Archiwa tagu: Donald Trump

W obronie czci Donalda Fredowicza

18 stycznia. W czasach ZSRR popularna była taka wyliczanka: radzieckie zegarki najszybsze na świecie, radzieckie krasnoludki – największe, a radziecki paraliż najbardziej postępowy. Do tych osiągnięć kolejną pozycję dodał wczoraj prezydent Władimir Putin. „[Rosyjskie prostytutki] są najlepsze na świecie” – tak powiedział. Ale po kolei.

Wczoraj do Moskwy przybył nowo wybrany prezydent Mołdawii, Igor Dodon. Gospodarz Kremla przyjął go po prezydencku, z rozmachem, jak wita się syna marnotrawnego wracającego z przydługiej europejskiej wycieczki. Prorosyjski Dodon zapewniał o nowym kursie Kiszyniowa, który zamierza nawiązać bliższą współpracę z Rosją i nadrobić zaległości z ostatnich lat, kiedy to polityczne elity Mołdawii zapatrzyły się bezowocnie w Brukselę, a odwróciły plecami do Moskwy. Jednak gdy panowie prezydenci wyszli do przedstawicieli mediów po zakończonych rozmowach, nie ten diametralny zwrot w polityce Mołdawii stał się głównym tematem konferencji prasowej. Prezydent Putin bowiem w firmowym stylu rzucił się w obronie reputacji… prezydenta elekta Donalda Trumpa. Przedmiotem troski Putina stały się opublikowane przez amerykańskie media materiały kompromitujące o pobycie Trumpa w Moskwie przed kilku laty, które – wedle enuncjacji prasowych – są w posiadaniu Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji i miałyby służyć Moskwie do szantażowania amerykańskiego prezydenta (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/01/15/wyciek-czyli-wszystkie-kaczki-dziennikarskie/).

Zacytuję wywód Władimira Władimirowicza: „Te wrzutki to ewidentna fałszywka. Trump, gdy był w Moskwie, nie był żadnym działaczem politycznym. Po prostu był biznesmenem, jednym z bogatych ludzi z Ameryki. Może komuś się wydaje, że nasze specsłużby ganiają za każdym amerykańskim miliarderem. Toż to wierutna bzdura. Trump przyjechał i pomknął na spotkanie z moskiewskimi prostytutkami. Po pierwsze, jest dorosły. A po drugie, człowiek, który może nie przez całe życie, ale przez wiele lat zajmował się organizacją konkursów piękności, miał styczność z najpiękniejszymi kobietami świata. Wiecie, z trudem mogę sobie wyobrazić, że pobiegł do hotelu, aby spotkać się z naszymi dziewczętami o obniżonej odpowiedzialności społecznej. Choć one, z całą pewnością, są najlepsze na świecie. Ale wątpię, by Trump na to poleciał”.

I jeszcze jeden fragment: „Chcę powiedzieć, że prostytucja to poważne zjawisko społeczne, zepsucie. Przecież młode kobiety zajmują się tym między innymi dlatego, że inaczej nie potrafią sobie zapewnić godnej drogi [życiowej]. I to w znacznym stopniu wina społeczeństwa i państwa. Natomiast ludzie, którzy zlecają spreparowanie fałszywek podobnych do tych, które teraz krążą o prezydencie elekcie USA i wykorzystują je do walki politycznej – są gorsi od prostytutek. Nie mają żadnych moralnych barier”.

Ciekawe, jak tę płomienną obronę ocenił Trump. Efekt Barbry Streisand został osiągnięty. Po tych wyznaniach Putina zainteresowanie „kompromatem” na Trumpa jeszcze wzrośnie.

Odniosę się do jednego z aspektów wypowiedzi Putina dotyczących podsłuchów i pracy operacyjnej FSB: „Może komuś się wydaje, że nasze specsłużby ganiają za każdym amerykańskim miliarderem. Toż to wierutna bzdura”. Ganiają, ganiają, nie tylko za amerykańskimi miliarderami. Za rosyjskimi obywatelami też. W szczególności za politykami opozycji. Łapanie adwersarzy „na rozporek” jest często stosowaną techniką. Przypomnijmy choćby eksploatowany przykład sprzed lat – skompromitowania prokuratora generalnego Skuratowa, który zbierał haki na Jelcynowską familię. Haki na niego skuteczniej zebrała FSB pod kierunkiem ówczesnego szefa, Putina Władimira Władimirowicza zresztą. (O tym i innych przypadkach pisałam na blogu (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/07/nagi-instynkt-polityczny-czesc-druga/).

O „wytwórni filmowej FSB” i pozyskiwaniu informacji o interesujących osobach obszernie napisał opozycyjny internetowy „The Insider”: „Opiekę nad dużymi moskiewskimi hotelami, w których zatrzymują się cudzoziemcy, sprawuje operacyjny wydział FSB. Do zadań funkcjonariuszy należy sprawdzanie tożsamości zagranicznych gości oraz wspieranie innych wydziałów FSB, prowadzących działalność kontrwywiadowczą”. Według Insidera, każdy z funkcjonariuszy ma do dyspozycji pokój w hotelu oraz siatkę donosicieli. Ceni się szczególnie „kompromat” o charakterze obyczajowym. Ponętne pokojówki, dziewczynki pracujące w saunie – to wabik. Ukryte kamery nagrywają to, co dzieje się w hotelu. Złapany w pułapkę cudzoziemiec jest następnie poddawany obróbce – proponuje mu się współpracę itd. (Szczegóły tu; również o hotelu Ritz Carlton, w którym mieszkał Trump: http://theins.ru/politika/42171).

Media społecznościowe poświęciły wiele uwagi nieoczekiwanemu show Putina. Ekonomista Stepan Demura (krytyk Putina) napisał w Twitterze: „Wstyd tego wszystkiego słuchać. Ale trzeba przyznać, że na prostytucji Putin zna się lepiej niż na gospodarce”. W komentarzach przypomniano też prezydentowi, że na początku swoich rządów, gdy wydarzyła się tragedia okrętu podwodnego Kursk, nazwał protestujące przeciwko bezczynności władz wdowy po ofiarach „prostytutkami za dziesięć dolarów”. Karina Orłowa na stronie „Echa Moskwy” pisze: „Władimir Putin z trudem sobie wyobraża, że Donald Trump spał z prostytutkami, bo jest dorosłym człowiekiem i przez długie lata obcował z najpiękniejszymi kobietami świata. I to właśnie ta okoliczność zdaniem rosyjskiego prezydenta – a nie fakt, że Trump jest żonaty – powinna była zastopować zapędy miliardera do spotkań z prostytutkami. W amerykańskim społeczeństwie ważne są wartości rodzinne, rosyjskiemu prezydentowi to akurat do głowy nie przyszło. […] W Rosji wszystko na odwrót – po rozwodzie „najwyższego” urzędnicy i biznesmeni jeden przez drugiego rzucili się rozwodzić z obrzydłymi żonami i pożenili się z kochankami”.

A jeszcze ciekawa sonda uliczna w Moskwie „dlaczego prezydent Putin powiedział, że rosyjskie prostytutki są najlepsze na świecie” (http://www.svoboda.org/a/28241371.html). Wiele osób odpowiedziało: „Dobrze powiedział. Ma rację. Wie, co mówi. U nas wszystko jest najlepsze. Ja go popieram”.

Wyciek, czyli wszystkie kaczki dziennikarskie

15 stycznia. Stirlitz wiedział, że ludzie zapamiętują tylko ostatnie zdanie z przekazu słownego. Gdyby zastosował tę metodę do sytuacji wokół skandalu z rosyjskimi hakami na prezydenta elekta USA Donalda Trumpa, to by sobie zęby połamał. Niezależnie od tego, jakie będzie ostatnie zdanie w tej aferze (bo jeszcze nie padło i może długo nie padnie), ludzie zapamiętają z tego „materiału do przemyślenia” wiele szczegółów, zwłaszcza te pikantne. Choć nikt rewelacji o hakach nie potwierdził. Stirlitz w epoce postprawdy dostałby szpiegowskiej migreny.

Spróbujmy poukładać te zawiłe amerykańskie i amerykańsko-rosyjskie puzzle. Telewizja CNN informuje, że Rosja ma w rękach skandaliczne materiały na Trumpa pozyskane w czasie jego pobytu w Moskwie pięć lat temu (nakręcone jakoby ukrytą kamerą zabawy przyszłego prezydenta USA w moskiewskim hotelu Ritz-Carlton z damami rozwiązłych obyczajów). Następnego dnia ta sama stacja podaje, że FBI nie potwierdziło prawdziwości materiału. Sam bohater głośno zaprzecza, jakoby Kreml mógł mieć na niego cokolwiek, zapewnia, że Rosja nigdy na niego nie naciskała. Kreml też dementuje, że ma cokolwiek na Trumpa. W tę sytuację w niewygodnej pozycji wkręcone są amerykańskie służby specjalne, zapewniające z kolei, że nie miały nic wspólnego z przeciekiem do mediów na temat moskiewskiego „kompromatu”. Na to wszystko nakłada się wciąż do końca niewyjaśniona sytuacja z atakami hakerskimi na amerykańskie cele, najprawdopodobniej przeprowadzonymi przez hakerów pracujących dla Rosji (co zakłóciło proces wyborczy i wpłynęło na wynik) i poddawany krytyce raport amerykańskich wywiadowni o zagrożeniach ze strony Rosji. A to właśnie w tym raporcie miały znajdować się sugestie, że nowo wybrany prezydent USA może być szantażowany przez Moskwę z uwagi na materiały kompromitujące. Dyrektor Wywiadu Narodowego James Clapper podkreśla z całą mocą, że dokumenty, o których mówią media, nie są rezultatem pracy agencji wywiadowczych USA.

I jak to w szpiegowskich bajkach bywa, zaraz znajduje się osoba, którą wszyscy wskazują jako źródło tego nieszczęsnego przecieku. To nie Amerykanin, a Brytyjczyk, Christopher Steele, weteran MI-6, niegdyś pracujący m.in. w Moskwie pod dyplomatycznym przykryciem. Steele miał po odejściu z MI-6 świadczyć usługi na podstawie prywatnego kontraktu dla FBI. Dokopał się np. do materiałów umożliwiających zbadanie korupcji w FIFA. Dobre wyniki jego operacji sprawiły, że Steele cieszył się estymą w środowisku. Toteż dostarczane przez niego materiały traktowano poważnie. Tak potraktowano również informacje na temat moskiewskich przygód Trumpa. W 2009 roku Steele założył agencję Orbis Business Intelligence. Według Reutera, agencja ta została zaangażowana przez anonimowych członków Partii Republikańskiej, niechętnych kandydaturze Trumpa, do szukania na niego haków; potem dostarczanymi przez Steele’a materiałami zainteresowała się FBI. A i sama FBI też zaczęła szukać informacji o rosyjskich kontaktach Trumpa i ludzi z jego otoczenia.

Ile są warte materiały Steele’a? Trump nazywa jest fałszywką. Media, które miały je w swojej dyspozycji, wyrażają wątpliwości. Nawet publikujący z lubością pieprzne szczegóły portal Buzzfeed odnosi się do ich treści z dystansem. Czemu więc te kaczki dziennikarskie uczyniły tyle plusku? O tym jeszcze za chwilę.

Tymczasem zaprzysiężenie Donalda Trumpa już za kilka dni (20 stycznia). Wszyscy mu patrzą na ręce, wszyscy patrzą na usta. Rosja oczywiście pilnie słucha tego, co dotyczy przyszłych stosunków dwustronnych – Kreml czeka na nowe rozdanie i zupełnie nowe podejście amerykańskiej administracji do polityki zagranicznej. W Moskwie z uwagą wsłuchiwano się w tym tygodniu w przesłuchania przed senacką komisją kandydatów na stanowiska w administracji Trumpa. Co ciekawe, rosyjska telewizja powtarzała z upodobaniem tylko te fragmenty wystąpień m.in. Rexa Tillersona (kandydat na sekretarza stanu), w których mówił on o Rosji rzeczy neutralne (np., gdy na pytanie, czy nazwałby Putina zbrodniarzem wojennym, odparł: „nie zastosowałbym takiego terminu”). W ostatnich dniach rosyjskie media skupiają się na wieszaniu pożegnalnych psów na prezydencie Obamie, nie ukrywając pogardy do niego samego i jego polityki. W dzisiejszym wydaniu publicystycznego podsumowania tygodnia „Wiesti Niedieli” wyśmiewano łzy wzruszenia żegnającego się Obamy i odznaczonego wiceprezydenta Joe Bidena, niwelowano do zera, „a nawet poniżej zera” wszystkie dokonania kończącej się prezydentury. To Obama, to wszystko przez Obamę, wszystkie nieszczęścia on sprowadził na świat, nieudacznik, nic mu się nie udało. Z hasła „Yes, we can” zostały suche wióry. Nawet te ostatnie sankcje wobec Rosji wprowadzane w ostatniej chwili – ha, niech będą świadectwem jego nieudolności. Rosja, jak się dowiadujemy z programu, wcale nie jest antyamerykańska, wcale a wcale, tylko po prostu nie dogadała się z Obamą, to znaczy z winy Obamy oczywiście. Trump to co innego. I to nie dlatego, że jest taki prorosyjski, jak o nim mówią, ale dlatego że nie jest Obamą. Czekamy na zmiany.

Zmiany będą, niewątpliwie. Ale czy zgodne z rozbudzonymi oczekiwaniami Rosji? Kreml odniósł się oficjalnie do wycieku o domniemanym rosyjskim „kompromacie” na Trumpa z wielkim dystansem. Jeśli wierzyć dobrze poinformowanym moskiewskim wróblom, to nikt na Kremlu nie był zadowolony z tego przecieku. Temat rozwinął w rozmowie z Radiem Swoboda Igor Sutiagin, rosyjski analityk mieszkający w Londynie: „To, co się teraz dzieje [wokół Trumpa z ujawnianiem „kompromatu”] wygląda jak wyznaczanie mu korytarza możliwości przez amerykański establishment na wypadek, gdyby chciał zrobić coś niezgodnego z tradycyjną amerykańską linia polityczną. W interesach rosyjskiego wywiadu było to, aby materiały kompromitujące nie wyciekały. Skoro wyciekły, to koniec gry, nie ma czym grać. No bo Trump się wyrwie z tych sideł i tyle […] A na dodatek Trump może nie zapomnieć, kto mu psuje reputację i grać z Rosją ostro”.

Od wczoraj po mediach obija się informacja, że pierwsze spotkanie Trumpa i Putina już jest organizowane. I to w Rejkiawiku. Wieści opatrywane są komentarzami, że to nawiązanie do historycznego, przełomowego spotkania Reagana z Gorbaczowem itd. Zaraz potem idzie fala dementi – nie, to nie będzie Rejkiawik, skąd takie przypuszczenia. Rejkiawik czy nie Rejkiawik, nie jest to takie ważne. Spotkanie Putin-Trump zapewne się odbędzie i zapewne już ruszyły przygotowania. Kremlowi zależy, by odbyło się jak najszybciej, by móc trąbić, że Trump przywiązuje wielką wagę do ułożenia stosunków z Moskwą, tak wielką, że wprost nie może się doczekać spotkania z Władimirem Władimirowiczem. A jak będzie, niebawem się dowiemy.

Mane tekel hacker

27 lipca. Na Kremlu wyraźnie panuje atmosfera oczekiwania na zmianę za oceanem. Obecnego lokatora Białego Domu, prezydenta Obamy się tu nie lubi. Już dawno, dawno temu po jego stwierdzeniu, że Rosja nie jest mocarstwem globalnym, tylko regionalnym, temperatura uczuć spadła poniżej zera. Kreml uznał to za obrazę majestatu.

Kremlowscy inżynierowie dusz od wielu miesięcy tłumaczą ludności, że w ogóle wszystkiemu na świecie jest winien Departament Stanu. To on sprawił, że w Kijowie – na złość Moskwie – władzę objęła „postmajdanutaja junta”, to on jest winien niesprawiedliwej izolacji Rosji na arenie międzynarodowej po – jakże słusznej ze wszech miar – aneksji Krymu, to on stoi za zastopowaniem mocno zdopingowanych rosyjskich sportowców, on demoluje rosyjskie drogi, on upiera się niepotrzebnie przy usunięciu Asada w Syrii, sztucznie obniża ceny ropy itd., itp. Lista tych przewin jest długa.

Ale oto na horyzoncie majaczy nadzieja: prezydentura ekscentrycznego Donalda Trumpa. O tym, jak bardzo byłaby to pożądana dla Rosji zmiana, w rosyjskich mediach mówi się głośno od ładnych paru tygodni (pisałam o tym na początku maja: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/05/02/amerykanski-prezydent-rosjan/).

Teraz, gdy Trump ma już nominację na kandydata z ramienia Republikanów, rosyjskie wątki związane z jego osobą nabierają większej wagi. A i mnożą się jak króliki.

Oto w zeszłym tygodniu WikiLeaks ujawniła, że komitet Partii Demokratów (DNC) nie był obiektywny wobec swoich kandydatów i promował Hillary Clinton kosztem jej adwersarza Berniego Sandersa. Maile najwyższych władz partyjnych wyciekły na skutek udanego ataku hackerskiego na serwery DNC. Szumu było co niemiara. Wprowadzenie zamieszania w szeregach Demokratów, a jeszcze lepiej rozłam to znakomity prezent dla kandydata partii przeciwnej, Donalda Trumpa. Według ostatnich sondaży, Clinton spada, Trumpowi rośnie.

Amerykańskie służby, jak napisał dziś „The New York Times”, przeprowadziły dochodzenie i doszły do wniosku, że za włamaniem do poczty Demokratów stali hackerzy na usługach rosyjskich władz. Hacker posługujący się ksywką Guccifer 2.0 miałby pracować dla wywiadu wojskowego GRU. Według specjalistów ds. służb specjalnych i bezpieczeństwa cyfrowego, ażeby dokonać takiego ataku, potrzeba na pewno grupy hackerów, jeden samotny biały żagiel nie byłby w stanie sforsować przemyślnych „ścian ognia”, jakie mają serwery czołowych amerykańskich partii.

Nadal jednak nie wiadomo, dlaczego doszło do ataku: czy był to zwyczajny cyber-rympał czy chodziło o zmanipulowanie procesu wyborczego w USA. Ku temu drugiemu przypuszczeniu skłania się Barack Obama, który w wywiadzie dla NBC dopuścił, że Rosja będzie próbowała wpływać na przebieg wyborów za oceanem. Trump wzruszył na te supozycje Obamy ramionami i nazwał je szaleństwem.

Ale o krokach w to szaleństwo rozpisują się i inne gazety. Niemiecka „Handelsblatt” sugeruje, że Trumpa łączą z Rosją powiązania finansowe. Oligarcha Aleksandr Maszkiewicz zainwestował, jak twierdzi gazeta, sporą sumkę w firmę Trump Soho w Nowym Jorku. Kolejnym łącznikiem jest Paul Manafort, szef sztabu wyborczego Trumpa, który w przeszłości był doradcą Wiktora Janukowycza i zawierał wielomilionowe transakcje z rosyjskimi przedsiębiorcami. Jeden z rosyjskich ekspertów stwierdził jednak na marginesie, że osoba Manaforta była w czasach, gdy pracował on dla Kijowa, nieustającym alergenem dla Kremla – podejrzewano go mianowicie o budowanie amerykańskich wpływów na Ukrainie i nie dowierzano na całej linii.

Na domysły zachodniej prasy, że Kreml macza nie tylko palce, ale i ręce do łokcia w amerykańskiej kampanii wyborczej, oficjalne rosyjskie czynniki reagują dyżurnym stwierdzeniem: My? W życiu: Moskwa nigdy nie miesza się w zagraniczne wybory.

Autorem kolejnej rewelacji był sam Trump. Zapowiedział, że jeśli zostanie prezydentem, to gotów będzie rozpatrzyć kwestię uznania prawomocności przyłączenia Krymu do Rosji. No i wtedy sankcje okażą się niepotrzebne. „Tak, gotów jestem to rozpatrzyć”, powiedział wieloznacznie. Czyż na Kremlu takie zapowiedzi nie wzbudzają dobrych nadziei?

Na koniec ciekawostka, o której napisała lokalna gazeta na Florydzie. Rzecz dotyczy willi Trumpa w kurorcie Palm Beach, którą jakiś czas temu odkupił od niego rosyjski miliarder Dmitrij Rybołowlew. Teraz rosyjski krezus chce rozebrać dom, fontannę i inne obiekty należące do posiadłości. Dlaczego? Z powodu pleśni mianowicie. Niezła metafora.

Amerykański prezydent Rosjan

2 maja. Na Obamę już Kreml nie liczy. Dobiega końca jego druga kadencja, żegnajcie, Baracku Husejnowiczu, już i tak na wszystko jest za późno. Teraz trzeba patrzeć w przyszłość.

W licznych programach publicystycznych w rosyjskiej telewizji, publikacjach w prasie i w Internecie słychać jedną wielką modlitwę o to, by tegoroczne wybory prezydenckie w USA wygrał „Donalduszka Trump, nasz rodnoj”. Przyjdzie Donald i wyrówna, dogada się z Putinem jak dwa razy dwa cztery. Uhonoruje należycie druha od parytetu atomowego, ustąpi we wszystkim, zostawi w spokoju Asada w Syrii, kopnie Poroszenkę i jego „benderowców” w Kijowie, zgodzi się na wyłączność rosyjskiego patronatu nad całym byłym ZSRR, a może i byłym obozem socjalistycznym. No, a na dobrą wróżbę przede wszystkim od razu, na drugi dzień po wygranej, zdejmie z Rosji te piekielne sankcje. Świat od razu stanie się lepszy i piękniejszy. Wizje spokojnej emerytury na Hawajach czy w Miami dla wysokich urzędników rosyjskiego państwa znowu okażą się możliwe do zrealizowania. Towarzysze, trzymajmy kciuki za Donalda Fredowicza!

Jest takie badanie opinii publicznej przeprowadzane przez międzynarodowy ośrodek YouGov, które wskazuje, na kogo z kandydatów na prezydenta USA zagłosowaliby ludzie mieszkający w innych krajach. Badaniem objęto mieszkańców krajów G20. Tylko obywatele Rosji wybrali na „swojego” prezydenta Donalda Trumpa, pozostałe dziewiętnaście państw wolałoby w fotelu prezydenckim widzieć panią Hillary Clinton (choć nie jest ona jeszcze pewna swojej nominacji z ramienia demokratów).

„Rosyjska trumpomania jest zrozumiała – pisze Władimir Abarinow (Grani.ru). – Nad popularyzacją Trumpa usilnie pracuje rosyjska prasa, pochwalił go sam prezydent Putin, nazywając bardzo wyrazistą osobowością, człowiekiem utalentowanym. Podkreśla się to, że Trump nie jest rusofobem. […] Trump imponuje większości Rosjan tym, co odrzuca od niego Amerykanów – swoim chamstwem i pogardą dla ogólnie przyjętych norm cywilizowanych zachowań”. Abarinow zwraca w swoim komentarzu uwagę, że wcale nie jest jeszcze powiedziane, że to właśnie Trump zostanie kandydatem Partii Republikańskiej, a nawet gdy zostanie, to że wygra wybory. I stwierdzenie Putina, że to „absolutny lider wyścigu prezydenckiego” jest przedwczesne, na wyrost i świadczy o nieznajomości zasad rządzących amerykańskimi wyborami.

Sam Trump też ostatnio wyhamował z deklaracjami przyjaźni pod adresem Rosji. Dzisiaj stwierdził wręcz, że „w pewnych okolicznościach” należałoby zestrzeliwać rosyjskie myśliwce prowokujące amerykańskie samoloty pełniące dyżur bojowy. Jego zdaniem, to wyraz braku szacunku dla USA i prezydenta. „Normalnie by Obama, powiedzmy, prezydent, zadzwonił do Putina i powiedział: słuchaj, weź się uspokój, nie rób tego, powstrzymaj tego maniaka, po prostu go powstrzymaj. Ale my nie mamy takiego prezydenta. On sobie gra gdzieś w golfa. […] [Te incydenty] to całkowity brak szacunku do Obamy, którego oni, jak wiecie, nie poważają” – powiedział Trump w rozmowie z dziennikarzem Indiana Radio. Wypowiedź Trumpa była nawiązaniem do manewru wykręcenia beczki przez rosyjski samolot Su-27 nad amerykańskim samolotem. Ten popis sztuki pilotażu miał miejsce 29 kwietnia nad Bałtykiem. To nie jedyny przykład prowokacji rosyjskiego lotnictwa wobec amerykańskich maszyn. Litwa dziś poinformowała, że nad Bałtykiem w tym tygodniu doszło do pięciu incydentów z udziałem rosyjskiego lotnictwa. A odnotowano też podobne akcje nad Pacyfikiem. Putin jedzie po bandzie.