Za dwa dni, 2 grudnia, w Rosji odbędzie się głosowanie. Ostatnie sondaże ogłoszone, ostatnie mowy wygłoszone.
Głosowanie dotyczy formalnie wyłonienia 450 deputowanych do Dumy Państwowej. We wczorajszym programie „1 Kanału” rosyjskiej telewizji odbyła się burzliwa dyskusja rosyjskich politologów i dziennikarzy, co w istocie odbędzie się 2 grudnia: wybory parlamentarne czy referendum poparcia dla Władimira Putina, który stanął na czele listy wyborczej partii „Jedinaja Rossija” i wzywa do oddania głosu właśnie na tę listę, co będzie jednoznaczne z poparciem jego kursu (cokolwiek miałoby to znaczyć, bo sam „narodowy lider” konkretów na stół nie wyłożył). Dyskusji przysłuchiwali się widzowie w studiu. W głosowaniu po zamknięciu dyskusji 72 proc. widzów uznało, że będzie to referendum poparcia dla Putina, 28 proc. – że wybory do parlamentu. Widzowie doszli do wniosku, że wyborów nie będzie – będzie plebiscyt. Parlamentu też nie będzie – będzie kieszonkowy przyrząd do przyjmowania ustaw dyktowanych przez Kreml.
„Parlament to nie jest miejsce do prowadzenia dyskusji” – oznajmił niedawno przewodniczący Dumy Borys Gryzłow (partia „Jedinaja Rossija”). No a wybory to nie jest sposób na wybieranie – można by uzupełnić to cenne spostrzeżenie. (Gwoli uzupełnienia – kandydaci na deputowanych z szeregów partii „Jedinaja Rossija” nie brali udziału w debatach telewizyjnych z udziałem przedstawicieli innych partii (ani w ogóle w żadnych debatach); wyborca de facto nie miał więc skąd się nawet dowiedzieć, kto startuje z tej listy i co zamierza w Dumie robić. Widocznie nie tylko parlament nie jest miejscem do dyskutowania – kampania wyborcza to też nie czas i nie miejsce na prowadzenie dyskusji).
Prezydent Putin agitował, by do urn pomaszerowało jak najwięcej ludzi, gdyż głosowanie to zdecyduje o przyszłości Rosji. „Jeśli wygramy w grudniu, to wygramy i w marcu” – stwierdził w przemówieniu do zwolenników. Nie bardzo wiadomo, co miałoby to znaczyć. Kto mianowicie miałby zostać tym marcowym zwycięzcą? W marcu Rosjanie powinni oddać głos na prezydenta. Ale to dopiero w marcu. Teraz mamy przełom listopada i grudnia. I na razie wszyscy wstrzymują oddech, bo czekają, kogo wskaże w charakterze kandydata na prezydenta Putin (jeśli wskaże). Wynik głosowania 2 grudnia ma mu dać dodatkowy materiał do przemyślenia w tej kwestii.
Po co Putin namawia ludzi, by poszli do urn? Frekwencja z formalnego punktu widzenia nie ma znaczenia – głosowanie będzie ważne, nawet jeśli zagłosuje dziesięć osób, gdyż podczas trwającego przez ostatnie cztery lata procesu „usprawniania” ordynacji wyborczej zniesiono próg wymaganej frekwencji. Natomiast „dla ułatwienia” podniesiono do siedmiu procent próg wyborczy dla startujących partii; zniesiono też okręgi jednomandatowe, aby broń Boże nie dostał się do Dumy jakiś niezależny deputowany, który chciałby może w parlamencie dyskutować. Nie przewiduje się tworzenia bloków wyborczych. Głosy oddane na partie, które nie przekroczyły progu, przypadają zwycięzcy. Jednym słowem – ordynacja służy wielkim i silnym.
Z ostatnich sondaży wynika, że „Jedinaja Rossija” na pewno przekroczy siedmioprocentowy próg (i zdobędzie 62-65 proc. głosów), pozostałe partie balansują na granicy progu. Parlament w takim razie faktycznie nie będzie miejscem do prowadzenia dyskusji, bo o czym dyskutować ma monolit? „Nikt nie jest przeciw, wszyscy są za” – śpiewa prezydent Putin w przeboju prześmiewczych rosyjskich raperów.
Być może 2 lub 3 grudnia dowiemy się, jakie będą kolejne etapy operacji specjalnej „Sukcesja”. Wysoka frekwencja i dobry wynik „Jedinej Rossii” pozwolą Putinowi powiedzieć, że ma legitymację społecznego poparcia. I że już wie, jak rozwiązać problem 2008.
A może jeszcze wcale niczego się na temat sukcesji władzy nie dowiemy.