Jest takie rosyjskie powiedzonko: Słów się z pieśni nie wyrzuci. To znaczy, trudno, trzeba powiedzieć, jak jest. Ale w informacyjnej wojnie, jaka toczy się obecnie pomiędzy Rosją a Ukrainą, nie takie rzeczy się wyrzucało i nie tylko z pieśni.
Dowódca batalionu „Wostok” (Wschód) walczącego pod komendą Igora Striełkowa, „ministra obrony” samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, wielce zasłużony Aleksandr Chodakowski udzielił wywiadu agencji Reuters. (Wywiadu można posłuchać na stronie Radia Swoboda: http://www.svoboda.org/content/article/25468682.html). Powiedział w nim m.in.: „wiedziałem, że zestaw Buk przybył z Ługańska, pod flagą Ługańskiej Republiki Ludowej […] Myślę, że go zawrócili, dlatego że dowiedziałem się o tym akurat w tym momencie, kiedy dowiedziałem się i o tym, że zdarzyła się ta tragedia. Najprawdopodobniej zawrócili go, żeby się pozbyć dowodów obecności”. Użycie rakiet przez separatystów zostało, wedle jego słów, sprowokowane przez intensywny ostrzał prowadzony przez ukraińskie siły rządowe. „Nawet jeśli Buk był i z niego wystrzelono, to Ukraina zrobiła wszystko, żeby samolot pasażerski został zestrzelony” – zawyrokował. Ten sposób rozumowania twórczo rozwinął w programie Sut’ wriemieni 22 lipca (http://eot.su/node/17460). Chodakowski opowiadał, że strona ukraińska miała informacje, że separatyści dysponują zestawami Buk i to już jest wystarczający dowód winy Kijowa, który wiedząc o Bukach w rękach separatystów, nie zakazał latać pasażerskim samolotom nad tym terytorium. Chodakowski zastrzegał się przy tym, że on sam nie przesądza, że separatyści faktycznie mieli zestawy, ale wina Kijowa i tak jest dowiedziona, bo oni tam w Kijowie wiedzieli, że separatyści mają Buki. Pokrętne? Nie – jest w tym żelazna logika. „Pytam ją: czyj to garnuszek, ona mi na to: Jak to czyj, wasz garnuszek. A ja jej: Jak to mój? Przecież ten jest zbity, a mój był cały. A ona do mnie: Po pierwsze zwróciłam wam cały garnuszek, po drugie jak go brałam, to już był zbity, a po trzecie, żadnego waszego garnuszka nie brałam”.
Wywiad dla Reutersa został opublikowany wczoraj, a już dziś Chodakowski w państwowych rosyjskich mediach stwierdził, że nie opowiadał agencji o zestawach Buk będących w posiadaniu separatystów. Żadnego waszego garnuszka nie brałam.
Swoją pieśń pełną słów, których nie da się wyrzucić, śpiewa też prezydent Putin. Ostatni wpis sprzed kilku dni zakończyłam znakiem zapytania nad powodami zwołania nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Początek narady, którą Putin miał otworzyć krótkim programowym wystąpieniem, kilkakrotnie przesuwano. Powietrze gęstniało. W Internecie wrzało – jedni zapowiadali, że Putin ogłosi o wprowadzeniu wojsk na Ukrainę (hashtag #putinvvedivoiska nadal jest w grze), inni – że zapowie, jak dotkliwe sankcje wprowadzi w odpowiedzi na sankcje Zachodu. Wreszcie Putin przemówił.
Obiecał, że Rosja zrobi wszystko, aby wspomóc wyjaśnienie przyczyn katastrofy malezyjskiego samolotu. Do tego nie trzeba było zwoływać tak ostentacyjnie Rady Bezpieczeństwa. Wszyscy już wiedzą, że Rosja dołoży wszelkich starań, by wyjaśnienie było zgodne z wersją Kremla. Inna sprawa, czy się jej to uda. Ale na czasie zyskała. Zanim skrzynki zostaną rozszyfrowane…
Nie obiecał natomiast, że uszczelni granicę rosyjsko-ukraińską, przez którą napływa „bratnia pomoc” dla separatystów. Zacytujmy: „Rosji stawia się bez mała ultimata: albo pozwolicie nam część tej ludności, która i etnicznie, i kulturowo, i historycznie jest bliska Rosji, zlikwidować, albo wprowadzimy przeciwko wam jakieś sankcje”. Z ostatnich doniesień wynika, że faktycznie przez granicę nadal wszystko płynie, jak płynęło, a nawet się wzmogło. Ponadto Rosja zgromadziła większe siły przy granicy. I jeszcze dokonuje ostrzałów pozycji sił rządowych z własnego terytorium. „Przez całą noc waliliśmy po Ukrainie” – napisał w swoim profilu Vkontakte pewien szczery rosyjski żołnierz. Cytat wczoraj rozszedł się po sieci. Dzisiaj profil został już usunięty.
Podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Putin czytał z kartki, panowie towarzyszący mu przy stole mieli na twarzach wymalowane pytanie: czy to naprawdę takie ważne, czy po to zwołałeś nas tu, odrywając od przyjemnego basenu (rzeki, jeziora, morza – niepotrzebne skreślić)? „Żadnego dowcipu, żadnego bon mot, który później wszyscy powtarzają? Góra urodziła mysz” – utyskiwali komentatorzy.
Rzeczywiście bon motów nie było, styl wystąpienia przypominał „średniego” Breżniewa. Głównym przesłaniem było: Nie oddamy ani guzika, będziemy bronić integralności terytorialnej Federacji Rosyjskiej, w tym Krymu, który trzeba lepiej uzbroić. Ale zaraz Putin zastrzegł: „Bezpośredniego zagrożenia dla suwerenności Rosji nie ma”. Specjaliści między tymi wierszami przeczytali: Putin przypomina, że Rosja ma broń jądrową. No, nie wiem, czy to o to chodziło. Może temat w bardziej jasny sposób rozwinięto w tej części posiedzenia, które było już zamknięte dla prasy.
Prezydent stwierdził też, że wewnątrz kraju nie będzie „przykręcał jakichś tam śrub”. I że potrzebne mu jest społeczeństwo obywatelskie, na którym chce się oprzeć. Świetnie. I zaraz tego samego dnia podpisał kilka ustaw, które wprowadzają kolejne zaostrzenia. Jak głosi kremlowska plotka, prezydent bardziej niż zagrożenia z zewnątrz boi się zagrożenia od wewnątrz, dlatego wszelkie próby wyhodowania opozycji będą nadal wypalane żelazem. „Społeczeństwo obywatelskie” w ustach i pojęciu prezydenta Putina to skonsolidowana wokół wodza zbiorowość złożona z homo sovieticus. Takie społeczeństwo nie zorganizuje mu żadnej kolorowej rewolucji pod murami Kremla. Tych, którzy rok temu przed jego kolejną inauguracją protestowali na ulicach Moskwy, powsadzał demonstracyjnie do więzienia. Dziś sąd w Moskwie uznał za winnych kolejnych dwóch uczestników protestów z 6 maja. Kiedy piszę te słowa, wyroku jeszcze nie ogłoszono.