Archiwum autora: annalabuszewska

W metrze ukazał się Stalin

1 kwietnia. W mowie potocznej nazywa się ten dzień Dniem Durnia. I nie do końca wiadomo, czy durniem jest ten, którego wkręcają, który uwierzy, że ma białe plecki albo urwany guzik, czy może ten, który te niewybredne żarciki sobie z ufnych bliźnich stroi. Czytanie doniesień agencyjnych i gazet tego dnia to chodzenie po polu minowym. Każda redakcja stara się wymyślić jakąś wiadomość, która wygląda prawdopodobnie, a jest fałszywką, na ogół zabawną, czasem złośliwą, a czasem kompletnie beznadziejną. Niektórzy świetnie się przy tym bawią. Niektórzy zgrzytają zębami.

Tegorocznym hitem rosyjskiego Prima Aprilisu było poinformowanie o tym, że na stacji moskiewskiego metra Arbatskaja odpadł kawałek tynku ze ścianki. I proszę sobie wyobrazić, że miejsce po tym tynku, któren odpadł, miało kształt mapy Rosji wraz z odzyskanym Krymem. Ale to jeszcze nie wszystko: w tym „okienku” ukazała się stara mozaika z podobizną Józefa Wissarionowicza Stalina. No, cud prawdziwy, sam Stalin się ukazał na ścianie stacji metra i patrzy na pędzące przed siebie tłumy, a oczy ma takie dobre, takie dobre. Boki zrywać, nieprawdaż? (https://twitter.com/sikorochka/status/715822565898452992). Inni żartownisie dodawali jeszcze: a na Łubiance widziano Berię.

Żarcik pewnie się bardzo spodobał wielu osobom. Według ostatniego sondażu ośrodka badań socjologicznych Centrum Lewady, Stalin przeżywa prawdziwy renesans. W marcu 2016 r. 54% badanych pozytywnie oceniło wodza. Tyleż respondentów uważa go za mądrego przywódcę, pod którego rządami ZSRR rozkwitł. Jednocześnie dwie trzecie pytanych nazwało Stalina tyranem, który ponosi winę za zamordowanie milionów niewinnych ludzi. Połowa badanych nazywa represje stalinowskie zbrodnią. W sondażu wykazano, że rośnie liczba tych, którzy uważają, że represje były polityczną koniecznością.

Jako primaaprilisowy kawał powszechnie przyjęto wiadomość o podpisaniu przez prezydenta Putina planu walki z korupcją na najbliższe dwa lata. Przecież korupcja jest nieodzownym elementem systemu, jakże to tak bez korupcji. Nikt by nie wiedział, co robić, jak postępować, jak żyć. Owszem, władza od czasu do czasu ogłasza plany walki z korupcją, od czasu do czasu odbywają się pokazowe chłosty tych, którzy mieli pecha i wpadli pod kosiarkę. Ale o uleczeniu systemu z tej choroby tak na poważnie nikt nie myśli. Urzędnicy straciliby rację bytu, cała wierchuszka – sens sprawowania urzędów. Bez renty korupcyjnej nie byłoby z czego płacić za pałace, wille czy apartamenty na znienawidzonym zgniłym Zachodzie, nie byłoby z czego odpalać kieszonkowego dzieciakom, które kształcą się na tymże Zachodzie w elitarnych szkołach, w których czesne kosztuje tyle, ile niezbudowana droga z miasta N do miasta M itd.

Na koniec jeszcze raz powołam się na badania Centrum Lewady. Wynika z nich, że 85% Rosjan gotowych jest cisnąć bekę z przyjaciół i znajomych, ale już tylko 8% z szefów, zaledwie 4% ze znanych polityków. Kategorycznie nie zgadza się na żarty ze świętych swojej religii 48%, innych religii – 40%, z polityków swojego kraju nie chce się podśmiewać 20%, z polityków obcych – 14% (dla porównania pięć lat temu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/04/01/smiech-i-polityka/).

Przeglądałam dziś przez cały dzień zasoby Twittera i FB w poszukiwaniu okolicznościowych dowcipów. Niewiele tego było. W tym roku Prima Aprilis w Rosji był raczej smutny i refleksyjny niż filuterny i skrzący się finezyjnym, beztroskim humorem. Jakie czasy, takie żarty.

Palmyranasz i rosyjski Rambo

30 marca. Od wielu dni rosyjska telewizja na wszystkich kanałach dmie mocno w rożki zwycięstwa: oto ze starożytnego miasta Palmyry wyparte zostały oddziały barbarzyńców z tzw. Państwa Islamskiego. Wojska rządowe Asada przy wsparciu rosyjskiego lotnictwa (jak się okazuje, nie za wiele wycofali) weszły do miasta, znajdującego się przez wiele miesięcy we władaniu wandali, niszczących bezcenne zabytki, siejących terror. Powodów do zadowolenia jest kilka. Już samo to, że wspierany przez Kreml polityk odnosi na froncie sukcesy. Poza tym, ocalono przynajmniej część eksponatów we wspaniałym muzeum, nad którym znęcali się degeneraci z PI. Podanie ludowi na tacy sukcesu może trochę podpompować flaczejący ostatnio ranking Putina.

Kremlowska buchalteria stara się pokazać po stronie zysków z operacji syryjskiej mnóstwo plusów, a po stronie strat – zero. Ale ten rachunek jest znacznie bardziej skomplikowany i niejednoznaczny. Nie znamy protokołów z posiedzeń Rady Bezpieczeństwa FR, na której Putin podejmował z najbliższymi współpracownikami decyzje o włączeniu się Rosji do rozgrywki na Bliskim Wschodzie. Nie wiemy zatem, jakie były rzeczywiste cele militarnego wejścia do gry. Możemy się jedynie domyślać. Znamy cele deklarowane – pokonanie tzw. Państwa Islamskiego, powstrzymanie jego marszu na Rosję już na dalekich rubieżach. Czy to się udało? Np. wczoraj i dziś doszło do ataków na policję w Dagestanie (w zamachach zginął jeden policjant, kilku zostało rannych), przyznało się do nich Państwo Islamskie (brak oficjalnego potwierdzenia). Dzisiaj w Moskwie zatrzymano kilku gości, którzy prowadzili werbunek do sił Państwa Islamskiego. W Moskwie, nie na dalekich rubieżach, nie na niespokojnym ciągle Kaukazie. Media donoszą, że „obywatele Rosji przelali terrorystom miliony rubli na „wojnę z niewiernymi”. Więc chyba jednak nie odrzucono islamistów od terytorium Rosji, jak to było w oficjalnym planie. Dalej: czy wysadzenie samolotu wiozącego rosyjskich turystów z Egiptu nie było odwetem za interwencję Rosji w Syrii, czy ludzie, którzy wtedy zginęli, nie są ofiarami polityki Putina, który cynicznie walczy o miejsce przy lepszym politycznym stole?

Informacje o bojowych ofiarach też są wstydliwie wypierane i z medialnego pola, i ze społecznej świadomości. Hybrydowa wojna – hybrydowy honor.

We wczorajszym wydaniu petersburskiej gazety „Fontanka” (http://www.fontanka.ru/2016/03/28/171/) czytamy: „Straty Rosji w Syrii to dziesiątki zabitych. Ale biuro prasowe ministerstwa obrony nie kłamie, zaprzeczając – ci bojownicy nie należą do ewidencji resortu”. To żołnierze prywatnej firmy Wagnera. Ciekawostką jest to, że za bojowe zasługi na syryjskim (a także ukraińskim) froncie panowie od Wagnera otrzymują całkiem urzędowe ordery, decyzje o ich przyznaniu podpisuje osobiście prezydent Putin.

Jak piszą autorzy opracowania, firma Wagnera oficjalnie nie istnieje. Nie ma bowiem podstaw prawnych, na mocy których można byłoby zarejestrować firmę mającą w swej dyspozycji transportery opancerzone czy haubice (podstaw prawnych nie ma, bo władze obawiają się – jak powiedział szczery Żyrinowski – że takie rejestrowane i istniejące w ramach prawa prywatne armie mogłyby przejść do partyzantki i zagrozić władzom).

Ale taka firma istnieje i działa bez przeszkód. Na jej czele stoi doświadczony pies wojny posługujący się pseudonimem Wagner. Pod jego dowództwem od 2013 r. działał tak zwany Korpus Słowiański. W 2014 r. był na Krymie, potem w obwodzie ługańskim. A od jesieni ubiegłego roku – w Syrii.

Dziennikarze „Fontanki” przyjrzeli się bliżej działalności korpusu. Wagner to, wedle ich enuncjacji, podpułkownik rezerwy Dmitrij Utkin, lat 46, zawodowy wojskowy, służył w specnazie (według innych źródeł – w GRU), potem pracował dla Moran Security Group, ochraniającej statki przed piratami. W 2013 r. wziął udział w nieudanej ekspedycji, mającej na celu wsparcie Asada w Syrii. Po powrocie z niesławnej wyprawy Wagner zaczął działać na własny rachunek, sam zorganizował „prywatną firmę wojskową Wagnera”. Pseudonim wybrał nieprzypadkowo – to hołd dla ulubionego kompozytora Hitlera, Utkin wielbi Trzecią Rzeszę (po Ługańsku paradował w niemieckim hełmie). Obecnie przebywa bądź w Syrii, bądź w obozie treningowym Molkino (Kraj Krasnodarski).

Kto walczył pod komendą Wagnera? Jak wynika z dziennikarskiego śledztwa „Fontanki”, np. Kozacy albo ludzie werbowani na Bałkanach.

Ilu ich było, ilu zginęło? Dziennikarze przyjrzeli się jednej kompanii, która walczyła w Syrii od września do grudnia ub.r. Spośród 93 ludzi zaledwie jedna trzecia powróciła do kraju – reszta zginęła lub została ranna. Najkrwawsze boje zaczęły się w roku 2016 pod Palmyrą. Nie udało się ustalić, ilu konkretnie żołnierzy Wagnera tam walczyło – może czterystu, może sześciuset. Jak walczą? „Fontanka” cytuje wypowiedź jednego z byłych podkomendnych Utkina-Wagnera: „Idziemy na pierwszy ogień, naprowadzamy lotnictwo, artylerię, staramy się wyprzeć przeciwnika. Za nami wchodzi asadowski specnaz, za nimi ekipy telewizyjne z Rosji”.

Ile zarabiają? 240 tysięcy rubli miesięcznie. To świetne pieniądze, więc chętnych jest znacznie więcej niż miejsc.

Oficjalnie rewelacji opisanych w „Fontance” brak. Ale przecież taki sukces jak zdobycie Palmyry musi mieć swojego bohatera. Do tej roli został wytypowany 25-letni Aleksandr Prochorienko, którego nazwano „rosyjskim Rambo” (http://eadaily.com/ru/news/2016/03/29/russkiy-rembo-vyzvavshiy-ogon-na-sebya-v-sirii-eto-sasha-prohorenko-iz-orenburga). Według oficjalnej wersji, oficer został zabity podczas wykonywania specjalnego zadania polegającego na naprowadzaniu rosyjskich samolotów z bazy w Chmejmim na pozycje przeciwnika wokół Palmyry. Rosyjskie ministerstwo obrony potwierdziło, że w walkach w Syrii zginęło w czasie trwania operacji sześciu rosyjskich wojskowych. Szóstym był właśnie wspomniany Rambo.

Putin polecił rosyjskiemu ministerstwu obrony okazać wszechstronną pomoc w rozminowaniu Palmyry. Zaraz też rozległy się głosy, że Rosja chętnie weźmie udział w odbudowie miasta. „Cóż za świetny powód do rozpiłowania budżetu” – zakrzyknęli zaraz komentatorzy w sieci. „Zlecenie dostanie Rotenberg [bliski współpracownik Putina, który zrobił kokosy na zamówieniach rządowych] i zbuduje do Palmyry most, który powinien zbudować na Krym”. „Ci rosyjscy wojskowi, którzy zostali wycofani z Syrii, teraz powrócą, aby rozminować Palmyrę”.

Tak czy inaczej to doskonały powód, aby wycofując się z Syrii, nadal tam pozostać.

Mały reset marcowy

25 marca. Ostatnie rosyjskie zabiegi wokół Syrii sprowadziły do Moskwy sekretarza stanu Johna Kerry’ego. Wszyscy zwrócili uwagę na wielką tekę, jaką ze sobą przytargał.

Moskwie udało się doprowadzić do zawieszenia broni w Syrii na swoich warunkach – przymusiła ona do zamilknięcia armaty ugrupowań opozycyjnych, a sobie i armii Asada pozostawiła prawo do bombardowań i innych działań zbrojnych „w razie potrzeby”. Potrzeba, jak się okazuje jest, i to niemała. Wczoraj nadeszły informacje o śmierci oficera rosyjskiego specnazu pod Palmirą (według innych źródeł, zginęło kilku Rosjan, którzy byli najemnikami, zwerbowanymi przez prywatną agencję). O miasto trwają od kilku dni intensywne walki, siły Asada donoszą, że są bliskie zdobycia tego ważnego ośrodka.

Kerry przyjechał, aby z ministrem spraw zagranicznych Ławrowem i prezydentem Putinem ustalić dalsze kroki. Według enuncjacji prasowych, Kerry został przysłany, by dowiedzieć się od Rosjan, dlaczego wycofali swoje siły (częściowo) z Syrii. Bo istniały obawy, że teraz Moskwa zechce je wysłać na Ukrainę. Sądząc z enigmatycznych, ale optymistycznych wypowiedzi Kerry’ego, został on w tym względzie uspokojony. Chyba tym razem nie było zresztą powodów do niepokoju.

Po spotkaniu podano, że i Rosja, i USA będą dążyć do zorganizowania bezpośrednich rozmów pomiędzy syryjską stroną rządową a opozycją. W trakcie tych rozmów ma zostać ustalony kalendarz okresu przejściowego przed przyjęciem konstytucji, wyborami etc. Rosja nadal trwa jednak przy Asadzie, którego Stany nadal chcą się pozbyć. W tym miejscu węzełek się zaciska.

Sprawa syryjska była przygrywką albo, jak wolą niektórzy komentatorzy, taranem, który umożliwił Putinowi przełamanie izolacji międzynarodowej, w jakiej znalazł się on po aneksji Krymu i interwencji na wschodzie Ukrainy. Teraz negocjacje dotyczące uregulowania sytuacji w Syrii są wykorzystywane przez rosyjską dyplomację do poszerzania obszarów „do obowiązkowego obgadania” w szerszym gronie. Tym obszarem numer jeden pozostaje Ukraina. Przy tym ukraińskim stole Rosja chce dyktować swoje warunki. Stany odpowiadają, że może częściowo zdejmą sankcje z Rosji, jeśli porozumienia mińskie zostaną w pełni implementowane. Czy zostaną? Kiedy? Jednym z punktów jest odzyskanie kontroli przez Kijów nad granicą z Rosją. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że to Himalaje. Uszczelnienie granicy odznaczałoby odcięcie separatystów od źródeł broni, specjalistów wojskowych, wreszcie pomocy finansowej z Rosji. Ograniczyłoby to Rosji możliwość wpływania na sytuację w Donbasie, a zatem i na Ukrainie. A przecież plan powstrzymania Ukrainy w jej deklarowanym marszu na Zachód, w stronę UE i NATO, zakłada rozjątrzanie sytuacji na tych terytoriach, a nie uregulowanie sytuacji, odbudowę i święty spokój.

Teraz najwidoczniej i ze strony Rosji, i ze strony USA mamy fazę nawijania makaronu na uszy, jak najczęstszych kontaktów, kontrolowanego rozluźniania atmosfery. Na razie bez zasadniczych zmian i zobowiązań.

Jak wspomniałam na wstępie, Kerry miał ze sobą wypchaną tekę. Co w niej miał – nie wiemy. Tego dowiedział się podobno tylko sam Putin. Ale co zobaczył? Nie wyjawił.

Kerry upomniał się na Kremlu o Nadiję Sawczenko, skazaną na 22 lata łagru w ustawionym politycznym procesie za rzekome spowodowanie śmierci rosyjskich dziennikarzy podczas walk w Donbasie w 2014 r. Kreml ze swej strony położył na stole los dwóch Rosjan, którzy siedzą w amerykańskich więzieniach: „handlarza śmiercią” Wiktora Buta i handlarza narkotykami pilota Konstantina Jaroszenki. A Putin oświadczył, że o uwolnieniu/wymianie Sawczenko będzie można porozmawiać „w odpowiednim czasie”.

Równolegle o podjęciu kroków na rzecz uwolnienia Sawczenko rozmawiali telefonicznie Petro Poroszenko i wiceprezydent Joe Biden. Obaj potępili skazanie ukraińskiej pilotki przez rosyjski sąd i ustalili, że będą działać. Ale kartę Nadii Sawczenko trzyma w rękawie Putin i to on podejmie decyzję.

Słowo klucz na najbliższy czas w stosunkach Rosji ze światem to wymiana. Kogoś się wymieni na Sawczenko, coś na coś się wymieni z USA w Syrii albo na Ukrainie. Albo tylko się powie, że coś się da, w czymś ustąpi, a jak będzie naprawdę, to się jeszcze zobaczy.

Wychodzimy, ale zostajemy

17 marca. Najpierw była długa nocna narada u Putina – Rada Bezpieczeństwa obradowała o sytuacji ogólnej, ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji gospodarczej. Komentatorom nie umknęła okoliczność, że bliski krąg współpracowników prezydenta obraduje pod osłoną nocy, w stalinowskich tradycjach – noc wszakże była ulubioną porą wytężonej pracy umiłowanego Ojca Narodów. Według oficjalnych komunikatów głównym tematem były kwestie ekonomiczne. Minęły cztery dni i znowu Putin zwołał naradę i też w porze dobranocki. Tym razem w gabinecie zasiadło tylko dwóch ministrów – obrony Siergiej Szojgu i spraw zagranicznych Siergiej Ławrow. Zebrani byli spięci. Spektakl, który rozegrał się przed kamerami, nie wyglądał na dobrze przygotowany. Wszyscy trzej smutni panowie mieli do powiedzenia ciekawe i w gruncie rzeczy radosne rzeczy: sprawy w Syrii przybrały znakomity obrót, oznajmili, zakładane cele zostały osiągnięte, mamy zawieszenie broni dzięki zabiegom rosyjskiej dyplomacji, cele tzw. Państwa Islamskiego zostały z powodzeniem zaatakowane i zniszczone, Asad wzmocniony, można wracać do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. „Polecam częściowe wycofanie rosyjskiego kontyngentu wojskowego z Syrii” – rzucił Putin. Nikt się tego nie spodziewał.

Wydawałoby się, że ogłoszeniu sukcesu w wojnie powinny towarzyszyć fanfary zwycięstwa, oczy autorów tego sukcesu powinny płonąć zadowoleniem, tymczasem panowie byli smutni „jak kondukt w deszczu pod wiatr”.

Wieczorowa pora, jaką niestandardowo wybrano na ogłoszenie komunikatu o wycofaniu części kontyngentu, może wskazywać, że adresatem tej szczęsnej wieści był Biały Dom. Na drugiej półkuli właśnie wstawał nowy dzień.

Czemu tak nagle Putin zdecydował się na ograniczenie kontyngentu? Powodów jest kilka. Niektóre można sformułować, inne pozostają w sferze zasłoniętej dla oczu postronnych. I może właśnie te ostatnie są decydujące. Po kolei. Pierwsze tygodnie po ogłoszeniu operacji lotniczej w Syrii i nieustannym bębnieniu w telewizji o deklarowanych osiągnięciach rosyjskiego lotnictwa wojskowego rankingi poparcia dla Putina nieco się podniosły, w społeczeństwie udało się zbudować przekonanie, że Rosja wraca jako główny gracz do światowej rozgrywki politycznej. Znowu jesteśmy wielcy, znowu się z nami liczą, ura! W imię odzyskania statusu wielkiego mocarstwa warto pójść na wyrzeczenia – podpowiadała propaganda. Ale ile można oglądać relacje z nalotów na domniemane cele terrorystów, gdy w lodówce hula wiatr. To przestało działać jako środek uspokajający społeczne niezadowolenie. Zwłaszcza że przecież militarna zabawa – choćby i daleko od granic – kosztuje i to niemało. Nie bez kozery wspomniałam o tajemniczej nocnej naradzie o kwestiach gospodarczych. Być może podczas tego posiedzenia podliczono przychody i rozchody i okazało się, że jeszcze gdzieś trzeba przyciąć, bo naprawdę budżet się nie dopina. W budżecie założono średnią roczną cenę ropy 50 USD za baryłkę, tymczasem w styczniu i lutym ceny były znacznie poniżej tej wartości. Teraz nic nie wskazuje, aby ropa miała znacznie odbić w górę. Pieniędzy zaczęło brakować. Może te wyliczenia miały jakieś znaczenie dla podjęcia decyzji o wycofaniu części wojska z Syrii, a może nie. Dotychczas było tak, że na wielkich politycznych celach nie oszczędzano – nie liczono się z kosztami anektowania Krymu, rozpętania wojny na wschodzie Ukrainy, zaczepnych lotów w pobliżu przestrzeni powietrznej państw NATO itd.

Popatrzmy na to, co Putin z Syrii wycofuje, a co zostawia. Wycofał w świetle kamer i z wielkim przytupem samoloty szturmowe i bombowce. Do kraju powróciły łącznie cztery grupy maszyn. Nie wiemy dokładnie, jak liczne było zgrupowanie – może kilka tysięcy wojskowych, może więcej. Nie wiemy też dokładnie, ilu rosyjskich wojskowych pozostanie. Na pewno nie zostaną wycofani doradcy, przydzieleni armii Asada. Na pewno pozostanie obsługa dwóch baz – morskiej w Tartus i powietrznej w Chmejmim. Na pewno na dyżurze pozostaną okręty marynarki wojennej na Morzu Śródziemnym i Kaspijskim. Pozostanie S-400 dla powstrzymywania ewentualnych zapędów Turcji. A wycofane samoloty w razie czego mogą szybko powrócić i znowu zaatakować antyasadowską opozycję, jeżeli rozmowy pokojowe w Genewie ułożą się po nie myśli Moskwy i jej faworyta. To wycofanie jest nawet nie tyle częściowe, ile pozorne, żeby nie powiedzieć hybrydowe.

Trwa zawieszenie broni, które wszelako nie przewiduje przerwania ataków na cele tzw. Państwa Islamskiego. Putin znów przymierza swoją ulubioną szatę gołębia pokoju. Przecież takiemu zwycięskiemu cezarowi nikt nie będzie np. wypominał, że w bombardowaniach prowadzonych przez dzielnych rosyjskich sokołów zginęli syryjscy cywile. Propaganda będzie teraz utrwalać hasło, że rosyjski kontyngent ma obecnie do wypełnienia cele pokojowe, a nie wojenne. Choć tak naprawdę Putinowi wcale nie chodzi o to, aby konflikt zakończyć. To wygodne narzędzie do rozgrywki z Zachodem i aktorami regionalnymi, przede wszystkim Iranem i Syrią. Znowu ustawiamy figury, od nowa gramy, zmieniamy dekoracje, stawiamy nowe cele, choć tamtych poprzednich (walka do pełnego zwycięstwa nad tzw. Państwem Islamskim i terroryzmem) nie osiągnęliśmy. „Die Welt” napisał: „to, że Putin wycofuje się teraz, zanim Państwo Islamskie zostało pokonane, świadczy o jednym: że deklarowany cel wcale nie był celem rzeczywistym operacji w Syrii”. To wiemy nie od dziś. Chodziło o wzmocnienie Asada i to się udało. Putin chciał tym samym powiedzieć Obamie, że nie podoba mu się amerykańskie popieranie ruchawek prowadzących do zmiecenia władz poszczególnych państw. I dlatego Rosja będzie popierać władze, choćby to byli krwawi dyktatorzy jak Asad.

Mamy zapewne do czynienia z kolejną próbą Putina przymuszenia reszty partnerów do rozmów na warunkach Rosji, pod innym szyldem. No i jeszcze Putin chce zadać Zachodowi szalenie ważne pytanie – czy ktoś, kto niesie pokój, nie zasługuje na to, aby wreszcie zdjąć z niego sankcje? Ale czy wszyscy uwierzą w niepokalaną reputację Rosji i rzeczywiście zapomną wszystkie jej wojenne grzechy i to nie tylko te na Bliskim Wschodzie?

Żyć nie umierać

12 marca. Nagle podniesiony szum wokół tajemniczej śmierci zapomnianego już nieco pretorianina putinizmu Michaiła Lesina nie ucicha. Na powierzchnię wypływa coraz więcej ciekawych okoliczności. Poprzedni wpis zakończyłam wątpliwością, czy Lesin faktycznie zmarł 5 listopada 2015 roku. I oto przed chwilą czytam sensacyjną publikację Fundacji Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego: Lesin czterdzieści dni po swojej śmierci opuścił terytorium USA. Pasjonujący thriller polityczny w odcinkach.

Popatrzmy na tę publikację Nawalnego z bliska (https://navalny.com/p/4764/). „Fundacja Walki z Korupcją przyglądała się Michaiłowi Lesinowi. Był (a być może nadal jest) jednym z najpotężniejszych i czyniących największe szkody mistrzów korupcji. Kradł wszystko wokół w ścisłej współpracy z pozostałą putinowską mafią. To, co ukradł, wywoził i inwestował w USA. Szukaliśmy jego nieruchomości. Jako pierwszy opowiedziałem, że amerykańskie organy wszczęły wobec niego postępowanie w sprawie prania brudnych pieniędzy. Zbieraliśmy materiały”.

Fundacja ma w tym dużą wprawę. Nawalny i jego współpracownicy wyszukali w źródłach otwartych wiadomości o tym, jak wiele osób z rosyjskiej wierchuszki przygotowało sobie na wszelki wypadek miłe apartamenty w Miami, których nie wpisało do deklaracji majątkowych. Nawalny ujawnił sprawnie działający mechanizm. W kraju czynownicy grzmieli w mediach na skorumpowanych zwyrodnialców, odsądzali od czci i wiary Zachód, a po cichu lokowali w centrum światowego zła „spiłowane” kochającemu społeczeństwu pieniądze. Lesin był w szpicy tego procesu.

W publikacji Nawalny zwraca uwagę na dziwne okoliczności pogrzebu czy też rzekomego pogrzebu Lesina w Los Angeles. „Ani jednego zdjęcia, żaden z przyjaciół, których Lesin miał setki, nie przybył”. Tylko członkowie rodziny, dwa, trzy wieńce na krzyż. Cztery miesiące milczenia i nagle władze amerykańskie wypuszczają balonik próbny: na ciele Lesina odkryto ślady pobicia, być może te obrażenia przyczyniły się do śmierci. „Wszystko to bardzo przypomina inscenizację, mającą na celu objęcie Lesina przez FBI programem ochrony świadków” – konstatuje Nawalny. Lesin dużo wiedział, na pewno to są rzeczy szalenie ciekawe dla amerykańskich służb.

Wisienką na torcie dociekań Nawalnego jest zdjęcie dokumentów Lesina, świadczące o tym, że przekroczył on granicę USA 15 grudnia 2015 roku, czyli półtora miesiąca po śmierci w Waszyngtonie. W każdym razie granicę przekroczył ktoś legitymujący się paszportem Lesina.

We wczorajszym „Kommiersancie” ukazał się wywiad z człowiekiem, który przedstawiony został jako przyjaciel Lesina. Niejaki Siergiej Wasiljew (http://www.kommersant.ru/doc/2935611) opowiedział, że Lesin miał w ostatnim okresie życia problemy z alkoholem. Do Waszyngtonu Lesin pojechał z Los Angeles na spotkanie z Piotrem Awenem, jednym z najbogatszych rosyjskich biznesmenów. No i Misza, sprawozdaje Wasiljew, narąbał się jak drwal, przyjaciele próbowali go zatrzymać, ale on wyszedł, i wziął, i sobie zamieszkał sam oddzielnie w hotelu Dupont (chociaż to nie był hotel dla ludzi o tak grubym portfelu, jakim dysponuje Lesin; ponadto w wielu doniesieniach pojawia się informacja, że był to hotel cieszący się sławą domu schadzek dla gejów), i tam się raczył zakupionym w sklepie alkoholem. „No i tam się wszystko stało” – wieczorem krytycznego dnia do pokoju Lesina wszedł pracownik ochrony hotelu, zobaczył, że gość leży pijany, chciał go podnieść i położyć na łóżku, ale gość stawiał opór, więc agent wyszedł i tak go zostawił. Wasiljew twierdzi, że był na pogrzebie Lesina w Los Angeles. Na dobrą sprawę nie wiemy, kogo tam pochowano.

Dziwny wywiad. Przeprowadził go dziennikarz Andriej Kolesnikow pracujący w zespole, który ma dopuszczenia do prezydenta, to znaczy jeździ z prezydentem, robi wywiady z prezydentem i tak dalej. Skąd nagle prezydencki dziennikarz, ulubiony podobno pismak samego Putina, obsługujący prasowo głowę państwa schodzi z tych szczytów i robi wywiad z panem Nikt, który opowiada mętne bajki. Trudno się uwolnić od wrażenia, że coś jest tu szyte, a nici są splątane i plączą się coraz bardziej.

Głos w sprawie nowych okoliczności związanych ze zgonem Lesina zabrał oficjalnie rosyjski MSZ, temat omawia rosyjska telewizja. Strona rosyjska domaga się od strony amerykańskiej wyczerpującej informacji. Może to nie jest ostatni odcinek tego pasjonującego serialu.

Tępe narzędzie

10 marca. To było już dawno i niewiele osób o tym pamięta. Zresztą, to było daleko, za wielką wodą, kto by się tym przejmował. W nocy z 5 na 6 listopada 2015 roku w hotelu Dupont Circle w Waszyngtonie zmarł pewien Rosjanin. Wcześniej nie chorował, nie skarżył się ani na serce, ani na głowę. Michaił Lesin w chwili śmierci miał 57 lat. Prezydent Putin przekazał rodzinie wyrazy głębokiego współczucia i wyraził się o zmarłym z szacunkiem i sympatią.

W przeszłości Lesin był w kraju znany – na dziejowym zakręcie od Jelcyna do Putina, w latach 1999-2004 był ministrem ds. mediów, walnie przyczynił się do ustanowienia monopolu grupy trzymającej władzę nad polem medialnym. Ostrym akcjom przeciwko środowisku dziennikarskiemu i magnatom medialnym ery Jelcyna zawdzięcza pseudonim „Buldożer”. Potem przez pięć lat był doradcą prezydenta, na ogół trzymał się w cieniu. Mały skandal wywołała jego dymisja w 2009 r., kiedy to prezydent Miedwiediew zwolnił go z kancelarii z powodu „naruszania dyscypliny”. Lesin wszelako nie utonął, wyjechał za ocean, a ponownie na chwilę wypłynął w 2013 r., został dyrektorem holdingu Gazprom-Media. Potem znów zniknął z horyzontu. Wiadomość o jego śmierci nie wywołała wielkiej sensacji w Moskwie.

Rosyjska prasa po śmierci Lesina pospieszyła donieść, że przyczyną zgonu był atak serca. Nie bardzo wiadomo, na jakiej podstawie tak stwierdzono. Amerykańscy specjaliści z zakresu medycyny sądowej nadal skrupulatnie badają przyczyny, które doprowadziły do śmierci. Policja jedną okoliczność potwierdziła: żadnych ran postrzałowych. Ale w jednej z dzisiejszych depesz rosyjskiej agencji RIA Nowosti poinformowano, że na głowie, szyi, tułowiu i kończynach stwierdzono ślady ran zadanych tępym narzędziem. Bardzo ciekawe.

W ostatnich latach Lesin wiele czasu spędzał w Stanach Zjednoczonych. Tutaj przeniosła się też jego rodzina – żona Walentina i dwoje dorosłych dzieci. Syn Anton, zapisujący nazwisko jako Lessine, jest producentem w Hollywood, córka Irina pracowała w angielskojęzycznej tubie propagandowej Kremla na zagranicę, telewizji RT. Michaił, jak pisały amerykańskie gazety, prowadził interesy w handlu nieruchomościami w Kalifornii. Obracał milionami dolarów.

Aktywność Lesina na drugiej półkuli, a także jego uprzednia działalność na niwie asfaltowania mediów w Rosji nie pozostała niezauważona w USA. W 2014 r. dwoje członków Izby Reprezentantów skierowało do prezydenta Obamy list z wnioskiem o dopisanie do sankcyjnej „listy Magnitskiego” kilku nazwisk rosyjskich urzędników, wśród nich Michaiła Lesina. Apelowali oni też o sprawdzenie działalności Lesina pod kątem korupcji i prania brudnych pieniędzy. Z podobnymi zarzutami pod adresem Lesina wystąpił senator Roger Wicker, który zażądał od prokuratury, by sprawdziła, na jakiej podstawie Rosjanin wszedł w posiadanie w 2009 roku nieruchomości w Los Angeles za (co najmniej) 28 mln dolarów. Senator wywodził, że rosyjski eksminister cenzury poprzez niejasne transfery pieniędzy przez Wyspy Dziewicze nabył majętności również w Europie. Lesin bronił się wtedy, że to nie jego własność, że to jego dzieci poszalały z kredytami i za nie właśnie kupowały, co chciały. Zdolne dzieci, nikt nie zaprzeczy.

Zachodziło podejrzenie, że Lesin nie bieduje w Stanach dzięki temu, że obraca milionami powierzonymi mu przez wysokich rosyjskich urzędników objętych sankcjami. Ci, którzy nie mogli oficjalnie przyjeżdżać do USA ani obracać złożonymi tam po wielkiemu cichu aktywami, mieli uczynić z Lesina kogoś w rodzaju tymczasowego zarządcy swego amerykańskiego mienia, zaoszczędzonego dzięki wytrwałemu trudowi na rzecz rosyjskiego społeczeństwa.

Michaił Lesin od 2014 roku utrzymywał bliskie kontakty z 29-letnią modelką i stewardessą Wiktorią Rachimbajewą, z którą miał córeczkę.

Po nagłej, tajemniczej śmierci zachodnia prasa powyciągała różne wersje: że Lesin zaczął współpracować z FBI i został zabity, gdyż jego mocodawcy nie chcieli dopuścić do wydania przez niego Amerykanom ich tajemnic. Albo że tak naprawdę to żyje, tylko został „uśmiercony” na pokaz i teraz korzysta z nowej osobowości dzięki programowi ochrony świadków.

„The Daily Beast” pisała: „Lesin na pewno mógłby bardzo wiele opowiedzieć o kręgu najbliższych ludzi z otoczenia Putina. Mówiło się o tym, że miał jakieś niespłacone długi wobec wpływowych osób w rosyjskich mediach i kręgach finansowych. Miał wiele powodów, by pójść na współpracę z amerykańskimi władzami. Choćby te wille w Los Angeles, które mogły zostać mu skonfiskowane”. I dalej: „gdyby FBI udało się pozyskać Lesina do współpracy, mogłoby to pozwolić agencji dobrać się do grubszych ryb”. I gazeta wymienia w tym kontekście nazwisko Jurija Kowalczuka, objętego sankcjami bankiera, należącego do wąskiego grona bliskich ludzi Putina. Jeszcze dalej w swoich przypuszczeniach poszedł były agent FBI John Whiteside, który nie wykluczył, że Lesin zmarł gwałtowną śmiercią. „Putin to facet z KGB. Mógł dosięgnąć Lesina w USA, jak najbardziej”.

Według kilku publikacji prasowych, Lesin miał się spotkać w hotelu Dupont Circle z agentami FBI (hotel nie należy do najelegantszych, osoby o statusie majątkowym Lesina nie zatrzymują się w nim, za to jest on położony w pobliżu siedziby agencji). Lesin być może szukał wyjścia z trudnej sytuacji życiowej – podejrzewany o machlojki przez amerykańskie służby, spalony w Rosji z powodu długów. Może zaproponował Amerykanom wymianę – ciekawe informacje w zamian za zostawienie go w spokoju. Może ktoś mu w tym przeszkodził. Może się to kiedyś wyjaśni. Może chociaż medycyna sądowa zdoła ustalić, z jakiego powodu zmarł. Jeśli zmarł.

Odcięta głowa ze łzą w oku

3 marca. Moskwa, stacja metra Oktiabrskoje Pole, stosunkowo niedaleko od centrum, godziny przedpołudniowe. Ubrana w hidżab kobieta biega po ulicy, krzyczy: „Nienawidzę demokracji”, „Jestem terrorystką”, „Allah akbar”. Wymachuje czymś, co trzyma w ręku. To krwawy strzęp. Przy bliższym przyjrzeniu się widać: to głowa. A właściwie główka, mała główka… Policjanci stojący w pobliżu przyglądają się szalonym pląsom kobiety, odwracają głowy, nie interweniują. Dopiero po pewnym czasie dochodzi do zatrzymania tajemniczej osoby (http://ren.tv/novosti/2016-02-29/video-s-mesta-gde-zhenshchina-derzhala-otrezannuyu-golovu-rebenka-i-obeshchala).

Zatrzymaną kobietę zidentyfikowano jako przybyłą z Uzbekistanu Gulczechrę Bobokułową. Była nianią czteroletniej Nastieńki. Rano po wyjściu rodziców dziecka Gulczechra udusiła podopieczną, odcięła jej głowę, podpaliła mieszkanie i wyszła na ulicę. Przybyli na miejsce pożaru strażacy znaleźli bezgłowe ciało dziecka.

Sąd zdecydował o aresztowaniu Bobokułowej na dwa miesiące (na zdjęciach z sądu widać, że kobieta nie ma na głowie chusty). Podczas posiedzenia sądu kobieta tłumaczyła, że dziecko kazał jej zabić Allah. Według informacji dostępnej w Internecie (telewizja nie informowała o tej strasznej makabresce), Bobokułowa wraz z konkubentem przez jakiś czas działała w środowisku uzbeckich migrantów, zajmowała się głównie wyłudzaniem od nich pieniędzy, a potem oboje oszuści ulegli wpływom radykałów islamskich. Motywy te wyciszano w tych doniesieniach, które trafiły do przestrzeni publicznej. Może właśnie to była główna przyczyna milczenia telewizji. Kreml ustami Dmitrija Pieskowa poparł politykę informacyjną ogólnokrajowych kanałów telewizyjnych, które konsekwentnie unikały tematu szokującego zabójstwa i jego okoliczności.

Jeszcze tego samego dnia – pomimo blokady informacyjnej w tv – na miejscu, gdzie kobieta została zatrzymana, powstał spontaniczny memoriał. Ludzie wstrząśnięci wiadomością o śmierci dziecka przynosili kwiaty, zabawki i baloniki, zapalali świece.

W kolejnych zamieszczanych w Internecie informacjach o zbrodniarce donoszono, że 38-letnia Gulczechra leczyła się psychiatrycznie, gdyż „słyszała głosy”. Jej rodzina w Uzbekistanie twierdzi, że nigdy nie chodziła do meczetu i nie ma nic wspólnego z islamem, a tym bardziej radykalnym islamizmem. Bardzo przeżyła rozstanie z mężem, który rozwiódł się z nią, obawiając się o dzieci w związku z niezrównoważonym zachowaniem Gulczechry.

Relacje z przesłuchań były zagadkowe – jedne media donosiły, że zatrzymana skarży się jedynie na męża, który ją porzucił, gada niezrozumiale i wygląda niewiarygodnie, inne – że potrafi logicznie uargumentować swoje postępowanie. Wskazuje mianowicie na to, że zabójstwo dziecka było jej osobistą zemstą na Putinie za bombardowania Syrii. „Bo wy bombardujecie muzułmanów i nikt nic nie mówi, a oni też chcą żyć, dlatego się zemściłam” (odpowiada na pytania dziennikarza: https://www.youtube.com/watch?v=QcP8Dj4wFwU&feature=share). Oficjalne czynniki pospieszyły z komunikatem, że Bobokułowa jest chora psychicznie i nie wie, co mówi. Śledztwo przypuszcza, że „nad Bobokułową mogli popracować jacyś ludzie i skłonić ją do popełnienia zabójstwa”. Podobno w jej telefonie komórkowym znaleziono kontakty do jakichś ekstremistów.

Wiele pytań powstaje wokół tej tragedii. Zadawane są też pytania, dlaczego telewizja konsekwentnie nie mówi o tym szokującym wydarzeniu, skoro jeszcze niedawno w histerycznych tonach opowiadała o rzekomo „ukrzyżowanym chłopczyku” zamordowanym w Słowiańsku przez „Ukrów” (stuprocentowy fake) czy biła pianę wokół sprawy biednej rosyjskiej Lizy, jakoby zgwałconej w Berlinie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/02/02/biedna-liza-chce-obalic-merkel/). „Gdyby coś podobnego zdarzyło się w centrum jakiegoś europejskiego miasta lub w Ameryce, rosyjska telewizja tłukłaby reportaże o tym od rana do nocy” – napisał jeden z komentatorów.

Wygląda na to, że zabójstwo dziecka przez nielegalnie pracującą nianię z Azji Centralnej, być może zwichrowaną psychicznie, jest tematem wielce niepożądanym. Czy chodzi o to, by nie rozniecać nastrojów antyimigranckich w Moskwie? Czy chodzi o to, aby nie podkreślać konotacji religijnych? Czy może milczenie ma zatuszować kolejną wpadkę rosyjskich służb specjalnych, które pogubiły się w tej sytuacji i nie reagowały należycie (kobieta przez godzinę biegała wokół stacji metra, siejąc grozę, a mundurowi stali jak słupy soli)? Dużo pytań i dużo grozy.

Torting stosowany

26 lutego. Obrzucanie przeciwników politycznych tortami z dużą ilością kremu stało się w Rosji nowym sposobem zwalczania opozycji. Najpierw tort wylądował na twarzy ekspremiera Michaiła Kasjanowa, a wczoraj dwoma tortami waniliowymi oberwał Aleksiej Nawalny.

Kasjanow jest jednym z liderów opozycyjnej partii Parnas. Ostatnio intensywnie jeździ po Rosji w związku z przygotowaniami do kampanii wyborczej. Wybory do Dumy planowane są na jesień tego roku, opozycyjne ugrupowania zastanawiają się, czy mają brać udział w tym fasadowym przedsięwzięciu. Można się spodziewać, że władze zrobią wszystko, aby im udział wybić z głowy lub maksymalnie utrudnić, niech się nie plączą pod nogami.

Pod koniec stycznia Kasjanow pojechał do Strasburga, by wraz z Żanną Niemcową i Władimirem Kara-Murzą prosić Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy o pomoc w ustaleniu, kto był zleceniodawcą zabójstwa Borysa Niemcowa. Ramzan Kadyrow, regularnie wyzywający opozycjonistów od „wrogów ludu” i „szejtanów”, opublikował na swoim Instagramie filmik przedstawiający Kasjanowa i Kara-Murzę trzymanych na muszce karabinu snajperskiego. Kadyrow opatrzył filmik komentarzem: „Kasjanow pojechał do Strasburga po pieniądze dla opozycji. Kto nie zrozumiał, ten zrozumie”. Filmik po pewnym czasie zniknął z konta Kadyrowa. Ale sprawa pozostała. Kara-Murza przypomniał sobie, że formułki „Kto nie zrozumiał, ten zrozumie” Kadyrow użył w swoim Instagramie w maju ub.r., a dzień później Kara-Murza został otruty. Nie wiadomo do dziś, czym. Został wysłany na leczenie na Zachód. Przeżył. Inny z liderów opozycji, Ilja Jaszyn (autor raportu o Kadyrowie) uznał publikację „snajperskiego filmiku” za groźbę pod adresem Kasjanowa. „Te chłopaki w Czeczenii to prawdziwi bandyci, których osłania Putin. Grożą Kasjanowowi śmiercią”. Nikt Kadyrowa nie pociągnął do odpowiedzialności.

Na początku lutego Kasjanow miał spotkanie w Petersburgu. Jacyś dziwni goście rozpylili w sali gaz pieprzowy. Salę przewietrzono, spotkanie kontynuowano. Tydzień później w Moskwie Kasjanow siedział w knajpie, jadł kolację. Jacyś panowie podeszli i rzucili w niego tortem. Policja odmówiła wszczynania postępowania i ścigania sprawców. Kadyrow wyśmiał potem w wywiadzie postawę Kasjanowa: jaki z niego facet, skoro dał sobie wetrzeć w twarz krem, skoro nie zabił tych, którzy go obrazili, nie pragnie zemsty. Ramzan podał w wątpliwość męskość Kasjanowa i wyraził współczucie pod adresem jego żony, która zapewne się wstydzi, że ma takiego chłopa bez jaj. A jeśli chodzi o jaja, to one też kilka razy poszły w ruch. Bojówki złożone z samych „nieznanych sprawców” uprzyjemniają życie opozycjonistom, którzy organizują spotkania w węższym lub szerszym gronie. Spotkanie Kasjanowa w Niżnym Nowogrodzie odwołano po atakach bojówkarzy, zapewne członków Antymajdanu. Konferencję prasową poświęconą promocji raportu o Kadyrowie też próbowano zerwać, donosząc uprzejmie gdzie trzeba w odpowiednim momencie, że w sali podłożona jest bomba. Żadnej bomby rzecz jasna nie było.

Kasjanow stwierdził, że po zabójstwie Niemcowa on został przez Kreml wytypowany na „wroga publicznego numer jeden”. Regularnie otrzymuje pogróżki, ale zapewnił, że wyjeżdżać z Rosji nie zamierza. Nerwowo nie wytrzymał natomiast jeden z opozycyjnych publicystów Andriej Piontkowski. Pisał bardzo krytyczne artykuły o polityce Kremla, napisał też tekst o Czeczenii. Prokuratura dopatrzyła się w nim znamion ekstremizmu (uwagę prokuratury przyciągnęły fragmenty dotyczące postulatu oddzielenia Czeczenii od Rosji, stwierdzenia, że Rosja przegrała wojnę na Kaukazie, a obecnie płaci kontrybucję itd.). Piontkowski oznajmił, że obawia się o swoje życie. „Komitet Śledczy i prokuratura teraz biją się o prawo do zabicia 76-letniego człowieka” – napisał na odchodnym w Twitterze.

Nawalny swego czasu złożył pozew przeciwko Rosji w Europejskim Trybunale ds. Praw Człowieka, chodziło o stwierdzenie, że podczas słynnego „procesu Kirowlesa” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/07/18/posadzic-nawalnego/) zostały naruszone jego prawa. Trybunał 23 lutego przyznał rację Nawalnemu i nakazał wypłacenie mu łącznie kilkadziesiąt tysięcy euro tytułem rekompensaty. Rosja wzruszyła ramionami, powiedziała, że płacić nie zamierza i wniesie apelację. Trzy dni później Nawalny został zaatakowany przy wejściu do swojego biura. Nieznani sprawcy (a jakże) cisnęli w niego dwoma tortami i pospiesznie się oddalili. „Ta władza ma takie wysokie rankingi i takie mocne poparcie, że jedyną reakcją Putina i Miedwiediewa na uwagi opozycji jest rzucanie w oponentów tortami” – napisał prześmiewczo Nawalny (http://echo.msk.ru/blog/corruption/1719088-echo/) i sfotografował się z kremem na twarzy.

Blog Roku – głosowanie

Szanowni Państwo! Drodzy Czytelnicy!

Postanowiłam popróbować sił w konkursie Blog Roku. Aktualnie zbieram głosy. Będę wdzięczna za każdego smsa. Sms konkursowy wprawdzie kosztuje więcej niż standardowy (1,23 zł), ale zebrane pieniądze idą na szlachetne cele.

Proszę o wysłanie smsa pod numer 7124 w treści należy wpisać D11147. Głosowanie trwa do końca lutego

Serdecznie pozdrawiam, liczę na Państwa głosy

socialImgfb

Szeregowiec Ramzan chce odejść

23 lutego. Postawiony przez Putina na czele Czeczenii Ramzan Kadyrow oznajmił dziś, że uważa swoją misję za wypełnioną i nie chce już dłużej sprawować powierzonej mu funkcji. „Jest drużyna, jest prezydent kraju. Na wszystko jest wola Allaha. Jestem zwykłym piechurem, szeregowym Putina i jestem z tego dumny. Jeżeli powiedzą, że dalej mam służyć, to będę służyć, jeżeli nie – to się pożegnam” – powiedział w wywiadzie dla RSN.

Kadencja Kadyrowa upływa wiosną tego roku. Kolejne wiernopoddańcze oświadczenie, podkreślające lojalność wobec prezydenta jest kokieteryjnym zagraniem, mającym zapewne sprowokować zawczasu deklarację góry o woli pozostawienia go na stolcu. Nic nie wskazuje na to, aby kontrakt „szeregowca Ramzana” z Kremlem miał wygasnąć. Taran na Kaukazie Północnym nadal jest Putinowi potrzebny. Putin i Kadyrow są zrośnięci jak syjamscy bracia, jeden jest gwarantem władzy drugiego.

Wywiad zbiegł się w czasie z przygotowaniem przez opozycyjną partię PARNAS raportu o Czeczenii pod rządami Kadyrowa. Pracował nad nim jeden z liderów partii, Ilja Jaszyn. Raport „Zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego” miał być opublikowany dzisiaj w godzinach popołudniowych. Tymczasem pojawił się w sieci już wczesnym rankiem. Opublikował go… Ramzan Kadyrow. „Raport nie zawiera nic poza gadulstwem” – orzekł gniewnie i wyniośle.

No, to popatrzmy na to „gadulstwo” (cały tekst dostępny tu: http://docs.rferl.org/ru-RU/2016/02/23/db393d35-9b4a-4250-a042-fa4559beee21.pdf). Jeden z rozdziałów dotyczy prywatnej armii Kadyrowa. „Kadyrowców” pod bronią jest około trzydziestu tysięcy. „Osobista lojalność żołnierzy wobec Kadyrowa wynika z biografii tych ludzi – pisze Jaszyn. – Kościec sił stanowią byli separatyści, których Kadyrow objął amnestią. Dał im możliwość posługiwania się bronią, ale już pod swoją kontrolą. Walczący z rosyjską armią [w czasie dwóch wojen czeczeńskich i potem] bojownicy zawdzięczają Kadyrowowi nie tylko możliwość zatrudnienia i dostawania za to pieniędzy, ale także wolność i życie”. Formalnie ludzie ci służą w formacjach MSW czy Wojsk Wewnętrznych, faktycznie podporządkowani są wyłącznie Kadyrowowi. Regionalna armia Czeczenii jest jedną z najsprawniejszych formacji mundurowych Rosji. W raporcie zebrano informacje potwierdzające udział „kadyrowców” w działaniach zbrojnych na terytorium Ukrainy, a także w nielegalnych akcjach rejderskich (w szeregach armii Kadyrowa służą kryminaliści).

Kolejnym rozdziałem raportu jest korupcja, która stanowi filar władzy Kadyrowa. „Rokrocznie na Czeczenię spływa złoty deszcz federalnych dotacji, to dziesiątki miliardów rubli. Pałace, wypasione bryki, złote pistolety – Kadyrow żyje po pańsku” – mówi Jaszyn w filmie reklamującym raport. Fundacja Kadyrowa wymusza haracze od ludności, pieniądze te są „prywatną portmonetką Kadyrowa”.

Data publikacji raportu nie jest przypadkowa. 23 lutego to data deportacji Czeczenów – towarzysz Stalin wysiedlił w 1944 roku cały naród z Kaukazu jako karę za kolaborację z Hitlerem. Czeczeni zostali wywiezieni do Azji Centralnej, do dziś istnieją tam zwarte skupiska Czeczenów, choć większość powróciła w ojczyste strony, jak tylko stało się to możliwe. I jest jeszcze jedna rocznica, którą chciał uczcić autor raportu – pierwsza rocznica śmierci Borysa Niemcowa (27 lutego). Raport jest, jak mówią recenzenci, „absolutnie w stylu Niemcowa”. To znaczy, zebrano informacje z otwartych źródeł, na ich podstawie postawiono ostre, wyraziste tezy. Zabójstwa Niemcowa dokonali Czeczeni. Śledztwo nie ujawniło zleceniodawcy. W rozdziale „Wrogowie Kadyrowa” Jaszyn opisuje inne ofiary (Anna Politkowska, bracia Jamadajewowie). „Dlaczego śledztwo zachowało się tak lojalnie wobec prezydenta Czeczenii? [w przypadku śledztwa w sprawie zabójstwa Politkowskiej Kadyrow nie został nawet przesłuchany]. W warunkach naszego reżimu Kadyrow jest nietykalnym człowiekiem, któremu wolno wszystko”.

Kadyrow ma nie tylko wrogów, ale także przyjaciół. W schemacie na stronie 37 raportu wskazuje się na kilka osób z najbliższego kręgu współpracowników Putina. Patronami Ramzana na Kremlu są Władisław Surkow, kreator niestandardowych posunięć politycznych i zaufany dworzanin, generał Wiktor Zołotow (przez lata szef ochrony prezydenta, obecnie wiceminister spraw wewnętrznych). Poplecznicy Kadyrowa mają mandaty deputowanych do parlamentu.

W raporcie opisane są też związki Czeczenii z Państwem Islamskim, ze światowym terroryzmem (m.in. opisany jest czeczeński wątek w życiu braci Carnajewów, autorów zamachu na maraton bostoński).

W podsumowaniu raportu Jaszyn zadaje Kadyrowowi dwadzieścia pytań. Domaga się na nie odpowiedzi, m.in. pyta, ilu ludzi zabił Kadyrow, po co ma tak liczną osobistą armię, jakie są źródła jego dochodów. I jeszcze: czy to on wydał rozkaz zabicia Borysa Niemcowa.

Czy kiedyś Kadyrow odpowie?