Archiwa tagu: zielone ludziki

Bałkański łącznik

19 listopada. Tym, co dzieje się w państwach powstałych po rozpadzie Jugosławii, interesuje się na co dzień garstka specjalistów i deputowany Dumy Państwowej Siergiej Żelezniak. Wydarzenia, jakie rozegrały się na przełomie października i listopada w Czarnogórze, sprawiły, że Bałkany przyciągnęły uwagę szerszej publiczności.

O Czarnogórze w Rosji zasadniczo pobieżnie wiadomo tyle, że to malowniczy kraj, w którym można stosunkowo tanio nabyć nieruchomość w atrakcyjnym miejscu nad ciepłym morzem. Mniej lub bardziej tymczasowo mieszka tu spora rosyjska diaspora, w tym przedstawiciele inteligencji twórczej, którym niespecjalnie podoba się Putinowska Rosja. Czarnogóra równa się oaza spokoju i cicha przystań dla zmęczonych pieniędzy. Czysto, wygodnie, a co najważniejsze – z dala od głównych szlaków, w oczy nie kłuje.

Tymczasem w październiku zaczęło się tu dziać coś nieprzyjemnego, a w każdym razie nieprzewidywalnego. Przypomnę pokrótce sekwencję niestandardowych wydarzeń. Miesiąc temu w Czarnogórze odbyły się wybory parlamentarne. Wygrała je partia urzędującego premiera Milo Djukanovicia. Czarnogórskie władze na granicy z Serbią zatrzymały dwudziestu obywateli tego kraju. Postawiono im zarzut szykowania rozruchów – według ujawnionego planu grupa ta miała opanować parlament i strzelać do zgromadzonych pod gmachem Skupstiny zwolenników opozycji, aby sprowokować szturm. Władze Serbii potwierdziły wersję czarnogórską, dodając, że tajemnicza grupa działała „w koordynacji z cudzoziemcami”. Jakimi? Tego nie dopowiedziano. 26 października do Belgradu przybył niespodziewania sekretarz rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa, były czekista Nikołaj Patruszew. Spotkał się z wysokimi przedstawicielami serbskich władz. Po co przyjechał – głośno nie powiedział. Później w prasie pojawiły się dementi doniesień, jakoby Patruszew miał przepraszać serbskich partnerów za spartaczenie roboty w Czarnogórze i prosić ich, by nie nadawali sprawie rozgłosu. Wizycie Patruszewa towarzyszyły informacje serbskich mediów, że z kraju deportowano 30-osobową grupę rosyjskich obywateli, mających związek z przygotowywaniem akcji w Czarnogórze. Dwa dni później jednak serbskie władze zdementowały te informacje. To jeszcze nie koniec dziwnych i sprzecznych wiadomości: tego samego dnia policja znalazła pod domem serbskiego premiera schowek z bronią. Media rozkrzyczały się nagłówkami, że to świadectwo przygotowywania zamachu na premiera Serbii. Podobne nagłówki ozdobiły pierwsze strony gazet w Czarnogórze – prokurator oznajmił, że jacyś bliżej nie sprecyzowani „nacjonaliści z Rosji” szykowali zamach na premiera Djukanovicia w razie zwycięstwa jego partii w wyborach. Wczoraj do tego chóru dołączyła państwowa telewizja Czarnogóry, która w programie Vijesti podała dwa nazwiska organizatorów domniemanego zamachu: to Rosjanie Eduard Szyrokow i Władimir Popow. Kim są obaj panowie – nie podano. Według komunikatu prokuratury, plan rosyjskiej grupy był następujący: Djukanovicia miał zastrzelić snajper, a potem miały się zacząć zamieszki. Kreml ustami rzecznika Pieskowa wyparł się, że ma cokolwiek wspólnego z przygotowaniami zabójstwa Djukanovicia.

Możliwe, że Kreml nie wiedział o przygotowaniach do wywołania niepokojów w Czarnogórze. Możliwe, że odbyło się to na niższym szczeblu. Julia Pietrowska w opozycyjnym portalu internetowym „Insider” pisze: „W ostatnich miesiącach osobą, która zajmowała się Czarnogórą, był deputowany z ramienia Jednej Rosji, Siergiej Żelezniak. Przyjmował w Moskwie liderów czarnogórskiej opozycji, nazywał ich przyjaciółmi i wzywał do zjednoczenia całej opozycji. Wiosną tego roku Jedna Rosja podpisała z kilkoma opozycyjnymi partiami deklarację o formowaniu w regionie „przestrzeni neutralnych państw z udziałem Serbii, Czarnogóry, Macedonii, Bośni i Hercegowiny”. Po wyborach w Czarnogórze Żelezniak poparł opozycję, która nie zamierzała uznać korzystnego dla Djukanovicia wyniku wyborów. Drugą osobą, blisko związaną z Czarnogórą jest generał w stanie spoczynku Rieszetnikow, pracował od 1976 roku w wywiadzie. Nazywany jest gubernatorem Bałkanów i uważany za autora obecnej polityki Rosji wobec regionu. […] Ciekawe że zaraz po tym, jak wyszły na jaw poczynania prowokatorów w Czarnogórze, Putin odwołał Rieszetnikowa ze stanowiska dyrektora Rosyjskiego Instytut Badań Strategicznych (RISI)”.

Nadal pływamy w gęstej zupie domysłów. Po co „zielone ludziki” w Czarnogórze i Serbii? Pół roku temu podpisany został protokół o przystąpieniu Czarnogóry do NATO. Może o to chodziło, by utrudnić Podgoricy marsz w stronę Zachodu. W komentarzach w rosyjskim Internecie często powtarza się teza, że rozróbę w Czarnogórze mieli rozkręcić „byli ochotnicy, walczący z Ukrainą na Donbasie. Teraz pojechali ustanawiać Russkij Mir w Czarnogórze. Skoro się nie udało zabić premiera Czarnogóry, to pojadą tam, gdzie w ich wyobraźni – produkcie telewizji i wódki – ktoś obraża Świętą Ruś walczącą z natowskim smokiem. W Rosji nikt tych ludzi nie będzie ani stawiać przed sądem, ani leczyć. Podobnie jak nikt nie sądzi i nie leczy seryjnego zabójcy Striełkowa-Girkina. Ich proces stałby się sensacją, przyciągającą uwagę, wypłynęłyby sprawy, które jednoznacznie wskazywałyby na udział władz Rosji [w awanturze na Donbasie]”. (Igor Jakowienko)

Na koniec przytoczę jeszcze kolejną ciekawostkę. Po tym jak czarnogórskie media podały nazwiska Rosjan mających organizować zamach na czarnogórskiego premiera i nazwały ich „rosyjskimi nacjonalistami”, odezwali się przedstawiciele organizacji nacjonalistycznych. Jeden z liderów oznajmił, że to ludzie, którzy brali udział w działaniach bojowych na Donbasie po stronie separatystów, ale nie mają nic wspólnego z rosyjskim ruchem nacjonalistycznym.

Święto uprzejmych ludzi

26 lutego. Tegoroczne obchody Dnia Obrońcy Ojczyzny (23 lutego) miały szczególny wymiar – do „wielkiej niezwyciężonej” armii przyjęto oficjalnie „zielonych ludzików”, którzy w zeszłym roku zaanektowali Krym i do tej pory wraz z innymi urlopowanymi mężczyznami niewiadomego pochodzenia grasują po Donbasie.

Radziecki rytuał 23 lutego – wówczas był to Dzień Armii Czerwonej – siłą rozpędu wpisał się w kalendarz świąt Rosji. Mit założycielski armii jest pusty i fałszywy jak liczmany – rzekomo 23 lutego 1918 roku Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona starła się pod Narwą w bitwie z Niemcami. Kroniki historyczne nie odnotowały wprawdzie takiego wydarzenia, ale to nie przeszkadza do dziś święcić rocznicę czegoś, co się nie wydarzyło. (Pisałam o tym kilka lat temu z rocznicowej okazji http://labuszewska.blog.onet.pl/2010/02/23/co-to-za-dzien/).

Rokrocznie z okazji święta odbywają się akademie z udziałem najwyższych władz partyjnych i państwowych, okolicznościowe koncerty, festyny oraz miliony domowych bibek, podczas których ogląda się całą rodziną transmisję z kremlowskiego Pałacu Zjazdów, gdzie organizowana jest główna gala. Hitem tegorocznej gali była rzewna pieśń „Uprzejmi ludzie” w wykonaniu solisty Jewgienija Bułocznikowa i chóru Armii Rosyjskiej imienia Aleksandrowa. Pieśń, mająca status hymnu, powstała w zeszłym roku, poświęcona jest uprzejmości „zielonych ludzików” na Krymie.

„Uprzejmi ludzie z uprzejmym spojrzeniem, uprzejmie patrzą, uprzejmie proszą. Po prostu grzecznie stoją obok, po prostu broń uprzejmie noszą” – śpiewa Bułocznikow w nieskazitelnie białym mundurze. A w refrenie towarzyszy mu cały śnieżnobiały chór, wzmocniony dwoma ansamblami matrosów: „Wszystko będzie dobrze, świetnie będzie. Zwycięstwa przodków naprzód nas prowadzą. Żyj, kraju, a uprzejmi ludzie zadbają o ojczyzny honor i sławę”.

Proszę posłuchać:

https://www.youtube.com/watch?v=2wqhJvegOeU

Wzmiankowani przodkowie to się chyba w grobach przewracają, jak słyszą pochwałę tego cynizmu. Rosyjska armia czci żołnierzy bez dystynkcji, którzy skrycie napadają na sąsiedni kraj. Honor munduru? Munduru zakupionego przez cywilbandę w sklepie z militariami? „Wintowka eto prazdnik” i tak dalej – jak śpiewał Jegor Letow.

Skandalizujący deputowany petersburskiego zgromadzenia parlamentarnego, pogromca gejów Witalij Miłonow zaproponował, aby na tegoroczny konkurs Eurowizji wysłać w charakterze reprezentanta Rosji chór Aleksandrowa albo „uprzejmych ludzi”. Taka koszarowa szutka.

Na deser proszę jeszcze obejrzeć jeden wyimek z kremlowskiego show. Przebój zimnej wojny: „Chotiat li russkije wojny”. W pierwszym rzędzie siedzi zwierzchnik sił zbrojnych, z twarzą po świeżej diamentowej mikrodermabrazji. Czy zna odpowiedź na to retoryczne pytanie?

https://www.youtube.com/watch?v=BX4gcriO_ZQ

Natomiast prześladowany przez Zachód Josif Kobzon wystąpił 23 lutego w Doniecku:

https://www.youtube.com/watch?v=zo9peHt7ntw

Z orędziem do mieszkańców Donbasu zwrócili się z okazji święta samozwańcy: „Motorola” i „Giwi”. https://www.youtube.com/watch?v=h5HLIQcKgSI

Swój patent na świętowanie opracowano też w Czeczenii. W Groznym odbyła się premiera spektaklu „Słowo mężczyzny”. Bohaterem sztuki jest, tak, zgadli Państwo, Ramzan Kadyrow. Brawo.

Nie wszyscy obchodzili Dzień Obrońcy Ojczyzny w podniosłym nastroju. W mediach społecznościowych propagowana była akcja: „nie składaj mi życzeń z okazji tego święta”. Dziennikarz Arkadij Babczenko opublikował na fejsie taki gorzki apel: „Po tym, co dzieje się przez ostatni rok, po tych wszystkich „zielonych ludzikach”, bezimiennych urlopowiczach, zestrzeleniu Boeinga, ostrzale Mariupola, anonimowych „ładunkach 200”, kolumnach czołgów bez znaków rozpoznawczych, rezygnacji ze swego imienia i nazwiska, swojej twarzy, swojej flagi, swojego stopnia wojskowego, swojej jednostki, swojego honoru, swojej godności – chromolę dzień obrońcy ojczyzny. Ta data nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. […] To już nie jest moja armia”.

W Petersburgu odbyła się niecodzienna akcja: 23 lutego anonimowi autorzy rozwiesili w wagonach metra plakaty antywojenne. Stylizowane na dziecięce rysunki wykorzystują oficjalne elementy propagandy państwowej: wstążki św. Jerzego itd. Na jednym z plakatów podpisanym przez „ośmioletnią Katię” figuruje postawny mężczyzna, rzucający doniczką w kobietę, która zasłania swoim ciałem dziewczynkę, pod rysunkiem podpis: „Mój tata jest bardzo silny, zabijał wrogów, a teraz bije mnie i mamę”. Na innym, też z „patriotyczną” wstęgą i wykaligrafowaną datą 23 lutego, rysunek trumny i podpis: „Mojego brata zabili w armii w czasach pokoju, kiedy dorosnę, też tam trafię”.

Nowy klip pod tytułem „Wojna” opublikowała caryca estrady Ałła Pugaczowa, która już wielokrotnie mówiła, że żegna się ze sceną i mikrofonem. Miała coś ważnego do zakomunikowania: „Wojno, coś ty nawyprawiała…”:

Żołnierze niewypowiedzianej wojny

Tej wojny nie ma, nie została wypowiedziana, choć przecież jest, toczy się, po obu stronach giną na niej ludzie. Moskwa od początku trzyma się narracji, zgodnie z którą konflikt na wschodzie Ukrainy jest wewnętrznym konfliktem ukraińskim, a nie wojną ukraińsko-rosyjską. Narracja rozsypuje się stopniowo jak domek z kart. Rosja bierze udział w tym konflikcie – jej żołnierze strzelają z jej broni. Jej żołnierze giną na tej wojnie. Kijów też ze swej strony nie ogłosił stanu wojennego dla wschodnich obwodów, ukraińska armia działa w trybie operacji antyterrorystycznej.

Wariant z zastosowaniem dyskretnych zielonych ludzików z Krymu okazał się nieskuteczny w warunkach Donbasu. Pamiętacie Państwo skargę Igor Girkina vel Striełkowa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/05/20/sieroca-grupa-rekonstrukcyjna/), który w opublikowanym w internecie apelu przyznawał, że miejscowa ludność jakoś nie chce chwycić za broń i zasilić jego oddziałów. Na marginesie – kilka słów o losach samego Girkina. Żadnych oficjalnych komunikatów od niego lub o nim nie ma od dawna. Po sieci krążą pogłoski. Podobno został ranny. Ale nie na polu chwały, a w awanturze z krewkim Zacharczenką (nowym „premierem” donieckich samozwańców), który miał mu odstrzelić palec i zrobić dziurę w nodze. Zacharczenko miał potem oznajmić, że Girkin wypełnił swoją misję w Donieckiej Republice Ludowej i „przeszedł do innej pracy”. Ciekawe, jaką misję wypełnił na Ukrainie historyczny rekonstruktor i do jakiej pracy przeszedł.

Zasileniem oddziałów walczących na wschodzie Ukrainy zajęli się inni. Od wczoraj w internecie trwa intensywna dyskusja, czy żołnierze (podlegającej bezpośrednio prezydentowi) pskowskiej dywizji powietrznodesantowej zginęli na wschodzie Ukrainy. Dowódca wojsk powietrznodesantowych generał Szamanow twierdzi, że w jednostce wszyscy są żywi i zdrowi, rzecznik prasowy ministerstwa obrony oznajmił, że podawane przez stronę ukraińską dane o poległych rosyjskich żołnierzach są fałszywką. Tymczasem w ciągu ostatnich dwóch dni na cmentarzu w Wybutach pod Pskowem przybyły nowe groby, m.in. dwóch żołnierzy jednostki (Ukraińcy podawali, że w ich ręce pod Ługańskiem trafił transporter opancerzony z dokumentami oraz żołnierze pskowskiej dywizji). Pogrzeb(y) odbywał(y) się pod ochroną żołnierzy, osób postronnych nie wpuszczono (reportaż m.in. w „Nowej Gazecie” http://www.novayagazeta.ru/society/64975.html i tu http://www.echo.msk.ru/blog/schlosberg_lev/1387492-echo/).

Dzisiaj Kijów przedstawił materiały dotyczące zatrzymania dziesięciu rosyjskich żołnierzy na obszarze objętym działaniami zbrojnymi w obwodzie donieckim. Anonimowy przedstawiciel ministerstwa obrony Rosji odparł, że żołnierze najprawdopodobniej zabłądzili i znaleźli się na Ukrainie przypadkiem. Przypadki chodzą po ludziach, nie od dziś wiadomo. Ale czy akurat po tych umundurowanych ludziach – to już inna sprawa. Reakcja blogerów była błyskawiczna. Jewgienij Lewkowicz: „Pytają Władimira Putina: – Co z rosyjskimi komandosami? – Oni zabłądzili – pada odpowiedź” (nawiązanie do słynnej odpowiedzi Putina na pytanie Larry Kinga: – Co się stało z Kurskiem? – On utonął). Blogerzy proponują też, by Ukraińcy przekazali zabłąkanych żołnierzy Putinowi dzisiaj w Mińsku – przed kamerami, żeby się nie mógł wykręcić.

A o samym mińskim spotkaniu – w następnym wpisie (gdy to piszę, spotkanie dopiero się zaczyna), a tymczasem jeszcze garść szczegółów o zabłąkanych zielonych owieczkach ze strony internetowej Radia Swoboda: „Ogłoszono ćwiczenia taktyczne w nocy z 23 na 24 sierpnia, grupa wyruszyła w stronę Ukrainy, bez utrzymywania łączności. Grupa przekroczyła granicę i udała się w kierunku Iłowajska. W skład grupy, według zeznań zatrzymanych rosyjskich żołnierzy, weszły dywizjon artylerii, kompania zwiadu i logistyka, ogółem 350-400 osób, 30 pojazdów desantowych i inne pojazdy, łącznie 60. W czasie marszu dwa pojazdy odbiły się od grupy, zostały okrążone przez wojsko ukraińskie. Zatrzymani byli ubrani w mundury bez znaków rozpoznawczych”. Dane żołnierzy i zapis ich zeznań można obejrzeć m.in. tutaj: http://www.svoboda.org/content/article/26550561.html

Minister spraw zagranicznych Rosji z wystudiowanym kamiennym wyrazem twarzy oznajmił, że takie wiadomości są efektem wojny informacyjnej. Minister zapowiedział ponadto, że Moskwa organizuje kolejny konwój z pomocą humanitarną dla Donbasu.

Pierwszy biały konwój nie mógł się doczekać na zgodę Kijowa i kontrolę Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża i bez zezwoleń i kontroli wjechał na Ukrainę. Ile dokładnie kamazów przekroczyło granicę – nie wiadomo. Co wwiozły – też nie wiadomo. To było na odcinku granicy niekontrolowanym przez Ukraińców. Rosyjska telewizja pokazała, jak jakieś ciężarówki gdzieś rozładowują, może w Doniecku, może w Ługańsku, a może jeszcze gdzie indziej. W ciężarówkach były białe worki. Następnie po rozładunku ciężarówki ruszyły z powrotem do kraju. Strona rosyjska zapewnia, że puste. Strona ukraińska utrzymuje, że wywieziono w nich sprzęt, zdemontowane linie produkcyjne zakładów w Ługańsku. Może ciała zabitych rosyjskich żołnierzy. Może, może… Tak czy inaczej, na podstawie doniesień mediów trudno się zorientować, jak to z tym trojańskim konwojem było. Pierwszy konwój, który wjechał i wyjechał, stworzył ważny precedens: można jeździć, można wozić, co się chce. Rosjanie „woszli wo wkus” i zrobią teraz biały wahadłowiec, kursujący wedle uznania do Ługańska-Doniecka i z powrotem. O ile będzie to potrzebne. Zaczekajmy na wyniki rozmów w Mińsku.