Niedawno pisałam o dyskusjach w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nad rezolucją w sprawie referendum na Krymie – delegacja Rosji nakładając weto, zablokowała przyjęcie dokumentu stwierdzającego nieprawomocność głosowania (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/16/rada-nierada/). Delegacja Chin wstrzymała się wtedy od głosu.
Rezolucję ponownie wniesiono pod głosowanie – 27 marca głosowało Zgromadzenie Ogólne, gdzie nikt nie ma prawa weta, decyduje większość głosów. I większością głosów rezolucję „Integralność terytorialna Ukrainy”, uznającą krymskie referendum za nieważne i nienaruszalność granic państwowych Ukrainy, przyjęto. W tekście znalazło się także wezwanie do krajów świata, by nie uznawały jakichkolwiek zmian statusu Krymu i Sewastopola.
Dokument zgłosiła delegacja Ukrainy. Głosów za było 100, przeciw – 11, wstrzymało się 58. Oprócz Rosji przeciwko przyjęciu zagłosowały: Armenia, Białoruś, Boliwia, Kuba, Korea Ludowo-Demokratyczna, Mauretania, Nikaragua, Syria, Sudan i Wenezuela. Z ciekawszych głosów za przyjęciem rezolucji wymieniłabym Azerbejdżan i Mołdawię. Od głosu wstrzymały się Kazachstan i Uzbekistan. A także Chiny. Jeszcze trzy delegacje z krajów postradzieckich – Kirgizja, Turkmenia i Tadżykistan – w ogóle nie wzięły udziału w posiedzeniu. Rezolucje Zgromadzenia Ogólnego NZ – w odróżnieniu od rezolucji Rady Bezpieczeństwa – mają jedynie rekomendacyjny, a nie obligatoryjny charakter.
Rezultaty głosowania są jednoznaczne 100 do 11. Nawet gdyby do 11 głosów przeciw dodać 58 wstrzymujących się, to i tak głosów za przyjęciem rezolucji było o wiele więcej. Każde dziecko, mające cenzurkę z pierwszej klasy szkoły podstawowej o tym wie. Ale nie szef rosyjskiej delegacji w ONZ, wytrawny dyplomata Witalij Czurkin. W wypowiedzi dla agencji TASS stwierdził on: „Rezultat jest naprawdę dla nas niezły, osiągnęliśmy moralne i polityczne zwycięstwo. W tej sytuacji nie może być mowy o żadnej izolacji Rosji”. Zdaniem Czurkina, nie wszyscy oddali swe głosy dobrowolnie: „Wiele krajów skarżyło się na to, że są poddawane potężnym naciskom ze strony krajów zachodnich, by głosować za przyjęciem rezolucji” (w podobnym duchu wypowiedział się też minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow: „My wiemy, jak to jest. Przychodzą i mówią: Jeśli nie poprzesz tej rezolucji, to będzie to miało określone skutki. I mówią, jakie. Koledzy z różnych krajów przychodzą do nas i w zaufaniu wyjaśniają, dlaczego ten czy inny niezbyt duży kraj musi się poddać. Na przykład nie zostaną podpisane kontrakty albo zostaną wycofane polityczne dywidendy. […] Mniej więcej pięćdziesięciu krajom wykręcono ręce”).
Wcześniej pan Czurkin twierdził, że Rosja negatywnie odnosi się do rezolucji, gdyż „nosi ona konfrontacyjny charakter. Projekt próbuje podać w wątpliwość znaczenie referendum na Krymie, które odegrało już swoją historyczną rolę. Spory w tej sprawie są kontrproduktywne”.
Rosyjski MSZ, w specjalnym oświadczeniu wydanym dzień później, stwierdził, że rezolucja tylko skomplikuje uregulowanie wewnętrznego kryzysu na Ukrainie, ale nie zmieni rezultatów swobodnego wyrażenia woli przez ludność Krymu. Jednocześnie „szeroki rozrzut stanowisk państw członkowskich ONZ, wielka liczba wstrzymujących się od głosu stały się dobitnym świadectwem nieprzyjęcia jednostronnego podejścia do wydarzeń, jakie mają miejsce na Ukrainie” – podkreślił MSZ Rosji. I dalej: zdaniem dyplomatów z placu Smoleńskiego w Moskwie, Ukraina i jej zagraniczni „adwokaci” starają się wypaczyć istotę trwożnych procesów zachodzących na Ukrainie, na dalszy plan spychając fakt głębokiego kryzysu wewnątrzpolitycznego w tym kraju i przerzucić odpowiedzialność za eskalację napięcia na Federację Rosyjską.
Minął kolejny dzień. Agencja Reutera, powołując się na szereg źródeł dyplomatycznych, poinformowała, że przedstawiciele Rosji w ONZ w przeddzień głosowania nad rezolucją w sprawie integralności terytorialnej Ukrainy „grozili niektórym krajom Europy Wschodniej, Azji Centralnej [wymieniono Mołdawię, Tadżykistan, Kirgizję] i Afryki”. Czyli nastąpiło lustrzane odbicie oskarżeń Rosji wobec Zachodu, który – wedle zapewnień rosyjskiej dyplomacji – miał wywierać naciski, by rezolucję poprzeć.
Rosja uprzedziła partnerów z WNP, że jeśli nie zagłosują zgodnie z sugestią Moskwyi, to gastarbeiterzy z tych krajów mogą być ciupasem deportowani do swoich krajów, embargo może zostać nałożone na towary eksportowane do Rosji, może zostać zmniejszona kwota dostaw taniego gazu. W wypowiedzi dla agencji Reutera przedstawiciel rosyjskiej misji przy ONZ stwierdził: „My nigdy nikomu nie grozimy. My tylko wyjaśniamy, jaka jest sytuacja”. Nie wykręcają rąk, tylko wyjaśniają.
Mimo tych „wyjaśnień” Rosję zdecydowało się poprzeć tylko dziesięć państw, wśród nich kilka, które głosują nie tyle za Rosją, co przeciw stanowisku Stanów Zjednoczonych zawsze i wszędzie. „Znacznie ciekawsze wydaje się prześledzenie, kto się wstrzymał – analizuje ukraiński dziennikarz Witalij Portnikow. – Chiny i Indie, których władzom awansem dziękował Putin za wsparcie [w orędziu 18 marca], wstrzymały się”. Podobnie jak pozostałe kraje BRICS – „z grupy krajów tak często przedstawianej przez Moskwę jako alternatywa wobec G8, a która taką alternatywą jakoś ciągle nie jest. […] Wstrzymał się nawet Kazachstan, choć [prezydent] Nursułtan Nazarbajew należy do nielicznego grona polityków, którzy wyrazili ostrożne poparcie dla poczynań Putina. Głosowanie państw WNP stawia pod znakiem zapytania prawdziwy poziom wpływów Rosji w krajach sąsiednich. Rezolucję poparły delegacje Azerbejdżanu i Mołdawii. Pozostali nawet nie przybyli na posiedzenie. Nie przyszła delegacja Iranu, który Moskwa tak długo ratowała, nakładając weto na decyzje Rady Bezpieczeństwa ONZ. […] Serbia, której integralności terytorialnej Rosja konsekwentnie broniła, wolała delegacji nie przysłać”. Czarnogóra i Macedonia poparły rezolucję. Także Grecja, Cypr i Turcja. „Ani Grecja, ani Turcja nie przyłączyły Cypru, chociaż gotowe były prowadzić o niego wojnę. Ten przykład też niczego nie nauczył rosyjskich władz, które są przekonane, że o Krymie wkrótce wszyscy zapomną i będzie znów można szykować się na bankiet. Problem polega na tym, że niebawem nie będzie kogo na ten bankiet zapraszać”.
Na razie bankietu nie ma. Na razie rosyjskie wojska intensywnie ćwiczą przy granicy z Ukrainą. Na razie trwają intensywne rozmowy – Ławrow rozmawia z amerykańskim sekretarzem stanu, Putin dzwoni do Obamy. O czym rozmawiają – tego na razie nie wiemy. W skąpych komunikatach jest mowa o nowym pakiecie propozycji uregulowania sytuacji na Ukrainie.
Moskiewska ulica jak zwykle kwituje wydarzenia polityczne na szczycie żartem: Putin dzwoni do Obamy i pyta: – Barack, czy wiesz, jak u nas w Rosji nazywamy Alaskę? – No jak? – Ice-Krym.
Niesieni wielkim krymskim entuzjazmem zwolennicy zbierania wszystkich ziem ruskich zakrzyknęli, by zwrócić sprzedaną w XIX wieku Alaskę pod władanie Moskwy. Jest prawie tak samo rdzenna jak Krym. Do dziś istnieją tam wioski, w których mieszkają potomkowie rosyjskich osadników. Zachowali oni specyficzny język – archaiczny dialekt języka rosyjskiego. Wprawdzie tych kilkaset osób jeszcze nie wie, że trzeba im zapewnić pełnię praw obywatelskich i bronić przed agresywnym amerykańskim faszyzmem i banderyzmem, ale być może rosyjska dyplomacja im to uświadomi.
Jak słusznie zauważył na łamach gazety „Wiedomosti” Władisław Inoziemcew, „Moskwa de facto uznała, że podstawę do interwencji stanowić może nie prawo, a względy cywilizacyjne” – skoro powołuje się na takie kategorie jak „bezpieczeństwo Rosjan”, „bratnie narody”, „wspólna historia” i „prawosławne korzenie”. „Współczesny prawnomiędzynarodowy system opiera się na kategorii obywatelskiej, a nie etnicznej czy religijnej tożsamości człowieka. Państwa są obowiązane bronić swoich obywateli, a nie przedstawicieli tytularnej nacji czy wyznawanej przez większość wiary. […] Rosja jeszcze nie określa siebie jako państwo rosyjskie i prawosławne. Jeśli pójdzie tą drogą, to państwo przestanie istnieć. Rosja nie ma podstaw, by bronić poza swymi granicami „rodaków”, „rosyjskojęzycznych” czy „prawosławnych”. Jak tak dalej pójdzie, to kolejnym etapem politycznej ewolucji w Rosji staną się wyprawy krzyżowe. Tym bardziej że dogmat o nieomylności naszego „papieża” już został przyjęty”.