Archiwa tagu: protesty uliczne

Białe róże na kamieniu

Władze Moskwy nie wydały zezwolenia na marsz protestu organizowany przez opozycję na Łubiance. Mimo to akcja się odbyła, choć przebieg miała inny od pierwotnie planowanego ze względu na ów brak sankcji – zamiast marszu było składanie kwiatów na poświęconym pamięci ofiar reżimu totalitarnego Kamieniu Sołowieckim na placu Łubiańskim.
Michaił Dmitrijew i jego Centrum Badań Strategicznych jesienią tego roku przeprowadzili sondaż dotyczący poparcia dla protestów w Moskwie – to było 15%. Mało i niemało: w warunkach Moskwy to prawie milion ludzi. Dziś na placu Łubiańskim było według różnych ocen od siedmiuset osób do dziesięciu tysięcy (według znanej zasady: organizatorzy zawyżają, policja zaniża, a prawda leży gdzieś, nie wiadomo gdzie). Akcja przebiegła spokojnie. Zatrzymano do wyjaśnienia 69 osób, część po przeprowadzeniu rozmów jeszcze tego samego dnia wypuszczono.
Dlaczego władze miasta nie wydały zgody na marsz? Oficjalnie dlatego, by pochód nie zablokował ruchu kołowego w centrum Moskwy. Hm… Nestorka dysydentów, szefowa Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, Ludmiła Aleksiejewa powiedziała: „Tak, [protestujący] będą przeszkadzać w ruchu. A ja wczoraj jechałam z zaułka Spiridonowskiego do placu Tagańskiego dwie godziny. Dlaczego? Dlatego że z Kremla rozjeżdżały się samochody [z notablami] po prezydenckim orędziu do Zgromadzenia Federalnego. Z takiego powodu u nas zawsze zamkną ruch i sobie nie żałują, a kiedy obywatele idą, to się denerwują i nie puszczają”.
Po tym, jak władze miasta zdecydowały, że zezwolenia na zgromadzenie nie wydadzą, komitet organizacyjny podzielił się na co najmniej dwa obozy. Jedni wzywali do przyjścia mimo wszystko – „jesteśmy wolnymi ludźmi i możemy chodzić gdzie chcemy”. Inni – stanowczo odradzali przychodzenie w obawie o prowokacje. I jedni, i drudzy prosili potencjalnych uczestników o spokój. Przyszło ostatecznie wcale nie tak mało, jak na ten stan niedookreślenia i zawieszenia, który od jakiegoś czasu panuje w szeregach niezadowolonych i Radzie Koordynacyjnej opozycji. Potencjał ulicznego protestu wyczerpał się – rok temu paliwem było oburzenie z powodu manipulacji wyborczych, chęć pokazania, że ma się tej władzy dosyć, dosyć, po trzykroć dosyć. Teraz oczywiście ci, co mieli tej władzy dosyć, nadal mają jej dosyć. Lecz przez ten rok „przyszło życie zwykłe i swą robótkę zrobił czas”, i przyniósł trochę rozczarowania nieskutecznością protestu ulicznego, i trochę obaw o to, że gdy władza stosuje wybiórcze uderzenia wobec oponentów, to może paść akurat na ciebie, i trochę dyskusji wokół wiecznego rosyjskiego pytania „co robić” (o tych dyskusjach na pewno warto napisać oddzielnie i wyjaśnić, na czym rzecz polega – to może w którymś z następnych odcinków). A władza? Władza przez ten rok też wykonała kilka zygzaków i nie jest już tym samym pewnym siebie i jedynie słusznej swej racji samcem alfa.
Jak napisał w „Nowej Gazecie” socjolog Kiriłł Rogow, „słabnący Putin nie dopuścił do wzmocnienia i konsolidacji opozycji i tym samym stworzył sytuację patową”. Jeszcze raz powtórzę to, co już pisałam na blogu przy innych okazjach: powody niezadowolenia pozostały, nie zniknęły. Rogow wskazuje na ciekawy aspekt: „Czego domagają się dzisiaj ci, którzy rozczarowali się co do Putina i jego reżimu? W odróżnieniu od liberalnej inteligencji ci ludzie nie uważają epoki putinowskiej za epokę błędów i zgnilizny. Uważają, że było nieźle. Ale chcą iść dalej. Przejść od putinowskich operacji specjalnych i samodzierżawia, od nadmiernej centralizacji i ekstralegalności ku normalności – do legalności i równowagi. I czują, że Putin, który chce prostego odtworzenia stworzonego przez siebie modelu i trwania w nieskończoność, nie może iść naprzód, nie może im zapewnić tej normalności. Jednak idee opozycji polegające na zmieceniu z powierzchni ziemi wszystkiego, co stworzył Putin […] wydają im się jeszcze większym złem niż Putin, który choć nie może już zapewnić rozwoju społeczeństwa, to nie stanowi dla tego społeczeństwa wielkiego zagrożenia dziś”.

Przepraszam, dlaczego tu biją?

Na tydzień przed wyborami parlamentarnymi, które kremlowscy inżynierowie dusz przekształcili w plebiscyt poparcia dla kursu prezydenta, mocarny lider, kreowany na narodowe polityczne bóstwo, Władimir Władimirowicz Putin postanowił wziąć pod obcas uczestników Marszy Niezgody. Dlaczego?

Czyżby kilkuset inteligentów i kilkunastu działaczy opozycyjnych partii, pozbawionych możliwości przekroczenia wysokiego, siedmioprocentowego progu wyborczego zagrażało podstawom rosyjskiego tronu? Dlaczego brutalnie pacyfikuje się pokojowe demonstracje przeciwników władz?

To już nie pierwsza spałowana manifestacja „Innej Rosji” – przedtem też kilka razy pokazowo chłopcy-zomowcy (w Rosji zwani omonowcami) rozpędzali protestujących, przemawiając im do świadomości pałami i aresztowaniami. Może to kolejna poglądowa lekcja, jak zostaną potraktowani ci, którym nie podoba się w kraju szczęśliwego putinizmu. Może chodzi o to, aby na następną manifestację przyszło już mniej chętnych?

W putinowskiej Rosji dawno nastąpiło pomieszanie pojęć. Wedle obowiązującego rozumowania, ten, kto krytykuje władze, w istocie krytykuje państwo. Władza równa się państwo. A zatem ten, kto występuje przeciwko władzy, ten niszczy państwowość rosyjską, ten nie jest patriotą i automatycznie zmienia się w sprzedawczyka i zdrajcę.

Putin próbuje pokazać swoim potencjalnym wyborcom, że wynik jego rządów jest jednoznacznie pozytywny, że wszyscy są zadowoleni i że wszyscy go popierają. Wszyscy! Niech nikt nie zmąci tego święta! Nikt nie ma prawa do refleksji ani protestu.

 

Sekretarzom generalnym KPZR też przeszkadzało wszelkie wolnomyślicielstwo. Osiem osób, które wyszły na Plac Czerwony w sierpniu 1968 roku, aby zaprotestować przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, stanowiło śmiertelne zagrożenie dla monolitu socjalistycznej sowieckiej szczęśliwości. Protestujący zostali natychmiast zatrzymani, zanim jeszcze rozwinęli plakat, a potem przez długie lata byli prześladowani za poglądy.

Na podobnej zasadzie dzisiaj ci, którzy protestują na ulicach (w podtekście komentarzy posłusznych dziennikarzy, oficjeli i samego Putina plącze się myśl, że to są wynajęci za zachodnie pieniądze zawodowi zadymiarze, którzy chcą wzniecić kolorową rewolucję), też stanowią śmiertelne zagrożenie dla rozdętego propagandowo, wirtualnego uwielbienia dla „narodowego lidera”.

 

Jednak nadal ciśnie mi się na usta pytanie, dlaczego Putin – skoro czuje się tak silny, taki bezalternatywny, taki wielbiony – tłucze na ulicach opozycję? Po co aż tak ostro? Ta opozycja nie stanowi realnego zagrożenia dla wszechwładzy Kremla. A może to świadczy o tym, że „narodowy lider” wcale nie jest przekonany ani o swej sile, ani o powszechnym uwielbieniu? I na wszelki wypadek niszczy w zarodku wszystko, co mogłoby się rozplenić i przekształcić w niebezpieczną chorobę oprotestowania jego legitymacji władzy?

Putin ciągle plącze się w zeznaniach i miota. Wiele wskazuje na to, że najważniejszy dziś polityczny dylemat w Rosji: co z Putinem po zakończeniu drugiej kadencji, nie znalazł jeszcze rozwiązania.

Na razie biją.