Cerkiew podwójnego przeznaczenia? Część trzecia

13 listopada. Z Finlandii przenosimy się do Francji. Wielki cerkiewny kompleks ze świątynią pod wezwaniem Świętej Trójcy w 2016 roku stanął w centrum Paryża na bulwarze Branly. Budowa prawosławnego centrum kulturalno-duchowego od początku wzbudzała kontrowersje. Obiekt Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej w sercu francuskiej stolicy miejscowa prasa określała jako „część globalnej strategii legitymizacji reżimu Putina [na Zachodzie] z pomocą Cerkwi. Zbudować centrum na bulwarze Branly oznacza potwierdzić odbudowę wpływów Rosji we Francji, a także w ogóle na Zachodzie”.

„Ten prawosławny kompleks nad Sekwaną, w samym środku Paryża to dziwna mieszanina religii i polityki”. Przyjrzyjmy się historii tego obiektu.
Zamysł Kremla był prosty – mówił w audycji Radia Swoboda jego paryski korespondent korespondent Siergiej Mirski. – Prosty i oczywisty: oto jesteśmy obecni nie tylko w Paryżu, ale wręcz dwa kroki od wieży Eiffle’a, jesteśmy obecni w bezpośredniej bliskości francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i innych znanych obiektów Paryża. To akt demonstracji [przez Rosję] politycznej siły”. To nie wszystkie zalety posiadania tej nieruchomości z punktu widzenia Kremla. Kompleks zajmuje powierzchnię ponad czterech tysięcy metrów kwadratowych i jest formalnie częścią ambasady Federacji Rosyjskiej we Francji, objęty jest w związku z tym immunitetem dyplomatycznym. Strona rosyjska długo zabiegała o taki szczególny status. W czasach, gdy budowano cerkiew i przylegające do niej budynki, trwała spektakularna szarpanina na linii Putin-Jukos. Akcjonariusze odebranej Michaiłowi Chodorkowskiemu firmy składali pozwy o odszkodowania przed europejskimi sądami, niektóre z nich były rozpatrywane pozytywnie, sądy orzekały o konfiskacie lub zamrożeniu rosyjskich aktywów na poczet rekompensaty dla poszkodowanych (Rosja nie chciała wypłacać zasądzanych odszkodowań). Kreml chciał za wszelką cenę cerkiewne obiekty w Paryżu ochronić od takich niespodzianek. Aby wejść na teren obiektu, trzeba przejść przez kontrolę rosyjskich ochroniarzy.

Plan zbudowania centrum kulturalno-duchowego (cerkiew plus biblioteka, sale wystawowe, dwujęzyczna szkoła francusko-rosyjska) powstał w 2007 r. podczas wizyty patriarchy Moskwy i Całej Rusi Aleksego II w Paryżu. Hierarcha stwierdził, że wiernym jest za ciasno w istniejących świątyniach i należałoby wznieść nową. Zwrócił się z prośbą o wsparcie do ówczesnego prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego i wsparcie owo uzyskał. Putina nie trzeba było długo namawiać. Rosyjski rząd wydzielił pieniądze na nabycie działki i projekt oraz finansował budowę (170-200 mln euro). Na marginesie: to był czas dobrych kontaktów Paryża i Moskwy, Sarkozy umówił się wtedy z Putinem m.in. na dostawy Mistrali do Rosji (do konsumpcji tego kontraktu ostatecznie nie doszło).

Przeciwko budowie „centrum” w latach 2007-2008 ostro protestował francuski kontrwywiad – z rosyjskiej działki przy bulwarze Branly niedaleko do Palais de l’Alma, gdzie mieszkania mają współpracownicy prezydenta Francji. Prasa cytowała swoje źródła w kontrwywiadzie, które kpiły, że rosyjska aparatura podsłuchowa musi być bardzo stara – miniaturyzacja widocznie do Rosji nie doszła, skoro musi ukrywać swój sprzęt pod wielkimi kopułami cerkwi. Mimo protestów moskiewskie lobby w Paryżu przepchnęło budowę. Paryżanie zaczęli mówić na obiekt „Kreml-sur-Seine” albo „Cerkiew pod wezwaniem Putina”.

Cerkiew miała być zbudowana w dwa lata, ale jak to w rosyjskich bajkach bywa, budowa trwała lat dziesięć. Poza francuskimi sporami o status obiektu toczyły się też spory o projekt (który był poprawiany). Budowę nadzorował z ramienia Rosji Władimir Kożyn, w latach 2000-2014 był szefem wydziału gospodarczego kancelarii prezydenta Rosji Władimira Putina, potem – doradcą prezydenta. Kożyn wywodził się z Petersburga, podobnie jak wielu innych bliskich współpracowników Putina. Na miejscu spraw doglądał ambasador Rosji Orłow.

Zacytuję publikację poświęconą paryskiej budowli w „Nowej Gazecie. Europa”: „W latach, gdy pracowano nad projektem, misja Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej na Zachodzie formułowana była następująco: potrzebne jest bardziej aktywne wykorzystanie możliwości Cerkwi w celu zabezpieczenia interesów polityki zagranicznej Rosji i neutralizacji antyrosyjskich ośrodków w środowisku rosyjskiej emigracji i w prawosławnym świecie w ogóle. Już po zakończeniu długotrwałej budowy i wyświęceniu obiektu przez patriarchę Cyryla, w 2019 roku Moskiewskiemu Patriarchatowi udało się połknąć główny paryski ośrodek niezależnego od Moskwy życia prawosławnego: arcybiskupstwo Paryża [pozostające od lat 20. XX wieku w obediencji Konstantynopola]. Po podporządkowaniu się Moskwie arcybiskupstwo musiało od tej pory tracić wszystkie siły na to, aby odcinać się od militarystycznej pozycji Patriarchatu Moskiewskiego i dowodzić, że nie całe rosyjskie prawosławie jest jednakowe”.

Na poświęceniu cerkwi w 2016 r. miał być osobiście Putin, ale po aneksji Krymu i zaangażowaniu się Rosji w Syrii klimat dobrych relacji z Zachodem uległ ochłodzeniu i wizytę rosyjskiego prezydenta odwołano. Przyjechał dopiero rok później – 29 maja 2017 r., rosyjska telewizja nadawała patetyczne reportaże z cerkwi Świętej Trójcy, pokazujące, jak Putin zapala świeczki, całuje ikony, żegna się i modli. Demonstrowanie przywiązania do wiary prawosławnej jest ważną częścią wizerunku Putina, człowieka wychowanego w ateistycznej rodzinie w ateistycznym Związku Sowieckim, ale w ostatnich latach w celach politycznych pozującego na człowieka wierzącego.

Ciąg dalszy nastąpi

Cerkiew podwójnego przeznaczenia? Część druga

4 listopada. Przed rewolucją mówiło się, że rosyjska Cerkiew jest filarem carskiego tronu. Obecny sojusz Kremla i Patriarchatu Moskiewskiego ma charakter wzajemnej wymiany usług, dominującą pozycję zajmuje władza świecka. Baza usług jest szeroka. Obecnie patriarcha Cyryl wspiera prezydenta Putina w zbrodniczej wojnie, wmawiając wiernym, że udział w zabijaniu wrogów to tytuł do chwały, a śmierć na polu walki jest przepustką do raju – przyniesienie siebie w ofierze ma, jak twierdzi hierarcha, zmyć wszystkie grzechy. Wymiaru duchowego trudno się też doszukać w działalności, jaką prowadzą cerkiewne placówki rozmieszczone za granicą.

W poprzednim odcinku cerkiewnego serialu pisałam o dziwnej aktywności rosyjskich duchownych w Norwegii (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/10/23/cerkiew-podwojnego-przeznaczenia/), dziś kilka słów o prawosławnej świątyni w Turku, Finlandia.

Jak można przeczytać w Wikipedii, cerkiew pod wezwaniem Zaśnięcia Matki Bożej w Turku została otwarta w sierpniu 2001 r. z inicjatywy konsula generalnego Rosji, W. Rozanowa i przy wsparciu ówczesnego szefa Wydziału Zewnętrznych Stosunków Cerkiewnych Patriarchatu Moskiewskiego, biskupa smoleńskiego i kaliningradzkiego, a obecnego patriarchy Moskwy i całej Rusi, Cyryla (Успенская церковь (Турку) — Википедия (wikipedia.org)). Cerkiew działała do wiosny tego roku. Po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę dyplomaci akredytowani w konsulacie Rosji w Turku zrobili sobie w cerkwi magazyn. Miejscowa prasa ze zdziwieniem konstatowała, że dzieją się tam rzeczy niedopuszczalne. Abstrahując od bezczeszczenia świątyni, rosyjscy dyplomaci łamią fińskie prawo. Obiekt jest bowiem własnością miasta, rosyjskiemu konsulatowi został jedynie nieodpłatnie udostępniony. Cerkiew figuruje w rejestrze zabytków, jakiekolwiek przebudowy i remonty powinny być uzgadniane z konserwatorem. Tymczasem świątynia została traktowana przez pracowników rosyjskiego konsulatu jako składzik tajemniczych ładunków dostarczanych ciężarówkami. Wstępu do obiektu bronili rosyjscy ochroniarze. Jak żartem zauważyła „Nowa Gazeta. Europa”, cerkiew została zmobilizowana.

Fińska Cerkiew Prawosławna jest strukturą autonomiczną, w 1921 r. wyplątała się z uzależnienia od Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, od 1923 r. znajduje się w obediencji Patriarchatu Konstantynopola. A zatem nie ma powiązań instytucjonalnych z Patriarchatem Moskiewskim. Hierarchowie Fińskiej Cerkwi Prawosławnej od razu w lutym br. wystąpili z jednoznacznym potępieniem rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wezwali do tego również duchownych Patriarchatu Moskiewskiego. Bez echa. Poza parafiami należącymi do Fińskiej Cerkwi na terytorium Finlandii działa sześć parafii należących do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej (Патриаршие приходы в Финляндии — Википедия (wikipedia.org); Patriarsze parafie w Finlandii – Wikipedia, wolna encyklopedia). Na stronie internetowej Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej w Finlandii można znaleźć informację o pięciu parafiach (http://finland.orthodoxy.ru/rus/prihody.php), obiekt przy rosyjskim konsulacie nadal figuruje w zestawieniu (http://finland.orthodoxy.ru/rus/turku.php).

Kilka lat temu w Finlandii głośna była sprawa luterańskiego duchownego Juhy Molari, który opuścił swój Kościół i, jak piszą prawosławne rosyjskie źródła, „został przyjęty w łono Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej” (https://www.pravoslavie.ru/84570.html; https://www.pravmir.ru/russkaya-pravoslavnaya-cerkov-po-nastoyashhemu-xristianskaya/; w fińskiej wersji hasła w Wikipedii brak informacji o przejściu pastora na prawosławie). Molari definiował się jako „bojownik z fińską rusofobią”. Pod tym szyldem m.in. zwalczał czeczeńskich uchodźców, zwłaszcza uciekających przed rosyjskimi służbami przywódców Iczkerii. Czeczeni z kolei mówili o nim „ten kłamliwy gość z FSB”. Propagandowa tuba Kremla na zagranicę Russia Today ironizowała: „Finlandia broni islamistów przed duchownym” (Molari współpracował przez jakiś czas z RT jako komentator). Były luterański duchowny wielokrotnie zabierał głos w kontrowersyjnych sprawach na linii Helsinki-Moskwa i zawsze mówił rzeczy zgodne z interesem Rosji. W swoim profilu na Twitterze przedstawia się jako antyszczepionkowiec i proputinowiec, zwalcza politykę premier Finlandii Sanny Marin, w tym zwłaszcza sankcje wprowadzone po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Na prowadzonym przez siebie blogu wzywa Putina: „Przybądź tu do nas, z czołgami, myśliwcami lub czymkolwiek innym, i uwolnij nas, zniewolonych fińskich proletariuszy!”. Molari nie widzi też Finlandii w NATO: „Najlepszym praktycznym modelem relacji między Finlandią a Rosją byłoby kochanie się: w tej namiętności może być ciepło i spokój. Kochać się! A nie wstępować do NATO! Sojusz NATO jest jak choroba”. Czy Molari jest pożytecznym idiotą Putina czy – jak pisali o nim obrażani przezeń Czeczeni – ma jeszcze jeden etat? Fińska badaczka Saara Jantunen w swojej książce o wojnie informacyjnej twierdzi, że Molari to klasyczny przykład żołnierza tego frontu, walczącego po stronie Rosji. A jaką rolę odegrała w historii z wiecznym skandalistą Molarim działająca w Finlandii Rosyjska Cerkiew, która przytuliła konwertytę do swego łona?

Wróćmy jeszcze na koniec do tematu „zmobilizowanej” cerkwi pw. Zaśnięcia Matki Bożej w Turku. Władze miasta podjęły decyzję o odebraniu rosyjskiej placówce dyplomatycznej prawa do korzystania z obiektu. W sierpniu pracownicy konsulatu zdemontowali kopułę i zdjęli ze ścian ikony. Jak poinformował przedstawiciel władz miasta, wiosną Rosjanie zaczęli budować nową cerkiew na wyspie Kakskerta w pobliżu Turku.

Ciąg dalszy nastąpi

Cerkiew podwójnego przeznaczenia? Część pierwsza

23 października. Patriarcha Cyryl błogosławi zabijanie Ukraińców przez putinowskie hufce. Usługi Cerkwi wobec Kremla i Łubianki mają szeroki zakres.

Norweska prasa wyciągnęła ostatnio sprawę, która ma już długą historię. Rosyjska Cerkiew Prawosławna od co najmniej 2015 r. skupowała w Norwegii nieruchomości w pobliżu baz wojskowych. Na przykład RCP weszła w posiadanie budynku niedaleko największej norweskiej bazy sił morskich Haakonsvern (okręty podwodne), która jest wykorzystywana przez NATO ze względu na korzystne położenie na kierunku arktycznym. Jak pisze „Dagsbladet”, w latach 2017-2021 własnością RCP i duchownych Cerkwi stało się kilka nieruchomości w okręgu Rogaland. W Stavanger jedna z takich nieruchomości sąsiaduje z siedzibą natowskiego Joint Warfare Centre. Cerkiew dysponuje ponadto nieruchomością nabytą w 2015 r. w Kirkenes niedaleko granicy rosyjsko-norweskiej. Rosyjska Cerkiew jest też właścicielem obiektu w Oslo.

Wyjawieniu przez prasę informacji o niecodziennych zainteresowaniach Cerkwi towarzyszyło w tych dniach zatrzymanie kilku Rosjan, fotografujących obiekty znajdujące się w pobliżu cerkiewnych włości. Jednym z zatrzymanych okazał się syn Władimira Jakunina, Andriej. Jakunin senior jest odwiecznym przyjacielem Putina, jeszcze z czasów petersburskich, członkiem osławionej kooperatywy Oziero, przez wiele lat był szefem Rosyjskich Kolei. Udzielał się m.in. na niwie owocnej współpracy z Rosyjską Cerkwią Prawosławną (m.in. organizował dostarczanie do Moskwy świętego ognia z Jerozolimy w przeddzień prawosławnej Wielkanocy).

Jak piszą dziennikarze „Nowej Gazety. Europa”, w Norwegii mieszka ok. 10 tys. Rosjan, wielu z nich ma norweskie obywatelstwo. Najważniejszym ośrodkiem prawosławia w kraju jest cerkiew świętej Olgi w Oslo, wspólnota parafialna liczy około tysiąca osób, budynki Cerkiew otrzymała od rządu Norwegii (https://novayagazeta.eu/articles/2022/10/22/prikhody-dvoinogo-naznacheniia).

Bardzo ciekawą placówką jest parafia w Barentsburgu na Spitsbergenie (pisałam o tej osadzie na blogu w związku z zatargiem o dostarczanie ładunków – http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/06/29/pocztowka-ze-spitsbergenu/). Posługę duszpasterską w tej nadgranicznej mieścinie sprawują rotacyjnie duchowni z Murmańskiej Eparchii RCP. Na jej czele, jak pisze „Nowa Gazeta. Europa”, stoi metropolita Mitrofan (świeckie imię Aleksiej Wasiljewicz Badanin) – kapitan rezerwy rosyjskiej Marynarki Wojennej (służył we Flocie Północnej), absolwent Akademii Marynarki Wojennej, od 2018 r. odpowiada w Patriarchacie Moskiewskim za rozwój kultury fizycznej i sportu.

Norweskie parafie prawosławne znajdują się w bezpośredniej podległości Wydziału Zewnętrznych Stosunków Cerkiewnych Patriarchatu Moskiewskiego. Na jego czele stoi od czerwca tego roku metropolita Antoni (świeckie imię – Anton Jurjewicz Siewriuk), zaufany człowiek patriarchy Cyryla, wcześniej egzarcha Europy Zachodniej, młody (urodzony w 1984 r.) i ambitny. W środowisku związanym z Cerkwią jego niezwykle dynamiczną karierę pod osobistą kuratelą Cyryla ocenia się jako znak, że zwierzchnik RCP widzi w nim swojego następcę. Ciekawe jest to, że jeszcze w 2019 r. prasa pisała o Antonim jako zwolenniku ekumenizmu, wręcz „filokatoliku”, obecnie metropolita mówi w wywiadach, że „wszelkie kontakty Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i Watykanu zostały zamrożone”.

Ciąg dalszy nastąpi

Nowe oblicza mobilizacji

18 października. Niespełna miesiąc temu Putin ogłosił w Rosji „częściową mobilizację” 300 tysięcy mężczyzn, mających przygotowanie wojskowe. Teraz zapowiada rychłe zakończenie akcji mobilizacyjnej. Czy cele mobilizacji zostały osiągnięte? Wiele wskazuje na to, że miało być dobrze, a wyszło tak jak zawsze.

Podczas wystąpienia w Astanie Putin powiedział, że zmobilizowano 222 tysiące, podobne dane ogłaszał minister obrony Siergiej Szojgu. Zapewniał, że wszyscy zmobilizowani przejdą odpowiednie szkolenie przed wysłaniem na front ukraiński. Szkolenie nie jest długie – wstępne może zająć od 5 do 10 dni, dalsze szkolenie już w jednostce – do 15 dni. I oto po trzech tygodniach cywil przedzierzga się w pełnowartościowego żołnierza. Zdaniem prezydenta, tych, których już powołano, wystarczy, aby armia mogła wykonać zadania. Nowej fazy mobilizacji nie będzie – obiecał. Jak skomentowali to obserwatorzy: znaczyć to może jedno: teraz trzeba uspokoić zbyt rozkołysane nastroje społeczne, ale kolejne fale mobilizacji w taki czy inny sposób będą na pewno. Coś na rzeczy jest, bo dziś sekretarz prasowy Putina powiedział, że prezydenckiego dekretu o zakończeniu mobilizacji na razie nie ma.

Tyle przemówienia, a teraz życie. Zaraz po ogłoszeniu mobilizacji z Rosji w trybie ekstraordynaryjnym, wszelkimi możliwymi drogami i sposobami uciekło co najmniej 700 tys. mężczyzn podlegających mobilizacji (pisałam o tym w poprzednim wpisie, dotyczącym mobilizacji: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/10/04/oblicza-mobilizacji/). Ci, którzy nie chcą być wysłani na front, a z tych czy innych względów nie mogli opuścić kraju, wybierają inne strategie: nie nocują w miejscu zameldowania, wyjeżdżają do innego miasta, mylą tropy, a nawet jak dostają wezwanie, to się w komendzie uzupełnień nie stawiają. Masowa ucieczka przed mobilizacją stała się zjawiskiem widocznym i opisywanym w mediach. Internetowa „Nowa Gazeta. Europa” opublikowała instrukcje, jak można pozbyć się zmory mobilizacji (https://novayagazeta.eu/articles/2022/10/13/mobilizatsiia-poshla-pod-otkos): zaświadczenie o HIV lub innych przewlekłych chorobach, zatrudnienie (fikcyjne lub faktyczne) w firmie, której pracownicy nie podlegają mobilizacji, zapisanie się (za duże pieniądze) na uczelnie, których studenci nie są mobilizowani itd.

W pierwszej fazie wojny na front wysyłano głównie mieszkańców prowincji. Teraz mundurowi zaczęli też pukać do drzwi mieszkańców Moskwy i Petersburga. A nawet urządzać pułapki i obławy. Na przykład na parterze kamienicy w centrum Petersburga stawała kilkuosobowa grupa mundurowych i cywili i sprawdzała, czy opuszczający dom mężczyźni nie podlegają mobilizacji; mysz nie miała prawa się prześlizgnąć. Petersburscy lekarze otrzymali zakaz wyjazdu z miasta. W Moskwie przeprowadzono łapanki pod stacjami metra. Materiały o tym procederze trafiły do mediów społecznościowych i były szeroko komentowane (negatywnie). Mer Moskwy Siergiej Sobianin nieoczekiwanie oznajmił, że mobilizacja w Moskwie została praktycznie zakończona, bo miasto już swoją „dolę” dla frontu zapewniło. Nie od dziś wiadomo, że w obliczu mobilizacji są „równi i równiejsi”.

Jak można przeczytać w mediach społecznościowych, niektórzy ze zmobilizowanych nie docierają na front. Odnotowano kilka-kilkanaście, może kilkadziesiąt (?) przypadków śmiertelnego zatrucia alkoholem, nagłych zgonów z powodów zdrowotnych, samobójstw etc. Chaos wywołany mobilizacją stale się tylko powiększa.
Władze przyznały też oficjalnie, że wysłani na front świeżo zmobilizowani żołnierze polegli, np. pięciu zmobilizowanych z obwodu czelabińskiego.

15 października na poligonie w obwodzie biełgorodzkim podczas ćwiczeń strzeleckich doszło do masowego zabójstwa. Dwóch (lub trzech) uczestników ćwiczeń otworzyło ogień do pozostałych, zginęło (wg różnych danych) 15-22 żołnierzy, 19 odniosło rany. Strzelali obywatele Tadżykistanu, którzy najprawdopodobniej zostali przymusowo zmobilizowani lub podpisali kontrakt z rosyjską armią (możliwe, że mieli podwójne obywatelstwo – Rosji i Tadżykistanu, możliwe, że mieli tylko obywatelstwo Tadżykistanu, a otrzymali obietnicę przyznania obywatelstwa Rosji za udział w wojnie; w Rosji mieszka ok. 3 mln Tadżyków, głównie gastarbeiterów, z czego tylko pół miliona ma rosyjskie obywatelstwo). Zostali zastrzeleni (jeżeli było trzech zbuntowanych, to ten trzeci uciekł – twierdzą niektóre źródła). Powodem tego aktu rozpaczy było oszustwo i „fala”. Zmobilizowani mieli być wysłani do ochrony granicy rosyjsko-ukraińskiej, tymczasem zakwalifikowano ich do wysłania do Łymanu, gdzie toczą się ciężkie walki. Jak przypuszcza politolog Dmitrij Koleziew, zmobilizowanych Tadżyków „okradli sierżanci, którzy zabrali im mundury i osobiste rzeczy (mobilizowani muszą sami sobie kupić podstawowe wyposażenie)”, co stało się przyczyną zaostrzenia stresu. Według innych wersji, Tadżycy tak zareagowali na obraźliwy okrzyk prowadzącego ćwiczenia podpułkownika: „Allah jest tchórzem… Allah słabak (słabeusz)”. Dziennikarz Aleksandr Pluszczew uznał to zachowanie podpułkownika za świadectwo degradacji kadry oficerskiej rosyjskiej armii.

Wróćmy jeszcze do cytowanych na początku słów Putina o tym, że mobilizacja szybko się zakończy. Na Telegramie kanał „Wola” (https://telegra.ph/Mobilizaciya-ne-konchitsya-do-konca-vojny-Skolko-lyudej-eshche-potrebuetsya-Putinu-10-14) pisze o tym tak: „Putin myśli, że w ciągu dwóch tygodni mobilizacja się zakończy. On tego nie wie, on tak myśli. Tak ktoś może mówić o tym, że niebawem przestanie padać deszcz albo nastaną mrozy. Tyle że człowiek nie może wpłynąć na deszcze czy chłody. Wypowiedź Putina to świadome uspokajające kłamstwo, w które zapewne znacząca część Rosjan uwierzy. Uwierzy i się uspokoi, nie będzie sprawdzać, co się dzieje”. Według „Woli” zmobilizowano od 21 września 570 tysięcy, a ponad 190 tys. otrzymało wezwania na koniec października – początek listopada. Około 250 tys. zmobilizowanych już wysłano do jednostek stacjonujących w pobliżu granicy z Ukrainą. To dane pozyskane od źródeł w ministerstwie obrony i sztabie generalnym. „Kolejne 320 tys. dojedzie na front pod koniec miesiąca. Ministerstwo obrony odczuwa problemy z transportem – brakuje samolotów, autobusów, ciężarówek”. Gubernatorzy w poszczególnych regionach mają wspierać wojsko z rozwiązaniem tego problemu, za wynajem środków transportu mają płacić miejscowi biznesmeni.

Kremlowski smok zieje ogniem

10 października. Na siedemdziesiąte urodziny Putin dostał w „prezencie” uszkodzenie Mostu Kerczeńskiego. W dzisiejszym wystąpieniu telewizyjnym nazwał on wysadzenie dwóch przęseł mostu aktem terroru, który przypisał Ukrainie; odpowiedzią jest atak na obiekty wojskowe, energetykę i telekomunikację Ukrainy (tak zapewnił). Cywili, którzy zginęli w wyniku ostrzału, nie zauważył.

Od kilku tygodni, w trakcie których ukraińska armia odnosiła sukcesy na froncie, wypychając okupantów z kolejnych miejscowości na wschodzie kraju, w rosyjskich mediach – tych oficjalnych i społecznościowych – pobrzmiewały wezwania do postawienia tamy tej tendencji. W programach publicystycznych propagandyści i zapraszani do studia eksperci mówili o konieczności „wzięcia się na poważnie do walki”. Powtarzano też mantrę: „My nie możemy przegrać”. Zaczęły się pojawiać przecieki, że partia jastrzębi wzmogła nacisk na Putina, domagając się mocnego uderzenia na Ukrainę.

10 października rankiem armia rosyjska rozpoczęła zmasowany atak na obiekty infrastruktury krytycznej (głównie energetycznej) na całym terytorium Ukrainy. Wystrzelono rakiety, które raziły obiekty w Kijowie, Charkowie, Lwowie, Odessie, Tarnopolu, Zaporożu (to miasto ostrzeliwane było już od kilku dni, rosyjskie rakiety zabiły wielu cywilów, w tym dzieci) i w wielu innych miastach. Straty są bardzo poważne, doszło do wyłączeń dostaw prądu i wody w wielu zaatakowanych miejscowościach (https://meduza.io/video/2022/10/10/rossiyskaya-armiya-nanesla-raketnye-udary-po-vsey-territorii-ukrainy). Według strony ukraińskiej, Rosjanie wystrzelili 80 rakiet (z morza i z samolotów), z których 45 zostało zestrzelonych, z dwunastu dronów Ukraińcy unieszkodliwili dziewięć. To najsilniejsze rosyjskie uderzenie od 24 lutego. Atak na infrastrukturę wrażliwą to ewidentna próba wywołania paniki wśród ludności cywilnej Ukrainy, obliczona na obniżenie morale i zaniechanie działań na froncie.

Dzisiejszy barbarzyński atak na Ukrainę to pierwsza znacząca akcja nowego dowodzącego „operacją specjalną”, generała Siergieja Surowikina. Wsławił się on w Syrii zrównaniem z ziemią niepokornego Aleppo. Jak piszą niezależne media, jest on znany z brutalności i braku skrupułów. Jego nominacja miała zadowolić wspomnianą wyżej partię jastrzębi. I zastraszyć przeciwnika, który miał odczuć na własnej skórze, że litości nie będzie. Nawiasem mówiąc, litości nie było od początku wojny.

Jak podkreślił w audycji Radia Swoboda Aleksandr Czerkasow z Memoriału: „Ataki na obiekty cywilne, takie, jakich dokonała dziś Rosja, i to, że doszło do nich jakoby w odpowiedzi na atak na Most Krymski (Kerczeński), jest naruszeniem pierwszego uzupełniającego protokołu do konwencji genewskiej. Atakowanie obiektów cywilnych to przestępstwo, kolejna zbrodnia w łańcuchu zbrodni dokonanych [przez rosyjską armię] podczas agresji. Tłumaczenie Putina nie uzasadnia tych działań. […] Tu nie ma żadnego usprawiedliwienia. To, co mówił Putin, było jeszcze jednym wierutnym kłamstwem”. Zdaniem Czerkasowa, rosyjskie władze od pewnego czasu przygotowywały się do wzmocnienia nacisku militarnego na Ukrainę – stąd ogłoszenie mobilizacji i postawienie na czele „operacji” rzeźnika Surowikina. Decyzje zapadły przed wybuchem na Moście Kerczeńskim.

Mieszkająca od dawna za granicą rosyjska publicystka Julia Łatynina dostrzegła w ostatnich działaniach Kremla jeszcze inne pokłady: „Po raz pierwszy od początku wojny ten ostrzał rakietowy nie jest tylko rezultatem bezsilnej złości [Putina]. I nie jest to też tylko sposób odwrócenia uwagi Z-patriotów od upokarzających porażek na froncie. Te rakiety i zabici ukraińscy cywile to pierwsze wystrzały w wewnętrznej wojnie o tron”.

To być może rozważania na wyrost, w elicie różnicy zdań na razie nie widać (co nie znaczy, że ich nie ma, z tym że nikt się nie kwapi, by się wychylać). Ale niepokój Putina rośnie – przedłużająca się wojna o niepewnym rezultacie niesie zagrożenie dla jego pozycji.

Dzisiejszy atak rakietowy na Ukrainę spodobał się członkom klubu „Wazelina” i Z-patriotom. Na przykład Siergiej Mironow, przewodniczący partii Sprawiedliwa Rosja, wierny putinista, pospieszył z takim wpisem na Twitterze: „Dzisiaj było lekkie ostrzeżenie dla tych, którzy zbyt mocno uwierzyli w siebie, uwierzyli w to, że można wysadzać nasze mosty, atakować nasze miasta, urządzać dywersje i akty terroru, mające zastraszyć obywateli Rosji. Nie uda się. Odpowiedź będzie mocna. Rozumiecie?”. Na Twitterze pojawiały się też relacje z zachowań Z-patriotów, którzy z entuzjazmem witali to, że „nasi nareszcie dają łupnia tym bezczelnym Ukraińcom”.

Oblicza mobilizacji

4 października. Mobilizacja ogłoszona przez Putina jako częściowa okazała się kosztownym eksperymentem demograficznym. Nie pierwszym i zapewne nie ostatnim w dobie panikującego putinizmu.

Władimir Putin 21 września, zwierając żelazne szczęki, ogłosił, że dobiegła końca faza dystansowania się społeczeństwa rosyjskiego od bandyckiej wojny rozpętanej przez niego przeciw Ukrainie. Rosjanie, a przynajmniej duża ich grupa, muszą opuścić strefę komfortu. Nie wystarczy już nie protestować przeciwko wojnie, jak na samym początku, nie wystarczy już popierać wojnę słowem, jak to było w drugiej fazie, teraz nadszedł czas na popieranie wojny czynem – trzeba dać się zmobilizować i wyruszyć na front (pisałam o tym w autorskiej rubryce „Rosyjska ruletka” – Putin wzywa na wojnę. Co oznacza „częściowa mobilizacja” w Rosji | Tygodnik Powszechny)..

Mobilizacja została określona przez Putina jako częściowa – miała dotyczyć zaciągu 300 tysięcy. Dziś minister obrony Siergiej Szojgu zaraportował, że zmobilizowano już 200 tys. A telewizja 1tv zachłystywała się w wieczornym wydaniu, że do służby zgłaszają się nie tylko zmobilizowani, ale także ci, którzy nie podlegają mobilizacji, a chcą „bronić ludności Donbasu” w szeregach „drugiej armii świata”. Pono za pośrednictwem specjalnej strony internetowej zgłosiło się już 70 tys. chętnych. Nie bardzo wiadomo, gdzie oni są i dokąd trafiają, kto (i czy) ich szkoli, kto zapewnia ekwipunek itd.

W telewizji wszystko wygląda pięknie: mobilizacja przebiega bez przeszkód i zgodnie z planem. Tak jak wszystko od 24 lutego.

Tymczasem Forbes podał dziś, powołując się na źródła w administracji prezydenta, że od momentu ogłoszenia mobilizacji z Rosji wyjechało 700 tys. osób, według innego źródła – nawet milion. Ile osób wyjechało w celach turystycznych i zamierza powrócić – nie wiadomo.

Jak widać, Rosjanie masowo wybrali indywidualne strategie przetrwania, nie czekając, aż dostaną wezwanie do najbliższej komendy uzupełnień. Od 21 września liczne media przekazują reportaże z przejść granicznych w Kazachstanie, Gruzji, Finlandii i in., na których po rosyjskiej stronie stoją gigantyczne kolejki oczekujących na możliwość przekroczenia granicy. Samochodem, rowerem lub pieszo, jakkolwiek, byleby tylko opuścić kraj i uratować się przed wysłaniem do krwawej łaźni. Zamożniejsi wybierają drogę lotniczą. Na Telegramie można codziennie zapoznać się z zestawieniem cen biletów do portów lotniczych, które przyjmują samoloty z Rosji – do Stambułu, do Dubaju. Ceny są horrendalne.

Rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę przekraczających granicę Rosjan, jest Kazachstan. Władze tego kraju poinformowały, że od początku mobilizacji wjechało ok. 200 tys. (to tyle, co zdołał zmobilizować Szojgu). Mała Gruzja przyjęła ok. 70 tysięcy. Mongolia ogłosiła, że przyjmie każdą liczbę rosyjskich uciekinierów.

Jak twierdzi w publikacji o przebiegu mobilizacji „Nowa Gazeta. Europa”, mobilizacja jest „częściowa” wyłącznie w warstwie słownej. Tak naprawdę w całym kraju trwa łapanka – kto się nie ukryje, ten wpada w ręce wojskowych (https://novayagazeta.eu/articles/2022/10/04/uzhas-bez-kontsa), a zatem mobilizacja nie jest w żadnym razie częściowa, choć powszechna też nie jest. Wskazana przez prezydenta liczba 300 tys. powołanych pod broń to bujda na resorach, utajniony punkt dekretu mówi o zamiarze zmobilizowania miliona mężczyzn, portal Meduza pisał nawet o 1,2 mln.

Po ogłoszeniu decyzji o mobilizacji w Rosji odbyły się protesty uliczne w wielkich miastach. W Dagestanie protesty przybrały formę blokad na drogach, policja użyła broni do rozpędzania demonstracji (strzelano w powietrze). W rezultacie część zmobilizowanych mężczyzn zdemobilizowano (https://www.kavkazr.com/a/na-voynu-dagestantsev-posylayut-pervymi-chem-zakonchilisj-protesty-v-mahachkale/32064549.html).

Ogłoszenie mobilizacji miało być elementem wielowymiarowej presji na Ukrainę, aby zaniechała walki o swoją ziemię z przeważającą nawałą rosyjską, wzmocnioną potężnym połciem mięsa armatniego. Jeżeli w zamyśle kremlowskiego stratega Ukraińcy mieli się tego wzmocnienia przestraszyć, to jakoś znów coś strategowi nie wyszło, przynajmniej na razie. Armia ukraińska nie przerwała kontrofensywy i codziennie odnosi kolejne sukcesy.

I znowu wszystko idzie zgodnie z planem

17 września. Po Buczy, Borodiance, Ołeniwce – Izium. Kolejne miejsce makabrycznych zbrodni popełnionych przez rosyjskich okupantów na ukraińskiej ludności podbitych terenów. Po wyparciu rosyjskiej armii z obwodu charkowskiego i części donieckiego odkryto w lesie pod Iziumem setki grobów. Pochowano w nich ofiary walk, ostrzałów, egzekucji i tortur.

Grupa przeprowadzająca ekshumacje dopiero zaczęła prace, śledczy starannie dokumentują upiorne znalezisko. Ale już teraz można powiedzieć o niebywałej skali zbrodniczego procederu rosyjskiej armii w ukraińskich miastach i wsiach. Na ciałach ofiar widać ślady tortur. Wiele z nich ma związane nogi i ręce. Na leśnym cmentarzu grzebano też tych, którzy zginęli w wyniku ostrzałów – Rosjanie szturmowali Izium przez miesiąc, stosując metodę huraganowych ataków artyleryjskich. Zdaniem deputowanego miejscowej rady, z rąk Rosjan mogło zginąć nawet tysiąc cywilnych mieszkańców Iziumu.

Internetowa telewizja „Nastojaszczeje Wriemia” opublikowała na swoim kanale Telegram zdjęcia z miejsc pochówków: https://www.currenttime.tv/a/v-lesah-pod-izyumom-obnaruzhili-massovye-zahoroneniya-/32035628.html

„Wszędzie, gdzie stacjonowała rosyjska armia, można znaleźć podobne ślady. W Czeczenii grzebano ofiary w lesie za lotniskiem w Groznym. Rosyjscy wojskowi traktują ludność okupowanych terytoriów jak wrogów i nie widzą nic zdrożnego w torturowaniu i zabijaniu ludzi, których właśnie za wrogów uważają. Podobne zbrodnie armia popełniała w Afganistanie. W tym kontekście ciekawym byłoby określenie, kiedy wojskowi przestali odpowiadać za zabijanie cywili podczas przesłuchań” – napisał w komentarzu na Facebooku emigracyjny politolog Nikołaj Mitrochin.

Mitrochin zwraca też uwagę na to, jak kremlowscy propagandyści próbują przedstawić znalezisko pod Iziumem: to ciała poległych żołnierzy sił zbrojnych Ukrainy, których nie zabrała strona ukraińska. „Być może są tam też [pochowani] ukraińscy wojskowi. Ale mam wątpliwości co do tego, że ukraińscy żołnierze ginęli ze związanymi przez siebie samych rękami i nogami”.

Prezydent Putin na wczorajszym spotkaniu z dziennikarzami po szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Samarkandzie poświęcił uwagę także wydarzeniom w Ukrainie. O Iziumie nie mówił. Zapewnił, że „główny cel operacji specjalnej – wyzwolenie Donbasu – nie podlega korekcie. Kontynuujemy te działania, nie zważając na wszystkie próby przeprowadzenia kontrofensywy ukraińskiej armii. Zobaczymy, czym się ta kontrofensywa zakończy. […] Walczymy tylko częścią naszej armii, tylko tą kontraktową. Na Donbasie rosyjska armia zdobywa coraz nowe tereny” (https://www.youtube.com/watch?v=ewWHL7TzSp0). A zatem ciąg dalszy starej śpiewki: „wszystko idzie zgodnie z planem”. Zdaniem Putina, to Ukraina prowadzi działania terrorystyczne. Jako przykład podał wczorajszy zamach w Ługańsku na tzw. prokuratora generalnego tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej. Nie wiadomo, kto dokonał zamachu, w tzw. Ługańskiej Republice Ludowej zginęło już w zamachach wielu watażków – były to na ogół porachunki pomiędzy grupami mafijnymi, które dzieliły łupy. Ale Putin już wie, że to Kijów maczał w tym palce.

Dziennikarstwo to przestępstwo

6 września. Rosyjskie władze dorzynają resztki dziennikarstwa i likwidują ostatnie bastiony wolnych mediów – dziennikarz „Wiedomosti” i „Kommiersanta” Iwan Safronow został skazany na karę 22 lat łagru o zaostrzonym rygorze za zdradę państwa, a „Nowa Gazeta” Dmitrija Muratowa otrzymała decyzję sądu o unieważnieniu licencji na wydania papierowe pisma, wkrótce oczekiwane jest również oficjalne zamknięcie strony internetowej.

Moskiewski sąd miejski skazał Safronowa za (niedowiedzione w procesie) szpiegostwo i zdradę stanu. Dziennikarz od dwóch lat przebywał w areszcie śledczym Lefortowo. Ogłoszenie wyroku zajęło sędziemu dziesięć minut – nie przedstawiono sentencji wyroku z uwagi na to, że jego treść i uzasadnienie zaliczono do kategorii tajemnicy państwowej. Jak pisze „Projekt” (https://www.proekt.media/narrative/delo-ivana-safronova/), oskarżenia o szpiegostwo czy zdradę państwa nie było na czym zawiesić: artykuły, dane, dokumenty, które Safronow miał rzekomo dostarczać czeskiemu i niemieckiemu wywiadowi, znajdują się w otwartym dostępie. O Safronowie i jego sprawie pisałam w blogu dwa lata temu, gdy dziennikarz został aresztowany: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/07/15/czeski-szpieg-w-roskosmosie/

Dziennikarze „Meduzy.io” (internetowe medium wydawane na Łotwie przez rosyjskich dziennikarzy na emigracji) napisali dziś. „Kodeks karny, na podstawie którego skazano dziś Safronowa, klasyfikuje przygotowania i rozpętanie agresywnej wojny jako ciężką zbrodnię. Innymi słowy, oskarżając o przestępstwa dziennikarzy, władze starają się ukryć swoje zbrodnie. Metodycznie pozbywają się świadków, sięgając po nieograniczone środki siłowe. Ci, którzy zostali w Rosji i nadal próbują się zajmować dziennikarstwem, są narażeni na fizyczną rozprawę. 22 lata łagru to próba odebrania życia nie tylko temu, kto został skazany, ale także wszystkim, którzy go kochają i których on kocha”.

„To po prostu zemsta. Sąd uznał dziennikarstwo za przestępstwo” – napisała „Nowa Gazeta”. Los pisma, którego redaktor naczelny Dmitrij Muratow otrzymał w zeszłym roku Pokojowego Nobla, wisi na włosku. Po rozpoczęciu agresji na Ukrainę w Rosji wprowadzono ostrą wojenną cenzurę. Każdy materiał, który nie jest prowojenną agitką, może zostać podciągnięty pod paragrafy o „dyskredytacji rosyjskiej armii” lub „rozpowszechnianie fałszywych informacji”. Roskomnadzor (agencja federalna ds. kontroli mediów) powykręcał ręce i pozamykał usta ostatkom niezależnych od Kreml, niszowych wydań. „Nowa Gazeta” zamieszczała świetne reportaże o najważniejszych wydarzeniach na froncie i na tyłach, analizy i komentarze do bieżącej sytuacji, wywiady. Otrzymała dwa ostrzeżenia od Roskomnadzoru, trzecie groziło zamknięciem. Muratow podjął decyzję o czasowym zawieszeniu działalności, aby nie narażać redakcji na likwidację. Dziennikarze „Nowej”, którzy przebywają na emigracji, zaczęli wydawać internetową gazetę „Nowa Gazeta. Europa” (https://novayagazeta.eu/), jej redaktorem naczelnym jest Kiriłł Martynow.

Muratow w ostatnich dniach odważył się na ożywienie strony internetowej, zamrożonej w marcu i zamieścił materiały odnoszące się do ważnych wydarzeń. Pożegnał zmarłego 30 sierpnia Michaiła Gorbaczowa (zacytowałam jego tekst w „Rosyjskiej ruletce”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/zmienil-swiat-nie-potrafil-zmienic-swojego-kraju-zmarl-gorbaczow-178189), przypomniał o ważnym śledztwie dziennikarskim Jeleny Miłaszynej o zamachu terrorystycznym na szkołę w Biesłanie, ujawniające odmęt kłamstw władz i ich nieudolność (https://novaya.media/articles/2022/09/01/beslan-rassledovat-vechno), na stronie znalazły się również teksty poświęcone sprawie Iwana Safronowa i wyrazy solidarności z niesłusznie skazanym kolegą. Solidarność w specjalnym liście wyrazili również koledzy skazanego z redakcji „Kommiersanta”.

Dziś na stronie pojawił się list-odezwa redakcji „Nowej Gazety” (https://novayagazeta.ru/articles/2022/09/05/pokushenie-na-ubiistvo-novoi-gazety), zaczynający się od słów: „Sąd postanowił unicestwić naszą gazetę”. I dalej: „Dziś powtórnie zostali zamordowani nasi koledzy, już zabici przez państwo za wykonywanie swoich zawodowych obowiązków: Igor Domnikow, Jurij Szczechoczichin, Anna Politkowska, Stanisław Markiełow, Anastasija Baburowa, Natalia Estemirowa, Orhan Dżemal”. Wstrząsające.

Wersje i kontrowersje

27 sierpnia. Mija tydzień od zamachu na córkę ideologa Aleksandra Dugina, Darię. Zginęła w wyniku wybuchu ładunku podłożonego pod samochód, który prowadziła. Jak pisałam w poprzednim wpisie na ten temat (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/08/22/zamach-w-odincowie/), po niespełna dwóch dniach Federalna Służba Bezpieczeństwa przedstawiła wyniki błyskawicznego śledztwa. Według FSB, zamachu dokonała przysłana z Ukrainy agentka. Wersja jest mocno naciągana, ale po jej przedstawieniu w kremlowskich mediach niemal całkowicie wygaszono temat zamachu. Może właśnie po to była potrzebna.

Przy omawianiu różnych wersji tragicznego wydarzenia pominęłam wątek przedstawiony przez rosyjskiego opozycjonistę, od kilku lat mieszkającego w Ukrainie, Ilję Ponomariowa. O tym, kim jest Ponomariow i o jego pokręconych losach, pisał projekt „HOLOD.media” (https://holod.media/2022/08/23/ponomarev/). Z tej publikacji pochodzi cytowany fragment: „Po inwazji Rosji na Ukrainę Ponomariow wstąpił w szeregi obrony terytorialnej, a następnie stworzył projekt „Lutowy poranek”, który, według jego słów, opowiada Rosjanom „prawdę o tej koszmarnej wojnie”. 21 sierpnia po zabójstwie Darii Duginej właśnie w „Lutowym poranku” Ponomariow oznajmił, że dokonali go przedstawiciele Narodowej Armii Republikańskiej (NAR). Przyznał, że wiedział od dawna, że tego dnia coś się wydarzy, ale miejsca i nazwisk nie znał. Trzy-cztery miesiące wcześniej nawiązali z nim kontakt przedstawiciele organizacji o tej nazwie, która jakoby prowadzi działalność partyzancką w Rosji”. Ponomariow powiedział, że popiera cele głoszone przez NAR, w tym zwalczanie ludzi, którzy stoją po stronie wojny. Na kanale „Lutowy poranek” został zaprezentowany manifest NAR (https://www.youtube.com/watch?v=ljdXbLjKdgc): uwolnić Rosję od władzy uzurpatora, rozpędzić na cztery wiatry jego klikę, okradającą Rosję i prowadzącą ją do zguby. W manifeście tajemniczy partyzanci grożą, że będą likwidować wszystkich, którzy pracują na rzecz reżimu.

Po sensacyjnym oświadczeniu Ponomariowa większość komentatorów wzruszyła ramionami – nikt wcześniej nie słyszał o NAR. Dziennikarka Julia Łatynina (od dawna na emigracji) powiedziała, że istnienie, a zwłaszcza sprawne działanie takich struktur w Rosji jest niemożliwe: „To gra służb specjalnych. Nie wydaje się możliwe, aby Ponomariow kontaktując się, jak mówi, z partyzantami nie poinformował o tym Służby Bezpieczeństwa Ukrainy”. Jej zdaniem, Ponomariow jest świetnym celem do wmanipulowania w takie gry. „Uważam, że zabójstwo Duginej to końcowy akord nowej operacji Trust (operacja sowieckiego kontrwywiadu w latach 20. XX wieku, mająca na celu wyjawienie przeciwników reżimu w ZSRR poprzez stworzenie fałszywej organizacji antybolszewickiego podziemia). Głównym celem tej operacji jest znalezienie na miejscu zamachu wizytówek Nawalnego, Chodorkowskiego i Kasparowa, Wizytówki Ponomariowa nie trzeba już szukać – on sam z dumą oznajmił, że jego karta wizytowa już tam jest”. Następnym krokiem miałoby być, zdaniem dziennikarki, wezwanie do totalnego terroru wobec opozycjonistów-terrorystów. Do interpretacji Łatyninej nawiązuje też opozycjonista (od lat w Berlinie) Igor Ejdman: „Cała historia z NAR przypomina stare czekistowskie operacje Trust i Syndykat.2, w rezultacie których zwabiono do ZSRR i unieszkodliwiono takich zaprawionych w bojach ludzi jak Sidney Reilly czy Borys Sawinkow […] Współcześni czekiści nie są kreatywni, niczego nowego wymyślić nie potrafią, stosują stare stalinowskie schematy. Zabójstwo Darii Duginej było zorganizowane, aby uwiarygodnić NAR”.

Nad blitz-śledztwem FSB krąży wiele pytań. Podstawowe pytanie brzmi: czy nie znalazła się żadna bardziej prawdopodobna wersja niż ta naiwna o ukraińskim śladzie i dziwnej agentce? Dlaczego temat zniknął tak szybko z rosyjskich mediów, zanim jeszcze cokolwiek zdołano ustalić i opisać? Są jeszcze inne ciekawe pytania. Kto w ostatniej chwili przed odjazdem „zaminowanego” auta zatrzymał Aleksandra Dugina? Czy i kto jechał z Darią jej samochodem (wersja o drugiej osobie w aucie Darii przewija się w licznych publikacjach)? Kto wiózł Dugina swoim samochodem i podwiózł akurat chwilę po wybuchu? Czemu podczas ceremonii pogrzebowej trumna z ciałem Duginej była otwarta i widać było jej twarz i włosy, skoro ofiara zamachu bombowego podobno niemal doszczętnie spłonęła? Czy zamach był zorganizowany przez tych, którzy chcieli pchnąć Putina do bardziej agresywnych działań na froncie? Czy w ogóle był zamach?

No i warto powtórzyć pytanie o Narodową Armię Republikańską, o której nadal nic nie wiadomo. Żadna z przedstawianych w przestrzeni publicznej wersji – czy to oficjalna wersja FSB, czy to wersje krytyków Putina – nie brzmi przekonująco. Cisza, jaka zapadła po pogrzebie ofiary zamachu, też jest zastanawiająca.

Czy ciąg dalszy nastąpi?

Zamach w Odincowie

22 sierpnia. Do podwozia samochodu ktoś przymocował ładunek wybuchowy. Za kierownicą dżipa siedziała Daria Płatonowa vel Daria Dugina. Auto wyleciało w powietrze, gdy Daria ruszyła w drogę powrotną z festiwalu „Tradycja”, który odbywał się 20 sierpnia w podmoskiewskim Odincowie. Na festiwalu wystąpił jej ojciec, Aleksandr Dugin, spowity złowrogim nimbem ideolog „ruskiego mira”. Miał wracać z córką, ale ktoś go zatrzymał. Zamach wywołał tsunami komentarzy, domysłów i wróżb.

Ciekawe jest to, że zwykle opieszała i niemogąca dotrzeć do sedna Federalna Służba Bezpieczeństwa już po niespełna dwóch dobach stwierdziła, że zamachu dokonały służby specjalne Ukrainy, co więcej: podała na widelcu sprawczynię zamachu. Według tej wersji, niejaka Natalia Wowk, urodzona w 1979 r., na polecenie Kijowa przyjechała wraz z dwunastoletnią córką i wynajęła mieszkanie w Moskwie, w domu, gdzie mieszkała Daria Dugina. Wowk śledziłą Darię, twierdzi FSB, a 20 sierpnia pojechała na festiwal „Tradycja”. Na „ukraiński ślad” zamachu wskazywali również m.in. Margarita Simonjan (RT), rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa czy portal Cargrad (konserwatywne medium, z którym współpracowała Daria Dugina).

Kim była Daria? Absolwentką filozofii, ukończyła MGU w 2014 r. To był rok wyjątkowy – rok aneksji Krymu i zdecydowanego antyzachodniego zwrotu w polityce Kremla. Daria stała się bliską współpracowniczką swojego papy. Wypowiadała się jako komentator w drugorzędnych mediach w duchu ideologii eurazjatyzmu, propagowanej przez Dugina. Podpisywała swoje teksty „Daria Płatonowa”, co miało być jej hołdem dla Platona (ros. Платон). W ostatnim czasie dała się poznać jako zajadła przeciwniczka państwa ukraińskiego, zwolenniczka wojny rozpętanej przez Putina w Ukrainie, głosicielka rychłego upadku Zachodu jako cywilizacji. Media społecznościowe zaraz po zamachu masowo kolportowały jedno z jej ostatnich wystąpień w programie telewizyjnym, w którym żarliwie przekonywała o konieczności postawienia „tych ludzi [Ukraińców], którzy już nie są ludźmi” przed trybunałami. Dugina ściśle współpracowała z wydawnictwem Czarna Sotnia. Wydawnictwo zapowiadało, że jesienią ukaże się jej książka pod tytułem „Książka Z” – zbiór opowiadań o wojnie w Ukrainie.

W 2014 r. Aleksandr Dugin miał swoje pięć minut, Kreml pozwolił mu nawet kilka razy wystąpić w najważniejszych publicystycznych programach telewizyjnych (choć z drugiej strony właśnie w tym roku Dugin został wyrzucony z MGU, gdzie był wykładowcą od 2008 r. To też ciekawe, że był profesorem prestiżowej uczelni, choć nie miał odpowiedniego wykształcenia, ukończył tylko zaocznie inżynierię melioracyjną na prowincji). Jego teorie o konieczności odbudowy „ruskiego mira” jako fundamentu potęgi Rosji pasowały do bieżących celów politycznych rosyjskich władz. Ale ten przebłysk telewizyjnej aktywności nie trwał długo. Dugin wrócił do uprawiania swoich konserwatywnych grządek na uboczu i lansowania własnego wizerunku jako nieformalnego ideologa Kremla, mającego wpływ na myślenie samego Putina. Ten mit zyskał popularność wśród zachodniej publiczności, która widziała w Duginie nowe wcielenie Rasputina. Bezpodstawnie. Analiza hierarchii i zadań oraz stosunków panujących na Kremlu nie potwierdza, że Dugin był tam kiedykolwiek postacią nadającą ton tworzeniu koncepcji. Choć to, co mówił i pisał, pasowało Putinowi jako tło obrazka. W skrócie i uproszczeniu, eurazjatyzm Dugina to geopolityczna walka pomiędzy „państwami morza” (Stany Zjednoczone, Wielka Brytania) a „państwami lądowymi” (Rosja i państwa Wschodu); w rozważaniach na temat ideału państwa Dugin odwoływał się do pojęcia zgodnych współbrzmień „symfonii władz cerkiewnych/kościelnych i świeckich”, wskazywał monarchię jako idealną formę rządów. No i potrafił grać na ezoterycznych ciągotkach gospodarza Kremla. Ale to nie sprawiło, że pojmał go kiedykolwiek w swe sieci. Według krytyków Kremla, Dugin jest co najwyżej „obsługą triumfującego czekizmu-putinizmu”.

Dugin miał zawsze swoje poletko, swoich słuchaczy i także swoje wpływy, ale pełnił rolę służebną, nie był decydentem, podporządkowywał się, szukał (i nadal szuka) swojego miejsca na scenie politycznej. Zaciekawiło mnie w tym kontekście przypuszczenie przedstawione w jednej z publikacji „Meduzy.io”, że Dugina wspiera finansowo Konstantin Małofiejew. Prawosławny milioner, sponsor „rosyjskiej wiosny 2014” i innych projektów w Donbasie. Małofiejew ma ambicje polityczne (nie udało mu się zostać senatorem, ale nie składa broni) i Dugin pomaga mu w ich realizacji. Projekt miałby się nazywać „rosyjski Donald Trump (Małofiejew) i jego doradca (Dugin)”. Małofiejew jest właścicielem portalu i telewizji Cargrad (konserwatywne, wielkoruskie treści, tradycyjna rodzina, sojusz tronu i ołtarza). Dugin był swego czasu redaktorem Cargradu, ale dawno już się z nim rozstał. Małofiejew był osobą upoważnioną przez Dugina do opublikowania jego komentarza po śmierci córki: „Ona nigdy nie wzywała do przemocy i wojny. Była wschodzącą gwiazdą na początku swej drogi. Wrogowie Rosji ją podle, cichcem zabili… Ale rosyjskiego narodu nie złamią nawet takie ciosy. Musimy zwyciężyć, innego wyjścia nie ma. Na ołtarzu tego zwycięstwa złożyła swe młode życie moja córka. Odnieście zwycięstwo, bardzo o to proszę!”.

Piszę tak dużo o samym Duginie i jego powiązaniach, bo może wtedy łatwiej będzie zrozumieć, co się stało 20 sierpnia w Odincowie. Liczni komentatorzy zwrócili uwagę, że obiektem zamachu mógł być właśnie Dugin, a nie (lub nie tylko) jego córka. Drobne opóźnienie sprawiło, że nie wsiadł do dżipa córki, co podobno miał w planie.
Czemu i komu miałby posłużyć zamach na ideologa konserwatyzmu? Politolożka Tatiana Stanowaja uważa, że eksplozja w Odincowie będzie miała skutki polityczne. Po pierwsze spowoduje radykalizację obozu konserwatywnego, który będzie dyszał żądzą odwetu. Niekoniecznie musi to oznaczać wzrost wewnętrznych represji, ale może to pociągnąć za sobą zaognienie ideologicznych konfliktów, nad którymi Kreml nie do końca panuje. Po drugie, wzrośnie krytyka wobec Kremla za to, że działa zbyt miękko. „Zabójstwo Duginej, pisze Stanowaja, stwarza warunki, w którym zacznie się formować polityczne zamówienie na bardziej radykalne przywództwo niż ostrożny Putin. A Kreml nie zdoła wyjść naprzeciw takiemu zamówieniu”.

Wśród możliwych wersji zamachu powtarza się podejrzenie o założenie ładunku wybuchowego przez rosyjskie służby specjalne. Zamach miałby odwrócić uwagę od niepowodzeń Rosji na froncie, od wybuchów na Krymie itd.

Wskazanie „ukraińskiego śladu” jest w tym kontekście „oczywistą oczywistością”. Analitycy OSW piszą: „Udział ukraińskich służb specjalnych w organizację zamachu bombowego, w którym miał zginąć Dugin jest mało prawdopodobny. Organizacja czy inspiracja zabójstwa rosyjskiego propagandysty nie przyniosłaby wymiernych korzyści stronie ukraińskiej, a jedynie straty wizerunkowe pozwalające Kremlowi oskarżyć Kijów o terroryzm państwowy. Dugin jest słabo rozpoznawalny na Ukrainie, a jego antyukraińska działalność nie jest tematem, którym zajmują się media. Oficjalne oskarżenie przez FSB ukraińskich służb o organizację zamachu oznacza, że rzekomy „ślad ukraiński” będzie wykorzystywany we wzmacnianie negatywnego obrazu Ukrainy i stanie się elementem operacji dezinformacyjnej skierowanej również do odbiorców zachodnich” (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2022-08-22/atak-rosji-na-ukraine-stan-po-179-dniach). Warto jeszcze dodać, że wskazanie Ukraińców jako autorów zamachu pokazuje, że rosyjski kontrwywiad nie poradził sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa Duginom. Co gorsza, przepuścił na terytorium Federacji Rosyjskiej panią Wowk, którą zaprezentowano jako „zbrodniarkę wojenną”. To jak to jest? „Zbrodniarze” z Ukrainy hulają po Moskwie, wynajmują mieszkania, podkładają bomby, a potem spokojnie wyjeżdżają przez estońską granicę? Z wersji mocno sypią się pakuły. Ale lepszych wersji, towarzysze, na razie dla was nie mamy.

A ciąg dalszy nastąpi.