„Jest Putin, jest Rosja. Nie ma Putina – nie ma Rosji” – stwierdzenie wiceszefa prezydenckiej administracji Wiaczesława Wołodina robi od wczoraj zawrotną karierę medialną. Wołodin kadził tak przymilnie szefowi podczas dorocznego forum „Wałdaj”, rytualnego zgromadzenia ekspertów, dziennikarzy i polityków, mającego poprawiać humor Putinowi. W ubiegłych latach na wałdajskie zjazdy przybywali ludzie znający Putina, ludzie uwielbiający Putina i ludzie ciekawi Putina (o zeszłorocznym zjeździe pisałam tu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/21/waldaj-nasz-powszedni/). Tegoroczny obrzęd – wbrew nazwie forum – odbywa się nie na Wałdaju, a w kochanym przez Putina Soczi. Organizatorzy dwoją się i troją, żeby wykazać, że i na ten zjazd przybyły zastępy znakomitych gości, że nie ma żadnej niechęci wobec władz Rosji, wszystko jak dawniej, „kochani, nic się nie stało”. Na liście przybyłych są nazwiska byłego premiera Francji, byłego ministra obrony Niemiec, kilku jeszcze i aktualnie szczerze oddanych politologów, którzy bez problemu przestąpili przez problem aneksji Krymu i nadal uwielbiają bossa. Jednym słowem – sami swoi.
Rosyjska prasa zaanonsowała, że tematem dyskusji Klubu Wałdajskiego będzie „wielobiegunowy świat, w tym sytuacja na Ukrainie”. Ostatniego dnia obrad na deser ma być podany sam szef w sosie własnym. Ciekawe menu, zwłaszcza to uparcie powracające danie „wielobiegunowy świat”, ulubiona koncepcja geopolityczna rosyjskich elit, oksymoron dyletanta, który z lekcji geografii urywał się regularnie do parku na piwo. Świat ma dwa bieguny i o ile wiem, nic się od epoki wielkich odkryć geograficznych w postrzeganiu tego zjawiska nie zmieniło. Wiele natomiast zmieniło się w światowym ładzie. Między innymi dzięki chuligańskim zagraniom przełożonego pana Wołodina.
Wróćmy do wiernopoddańczej deklaracji wspomnianego mówcy. „Nie ma Putina, nie ma Rosji”. Kiedyś w ZSRR na ulicach, zakładach pracy, płotach, jednostkach pływających i gdzie tylko wywieszano budujące cytaty z wodzów i hasła w rodzaju „Wszystko dla dobra człowieka” albo „Komunizm to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju” (nawiasem mówiąc to ostatnie hasło, wzięte z Lenina, przerabiano na wzór matematycznych równań: „Elektryfikacja kraju to władza radziecka minus komunizm” itp.). Wydaje się, że ten cytat z Wołodina jest wręcz wymarzony, by tę starą tradycję przywrócić. Pracownie socjologiczne miesiąc w miesiąc podają, że poparcie dla Putina wynosi osiemdziesiąt i więcej procent. Na swe niedawne urodziny Putin został Heraklesem i „Stalinem epoki cyfryzacji” w jednym flakonie, jak mówią Rosjanie. Kult wodza dociera do najbardziej zapadłych wiosek, najwyższy czas jakoś to usankcjonować.
Ale, ale… Gdy jedni z namaszczeniem śpiewają wodzowi hosannę, inni po kątach zadają zupełnie inne pytanie. I zadają je coraz częściej. „A co po Putinie?”.
W analizie „Rosja po Putinie, pięć kręgów piekieł dla następcy” moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (http://slon.ru/russia/rossiya_posle_putina_pyat_krugov_ada_dlya_preemnika-1155383.xhtml) pisze: „Polityczny reżim […] jest zależny od osoby lidera. Każdy model odejścia Putina zawiera poważne ryzyko destabilizacji i rozregulowania się mechanizmów istniejącego systemu. […] Nie wiemy, w jakich warunkach politycznych nastąpi zmiana władzy – czy w ramach porozumienia wewnątrz elit, w wyniku którego władzę przejmie lojalny wobec Putina następca, czy nowy lider wyłoni się w konkurencyjnym środowisku i przejmie władzę na zasadzie ułożenia się z Putinem. A może Putin przegra wybory, odejdzie sam albo zostanie obalony w rezultacie przewrotu. Choćby politolodzy nie wiem jak się starali, i tak nie uda się tego przewidzieć. Bo tego, jak będzie wyglądało jutro, nie wie sam Putin”.
Pytanie „Co po Putinie” powraca w komentarzu Juliana Hansa w „Sueddeutsche Zeitung” (http://www.sueddeutsche.de/politik/russlands-modernisierungsmangel-was-nach-putin-kommt-1.2174533): „Byłoby błędem uważać, że reżim jest stabilny, bo rankingi popularności Putina są wysokie. […] Ale tak samo błędne byłoby oczekiwanie na krach Putina. Nic nie wskazuje, że to, co nastąpi potem, będzie zgodne z ideami wolnego, pokojowo nastawionego i demokratycznego państwa. Wszystkie liberalne, demokratyczne siły zostały zmarginalizowane i zdyskredytowane. Poza rewanżystowskim krzykiem wielkiego mocarstwa nie ma żadnych dyskusji. Jeżeli reżim upadnie, nie będzie żadnej siły, która zdoła uratować kraj”. Co do przewidywania przyszłości Rosji – nic się nie zmieniło od lat. Nie ma takich mocnych, którzy byliby w stanie przewidzieć, jak potoczą się losy tego kraju. Jedno jest pewne: jak Alfred Hitchcock, Rosja potrafi trzymać wszystkich w napięciu.
Głosy w dyskusji „Co po Putinie” są w dużej części związane z niedawnymi wypowiedziami czołowych pozasystemowych opozycjonistów – Aleksieja Nawalnego i Michaiła Chodorkowskiego – w sprawie perspektyw oddania Krymu. Zapewnienia obu polityków, że nie oddadzą Krymu, sprowokowały wielu publicystów do polemiki i snucia prognoz, co dalej, co po Putinie.
Cytowany przez Radio swoboda ukraiński dziennikarz Nazarij Zanoz (http://www.svoboda.org/content/article/26646692.html) zadaje kilka pytań, na które, jak się zdaje, nie ma odpowiedzi: „Czy Rosjanie zadają sobie pytanie, co będzie dalej? Jak potoczą się losy ich kraju, kiedy upadnie reżim? Czy opozycyjnie nastrojona część społeczeństwa ma jakiś plan działania, w którym będzie powiedziane, w jaki sposób Rosja może się pozbyć statusu kraju-stacji benzynowej? Jak będą wyglądały stosunki ze światem?”. Chętnych do pisania manifestów i budowania alternatywnych platform politycznych jakoś na horyzoncie nie widać.
Antyputinista Aleksandr Goldfarb wybiega w przyszłość bez obciążeń: „W dniu X – nazajutrz po upadku Putina, najbardziej pożądanym produktem politycznym będzie nie #Krymnasz, a antyputinizm, władzę weźmie ten, kto pierwszy dobiegnie do mikrofonu i wypowie odpowiednie słowa”. Tak, no, ciekawe, kto ten dzielny, kto się zgłasza…
„Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte to moja młodość – komentuje popłoch wokół wypowiedzi Nawalnego i Chodorkowskiego i plany „po Putinie” bloger Anton Oriech – Do tej pory pamiętam to przykre uczucie, że czas dzień za dniem przepływa nam przez palce. Rzuciliśmy się na Stalina i pisaliśmy sążniste artykuły o koszmarach GUŁagu, nie zauważając, że półki w sklepach są puste i że ludzie nie o Stalinie myślą, a o tym, skąd wziąć żarcie. To nie było ani romantyczne, ani idealistyczne, to było realne życie, o którym nasi liberałowie nie chcieli myśleć. A dostawszy władzę w ręce, po prostu nie potrafili zrobić z niej użytku. Utonęli w hasłach o reformach i demokracji, a w rzeczywistości stali się bonami [niesprawiedliwej] prywatyzacji, co zakończyło się dojściem do władzy Władimira Władimirowicza. Obawiam się, że kiedy obecna władza upadnie (a do tego dojdzie na sto procent), nie będziemy mieli nic do zaproponowania w zamian. Będzie mnóstwo pięknych słów i całkowita niemożność wcielenia ich w życie. Rzucimy się, żeby oddawać Krym i tyle”.
Ktoś niedawno powiedział, żeby w Rosji zakazać pisania antyutopii, bo za szybko się sprawdzają. Znacznie częściej i szybciej niż prognozy politologów.
Na koniec tych niewesołych i jałowych futuryzmów wróćmy do cytatu z Wołodina, którym zaczęłam. Czy to tylko wazeliniarstwo urzędnika? Może jest w tym coś więcej? Tak jak w przypadku pojęcia „suwerenna demokracja” na określenie systemu postjelcynowskiego, tak i w przypadku pojęcia „Rosja Putinowska” przymiotnik jest ważniejszy niż rzeczownik i bardziej oddaje istotę pojęcia. Jeżeli Putin przestanie być władcą Rosji, to zniknie takie zjawisko jak „Rosja Putinowska” z jej systemem, modelem zarządzania, uczepionymi państwowej kasy oligarchami, budżetem biedniejącym wraz ze spadkiem cen na ropę, rozdętym wielkomocarstwowym ego, podkarmianym zbrojeniami. W tym sensie Wołodin ma rację – takiej Rosji już nie będzie. Wielkie pytanie polega na tym, jaki przymiotnik będzie jej towarzyszył.
Oświadczenie Striełkowa:
W chwili obecnej nieustannym potokiem napływają do mnie informacje na temat przygotowań do ofensywy sił zbrojnych Ukrainy i band tzw. „Gwardii Narodowej” na Donieck.
W ostatnich dniach przeciwnik gwałtownie zaktywizował działania swoich grup wywiadowczych, a także ataki artyleryjskie na pozycje powstańców, dzielnice mieszkaniowe i zakłady przemysłowe.
Masowo stosuje się ciężkie systemy rakietowe do prowadzenia ognia salwowego, artylerię dużego kalibru, a także rakiety taktyczne „Toczka-U”. Ofiary ludności w czasie tak zwanego „rozejmu” są wyższe niż w okresie aktywnych działań wojennych miesiąc temu. Dwa uderzeniowe ugrupowania przeciwnika, o wyraźnie ofensywny konfiguracji, nakierowane są na stolicę DRL ze strony północno – zachodniej i południowo-zachodniej.
Trzecie zgrupowanie, skoncentrowane w rejonie Debalcewo, może uderzyć na Szachtiorsk lub głębiej – na Krasnyj Łucz (pol. Czerwony Promień – od tłum.) i Antracyt, aby wyjść na granicę z Rosją przez najmniej bronione przez powstańców DRL i ŁRL obszary i bezzwłocznie wziąć ją pod kontrolę, odcinając powstańców od wszelkiego zaopatrzenia.
Jeśli wszystkie zebrane przez stronę ukraińską siły zostaną jednocześnie i zdecydowanie rzucone do walki, to liczebnie małe, słabo uzbrojone i źle dowodzone jednostki pospolitego ruszenia bez bezpośredniej pomocy rosyjskiej zostaną szybko rozbite i Noworosja przestanie istnieć, zaledwie po narodzeniu się.
Na podstawie posiadanych przeze mnie danych, jak również informacji i analizy kompetentnych specjalistów, prognozuję, że atak wojsk ukraińskich zostanie skierowany przede wszystkim na zdobycie bezpośrednio miast Doniecka i Makiejewki, aglomeracja których jest największą i najważniejszą w regionie.
Powodem do natarcia może być każda prowokacja, które kijowska junta nauczyła się organizować po mistrzowsku. Atak może być tylko szybki i zdecydowany, skierowany na szybkie osiągnięcie wyniku, ponieważ w przeciwnym razie traci on wszelki sens. Strona ukraińska doskonale rozumie, że jeśli operacja zostanie zahamowana, to zaistnieje duże prawdopodobieństwo interwencji Rosji.
Zdobyć Donieck lub przynajmniej jego część jeszcze przed tym, nim rząd rosyjski podejmie decyzje o interwencji, – oto zadanie Sił Zbrojnych Ukrainy. A później będzie można ogłosić jednostronne zawieszenie broni i zwrócić się do USA i Europy z oświadczeniami o gotowości rozwiązania konfliktu środkami pokojowymi.
Najważniejsze – to nie dać rosyjskiemu rządowi czasu do podjęcia adekwatnej decyzji. A o tym, żeby do ostatniej chwili wstrzymywać wojskową odpowiedź na agresję ukraińską, powinny zatroszczyć się te same osoby, które niedawno wstrzymały ofensywę na Mariupol, opuszczony już przez jednostki ukraińskie.
Krótko mówiąc, Kijów postanowił zaryzykować – szybko uderzyć, a następnie ponownie zmienić się w „gołąbka pokoju”, ale już na własnych warunkach (ponieważ bez Doniecka, lub ze stolicą, rozdzieloną linią frontu, o żadnej suwerenności Noworosji nie może być mowy). Jeśli ten plan zostanie z powodzeniem zrealizowany, to będzie to największa klęska militarno-polityczna Federacji Rosyjskiej po 1991 roku i spowoduje ona poważne wewnętrzne wstrząsy polityczne.
W związku z tym zwracam się z prośbą do przedstawicieli wszystkich służb rosyjskich, kontrolujących warunki wykonywania umów, zawartych w Mińsku: o zwrócenie uwagi na plany ukraińskich oddziałów karnych i poinformowanie Prezydenta o możliwych skutkach ich realizacji dla narodu rosyjskiego Donbasu i dla Rosji.
Igor Striełkow
„Jeśli wszystkie zebrane przez stronę ukraińską siły zostaną jednocześnie i zdecydowanie rzucone do walki, to liczebnie małe, słabo uzbrojone i źle dowodzone jednostki pospolitego ruszenia bez bezpośredniej pomocy rosyjskiej zostaną szybko rozbite i Noworosja przestanie istnieć, zaledwie po narodzeniu się.”
Czy to aby tylko prawda? Oby słowa pana Striełkowa zamienily się w złoto! W razie takiego obrotu sprawy slubuje uroczyście zapalić swiatelko w cerkwi Marii Magdaleny na warszawskiej Pradze:))))
O tak, niech zamienia sie w zloto slowa Strielkowa, niech ruska dzicz Donbasu posmakuje sprawiedliwej kary od banderowskiej junty kijowskiej. Niech osiedla mieszkalne Donbasu plona, wszak sami sa sobie winni, chcieli niezaleznosci od Kijowa, durne kacapy, niech zdychaja, Pani Kalina zapali swieczke…
Wszystkiemu winien Putin i jego rezim. Zatrwozeni dziennikarze ostrzegali caly swiat przed agresja rosyjska na Ukrainie, gdzie Putin osobiscie z kalacha i na koniu bez koszuli ustrzelil azjatycki aeroplan.
Katastrofe na lotnisku Wnukowo, jak podala wnikliwa prasa, przygotowaly ruskie oligarchy, ktore chcialy skompromitowac Putina, bo go nie lubia.
Putin ukradl podstepnie Krym i tak sterroryzowal mieszkancow, ze zaden nawet nie pisnal jak sie nagle i niespodziewanie znalezli na ruskim terytorium.
Za te kradziez Krymu cala polska prasa oburzona tym niespotykanym zlodziejstwem na skale miedzynarodowa domagala sie sankcji wobec wszystkich obywateli rosyjskich, zeby na drugi raz dobrze sie zastanowili na kogo maja glosowac.
Sluszny gniew ogarnal nieznana nikomu ale szczerze oddana sprawie polskiej wielkiej patriotce, zdolnej choc jeszcze niedocenionej dziennikarce, niejakiej pani Stankiewicz ktora wlasna piersia obronilaby rodzine dziennikarska, gdyby tylko nie nawalily aparaty podsluchowe na Kremlu, gdzie kombinowano juz spisek gazowy od dawna. A zaczeto od Ukrainy, poprzez Swinoujscie, no a teraz Katowice.
Kobieca intuicja slusznie podpowiada pani Stankiewicz przyczyne zamachu, bo wszyscy pamietaja, co sie stalo z Politkowska, a wine za wybuch gazu ponosza osobiscie Rosjanie i Putin, nastepcy sowietow, ktorzy nie zadbali o modernizacje Stalinogrodu, a ruska agentura pomogla rodzinie dziennikarskiej otrzymac przydzial na mieszkanie w kamienicy przeznaczonej do rozbiorki.
No ale co sie dziwic pani Sherlock, skoro ani umyslem ani talentem medialnym nie odbiega od sredniej krajowej: Przeciez nasze dziennikarskie talenty maja sluzyc wiernie polskiej racji stanu i zycia ponad ten stan holoty na stanowiskach…
Pisze Pan świeta prawde, Panie Marku:)) Róznica miedzy nami jest taka, ze co Pana martwi, mnie cieszy. Stad pański trud na forum idzie w gwizdek:))