Archiwa tagu: Krym

Mniej uznania coraz

Po wojnie z Gruzją w sierpniu 2008 roku Rosja uznała niepodległość dwóch oderwanych w wyniku tej wojny gruzińskich prowincji – Osetii Południowej i Abchazji. Potem pospieszyli uznać niepodległość dwóch parapaństw południowoamerykańscy przyjaciele Moskwy – Wenezuela i Nikaragua. Natomiast sąsiedzi z WNP nabrali wody w usta – niepodległości kaukaskich zdobyczy Rosji nie uznały do tej pory nawet Białoruś i Kazachstan, sprzęgnięte z Federacją Rosyjską unią celną. Jako wielkie osiągnięcie w dziele uznawania nowego państwowego statusu Abchazji i Osetii Południowej przedstawiano w Rosji uznanie ich niepodległości przez trzy egzotyczne państewka – Nauru, Vanuatu i Tuvalu. Chodziły słuchy, że uznanie nastąpiło niebezinteresownie. W klubie uznających było więc łącznie sześć państw.

Od 2011 roku klub się nie powiększył, za to w zeszłym roku zmieniło zdanie Vanuatu. Wyspiarze z Vanuatu, którzy wygrywają w plebiscytach na najszczęśliwszych ludzi na świecie, najwidoczniej uznali w swym pogodnym podejściu do życia, że to uznanie jednak nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Dziś z klubu uznających wycofało się kolejne państwo – Tuvalu. Ministrowie spraw zagranicznych Tuvalu i Gruzji podpisali w Tbilisi umowę o ustanowieniu stosunków dyplomatycznych i konsularnych. Dokument zawiera punkt o uznaniu przez Tuvalu integralności terytorialnej Gruzji z Abchazją i Osetią Południową.

Niepodległość Abchazji i Osetii uznała poprzednia ekipa rządząca tym maleńkim, liczącym 26 kilometrów kwadratowych powierzchni, państwem polinezyjskiego archipelagu. W sierpniu zeszłego roku tamten rząd upadł, a nowy postanowił ustanowić stosunki z Tbilisi.

W klubie uznających pozostało jeszcze Nauru, Wenezuela i Nikaragua. No i Rosja, która też jako jedyne państwo uznaje swoją jurysdykcję nad inkorporowanym Krymem. Dziś w Symferopolu odbyło się robocze posiedzenie rosyjskiego rządu. Powołano nowy resort – ministerstwo rozwoju Krymu. W drukarniach tłucze się nowe mapy Federacji Rosyjskiej z zaznaczonym Krymem jako terytorium rosyjskim. Moskwa w blitz tempie stara się „zaklepać” Krym jako swoje rdzenne tereny – czas moskiewski, pieniądze rosyjskie, rosyjski system bankowy, rosyjski system ubezpieczeń, rosyjskie emerytury (to na razie obietnice). A własność? To ciekawe zagadnienie – o tym przy następnej okazji.

W gronie wstrzymujących się przyjaciół

Niedawno pisałam o dyskusjach w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nad rezolucją w sprawie referendum na Krymie – delegacja Rosji nakładając weto, zablokowała przyjęcie dokumentu stwierdzającego nieprawomocność głosowania (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/16/rada-nierada/). Delegacja Chin wstrzymała się wtedy od głosu.

Rezolucję ponownie wniesiono pod głosowanie – 27 marca głosowało Zgromadzenie Ogólne, gdzie nikt nie ma prawa weta, decyduje większość głosów. I większością głosów rezolucję „Integralność terytorialna Ukrainy”, uznającą krymskie referendum za nieważne i nienaruszalność granic państwowych Ukrainy, przyjęto. W tekście znalazło się także wezwanie do krajów świata, by nie uznawały jakichkolwiek zmian statusu Krymu i Sewastopola.
Dokument zgłosiła delegacja Ukrainy. Głosów za było 100, przeciw – 11, wstrzymało się 58. Oprócz Rosji przeciwko przyjęciu zagłosowały: Armenia, Białoruś, Boliwia, Kuba, Korea Ludowo-Demokratyczna, Mauretania, Nikaragua, Syria, Sudan i Wenezuela. Z ciekawszych głosów za przyjęciem rezolucji wymieniłabym Azerbejdżan i Mołdawię. Od głosu wstrzymały się Kazachstan i Uzbekistan. A także Chiny. Jeszcze trzy delegacje z krajów postradzieckich – Kirgizja, Turkmenia i Tadżykistan – w ogóle nie wzięły udziału w posiedzeniu. Rezolucje Zgromadzenia Ogólnego NZ – w odróżnieniu od rezolucji Rady Bezpieczeństwa – mają jedynie rekomendacyjny, a nie obligatoryjny charakter.

Rezultaty głosowania są jednoznaczne 100 do 11. Nawet gdyby do 11 głosów przeciw dodać 58 wstrzymujących się, to i tak głosów za przyjęciem rezolucji było o wiele więcej. Każde dziecko, mające cenzurkę z pierwszej klasy szkoły podstawowej o tym wie. Ale nie szef rosyjskiej delegacji w ONZ, wytrawny dyplomata Witalij Czurkin. W wypowiedzi dla agencji TASS stwierdził on: „Rezultat jest naprawdę dla nas niezły, osiągnęliśmy moralne i polityczne zwycięstwo. W tej sytuacji nie może być mowy o żadnej izolacji Rosji”. Zdaniem Czurkina, nie wszyscy oddali swe głosy dobrowolnie: „Wiele krajów skarżyło się na to, że są poddawane potężnym naciskom ze strony krajów zachodnich, by głosować za przyjęciem rezolucji” (w podobnym duchu wypowiedział się też minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow: „My wiemy, jak to jest. Przychodzą i mówią: Jeśli nie poprzesz tej rezolucji, to będzie to miało określone skutki. I mówią, jakie. Koledzy z różnych krajów przychodzą do nas i w zaufaniu wyjaśniają, dlaczego ten czy inny niezbyt duży kraj musi się poddać. Na przykład nie zostaną podpisane kontrakty albo zostaną wycofane polityczne dywidendy. […] Mniej więcej pięćdziesięciu krajom wykręcono ręce”).
Wcześniej pan Czurkin twierdził, że Rosja negatywnie odnosi się do rezolucji, gdyż „nosi ona konfrontacyjny charakter. Projekt próbuje podać w wątpliwość znaczenie referendum na Krymie, które odegrało już swoją historyczną rolę. Spory w tej sprawie są kontrproduktywne”.

Rosyjski MSZ, w specjalnym oświadczeniu wydanym dzień później, stwierdził, że rezolucja tylko skomplikuje uregulowanie wewnętrznego kryzysu na Ukrainie, ale nie zmieni rezultatów swobodnego wyrażenia woli przez ludność Krymu. Jednocześnie „szeroki rozrzut stanowisk państw członkowskich ONZ, wielka liczba wstrzymujących się od głosu stały się dobitnym świadectwem nieprzyjęcia jednostronnego podejścia do wydarzeń, jakie mają miejsce na Ukrainie” – podkreślił MSZ Rosji. I dalej: zdaniem dyplomatów z placu Smoleńskiego w Moskwie, Ukraina i jej zagraniczni „adwokaci” starają się wypaczyć istotę trwożnych procesów zachodzących na Ukrainie, na dalszy plan spychając fakt głębokiego kryzysu wewnątrzpolitycznego w tym kraju i przerzucić odpowiedzialność za eskalację napięcia na Federację Rosyjską.

Minął kolejny dzień. Agencja Reutera, powołując się na szereg źródeł dyplomatycznych, poinformowała, że przedstawiciele Rosji w ONZ w przeddzień głosowania nad rezolucją w sprawie integralności terytorialnej Ukrainy „grozili niektórym krajom Europy Wschodniej, Azji Centralnej [wymieniono Mołdawię, Tadżykistan, Kirgizję] i Afryki”. Czyli nastąpiło lustrzane odbicie oskarżeń Rosji wobec Zachodu, który – wedle zapewnień rosyjskiej dyplomacji – miał wywierać naciski, by rezolucję poprzeć.
Rosja uprzedziła partnerów z WNP, że jeśli nie zagłosują zgodnie z sugestią Moskwyi, to gastarbeiterzy z tych krajów mogą być ciupasem deportowani do swoich krajów, embargo może zostać nałożone na towary eksportowane do Rosji, może zostać zmniejszona kwota dostaw taniego gazu. W wypowiedzi dla agencji Reutera przedstawiciel rosyjskiej misji przy ONZ stwierdził: „My nigdy nikomu nie grozimy. My tylko wyjaśniamy, jaka jest sytuacja”. Nie wykręcają rąk, tylko wyjaśniają.

Mimo tych „wyjaśnień” Rosję zdecydowało się poprzeć tylko dziesięć państw, wśród nich kilka, które głosują nie tyle za Rosją, co przeciw stanowisku Stanów Zjednoczonych zawsze i wszędzie. „Znacznie ciekawsze wydaje się prześledzenie, kto się wstrzymał – analizuje ukraiński dziennikarz Witalij Portnikow. – Chiny i Indie, których władzom awansem dziękował Putin za wsparcie [w orędziu 18 marca], wstrzymały się”. Podobnie jak pozostałe kraje BRICS – „z grupy krajów tak często przedstawianej przez Moskwę jako alternatywa wobec G8, a która taką alternatywą jakoś ciągle nie jest. […] Wstrzymał się nawet Kazachstan, choć [prezydent] Nursułtan Nazarbajew należy do nielicznego grona polityków, którzy wyrazili ostrożne poparcie dla poczynań Putina. Głosowanie państw WNP stawia pod znakiem zapytania prawdziwy poziom wpływów Rosji w krajach sąsiednich. Rezolucję poparły delegacje Azerbejdżanu i Mołdawii. Pozostali nawet nie przybyli na posiedzenie. Nie przyszła delegacja Iranu, który Moskwa tak długo ratowała, nakładając weto na decyzje Rady Bezpieczeństwa ONZ. […] Serbia, której integralności terytorialnej Rosja konsekwentnie broniła, wolała delegacji nie przysłać”. Czarnogóra i Macedonia poparły rezolucję. Także Grecja, Cypr i Turcja. „Ani Grecja, ani Turcja nie przyłączyły Cypru, chociaż gotowe były prowadzić o niego wojnę. Ten przykład też niczego nie nauczył rosyjskich władz, które są przekonane, że o Krymie wkrótce wszyscy zapomną i będzie znów można szykować się na bankiet. Problem polega na tym, że niebawem nie będzie kogo na ten bankiet zapraszać”.

Na razie bankietu nie ma. Na razie rosyjskie wojska intensywnie ćwiczą przy granicy z Ukrainą. Na razie trwają intensywne rozmowy – Ławrow rozmawia z amerykańskim sekretarzem stanu, Putin dzwoni do Obamy. O czym rozmawiają – tego na razie nie wiemy. W skąpych komunikatach jest mowa o nowym pakiecie propozycji uregulowania sytuacji na Ukrainie.

Moskiewska ulica jak zwykle kwituje wydarzenia polityczne na szczycie żartem: Putin dzwoni do Obamy i pyta: – Barack, czy wiesz, jak u nas w Rosji nazywamy Alaskę? – No jak? – Ice-Krym.
Niesieni wielkim krymskim entuzjazmem zwolennicy zbierania wszystkich ziem ruskich zakrzyknęli, by zwrócić sprzedaną w XIX wieku Alaskę pod władanie Moskwy. Jest prawie tak samo rdzenna jak Krym. Do dziś istnieją tam wioski, w których mieszkają potomkowie rosyjskich osadników. Zachowali oni specyficzny język – archaiczny dialekt języka rosyjskiego. Wprawdzie tych kilkaset osób jeszcze nie wie, że trzeba im zapewnić pełnię praw obywatelskich i bronić przed agresywnym amerykańskim faszyzmem i banderyzmem, ale być może rosyjska dyplomacja im to uświadomi.

Jak słusznie zauważył na łamach gazety „Wiedomosti” Władisław Inoziemcew, „Moskwa de facto uznała, że podstawę do interwencji stanowić może nie prawo, a względy cywilizacyjne” – skoro powołuje się na takie kategorie jak „bezpieczeństwo Rosjan”, „bratnie narody”, „wspólna historia” i „prawosławne korzenie”. „Współczesny prawnomiędzynarodowy system opiera się na kategorii obywatelskiej, a nie etnicznej czy religijnej tożsamości człowieka. Państwa są obowiązane bronić swoich obywateli, a nie przedstawicieli tytularnej nacji czy wyznawanej przez większość wiary. […] Rosja jeszcze nie określa siebie jako państwo rosyjskie i prawosławne. Jeśli pójdzie tą drogą, to państwo przestanie istnieć. Rosja nie ma podstaw, by bronić poza swymi granicami „rodaków”, „rosyjskojęzycznych” czy „prawosławnych”. Jak tak dalej pójdzie, to kolejnym etapem politycznej ewolucji w Rosji staną się wyprawy krzyżowe. Tym bardziej że dogmat o nieomylności naszego „papieża” już został przyjęty”.

Cerkiew na rozdrożu

Na wczorajszej uroczystości wcielania Krymu do Rosji nie było jednej ważnej osoby. Tym wielkim nieobecnym był patriarcha Moskwy i całej Rusi Cyryl. Wśród siedzących w pierwszych rzędach hierarchów reprezentujących różne wyznania prawosławie reprezentował metropolita kruticki Juwenaliusz. Ale metropolita to nie patriarcha.

„Patriarchy Cyryla nie było podczas odczytywania orędzia przez Władimira Putina. To wszystko, co mogę powiedzieć” – oznajmił Wsiewołod Czaplin, najbardziej medialny człowiek Patriarchatu Moskiewskiego, odpowiadający w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej za kontakty ze społeczeństwem.
Nieobecność patriarchy na Kremlu została zauważona i momentalnie wywołała komentarze, a wobec braku jakichkolwiek oficjalnych wyjaśnień – masę domysłów. Zdrowie? Dzień wcześniej patriarcha sprawował liturgię, spotykał się z riazańskim gubernatorem i otworzył posiedzenie Świętego Synodu. Nic nie wskazywało, by czuł się gorzej. Więc raczej nie stan zdrowia był powodem absencji.

2 marca patriarcha zabrał głos w sprawie wydarzeń na Ukrainie: „Wszystkim członkom społeczeństwa należy zagwarantować prawa i swobody, włączając w to prawo do udziału w ważnych decyzjach. Ci, w czyich rękach spoczywa władza, zobowiązani są do tego, by nie dopuścić do przemocy i bezprawia. Naród ukraiński powinien sam, bez ingerencji z zewnątrz określić swoją przyszłość”. Być może, jak wskazuje część komentatorów, patriarcha nie przybył na Kreml, by nie popadać w konflikt z wiernymi Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego (UCP PM). To największy, najliczniejszy Kościół na Ukrainie – 13 tysięcy parafii (dzięki przynależności ukraińskich eparchii Rosyjska Cerkiew Prawosławna jest najliczniejszym Kościołem prawosławnym na świecie). Konkurent UCP PM – niekanoniczna Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Kijowskiego – liczy niespełna pięć tysięcy parafii. Ale czy w świetle ostatnich wydarzeń na Ukrainie to się nie zmieni?

Znawca tematyki cerkiewnej Nikołaj Mitrochin w portalu Grani.ru napisał, że patriarcha Cyryl próbował wpływać na Putina. „Ale nic nie wskórał. Moskiewski Patriarchat doświadczył na sobie brutalności życia w złotej klatce. W telewizji duchowni mogą sobie smęcić na tematy religijne, ale kiedy rzecz dotyczy spraw wagi państwowej, to interesy państwa w rozumieniu Putina i jego ekipy rozchodzą się z interesami Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej (RCP). Nikt nie zamierza wychodzić Cerkwi naprzeciw.

Zdaniem cerkiewnego dysydenta, protodiakona Andrieja Kurajewa: „W całej sytuacji wokół Krymu Rosyjska Cerkiew Prawosławna ponosi straty. Nie zyskuje nic nowego – Krym i tak był eparchią RCP. Natomiast straty mogą być dotkliwe. Na Ukrainie ludzie oburzeni postępowaniem Rosji mogą zacząć masowo trzaskać drzwiami i przenosić się do konkurencji [Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego]”. Mitrochin też o tym mówi: „Cyryl stanął oko w oko z wielkim realnym zagrożeniem, największym w ciągu ostatniego półwiecza: perspektywą utraty swojej ukraińskiej części”. I chodzi nie tylko o konkurencję z Patriarchatem Kijowskim.
Zdaniem eksperta, po pomarańczowej rewolucji struktury Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego zostały zasilone przez młodych biskupów, którzy „nie marzą o odbudowie ZSRR czy Imperium Rosyjskiego, natomiast przemyśliwują nad przeprowadzeniem cywilizowanego rozwodu z Rosyjską Cerkwią Prawosławną, czyli otrzymaniem pełnej kanonicznej autokefalii. Te dążenia wspierają zarówno duchowni, jak świeccy. […] Uzyskanie autokefalii ułatwiłoby rozmowy z Ukraińską Cerkwią Prawosławną Patriarchatu Kijowskiego i innymi pomniejszymi wspólnotami prawosławnymi, co otworzyłoby drogę do przywrócenia utraconej jedności ukraińskiego prawosławia”.

Cyryl od początku swego urzędowania udzielał ukraińskiej Cerkwi ogromnie wiele uwagi, często przyjeżdżał w pielgrzymką do Kijowa i do innych ukraińskich miast. Część dokumentów Synodu była na polecenie Cyryla tłumaczona na ukraiński.
W czasie kryzysu politycznego na Ukrainie, część duchowieństwa udzieliła poparcia Janukowyczowi, natomiast druga – większa – część hierarchów sympatyzowała z protestującymi. Strażnik patriarszego tronu (obecny patriarcha kijowski z powodu złego stanu zdrowia nie jest w stanie pełnić funkcji), metropolita Onufry sprawnie „zarządzał kryzysem” – m.in. nie dopuścił do przejęcia świątyń przez konkurencyjny patriarchat. A wraz z rozpoczęciem agresywnych działań Rosji wobec Ukrainy wielokrotnie zwracał się do Cyryla i do Putina, by nie dopuścili do wojny.

Jak dalej potoczą się losy Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego? Wiele zależy od tego, kto zostanie nowym patriarchą Kijowa. I od tego, jak będą się rozwijać wydarzenia polityczne. Wczorajsza nieobecność patriarchy na Kremlu jest bardzo wymowna.

Rosja + Krym = ?

„Obama, zajmij się Alaską”, „Wierzymy Putinowi”, „Cudzego nam nie trzeba, swoje obronimy” – to kilka z licznych haseł towarzyszących zebranym dziś na placu Czerwonym w Moskwie. Przyszło – wedle oficjalnych danych – 110 tysięcy, by zamanifestować aprobatę dla krymskiego Blitzkriegu prezydenta Putina (według reporterów portalu Slon.ru żadną miarą nie mogło być tyle osób, na placu nie było ścisku. Ale aplauz był. I to jaki!). Sam prezydent wystąpił przed tłumem, wznoszącym okrzyki „Rosja, Rosja” i „Putin, Putin”. Powiedział: Po długim i wyczerpującym rejsie Krym i Sewastopol nareszcie zawinęły do rodzimej przystani. Na stałe.

Wcześniej w dłuższym wystąpieniu przed Zgromadzeniem Narodowym (obie izby parlamentu) i licznymi przedstawicielami najwyższych władz państwowych, religijnych i biznesowych przedstawił nową poolimpijską twarz Rosji. Odniósł się do najnowszych wydarzeń. Referendum na Krymie jest prawomocne; Ukraina nadal znajdująca się w szponach banderowców i antysemitów poduszczanych przez wiadomych sponsorów zasługuje na pomoc (jesteśmy jednym narodem), Ukraina to ból; Zachód przekroczył granice [przyzwoitości], ale teraz niech przestanie histeryzować i uzna Rosję za zasługującego na respekt gracza; Niemcy powinni zrewanżować się za wsparcie Rosji w dziele zjednoczenia państw niemieckich; kto nie wierzy, jest piątą kolumną; rozpad ZSRR doprowadził do wielu „upuszczeń” i błędów, teraz to naprawimy, Rosja została okradziona, a nawet ograbiona, ma prawo upomnieć się o swoje. Zwraca jeszcze uwagę serwilistyczny gest wobec Chin.
Na Kremlu zaraz po orędziu prezydenta podpisano w te pędy umowy o przyjęciu „niepodległego” Krymu i wydzielonego miasta Sewastopola w skład Federacji Rosyjskiej. Jeden z sygnatariuszy – szpakowaty pan z bródką wystąpił w czarnym swetrze (i tak dobrze, że nie w szortach – skomentowali opozycyjni obserwatorzy). Był to wybrany na wiecu pod koniec lutego „ludowy” mer miasta Sewastopol Aleksiej Czałyj.

Pan prezydent długo zaprzęgał, szybko pojechał. Zaprzęgał, wprowadzając od swego powrotu na Kreml dwa lata temu jeden za drugim akty prawne pozwalające na kontrolowanie wszystkiego, co się rusza, czyszcząc i tak już wyczyszczoną polityczną polankę, konserwując beton i betonując konserwę, stwarzając atmosferę oblężonej twierdzy, odbudowując militarną stronę mocy, doskonaląc metody propagandy. I teraz wszystko się przydało. Objęcie Krymu błyskawiczną opieką przy pomocy anonimowych „zielonych ludzików” poszło jak z płatka. Parlament przyjął posłusznie, sprawnie i szybko wszystkie listki figowe, by stworzyć pozory działań zgodnych z prawem.
Środowiskiem naturalnym nowej rosyjskiej polityki będą ruchome piaski. „Prezydent Putin szuka argumentów, by zmusić społeczność międzynarodową, aby uznała prawo Rosji do robienia tego, co uważa ona za stosowne w sferze interesów narodowych” – pisze politolożka Tatiana Stanowaja.

Jak szybko odżyły w rosyjskim społeczeństwie sowieckie klisze, tęsknoty za utraconym mocarstwowym rajem. Reanimowano demony odwetu, odebranie Krymu jest postrzegane jako przywrócenie sprawiedliwości dziejowej. To swego rodzaju rekompensata, wywołująca bezrefleksyjną euforię. No i teraz znów jesteśmy razem! Ostatnie sondaże wykazują wzrost poparcia dla Putina.

Sankcje? Za co? Ale skoro taka wola – to proszę bardzo. Zresztą Rosja odpowie „adekwatnie”. Dotychczasowe sankcje towarzysko są może i nieprzyjemne, ale gospodarczo na razie niedotkliwe. Prezydent po raz kolejny zaprezentował rozczarowanie co do postawy Zachodu. Deputowani Dumy Państwowej w ramach akcji solidarnościowej z posłanką Mizuliną, umieszczoną na liście polityków objętych symbolicznymi sankcjami Zachodu, zaproponowali, by wszystkich deputowanych wpisać na tę listę. „Nacjonalizacja elity” też poszła błyskawicznie. Według nowej mody, nieładnie teraz mieć gustowny pałacyk na Riwierze czy apartament w Miami, teraz ładnie jest jeździć na Krym, do Soczi i inwestować w kraju lub blisko za granicą (najbogatszy z rosyjskich krezusów Aliszer Usmanow sprzedał ostatnio swoje akcje Apple i Facebook i zainwestował w chińską firmę o wymownej nazwie Alibaba Group Holding; Usmanow doskonale wyczuwa kierunki politycznych wiatrów). Z sankcji Zachodu rosyjska wierchuszka śmieje się do łez. A łzy żalu być może roni w zaciszu kurnej chaty na Rublowce.

Wypatrywałam wśród siedzących w kremlowskim pałacu deputowanych i innych zaproszonych gości Wiktora Janukowycza. Ostatnio przecież został pokazany – jak sam to określił – „żywy”, obiecał, że nie zostawi Ukrainy. Widocznie może siedzieć w Rostowie u kolegi, a moskiewskie salony – nie dla niego.

Rada nierada

W ostatnim głosowaniu nad projektem rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ w sprawie nieprawomocności krymskiego referendum Rosja nałożyła na dokument weto. Moskwa uważa, że referendum jest zgodne z prawem międzynarodowym i uznaje jego wyniki za wiążące. Pozostali członkowie – stali i niestali – zagłosowali za rezolucją. Jedynie Federacja Rosyjska ją zawetowała. Za rezolucją nie zagłosowały Chiny, ale…
O tym za chwilę.

Przedstawicielka USA w Radzie Samantha Power powiedziała po głosowaniu, że choć „zgodnie ze statutem ONZ Rosja ma prawo nałożyć weto na rezolucję Rady Bezpieczeństwa, niemniej nie może nałożyć weta na prawdę”. Według Power projekt rezolucji był oparty na zasadach zapewniających międzynarodową stabilność i prawo. Czyli tych wartości, w obronie których występuje Rosja. Z wyjątkiem tych przypadków, kiedy dotyczą one samej Federacji Rosyjskiej. Przedstawiciel Francji uznał rosyjskie weto za świadectwo, że siła jest ważniejsza niż prawo. Przedstawiciel Wielkiej Brytanii wystąpił z pomysłem, aby nad rezolucją głosowało Zgromadzenie Ogólne NZ. Tam Rosja nie dysponuje prawem weta.

Przedstawiciel Rosji w Radzie Bezpieczeństwa Witalij Czurkin argumentował, że sytuacja na Krymie to rezultat „próżni prawnej, która powstała w wyniku niekonstytucyjnego zbrojnego przewrotu, dokonanego w Kijowie przez radykałów nacjonalistów w lutym 2014 oraz na skutek bezpośrednich gróźb ze strony tych ostatnich, że zaprowadzą swoje porządki na terytorium całej Ukrainy”.

Najciekawsza w tym teatrum, w którym role są już dawno rozdane i na ogół zachowanie poszczególnych graczy nie odbiega od oczekiwań, była pozycja Chin. Zwykle Chiny grają podobnie jak Rosja – wetują i podtrzymują na ogół te same inicjatywy i dokumenty. Tym razem jednak było inaczej. Przedstawiciel ChRL mianowicie wstrzymał się od głosu. Oświadczył przy tym, że przyjęcie rezolucji doprowadziłoby do jeszcze większej konfrontacji, wezwał do politycznego uregulowania konfliktu. Przypomniał, że jego kraj nieodmiennie opowiada się za zasadą suwerenności i integralności terytorialnej państw. Zaproponował chińskie usługi na polu dyplomatycznego uregulowania. Plan chińskiej dyplomacji zawiera propozycję stworzenia międzynarodowego organu z udziałem wszystkich zainteresowanych stron, apeluje o powstrzymanie się od jakichkolwiek działań, mogących doprowadzić do eskalacji konfliktu i wzywa do dialogu.
Władimir Warfołomiejew opublikował na swoim blogu kilka zdjęć z tego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ. Na pierwszym planie przedstawiciel Rosji, Witalij Czurkin i przedstawicielka Stanów Zjednoczonych Samantha Power. Autor blogu uważa, że komentarze są zbędne http://www.echo.msk.ru/blog/varfolomeev/1280264-echo/, zatem komentować i ja nie będę.
Pospieszne jak TGV referendum się na Krymie dziś odbyło. Według danych exit pool frekwencja wyniosła 82 procent, 93 procent głosujących opowiedziało się za przyłączeniem Krymu do Rosji. USA i UE ogłosiły, że nie uznają referendum za ważne. A samozwańcze władze półwyspu oświadczyły, że już jutro Krym rozpocznie procedurę przyłączania się do Federacji Rosyjskiej. Ostorożno, dwieri otkrywajutsia/zakrywajutsia.

Listy i lista

Od razu uprzedzam, że będzie bardzo dużo nazwisk. Kiedyś Lenin powiedział, że kadry decydują o wszystkim. W związku z wydarzeniami na Ukrainie warto zrobić taki mały przegląd kadr.

Pytanie zadane w latach trzydziestych przez pisarza Maksyma Gorkiego: „Z kim jesteście, mistrzowie kultury?”, wymagające w tworzącej się wtedy nowej socjalistycznej rzeczywistości jasnej deklaracji od ludzi sztuki – to znaczy czy są za wodzem, czy przeciw – w dzisiejszej sytuacji znów staje się aktualne. Ministerstwo Kultury zorganizowało akcję zbierania podpisów pod listem popierającym stanowisko prezydenta Rosji w sprawie Ukrainy i Krymu. Urzędnicy ministerstwa dzwonili do poszczególnych twórców i pytali, czy zgadzają się oni umieścić swoje nazwisko pod listem. Obecnie figuruje pod nim 515 nazwisk. Wśród nich m.in. dyrektor Mosfilmu Karen Szachnazarow, kierownik artystyczny Teatru Maryjskiego Walerij Giergiew (zawsze popierający Putina), aktor Siergiej Biezrukow (o którym mówią, że zagra wszystko, ostatnio dowcipnisie podejrzewali, że wystąpił na Majdanie w roli Julii Tymoszenko), piosenkarze – Waleria, Gazmanow, Rastorgujew (zespół Lube, ulubiona kapela Putina). Niektórzy z sygnatariuszy indagowani przez dziennikarzy, dlaczego złożyli podpis, nie potrafili wyjaśnić, dlaczego zdecydowali się na ten krok. Dziwnej odpowiedzi udzielił Oleg Tabakow: „Bo w moich żyłach płynie krew rosyjska, ukraińska, polska i mordwińska”.

Jasno swoją pozycję potrafią natomiast argumentować inni twórcy kultury, którzy podpisali inny list, a właściwie kilka listów. Oddzielnie wystąpili filmowcy – odpowiedzieli na antywojenny apel ukraińskich kolegów po fachu. „Jesteśmy przeciwko antyukraińskiej kampanii, rozpętanej przez rosyjską telewizję państwową. Podobnie jak wy, jesteśmy kategorycznie przeciwko kłamliwemu przedstawianiu wydarzeń na Ukrainie, a tym bardziej jesteśmy przeciw rosyjskiej interwencji zbrojnej na Ukrainie. Jesteśmy po stronie prawdy, jesteśmy z wami!”. Pod listem otwartym podpisali się m.in. Witalij Manski, Andriej Smirnow i Aleksiej Popogriebski. Osobny list napisał Aleksandr Sokurow.

O listach – za i przeciw – środowisk literackich pisałam kilka dni temu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/10/panie-i-panowie-zamykamy/). 13 marca z kolejnym listem apelem, antywojennym krzykiem rozpaczy wystąpiła grupa rosyjskiej inteligencji. „Nie po raz pierwszy w rosyjskiej historii ludzi, nie godzących się z agresywną mocarstwową polityką państwa ogłasza się wrogami ludu. Nie po raz pierwszy wiernopoddaństwo ceni się wyżej niż postawę obywatelską. Rozlew krwi na Krymie będzie hańbą Rosji…”. Tutaj też jest kilkaset podpisów: reżyser Andriej Zwiagincew, muzycy Jurij Szewczuk, Borys Griebienszczikow, Andriej Makariewicz, dziennikarze, pisarze, filozofowie, krytycy, aktorzy, fizycy.

Wśród dziennikarzy byli między innymi pracujący w portalu Lenta.ru. Kilka dni temu za zamieszczenie wywiadu z aktywistą Prawego Sektora z posady wyleciała redaktor naczelna. W geście solidarności dziennikarze odeszli też. Lenta nie była portalem opozycyjnym – rzetelna informacja i tyle. Lojalność i neutralność. Ale widocznie w dzisiejszej sytuacji rozpasanej militarystycznej gorliwości, jaka panuje w Rosji w związku z aneksją Krymu, neutralność to już za mało. Nawet ona jest groźna. Już nie wystarczy po prostu informować. Trzeba się zaangażować i z żarem prezentować kłamliwą wersję władz. Wczoraj wieczorem zablokowano dostęp do kilku stron internetowych, opozycyjnych wobec Kremla, niszowych. A także dostęp do blogu Aleksieja Nawalnego, skazanego na areszt domowy. Po kilku godzinach groźna formułka „Niedostępne na mocy decyzji Prokuratury Generalnej” o dziwo zniknęła. Pojawi się znów? Kiedy? Za co? Nie wiadomo. Ale koniec złudzeń, panowie, przykręcamy śrubę na całego.

A towariszcz Wołk kuszajet i nikogo nie słuszajet (a towarzysz Wilk je i nikogo nie słucha). Żadne pokojowe apele – ani twórców, ani polityków – nie przemawiają do prezydenta Putina. Rosyjscy oficjele próbują przekonać Rosjan, Ukraińców i cały świat, że Rosja nie jest stroną konfliktu, została weń co najwyżej wciągnięta, a wszystko to wewnętrzna sprawa Ukrainy, jej konflikt wewnętrzny… Prezydent Putin nie przyznaje się do „zielonych ludzików” paradujących po Krymie z bronią. Na pewno będą świetnymi neutralnymi obserwatorami prawomocnego referendum.

Niemiecka prasa opublikowała dzisiaj listę nazwisk rosyjskich polityków i wysokich urzędników, którzy najprawdopodobniej zostaną objęci sankcjami UE i USA, jeżeli nie uda się wypracować wspólnego stanowiska wobec referendum na Krymie (dzisiaj ministrowie spraw zagranicznych Rosji i USA rozmawiali pięć godzin i pozostali przy swoim). Prawdziwy kwiat rosyjskiego beau monde’u politycznego: wicepremier Dmitrij Rogozin, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Nikołaj Patruszew, strateg politycznych gier Władisław Surkow, szef prezydenckiej administracji Siergiej Iwanow, złotousty Władimir Żyrinowski i in. A także prezes koncernu Rosnieft’ Igor Sieczin i szef Gazpromu Aleksiej Miller.

Ta lista, te nazwiska, te sankcje za eskalowanie napięcia wokół Krymu – to jeszcze nic pewnego. Okaże się 17 marca, po referendum. Rosja na razie odgraża się, że odpowie na sankcje Zachodu „odpowiednio”.

Ballada z trupem

Wprost z Białowieży wracam i łup – w Rostowie nad Donem przemawia polityczny trup. Jeszcze kilka dni temu prezydent Putin mówił, że ów polityk nie ma politycznej przyszłości. Choć nadal jest jedynym prawowitym prezydentem Ukrainy. Mowa o Wiktorze Janukowyczu, który nadal usilnie szuka swojej zgubionej legitymacji władzy.

Dzisiejsze pojawienie się Janukowycza przed dziennikarzami w Rostowie nad Donem było puste. Wszystkie tezy, z którymi wystąpił, znamy. Powtarzają je rosyjscy politycy, powtarzają je gadające głowy w rosyjskiej telewizji: w Kijowie rządzą bandyci, wybory w maju będą nielegalne, bo zastraszona ludność Ukrainy nie będzie głosować zgodnie z własnymi poglądami, tylko pod przymusem, a on sam nie uciekł – był w Kijowie, a potem był w Charkowie, Doniecku, na Krymie. Czyli ojczyzny w potrzebie nie rzucił. Był, ale się nie odzywał. Palił, ale się nie zaciągał. Nikt nie mógł go znaleźć. Nikt nie może potwierdzić jego słów.

Janukowycz zaapelował jeszcze do Stanów Zjednoczonych, żeby nie dawały władzom w Kijowie żadnych pieniędzy, bo amerykańskie prawo zabrania finansowania bandytów.

„Może nie trup to, może to kukła” – jak śpiewał Bronisław Pawlik w balladzie w Kabarecie Starszych Panów. Janukowycz wystąpił w Rostowie nad Donem w garniturze, ale przypomniał, że jako prezydent jest zwierzchnikiem ukraińskiej armii. Złośliwie można w tym kontekście zauważyć, że mógłby zgodnie ze słowami swego promotora zakupić na tę okoliczność w sklepie jakiś twarzowy mundurek. Jeden z tych, w których paradują po Krymie tajemniczy „przyjemni ludzie” bez wojskowych dystynkcji. A jeśli chodzi o ukraińską armię, to Janukowycz przestrzegł, że nowe władze każą jej występować pod banderowskimi proporcami.

Jeszcze jedno małe spostrzeżenie: Janukowycz na koniec wystąpienia, wygłoszonego po rosyjsku z silnym akcentem donieckim, zacytował incipit ukraińskiego hymnu po ukraińsku. Optymistyczne zakończenie – Ukraina „ne wmerła”, i ja też jeszcze żyję, choć czuję się kiepsko.

Odniosłam wrażenie, że głównym celem pokazania się Janukowycza publicznie było potwierdzenie słów Putina sprzed tygodnia, że Janukowycz jest „żyw i zdrów, i jeszcze się przeziębi na pogrzebie tych, którzy rozpuszczają wieści o jego śmierci”. Wieści faktycznie krążyły różne. Ostatnio kolportowano wiadomość, że Janukowycz z zawałem trafił do jednego z moskiewskich szpitali. „Gdybym się uparł, mógłbym go tknąć, lecz głupio trupa tak tknąć jak bądź”.

Niespełna kwadrans po zakończeniu tego dziwnego seansu politycznej nekrofilii agencje podały wiadomość: parlament Krymu przyjął deklarację niepodległości. Operacja „Krym” w toku…

Co dwa pytania, to nie jedno

Kreml się niecierpliwi. Dwa dni temu prezydent Putin dał do zrozumienia, że jest gotów podjąć rozmowy z Kijowem („częściowo prawowite władze” tam wszakże są) i negocjować taki format rządów na Ukrainie, który uwzględniałby interes Moskwy. Tymczasem ukraiński premier Jaceniuk pojechał do Brukseli.
Nastąpiło zawrotne przyspieszenie wydarzeń wokół Krymu. Jeszcze wczoraj nowe władze Krymu, które same siebie mianowały w niewyjaśnionych okolicznościach, mówiły, że referendum w sprawie dalszego statusu półwyspu odbędzie się 30 marca (pierwszy termin sprzed kilku dni przewidywał referendum na 25 maja) i że zapytają mieszkańców o jedno: czy poszerzyć zakres autonomii (którą Krym w ramach Ukrainy ma). Dziś sytuacja się gwałtownie zmieniła. Okazało się, że uczestnicy referendum mają odpowiedzieć na dwa pytania, innej treści niż początkowo planowane: (1) Czy jesteś za wstąpieniem Krymu w skład Federacji Rosyjskiej jako podmiot federacji? (2) Czy jesteś za powrotem do konstytucji Krymu z 1992 roku? [przewidującej Krym jako państwo skonfederowane z Ukrainą traktatowo]. „Nie zdziwię się, jeśli jutro rano włączę telewizor i dowiem się, że referendum na Krymie odbyło się już w miniony weekend. Znane są też dwa warianty odpowiedzi: Tak, nie chcę, Nie, nie chcę” – komentują blogerzy.
Pewną formą podpowiedzi jest przyjęta dziś przez Radę Najwyższą Autonomicznej Republiki Krym uchwała o wejściu Krymu w skład Federacji Rosyjskiej. Do prezydenta Rosji wystosowano odpowiednie wnioski o wszczęcie procedury przyłączania Krymu. Prezydent został o uchwale krymskiego gremium poinformowany. Nie wypowiedział się jednak na ten temat, a zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa. Znów w sprawie sytuacji na Ukrainie. I znów za szczelnie zamkniętymi drzwiami.
Referendum miałoby się odbywać w obecności „przyjemnych ludzi” w mundurach bez naszywek, którzy patrolują półwysep, blokują jednostki wojsk ukraińskich i trzymają straż wokół siedzib lokalnych władz. „Przyjemni ludzie” nadal nie mają narodowości ani przynależności państwowej – Moskwa w dalszym ciągu nic nie wie o tym, że dokonała na Krym (terytorium suwerennego państwa) niesprowokowanej interwencji wojskowej i pogwałciła tym samym prawo międzynarodowe i umowy z Ukrainą. „Przyjemni ludzie” sięgają do coraz bardziej drastycznych metod zmuszania żołnierzy ukraińskich do opuszczania zajmowanych obiektów (odcinanie dopływu wody, prądu, pogróżki). Zatopiono jeden ze złomowanych okrętów należących do rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w taki sposób i w takim miejscu, by unieruchomić jednostki ukraińskiej Floty Czarnomorskiej.
Samozwańcze władze Krymu podlewają oliwy do ognia – wicepremier stwierdził dzisiaj, że ukraińskie wojsko zostanie uznane za okupantów Krymu.
Społeczność tatarska sprzeciwiła się decyzji w sprawie referendum, przeprowadzanego pod lufami karabinów. Tatarzy opowiadają się zresztą za przynależnością półwyspu do Ukrainy. Wczoraj przyjechał ich przeciągnąć na drugą stronę mocy prezydent Tatarstanu (republiki w składzie Federacji Rosyjskiej). Ale nic nie wskazuje na to, by cokolwiek wskórał.
O sytuacji na Krymie mówił w wywiadzie dla Slon.ru opozycyjny deputowany krymskiej Rady Najwyższej Leonid Piłunski: „dzisiaj na przykład na prywatnym kanale telewizyjnym Czernomorka bez żadnych licencji zaczęto nadawać program Rossija 24. W ostatnich dniach specjalny wysłannik sekretarza generalnego ONZ został siłą wsadzony do mikrobusu i odwieziony na lotnisko. Wczoraj i przedwczoraj zostali zabici właściciele nocnych barów, które chcieli przejąć ludzie zasiadający w nowym parlamencie . Wczoraj przypłynął okręt desantowy, na pokładzie którego przypłynęli Kozacy kubańscy”.
Tymczasem rosyjskie media pracują dniem i nocą nad wypreparowaniem takiego obrazka, który pasowałby do oficjalnej linii politycznej: że na Ukrainie są zagrożeni Rosjanie, a cały wschód Ukrainy aż pali się, by wyjść spod władzy Kijowa, ogarniętego banderowskim czadem. Atmosfera jest podgrzewana do białości. Politycy dodają swoje. Wiceprzewodniczący Dumy Państwowej Siergiej Żelezniak po dobroci uprzedza: „Im bardziej nacjonal-radykałowie [na Ukrainie] będą próbować grozić Krymowi i regionom, które tradycyjnie ściśle są związane z Rosją, tym większą antymajdanowską, antybanderowską falę dostaną w odpowiedzi [tak w oryginale]. … To, że te regiony widzą swoją przyszłość wraz z Rosją, a nie z uprawiającymi bandytyzm nazistami, to potwierdzenie tego chaosu i koszmaru, w który wepchnęła Ukrainę banderowska junta, działająca w interesie zachodnich majstrów pociągających za sznurki i niezależnych oligarchicznych książąt”. To taka mała parlamentarna wykładnia słusznego gniewu. Z telewizji też fala za falą spływa braterstwo przetykane fałszywkami. O napływie uchodźców z Ukrainy, ogarniętej katastrofą humanitarną, o przygotowywanym na Ukrainie przejściu z cyrylicy na latinkę, o wielkich manifestacjach we wschodnich regionach Ukrainy domagających się więcej Rosji. Duma już przystępuje do prac nad ustawą o karaniu za „antyrosyjskie” publikacje w mediach. Co to znaczy „antyrosyjskie”?
Wszystkie ręce na pokład. Premier zapowiedział, że już wkrótce nastąpi uproszczenie procedury przyznawania rosyjskiego obywatelstwa, a Duma wszczęła prace nad nowelizacją ustawy ułatwiającej włączanie nowych podmiotów do Federacji Rosyjskiej.
Wszystko to jest mocno niepokojące. Wygląda na to, że Rosja bardzo chce jak najszybciej połknąć Krym. Ma to chyba być coś w rodzaju nagrody pocieszenia dla społeczeństwa rosyjskiego i dla samego prezydenta Putina, który chce w ten sposób sobie i swoim zwolennikom wynagrodzić wizerunkowe straty na Ukrainie i pokazać, że jest twardy. Bo to się rodakom podoba. Publikowane ostatnio badania opinii publicznej wykazują maksymalne wartości: 67 procent poparcia dla lidera. A lider znalazł się na liście pretendentów do Nagrody Nobla. Pokojowej – gdyby Państwo mieli wątpliwości.

Jak panu do twarzy w masce Machiavellego

Nowo-Ogariowo, godzina 15 czasu moskiewskiego, dziennikarze czekają od trzech godzin na spotkanie z prezydentem Władimirem Putinem. Prezydent właśnie zakończył inspekcję zachodnich garnizonów i wreszcie znalazł czas na wyjaśnienie swojego stanowiska wobec wydarzeń na Ukrainie ze szczególnym uwzględnieniem wysłania wojsk na Krym.
Prezydent jak zwykle z wdziękiem spóźniony, zasiada w firmowej pozie w fotelu. Na początku jest trochę spięty, ale szybko przechodzi do rzeczy.
Na razie (podkreślmy) nie widzi konieczności, aby rosyjskie wojska miały wkraczać na Ukrainę. Ale papier na to w razie czego ma: prezydent Janukowycz (jedyny prawowity, choć całkowicie pozbawiony władzy i politycznej przyszłości) poprosił go dwa dni temu o to, by w obronie Ukraińców armia rosyjska wkroczyła na Ukrainę. Poza tym przecież Rada Federacji dała już swoją zgodę. [Rada Najwyższa Ukrainy podczas dzisiejszych posiedzeń przypomniała, że zgodnie z przepisami to parlament, a nie prezydent może decydować o zapraszaniu obcych wojsk na swoje terytorium, jeżeli taki list w ogóle istnieje i został podpisany przez Janukowycza, to należy go zakwalifikować jako zdradę stanu]. Wojska wkroczą, jeśli rozpoczną się prześladowania Rosjan lub Ukraińców, którzy nie uznają władz w Kijowie. Władzom w Kijowie swoją drogą prezydent doradził, aby jak najszybciej zorganizowały wybory i jakoś się umocowały prawnie, bo na razie umocowane nie są. To znaczy – niektórzy są, a inni nie za bardzo. W tym miejscu coś w logice wywodu zazgrzytało: bo niby Rada Najwyższa częściowo (tajemnicza sprawa) jest prawomocna, ale „inne organy” – to już nie. Taki Turczynow, p.o. prezydent, absolutnie nie. Ale w dalszej części wypowiedzi prezydent Putin oznajmił, że rząd („inne organy”) jednak się kontaktują z rosyjskimi odpowiednikami. On sam chętnie by zobaczył w Moskwie Julię Tymoszenko, mile wspomina ich spotkania. [Bonaparte w spódnicy przedwczoraj wycofała się z pomysłu wyprawy na Kreml, ale po takim zaproszeniu – kto wie]. I jeszcze jedno: na pytanie, czy Moskwa uzna wybory na Ukrainie, prezydent odpowiedział, że uzna albo nie uzna. Ciekawe, od czego to będzie zależało.
Zmiany, które zaszły na Ukrainie, prezydent Putin nazwał przewrotem antykonstytucyjnym i zbrojnym zamachem stanu. Pod koniec wystąpienia nawiązał do opinii ekspertów, którzy z kolei nazywali wydarzenia w Kijowie rewolucją. „Jeśli była to rewolucja, to [w jej wyniku] powstaje nowe państwo. A my z rządem tego państwa żadnych umów nie zawieraliśmy”.
Kto wywołał tę rewolucję/przewrót/zamach stanu? Była świetnie zaplanowana, co do tego prezydent Putin nie ma wątpliwości. O autorach tego planu rosyjska telewizja opowiada kilkadziesiąt razy dziennie. Partnerzy zachodni mają odmienne zdanie, chętnie stosują podwójne standardy (Afganistan, Kosowo). Prezydent Putin z nimi rozmawia. Poufnie.
Generalnie Rosja czuwa, aby w tym chaosie do władzy na Ukrainie nie dorwały się nieodpowiedzialne elementy. Czuwa i będzie czuwać.
Po Krymie paradują, jak się okazuje, nie rosyjscy żołnierze, a samoobrona Krymu „w mundurach, które można kupić w sklepie” [naszywek nie mają, to fakt]. A nowe władze Krymu – w przeciwieństwie do tych w Kijowie – zostały wybrane zgodnie z procedurami i mają legitymację [nowy premier wybrał się w Radzie Najwyższej Krymu bez zarejestrowanego i potwierdzonego kworum]. Regiony powinny jego zdaniem przeprowadzić lokalne referenda w sprawie swojego statusu [scenariusz federalizacji Ukrainy, jak widać, nadal jest w grze].
Było podczas prezydenckiego wystąpienia kilka iskrzących momentów. Kiedy jedna z dziennikarek zaczęła zadawać pytania o to, kto wydał rozkaz strzelania do tłumu na Majdanie, prezydent Putin agresywnie jej przerwał i zaczął opowiadać o aktach agresji wobec milicjantów i Berkutu. Prezydent nieoczekiwanie przyznał, że „częściowo” rozumie ludzi na Majdanie – bo zbuntowali się przeciwko skorumpowanemu systemowi. Głównego hierarchę tego systemu prezydent Putin przyjął na terytorium Rosji z pobudek humanitarnych – w przeciwnym razie zostałby on zabity, wyraził przypuszczenie Władimir Władimirowicz. Ale teraz po prostu Majdan „zmienia jednych żulików na innych”. Znamienna była też krytyka ukraińskich oligarchów, którzy obecnie są mianowani na stanowiska szefów regionów. Ihor Kołomojski, jak się okazuje, wystawił do wiatru nawet [podkreślmy – nawet] Romana Abramowicza. Coś mu miał zapłacić, ale nie zapłacił. Faktycznie, spryciarz. Nawet Abramowicza ograł. W innym miejscu prezydent zapewnił, że żołnierze ukraińscy i rosyjscy nigdy nie będą po dwóch stronach barykady. „Niech no ktoś z wojskowych spróbuje strzelać do swoich ludzi, za którymi my będziemy stać z tyłu. Nie z przodu, a z tyłu. Niech no oni spróbują strzelać do kobiet i dzieci”. To zagadkowa konstrukcja myślowa, podchwycona przez blogerów, którzy zastanawiają się, czy to znaczy, że Putin zamierza gnać przed czołem rosyjskich formacji ukraińskie kobiety i dzieci, żeby ukraińskie oddziały w nich nie strzelały.
Ale żarty na bok, to nie była przyjemna impreza. Raczej złowroga. Prezydent Putin pokazał już światu, że ma karabin, pistolet i granaty też. I dzisiaj powiedział, że nie będzie z nich strzelał. Ale broni nie schował. Rosja teraz się cofnęła przed sięgnięciem po argument siły, ale w zależności od tego, jak się będą rozwijać wydarzenia, odłoży ten argument albo sięgnie po niego ponownie. Jeśli w wyborach wezmą udział siły prorosyjskie i Rosja zyska nowe narzędzia wpływu na decyzje polityczne Ukrainy, to OK, jeśli nie – to zobaczymy. Na razie pozostaje w grze presja siłowa i presja ekonomiczna.
Ciekawy jest komentarz Antona Oriecha na stronie internetowej „Echa Moskwy”: „Co tu ukrywać – [Putin] wszystkich nastraszył. W Rosji, na Ukrainie, w świecie. My rzeczywiście zaczęliśmy myśleć, że nasz prezydent coś nie-hallo. A on po prostu zastosował silnie działający środek. Za to teraz jest gotów do pokojowego dialogu w komfortowej dla siebie pozycji człowieka, który może dyktować warunki, a nie doganiać pociąg, na który się spóźnił. […] Ale Putin miał jeszcze zapas, miał się jeszcze gdzie cofać. W porównaniu z wojną wszystko inne nie jest już tak straszne, prawda? I Amerykanie z Europą odetchną z ulgą, że Rosjanie nie są nienormalni, tylko trochę się za bardzo zdenerwowali. I Ukraińcy odetchną, że nie będą ich bombardować już w tej chwili. I normalni ludzie w Rosji, którzy nie wpadli w militarystyczny amok, ucieszyli się, że hasło „Czołgi na Kijów” pozostanie tylko na plakatach maszerujących pracowników sfery budżetowej [popierających działania Putina]. Nawet giełda zareagowała z optymizmem. Ale strzelba zawieszona w pierwszym akcie tej sztuki, może wypalić w następnych”.
Miejmy nadzieję, że to nie nastąpi.

Obywatele, ojczyzna w niebezpieczeństwie: nasze czołgi na obcej ziemi!

Znowu zaczynam od utworu literackiego – tym razem to słowa wielkiego poety, wspaniałego barda Aleksandra Galicza. Napisał je po interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji w 1968 roku. Ta analogia powtarza się od wczoraj w wielu komentarzach dotyczących sytuacji na Krymie i wokół Krymu.
„W związku z ekstraordynaryjną sytuacją, panującą na Ukrainie, zagrożeniem życia obywateli Federacji Rosyjskiej, naszych rodaków, kontyngentu wojskowego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, rozmieszczonego na mocy międzynarodowej umowy na terytorium Ukrainy (Autonomiczna Republika Krym) na podstawie punktu g części 1 artykułu 102 konstytucji Federacji Rosyjskiej składam w Radzie Federacji Zgromadzenia Narodowego Federacji Rosyjskiej wniosek o użycie Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej na terytorium Ukrainy w celu normalizacji sytuacji społeczno-politycznej w tym kraju”. Taki tekst pojawił się wczoraj na oficjalnej stronie internetowej prezydenta Federacji Rosyjskiej.
Rada Federacji w soboty nie zasiada, trzeba było zwołać posiedzenie w trybie ekstraordynaryjnym. Ilu było senatorów na sali? Tego nikt nie wie. Kamera pokazywała tylko stół prezydialny, za którym siedziało pięcioro funkcyjnych, trybunę, z której występowało kilku „dyskutantów” oraz tablicę, na której wyświetlano wyniki głosowania. Na ogół relacje z Dumy i Rady Federacji poza wyimkami z wystąpień pokazują ogólny plan sali posiedzeń, czasem zbliżenie na tę czy inną ławę poselską, w której wybrańcy narodu rosyjskiego przysypiają lub gwarzą, czytają komiksy czy rozwiązują krzyżówki. Tym razem obeszło się bez wizualnego potwierdzenia obecności 90 (spośród 166) senatorów, którzy podobno byli na sali. W każdym razie głosy 90 senatorów obliczał elektroniczny system do głosowania i wyświetlał je na tablicy. Wniosek prezydenta został przyjęty jednogłośnie: 90 głosów za wprowadzeniem rosyjskich wojsk na terytorium suwerennego państwa ościennego. Nikt nie spytał, w jaki sposób „życie obywateli Federacji Rosyjskiej, życie naszych rodaków” jest zagrożone, kto im grozi i w jaki sposób. I wniosek prezydenta, i przyzwolenie Rady Federacji złamały postanowienia traktatu o przyjaźni z Ukrainą – w tym przede wszystkim punkt o poszanowaniu integralności terytorialnej i zasadę niestosowania siły lub groźby jej użycia.
Zresztą akcja senatorów była już i tak cokolwiek spóźniona – bo już w przeddzień na Krymie wylądowały rosyjskie samoloty transportowe ze sprzętem i ludźmi. Sekretarz prasowy prezydenta Dmitrij Pieskow oświadczył tymczasem, że termin i skala operacji wojskowej na Krymie nie zostały jeszcze określone.
Wczoraj i dzisiaj przez cały czas napływają trwożne wieści. Na Krymie władzę przejęli uzurpatorzy ochraniani przez uzbrojone formacje w maskach i bez. Wypowiedzieli oni posłuszeństwo władzom w Kijowie. Za jedynego prawowitego przedstawiciela władz uważają siebie oraz Wiktora Janukowycza, który przebywa na terytorium obcego mocarstwa. Interwencja wojskowa Rosji na Krymie jest faktem. Krymscy Rosjanie witają rosyjskie wojska. Niektórzy nie kryją radości, niektórzy – obawy, co z tego wyniknie.
Zagrodzono trasę łączącą półwysep z resztą Ukrainy. Na Ukrainie ogłoszono mobilizację.
Grupa robocza przedstawicieli władz Krymu już działa w Moskwie, prosi o pomoc materialną, a ta ma wynieść 6 mld dolarów. Dzięki temu mieszkańcy Krymu będą mieli zagwarantowane wypłaty emerytur i pensji – tłumaczą.
Pierwszą wojnę czeczeńską Rosja z kretesem przegrała w sferze medialnej. Wyciągnięto z tego wnioski. Choćby tylko na użytek wewnętrzny. Dziś na wyczyszczonym z niepożądanych elementów polu informacyjnym bezwstydnie sprzedaje się bezmiar kłamstw i przeinaczeń. Szanowni telewidzowie, którzy nie lubią ruszać się z wersalki i nie mają w zwyczaju weryfikować prawd spływających na nich z ekranu, przyswajają kolejne lekcje nienawiści do najbliższych sąsiadów, narodu bratniego przecież jak żaden inny, a jednocześnie narodu „eurobanderowców”, „faszystów”, „prowincjonalnych prymitywów” (to kilka bardziej przyzwoitych wyrażeń zaczerpniętych z szerokiego strumienia rosyjskiej propagandy). Wczoraj wieczorem podano wiadomość, że lider majdanowej organizacji Prawy Sektor Dmytro Jarosz zwrócił się do lidera kaukaskich dżihadystów Doku Umarowa (który już ma podobno nie żyć – http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/01/18/smierc-po-raz-osmy/), by w odwecie za najazd na Krym dokonali ataków terrorystycznych na Rosję. Dzisiaj Jarosz dementował te rewelacje. Trwa też dezinformacja na temat rzekomego napływu uchodźców ze wschodnich prowincji Ukrainy do Federacji Rosyjskiej – w ciągu dwóch tygodni miało to być nawet 140 tysięcy. Pierwyj Kanał zilustrował ten temat zdjęciami z granicy ukraińsko-polskiej. Odpowiedzią rosyjskich blogerów było zamieszczenie w internecie zdjęcia z przejścia granicznego pomiędzy Rosją a Ukrainą w Niechotiejewce – kompletnie pustego. Podpis pod zdjęciem: To tędy przechodzą tysiące uchodźców z Ukrainy? (http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1270272-echo/).
Nie wszyscy Rosjanie czerpią wiedzę na temat wydarzeń na Ukrainie z zombojaszczika. Nie wszystkim podoba się polityka „starzejącego się marazmatika” (jak określają Putina liczni uczestnicy dyskusji na forach internetowych). Podczas dzisiejszej demonstracji antywojennej w Moskwie, na którą przyszło ponad tysiąc osób, zatrzymano 360 uczestników, kilkadziesiąt osób – w Petersburgu. Za to podczas 20-tysięcznego marszu popierającego „rodaków na Ukrainie” policja nikogo nie zatrzymywała, wręcz pomagała. W internecie trwa zbieranie podpisów pod protestem przeciwko mieszaniu się przez Rosję w wewnętrzne sprawy Ukrainy. „My, niżej podpisani oświadczamy o niezgodzie na politykę, którą bez żadnych wyjaśnień prowadzą władze naszego kraju w stosunku do Krymu. Ta polityka: przygarnięcie obalonego prezydenta Janukowycza, rozpowszechnianie informacji o nieistniejących „bandach” i prześladowaniach, jakoby zagrażających rosyjskim mieszkańcom Krymu, wreszcie przerzucenie na terytorium Ukrainy choćby nawet tylko ograniczonego kontyngentu – w żadnym razie nie sprzyja podtrzymaniu pokoju na Ukrainie. Wręcz przeciwnie – prowadzi do zaostrzenia i tak skomplikowanej sytuacji”.
Tak ostra, szybka – niespełna tydzień po zakończeniu igrzysk w Soczi – i zdecydowana akcja Kremla wobec Ukrainy może świadczyć o tym, że obalenie Janukowycza Putin uznał za poważną strategiczną porażkę, która położyła się cieniem na jego wizerunku cara, który podnosi z kolan naród rosyjski. Zajęcie Krymu miałoby być sposobem na zneutralizowanie tego nieprzyjemnego dla cara efektu.
Znakomity dziennikarz, pisarz, nieżyjący już dziś wieloletni korespondent Radia Swoboda Piotr Vail napisał kiedyś: „Podwórkowa moralność, równa tej średniowiecznej uznaje, że wielkie mocarstwo to nie to, które stwarza warunki dobrego życia dla swoich, a to, które jest zdolne zabić jak najwięcej obcych”.
Celowo pominęłam w tekście aspekt międzynarodowych reakcji na kryzys wokół Krymu. Bo to temat na oddzielną dysertację. A temat wróci.