Raszka to slangowe rosyjskie określenie Rosji, takie specyficzne zdrobnienie od „Russia”. Drugi człon wyrażenia zawartego w tytule nie wymaga tłumaczenia.
Tłumaczenia wymaga natomiast użycie tego słowotworu przez ministra kultury (tak jest, kultury) Władimira Rostisławowicza Medinskiego. Kilka dni temu minister bardzo kulturalnie pojechał do Petersburga i na spotkaniu z czytelnikami w słynnej petersburskiej księgarni „Bukwojed” oznajmił, co następuje. Ministerstwo kultury nie będzie dawało pieniędzy na filmy, które opluwają wybrane władze. „To o tych, którzy robią filmy wedle zasady Raszka-gowniaszka. Po co [im dawać]. To jakiś państwowy masochizm”.
Zapowiedział jeszcze, że ministerstwo nie będzie dofinansowywać takich projektów jak festiwal filmów dokumentalnych Artdokfest, z powodu politycznej postawy Witalija Manskiego, dyrektora festiwalu. Manski uważa, że w dokumentach należy pokazywać świat takim, jakim on jest, a nie pudrować, a ponadto (o, to grzech śmiertelny) jest przeciwny polityce Putina na Ukrainie i kłamstwom, jakie rosyjskie media opowiadają o wydarzeniach na Ukrainie. No to nic nie dostanie.
Powiedzonko „Raszka-gowniaszka” zrobiło momentalnie karierę w portalach społecznościowych i spłodziło liczne zastępy memów i dowcipów. Ale Medinskiego skrytykowano za te słowa nie tylko na wesoło. Poważni komentatorzy wzywali ministra do przeprosin, odkażenia języka itd. Choć samej istoty wypowiedzi nie podważano. To znaczy, o niedopuszczalnym grzesznym pluciu na „wybrane władze” itd. Filmy mają najwyraźniej wyłącznie sławić władze. Jeśli ktoś nie zamierza realizować tego wysokiego zamówienia, to sam jest „gowniaszka” i tyle. Ilja Milsztejn na Grani.ru kpi z konceptu ministra Medinskiego niemiłosiernie: Sytuacja finansowa kraju jest niewesoła. „I jeśli tak dalej pójdzie, to pieniędzy w ministerstwie nie wystarczy nawet na filmy o Raszce-Krymnaszce czy Raszce-Sakralaszce. Cała zawartość skarbca rozejdzie się na potrzeby zbrojeniówki, Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wojsk wewnętrznych MSW, telewizję RT (d. Russia Today)”. Raszka-Krymnaszka, hm, bardzo trafnie.
Ciekawie w kontekście wypowiedzi złotoustego ministra kultury zachowało się samo ministerstwo: odcięło się mianowicie od jego słów. Komunikat głosi, że Medinski wypowiadał te słowa nie jako minister, a jako pisarz (był wszakże na spotkaniu z czytelnikami). Doktor Jekyll i mister-minister Hyde?
Szum wokół „gowniaszki” w ustach ministra przez wiele dni się nie uspokajał. Medinski postanowił więc posypać swoją łysawą głowę popiołem i dziś podczas spotkania z deputowanymi Dumy przeprosił za niefortunne sformułowanie. „Po prostu cytowałem znanych blogerów, nie sądziłem, że to odbije się takim echem. Wyrażenie było nieszczęśliwe, ale od sensu swych słów się nie odżegnuję” – powiedział opływowo.
To jeszcze nie koniec rewelacji ministra dotyczących kinematografii. Medinski oznajmił, że gotów jest na poważnie zająć się ograniczaniem liczby hollywoodzkich produkcji w rosyjskich kinach. Amerykańskie obrazy stanowią dziś 70% filmów pokazywanych na ekranach w Rosji. Podał świetlany przykład Chin, gdzie pokazuje się dwadzieścia amerykańskich filmów rocznie. Z inicjatywą ograniczenia dostępu rosyjskiego widza do wrażej tandety wystąpili deputowani z partii komunistycznej.
Agencje informacyjne przyniosły niedawno jeszcze jedną wiadomość: Indie zaproponowały Rosji wznowienie współpracy w produkcji filmowej. Być może owocem tej współpracy będzie film o miłości rosyjskiego biznesmena do indyjskiej studentki, ich uczucie napotyka wiele przeszkód, ale oni śpiewając rosyjsko-indyjskie czastuszki, w miłosnych prysiudach z udziałem chóru Aleksandrowa idą ku słońcu, nie plują na „wybrane władze”, nie pokazują „Raszki-gowniaszki”. Jak ten neo-Bollywood będzie się nazywać? Rollywood?