Dziennikarze zgromadzeni wczoraj na wielkiej konferencji prasowej Władimira Putina zadali kilkadziesiąt pytań – od bulwersującego w ostatnich dniach opinię publiczną „anty-aktu Magnitskiego”, czyli ustawy zabraniającej adopcji rosyjskich sierot przez obywateli USA, poprzez wędkowanie w Astrachaniu czy hodowlę zwierząt rzeźnych w Mordwie po sytuację w Syrii i Libii. Konferencja trwała cztery i pół godziny. Pytania o zdrowie prezydenta można było nie zadawać (choć i takie padło) – wytrzymać tak długie nabożeństwo może tylko zdrowy człowiek.
Trzeba powiedzieć, że konferencja nie sprawiała wrażenia seansu wielkiej miłości dziennikarskiego stanu do przywódcy, jeśli nie liczyć kilkorga egzaltowanych dam i kawalerów, na ogół z regionalnych mediów – ci, owszem, utrzymali się w najlepszych tradycjach wazeliniarstwa. Wielu dziennikarzy zadało jednak pytania niewygodne i trudne. Putin na każde pytanie coś odpowiadał – czasem z sensem, czasem uciekał gdzieś w bok od istoty sprawy. A czasem zapalał się, wybuchał i przechodził na „fienię”. Dostało się np. Bogu ducha winnej dziennikarce, która pytała o bezpośrednie wybory gubernatorów: „Niech mnie pani uważnie posłucha i proszę więcej do tego pytania nie wracać. Tylko uważnie proszę posłuchać, co powiem. Posłuchajcie chociaż jeden raz: jesteśmy za i ja osobiście jestem za bezpośrednimi wyborami gubernatorów”. Skąd te nerwy? Prezydent do tej pory mgliście zahaczył temat w swoim orędziu przed Zgromadzeniem Parlamentarnym – że trzeba pomyśleć, że trzeba się zastanowić. A teraz zmył głowę dziennikarce, że mu dziurę w brzuchu boruje, a przecież on jest osobiście za. No, dobrze.
Pytaniem, które nieodmiennie podnosiło ciśnieniu Putinowi na podobnych imprezach, było pytanie o Michaiła Chodorkowskiego. I tym razem było emocjonalnie: Putin z żarem wypierał się jakiegokolwiek wpływania na sąd wymierzający karę Chodorkowskiemu.
Ale najwięcej emocji towarzyszyło pytaniom dotyczącym „ustawy podleców”, jak rosyjski Internet ochrzcił odpowiedź deputowanych Dumy Państwowej na akt Magnitskiego. Z wypowiedzi Putina wynikało, że amerykańską ustawę odebrał on jako policzek, że poczuł się upokorzony tym, że Ameryka śmie mu wymachiwać przed nosem jakimś tam Magnitskim, podczas gdy sama bije Murzynów, więźniów Guantanamo i nie dba o adoptowane rosyjskie dzieci (choć większość z tych, którzy adoptowali dzieci w USA, to „porządni ludzie”, przyznał). Wedle określenia Aleksandra Golca, teraz „strana Pindosja” [„pindos” to w niezbyt literackim rosyjskim pogardliwe określenie Amerykanina] powinna dostać za swoje i nie ma mowy o zmiękczeniu stanowiska w tej sprawie. Putin jest wyraźnie rozczarowany Stanami Zjednoczonymi. O resecie już dawno zapomniano.
Diabeł tkwi w szczegółach. I tutaj pan prezydent lekcje odrobił po łebkach. Jego argumenty nie brzmiały przekonująco (nie tylko w tej sprawie zresztą; Tatiana Stanowaja zauważyła, że w wielu momentach zadający pytanie był bardziej przekonujący niż pogubiony miejscami prezydent – to coś nowego, przecież te konferencje miały służyć zawsze wzmocnieniu wizerunku lidera, który panuje nad wszystkim, co się dzieje w kraju; tym razem to się nie udało).
Władimir Abarinow, znający i rosyjskie, i amerykańskie realia, w internetowych „Graniach” kilka istotnych szczegółów z argumentacji prezydenta dotyczącej sprawy Magnitskiego i odpowiedzi Dumy Państwowej wziął pod światło.
„Putin: Kiedy w stosunku do adoptowanych rosyjskich dzieci popełniane jest przestępstwo, amerykańska Temida najczęściej w ogóle nie reaguje i zwalnia od odpowiedzialności karnej ludzi, którzy dopuścili się przestępstwa wobec dziecka”.
„To nie tak – pisze Abarinow. – Prawie wszyscy dostali realne wyroki. Po prostu czasem zdarza się, że oskarżenie okazuje się niewystarczająco dobrze przygotowane [jak rozumiem, chodzi o to, że słabo przygotowany jest materiał dowodowy]. Tak właśnie było w sprawie małego Dimy Jakowlewa. Winny śmierci ojciec nie został uniewinniony i nie został zwolniony od odpowiedzialności. Ale pani prokurator, która liczyła na zawarcie ugody przed rozprawą i dlatego nie przygotowała się do procesu, nie potrafiła przedstawić odpowiednich argumentów”.
„Putin: „Rosyjskich przedstawicieli faktycznie nie dopuszczają, nawet w charakterze obserwatorów, na te procesy. Pan uważa, że to normalne? Co jest normalnego w tym, że pana upokarzają? Podoba się to panu? Jest pan sado-masochistą czy co?”.
Abarinow: „Rozprawy są w amerykańskich sądach otwarte dla publiczności, w tym również dla przedstawicieli rosyjskich władz. Aby brać udział w procesie, trzeba mieć licencję adwokata odpowiedniego stanu. Śledzę każdy taki proces i nie natrafiłem na informację, że adwokat reprezentujący interesy władz FR, nie został dopuszczony do działań procesowych”.
Putin: „Niedawno zawarliśmy z Departamentem Stanu umowę, jak mają postępować przedstawiciele Rosji w razie powstania takich kryzysowych czy konfliktowych sytuacji. A co się okazało w praktyce? W praktyce okazało się, że ta sfera odnosi się do prawodawstwa stanowego. I kiedy nasi przychodzą, żeby spełnić swoje obowiązki w ramach tej umowy, to im mówią – to nie jest sprawa władz federalnych, a stanowych. Idźcie do Departamentu Stanu. Po co nam taka umowa. „Duroczku wkluczili” i tyle”. [Duroczku wkluczit’ to znaczy udawać, że się nie rozumie pytania, chachmęcić].
Abarinow: „To wy wkluczili duroczku. Podpisując umowę, trzeba było zwrócić uwagę na to, że kwestie opieki i adopcji należą do jurysdykcji stanowej. Czy w rosyjskim MSZ nie ma ani jednego eksperta, który wie, że Departament Stanu nie może niczego nakazać władzom stanowym? Jeśli tak, to takie MSZ należy wywalić na śmietnik. I jeszcze słowo o więźniach Guantanamo, które wedle słów Putina, są gnębieni w średniowiecznych kajdanach. Prezydent Rosji nie jest jeszcze stary, ale już niektórych rzeczy nie pamięta. Pozwolę sobie więc mu przypomnieć: kiedy amerykańscy śledczy nie dopatrzyli się znamion przestępstwa w czynach rosyjskich talibów i wszczęto procedurę ich deportacji do Rosji, to do ostatniego tchu i oni sami, i ich krewni walczyli o to, żeby nie odsyłać ich do Rosji. Jeden z nich pisał do matki, że warunki w więzieniu Guantanamo są lepsze niż w rosyjskim sanatorium. A kiedy do deportacji mimo wszystko doszło, to w ojczyźnie zostali oni oskarżeni z art. 322 i 359 (nielegalne przekroczenie granicy, najemnictwo) i wysłani bynajmniej nie do sanatorium”.
Dziennikarka z „Nowej Gaziety” powiedziała, że na stronie internetowej gazety zbierano podpisy przeciwko „ustawie Dimy Jakowlewa”, zebrano 100 tys. podpisów. „Proszę to wziąć pod uwagę” – powiedziała. I zadała pytanie: czy w czasie tych lat, które Putin spędził na najwyższym urzędzie, przypomina on sobie jakieś błędy czy chciałby z czegoś się wycofać, coś naprawić, coś zmienić. Prezydent chwilę się zamyślił, a potem odparł, że choć w pewnych sferach zdarzyły się niedociągnięcia, to błędów nie popełnił.
I jeszcze jeden cytat na koniec: „Wcześniej czy później odejdę z urzędu [prezydenta], podobnie jak odszedłem cztery lata temu”.
Bezbłędny rycerz
1 odpowiedź