy, muszą pojechać na dworzec. Funkcji prognozy pogody też w komórkach nie mają, śnieg i deszcz zaskakują ich […] To jakieś dinozaury z odległej sowieckiej przeszłości. Niemniej ci ludzie przy całej antypatii do internetu, znaleźli numer komórki do Simonian. 123 metry kłamstwa”. Cały ten teatrzyk jest przeznaczony dla własnej krajowej publiczności. Klasyka gatunku. Kiedy Rosji ktoś na Zachodzie mówi: proszę, oto dowody waszej winy, Rosja przystępuje do rozpylania w powietrzu dużych ilości cukru pudru, aby zmylić ślady, wytworzyć masę wątpliwości itd.

Nawiążę jeszcze do motywu, który nachalnie powtarzał się w wywiadzie: kilkakrotnie pojawiały się czytelne aluzje, że Pietrowa i Boszarowa łączą bliskie stosunki o charakterze intymnym. Komentatorzy w mediach społecznościowych zaraz to wychwycili: z jednej strony to miałoby wyjaśnić, dlaczego panowie jadą do Wielkiej Brytanii „się rozerwać” i podróżują bez partnerek, a z drugiej wzbudzić sympatię do nich zachodniej liberalnej publiczności. Może i tak, a może i nie. W końcu ta historia jest uszyta tak grubymi nićmi, że nic się w niej kupy nie trzyma. Nawet dla niewybrednej publiczności tego cukru pudru jest za dużo. A Zachodowi, zwłaszcza „dziurawej szalupie”, jak określiła Wielką Brytanię rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa, nic nie trzeba tłumaczyć. Z nimi Rosja będzie się kłócić. Do upadłego.

Zaznaczę jeszcze na koniec, że popularny dziennik „Moskowskij Komsomolec” – bez czekania na instrukcję od prezydenta – znalazł Pietrowa. Już 6 września poinformował swoich czytelników (https://www.mk.ru/politics/2018/09/06/dazhe-do-altaya-ne-mogu-doekhat-otravitel-skripaley-petrov-zagovoril.html), że Pietrow pracuje w Tomsku w filii przedsiębiorstwa Microgen, producenta preparatów farmakologicznych (https://en.wikipedia.org/wiki/Microgen). Wyrwali się komsomolcy przed orkiestrę i rozwalili narrację Kremlowi. Przypomina mi to historię z workami w domu mieszkalnym w Riazaniu jesienią 1999 r.

A ciąg dalszy w tej sprawie nastąpi na pewno.

Jeźdźcy bez głowy

8 września. Dwóch panów w granatowych kurtkach przyjechało na początku marca do Wielkiej Brytanii. Przedtem kilkakrotnie jeździli do Genewy. Z kim się tam kontaktowali – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że w pokoju w londyńskim City Stay Hotel, w którym zatrzymali się podczas wizyty w Zjednoczonym Królestwie, znaleziono ślady preparatu paralityczno-drgawkowego „Nowiczok”. Następnie z Londynu pojechali do Salisbury. Tam „złapały” ich kamery rozmieszczone na ulicy (https://www.bbc.com/russian/features-45424922). Brytyjskie władze właśnie opublikowały wizerunki dwóch podejrzanych o otrucie Siergieja i Julii Skripalów. Obaj panowie w granatowych kurtkach są obywatelami Rosji. Gdy starali się o brytyjską wizę, podali się za biznesmenów z Petersburga.

Wymieniono ich z nazwiska: „Aleksandr Pietrow” i „Rusłan Boszyrow”. Przy czym od razu brytyjskie władze zrobiły zastrzeżenie, że to nie są ich prawdziwe nazwiska, choć i prawdziwe personalia zostały już przez śledztwo ustalone. I to ustalone dawno, bo w maju. Tyle że rząd brytyjski nie chciał ogłaszać zdobyczy Scotland Yardu w obawie o bezpieczeństwo brytyjskich obywateli, którzy wybrali się do Rosji na mundial. Brytyjczycy mieli też nadzieję, że dwaj panowie w granatowych kurtkach pojawią się w międzyczasie gdzieś w Europie. Ale się nie pojawili. Premier Theresa May poczekała, aż skończą się wakacje parlamentarne i wyłożyła wszystko, co chcielibyście wiedzieć o otruciu Skripalów. „Pietrow” i „Boszyrow” są najprawdopodobniej oficerami GRU (rosyjski wywiad wojskowy) – twierdzą brytyjskie czynniki.

Według śledztwa, „Pietrow” i „Boszarow” użyli preparatu „Nowiczok” do otrucia wskazanych osób – umieścili go na klamce domu Siergieja Skripala. Następnie powrócili do Londynu, udali się na lotnisko i odlecieli. Preparat przywieźli do Salisbury w pojemniku, imitującym flakonik z perfumami „Premier Jour” Nina Ricci. Według jednej z niepotwierdzonych wersji, sprawcy wyrzucili buteleczkę do kosza – zapewne myśleli, że to kosz na śmieci. Niemniej najprawdopodobniej był to kosz na używane rzeczy zbierane przez organizacje charytatywne. Stamtąd flakonik trafił w ręce niejakiego Charlesa Rowleya, który postanowił zrobić prezent swojej ukochanej Dawn Sturgess i podarować drogie perfumy znalezione w koszu z używanymi rzeczami. Dawn bardzo się z prezentu ucieszyła. Naniosła perfumy na rękę, powąchała i… trafiła do szpitala, gdzie po kilku dniach zmarła. Rowley przeżył.

Wokół sprawy Skripalów robi się coraz ciekawiej i coraz goręcej. Po pierwsze, sprawa już ma i będzie miała dalsze konsekwencje polityczne. Władze Wielkiej Brytanii obciążyły odpowiedzialnością za zamach z użyciem preparatu zaliczanego do środków broni chemicznej osobiście prezydenta Władimira Putina. Skoro dwaj panowie w granatowych kurtkach są z GRU, a nad GRU kontrolę sprawuje prezydent, to on jest odpowiedzialny za to, co robią jego podwładni – taki wywód przedstawiła Theresa May. Po drugie – reperkusje gospodarcze, zapowiedziane zostało bowiem przez panią premier oczyszczenie Londynu z rosyjskich pieniędzy. Co z tego wyjdzie, to oddzielna sprawa, ale zapowiedź zabrzmiała groźnie i poważnie. Na razie rosyjscy urzędnicy i oligarchowie bez przeszkód kupują w Londynie nieruchomości i prowadzą biznesy.

W komentarzach towarzyszących relacji ze ścigania sprawców otrucia Siergieja Skripala powróciły domniemania, jaki był motyw zamachu na życie eksagenta. „The New York Times” twierdzi, że Skripal nie był cichym emerytem, udzielał konsultacji i dzielił się wiedzą nie tylko z brytyjskimi służbami. Kilkakrotnie bywał w Hiszpanii, gdzie spotykał się z funkcjonariuszami wywiadu. Być może rozmowy Skripala dotyczyły rosyjskiej przestępczości zorganizowanej na terytorium Hiszpanii. Na razie tyle ujawniono. Jakiś komentator skojarzył, że otruty polonem Aleksandr Litwinienko też przed śmiercią kontaktował się z Hiszpanami, prowadzącymi śledztwo w sprawie rosyjskiej mafii.

Tymczasem bratanica Siergieja Skripala, Wiktoria z widocznym upodobaniem występuje w rosyjskiej telewizji i uwierzytelnia oficjalną linię Moskwy w sprawie otrucia w Salisbury (podważającą wersję brytyjską o rosyjskim sprawstwie). Ostatnio oświadczyła, że stryj zapewne już nie żyje, bo żadnych oznak życia nie daje. Od czasu do czasu dzwoni tylko Julia.

Wokół tej sprawy jest sporo ciekawych wątków, ale o nich – w następnym odcinku.