Archiwum autora: annalabuszewska

Wiosna w ogniu

17 kwietnia. Od lat ekolodzy próbują przekonywać, że wypalanie traw jest szkodliwe dla łąk i powoduje gigantyczne zagrożenie pożarowe – bez skutku. 12 kwietnia na skutek wypalania traw rozpętał się koszmarny pożar w Republice Chakasja (Syberia), spłonęło doszczętnie 40 miejscowości, bez dachu nad głową zostało pięć tysięcy ludzi, śmierć poniosło trzydzieści osób. Według władz republiki, do września należy zbudować dla pogorzelców około 2500 domów, na co potrzeba 6 mld rubli. Prezydent Putin podczas wczorajszej telekonferencji obiecał uruchomić specjalne fundusze, z których będą wypłacane rekompensaty dla rodzin ofiar.

Wstrząsające reportaże z miejsc, przez które przeszedł niszczący żywioł, można obejrzeć m.in. tu: http://www.yodnews.ru/2015/04/14/burn

Na filmie widać ogrom zniszczeń: https://www.youtube.com/watch?v=IYtEa0NPD6U

Chakasja nie jest jedynym regionem, w którym szaleje ogień. Według danych ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych, w Kraju Zabajkalskim płonie 121 tysięcy hektarów (spłonęło 500 domów mieszkalnych, zginęły 4 osoby), w Buriacji – pali się las (dwa tysiące hektarów), w Tuwie – 284 hektary, w obwodzie irkuckim – 19 hektarów.

Strażacy gaszą, ale niewiele mogą wskórać. W jednym miejscu ugaszą, ale w innym – ktoś biega z zapałkami i pali trawy mimo zakazu. Zdaniem Goslessłużby, w 90 procentach przypadków pożar jest wynikiem nieostrożnego obchodzenia się z ogniem. Najwidoczniej zabrzmiało to dla niektórych zbyt banalnie. Znacznie bardziej oryginalną wersją przyczyn pożarów błysnął pełnomocnik prezydenta w syberyjskim okręgu federalnym Nikołaj Rogożkin (uprzednio dowódca Wojsk Wewnętrznych MSW, generał). Na naradzie w sprawie opanowania sytuacji z szalejącymi w okręgu pożarami stwierdził, że ogień podkłada specjalna grupa opozycjonistów-podpalaczy: „Zebrała się grupa ludzi – opozycja, jak ją teraz nazywają. Przeszła instruktaż i przeprowadziła akty dywersji polegające na podłożeniu ognia w tym czy innym miejscu wokół Czity oraz innych miejscowości, w tym samym momencie wzięli i podpalili. Może tak być? Dzisiaj osobiście latałem śmigłowcem i widziałem – tam są takie miejsca, że normalny człowiek tam nie dotrze. Do tego trzeba dobrze wyszkolonego speca, który na dostanie się do tych miejsc musi przeznaczyć co najmniej dobę. Gotów jestem wysłuchać każdego – uczonych, szamanów, każdego, kto może mi wyjaśnić, jak to możliwe”. Później pan generał tłumaczył się, że miał na myśli tych, którzy „są w opozycji wobec władz poprzez to, że nie stosują się do przepisów, zabraniających wypalania traw”. Sekretarz prasowy Putina indagowany, co pełnomocnik prezydenta miał na myśli, wymigał się od odpowiedzi.

Lokalne media wskazywały, że gniewne słowa prezydenckiego pełnomocnika skierowane były pod adresem przesiedlonych na rosyjski Daleki Wschód uciekinierów z Donbasu. „W Zabajkalu dyskutuje się o wypowiedzi Rogożkina, wielu uczestników forów internetowych zgadza się z generałem: no tak, przyjęliśmy uchodźców z Ukrainy Wschodniej, a oni tak naprawdę są piątą kolumną i banderowcami. To zrozumiałe na tle tych wielkich emocji – przecież jakoś trzeba wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje, trzeba znaleźć winnych, to dużo łatwiejsze, niż przyznanie, że sam jesteś winien” – pisze portal „Mediazona”.

To nie koniec dobrych wiadomości od generała Rogożkina: podczas spotkania z pogorzelcami opietruszył nieszczęsnych, że zamiast zakasać rękawy i ze zgliszczy wydłubać rzeczy, które mogą się przydać, a także pozbierać złom i sprzedać, oni czekają, że władze im pomogą. „My z gubernatorem do wszystkich nie dotrzemy. Nie liczcie na to, że my wszystko zrobimy. Przepraszam bardzo, ale to cynizm”. Jasne, jeszcze jaki! Liczyć na to, że państwo pomoże – szczyt cynizmu, nieprawdaż?

Do akcji gaszenia pożarów włączyła się Cerkiew. Po Zabajkalu akurat peregrynuje święty ogień z Jerozolimy (według tradycji Kościołów wschodnich, w Wielką Sobotę w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie zstępuje w cudowny sposób święty ogień, od pochodni przewodniczącego uroczystości hierarchy zapalane są potem przez obecnych w świątyni wiernych tysiące świec i pochodni). Święty ogień w tym roku wożony jest po Rosji specjalnym wagonem wraz z cudowną ikoną świętego Mikołaja Cudotwórcy. Z inicjatywy duchownych ogień i ikona dotrą do miejsc objętych pożarami, by powstrzymać rozprzestrzenianie się płomieni. Skoro nie można liczyć na władze, to nie pozostaje już nic innego, jak tylko liczyć na cud.

Monolog człowieka chrząkającego

16 kwietnia. Niewolnik na galerach ma raz do roku przyjemność porozmawiania z tymi, którzy go do tych galer przykuli – czyli narodem. Z roku na rok przyjemność jest coraz bardziej uteatralizowana. W tegorocznym spektaklu pod tytułem „Bezpośrednia linia z prezydentem Putinem” na spontan pozostawiono niewielki margines. Za to wazelina lała się strumieniami ze wszystkich szczelin. Jednak mimo usilnych starań, zza zasłony pochlebstw otoczenia co rusz wyzierała trudna rzeczywistość kryzysu. Prezydent starał się zahipnotyzować audytorium, uspokoić przytaczaniem skwapliwych statystyk, obiecał, że już zaraz, za chwilę, najwyżej za półtora roku kryzys się skończy, rząd ma świetny pomysł na pokonanie przejściowych trudności, a w obecnej sytuacji to lepiej się nie ruszać. Przetrwamy kryzys i będzie świetnie, tylko się nie denerwujcie, grażdanie.

Prezydent Putin cierpliwy był, łaskawy był, nie unosił się gniewem, wszystko znosił, wszystkiemu wierzył, we wszystkim pokładał nadzieję, jak powiada Pismo. Starał się nie poruszać ostrych tematów, raczej uspokajać niż rozjątrzać, pochylał się z gospodarską troską nad poziomem udoju w obwodzie kostromskim, weteranowi Wielkiej Wojny Ojczyźnianej obiecał przyzwoite mieszkanie (znowu, po tylu latach). Najwidoczniej obawa, że jak będzie jeszcze gorzej w gospodarce (a będzie) i nastroje społeczne spadną, spędza sen z podciągniętych świeżym liftingiem powiek Władimira Władimirowicza. Dlatego tak ważna jest sakralizacja wysokiego rankingu prezydenta. Ale czy same rytualne zaklęcia wystarczą? Na biegnącym w dole ekranu pasku z pytaniami nadchodzącymi od widzów na bieżąco (studio stworzone specjalnie do przyjmowania pytań odnotowało, że wpłynęło ponad trzy miliony zapytań) wyświetlił się w pewnym momencie tekst: „Putin, przyślij pieniądze, ciężko tu”.

Putin najwyraźniej manewruje pomiędzy chęcią uspokojenia wojowniczych nastrojów a próbą utrzymania wysokiego poparcia dzięki mocnej polityce wobec Ukrainy. Jeśli zacznie zbyt gwałtownie wycofywać się z kursu na przymuszanie Ukrainy do pozostania w obszarze rosyjskiej cywilizacji i zacznie czule przemawiać do Ameryki, to może stracić względy zwolenników silnej ręki. A Putin nie może sobie pozwolić na spadek notowań. Jednak podczas telekonferencji mówił o Ukrainie w sposób bardziej miękki i oględny niż w wielu poprzednich wystąpieniach. Powtarzał oczywiście firmowe kłamliwe mantry, ale bez piany. Po raz kolejny zakomunikował: „Ja w ogóle nie robię różnicy między Ukraińcami i Rosjanami, uważam, że to w ogóle jeden naród”. Przerzucił całą odpowiedzialność za wywołanie wojny w Donbasie na Kijów (nie użył ani razu pojęcia „Noworosja”). A na pytanie, czy rosyjskie wojska walczyły na wschodzie Ukrainy, odpowiedział wprost: rosyjskich wojsk tam nie ma. [Twitter pracował podczas telekonferencji Putina z całych sił. Na to stwierdzenie zaraz pojawiła się reakcja: https://twitter.com/sranysovok/status/588671920968572928, „Władimirze Władimirowiczu, potwierdzam, nas tu nie ma”].

Cały czas prezydent pokasływał i pochrząkiwał. Temat zdrowia Putina był niedawno w centrum zainteresowania w związku z tajemniczym dziesięciodniowym zniknięciem z radarów. Spekulacjom nie było końca. I oto taki rarytas, jak możliwość oglądania pacjenta przez cztery godziny bez przerwy (tyle trwał show). Wygląd: wymuskany. Gdy prezydent reagował bardziej żywiołowo, twarz wykrzywiała mu się w nienaturalnym grymasie (ach, ten botoks bezlitosny). Zaraz po telewizyjnej transmisji „bezpośredniej linii” odbyło się w pierwszym programie telewizji omówienie z udziałem politologów, polityków i dziennikarzy. Uczestnicy audycji jeden przez drugiego rwali się zapewniać, że ten seans łączności ze społeczeństwem pokazał, że prezydent jest zdrowy i pełen sił. Choć patrząc na przypudrowanego, zmęczonego prezydenta, wcale nie miałam wrażenia, że oglądam pełnego temperamentu, przepełnionego entuzjazmem i rwącego się do działania polityka, dobrego na trudne czasy, wodza, który przeprowadzi ufny w jego siły naród przez burzliwe czasy. Pokasłujący, osłabiony i miejscami wyraźnie znudzony Putin nie wypadł przekonująco.

Archiwa szeroko zamknięte

14 kwietnia. Gdy Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła pięć dni temu ustawę o odtajnieniu archiwów organów represji totalitarnego reżimu komunistycznego, Moskwa gniewnie fuknęła. Ale zachowała spokój: najważniejsze archiwa KGB opuściły Kijów jeszcze w okresie rozpadu ZSRR, zanim Ukraina proklamowała niepodległość. Można mieć pewność, że tajemnice zbrodniczych instytucji sowieckich długo jeszcze nie zobaczą światła dziennego – w Moskwie są bezpieczne, żadne niepożądane oko nawet przelotnie nie muśnie teczek z napisem „Ściśle tajne”.

Praktyka zamykania (lub niszczenia) archiwów – po krótkim okresie względnej otwartości w latach dziewięćdziesiątych – wróciła już w pierwszej kadencji prezydenta Putina. Pisałam o tym w 2004 r. w „Tygodniku Powszechnym” (http://tygodnik.onet.pl/archiwa-szeroko-zamkniete/8xl0y). Historycy od dawna mówią, że nawet dla nich dostęp do archiwów jest coraz trudniejszy. Jak więc prowadzić poważne badania historyczne bez możliwości pracy z dokumentami?

Wielka bitwa o pamięć, jaką Rosja prowadzi z resztą świata, opiera się na dyrektywach propagandowych, a nie na dociekaniu prawdy historycznej. Kolejne fale wzbierają szczególnie z okazji ważnych dat czy okrągłych rocznic wydarzeń historycznych, teraz obserwujemy wzmożenie w związku ze zbliżająca się siedemdziesiątą rocznicą zakończenia II wojny światowej. Kilka dni temu w Jekaterynburgu została pospiesznie zamknięta wystawa o współpracy Sowietów z aliantami. Dlaczego? Bo Kreml lansuje modę na myślenie, że ZSRR sam wygrał wojnę z Hitlerem. Żadni alianci nie będą się teraz plątać pod nogami jedynego zwycięzcy. Im bliżej rocznicy, tym obfitsza piana toczy się z ust telewizyjnych propagandystów (nazywanych propagandonami). To do nich, a nie historyków czy weteranów będzie należała oprawa rocznicy.

Ważną publikację o ciągle niedostępnym masywie archiwalnym sprzed siedemdziesięciu i więcej lat zamieścił dzisiejszy „Kommiersant”. Historyk Leonid Maksimienkow wylicza, co jest dostępne, a co niedostępne w archiwach dotyczących lat wojny. Jak się okazuje, „masywy utajnionej prawdy historycznej są kolosalne”. Weźmy choćby archiwum Stalina. Według wyliczeń Maksimienkowa, nie ma dostępu do co najmniej kilkunastu procent tych zasobów. Z dokumentów dotyczących II wojny światowej, „utajnione są szyfrogramy sztabu generalnego Armii Czerwonej, komisariatów ludowych przemysłu lotniczego, zbrojeniówki, przemysłu ciężkiego, niedostępne są kopie rozkazów ludowego komisarza obrony”. Z dokumentów związanych z okresem pomiędzy 1939 a 1941 nie ma dostępu do uwag Stalina na sprawozdaniu komisarza obrony, akt współpracy z Niemcami. „Przed rosyjskimi historykami ukrywa się notatki, informacje, komunikaty i telegramy Stalina dotyczące przygotowań Niemców do operacji na kierunku smoleńskim, o doświadczeniach pierwszych trzech miesięcy wojny, o brakach w wyposażeniu i wyszkoleniu radzieckiej obrony przeciwlotniczej […]. Utajnione są szyfrogramy Stalina i jego ulubieńca Lwa Mechlisa, autora „kerczeńskiej katastrofy z 1942 roku. Czy można bez tych zasobów dyskutować o historii wojskowo-politycznej Związku Sowieckiego w ogóle, a o przygotowaniach i początkowym okresie wojny w szczególności?” – zadaje retoryczne pytanie Maksimienkow. A przecież to niezbędne, by zrozumieć, dlaczego Sowieci dostali w pierwszych miesiącach wojny tak krwawe lanie od Niemców.

„Za to przez dziesięciolecia karmi się nas klonowanym Stalinem z filmów, seriali czy sensacyjnych quasi-dokumentalnych śledztw: Stalina wstał, Stalin poprosił Rokossowskiego, by jeszcze raz się zastanowił, Stalin przypomniał sobie, Stalin pomyślał. Kolejnym pokoleniom Rosjan zawraca się głowę konfabulacją i poi kisielem z wymysłów”. W 2000 roku MSZ zaprzestał wydawania „kanonicznej serii dokumentów polityki zagranicznej ZSRR”, ostatni opublikowany w tej serii dokument nosił datę 31 grudnia 1942 r. Brak korespondencji z ambasadorami ZSRR, protokołów rozmów z zagranicznymi partnerami, utajnione zostały wszystkie tematyczne teczki Biura Politycznego dotyczące polityki zagranicznej ZSRR – pisze Maksimienkow. Na ostatnie posiedzenie komisja ds. archiwum Stalina zebrała się w listopadzie 1998 r. Zgodnie z regulaminem powinna się spotykać raz na dziesięć lat i decydować, które dokumenty można odtajnić. Od tamtej pory komisja się nie zebrała i nie wiadomo, kiedy się zbierze. Może nigdy.

Skoro dokumentów nie ma, archiwa są szeroko zamknięte, to hulaj dusza piekła nie ma – o wojnie można pleść, co dusza zapragnie, zgodnie z koniunkturą i mitologią napisaną przez kremlowskich demiurgów.

Spaleni fast foodem

9 kwietnia. Dawno już w rosyjskim segmencie Internetu nie było takiego karnawału. Reakcja na wiadomość o najświeższym pomyśle reżysera Nikity Michałkowa i jego brata Andrieja-Androna Konczałowskiego (również reżysera) założenia sieci rosyjskich barów szybkiej obsługi przeszła najśmielsze oczekiwania.

Dzisiejsze wydanie „Kommiersanta” uraczyło czytelników wiadomością, że braterski duet filmowców wpadł na pomysł utworzenia w Rosji sieci pod szyldem „Jemy w domu”, serwującej wyłącznie rodzime produkty w przeciwieństwie do wrażych zachodnich fast foodów. Na wdrożenie projektu Michałkow i Konczałowski poprosili prezydenta o miliard rubli. Prezydentowi idea się spodobała, zaaprobował ją i przekazał plan pod kuratelę wicepremiera Arkadija Dworkowicza, zajmującego się w rządzie zagadnieniami gospodarczymi.

Filmowi bracia wstrzelili się z biznes planem idealnie. Wyroby z sieci zachodnich fast foodów zaczęły jakiś czas temu szkodzić rosyjskim żołądkom. Do usunięcia McDonalda czy Burger Kinga z Rosji wzywali deputowani z trybuny parlamentu, a publicyści w licznych artykułach pisali o wyższości tradycyjnych rosyjskich potraw nad podstępnymi cheeseburgerami. Jednym z naczelnych haseł w dobie sankcji (wprowadzonych przez Putina zakazów wwozu zachodnich artykułów spożywczych) jest „importozamieszczenije” [импортозамещение], czyli zastąpienie rzeczy z importu rodzimą produkcją. Nie bardzo ta akcja na razie wychodzi, bo Rosja produkuje za mało, by zaspokoić potrzeby rynku w pełnym zakresie. Ale od czego są dobre pomysły osób obsługujących politykę Kremla?

Nikita Michałkow od dawna jest uważany za podnóżek Władimira Putina, realizujący zamówienie na patriotyczną sztukę dla mas. A że przy okazji kręci lody (tu konkretnie zapewne patriotyczne śledziki i barszczyki) na chwałę własnego portfela, cóż, każdy orze jak może. To po pierwsze, a po drugie, za obsługiwanie angielskiego króla należy się premia.

Idealny rodzinny interes ma wesprzeć żona Konczałowskiego (pozującego ostatnio na buddyjskiego mnicha i filozofa), aktorka Julia Wysocka, lansująca się jako wybitny znawca kuchni. Występuje w popularnych programach telewizyjnych propagujących gotowanie, ma w Moskwie dwie knajpy, należy do niej marka „Jemy w domu” (która teraz ma objąć również sieć szybkiej gastronomii). Dziennikarz rozgłośni Echo Moskwy Siergiej Parchomienko dostrzega w dzisiejszym rwetesie wokół planu sieci rosyjskiego „szybkiego jedzenia” jedynie świetną akcję promocyjną dla tych lokali Wysockiej. Aktorka ma w planach rozszerzenie działalności gastronomicznej.

Całe to zamieszanie to rzecz świetnie charakteryzująca dzisiejszą Rosję. Oto dwie znane osoby chcą założyć sieć knajpek. To nie budowa elektrowni jądrowej czy zawrócenie biegu syberyjskich rzek, tylko mała gastronomia. I taką sprawą zajmuje się osobiście prezydent, który zleca pilotowanie projektu wicepremierowi. Oraz wydziela z budżetu państwa, na który składają się podatnicy, miliard rubli na dobrą wróżbę. „Najśmieszniejsze jest to, że nikt nie prosi Putina o pieniądze na drogi” – skomentował jeden z użytkowników Twittera.

Podatnicy, przynajmniej ci, którzy aktywnie korzystają z Internetu, urządzili popisową „rżakę”, nie zostawiając na pomysłodawcach suchej nitki. Krótki przegląd żartów, jakie pojawiły się w blogach i na Twitterze, nie jest w stanie oddać intensywności wymiany myśli o planie Michałkowa-Konczałowskiego.

„Dmitrij Anatoljewicz [Miedwiediew] poprosił Władimira Władimirowicza o pożyczkę na zakup baterii do Leiki” (premier lubi fotografować).

„Josif Kobzon zwrócił się do Putina z prośbą o dofinansowanie projektu sieci patriotycznych zakładów fryzjerskich” (jeśli Państwo pamiętacie, piosenkarz Kobzon jest nosicielem oryginalnej peruczki)

„W następnej książce kucharskiej Julia Wysocka opublikuje przepis, jak z niczego ukręcić miliard”.

„- O, rany, umieram z głodu.

– To chodź, tutaj jest bar Michałkowa.

– No nie, nie do tego stopnia”.

„W Rosji powstanie sieć luksusowych więzień pod nazwą „Siedzimy w domu”.

„Nikita Michałkow otworzy sieć kin „Róbta se filmy sami”.

„Dobrze, że nie poprosili kasy na sieć burdeli „Skok w bok”.

„Nazwa sieci barów „Żryj, co ci dają”.

„W barach Michałkowa kasy będą wolne od wpływu zachodnich imperialistów”.

„Potrawy będą podawać z hymnem albo bez hymnu” (ojciec Nikity i Andrieja, Siergiej Michałkow był autorem słów hymnu ZSRR/Rosji).

Całkiem poważnie podszedł do zagadnienia Leonid Krol, który napisał w FB: „Przecież to jasne, że nikt niczego nie otworzy, żadnej knajpy, nie będzie żadnego rospiłu [przywłaszczenia na lewo państwowej kasy]. Potrzebne są dobre, optymistyczne, prowokacyjne nowości. Trzeba zaprezentować, że mamy przyszłość. I to jest wiadomość z tego pożądanego gatunku. Rozrywka zarówno dla wyższych sfer, jak i plebsu. To taki kolejny tani gest antyamerykanizmu, a i okazja, by gwiazda pojawiła się w mediach i dała lekcję dobrego stylu w noszeniu eleganckiego szaliczka”.

Niewidzialny front

8 kwietnia. Dostali się do serwerów Departamentu Stanu, dzięki czemu uzyskali też dostęp do systemów komputerowych Białego Domu – zaalarmowała wczoraj telewizja CNN, informując o harcach rosyjskich hackerów we wrażliwych zakamarkach amerykańskiej administracji. Hackerzy zdołali sforsować zabezpieczenia Departamentu Stanu, wykorzystując zainfekowany mail jednego z pracowników resortu. Włamanie – nazwane największym cyberatakiem na serwery instytucji państwowej USA w historii – miało miejsce jesienią ubiegłego roku; przez kilka miesięcy trwało wnikliwe śledztwo. Zdaniem amerykańskich służb ślady wskazują na to, że hackerzy pracowali dla rosyjskich władz. Urzędnicy zapewniają, że cyberwłamywacze nie dostali się do tajnych bebeszków prezydenckiej administracji, ale niektóre „cenne dane” pozyskali, w tym np. rozkład dnia prezydenta Obamy obejmujący również nieformalne ciche spotkania. Takie „cenne dane” są nie lada rarytasem, za które służby specjalne różnych krajów gotowe są słono zapłacić.

„W Rosji działa około 20 tysięcy aktywnych hackerów, którzy dzięki swojej działalności zarabiają miliardy rubli, sami hackerzy są bezczelni do granic, gdyż są przekonani o własnej bezkarności. Rosyjscy hackerzy zajmują czołowe pozycje na świecie w cyberprzestrzeni, konkurować z nimi mogą bodaj jedynie Chińczycy” – twierdzi Aleksandr Czaczawa, prezes firmy LETA Group, zajmującej się walką z cyberprzestępczością. Rosyjscy hackerzy specjalizują się nie tylko w okradaniu kont bankowych i kart kredytowych, ale także atakach DDoS realizowanych na zamówienie polityczne (atakowani są przeciwnicy polityczni w kraju i za granicą, blogerzy, niewygodni dziennikarze).

W zeszłym roku głośna była sprawa Rosjanina Romana Sielezniowa, który na Malediwach został zatrzymany przez amerykańskie służby i przewieziony do USA, by odpowiedzieć za sprawne okradanie amerykańskich obywateli metodą na cyberrympał i to na niebywała skalę. Jak się bawić, to się bawić – Sielezniow okradł dwa miliony kart kredytowych. Sprawa hackera zyskała niezwykły rozgłos medialny, gdyż Sielezniow okazał się synem deputowanego Dumy Państwowej, Walerija. Pan Walerij Sielezniow poruszał niebo i ziemię, oskarżał Waszyngton o kradzież syna, zapewniał o jego niewinności, ale nie wskórał nic. Roman Walerjewicz oczekuje na proces przed amerykańską Temidą, grozi mu nawet do 30 lat pozbawienia wolności.

Rewelacje podane przez CNN na temat wtargnięcia rosyjskich cyberkrasnoludków do Białego Domu nie były pierwszą jaskółką, świadczącą o zainteresowaniu Rosji przeniknięciem za kulisy amerykańskiej (i nie tylko amerykańskiej) polityki za pośrednictwem cyberszpiega. „Wall Street Journal” kilka miesięcy temu pisała o opracowanym w Rosji wirusie (Sofacy) przeznaczonym do szpiegowania. Zdaniem ekspertów, na których powoływała się gazeta, program szpiegujący szyfruje ukradzione dane i przekazuje je dalej. Opisywana grupa hackerów nazwana kryptonimem ATP28 nie zajmowała się banalną kradzieżą pieniędzy czy własności intelektualnej, a pozyskiwaniem konkretnych informacji „na zamówienie władz Rosji w celach szpiegostwa na rzecz Kremla”. Grupa miała działać od 2007 roku i zaglądać przez ramię urzędnikom z państw Europy Wschodniej i NATO.

W Rosji też od czasu do czasu dochodzi do skandali związanych z włamaniami do komputerów różnych ważnych osób. Specjalizuje się w tym tajemnicza grupa Shaltay Boltay (pisałam o niej w blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/08/20/anonimowa-miedzynarodowka-internetowa-shaltay-boltay/), która ostatnio zamieściła w przestrzeni publicznej korespondencję sms-ową wysokich urzędników Kremla z deputowanymi, dziennikarzami, wydawcami, ekspertami. Analiza ujawnionych materiałów potwierdza, że Kreml steruje przestrzenią medialną (organizując nagonki na niebłagonadiożnych opozycjonistów lub akcje wsparcia medialnego dla wskazanych osób czy wydarzeń, ingeruje w kształt publikacji itd.), aktywnością Dumy Państwowej, ściśle kontroluje teoretycznie niezależne agencje federalne, m.in. ds. mediów, sprawuje „opiekę” nad ludźmi kultury itd. Obszerne omówienie publikacji można znaleźć tu: http://yodnews.ru/2015/04/02/shaltay

Czemu służą takie publikacje? Zdaniem wielu obserwatorów rosyjskiej sceny politycznej Shaltay Boltay to „projekt” jednej z grupek ma Kremlu. Kremlowskie buldogi nieustannie gryzą się pod dywanem, walcząc o wpływy. Wypluwanie strumieni „kompromatów” (materiałów kompromitujących) na jednego lub kilku wysokich urzędników to jedna z metod tej walki. Wysoko wykwalifikowani hackerzy, którzy potrafią rozszyfrować i dostarczyć „kompromat” na wroga, są na wagę złota. Ostatnio doszło na Kremlu do wymiany kilku ważnych urzędników drugiego szeregu (szefów referatów odpowiedzialnych za politykę wewnętrzną), być może „sliw”, jak fachowo nazywają publikację rosyjscy spece, był związany z tą wymianą kadr.

Inna z wersji każe podejrzewać Shaltay Boltay o powiązania ze służbami specjalnymi. Projekt miałby wzmacniać służby w walce aparatczyków o wpływy u najważniejszego żłobu.

„Ujawniona korespondencja nie jest szczególnie szokująca. Owszem, obnaża obrzydliwe metody pracy Administracji Prezydenta, ale widać, że została świadomie przefiltrowana pod odpowiednim kątem: chodzi o to, by w przestrzeni publicznej nie znalazły się elementy mogące świadczyć o łamaniu prawa” – napisał Paweł Czikow w internetowej „Meduzie”. Rzeczywiście, ujawnione treści odnoszą się do kuchni działań urzędniczych, żadnych przełomów nie spowodują, o rzeczach najważniejszych, mechanizmach podejmowania kluczowych decyzji w państwie, najważniejszych osobach politycznego dramatu nie mówią nic. Co nie znaczy, że hackerzy do takich rewelacji się nie dokopali i że kiedyś nie zostaną one wyciągnięte na światło dzienne.

Dzieci zjadły weterana

1 kwietnia. Rosja przygotowuje się do obchodów 70. rocznicy zwycięstwa w II wojnie światowej, pozostającej dla większości Rosjan Wielką Wojną Ojczyźnianą, ich i tylko ich świętą wojną z faszystowskim najeźdźcą. Na trybunie honorowej na placu Czerwonym 9 maja zasiądzie prezydent Władimir Putin w otoczeniu… hm, no właśnie, nie wiadomo, w czyim otoczeniu. Przywódcy większości państw europejskich do Moskwy się nie wybierają, prezydent USA też nie, nieoczekiwanie natomiast potwierdził obecność północnokoreański wódz Kim Dzong Un. Rosyjscy weterani zostaną przesiani przez sito. Już wybuchł pierwszy skandal, gdy okazało się, że Kreml przewiduje wpuszczenie na plac Czerwony jedynie po jednym weteranie z każdego z podmiotów Federacji Rosyjskiej; pozostali chętni, którzy mimo wszystko przybędą tego dnia do Moskwy, zostaną zakwaterowani gdzieś w podmoskiewskich sanatoriach i tyle. „Nie wasze to święto, tylko Kremla” – pisali oburzeni liberalni komentatorzy na Twitterze i w blogach. Kreml zwykle słowami pokazowo dopieszczał okolicznościowo weteranów, stanowili znakomite tło dla umiłowanego przywódcy, po święcie natychmiast o nich zapominano. Charakterystyczne jest to, że przy każdej kolejnej (zwłaszcza okrągłej) rocznicy padały zapewnienia władz, że wszyscy weterani zostaną otoczeni troskliwą opieką państwa, a później okazywało się, że wielu weteranów mimo tych szumnych obiecanek nadal żyje w urągających warunkach i znowu trzeba było obiecywać, że teraz to już na pewno pomoc otrzymają i tak dalej, z roku na rok. Da capo al fine. Przed rocznicą odbywa się też rytualna obrona jedynej słusznej linii historycznej i ostre szarże na tych, którzy – jak to formułuje oficjalna propaganda – chcą wypaczyć historię i odebrać ZSRR (i jego spadkobierczyni – Rosji) zwycięstwo. A Rosja zwycięstwa z nikim dzielić nie chce. Szczególnie teraz – rok po Krymie, gdy stosunki z Zachodem uległy zdefasonowaniu. Można się spodziewać podgrzania historycznego frontu do czerwoności.

Poza uroczystościami na najwyższym szczeblu 9 maja w Moskwie odbędzie się mnóstwo pomniejszych wydarzeń. Już z gałązek rocznicowego drzewa puszczają się pierwsze pędy, pomysłowość inicjatorów niektórych form obchodów nie ma granic.

Wiele hałasu narobił konkurs cukierników, jaki odbył się kilka dni temu w Krasnojarsku. Konkurs był poświęcony siedemdziesiątej rocznicy zwycięstwa. Cukiernicy wypiekli wielkie torty udekorowane patriotyczną symboliką (wstążki św. Jerzego), militariami z czasów wojny, sylwetkami pomników poświęconych ofiarom wojny. Wśród nich największe uznanie jury pod kierownictwem niemieckiego cukiernika zyskał tort z repliką słynnego pomnika z białoruskiej wioski Chatyń, spacyfikowanej przez okupanta.

Poeta Andriej Orłow (Orłusza), piszący m.in. wiersze-komentarze do bieżących wydarzeń, stwierdził, że gdyby jego dziadek – uczestnik wojny – dożył tych dni, to pewnie by żałował, że nie ma pod ręką automatu. Orłusza napisał wiersz: „W Krasnojarsku wcześnie rano dzieci zjadły weterana” (całość w oryginale tu: http://www.mk.ru/social/2015/03/30/deti-seli-veterana-konditery-krasnoyarska-ustroili-neobychnyy-konkurs.html). Słodki smak zwycięstwa? Raczej gorzki jak piołun.

Wśród inicjatyw, mających w zamyśle uczcić wielką rocznicę, uwagę komentatorów zwrócił kuriozalny pokaz body artu na politechnice w Iżewsku (nawiasem mówiąc, mała ojczyzna Kałasznikowa). Studenci zaprezentowali się na scenie pomalowani w samoloty, czołgi, karabiny, elementy mundurów z czasów wojny itd. (można to obejrzeć na youtube; uprzedzam, to widowisko dla ludzi o mocnych nerwach: https://www.youtube.com/watch?v=1KUGXoLOWog). Przewodniczący miejscowego związku weteranów po zapoznaniu się z wątpliwym arcydziełem studentów nie krył rozczarowania: „Chcieli pokazać różne rodzaje wojsk? O czym my mówimy? To dlaczego jedna z dam ma na tyłku kwiatki? Czy można tak bezkarnie okrywać hańbą naszą armię, starsze pokolenie, obecne pokolenia obrońców ojczyzny? Gdyby to zobaczyli uczestnicy wojny i gdyby im powiedzieć, że to konkurs z okazji rocznicy Zwycięstwa, to wylew murowany”.

Pierwszy program rosyjskiej telewizji propaguje akcję „Nieśmiertelny pułk”, którą trzy lata temu zainicjował Ogólnorosyjski Front Narodowy. Akcja ma na celu przywrócenie pamięci o tych, którzy brali udział w wojnie, zachęca do poszukiwań w rodzinnych i nie tylko rodzinnych archiwach zdjęć i pamiątek po frontowcach. Cytuję za stroną internetową telewizji: „Wśród setek pożółkłych zdjęć Michaił Sidielnikow znajduje jedno – swojego dziadka. O bohaterskim przodku dopiero niedawno wygadała się babcia. W ogóle nie wiedziałem, że miałem takiego dziadka, miał na imię Wiktor […] – mówi wnuk uczestnika Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Zacząłem szukać w archiwach, chciałem ustalić, gdzie walczył, gdzie jest pochowany. Dla Michaiła Sidielnikowa i tysięcy innych Nieśmiertelny pułk to nie tylko akcja, podczas której wyjdą na ulicę, niosąc nad głową portret przodka, to także ich walka z niewiedzą o historii własnej rodziny”. Rzeczywiście zadziwiające jest to, że siedemdziesiąt lat po wojnie potomkowie tych, którzy walczyli, którzy zginęli, nic nie wiedzą o swoich dziadach czy pradziadach, oficjalne czynniki nadal nie mogą się doliczyć liczby ofiar po stronie ZSRR, a w rodzinach nie przekazuje się informacji, wspomnień o dokonaniach przodków. Może właśnie z tej niewiedzy, z pęknięcia pomiędzy rodzinną opowieścią, prawdą historyczną i narzucaną nachalnie odgórną wersją propagandową zmieniającą się w zależności od aktualnej politycznej koniunktury, wyrastają takie pomysły jak torty z Matką Rosją z kurhanu Mamaja, rozebrane studentki pomalowane w T-34 czy takie niezrozumiałe pląsy, jak popis rencistek pod tytułem „Pamięć Zwycięstwa”: https://www.youtube.com/watch?v=hXvbaFG2s8Q

Walc kwiatów

28 marca. Zaledwie kilka dni temu pisałam o akcie wandalizmu, jakiego na miejscu zabójstwa Borysa Niemcowa dokonali aktywiści ruchu SERB (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/03/25/bydlowata-w-natarciu/), a już z Moskwy płyną nowe doniesienia. W nocy z 27 na 28 marca kilkunastu panów odzianych w czarne kurtki i stroje sportowe przybyło na most Moskworiecki i ochoczo zajęło się likwidowaniem odtworzonego po wyczynach SERB-a miejsca pamięci. Cicho, szybko, sprawnie.

W youtube był przez kilka godzin dostępny półminutowy filmik, na którym ci „faceci w czerni” pospiesznie wrzucali kwiaty, fotografie i świece do czarnych worków na śmieci (ktoś to nakręcił komórką z okna samochodu). Teraz filmik już dostępny nie jest. Na stronie Radia Swoboda można obejrzeć natomiast świeży fotoreportaż z ponownie odtworzonego memoriału: http://www.svoboda.org/media/photogallery/26925374.html

27 marca na miejsce śmierci Niemcowa przyszło dużo ludzi – minął dokładnie miesiąc od tragedii. Przynieśli świeże kwiaty i pamięć. W prasie co kilka dni pojawiają się coraz to nowe publikacje dotyczące śledztwa w sprawie zabójstwa. Czy coś wyjaśniają? Raczej mącą. „Kommiersant” opublikował kolejną wersję, opartą na zeznaniach niejakiego Jewgienija, który został przedstawiony jako świadek, przechodzący mostem zaraz po tym, jak doszło do zbrodni. Wedle ujawnionych prasie słów Jewgienija, samego momentu strzału świadek nie widział, widział natomiast podbiegającego do samochodu (którym odjechał) zabójcę. Opis zabójcy – szczupły, niewysoki – nie pasuje do opisu Zaura Dadajewa, krzepkiego Czeczena z batalionu Siewier MSW, głównego podejrzanego o dokonanie zabójstwa. Zeznania Jewgienija są miejscami sprzeczne z wcześniej ujawnianymi szczegółami zabójstwa. Nieznana jest nadal rola ciężarówki, która zatrzymała się przy miejscu zbrodni. Jej kierowca został zatrudniony w przedsiębiorstwie odpowiedzialnym za czystość w mieście na kilka dni przed zabójstwem Niemcowa, a zaraz po tragicznym wydarzeniu zwolnił się i rozpłynął we mgle. W każdym razie śledztwo nie informuje o jego zeznaniach, nie wiadomo nawet, czy je składał. W sieci pełno było komentarzy pod opublikowanym zdjęciem domniemanego „kierowcy śmieciarki” (https://twitter.com/TataRomanovaYa/status/573111072044941312/photo/1) – powtarzało się przypuszczenie, że dostał awans na majora służb specjalnych. A teraz w tych nowych przeciekach ze śledztwa być może chodzi o osłabienie „czeczeńskiego śladu”. Być może. Nadal nic nie wiemy.

Wróćmy jeszcze na most, gdzie zginął Niemcow. Wieść o najnowszej „zaczistce” memoriału rozeszła się po sieciach społecznościowych już w nocy. Natychmiast powstała inicjatywa, by zbierać pieniądze na nowe kwiaty i wieńce (https://twitter.com/max_katz/status/581820372091342848). Ciekawe, jak długo poleżą. Niebawem sorokowina – czterdzieści dni od śmierci Niemcowa, wedle prawosławnej tradycji dzień „ostatniego pożegnania” ze zmarłym. Może chociaż do tego dnia kwiaty zostaną.

Na warszawskim placu Zwycięstwa (dziś plac Piłsudskiego) w latach osiemdziesiątych w miejscu, gdzie Papież Jan Paweł II odprawił w 1979 r. mszę i gdzie odbyły się uroczystości żałobne Prymasa Stefana Wyszyńskiego w 1981 r., ludzie układali krzyż z kwiatów, zapalali obok znicze. Co jakiś czas „nieznani sprawcy” usuwali kwiaty, a nazajutrz krzyż pojawiał się znowu. Motyw fenomenalnego krzyża z kwiatów Jerzy Kalina wykorzystał w instalacji na wystawie „Czas Niepokornych” (Muzeum Niepodległości, Warszawa, 1990). Nie wiem, czy to słuszna paralela. Bo czy teraz w Rosji znajdzie się tylu niepokornych, by uparcie układać kwiaty na moście pod murami Kremla?

Fabryka trolli

26 marca. Wojna informacyjna, która od wielu miesięcy trwa już nie tylko pomiędzy Ukrainą i Rosją, ale rozlewa się na coraz większe obszary, wymaga – jak wojna przy użyciu konwencjonalnej broni – ponoszenia nakładów. Rosja umiejętnie, choć topornie gra w tej wojnie na kilku fortepianach. Za wirtuozerię trzeba płacić i to słono. W zeszłym tygodniu rząd wniósł poprawki do budżetu. Ścięto wydatki na kulturę, edukację, usługi komunalne, ochronę środowiska. Cóż, kryzys, na wszystko pieniędzy nie wystarcza. Ale nawet w warunkach kryzysu rosyjski rząd nie robi oszczędności na propagandzie. Wręcz przeciwnie – ta rubryka została jeszcze szczodrobliwie zasilona dodatkowymi zastrzykami finansowymi. Łącznie w tym roku na te cele Rosja wyda 72 mld rubli (ok. 1,3 mld dolarów). Samej angielskojęzycznej tubie Kremla na zagranicę – telewizji RT dołożono dodatkowo 5,5 mld, dzięki czemu to propagandowe żądło dysponować będzie budżetem w wysokości prawie 21 mld rubli. Agencja TASS dostała bonusowy miliard (łącznie ma do wydania 2,6 mld rubli).

Tymczasem Reuter napisał wczoraj, że w eksperckim raporcie przygotowanym dla amerykańskiej rady ds. mediów BBG (Broadcasting Board of Governors) podkreśla się, że w USA należy wzmocnić tę kulejącą nogę i dosypać owsa. „Konkurenci [wskazano tu Rosję i Państwo Islamskie] kolportują antyamerykańskie treści, rozpętują wojnę informacyjną i wygrywają, podczas gdy amerykańskie media elektroniczne ledwie nadążają” – piszą autorzy ujawnionego fragmentu raportu.

„Jesteśmy pod tym względem Liechtensteinem w porównaniu z Rosją” – wskazał jeden z ekspertów w rozmowie z dziennikarzami Reutera. Rosja wydaje tylko na angielskojęzyczne serwisy około pół miliarda dolarów rocznie, podczas gdy USA na rosyjskojęzyczne – zaledwie 20 mln. Roczny budżet całego BBG wynosi 730 mln dolarów.

W tej wojnie faktów i fake’ów chodzi nie tylko o główne media – największe stacje telewizyjne i radiowe – ale także o prasę czy media społecznościowe. Tutaj Kreml też nie oszczędza. Wielokrotnie ukazywały się materiały dotyczące „fabryk trolli”, pracujących na użytek Moskwy. Nie tylko w Rosji, ale i za granicą. Trolli – psujących powietrze na wszelkich forach dyskusyjnych, zwłaszcza tych dotyczących Rosji, w komentarzach w blogach, Twitterze, FB itd. – kształci się na kursach i zatrudnia za całkiem niezłe pieniądze.

Radio Swoboda w audycji z 21 marca (http://www.svoboda.org/content/article/26913247.html) przedstawiła obszerną opowieść byłego trolla Marata Burkharda, który przez dwa miesiące pracował w jaczejce „fabryki trolli”, specjalizującej się we wrzucaniu komentarzy na mniej znane prowincjonalne fora i blogi. Firma, używająca nazwy „Badania internetowe” (Интернет исследования) działa w Petersburgu, mieści się przy ulicy Sawuszkina. Można się w niej zatrudnić za 40 tysięcy rubli miesięcznie, ci, którzy władają dobrze obcymi językami, zarabiają 65 tys. i więcej (dla porównania pensja petersburskiego nauczyciela wynosi ok. 55 tys.).

Burkhard opowiada w audycji o kuchni fabryki trolli – pracuje się 12 godzin dziennie (fabryka działa na dwie zmiany – dzienną i nocną), norma wynosi 135 komentarzy w ciągu jednej zmiany, każdy komentarz powinien zawierać co najmniej dwieście znaków. Wpisy są kontrolowane, muszą zawierać odpowiednie zadane treści; naczalstwo opracowuje dyrektywy, bazowe teksty, wyznacza konkretne cele i tematy do komentowania. Bywa, że pod jedną publikacją komentarze zamieszcza w sposób zorganizowany dwóch-trzech trolli, umiejętnie sterując dyskusją. Burkhard mówi, że wszystkie siły rzucone są na Ukrainę. „Kiedyś dostałem zlecenie, by wszędzie pisać, że Niemcy w większości popierają politykę Putina, są natomiast niezadowoleni z polityki Merkel. Nie trzeba żadnych argumentów, po prostu takie stwierdzenie”. Zdaniem ekstrolla, większość zatrudniającej się w fabryce młodzieży robi to wyłącznie dla pieniędzy. Ale zdarzają się fanatycy, którzy piszą z pobudek ideowych. Orwellowskie ministerstwo prawdy w czystym wydaniu. Jeśli do tego dołożyć dyrdymały, które na co dzień leją się z ekranu telewizyjnego podczas seansów nienawiści (znowu Orwell), czyli programów nazywanych z braku lepszego określenia politycznymi talk show, to trudno zachować trzeźwą ocenę sytuacji. I o to chodzi.

Bydłowata w natarciu

25 marca. Nieformalne słownictwo opisujące szybko ewoluującą rosyjską rzeczywistość poszerzyło się ostatnio o twór „bydłowata” – to rzeczownik, zrost złożony z rzeczownika bydło i rzeczownika wata. Bydło jakie jest, każdy widzi. Wata/watnik to wylansowane przez Ukraińców i przejęte przez opozycyjne środowiska w Rosji zbiorcze określenie zwolenników polityki prezydenta Putina (w szczególności w odniesieniu do Ukrainy) – zarówno aktywnie zwalczający tych, którzy myślą inaczej, jak i bierną masę, której wszystko jedno. Wczoraj aktywna część bydłowaty dała o sobie znać w centrum Moskwy.

W miejscu, gdzie zastrzelono Borysa Niemcowa, powstał spontaniczny memoriał. Ludzie przynoszą kwiaty, zapalają znicze, zostawiają tabliczki z wyrazami solidarności z ofiarą (Je suis Boris lub Борись – do imienia Niemcowa dopisano miękki znak, co dało słowo „walcz”). Powstała oddolna inicjatywa, by most nazwać imieniem Niemcowa. Ktoś zrobił tabliczkę z taką nazwą. Memoriału nie zadeptały nawet tłumy walące na zeszłotygodniowy koncert z okazji rocznicy przyłączenia Krymu (choć niektórzy watnicy fotografowali się na tle kwiatów i portretu Niemcowa z trzymanymi w rękach plakatami „Krym nasz”, „Dziękujemy Putinowi za Krym” itd.).

Wczoraj ten memoriał zdemolowano. Aktywiści „rosyjskiego ruchu wyzwoleńczego SERB” pozdejmowali tabliczki, sprayem zamazali napisy, podeptali kwiaty i znicze i rozwiesili własne plakaty, obrażające Niemcowa. Nikt im nie przeszkodził (przypomnę, że w zeszłym roku przeciwnicy wojny na Ukrainie chcieli wywiesić na tym moście ukraińską flagę, w ciągu kilkudziesięciu sekund zostali obezwładnieni przez spacerujących w pobliżu rosłych osobników w skórzanych kurtkach; tym razem nosicieli kurtek nie było).

Skąd wiemy o tym wyczynie bydłowaty? Bo jeden z uczestników – niejaki Gosza Tarasiewicz (prawdziwe nazwisko Igor Biekietow, aktor) – pochwalił się tym wybitnym osiągnięciem w sieci Vkontakte. Napisał, że SERB nigdy nie zgodzi się na to, by most nazwać imieniem polityka, który działał w interesie Ameryki i wzywał do oddania Krymu „kijowskim faszystom”. „Liberaliści nie wiedzieć czemu stwierdzili, że mogą napluć na opinię narodu i wedle własnego widzimisię nadawać imiona swoich idoli zabytkom w Moskwie” – wywodził Tarasiewicz-Biekietow. (Zdjęcie towarzyszy można obejrzeć m.in. tu https://twitter.com/IlyaYashin/status/580479240354865153/photo/1).

Aktywiści ruchu SERB wsławili się tym, że pospołu z aktywistami Antymajdanu kilkakrotnie próbowali uniemożliwić protesty opozycji, przeciwstawiającej się wojnie na Ukrainie. Członkowie ruchu Solidarność i innych organizacji opozycyjnych organizują pojedyncze pikiety – ludzie stoją pod stacją metra np. i trzymają w rękach plakaty z hasłami antywojennymi (na taką formę protestu – pojedyncze pikiety – nie trzeba mieć pozwolenia władz miasta). Podchodzą do nich przechodnie i na ogół próbują ich przekonać, że nie powinni tak postępować i głosić takich niepoprawnych poglądów. „Skoro pan mieszka w Moskwie, to nie może pan być przeciwko Putinowi” – argumentuje jejmość w futerku na filmiku z miejsca, gdzie podczas jednej z takich pikiet w lutym doszło do skandalu. A skandal wywołali członkowie ruchu SERB – obrzucili pikietujących ekskrementami. (Film można obejrzeć na youtube: https://www.youtube.com/watch?v=jq2FI4_sutU&list=TLVQl4m2TRdK4).

Opozycyjny radny jednej z moskiewskich dzielnic Maksim Katz złożył dziś w prokuraturze wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności sprawców aktu wandalizmu na miejscu zastrzelenia Niemcowa. Czy to odniesie jakiś skutek?

Śledztwo w sprawie zabójstwa Borysa Niemcowa trwa. I trwają wokół niego dziwne tańce. To czeczeński ślad gubi się, zatrzymuje na nazwiskach domniemanych sprawców/wykonawców zlecenia, odcina tropy „na górę”, to znowu wraca meandrami ku wersji o zleceniu płynącemu od nieustalonych ośrodków. Ostatnio wyciągnięta została przez media hipoteza, że Niemcowa został „ukarany” za pomoc, jaką miał okazać Ameryce w ustalaniu personalnej listy sankcyjnej, na której znalazły się nazwiska osób z otoczenia Putina.

Próba uporządkowania tego, co wiadomo, wersje i meandry w materiale Zonamedia: http://www.zona.media/agenda/nemtsov-compiled/

Łopatologia stosowana

21 marca. Wśród kolportowanych w mediach licznych obrazków z obchodów rocznicy aneksji Krymu uwagę zwróciły zdjęcia przedstawiające tłumek przepychający się ku poczęstunkowi serwowanemu łopatą. Zgromadzeni ochoczo szarpali jadło na sztuki i napychali sobie usta. Wkrótce miało się okazać, że ten oryginalny sposób podawania posiłku nie był jednak związany z rocznicową radością #Krymnasz – opublikowane w Internecie i obficie retwitowane fotki pochodziły ze Stawropola z dnia Maslenicy (22 lutego). Zostały dostrzeżone i nagłośnione dopiero teraz, gdy bloger Aleksandr Baraboszko opublikował je pod tytułem „W Stawropolu odbył się I Prawosławny Festiwal Ulicznego Jedzenia „Rosyjska Godność”. Pojawienie się informacji o wielkim żarciu z łopaty wywołało huragan.

Maslenica to ostatnie dni karnawału, odpowiednik naszych ostatków. W Rosji istnieje żywa tradycja wesołych ulicznych festynów organizowanych z tej okazji w miastach i na wsiach. Ludzie weselą się, tańczą, śpiewają, jedzą i piją – to ostatnia uczta i zabawa przed długim i wymagającym wyrzeczeń postem. Tegoroczna Maslenica w Stawropolu na południu Rosji odbyła się z rozmachem: zaplanowano nie tylko palenie kukły Maslenicy (odpowiednik topienia Marzanny), ale także sporządzenie gigantycznego blina na wielkim zaimprowizowanym palenisku pod gołym niebem. Bliny są tradycyjnym daniem, podawanym na Maslenicę, wręcz symbolem rosyjskich zapustów. Ten wielki stawropolski blin nie do końca się udał, był za duży, by go obrócić i obsmażyć z obu stron, kucharze pokroili go zatem na mniejsze porcyjki i obracali po kawałku, a potem tak przygotowane danie podawali na łopatach przez ogrodzenie.

Ostatkową ucztę z łopaty można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=KnHutb-SQK0

Nie wszystkim spodobał się stawropolski patent. Dziennikarz Arkadij Babczenko w FB rwał włosy z głowy: „Zrobili wielkiego blina, pokroili go ogromnymi łopatami, rozdawali ludziom na cześć starego święta. Na całym świecie to by wyglądało jak normalna zabawa, żart, ludowy festyn. Głupich świąt na świecie jest pełno. I wszędzie ludzie się bawią. I tylko w Rosji musi być specyfika, wszystko, co się tu dzieje nawet z najlepszymi zamiarami, zaraz staje się powodem do wstydu. Ludzie, jak wpadliście na to, by wesołe święto uczynić takim narodowym obciachem?”. Trochę przesadził z tą powagą. Ale jeszcze poważniej, choć nie bez autoironii, podszedł do tematu (również na FB) Siergiej Grigorow: „Dla postępowej społeczności to oczywiście fantastyczny temat napisać, że Rosjanie zachowują się jak świnie. Wielkie mi rzeczy: bliny z łopaty. Wykazali się ludzie pomysłowością i tyle. Ja dołożę tu opowieść z cyklu: a w Ameryce biją Murzynów. Matka dwojga dzieci zmarła tam niedawno po udziale w konkursie, kto wypije więcej wody. Możecie mnóstwo takich konkursów znaleźć w Ameryce, ale amerykańscy aktywiści nie piszą o tym, że naród amerykański to świnie”. Dyskusja w sieci była całkiem na poważnie.

Na dużo większym luzie podeszli do materiału autorzy setek memów, przeróbek, parodii i żartów, jakie zapełniły przestrzeń internetową. Największą aktywność w ogrywaniu tematu łopaty przejawili użytkownicy z Ukrainy. Powstało nawet na to konto specjalne konto na Twitterze https://twitter.com/usaukr1488

Blin z łopaty stał się bohaterem filmiku ze słynnego samotnego śniadanka prezydenta Putina podczas szczytu G20 w Brisbane (po którym Putin obraził się na resztę świata i wcześniej wyjechał): https://www.youtube.com/watch?v=dE-UFo2zMLw

W związku z zaćmieniem słońca ukazało się ogłoszenie: „Boska łopata dziś na kilka minut zasłoni blin na niebie, uprasza się Rosjan o zachowanie spokoju, karmić będą potem”.

Triada tygodnia: Putin (który powstał z dziesięciodniowego niebytu), łopata, zaćmienie.

Powstał już cały savoir vivre dla tych, którzy chcą kulturalnie posługiwać się łopatą przy stole; łopaty dzielą się na: łopaty do kawy, łopaty do herbaty, łopaty stołowe, łopaty deserowe, a do spożywania ryb przewidziane są widły (https://twitter.com/usaukr1488/status/578867629496094720/photo/1). Zgodnie z przepisami, łopata powinna leżeć obok piły, a grabie po lewej stronie.

Putin przyznał Kadyrowowi wielką złotą łopatę za zasługi.

Według sondażu pracowni socjologicznej WCIOM, jedzenie z łopat popiera 88% Rosjan.