Mamy za sobą świętowanie 4 listopada, Dnia Jedności Narodowej – święta radosnego, choć niezrozumiałego i niezrozumianego (wymyślone na Kremlu tradycje związane z tym świętem albo za kilka lat okrzepną i faktycznie staną się tradycją, albo zwiędną, jeśli władzom nie przyda się wtłoczona w nie na siłę ideologia).
Minęła też dziewięćdziesiąta rocznica rewolucji bolszewickiej, zwanej w ZSRR Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową. Historycy i publicyści rosyjscy tym razem poświęcili temu wydarzeniu wiele uwagi, można było w mediach poznać zdania odmienne od przyjętej przez długie lata sowieckiej zakłamanej sztampy. Jedni starali się odbrązowić rewolucyjne pomniki, obalić zakorzenione w społecznej świadomości mity, drudzy kpili z kupionych za niemieckie pieniądze bolszewików, wylansowanych potem na bohaterów narodowych, ba, bóstwa uwielbiane bezkrytycznie, inni występowali z płomienną owych bóstw obroną, jeszcze inni poszukiwali głębszej refleksji nad wydarzeniem, które naznaczyło całą XX-wieczną historię. I to nie tylko Rosji. To bardzo ważny krok ku zrozumieniu historii, oby nie była to tylko przelotna okolicznościowa jaskółka, a początek szerokiego, publicznego dyskursu, jakiego Rosji od lat brakowało.
Kilka dni wcześniej, 30 października, przypadał Dzień Ofiar Represji Politycznych. Prezydent Putin udał się samotnie na poligon w Butowie – miejsce kaźni ponad dwudziestu tysięcy ludzi, również starców, kobiet i dzieci, zamordowanych przez NKWD pod koniec lat 30. Patriarcha odprawił nabożeństwo żałobne ku czci ofiar – męczenników za wiarę prawosławną (wiele, jeśli nie większość ofiar to duchowni, członkowie ich rodzin, ludzie wierzący i za wiarę represjonowani). Prezydent wypowiedział po uroczystości kilka słów do dziennikarzy: „Represjonowano, rozstrzelano, pochowano”. Bezosobowe ofiary bezosobowego mordu. Może – tak jak chce wielu komentatorów – to faktycznie wielki przełom w myśleniu prezydenta Putina. Oddanie hołdu ofiarom zbrodniczego reżimu to wyrazisty, wspaniały gest, jakiego jeszcze nie było.
Oby rzeczywiście był to wielki przełom. Coś jednak przeszkadza mi w tak jednoznacznej ocenie. Bo ten gest nie pasuje do całej reszty – prezydent kilka razy prezentował się jako orędownik ZSRR, którego rozpad był dla niego „jedną z największych katastrof XX wieku”; przywrócił hymn państwa, które masowo mordowało własnych obywateli; z przekonania poszedł służyć do KGB, spadkobierczyni NKWD. Teraz postawił na kluczowych funkcjach w państwie przedstawicieli struktur bezpieczeństwa. Zbliża się kolejne święto: obchodzony z wielką pompą 20 grudnia, Dzień Czekisty. Prezydent zwykle spotyka się wtedy z dawnymi i nowymi kolegami, kierownictwem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, przemawia, wręcza dyplomy i odznaczenia. Może faktycznie nastąpiła w prezydencie przemiana i podczas najbliższych obchodów powie coś nowego, na przykład odetnie się od niesławnej przeszłości poprzednich wcieleń „organów”. Wtedy będzie bardziej wiarygodny jako człowiek pochylony z troską nad niewinnymi ofiarami reżimu. Wielki człowiek teatru, Konstanty Stanisławski mówił „nie wierzę”, jeśli aktor grał nieprzekonująco. Mnie też na razie trudno uwierzyć.
I jeszcze jedno. „Najważniejszy jest człowiek, a nie piękna z wierzchu, ale pusta w środku ideologia” – powiedział prezydent. Jeden z rosyjskich komentatorów poddał to stwierdzenie druzgocącej krytyce: jak może wypowiadać je człowiek, który podczas dramatycznych zamachów terrorystycznych (jak teatr na Dubrowce czy Biesłan) nie zatroszczył się o los zakładników, ale wyżej – ponad ich życie – postawił cele polityczne, które wierne mu służby specjalne miały zabezpieczyć.