Archiwa tagu: Władimir Medinski

Ameryko, oddawaj Rachmaninowa!

16 sierpnia. Cały świat musi wiedzieć, że Siergiej Rachmaninow był rosyjskim kompozytorem – zapowiedział minister kultury Rosji Władimir Medinski. Świetnie. Tylko czy ktoś ma co do tego wątpliwości? Zdaniem pana Medinskiego, owszem: „Jeśli przejrzycie amerykańskie źródła, to przekonacie się, że Siergiej Rachmaninow jest wielkim amerykańskim kompozytorem pochodzenia rosyjskiego, Ameryka sprywatyzowała Rachmaninowa, podobnie jak nazwiska dziesiątek i setek Rosjan, których losy rzuciły po rewolucji za granicę”. Ponadto, według rosyjskiego ministra, grób kompozytora [na cmentarzu Kensico w Nowym Jorku] znajduje się w opłakanym stanie. „Sprowadzenie prochów Rachmaninowa do Rosji byłoby wielką sprawą” – patetycznie podkreślił Medinski. Rosyjscy dyplomaci pono już zaczęli nieoficjalne rozmowy o przeniesieniu grobu z Nowego Jorku do majątku rodowego Rachmaninowów Oneg w obwodzie nowogrodzkim w Rosji, gdzie kompozytor przyszedł na świat i spędził lata dziecięce. Według słów Medinskiego kompozytor marzył o tym, by spocząć w rosyjskiej ziemi.

Po kolei, bo dużo tutaj nieścisłości. Ostatnio to jakaś plaga wśród rosyjskich polityków różnych szczebli: mówić, co ślina na język przyniesie. Nie zgadza się z faktami? – tym gorzej dla faktów.

„Szukałem, szukałem. Tu i tam. I jakoś nie znalazłem tych źródeł, w których to Amerykanie nazywają Rachmaninowa wielkim amerykańskim kompozytorem. Medinski widocznie nakłamał jak zwykle. Tym bardziej że nie przez wszystkie lata z ćwierćwiecza spędzonego po ucieczce z Rosji Radzieckiej na obczyźnie kompozytor mieszkał w USA” – pisze na swoim blogu Andriej Malgin.

Gwoli przypomnienia Rachmaninow wyjechał z Rosji w 1917 roku (był przerażony rewolucją i bolszewikami; jako potomek szlacheckiego rodu spodziewał się po nowych władcach Rosji wszystkiego najgorszego). Od 1918 przez kilka lat mieszkał w USA, potem przez co najmniej dziesięć lat – w Szwajcarii, powrócił do Stanów, gdzie w 1943 roku zmarł na chorobę płuc. Jego muzyka jest tak mocno przepojona rosyjskością, że nazywany jest często „najbardziej rosyjskim z rosyjskich kompozytorów”. Komu może przyjść do głowy czynienie z Rachmaninowa amerykańskiego twórcy?

Idźmy dalej. Marzenie o pochówku w Rosji. Wnuk kompozytora, Aleksandr (zmarł kilka lat temu), w wywiadzie dla rosyjskiej prasy mówił, że „Siergiej Wasiljewicz [Rachmaninow] prosił, aby go pochowano w Stanach Zjednoczonych”, razem z żoną i córką.

Kolejny punkt: stan grobu w Nowym Jorku. Rzekomo fatalny. Możliwe, o groby trzeba dbać, jeśli się nie dba, to są zaniedbane. Jak zwraca uwagę cytowany przeze mnie Andriej Malgin, w Nowym Jorku znajduje się rosyjski konsulat. Pracownicy placówki powinni się zainteresować mogiłką i zadbać o nią, skoro wygląda niereprezentacyjnie. W opłakanym stanie znajduje się notabene również majątek Rachmaninowów pod Nowogrodem Wielkim. Dwór został zniszczony w czasie wojny, od tamtej pory przejęci losem prochów kompozytora na obczyźnie urzędnicy rosyjskiego ministerstwa kultury jakoś nie znaleźli czasu, aby podnieść zniszczony zabytek z ruin.

Od dawna trwają przymiarki, aby w Moskwie otworzyć muzeum kompozytora. Towarzystwo imienia Rachmaninowa na ulicy Bolszaja Ordynka w Moskwie wynajęło budynek, w sali koncertowej odbywają się koncerty, zbierane są eksponaty. Towarzystwo czyni od dwudziestu lat starania, aby na Ordynce powstało wreszcie muzeum kompozytora. W gazecie „Izwiestia” z 2014 roku czytam: „Towarzystwo, założone w 1982 roku, niedawno znalazło się w trudnej sytuacji i może zostać usunięte z budynku na ulicy Bolszaja Ordynka. Departament własności moskiewskiego merostwa dwukrotnie podniósł opłaty za wynajem, o czym poinformował Towarzystwo dopiero po dziesięciu miesiącach od wprowadzenia nowych stawek. W rezultacie wielbiciele talentu Rachmaninowa popadli w długi. Zarząd Towarzystwa w 2012 roku oznajmił, że gotowy jest bezzwrotnie przekazać swoje zbiory, w tym fortepian Rachmaninowa, państwu, jeżeli władze wyrażą zgodę, by utworzyć muzeum kompozytora. Ale państwo – po kilku przyzwalających gestach – zamilkło. […] Specjalna komisja oceniła zbiory, merostwo podjęło decyzję, że muzeum Rachmaninowa stanie się filią istniejącego muzeum Skriabina”. Na stronie internetowej tego muzeum nie znalazłam informacji, że zbiory faktycznie zostały przekazane, a „podmuzeum” Rachmaninowa otwarte.

No tak, ale po co minister kultury Rosji miałby zajmować się upamiętnieniem Rachmaninowa w Rosji, skoro znacznie fajniej jest wystąpić z filipiką pod adresem bezecnych Amierikosow-pindosow i rzucić hasło odzyskiwania prochów rosyjskiego kompozytora znajdującego się w amerykańskiej niewoli.

Raszka-gowniaszka ministra Medinskiego

Raszka to slangowe rosyjskie określenie Rosji, takie specyficzne zdrobnienie od „Russia”. Drugi człon wyrażenia zawartego w tytule nie wymaga tłumaczenia.

Tłumaczenia wymaga natomiast użycie tego słowotworu przez ministra kultury (tak jest, kultury) Władimira Rostisławowicza Medinskiego. Kilka dni temu minister bardzo kulturalnie pojechał do Petersburga i na spotkaniu z czytelnikami w słynnej petersburskiej księgarni „Bukwojed” oznajmił, co następuje. Ministerstwo kultury nie będzie dawało pieniędzy na filmy, które opluwają wybrane władze. „To o tych, którzy robią filmy wedle zasady Raszka-gowniaszka. Po co [im dawać]. To jakiś państwowy masochizm”.

Zapowiedział jeszcze, że ministerstwo nie będzie dofinansowywać takich projektów jak festiwal filmów dokumentalnych Artdokfest, z powodu politycznej postawy Witalija Manskiego, dyrektora festiwalu. Manski uważa, że w dokumentach należy pokazywać świat takim, jakim on jest, a nie pudrować, a ponadto (o, to grzech śmiertelny) jest przeciwny polityce Putina na Ukrainie i kłamstwom, jakie rosyjskie media opowiadają o wydarzeniach na Ukrainie. No to nic nie dostanie.

Powiedzonko „Raszka-gowniaszka” zrobiło momentalnie karierę w portalach społecznościowych i spłodziło liczne zastępy memów i dowcipów. Ale Medinskiego skrytykowano za te słowa nie tylko na wesoło. Poważni komentatorzy wzywali ministra do przeprosin, odkażenia języka itd. Choć samej istoty wypowiedzi nie podważano. To znaczy, o niedopuszczalnym grzesznym pluciu na „wybrane władze” itd. Filmy mają najwyraźniej wyłącznie sławić władze. Jeśli ktoś nie zamierza realizować tego wysokiego zamówienia, to sam jest „gowniaszka” i tyle. Ilja Milsztejn na Grani.ru kpi z konceptu ministra Medinskiego niemiłosiernie: Sytuacja finansowa kraju jest niewesoła. „I jeśli tak dalej pójdzie, to pieniędzy w ministerstwie nie wystarczy nawet na filmy o Raszce-Krymnaszce czy Raszce-Sakralaszce. Cała zawartość skarbca rozejdzie się na potrzeby zbrojeniówki, Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wojsk wewnętrznych MSW, telewizję RT (d. Russia Today)”. Raszka-Krymnaszka, hm, bardzo trafnie.

Ciekawie w kontekście wypowiedzi złotoustego ministra kultury zachowało się samo ministerstwo: odcięło się mianowicie od jego słów. Komunikat głosi, że Medinski wypowiadał te słowa nie jako minister, a jako pisarz (był wszakże na spotkaniu z czytelnikami). Doktor Jekyll i mister-minister Hyde?

Szum wokół „gowniaszki” w ustach ministra przez wiele dni się nie uspokajał. Medinski postanowił więc posypać swoją łysawą głowę popiołem i dziś podczas spotkania z deputowanymi Dumy przeprosił za niefortunne sformułowanie. „Po prostu cytowałem znanych blogerów, nie sądziłem, że to odbije się takim echem. Wyrażenie było nieszczęśliwe, ale od sensu swych słów się nie odżegnuję” – powiedział opływowo.

To jeszcze nie koniec rewelacji ministra dotyczących kinematografii. Medinski oznajmił, że gotów jest na poważnie zająć się ograniczaniem liczby hollywoodzkich produkcji w  rosyjskich kinach. Amerykańskie obrazy stanowią dziś 70% filmów pokazywanych na ekranach w Rosji. Podał świetlany przykład Chin, gdzie pokazuje się dwadzieścia amerykańskich filmów rocznie. Z inicjatywą ograniczenia dostępu rosyjskiego widza do wrażej tandety wystąpili deputowani z partii komunistycznej.

Agencje informacyjne przyniosły niedawno jeszcze jedną wiadomość: Indie zaproponowały Rosji wznowienie współpracy w produkcji filmowej. Być może owocem tej współpracy będzie film o miłości rosyjskiego biznesmena do indyjskiej studentki, ich uczucie napotyka wiele przeszkód, ale oni śpiewając rosyjsko-indyjskie czastuszki, w miłosnych prysiudach z udziałem chóru Aleksandrowa idą ku słońcu, nie plują na „wybrane władze”, nie pokazują „Raszki-gowniaszki”. Jak ten neo-Bollywood będzie się nazywać? Rollywood?