Archiwa tagu: bezpośrednia linia

Syndrom spokojnych nóg

16 czerwca. W piętnastym rytuale kremlowskiego dworu „Bezpośrednia linia z prezydentem Putinem” ciekawsze od tego, co mówił główny bohater wydarzenia, była treść przysyłanych przez społeczeństwo SMS-ów, które wyświetlały się na ekranie. Prezydent miał do powiedzenia tyle, żeby ludzie jeszcze dalej odsunęli się od politycznego toru i nie zaglądali politykom i urzędnikom w garnki, bo to nie ich interes. Jeszcze mniejsza zawartość polityki w polityce – oto, co proponuje społeczeństwu władza na obecnym etapie zmęczonego putinizmu. Ze strony społeczeństwa nadeszło więcej komunikatów, dwa było słychać najmocniej: jedni apelowali do Putina o pomoc w konkretnych sprawach, wierząc w omnipotencję, drudzy pisali, by sobie poszedł, bo już „zbyt długo siedzi na tronie”.

– Bezpośrednia linia jest po to, bym mógł poczuć nastroje społeczne – zadeklarował Władimir Władimirowicz. Deklaracji, na którą czekała duża grupa obserwatorów politycznych, o zamiarze wystartowania w wyborach prezydenckich w marcu 2018 roku, Putin nie złożył. Powiedział tylko, że naród wybiera lidera w wyborach i za rok też wybierze.

Wczorajszy spektakl (przez niektórych nazywany dosadniej cyrkiem) zdominowała tematyka wewnętrzna. Schemat był taki: osoba/grupa osób pokazuje prezydentowi, że żyje w warunkach urągających godności ludzkiej, została oszukana, źle potraktowana, niewyleczona itd. Prezydent z troską pochyla się nad przypadkiem, wyraża zdziwienie, że do takiej sytuacji mogło dojść („przecież środki na to z budżetu federalnego poszły; gdzie są pieniądze?), po czym obiecuje, że osobiście się zajmie pomocą dla tych, którzy się o tę pomoc do niego, wszechmogącego, zwrócili. Ludzie na Dalekiej Północy pokazywali np. rozpadające się wagoniki mieszkalne, w których osiedlono ich tymczasowo w latach siedemdziesiątych, a w których wegetują do dziś, przerdzewiałe „konserwy” zimą wyziębiają się, a latem niemiłosiernie podgrzewają, woda latem leci z kraników w nędznych kuchenkach zimna, a zimą z kolei – wrząca (rura z ogrzewaniem podgrzewa również wodę w wodociągu), wygódka ze zmurszałych desek stoi na dworze, wszędzie błoto itd. Sprawa dla prezydenta. Prezydent pomoże. Prezydent jest dobrą wróżką.

Od schematu odbiegło niewielu szczęśliwców, których dopuszczono do głosu, m.in. młody człowiek, który skarżył się w ostrych słowach na korupcję w służbach mundurowych. Putin nawet zainteresował się, jak to jest, że młodzieniec tak sprawnie wykłada swoje zażalenie. – Ktoś ci to napisał, podpowiedział, nauczył, jak mówić? – Życie mnie nauczyło – odparł bez emocji rezolutny chłopak.

Dobór tematów zawężono do sfery stricte socjalnej. To płaszczyzna, na której władza pozwala społeczeństwu ze sobą rozmawiać. Twórczo rozwijając porzekadło „kotlety oddzielnie, muchy oddzielnie”, Putin pokazuje: „polityka oddzielnie, społeczeństwo oddzielnie”. Polityką zajmuje się władza. To przesłanie nienowe, ale teraz było zaznaczone, że pole dialogu jest jeszcze węższe.

Podczas czterogodzinnej sesji Putin był stonowany i spokojny, jak gdyby swoim niezmąconym majestatem chciał zaapelować o spokój do całego społeczeństwa – gospodarka jest OK, wszystko będzie OK (nos Pinokia w dobrej formie). Ożywił się wyraźnie tylko podczas przygryzania prezydentowi Ukrainy z powodu wprowadzenia przez UE ruchu bezwizowego dla obywateli tego kraju. Nie po raz pierwszy było widać kontrast: zdystansowanie, brak emocji w referowaniu spraw krajowych czy wyliczaniu słupków inflacji i wzrostu pogłowia trzody chlewnej oraz błysk podniety w oku przy omawianiu spraw międzynarodowych. Tym razem tematyki zagranicznej prawie nie było. To też można odczytać jako przekaz: „Ludu pracujący i niepracujący, nie jesteś moim partnerem w prowadzeniu gier na światowej szachownicy”. Wytłumaczył tylko, że w Syrii rosyjska broń doskonale się sprawdza, armia ćwiczy i dojrzewa, a zbrojeniówka ma się coraz lepiej. Jednym słowem – same plusy. O ofiarach – zero.

„Ważne, nośne, poruszane w mediach tematy w Bezpośredniej linii zostały pominięte – pisze politolożka Tatiana Stanowaja (http://carnegie.ru/commentary/71277). – A takich tematów jest multum: jak będzie budowana polityka z Ameryką Trumpa, czy Moskwa ma plany normalizacji dialogu z Europą, jak będzie wyglądać współpraca z NATO, dalej: brexit, wzrost nastrojów antyglobalistycznych na świecie, Ukraina, Syria – jakie Rosja stawia sobie cele; jaka będzie strategia gospodarcza w warunkach wyczerpywania się rezerw, co z reformą emerytalną, prywatyzacją, kondycją Rosniefti, bankami; a protesty społeczne?, a opozycja?, a zaostrzanie przepisów?, a poszerzające się uprawnienia Gwardii Narodowej? […] W tym roku nastąpiło radykalne ograniczenie zakresu problematyki Bezpośredniej linii […] Na pytania prezydent udzielał skąpych i powierzchownych odpowiedzi”. Kotlety oddzielnie.

Swoim życiem – często dalekim od dworskiej etykiety – żyły przysyłane przez społeczeństwo SMS-y. Wyświetlały się w dolnym prawym rogu ekranu i niewątpliwie ożywiały zmartwiały obraz celebry. Uwagę większości obserwatorów przyciągnęły SMS-y, dające niedwuznacznie do zrozumienia, że przyszedł czas, aby Putin pomyślał o przejście stan spoczynku.

Ale najwyraźniej Putin o tym nie myśli.

Oglądając wczorajsze show, nie mogłam uwolnić się od wrażenia, że sam główny sprawca zbiegowiska nudzi się jak mops. Koncentracja mu co rusz siadała, prosił o powtórzenie kierowanych do niego pytań, gubił wątek. I cały czas pochrząkiwał i pokasływał. Politolog Stanisław Biełkowski, spec od kremlinologii stosowanej, w audycji Radia Swoboda wyjaśnił ten stan tak: „Pewnie myślami był w innym miejscu, może na rozmowach z Trumpem w Hamburgu albo na spotkaniu z zaślubioną sobie Rosją. [Po zakończeniu transmisji, w kuluarach] zadano pytanie o stan zdrowia Władimira Władimirowicza. [Medycy] podejrzewają, że Putin cierpi na syndrom niespokojnych nóg, ciągle przebiera nogami, co jest zapewne związane z męczącymi go bólami. Putin cierpi w związku z powyższym na bezsenność. Przez te dolegliwości niepodobna skoncentrować się na tak długotrwałej polemice. Z drugiej strony nie można sobie pozwolić na skrócenie Linii z czterech do dwóch godzin, bo zaraz powstanie wrażenie, że coś jest nie tak z prezydentem”.

Być może faktycznie prezydenta trawi bezsenność i dokuczają drgawki w nogach. Niemniej jeśli nie zdarzy się jakaś przykra niespodzianka, Putin zostanie wystawiony przez obóz rządzący w wyborach prezydenckich, a jego wierny elektorat zagłosuje, prezentując syndrom spokojnych nóg w królestwie przygasającego putinizmu. Chyba że grupa autorów SMS-ów o końcu epoki starego lidera raptem urośnie w siłę i ruszy wagonik z miejsca.

Miliony pytań, kilka odpowiedzi

14 kwietnia. Od tygodnia wszystkie programy rosyjskiej telewizji nakręcały zainteresowanie wydarzeniem zajmującym ważne miejsce w rytuałach kremlowskiego dworu – „bezpośredniej linii” z Władimirem Putinem. Pracowite medialne pszczółki skrzętnie zbierały różnymi kanałami pytania od obywateli, organizacji, przedstawicieli świata polityki, kultury, biznesu. Nazbierały milion i zbierały dalej, by dzisiaj w samo południe zacząć je zadawać głównemu bohaterowi audycji, transmitowanej na cały kraj. A pytania nadal w czasie seansu płynęły i płynęły.

W studiu czekała starannie dobrana publiczność, gotowa lać obficie wazelinę, przed kamerami telewizyjnymi rozstawionymi spontanicznie w różnych miejscach rozległego terytorium szykowała się do występów spontanicznie zgromadzona publiczność (przećwiczona już wczoraj podczas specjalnie zorganizowanej próby generalnej), siedzące w wielkiej hali telefonistki odbierały ciągle napływające pytania, nurtujące Rosjan. Pełna mobilizacja, pełne zaangażowanie. Kreowana z pompą podniosła atmosfera kazała spodziewać się Bóg wie jakich sensacji i doniosłości. Z tej wielkiej propagandowej chmury spadł jednak dość mizerny deszczyk. Deszczyk przeinaczeń, pustych deklaracji, przechwałek. Fasadowość tego gatunku politycznego teatrum zabija spontaniczność. Mamy do czynienia z niestrawnym ulepkiem ku pokrzepieniu zziębniętych serc.

Przecież nie o prawdę czasu, prawdę ekranu w tym przedsięwzięciu chodzi. To impreza dla tych, którzy chcą wierzyć, że ten, który siedzi na najwyższym stolcu, panuje nad sytuacją, wczuwa się w problemy dołu i góry, zawiaduje mądrze nawą państwową, świetnie orientuje się we wszystkich złożonych zagadnieniach. A temu, który na owym stolcu siedzi, owo zaklinanie rzeczywistości ma dać poczucie więzi i odnowienia przymierza z ludem.

Spektakl jest starannie wyreżyserowany, cały sztab ludzi nad tym pracuje dniami i nocami. Dla tych, którzy nie słuchają, a oglądają, też znajdzie się coś dla oka: wódz wygląda dobrze, ostatnie liftingi się przyjęły, sińce wygoiły. Reżyser przedstawienia dba o to, by nudne prawie czterogodzinne sztuczydło rozpisane było na głosy: to wywoła się do odpowiedzi jakiegoś wazeliniarza ze studia, to dopuści do głosu przez skype’a wytresowaną dziewczynkę, która rezolutnie zapyta: a gdyby tonął Erdogan i Poroszenko, to kogo by pan, Władimirze Władimirowiczu, ratował. Martwy pejzaż na chwilę ożywa, by gasnąć pod ciężarem kolejnej długiej tyrady głównego aktora.

Padło pytanie o Panama Papers. Prezydent pochwalił robotę drużyny, która przygotowywała publikację: nie można się w niej do niczego przyczepić, bo wszystkie sformułowania są obwarowane „bezpiecznikami” w rodzaju „jak się można domyślać”, „najprawdopodobniej” itd. W związku z tym nie można się z takim materiałem wytoczyć do sądu, bo podstawy powództwa uznano by za wątpliwe, gdyż nie zawierają twardych faktów. No, ale w związku z tym, że nie zawierają twardych faktów, to nie ma się czym przejmować. Prezydent ponownie wystąpił w obronie swojego przyjaciela wiolonczelisty i powtórzył bajkę o drogich instrumentach, które ten miał z poświęceniem skupować po całym świecie. Lecz choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów, a każdy kotlet kosztowałby majątek, to i tak nie uzbierałoby się 2 mld dolarów, którymi dysponuje zdolny muzyk Rołdugin w Panamie. Dobra, odfajkowane, strzepujemy rączki. Ale zanim strzepniemy, to jeszcze wskażemy palcem zleceniodawców. Tak, tak, zgadli państwo, z tego przedsięwzięcia „sterczą uszy funkcjonariuszy różnych amerykańskich służb”.

Krytyczny wobec Kremla obserwator, satyryk Wiktor Szenderowicz uznał, że wazeliniarskie pytania nie dotyczą rzeczy naprawdę ważnych, kontrowersyjnych, ukrywanych przez władze, a obsługująca Kreml kasta gadających głów nie śmie się wychylić z niewygodnymi dla Putina zagadnieniami. „Wystarczyłoby zadać 2-3 pytania: o Sawczenko, o raje podatkowe i o zięcia, który został odnotowany na liście Forbesa. No i jeszcze o zabójstwo Niemcowa. Wszystko”. O zięcia faktycznie nikt nie zapytał, bo oficjalnie Putin tego zięcia nie ma. Kiriłł Szamałow jest, wedle enuncjacji prasowych, mężem Kateriny Tichonowej, domniemanej córki Putina, do której Putin oficjalnie się nie przyznaje. Szamałow okazał się bardzo zdolnym biznesmenem, mimo młodego wieku ma krocie na koncie, w nieruchomościach, akcjach czołowych spółek. Utalentowaną Rosja ma młodzież, pozazdrościć. Ale majątek Szamałowa i Tichonowej to temat na oddzielny tekst. Wróćmy jeszcze na chwilę do świątyni „bezpośredniej linii”. Mimo że reżyser i odtwórca głównej roli nadzwyczaj się starali, by obrazek wyszedł piękny, by wyłonił się obraz krainy szczęśliwości, wielkiego mocarstwa, przed którym drżą wielcy tego świata, podejmującego kończące się sukcesem akcje (jak choćby uratowanie despoty w Syrii), to spektakl nie wypadł zbyt przekonująco. Widać było chęć uspokojenia nastrojów społecznych poprzez zapewnienia, że może teraz najlepiej nie jest, ale już za momencik zła passa minie i wszystko rozkwitnie. Widać też było, że Putin nie chce zadrażniać stosunków z USA, że czeka na zmianę w Białym Domu. A wtedy może i sprawę Ukrainy da się uregulować, i sankcje odwołać. I miłościwie panować długo i szczęśliwie. Choć od pytania o perspektywę 2018 (rok wyborów prezydenckich) Putin się uchylił.

Prześmiewczy Twitter po zakończeniu spektaklu napisał: „Tylko 3 godziny 40 minut. Ten sobowtór Putina jest jakiś słaby”.

Kurtyna opada z ulgą, następny seans mydlenia oczu dopiero za rok.

Monolog człowieka chrząkającego

16 kwietnia. Niewolnik na galerach ma raz do roku przyjemność porozmawiania z tymi, którzy go do tych galer przykuli – czyli narodem. Z roku na rok przyjemność jest coraz bardziej uteatralizowana. W tegorocznym spektaklu pod tytułem „Bezpośrednia linia z prezydentem Putinem” na spontan pozostawiono niewielki margines. Za to wazelina lała się strumieniami ze wszystkich szczelin. Jednak mimo usilnych starań, zza zasłony pochlebstw otoczenia co rusz wyzierała trudna rzeczywistość kryzysu. Prezydent starał się zahipnotyzować audytorium, uspokoić przytaczaniem skwapliwych statystyk, obiecał, że już zaraz, za chwilę, najwyżej za półtora roku kryzys się skończy, rząd ma świetny pomysł na pokonanie przejściowych trudności, a w obecnej sytuacji to lepiej się nie ruszać. Przetrwamy kryzys i będzie świetnie, tylko się nie denerwujcie, grażdanie.

Prezydent Putin cierpliwy był, łaskawy był, nie unosił się gniewem, wszystko znosił, wszystkiemu wierzył, we wszystkim pokładał nadzieję, jak powiada Pismo. Starał się nie poruszać ostrych tematów, raczej uspokajać niż rozjątrzać, pochylał się z gospodarską troską nad poziomem udoju w obwodzie kostromskim, weteranowi Wielkiej Wojny Ojczyźnianej obiecał przyzwoite mieszkanie (znowu, po tylu latach). Najwidoczniej obawa, że jak będzie jeszcze gorzej w gospodarce (a będzie) i nastroje społeczne spadną, spędza sen z podciągniętych świeżym liftingiem powiek Władimira Władimirowicza. Dlatego tak ważna jest sakralizacja wysokiego rankingu prezydenta. Ale czy same rytualne zaklęcia wystarczą? Na biegnącym w dole ekranu pasku z pytaniami nadchodzącymi od widzów na bieżąco (studio stworzone specjalnie do przyjmowania pytań odnotowało, że wpłynęło ponad trzy miliony zapytań) wyświetlił się w pewnym momencie tekst: „Putin, przyślij pieniądze, ciężko tu”.

Putin najwyraźniej manewruje pomiędzy chęcią uspokojenia wojowniczych nastrojów a próbą utrzymania wysokiego poparcia dzięki mocnej polityce wobec Ukrainy. Jeśli zacznie zbyt gwałtownie wycofywać się z kursu na przymuszanie Ukrainy do pozostania w obszarze rosyjskiej cywilizacji i zacznie czule przemawiać do Ameryki, to może stracić względy zwolenników silnej ręki. A Putin nie może sobie pozwolić na spadek notowań. Jednak podczas telekonferencji mówił o Ukrainie w sposób bardziej miękki i oględny niż w wielu poprzednich wystąpieniach. Powtarzał oczywiście firmowe kłamliwe mantry, ale bez piany. Po raz kolejny zakomunikował: „Ja w ogóle nie robię różnicy między Ukraińcami i Rosjanami, uważam, że to w ogóle jeden naród”. Przerzucił całą odpowiedzialność za wywołanie wojny w Donbasie na Kijów (nie użył ani razu pojęcia „Noworosja”). A na pytanie, czy rosyjskie wojska walczyły na wschodzie Ukrainy, odpowiedział wprost: rosyjskich wojsk tam nie ma. [Twitter pracował podczas telekonferencji Putina z całych sił. Na to stwierdzenie zaraz pojawiła się reakcja: https://twitter.com/sranysovok/status/588671920968572928, „Władimirze Władimirowiczu, potwierdzam, nas tu nie ma”].

Cały czas prezydent pokasływał i pochrząkiwał. Temat zdrowia Putina był niedawno w centrum zainteresowania w związku z tajemniczym dziesięciodniowym zniknięciem z radarów. Spekulacjom nie było końca. I oto taki rarytas, jak możliwość oglądania pacjenta przez cztery godziny bez przerwy (tyle trwał show). Wygląd: wymuskany. Gdy prezydent reagował bardziej żywiołowo, twarz wykrzywiała mu się w nienaturalnym grymasie (ach, ten botoks bezlitosny). Zaraz po telewizyjnej transmisji „bezpośredniej linii” odbyło się w pierwszym programie telewizji omówienie z udziałem politologów, polityków i dziennikarzy. Uczestnicy audycji jeden przez drugiego rwali się zapewniać, że ten seans łączności ze społeczeństwem pokazał, że prezydent jest zdrowy i pełen sił. Choć patrząc na przypudrowanego, zmęczonego prezydenta, wcale nie miałam wrażenia, że oglądam pełnego temperamentu, przepełnionego entuzjazmem i rwącego się do działania polityka, dobrego na trudne czasy, wodza, który przeprowadzi ufny w jego siły naród przez burzliwe czasy. Pokasłujący, osłabiony i miejscami wyraźnie znudzony Putin nie wypadł przekonująco.

Ojciec zielonych ludzików

Doroczny rytuał bizantyjskiego kremlowskiego dworu – bezpośrednia linia bezpośredniego prezydenta z narodem – trwała cztery godziny. Telewizyjny show Władimira Putina znowu zebrał przed ekranem miliony, które wysłuchały odpowiedzi prezydenta na 85 pytań, wybranych spośród ponad dwóch milionów zadanych telefonicznie i esemesowo. Spośród kilku ciekawych fragmentów w ogólnie nudnym spektaklu sztucznej celebry wydzieliłam trzy zagadnienia.

Prezydent połączył się z narodem we wspólnej ekstazie pod hasłem „Krym jest nasz”. Temat zagarnięcia półwyspu i sytuacja na Ukrainie zdominowały seans łączności. Oczywiście słowo „zagarnięcie” nie padło. Aneksja Krymu jest w Moskwie nazywana odzyskaniem „rdzennie rosyjskiej ziemi” słusznym z punktu widzenia sprawiedliwości dziejowej. O żadnym pogwałceniu prawa międzynarodowego ani podpisywanych przez Rosję w świetle jupiterów traktatów i umów nie było słowa. Wazelina lała się ze wszystkich ust, nosów i uszu, które pokazywała telewizja. Putin powtórzył sformułowania, które już znamy – o rzekomych zagrożeniach dla rosyjskojęzycznej ludności półwyspu itp. Ale najciekawsze było to, że usynowił zielone ludziki. Jeszcze niedawno prezydent wyśmiewał tych, którzy uważają, że na Krymie działali rosyjscy wojskowi – mówił, że każdy może sobie kupić mundur w sklepie. Tym razem przyznał, że „poprawne, acz stanowcze i profesjonalne” działania na Krymie przeprowadzili rosyjscy wojskowi. Skąd się wzięli na terytorium sąsiedniego państwa? Zwraca uwagę, że prezydent jednocześnie stwierdził, że jeszcze nie skorzystał z prawa, jakie dała mu Rada Federacji 1 marca do użycia rosyjskich sił zbrojnych na terytorium Ukrainy. W takim razie – czym były owe „stanowcze i profesjonalne” działania rosyjskich wojskowych na Krymie? I kim są zielone ludziki działające na południowym wschodzie Ukrainy? Jeszcze nie zasłużyli na prezydencką adopcję? W ujęciu prezydenta Putina ten region nazywa się Noworosja i trafił w granice Ukrainy (notabene granice uznane przez Rosję w traktacie o dobrym sąsiedztwie z 1997 r.) przypadkowo, bo tak się w latach dwudziestych XX wieku podobało bolszewikom. A panu Putinowi już się najwyraźniej nie podoba. Anton Oriech w swoim blogu odnotował: „Proponuję uznać to, co mówi prezydent, za prawdę. Między innymi to, że nie chcemy używać wojsk na wschodzie Ukrainy. Ale jeśli jutro mimo wszystko wyślemy tam wojska, to żadnej sprzeczności w tym nie będzie. Dlatego że Władimir Władimirowicz zawsze mówi prawdę. Po prostu prawda się regularnie zmienia. A nasi obywatele mają bardzo przydatną cechę nie pamiętać jutro tego, co się do nich mówi dziś. I za każdym razem wierzą w to, co się im aktualnie mówi”. I jeszcze zacytuję ciekawe spostrzeżenie Stanisława Biełkowskiego: „Show miał pokazać [krajowi i zagranicy], jak zmienił się Putin. Z gwaranta interesów elity i przyjaciela Zachodu, jakim Putin był w 2000 roku, nic nie zostało. […] Dziś Putin jest człowiekiem, głęboko obrażonym na Zachód, gotowym do izolacjonizmu, uważającym, że może rozmawiać z Zachodem jak równy z równym i skoro Zachód może obejść się bez Rosji, to Rosja może się obejść bez Zachodu; to człowiek, który może przekształcić Rosję w największy zaścianek świata. […] Zbliżająca się do Rosji katastrofa gospodarcza może zostać zneutralizowana tylko w jeden sposób: serią głośnych zwycięstw w polityce zagranicznej, które sprawią, że ludzie zapomną o kryzysie i zmuszą do zaciśnięcia pasa. Dlatego myślę, że Putin nie zatrzyma się na Krymie ani na wschodzie Ukrainy, dlatego że euforia narodu rosyjskiego wobec tych zwycięstw szybko ostygnie. Potrzebna więc będzie kolejna dawka narkotyku, a tym narkotykiem jest kolejne zwycięstwo na zewnętrznym froncie”.

Teraz druga sprawa. Jako atrakcję dnia podano na srebrnej tacy byłego agenta/pracownika amerykańskich służb specjalnych Edwarda Snowdena, zwanego w Rosji familiarnie Edikiem Snieżkinem. Niezależnego od stóp do głów. Edik był zainteresowany tym, czy Rosja zajmuje się przechwytywaniem, przechowywaniem i analizowaniem informacji pochodzących z rozmów telefonicznych. Pan prezydent nie posiadał się ze zdziwienia: przecież w Rosji istnieją przepisy, które ściśle reglamentują dostęp służb do podsłuchów, czytania maili, filtrowania zawartości portali społecznościowych. W Rosji absolutnie nie można mówić o „masowej skali, pozbawionej kontroli skali” podsłuchów etc. W dzisiejszym „The Daily Beast” eksperci tak się odnieśli do tego fragmentu wystąpienia Putina. „Być może oświadczenie [Putina] jest prawdziwe. Ale chyba w odniesieniu do jakiejś paralelnej rzeczywistości, w której obywatele Krymu całkowicie samodzielnie, bez reżyserii z Rosji, spontanicznie zagłosowali za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej po tym, jak przypadkowi najemnicy, nie związani z Moskwą, opanowali lotniska i siedziby organów władz. Ale dla świata tu i teraz to łgarstwo co się zowie”. Rosyjski dziennikarz Andriej Sołdatow, specjalizujący się w tematyce służb specjalnych stwierdził, że jak najbardziej można mówić o masowej kontroli telefonów i zasobów internetowych. W Rosji – w odróżnieniu od USA i innych krajów zachodnich – nie istnieje ani specjalny sąd, ani specjalne komisje parlamentarne, które kontrolowałyby pracę Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Według Sołdatowa, w USA przechwytywanie informacji przeprowadza operator na mocy decyzji sądu, podczas gdy w Rosji – bezpośrednio FSB. Poza kontrolą, bez pozwolenia sądu.

I sprawa trzecia. Prezydentowi Putinowi zadano pytanie: kiedy pojawi się first lady? „Najpierw muszę wydać za mąż Ludmiłę Aleksandrownę”. Ha, ha, ha. Uzdrowiska pół ze śmiechu się skręcało. Brawo, zuch. Ubawić się kosztem byłej małżonki, która nie może mu w tym momencie odpowiedzieć – zaiste postępek godny rycerza. I nikt z obecnych w studiu rycerzy nie wystąpił w obronie Ludmiły Aleksandrowny, wszyscy bawili się wyśmienicie koszarowym poczuciem humoru swego suwerena. Brawo, panowie, brawo!

Na dalsze reakcje nie trzeba było długo czekać. Emeryt z Nowosybirska Jurij Babin, znany jako „kopiejkowy milioner” oświadczył się dziś publicznie o rękę Ludmiły Putinej. Wsławił się tym, że jakiś czas temu wystawił na sprzedaż kolekcję jednokopiejkowych monet. Pięć milionów kopiejek o wadze 7,5 tony wycenił na 20 milionów rubli. Babin dodał, że jest rówieśnikiem Putina. Reakcja rycerskiego prezydenta nie jest znana.

Putin i nieśmiertelność, część pierwsza

To się nazywa „Bezpośrednie połączenie” (Priamaja linia). Spontaniczne społeczeństwo w spontanicznym porywie zadaje najważniejsze pytania głowie państwa. A głowa państwa odpowiada. Również spontanicznie, ma się rozumieć. Dziś spektakl jednego aktora trwał 4 godziny 47 minut.
Pytania do Putina zostały skrupulatnie przesiane przez profesjonalne sito obsługi. Wazelina lała się z ekranu szerokim strumieniem. Lojalki i „czołobitne” przekazywano z miast i przysiółków jak Rosja długa i szeroka.
Ojciec narodu z troską pochylał się nad dochodami społeczeństwa, nad stanem dróg, nad walką z korupcją (a jakże). Było o listach Bieriezowskiego. Wedle słów Putina, zmarły niedawno oligarcha prośby o możliwość powrotu do Rosji skierował nie w jednym, ale nawet w dwóch listach przekazanych przez dwie różne osoby. Putin nie odpowiedział na nie. Cóż, rozdział zamknięty.
Było o jedynym słusznym podręczniku historii i o przywróceniu szkolnych mundurków (to dobry sposób zwalczania trendu do noszenia przez uczennice hidżabów – podkreślił prezydent).
Zapytany przez szefa rozgłośni Echo Moskwy Aleksieja Wieniediktowa o to, czy nie słyszy nutek stalinizmu w dzisiejszej Rosji, Putin odparł, że absolutnie nie ma powodu, by tak przypuszczać. W Rosji stalinizmu nie ma i nie będzie, społeczeństwo się zmieniło i nigdy na to nie pozwoli – oznajmił prezydent. Politycznych procesów w Rosji też nie ma. Ani represji wobec NGO. Nic z tych rzeczy nie ma. Na ulicy cicho sza i pod Kremlem cicho sza, nie ma Nawalnego i nie ma rokoszan 6 maja.
Lekkie ożywienie w rutynę niezmąconego spokoju wniósł były wicepremier i minister finansów Aleksiej Kudrin. Putin wyznał, że zapraszał wywalonego swego czasu z hukiem z rządu przez Dmitrija Miedwiediewa Kudrina z powrotem do ekipy, ale „ten wałkoń” odmówił. Wałkoń Kudrin, który na pewno zupełnie przypadkiem przechodził koło studia telewizyjnego z tragarzami i zasiadł skromnie na widowni, odpowiedział prezydentowi ad vocem: „Przez długi czas byłem osobą odpowiedzialną za gospodarkę [w rządzie], ale system półśrodków i półreform dzisiaj nie ma racji bytu. Rosja nigdy nie wyjdzie z uzależnienia od ropy. A ja nie chcę się zajmować ręcznym sterowaniem”. Specjalista od ręcznego sterowania nie przejął się repliką swojego byłego współpracownika.
Przyglądałam się mimice Władimira Władimirowicza. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ostatni lifting nie bardzo się udał. Twarz obrzmiała i zesztywniała. Ta „charakteryzacja” jeszcze bardziej potęgowała we mnie poczucie, że jestem widzem w koturnowym teatrze, w którym wszystkie role są rozpisane, puenta znana i ani zabawna, ani dramatyczna. Czy tak już zawsze będzie? Raz do roku statyczne przedstawienie w dziwnym gatunku political fiction? Zanosi się na nieskończone bisy. Przypomniałam sobie wygłoszone przez jednego z komentatorów wyznanie, że Putin pilnie śledzi doniesienia o możliwości wydłużenia życia. Coś musi być na rzeczy. Ale o tym bardziej szczegółowo – w następnym odcinku.