Z-maraton Z-kultury

16 maja. Prowadzący agresywną wojnę w Ukrainie reżim Putina oczekuje artystycznej oprawy swoich zbrodniczych wyczynów. I Z-artyści (Z-a duże pieniądze) taką oprawę zapewniają. Na przełomie kwietnia i maja w 31 rosyjskich miastach odbyły się koncerty pod wspólnym hasłem „Za Rosję!”, wysławiające geniusz przywódcy oraz wzywające do Z-warcia szeregów i poparcia mitycznej denazyfikacji Ukrainy, a następnie całej Europy. Nazwano je „maratonem muzyczno-patriotycznym” (https://xn—–6kcab5bjzljfqhpa2bzn.xn--p1ai/).

Z budżetu państwa na same honoraria dla artystów, występujących i wysławiających, wydano prawie 100 mln rubli (oddzielne koszty wygenerowała techniczna obsługa koncertów: nagłośnienie, wynajęcie stadionu/parku/sali/teatr etc., oraz opłaty za przejazdy i zakwaterowanie wykonawców; też niemałe pieniądze). To podobno rekord, zwłaszcza że w koncertach nie wystąpiły gwiazdy pierwszej wielkości, a raczej drugi szereg i wykonawcy odgrzewający swoje dawne kotlety. Niemniej honoraria, jak twierdzi BBC, które dotarło do dokumentacji maratonu, były wyższe niż zwykle (https://www.bbc.com/russian/features-61401033).

Koncerty miały niezbyt zróżnicowane tytuły: „Swoich nie porzucamy” (co za ironia losu: puste hasło propagandowe nijak nie pasuje do masowego porzucania choćby ciał poległych rosyjskich żołnierzy na ukraińskich polach), „Zwycięstwo będzie nasze” (towarzysz Mołotow, z którego przemówienia pochodzi ten cytat, może być z siebie dumny; na marginesie: jego wnuk Wiaczesław Nikonow tym cytatem kończy z zadowoleniem swój autorski program „Wielka gra” w telewizyjnej gadzinówce kremlowskiej), „Wszystko będzie dobrze” (a jakże), „Za Ciebie, Matko Ojczyzno!”.

Występujący na koncertach muzycy zwykle poprzedzali „wykon” patetycznymi słowami: „Rosja czyści stajnie Augiasza z nazizmu, który rozpowszechnił się po całym świecie” – wykrzykiwał aktor Dmitrij Piewcow w Iwanowie. Za trzy występy zainkasował 3,4 mln krwawych rubli.

W koncertach brali udział nie tylko artyści. Siergiej Kariakin, kierowca rajdowy, zwycięzca rajdu Dakar, też się wykazał na koncercie w Jekaterynburgu: „Musimy się zjednoczyć, gdyż jest wielu ludzi, którzy chcą podzielić nasze społeczeństwo, dezinformując je. Dlatego też musimy być razem, iść ku jednemu celowi, a tym celem jest bezpieczeństwo naszego kraju” – mówił. Jak mus, to mus.

Jak informowali organizatorzy „muzyczno-patriotycznego maratonu Za Rosję” w Niżniekamsku, koncert był tylko jedną z imprez. Poza występem zmilitaryzowanej grupy wokalno-instrumentalnej „Niebieskie Berety” młodzież mogła wysłuchać też wykładu o fake’ach, chętnych zaproszono na pokaz wiązania węzłów marynarskich, rozkładania i składania automatu, udzielania pierwszej pomocy medycznej oraz nakładania masek gazowych.

W Wołgogradzie sala była pełna, wystąpili m.in. Oleg Gazmanow i Anita Coj. Tak koncert wyglądał w relacji telewizyjnej: https://www.1tv.ru/news/2022-04-17/426663-volgograd_prisoedinilsya_k_muzykalno_patrioticheskomu_marafonu_za_rossiyu. Inicjatywę „patriotycznego maratonu” podchwycono i w mniejszych miejscowościach. Skromniejszą oprawę i mniej znanych wykonawców niż w cyklu organizowanym przez ministerstwo kultury miała impreza w Mceńsku (https://obl1.ru/reportage/mtsenskiy-rayon-orlovskoy-oblasti-prinyal-estafetu-muzykalnogo-marafona-za-rossiyu), nie było na niej wprawdzie „Lady Makbet powiatu mceńskiego”, ale wykonawcy dawali z siebie wszystko, a wypowiadająca się przed kamerą młodzież była w pełni świadoma praw i obowiązków. W Bijsku nie za bardzo się udało, bo lało i woda zalewała scenę, ale patriotyczny widz zdradzieckim kroplom się nie kłaniał (https://nb22.ru/gorod/sczenu-smyvalo-dozhdyom-no-zritelej-bylo-mnogo-bijsk-prinyal-estafetu-marafona-za-rossiyu.html).

Na ciekawą okoliczność zwróciła uwagę internetowa „The Village” (https://www.the-village.ru/weekend/situation/z-tour), która prześwietliła konta wykonawców na mediach społecznościowych. Artyści, którzy zwykle chętnie dzielą się z obserwującymi ich profile każdą formą swojej aktywności, o koncertach maratonu jakoś nie poinformowali. Albo tylko mimochodem i półgębkiem, jakby to był jakiś wstyd.

Wyrok dla prezydenta

7 maja. Sąd rejonowy w Moskwie skazał na karę 8 lat łagru Siergieja Taraskina, byłego stomatologa, który zapragnął być prezydentem ZSRR. Brzmi jak bajka? Gdyby nie realny wyrok dla realnego człowieka, można byłoby o tym w ten sposób pomyśleć. Proponuję na chwilę oderwać się od wielkiej gry na światowej szachownicy i poznać fenomen „obywateli ZSRR”.

Władze ścigały (i skazały) Taraskina z artykułu 282 kodeksu karnego za koordynowanie działalności organizacji Związek Słowiańskich Sił Rosji (Союз славянских сил Руси, w skrócie СССР; według Federalnej Służby Bezpieczeństwa w 2018 r. liczyć miała nawet ok. 150 tys. członków). Organizacja została wpisana na listę ekstremistycznych. Tyle litera prawa. A teraz trochę fantazji i fantastyki. Taraskin, któremu nie wyszły biznesy na leczeniu zębów, postanowił kilka lat temu uświadomić ludzkości, że jest pełniącym obowiązki prezydenta ZSRR (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/07/27/galeria-figur-impregnowanych-czyli-tysiacletni-zsrr/). W płomiennych odezwach twierdził, że de iure Związek Sowiecki (a nawet Imperium Rosyjskie) nadal istnieje, natomiast Federacja Rosyjska jest nie tylko tworem nielegalnym, ale wręcz zorganizowaną grupą przestępczą o cechach sekty totalitarnej.

Uważał, że Michaił Gorbaczow, który zdradziecko opróżnił urząd prezydenta ZSRR, jest pospolitym dezerterem. Samo to, że uciekł z Kremla pod koniec grudnia 1991 r., jeszcze nie znaczy – głosił Taraskin – że urząd jako taki zniknął. Nie, jest po prostu wakatem do zapełnienia. I on, Taraskin, bierze na siebie ciężki trud pełnienia obowiązków.
Wśród egzotycznej mieszaniny poglądów „p.o. prezydenta ZSRR” były głównie teorie spiskowe oraz antysemityzm montowany na bazie „Protokołów mędrców Syjonu”.

Dowodzona przez Taraskina organizacja nie była jedyną w Rosji grupą wykorzystującą uwielbienie dla sowieckiego czerwonego cielca. Organizacji odwołujących się do ZSRR jest na pęczki (bardziej szczegółowy opis fenomenu „obywateli ZSRR” można znaleźć na portalu „Takie dela”: https://takiedela.ru/2021/03/soyuz-nerushimyy/), większość to niepoważne zgromadzenia, stanowiące platformę opowiadania mokrych snów o powrocie do tego „raju”. Niektórzy watażkowie próbują na tym zarabiać. Według zeznań świadków, Taraskin miał skłaniać członków swojej organizacji do przepisywania na niego własności. On sam twierdził, że działa bezinteresownie.

W tej gęstej od sierpów i młotów menażerii sierot po sowieckim imperium nie wszyscy uznawali Taraskina za poważnego przywódcę. Miał w tym gronie sporą opozycję, która z werwą pisała elaboraty o „prawdziwym” statusie utraconego państwa i uzurpatorze Taraskinie. Ale liczne grono zwolenników „p.o. prezydenta” szło na lep jego haseł, że skoro Federacja Rosyjska nie ma mocy prawnej, to nie należy ani spłacać kredytów, ani nawet wnosić opłat za usługi komunalne. Niektórzy domagali się od banków rozliczeń w radzieckich rublach.

Decydującym momentem w działalności Taraskina okazało się uznanie jego Związku Słowiańskich Sił Rosji w 2019 r. za organizację ekstremistyczną. „Przydzielanie” takiego statusu okazało się skutecznym orężem stosowanym przez władze w zwalczaniu szerokiej i różnorodnej opozycji (otrzymały go m.in. sztaby Aleksieja Nawalnego i jego Fundacja Walki z Korupcją, co faktycznie oznaczało koniec działalności i represje wobec aktywistów). Jak pisała opozycyjna prasa, „obywatele ZSRR”, jak zbiorczo nazywano organizacje zrzeszające zwolenników wskrzeszenia Związku Sowieckiego, w 2020 r. znaleźli się na celowniku służb specjalnych; aresztowanie i skazanie Taraskina wpisało się w ten trend zwalczania przez władze wszystkich, którzy się ich zdaniem krzywo uśmiechają.

Sport to front

23 kwietnia. Dyktatorzy uwielbiają chwałę mistrzów sportu. Rekordy, medale, puchary to w ich mniemaniu namacalne dowody wyższości ich kraju nad resztą świata. Rosyjski dyktator uczynił ze sportu jeden z filarów swojego systemu. Zwycięstwa rosyjskich sportowców na światowych arenach miały dowodzić, że Rosja jest potęgą także na tym polu. Kibice jedli te triumfy z satysfakcją, zapijając przy okazji swoje osobiste niepowodzenia. Afery dopingowe pokazały, że rosyjski sport gra nieczysto. Kremlowska propaganda wbijała w głowy publiczności, że zastosowane przez MKOl i federacje poszczególnych dyscyplin kary za ten proceder to gorszący przykład rusofobii. Obecne sankcje świata sportu wobec Rosji za inwazję na Ukrainę też tak klasyfikuje.

W letnich igrzyskach w Tokio i zimowych w Pekinie rosyjska ekipa w ramach sankcji za doping nie mogła wystartować, prawo udziału w zawodach przyznano poszczególnym sportowcom (o ile spełniali normy). Nie mogli oni jednak występować w barwach narodowych, startowali pod flagą Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. Gdy któremuś zdarzyło się wygrać, podczas dekoracji zamiast hymnu Rosji rozbrzmiewał fragment koncertu fortepianowego Piotra Czajkowskiego, a na maszt wciągana była flaga RKO. Jednym z takich mistrzów bez flagi i hymnu był pływak Jewgienij Ryłow. Zdobył w Tokio dwa złote medale na dystansie 100 i 200 metrów stylem grzbietowym. 20 kwietnia federacja pływacka FINA na dziewięć miesięcy odsunęła Ryłowa od udziału w zawodach międzynarodowych pod egidą federacji. Dyscyplinarkę zawodnik dostał za wspieranie Putina w jego wojennych zapędach. W rocznicę aneksji Krymu 18 marca na stadionie Łużniki odbył się wielki prowojenny wiec (opisałam go na blogu jako „Bal u Szatana” http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/03/19/bal-u-szatana/). Jednym z uczestników tych niesławnych bachanaliów był Jewgienij Ryłow, który pojawił się w Łużnikach w kurtce z putinowską swastyką – symbolem Z; na scenie wraz z innymi putinistami zaśpiewał hymn Rosji.

Ryłow po tym akcie oddania Putinowi stracił sponsora – brytyjska firma Speedo zerwała współpracę, a resztę środków z kontraktu przekazała agencji ds. uchodźców przy ONZ. „Nie rozumiem, cóż takiego zrobiłem. [Do FINA] wpłynęła na mnie skarga, jakobym obraził uczucia innych sportsmenów. Widzicie, obraziłem ich tym, że po prostu poparłem swój kraj, swojego prezydenta” – powiedział zadziwiony Ryłow w rozmowie z dziennikarzem Sports.ru. O tym, czy popiera zbrodnie popełniane przez wojska rosyjskie na ukraińskich cywilach, nie powiedział. Zbanowanie Ryłowa skomentował rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow: „Mamy do czynienia z kontynuowaniem zgubnej tendencji upolitycznienia sportu – najpierw nasi tenisiści (chodzi o wykluczenie rosyjskich zawodników z turnieju w Wimbledonie), teraz federacja pływacka. Uważamy, że to jest sprzeczne z ideą sportu”. O tym, jak dyktator Putin traktuje sport niezgodnie z ideą i o tym, jak napadł na sąsiednie państwo, rzecznik Pieskow nie powiedział.

Rosyjski sport znalazł się po agresji armii rosyjskiej na Ukrainę na cenzurowanym. Rosyjska kadra piłkarska oraz kluby zostały odsunięte od meczy pod egidą FIFA i UEFA (choć rosyjska federacja piłkarska nie została usunięta z międzynarodowych gremiów; rosyjscy działacze liczą na to, że bojkot nie potrwa długo, mają niezłą sztamę z władzami FIFA i UEFA; poza tym Gazprom przez długie lata sponsorował rozgrywki mistrzowskie, więc pewnie znowu zacznie potrząsać sakiewką na wabia). Podobnie rzecz się ma z hokejem. Na początku marca o swojej decyzji zawieszenia rosyjskich łyżwiarzy powiadomiła międzynarodowa federacja łyżwiarska (dotyczy łyżwiarstwa figurowego, szybkiego oraz short tracku). Na marginesie – wśród wiwatujących na część Putina uczestników „Balu u Szatana” byli znakomici rosyjscy łyżwiarze figurowi: Wiktoria Sinicyna, Nikita Kacałapow, Jewgienija Tarasowa i Władimir Morozow. Co za despekt. Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej zdecydowała o przeniesieniu mistrzostw świata 2022 z Rosji do Polski i Słowenii. Federacja szachowa FIDE na pół roku zawiesiła Siergieja Kariakina, który otwarcie poparł rosyjską agresję na Ukrainę. I podobnie jak Ryłow był zadziwiony i oburzony – Jak to? Przecież sport powinien stać z daleka od polityki – argumentował mistrz, który swojej deklaracji poparcia dla „operacji specjalnej” za działanie polityczne jakoś nie uznał.

Z pracy w Rosji zrezygnowało kilku zagranicznych i rosyjskich trenerów i zawodników, dotyczy to m.in. piłki nożnej i koszykówki. Firmy produkujące odzież sportową i ekwipunek masowo wycofują się ze współpracy z rosyjskimi klubami i sportowcami.
„Rosyjski sport zawsze zależał od państwa. Niemal cała działalność była oparta na dotacjach od władz – czy to regionalnych, czy to centralnych, czy od sponsorów związanych z władzami, jak Gazprom czy rosyjskie koleje. To, z czego żyją kluby sportowe na świecie, czyli prywatny sponsoring, dochody z biletów i praw do transmisji telewizyjnych, w Rosji stanowi nie więcej niż 20% budżetów klubów. To czyniło rosyjski sport konserwatywnym i stabilnym. Po 24 lutego straciliśmy szansę na pozyskanie nowych źródeł finansowania. Rosyjski sport od tego nie umrze, ale pewne problemy z pieniędzmi mogą być – mówi w wywiadzie dla „The Village” Jarosław Susow, dziennikarz sportowy (całość wywiadu tutaj: https://www.the-village.ru/city/people-about/chto-so-sportom).

Rosyjscy telewidzowie zapewne na długi czas zostaną pozbawieni możliwości oglądania meczów piłkarskich europejskich lig. Sportowy kanał telewizyjny „Matcz-TW” znalazł się między młotem a kowadłem – większość europejskich stadionów w taki czy inny sposób manifestuje podczas imprez sportowych solidarność z Ukrainą i potępienie wobec władz Rosji. W kilku przypadkach przerywano relacje, gdy na trybunach pojawiały się antyputinowskie hasła.

Russkij wojennyj korabl poszoł na…

15 kwietnia. W pierwszym dniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, do Wyspy Wężowej na Morzu Czarnym podpłynęły okręty wojenne i ostrzelały znajdującą się tam ukraińską placówkę. Przez megafon władczy głos z krążownika rakietowego „Moskwa” należącego do Floty Czarnomorskiej wzywał Ukraińców do poddania. „Ja, russkij wojennyj korabl [ja, rosyjski okręt wojenny] proponuję wam złożyć broń”. Propozycję ukraiński żołnierz skwitował krótkim żołnierskim: „Russkij wojennyj korabl, idi nach*j”. Replika ta stała się światowym hitem rozpowszechnionym w setkach, jeśli nie tysiącach popularnych memów. Zdanie urosło do rangi symbolu oporu Ukrainy wobec rosyjskiej potęgi militarnej. Krzepiło waleczne ukraińskie serca. Pozwalało wierzyć, że można nie ulec monumentalnym żądaniom wielkiej armii, która mieni się niezwyciężoną.

Krążownik rakietowy „Moskwa”, okręt flagowy, czyli najważniejszy w danej formacji, był chlubą marynarki wojennej Rosji. Wprawdzie stary, bo pamiętający czasy Leonida Breżniewa, ale jary, dzięki kilku liftingom (tak w każdym razie głosiły oficjalne raporty, ostatni remont zakończył się w 2020 r., krążownik miał wtedy otrzymać nowe wyposażenie), mogący przenosić nawet głowice jądrowe. Teraz trzymał w szachu ukraińskie porty – Odessę i Mikołajów. Ukraińska obrona obawiała się, że z „Moskwy” może nastąpić desant na Odessę.

Wczoraj z rejonu, w którym operował krążownik, nadeszły wieści wprost fantastyczne. Strona ukraińska informowała, że w nocy z 13 na 14 kwietnia dwoma pociskami manewrującymi „Neptun” trafiła „Moskwę”. Okręt stracił sterowność, został mocno uszkodzony.

Strona rosyjska najpierw zaprzeczała, potem milczała przez wiele godzin po tym komunikacie. Wreszcie jak Piekarski na mękach ministerstwo obrony Rosji wydukało, że owszem, „Moskwa” jest uszkodzona, ale na skutek pożaru, który powstał przez niedopatrzenie załogi. Pożaru nie udało się opanować, doprowadził on do eksplozji znajdujących się na okręcie ładunków. Ani słowa o „Neptunach”. Po kolejnych godzinach męczarni rosyjski resort obrony wycedził przez zęby, że krążownik podczas holowania do portu w Sewastopolu „w warunkach silnego sztormu” poszedł na dno.

Jednym słowem, russkij wojennyj korabl wypełnił polecenie ukraińskiego żołnierza z 24 lutego. Spełniło się. Zgodnie z przeznaczeniem, russkij wojennyj korabl poszoł nach*j.
Media społecznościowe wybuchły feerią nowych memów, radosnych komentarzy i nadziei, że to zwiastun przełomu. Przypominano narzucające się zestawienie: Putin zaczynał rządy od katastrofy podwodnego okrętu „Kursk”, a teraz zatonięcie „Moskwy” niech będzie zapowiedzią schyłku itd.

Jak zwykle podczas wypadków ze sprzętem wojskowym strona rosyjska myli tropy, zmienia wersje, nie dopowiada, unika jasności. Tajne przez poufne łamane przez specjalnego znaczenia. AFP poinformowało, że 15 kwietnia zostały zaatakowane znajdujące się pod Kijowem zakłady produkujące pociski „Neptun”. Zemsta? Dość wyrafinowana, skoro rosyjskie ministerstwo obrony nie zauważyło uderzenia „Neptunami” w „Moskwę”, a obecnie kieruje rakiety akurat na te zakłady. To nie pierwsza, i nie ostatnia zagadka związana z casusem „Moskwy”.

Niejasne pozostają okoliczności uratowania (bądź nie) załogi krążownika. Okręt mógł zabrać na pokład załogę liczącą do 510 osób. Rosyjskie ministerstwo obrony twierdzi, że marynarze zostali uratowani przez inne rosyjskie jednostki, znajdujące się w pobliżu. Potwierdzenia jednak brak. Nie ma nic o ewentualnych ofiarach pożaru i wybuchów. Wybuchów przecież tak silnych, że uszkodziły wielki korpus okrętu. Agencja TASS poinformowała, że część załogi została ewakuowana, gdy wybuchł pożar. A co z drugą częścią, która pozostała?

W czasie, gdy rozgrywały się tragiczne wydarzenia związane z katastrofą „Kurska” w sierpniu 2001 roku, prezydent Putin przebywał na urlopie nad Morzem Czarnym. Przez pierwsze dni w ogóle się nie pojawiał w mediach. Gdy już podano do wiadomości, że okręt zatonął, a wszyscy członkowie załogi zginęli, zdobył się na odważny gest: pojechał do Widiajewa, gdzie mieszkały rodziny marynarzy. Uczcił ich pamięć i spotkał się ze zrozpaczonymi wdowami, które nie dały sobie wmówić, że oficjalna wersja jest prawdziwa, krzyczały i pomstowały. Teraz rzecznik Putina oznajmił, że prezydent nie planuje wizyty w Sewastopolu, aby na miejscu pokierować wyjaśnianiem okoliczności katastrofy „Moskwy”.

Czarny chleb, czarna kawa. Część 3

8 kwietnia. Po odkryciu makabrycznych zbrodni armii rosyjskiej na cywilach w Buczy, Borodziance i innych miejscowościach obwodu kijowskiego (o czym napisałam w rubryce „Rosyjska ruletka” https://www.tygodnikpowszechny.pl/zbrodnia-w-buczy-jak-klamie-rosyjska-propaganda-172905) oraz dzisiejszym ostrzale dworca w Kramatorsku temat kondycji rosyjskich oligarchów przybladł. Dokończę jednak pisanie o tym rozdziale wojny, uzupełniając o najnowsze wiadomości z sankcyjnego frontu.

Casus Romana Abramowicza wydaje mi się w zestawieniu opowieści o „krzywdach” putinowskiej oligarchii szczególnie ważny i spektakularny. Bo też i postać jest wyjątkowa. Abramowicz zaistniał w latach 90. jako swego rodzaju przyboczny najważniejszego wówczas rozgrywającego w rosyjskim biznesie – Borysa Bieriezowskiego. Kręcił się zawsze tam, gdzie akurat trzeba było się kręcić. Niepozorny, nigdy się nie odzywał, czatował czujnie na tyłach i zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu, gdy szło o duże konfitury. I ważne rozgrywki polityczno-biznesowe (choćby w sprawie Jukosu Michaiła Chodorkowskiego).

Pamiętam reportaż telewizyjny z posiedzenia nowo wybranej Dumy Państwowej III kadencji (1999). Świeżo upieczeni deputowani Bieriezowski i Abramowicz wchodzą na salę plenarną. Bieriezowski kłania się znajomym, widać, że jest w swoim żywiole, za nim powstrzymywanym truchcikiem podąża Abramowicz w kusej marynareczce, niepewnie rozgląda się na boki, pilnie szuka swego fotela, z nikim się nie wita. Nawet taka forma publicznego pojawienia się w ważnym miejscu najwyraźniej mu nie leżała. Wolał kuluary. I w tych kuluarach miał swoją ważną rolę. Dla Jelcynowskiej Familii był idealnym milczącym partnerem; nazywano go „sakiewką Jelcyna”, bo to on zabezpieczał finansowe harce prezydenta i jego bliskich. Legenda głosi, że kandydaturę następcy Jelcyna zaklepano „na szaszłykach” przyrządzanych przez Abramowicza. A następca przejął od chorego Jelcyna nie tylko walizeczkę z kodami atomowymi, ale także dyskretnego biznesmena od pokątnych finansów. Od wielu lat Abramowicz nazywany jest więc „sakiewką Putina”, czuwa nad przepływami bajońskich kwot, należących do szefa wszystkich szefów. Raje podatkowe, prezenty, jachty, nieruchomości. Trochę się tego uzbierało.

Abramowicz przez wiele lat wrastał w krajobraz Zachodu, na Wyspach zdobył popularność jako szczodry właściciel klubu piłkarskiego Chelsea, w Izraelu ubiegał się o laur najbardziej aktywnego dobroczyńcy; prasa entuzjazmowała się jego luksusowymi jachtami. W marcu br. Wielka Brytania, a zaraz potem Unia Europejska ogłosiły o objęciu Abramowicza, jako „osoby bliskiej Putinowi”, sankcjami, które oznaczały zamrożenie aktywów. Abramowicz próbował się ratować, przekazał swoje akcje ukochanej londyńskiej perełki fundacji klubu Chelsea. I wystawił klub na sprzedaż, ale sprzedać go nadal nie może właśnie ze względu na sankcje. Trochę mu się do lewego ucha nalało, ale biznesowy animusz go nie opuszcza – kilka dni temu turecka prasa donosiła, że miliarder (bo mimo dużych strat na sankcjach nadal dysponuje majątkiem wartym miliardy) ma ugadane warunki nabycia klubu piłkarskiego Goeztepe.

Gdy toczyły się rozmowy pomiędzy delegacjami Ukrainy i Rosji w sprawie warunków zażegnania konfliktu, na łamach „The Wall Street Journal” pojawiła się dziwna publikacja. Gazeta pisała, jakoby prezydent Wołodymyr Zełenski poprosił prezydenta Joe Bidena o odroczenie wprowadzenia sankcji przeciwko Abramowiczowi. Oligarcha miał się bowiem podjąć udziału w rozmowach pokojowych. Potem zainteresowanie osobą niecodziennego negocjatora wzmogło się po przeciekach, że został on – wraz z dwoma innymi członkami ukraińskiej delegacji – otruty, a może tylko podtruty. Wiadomo, jaką Rosjanie mają reputację, jeśli chodzi o trucie adwersarzy, wiadomość więc wzbudziła sensację. Mocno to mętne i naciągane. Kijowski dziennikarz i wieloletni komentator (również) rosyjskiej sceny politycznej Witalij Portnikow tak napisał o pokojowym fenomenie Abramowicza na stronie „Grani.ru”: odroczenie sankcji, o którym pisze „WSJ”, „jest świadectwem tego, że Zachód (i Ukraina też) nie rozumie, jak funkcjonuje symbioza władzy i biznesu w Rosji. Na Kremlu udają obojętność, ale boją się zachodnich sankcji i robią wszystko, co możliwe, aby je obejść. Historia z pośrednictwem Abramowicza w rozmowach wygląda na czystej wody blef. Abramowicz żadną miarą nie może wpłynąć na Putina. Natomiast Putin może wpłynąć na Abramowicza. […] Putin jest zainteresowany tym, aby Abramowicz zachował przynajmniej część swoich aktywów”. Bo to, krótko rzecz ujmując, ukryte aktywa samego Putina.

I dalej. „Komedia z pośrednictwem Abramowicza w faktycznie nieistniejących rozmowach – rosyjscy uczestnicy po prostu chcą zyskać na czasie, aby dać Putinowi możliwość przegrupowania i zebrania nowych sił w miejsce rozbitych – może być Kremlowi potrzebna, aby dać Abramowiczowi dodatkowy czas na przeniesienie swoich pieniędzy (i nie tylko swoich) z USA w bardziej pewne miejsce”.

Warto zwrócić uwagę, że inni oligarchowie wykonali po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę bezpieczne zanurzenie głębinowe, nie wychylają się, nie krzyczą. I tylko Abramowicz odważnie gra rolę gołębia pokoju. Bez zezwolenia Kremla nie mógłby się podjąć takiej misji, to nie ulega kwestii. Portnikow widzi w tym logikę: bo Kreml jest zainteresowany ochronieniem właśnie pieniędzy Abramowicza. Dlatego że jego biznes jest historycznie związany z prezydentem. Trzeba ratować ten biznes wszelkimi możliwymi metodami. Metoda „na negocjatora” też jest dobra.
*
Dziś Unia Europejska ogłosiła nową listę sankcyjną liczącą 217 pozycji. Znaleźli się na niej m.in. Oleg Deripaska (co ciekawe, wcześniej nie był objęty europejskimi sankcjami), Borys i Igor Rotenbergowie, Said Kerimow, Kiriłł Szamałow (eksmąż młodszej córki Putina) oraz córki prezydenta – Katerina Tichonowa i Maria Woroncowa.

Czarny chleb, czarna kawa. Część 2

29 marca. Sankcje wprowadzone przez Zachód po inwazji Rosji na Ukrainę wyznaczają nowe warunki prowadzenia biznesu przez rosyjskich przedsiębiorców. Zarówno w kraju, jak i za granicą. Na liście sankcyjnej znaleźli się ludzie, stanowiący zaplecze biznesowo-finansowe dla ludzi z elity politycznej, w tym samego Putina. Sankcje to dla nich wymierne straty, na razie – na pewno odcięcie od zamrożonych aktywów. A potem, nie wiadomo jak długo, także utrata możliwości kręcenia drogich lodów na dotychczasowych zasadach. Duże pieniądze lubią dyskrecję i spokój. Oba te czynniki przestały działać.

Poprzednią część (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/03/27/czarny-chleb-czarna-kawa-czesc-1/) zakończyłam zagajeniem o „nieszczęsnych Awenie i Fridmanie”, z których pokpiwał sobie Oleg Deripaska.

Piotr Awen należy do generacji rosyjskich oligarchów, którzy zaistnieli w polityce i biznesie jeszcze za czasów Jelcyna. I to wczesnego. Był jednym z grupy reformatorów związanych z Jegorem Gajdarem, w pierwszym posowieckim rządzie stanął na czele ministerstwa ds. współpracy gospodarczej z zagranicą. Potem zajął się biznesem, bankowością, został prezesem Alfa- banku. Ma obywatelstwo Łotwy (jego ojciec był Łotyszem), od wielu lat mieszka w Londynie. Z Władimirem Putinem poznał się w latach 90., pomagał mu wyłgać się z zarzutów, postawionych przez demokratycznych deputowanych Zgromadzenia Parlamentarnego Petersburga, którzy mieli materiały o grubych przekrętach Putina. Bliski kontakt i zaufanie pozostały na lata. Nazwisko Awena figuruje na kilku listach sankcyjnych USA i UE. Ostatnie sankcje, wprowadzone w związku z agresją Rosji na Ukrainę, objęły aktywa Awena w Wielkiej Brytanii: zamrożono jego konto, dwupoziomowe mieszkanie w prestiżowej dzielnicy St James’s w Londynie i podmiejską willę pełną dzieł sztuki (Awen jest zapalonym kolekcjonerem).

Awen z wywiadzie dla „Financial Times” poskarżył się, że wpadł w związku z tymi sankcjami w taką biedę, że wątpi, czy będzie mógł opłacić najpilniejsze zobowiązania. „To, co budowaliśmy przez trzydzieści lat, zostało całkowicie zniszczone. Musimy jakoś zacząć nowe życie” – pożalił się. W związku z tą fatalną sytuacją nie będzie mógł sobie pozwolić na zatrudnienie szofera i sprzątaczki. Jak żyć, panie prezydencie, jak żyć? Na dodatek grozi mu deportacja. Nie, spokojnie, nie do Rosji. Awen ma, jak wspomniałam wyżej, łotewski paszport, a w nim amerykańską wizę. Ale obawia się, że gdy już opuści Wielką Brytanię, to tu nie powróci. Mógłby pojechać do Włoch, gdzie ma wartą 4 mln funtów nieruchomość (konkretnie – na Sardynii), ale tam też wprowadzono sankcje i zamrożono własność objętych sankcjami rosyjskich bogaczy.

Awen został zaliczony już kilka lat temu do grona lobbystów, którzy usilnie zabiegają o zniesienie antyrosyjskich sankcji wprowadzanych przez świat zachodni z okazji różnych wojennych pomysłów Władimira Putina. W tych zabiegach pomagał mu partner biznesowy, potentat w metalurgii, Michaił Fridman. Od 2015 r. Fridman mieszka na stałe w Londynie, w szykownym Athlone House. Zapowiadał wielokrotnie, że będzie się domagał zdjęcia bezprawnych, jego zdaniem, zarzutów o działanie na korzyść władz Rosji. „To zwykłe oszczerstwo” – mówił. Podkreślał, że na Putina nikt z bogatych przedsiębiorców nie ma wpływu i w związku z tym nie może ponosić odpowiedzialności za polityczne decyzje władz.

W rozmowie z „Bloomberg Businessweek” Fridman poskarżył się, że zablokowano jego konta bankowe i karty kredytowe. Z tego powodu nie może wyjechać z Londynu. Na wydatki musi mieć placet brytyjskich władz, miesięcznie może rozporządzać kwotą 2500 funtów. A to za mało, aby np. wybrać się do restauracji. „Muszę stołować się w domu. Jestem faktycznie w areszcie domowym” – przyznał w wypowiedzi dla hiszpańskiej „El Pais”. Przedsiębiorca obawia się, że będzie zmuszony do opuszczenia Wielkiej Brytanii, gdzie – jak twierdzi – zainwestował miliony.

Prasa spekuluje, co się dalej będzie działo z biznesmenami, którzy nie mają już nawet na waciki. Dziennikarze tropią ruchy bogatych Rosjan. Dostęp do nieruchomości na Lazurowym Wybrzeżu czy w Marbelli został ograniczony nie wiadomo na jak długo, Rosjanie mający grube portfele rozglądają się więc za innymi lokalizacjami. Jak twierdzi „Bloomberg”, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich od miesiąca na rynku nieruchomości aż furczy. To Rosjanie rozchwytują oferty. Wśród osób zainteresowanych nabyciem domu w Dubaju został przyuważony Roman Abramowicz.

O innych aktywnościach Abramowicza będzie w trzeciej części opowieści „Czarny chleb, czarna kawa”.

Czarny chleb, czarna kawa. Część 1

27 marca. Minął miesiąc od rozpoczęcia przez putinowską Rosję krwawej inwazji na Ukrainę. Jednym z zastosowanych przez Zachód środków mających powstrzymać zbrodniczy system przed kontynuowaniem agresji jest wprowadzenie sankcji. Część z sankcji dotyczy biznesów i własności rosyjskich bogaczy, którzy przez lata prosperity ukręcili pokaźne zagraniczne fortuny. Listy sankcyjne stale są uzupełniane, znalazło się na nich wiele znanych nazwisk z pierwszej setki rosyjskiej edycji Forbesa. „Idziemy po wasze przestępcze pieniądze” – zapowiedział amerykański prezydent.

Tylko kilka osób z tego grona zdecydowało się powiedzieć mediom, co myśli na temat swojej nowej sytuacji (o tym poniżej). Większość milczy, nie wychyla się. Od 2003 r., gdy Michaiłowi Chodorkowskiemu odebrano Jukos i wolność, rosyjski biznes nie prowadzi samodzielnych gier politycznych. Gry biznesowe też są kontrolowane przez władze. Od lat nie ma mowy o finansowaniu przez rekinów rosyjskiego biznesu alternatywnej wobec Kremla działalności politycznej w Rosji. Ostatnie domniemania na ten temat towarzyszyły bodaj antyputinowskim protestom z lat 2011-2012. Oligarchowie – jeśli można użyć tego nieprecyzyjnego pojęcia, powszechnie stosowanego w mediach – nie stanowią oddzielnej grupy o wielkich wpływach. To nie oni dyktują warunki, to im się je dyktuje. Ilustracją stosunków na linii Kreml-bogaci biznesmeni może być schemat budowy słynnego pałacu dla Putina w Gelendżyku: wybrani krezusi robili ściepę na ten przybytek putinowskiej nieukojonej manii wielkości i bezguścia, aby tym samym zaskarbić sobie wdzięczność cara (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2021/01/20/nawalny-matrosskaja-tiszyna-i-palac-nad-morzem-czarnym/).

Różni związani w taki czy inny sposób z władzą biznesmeni mają powierzane przez polityczną górę różne zadania. Jedni obsługują pancerną kasę Kremla, inni spełniają zachcianki Putina, finansują lub współfinansują wielkie imprezy albo projekty władz, jeszcze inni „robią za słupy”.

Od dawna było wiadomo, że wszyscy oni mają niebywałe zamiłowanie do luksusu. A za najlepsze miejsce do życia i konsumowania dóbr uważają nie zaciszny domek z bala pod Brackiem, a Lazurowe Wybrzeże, Sardynię czy Toskanię. O tym, co mają, publiczność dowiedziała się masowo w momencie wprowadzenia sankcji. Zaczęło się od zamrażania aktywów pływających – w ciągu kilku dni zatrzymano między innymi jachty Aliszera Usmanowa (wielobranżowy potentat, m.in. metalurgia, media, najbogatszy z bogatych, najsprytniejszy ze sprytnych), Igora Sieczina (Rosnieft’), Romana Abramowicza (ropa, petrochemia, sport), Andrieja Mielniczenki (chemia, energetyka), Giennadija Timczenki (gaz). W centrum zainteresowania znalazł się też wyposażony w złoto i marmury jacht „Szeherezada”, są przypuszczenia, że to własność samego Putina (więcej w rubryce „Rosyjska ruletka”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/kreml-ucisza-wszelkie-przejawy-buntu-172400). Jacht Aleksandra Michiejewa (Rostech) chciał zatopić u wybrzeży Majorki ukraiński marynarz z obsługi, ale policja udaremniła mu ten zamiar.

Kilka jachtów zostało przezornie przemieszczonych na Malediwy przez właścicieli (np. Władimira Potanina, Wiktora Wekselberga), którzy nie zostali (jeszcze?) objęci zachodnimi sankcjami. Jacht Aleksieja Mordaszowa (stal) płynie dzielnie z Seszeli do… Władywostoku. Cóż, jeden jacht tego potentata został już zaaresztowany we Włoszech, nie można więcej ryzykować.

Wrócę do zapowiedzianych powyżej nielicznych wypowiedzi rosyjskich bogaczy, którzy znaleźli się „pod sankcjami”. Jako pierwszy głos zabrał nieśmiało Oleg Deripaska (aluminium). W pierwszych dniach po inwazji wystąpił w mediach społecznościowych z apelem o pokój. Bez echa. Natomiast już dziś na swoim profilu zamieścił ostry proputinowski komentarz wobec fragmentu przemówienia Joe Bidena z Warszawy („Putin nie powinien dłużej sprawować władzy”). Deripaska wykpił amerykański pomysł na obalenie Władimira Władimirowicza, napisał: „Amerykańskie jastrzębie pewnie mają nadzieję, że nieszczęśni Fridman i Awen wszystko za nich zrobią”.

O tym, dlaczego Deripaska nazwał swoich kolegów z gildii „nieszczęsnymi”, będzie w drugiej części tekstu.

Bal u Szatana

19 marca. W kipieli wojennych emocji Rosja wykuwa obowiązującą estetykę nowej epoki. W ósmą rocznicę aneksji Krymu kremlowscy inżynierowie dusz zorganizowali pokazowy koncert „Krymska wiosna” na stadionie Łużniki w Moskwie. Na trybunach radośnie wiwatowały tłumy wyposażone we flagi państwowe, a na estradzie w „patriotycznym” repertuarze wystąpił kwiat proputinowskich artystów. Kulminacyjnym momentem imprezy było pojawienie się samego Putina i jego słowa skierowane do upojonej spodziewanym zwycięstwem hordy.

Putin powtórzył swoją ględźbę o szlachetnych zamiarach zbawienia ludu Donbasu przed ludobójstwem ze strony nazistowskich ukraińskich siepaczy. Powołując się na Pismo Święte (tak!), dziękował ofiarnym żołnierzom, którzy walczą, wspomagając się nawzajem. Jednym słowem: „Gott mit uns”. Bezpośrednia transmisja telewizyjna ze stadionu w pewnym momencie została przerwana. Putin nagle zniknął w ekranu, zamiast urwanego fragmentu wypowiedzi widzowie zobaczyli zasłużonego putinowskiego pieśniarza Olega Gazmanowa, który zagrzewał publiczność jeszcze przed pojawieniem się na scenie prezydenta. Coś poszło nie tak.

Dziwna awaria pobudziła rosyjski internet do dyskusji, pojawiło się natychmiast mnóstwo teorii co do jej przyczyn. Niektórzy wyrażali nadzieję, że Putina ustrzelił snajper i dlatego trzeba było przerwać transmisję. Pokłosiem tej wersji były domysły, że na stadionie pojawił się sobowtór (w rzeczy samej przemawiający prezydent nieustannie zezował, bardziej niż zwykle zdarza się to Putinowi, ale może tak intensywnie rozglądał się na boki, czy wśród zgromadzonych nie siedzi jednak jakiś Szakal). Obserwatorzy zwrócili uwagę, że prezydent miał na sobie kurtkę firmy Loro Piana na jedyne półtora miliona rubli. Kurtka była obszerna, na pewno zmieściła się pod nią kamizelka kuloodporna, bez której Putin nie pojawia się publicznie, gdy wychodzi z bunkra. Mocno wałkowana w mediach społecznościowych była też druga teoria o powodach przerwania transmisji: stadion tak głośno gwizdał podczas przemówienia, że nie dało się tego zagłuszyć. Autorzy tej wersji zapewne pamiętają nieprzyjemny wypadek, jaki zdarzył się Putinowi w roku 2011 podczas turnieju sztuk walki – został tam wybuczany i wygwizdany, reakcja trybun była oznaką niezadowolenia planem powrotu Putina na Kreml po czteroletniej przerwie (2008-2012 – prezydentem był wtedy Dmitrij Miedwiediew). Pisałam o tym na blogu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/11/21/zmieszane-sztuki-walki/. Ale teraz powtórki nie było. W komentarzach niepokornych antyputinowskich mediów powtarzano, że publiczność została zwieziona na Łużniki pod przymusem, bo sama z siebie by nie przyszła. I zapewne częściowo tak właśnie było – studentów nastraszono wizją relegowania z uczelni, pracowników sfery budżetowej zwolnieniem z pracy itd. Niemniej trybuny nie protestowały, gdy Putin chwalił wojnę. A wypowiadający się dla „Meduzy.io” młodzi ludzie mówili, że koncert im się podobał, a parówki były smaczne. Kamerzyści mieli za zadanie pokazywać rozradowane twarze i wielu takich uczestników wyłuskiwali. W transmisji telewizyjnej można puścić dźwięk zagłuszający gwizdy publiczności. Ale czy tak było tym razem? Nie ma potwierdzenia. Podczas transmisji było wiele wpadek z przerwaniem w pół słowa Putinowi na czele. Gdy wyszła na scenę rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa, po pierwszym zdaniu w ogóle wyłączono jej nagłośnienie. Wyglądało jak mały sabotaż.

Wrócę jeszcze do samej mowy Putina. Wystąpienie było krótkie, składające się z kilku modemów. Putin był wyraźnie spięty. Ciągle przerywał, zawieszał się, wahał. Jak gdyby zapominał, co chciał powiedzieć. Sięgnięcie po cytat z Pisma Świętego i odwołanie się do nakazów religii chrześcijańskiej przez zbrodniarza wojennego, zabijającego w Ukrainie bezbronne kobiety i dzieci, to wyjątkowa niegodziwość i perfidia. Jak ocenił komentator Andriej Kolesnikow: „posługując się Pismem Świętym, Putin chciał pokazać, że Rosja jest po stronie dobra. Skwitowanie ruin Ukrainy i milionów uchodźców powołaniem się na Biblię, to cynizm. Im większe łgarstwo i bardziej kłamliwa inscenizacja spektaklu, tym lepiej”.

Bal u Szatana na Łużnikach miał swoją oprawę plastyczną. Cały stadion udekorowany został w barwach rosyjskiej flagi. Nad trybunami i sceną umieszczono hasła, którym poświęcone było to żałosne przedsięwzięcie – Za prezydenta, Za pokój, Za Rosję. Zamiast litery zet zapisanej cyrylicą figurowała putinowska swastyka – łacińska litera Z. To obowiązujący teraz symbol mający oznaczać jedność z preZydentem i jego zbrodniczą wojną. W przestrzeni medialnej można znaleźć wiele zdjęć ludzi z tą symboliką, nawet dzieci w przedszkolu ustawione w kształt litery Z.

Pożegnanie z hamburgerem

8 marca. Trwa masowe zawieszanie działalności w Rosji przez zagraniczne firmy, sieci, producentów, usługodawców. Agresja Putina na Ukrainę wstrząsnęła podstawami współpracy międzynarodowej. Po 24 lutego kontynuowanie obecności w Rosji stało się dla przedsiębiorstw z wolnego świata synonimem współpracy z zagrażającym ładowi światowemu dyktatorem. A taka współpraca to rysa na wizerunku firmy.

Dziś o zamknięciu restauracji w Rosji ogłosił McDonald’s, który dość długo zwlekał z decyzją o rozstaniu się z Putinem. W końcu uległ presji opinii. McDonald’s w Rosji to 850 restauracji w sześćdziesięciu regionach, 60 tys. miejsc pracy plus praca dla ponad 100 tys. osób u dostawców. Sieć stanowi 7% rynku gastronomicznego w Rosji. Rokrocznie McDonald’s płacił ok. 160 mld rubli podatków do rosyjskiego budżetu.

Uruchomienie pierwszej restauracji McDonald’sa w Moskwie na placu Puszkina w 1990 r. było symbolicznym otwarciem się Rosji na świat po rozpadzie sowieckiego molocha. Pod lokalem ustawiały się zakręcone jak wąż kolejki, odwiedzenie restauracji wydającej hamburgery, które pachniały tak samo jak na Zachodzie, było jak wizyta w świecie niedostępnym do tej pory zza żelaznej kurtyny. I oto teraz historia zatacza koło. Na wieść o zamknięciu restauracji amerykańskiej sieci pod lokalami znowu dziś ustawiły się długie kolejki. Ludzie spieszyli na rytualne pożegnanie z hamburgerem.

A to tylko McDonald’s. Już pozamykały się sklepy z ubraniami (prawie wszystkie światowe marki odzieżowe), meblami (IKEA, Jysk), kosmetykami (sieć Sephora, poszczególne wiodące firmy kosmetyczne). Ze sklepów zniknie Coca-Cola, jogurciki Valio i wiele innych towarów z importu. Znikną zagraniczne leki z aptek. Z rynku samochodowego wycofują się Toyota, Volkswagen i in. Podobnie rzecz się ma na rynku samolotowym. Na Twitterze pojawił się filmik z „pochodem” firm, żegnających się z Rosją – agresorką (https://twitter.com/NashaCanada/status/1501261390689959943).

Nikt nie nadąża z liczeniem strat. Dziś prasa pisała, że Rosja jest rekordzistką, jeśli chodzi o liczbę sankcji, pobiła już Iran, Koreę Północną i Syrię. W ciągu zaledwie dziesięciu dni wprowadzono 5,5 tys. różnorakich sankcji. A to jeszcze nie koniec.