Archiwum autora: annalabuszewska

Promień światła w królestwie mroku

23 września. Księga „Zabici w Katyniu” została zaprezentowana w Moskwie przez stowarzyszenie Memoriał. Data prezentacji została wybrana nieprzypadkowo: 17 września, rocznica napaści ZSRR na Polskę. Więźniowie obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i in. dostali się do radzieckiej niewoli właśnie wtedy: po wkroczeniu Armii Czerwonej, realizującej postanowienia paktu Ribbentrop-Mołotow. W rocznicę zawarcia tego zbrodniczego paktu – 23 sierpnia – Memoriał zakończył zbiórkę pieniędzy na wydanie księgi. Wydano ją dzięki zebraniu funduszy w ramach społecznej zbiórki pieniędzy. (Pisałam o tym w czerwcu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/06/23/memorial-wydaje-katynska-ksiege-pamieci/). Zgromadzono ponad 880 tys. rubli.

Jurij Zubcow napisał w „Psychologies.ru”: „Środki [na wydanie książki] zebrano mimo triumfu antysankcji przeciwko polskim jabłkom, mimo wiary w bezgrzeszność Rosji, kiepskiej sytuacji ekonomicznej, wakacji i wyjazdów na działki. Pieniądze wpłacili ludzie, dla których z jakiegoś powodu ważne jest wspomnienie ofiar zbrodni, dla których skrucha nie jest pustym dźwiękiem czy tytułem filmu retro. Pieniądze wpłacili ci, dla których ważne jest wiedzieć, że są, istnieją i że jest ich wielu. Z tą wiedzą łatwiej jest żyć. W Katyniu zginęło nie cztery i pół tysiąca Polaków [wydana we współpracy z polskim Ośrodkiem Karta księga zawiera 4415 not biograficznych rozstrzelanych], a pięciokrotnie więcej. Memoriał przygotowuje drugą księgę”.

Działalność Memoriału na rzecz przywracania pamięci o Katyniu i nie tylko – o zbrodniach totalitaryzmu w ogóle – jest „promieniem światła w królestwie mroku”. (O prezentacji na stronie Radia Swoboda: http://www.svoboda.org/media/video/27255668.html). Bo trzeba pamiętać, że na rosyjskim podwórku nie ustają próby wskrzeszenia starej stalinowskiej legendy o niemieckim sprawstwie zbrodni katyńskiej. Orędownik „niemieckiej” wersji Anatolij Wasserman, popularny „w narodzie” oryginał, dziennikarz, publicysta, stalinisto-marksista, uczestnik teleturniejów i dyskusji na tematy różne, kilka lat temu wywodził, że zbrodni nie mogli dokonać enkawudziści, tylko Niemcy. Wersję o zbrodni NKWD Wasserman nazywa „goebbelsowską fałszywką”. Niedawno poszedł dalej: poparł petycję do Dumy Państwowej, pod którą zbierane są w Internecie podpisy na rzecz zamknięcia cmentarzy polskich jeńców w Katyniu i Miednoje („łżememoriałów”, jak nazywa się te miejsca w tekście petycji, zainicjowanej przez mieszkańca obwodu twerskiego).

Prawda o zbrodni enkawudzistów w Katyniu nie pasuje do lansowanej bardzo mocno tezy o wspomnianej przez Zubcowa „bezgrzeszności Rosji” (opisywanie wydarzeń okresu wojennego coraz częściej odbywa się poprzez używanie nomenklatury religijnej i w takich kategoriach jest umieszczane: kto się przeciwstawia „wersji kanonicznej”, ten jest „świętokradcą”, „bluźniercą”, sprzeniewierzającym się „świętej pamięci ofiar” itd.). Dlatego takie daty jak rocznica podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, wtargnięcia Armii Czerwonej do Polski czy wspólnej defilady niemiecko-radzieckiej w Brześciu (22 września) nie są obecne w przekazie głównych rosyjskich mediów. A jeśli temat się pojawia (głównie w przestrzeni internetowej), to uzyskuje „bezgrzeszne” naświetlenie: Katyń to dzieło Niemców, pakt Ribbentrop-Mołotow był koniecznością (sam prezydent Putin mówił, że Stalin był zmuszony zawrzeć pakt z Niemcami, gdyż w ten sposób zapewniał ZSRR bezpieczeństwo w obliczu agresywnej polityki Zachodu), wkroczenie Armii Czerwonej do Polski 17 września wynikało z bezczynności zachodnich sojuszników Polski itd., itp.

Rosyjski historyk pracujący w USA Siergiej Uszatkin nazywa takie podejście do przeszłości „afektem”: zamiast analizy wydarzeń na podstawie dokumentów i faktów mamy przeżycie, afekt, uczucie, emocję związaną z historią. „A afekt to afekt. Ani kontrolować go, ani kierować nim niepodobna. To taki automatyczny pilot. Dlatego z taką niechęcią przyjmowane są wszelkie próby interpretacji przeszłości, gdyż łamią schematy emocjonalne stosunku do przeszłości, do których jesteśmy przywiązani. Interpretacja dokonywana jest na podstawie tekstu, zbioru wypadków i faktów, które mogą zostać przeformatowane, skomponowane inaczej. Walka z tak zwaną falsyfikacją historii [mocny trend w rosyjskiej polityce ostatnich lat] to nie tyle walka z tą czy inną interpretacją faktów, ile walka o zachowanie ustalonego światopoglądu i emocjonalnych przyzwyczajeń. […] Nie uważam, że ocena [wydarzeń historycznych] to odpowiedni sposób podejścia do przeszłości. Stalinizm potępiano i w 1956, i 1961, i w latach pierestrojki, i obecnie. Ocena nie uwalnia od odpowiedzialności, nawet nie prowadzi do znaczących wewnętrznych przemian. Wszyscy chcemy, żeby ocena doprowadziła do catharsis, dzięki czemu wszyscy by wszystko zrozumieli i stali się innymi ludźmi. Ale widzimy, że mija pięćdziesiąt lat, a catharsis nie ma. Widocznie nie tylko w ocenie rzecz. […] Dziś są ludzie, którzy mogą powiedzieć: strzelajcie do wrogów ludu. Obecnie [w Rosji] rozpowszechniona jest narracja o stabilności i sile – to szanowane wartości. Trzydziestolatkowie nie widzą nic nagannego w zastosowaniu przemocy, wydaje im się, że takim sposobem można zmusić do szanowania Rosji, do tego, by się jej bali. A to dlatego, że temu pokoleniu nikt nie wskazał palcem na te wydarzenia w przeszłości [masowe represje stalinowskie], nie wyjaśnił, że ludobójstwo i przemoc wobec własnego narodu to zło. I nic nie może tego usprawiedliwić”. (Cała rozmowa tu: http://gefter.ru/archive/15988).

Lekcje historii ciągle okazują się trudniejsze od lekcji matematyki, ekonomii, biologii.

Dom zbudowany na skale korupcji

19 września. Sekretarz prasowy Putina, skromny gryzipiórek Dmitrij Pieskow ma niezłą passę. Najpierw internetowa publiczność używała sobie na jego fenomenalnie drogim markowym zegarku zaprezentowanym podczas fenomenalnie drogiego wesela. W sieciach społecznościowych zrodził się wtedy popularny hashtag #zegarekPieskowa, ogrywany na setki różnych sposobów. Potem w centrum uwagi znalazł się – również wyciągnięty na światło dzienne przez niezmordowanego Aleksieja Nawalnego – jacht, wypożyczony przez Pieskowa na miodowy miesiąc za bajońskie sumy przekraczające wyobrażenie przeciętnego Rosjanina i możliwości portfela skromnego urzędnika. Zrodził się hashtag #jachtPieskowa. Wiadomości opublikowane przez Nawalnego oficjalnie dementowano (pisałam o tej historii: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/22/galeony-i-jachty-czyli-batyskaf-batyskafowicz-putin-na-krymie/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/02/1476/). Wiarygodności dementi miała dodać opowieść, że Pieskow i jego oblubienica Tatiana Nawka powrócili z podróży poślubnej po Włoszech (uwaga! uwaga!) klasą ekonomiczną rejsowym samolotem, co miało dowodzić skromności pana sekretarza.

Nic to nie dało. Oto od dwóch dni rosyjski Internet ma nowy ulubiony hashtag: #domPieskowa.

Fundacja Zwalczania Korupcji Nawalnego pokazała, gdzie osiedliła się szczęśliwa młoda para. Dom stoi na hektarowej działce na Rublowce (banał) i – jak ogłosił Nawalny – kosztuje 470 mln rubli. Oficjalnie właścicielem domu jest Tatiana Nawka. Pieskow tłumacząc swój elegancki drogi zegarek na nadgarstku w trakcie wesela, mówił, że to prezent od narzeczonej. Ta z kolei oznajmiła, że ciężko pracowała, jeździła w rewii na lodzie, nawet latem i oto mogła obdarować ukochanego luksusowym drobiazgiem. Strach pomyśleć, ile biedactwo musiało podskakiwać w tej lodowej rewii, żeby zapłacić za chatę na Rublowce. „Z takimi dochodami Nawka powinna znajdować się w pierwszej dziesiątce najlepiej zarabiających sportowców świata, ale jej nazwisko na tej liście nie figuruje” – zauważyli komentatorzy.

Przez jeden dzień towarzystwo nieźle się bawiło. Na przykład wyobrażano Pieskowa jako uczestnika teleturnieju Milionerzy, który na pytanie „Skąd pan ma dom na Rublowce za 470 mln rubli”, miał cztery warianty odpowiedzi: a. podarowała mi go Nawka; b. wszyscy kłamiecie; c. przyjaciel mi udostępnił; d. zajmijcie się lepiej zadłużeniem USA. Uczestnicy zabawy podpowiadali, że powinien być jeszcze wariant: poproszę o możliwość wykonania telefonu do prezydenta (przyjaciela). Dowcip, przekazywany w Twitterze: Pieskow do Nawki – Jak mogłaś mnie tak wystawić? Mówiłaś, że zamienisz ten dom na dwupokojowe mieszkanie w Czertanowo [osiedle z wielkiej płyty w Moskwie], skąd masz 470 mln? Albo: emeryci Rosji z entuzjazmem przyjęli wiadomość o nowym domu Pieskowa i Nawki.

A nazajutrz Aleksiej Nawalny uniżenie przepraszał Pieskowa i Nawkę za straszliwą, niewybaczalną pomyłkę, jaką popełnił w publikacji o nowym domu na Rublowce. „Wczoraj opublikowałem wyniki śledztwa, wskazywałem, że ta para zakupiła w 2015 roku dom za 470 mln rubli. To nieprawda i nie odpowiada rzeczywistości. Zapewniam, że dokładaliśmy wszelkich starań, aby ustalić cenę nieruchomości”.

Cóż się okazało: dom kosztował miliard rubli (15,6 mln dolarów). „Tatiano i Dmitriju, wybaczcie mi, że pomyślałem o was źle”, tzn., że wasz dom kosztował połowę mniej. Faktycznie niewybaczalna to rzecz.

(Tutaj można poczytać o przebiegu poszukiwań, wnioskach z nich płynących, a także obejrzeć zdjęcia nieruchomości http://echo.msk.ru/blog/corruption/1624752-echo/).

W dyskusjach w sieciach społecznościowych zadawano pytanie, czy Pieskow nie powinien po tych wpadkach być odwołany przez Putina z piastowanego stanowiska. Cóż, myślę, że zgodnie z logiką systemu – nie. Przecież Pieskow nic takiego nie zrobił – ma to czy tamto, wielkie rzeczy. Odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach tak mają i mogą mieć. Naganne jest oczywiście, że dał się przyłapać. Ale wie o tym niewielki krąg ludzi, którzy umieją czytać i korzystają z Internetu. Gdyby Pieskow ujawnił tajemnice rezydencji w Nowo-Ogariowie albo sprzedał na Zachód jakieś papiery źle świadczące o szefie – o, taka nielojalność natychmiast byłaby ukarana. A zegarek, jacht, dom na Rublowce? W końcu gdzie ma mieszkać sekretarz prasowy, który ma bezpośredni „dostup k tiełu” (dostęp do ciała, czyli do prezydenta) i potrafi ten przywilej tak zgrabnie spieniężyć? Jest zakochany, właśnie się po raz trzeci w życiu ożenił, zaczyna wszystko od nowa.

Tatiana Nawka poproszona o komentarz do publikacji Nawalnego odparła: „Ach, nie komentuję poczynań tego maniaka”. Luzik.

Ale nie wszyscy wrzucają dzisiaj luzik. Gubernator Republiki Komi (w składzie Federacji Rosyjskiej) Wiaczesław Gajzer, członek partii Jedna Rosja, został właśnie aresztowany pod zarzutem zorganizowania zakonspirowanej grupy przestępczej, zajmującej się malwersacjami. W jego gabinecie i domu znaleziono dużo pieniędzy, długopis ze szczerego złota i kolekcję markowych zegarków. Zegarek, zegarek… gdzieś już o tym czytałam.

 

Hable con el

16 września. Barack Obama zadzwoni do Władimira Putina, kiedy uzna, że to odpowiada interesom USA – powiedział sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta. Tymczasem gazeta „New York Times” donosi, że administracja Obamy intensywnie zastanawia się nad zorganizowaniem spotkania szefa z prezydentem Rosji: Waszyngton stanął przed dylematem, czy podjąć współpracę z Moskwą czy nadal pozostawić ją w izolacji. „Skoro Ukraina i Syria to obszary najważniejszych na świecie konfliktów, to amerykańscy urzędnicy wzywają do ich rozwiązywania z udziałem Moskwy, a zatem rozmowy są nieodzowne, inni urzędnicy obawiają się, że spotkanie z Putinem stanie się [dla niego] niezasłużoną nagrodą za bezczelność prezentowaną na arenie międzynarodowej”. Według gazety, „Obama instynktownie skłania się w stronę podjęcia rozmów”. Ciekawe, czy zwycięży instynkt czy chłodna kalkulacja i konsekwencja.

Rosja wysłała ostatnio do Syrii wielu wojskowych instruktorów na wielu nowych czołgach i ekipę rozbudowującą bazę lotniczą pod Latakią. Wcześniej Kreml kilkakrotnie oświadczał, że jest gotów do rozmowy z Białym Domem. Putin niebawem jedzie za ocean, aby wystąpić w ONZ. Fajnie by było przy tej okazji pokazać niedowiarkom, że Rosja nadal jest w grze, jak równy z równym ma coś do powiedzenia, nie jest pariasem, dotkniętym sankcjami za nieprzystojne zachowanie się wobec sąsiadów, a nadal rozstrzyga losy świata. No a sankcje, coraz mocniej doskwierające, przy okazji też można byłoby stargować za jakąś niezobowiązującą obietnicę.

Z Władimirem Putinem Zachód nie chciał rozmawiać – aneksja Krymu, rozpętanie wojny na wschodzie Ukrainy. Po samotnym śniadanku Putina na szczycie G20 w Brisbane, braku zaproszenia na szczyt G7, a także po niedawnych prztyczkach w nos przewodniczących obu izb rosyjskiego parlamentu, którzy z uwagi na sankcje nie dostali wiz na posiedzenia międzynarodowych ciał (Walentinie Matwijenko z Rady Federacji USA przyznały wizę uprawniającą wyłącznie do odwiedzenia sekretarza generalnego ONZ, a nie odwiedzenia Stanów Zjednoczonych w ogóle, a Siergiej Naryszkin nie pojechał w lipcu do Finlandii, bo wizy nie dostał wcale – http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/07/03/kopnij-obame-czyli-jak-smakuja-amerykanskie-kanapki/) stało się jasne, że Zachód kontakty z Moskwą schładza i czeka na to, aż sankcje zaczną działać, a Rosja zrezygnuje z agresywnej polityki. Wzmocnienie rosyjskiej obecności wojskowej w Syrii jest nowym elementem w tej grze.

Moskwa w Syrii nadal gra na utrzymanie reżimu Asada, którego Stany chcą się pozbyć. Co zatem położy na stole Rosja? Wspólną walkę z Państwem Islamskim? Na jakich warunkach? Sprzeda Asada? Broni go od początku wojny w Syrii. Asad udzielił wczoraj wywiadu rosyjskim mediom, w którym całą winę za sytuację w kraju złożył na Zachód, popierający ekstremistów.

Tymczasem chęć do porozmawiania z Putinem o sytuacji w Syrii wyraził premier Izraela Benjamin Netanjahu, konkretnie chce przyjechać w trybie pilnym do Moskwy i zapytać o „obecność rosyjskich wojsk oraz dostarczenie nowoczesnej broni, która może trafić w ręce bojowników libańskiego Hezbollahu, walczących po stronie reżimu Asada”.

Jestem bogiem. Bogiem Kuzią

12 września. W to, że jest prawdziwym bogiem, uwierzył w wieku czternastu lat. A potem zdołał przekonać do tego liczne zastępy wiernych. Wierni byli wdzięczni za objawienie im prawdy. Bóstwo z przyjemnością monetaryzowało ich wiarę. Gdy policja zatrzymywała go dwa dni temu pod zarzutem oszustwa, w sekretnym schowku znaleziono sto tysięcy dolarów, kilkadziesiąt milionów rubli i… pornografię dziecięcą. Sąd postanowił o aresztowaniu Andrieja Popowa, używającego pseudonimu „bóg Kuzia”. Z uwagi na to, że aresztant jest inwalidą (słabo widzi, sam twierdzi, że jest niewidomy), sędzia zdecydowała, że najbliższe dwa miesiące Popow spędzi w areszcie domowym.

Historia pseudoprawosławnej sekty „Kuzi” jest podobna do historii innych sekt, na czele których stoi charyzmatyczny przywódca. Po pewnym czasie okazuje się, że prorok czy bóg, jest jedynie sprytnym oszustem, wykorzystującym naiwność ludzi, a sekta służy mu jako narzędzie pozyskiwania dóbr materialnych i doznawania uciech cielesnych, z częstym użyciem przemocy lub niestandardowych praktyk seksualnych.

Boska przygoda Andrieja Popowa zaczęła się dawno: startował jako „biskup Roman” na przełomie lat 90. i 2000. Miał wielki dar przekonywania – podając się za osobę duchowną, głosił kazania, a w nich na przykład wiarę w reinkarnację, co nie przeszkadzało mu utrzymywać, że jest duchownym prawosławnym. Gdy hierarchia Cerkwi ogłosiła, że nie zna „biskupa Romana”, który w żadnym razie nie jest duchownym Kościoła prawosławnego, Popow zmienił wcielenie i oznajmił, że już nie jest biskupem. Ujawnił to, o czym był przekonany od dawna: że jest bogiem.

Bóg – jak można przeczytać na jego oficjalnej stronie internetowej (http://andrejpopov.ru/index.html) – był wunderkindem, ukończył MGU z wyróżnieniem, ma fenomenalną pamięć i wszystko, co trzeba, by ogłosić siebie bóstwem. Popow szczegółowo, po aptekarsku rozpracował swoją boską istotę: w 82,5% jest Bogiem (Duchem, Duszą), człowieka ma w sobie 2,5% (ciało), poza tym – 15% – jest miłością (Bogurodzicą). Innym razem wykładał, że ma w sobie inne „boskie substancje” – poza tym, że jest Jezusem Chrystusem („Ale nie przyszedłem po to, aby kochać i cierpieć, przyszedłem, by sądzić i to bezlitośnie”) i Maryją, jest po trosze prorokiem Eliaszem, Archaniołem Gabryelem, Sziwą, a także między innymi carewiczem Aleksym i Jeleną Bławatską (okultystka, wyrocznia rosyjskiej ezoteryki). W końcu dlaczego nie?

Swoje imię Kuzia wziął – jak twierdzą jedne źródła – od swojej ulubionej papugi, którą miał w dzieciństwie, natomiast wedle innych źródeł miało to być świadome nawiązanie do postaci historycznej: lidera mordwińskich pogan z początku XIX wieku, Kuźmy Aleksiejewa, znanego pod przezwiskiem „Kuźka – mordwiński bóg”.

O tym, jakimi ścieżkami „bóg Kuzia” prowadzi wiernych do raju, było wiadomo od dawna. Policja już rok temu przeprowadziła rewizje w boskiej siedzibie, znalazła forsę niewiadomego pochodzenia, egzotyczne zwierzęta (m.in. węże) i świadectwa sprośności z udziałem dzieci. Prasa szeroko rozpisywała się o porządkach w sekcie. Jak we wszystkich totalitarnych sektach, należało zerwać więzi ze światem. Członkowie sekty nie mogli kontaktować się z rodzinami, kobiety miały zakaz używania kosmetyków i robienia makijażu, obowiązywały liczne zakazy, a za ich łamanie groziły kary. Na przykład za zbyt obfity posiłek karano 180 uderzeniami gumowym klapkiem po twarzy. Przy tym sam bóg – sądząc po wyglądzie (120 kg co najmniej) – raczej się w wiktuałach nie ograniczał.

Cerkiew wyrażała zaniepokojenie, definiowała zgromadzenie wiernych „boga Kuzi” jako destrukcyjną sektę. Większy niepokój wzbudziła aktywność adeptów sekty na tzw. prawosławnych jarmarkach, gdzie sprzedawali oni swoje usługi, np. obiecywali wyleczyć dziecko od uzależnienia od komputera za pięć tysięcy rubli lub podszywali się pod osoby zbierające pieniądze na remont cerkwi. Te stosy rubli i dolarów na zapleczu siedziby „boga” pochodziły w dużej części z nielegalnych zbiórek, ponadto – jak to zwykle w sektach bywa, członkowie zobowiązani byli oddawać liderowi swoje majętności.

Podczas seminariów, na których „bóg Kuzia” wykładał swoje mądrości, stosowano przemoc, kobiety nakłaniano lub zmuszano do uprawiania seksu. W sekcie obowiązywał podział na osiem kręgów – wierni zajmowali miejsce w odpowiednim kręgu, ci bliżsi w kręgach bliższych, ci dalsi – w dalszych. Pierwszy krąg stanowiły żony (miał ich co najmniej dwie, wedle innych źródeł – cztery, poza tym liczne nałożnice w kolejnym kręgu – haremie), ostatni krąg zajmowały demony (członkowie rodzin sektantów, którzy występowali przeciwko działalności „boga Kuzi”). Klasyka gatunku.

Rok temu „bóg” jakimś dziwnym sposobem wykręcił się od odpowiedzialności za zarzucane mu czyny, odmówił składania zeznań, nie został aresztowany. Jak sprawy potoczą się tym razem? „Bóg Kuzia” utrzymuje, że nie ma pojęcia, za co został zatrzymany – przecież nie popełnił żadnych przestępstw, a znalezione przez policję pieniądze nie należą do niego. Na razie stworzona przez Popowa sekta nie została zakazana, nawet oficjalnie nie jest uznana za sektę. Jak pisze tygodnik „Sobiesiednik”, skargę na „boga” chce złożyć około trzydziestu poszkodowanych – dawnych adeptów.

Nowosyria zielonych ludzików?

9 września. Weszli, nie weszli? To pytanie zadawane jest od kilku dni w setkach doniesień dotyczących przerzucania rosyjskich żołnierzy do Syrii. Zachód jest zaniepokojony, przestrzega Rosję przed zwiększaniem obecności militarnej w kraju objętym wojną, a oficjalne rosyjskie czynniki wzruszają ramionami: ale o co chodzi?

To wzruszenie ramion znamy już z kampanii w Donbasie, więc wiarygodne za bardzo nie jest. Siergiej Ławrow powiedział swojemu amerykańskiemu koledze (próbującemu wydębić od niego w rozmowie telefonicznej jakiś konkretny komunikat), że prezydent Putin uważa jakiekolwiek rozmowy o wojskowym zaangażowaniu Rosji w konflikcie syryjskim i w działaniach zbrojnych przeciwko Państwu Islamskiemu za „przedwczesne”. MSZ i Ministerstwo Obrony Rosji wystąpiły z komunikatami, że nie ma mowy o wysyłaniu rosyjskich żołnierzy do Syrii. Ale John Kerry zapewne nie zawracałby sobie i rosyjskiemu MSZ głowy jedynie na podstawie buszujących po Internecie relacji o przybywających do Syrii rosyjskich samolotach wojskowych i okrętach wyładowanych nie wiadomo czym. Zatem można przypuszczać, że dane z Internetu zyskały potwierdzenie w poważnych źródłach. „Waszyngton i jego sojusznicy z NATO dają do zrozumienia, że nie mają wątpliwości co do tego, że Moskwa gotowa jest przystąpić do wojny w Syrii jedynie po to, aby zachować u steru rządów Asada. Zamiaru na poważnie walczyć z Państwem Islamskim, a tym bardziej rozpoczynać przeciwko niemu operację wojskową, Rosjanie – zdaniem Amerykanów – nie mają. Nieufność jest zbyt duża, aby rosyjski MSZ był w stanie kogokolwiek przekonać” – pisze na stronie Rosbalt.ru politolog Iwan Prieobrażenski.

Nieufność, tak, to ważny czynnik w dyplomacji. Rosja tyle razy odwracała ostatnio kota ogonem, że żadnym zapewnieniom jej gadających głów niepodobna dowierzać.

Prześledźmy kilka doniesień dotyczących tej nieobecnej obecności Rosji w Syrii.

Okręt wojenny „Nikołaj Filczenkow” przeszedł pod koniec sierpnia cieśninę Bosfor i skierował się w stronę syryjskiego portu Tartus. To nic dziwnego, powie ktoś, kto wie, że tutaj znajduje się rosyjska baza wojskowa. Owszem, znajduje się, choć niezupełnie jest to baza, a jedynie punkt, którego przeznaczeniem jest zaopatrzenie i remont rosyjskich jednostek pływających operujących na Morzu Śródziemnym (stała obsada placówki w Tartus jest kilkuosobowa). Po co w Tartus potrzebny jest sprzęt wojskowy, który zauważono na „Nikołaju Filczenkowie”? Dalej, kilka dni potem przez Bosfor przeszły kolejne dwa okręty rosyjskiej marynarki, tym razem desantowe, wiozące coś, okryte siatką maskującą. Chyba nie były to pluszowe misie. Zwłaszcza że ostatnio pod Latakią syryjskie siły rządowe w bój rzuciły najnowsze typy rosyjskich transporterów BTR-82A (których wcześniej syryjska armia nie miała). Czyli jednak Rosja mocno wspiera reżim Asada i pomaga mu walczyć nie tylko przeciwko Państwu Islamskiemu, ale także powstańcom. Dalej. Rosyjski MSZ zmieszał z błotem Bułgarię i Grecję za odmowę udostępnienia korytarzy powietrznych dla rosyjskich samolotów transportowych lecących do Syrii i zażądał wyjaśnień. A czemu te samoloty tam w takiej obfitości latają? Wyjaśnień w tej sprawie ze strony Rosji brak.

Bloger Ruslanleviev (Rusłan Lewiew) przeprowadził własne śledztwo na podstawie informacji pozyskanych z internetowych źródeł otwartych. Poszukiwał odpowiedzi na pytanie, czy rosyjscy wojskowi są obecni w Syrii i to nie tylko ci, którzy tam byli od lat na podstawie kontraktów, ale całkiem nowi (całość materiałów na ten temat można przeczytać tu: http://ruslanleviev.livejournal.com/38293.html). Z fotek, wpisów, przechwałek i in. publikowanych w Instagramie, vkontakte, FB wynika, że rosyjscy wojskowi ostatnio przybyli pod okienko Baszara Asada m.in. z Noworosyjska i Sewastopola. Czy chodzi tylko o to, by wzmocnić Asada, pomóc mu utrzymać się u władzy choćby na skrawku terytorium i obronić Tartus? Może i tak. A może mamy do czynienia z początkiem szerzej zakrojonej operacji Putina, jakąś próbą sformułowania nowej oferty do negocjacji z Zachodem, a może to przygotowanie ogniowe przed anonsowanym wystąpieniem Putina przed Zgromadzeniem Ogólnym Narodów Zjednoczonych (wydaje się, że to wystąpienie jest obliczone na przerwanie międzynarodowej izolacji Rosji po aneksji Krymu; w przestrzeni medialnej pojawiają się sugestie, że Putin może zaproponować jakąś formę wielkiej koalicji antyterrorystycznej).

Komentatorzy w sieciach społecznościowych zastanawiali się, jak to jest, że w Donbasie zielone ludziki wspierają powstańców, a w Syrii powstańców zwalczają. „Najważniejsze to nie pomylić lokalizacji i rozkazów” – kpią. Prześmiewcze komentarze i memy wyrosły jak grzyby po deszczu: „Rosyjscy żołnierze, których nie ma w Doniecku, zabłądzili pod Damaszkiem” – dowcipnisie ogrywają temat rosyjskich żołnierzy przyłapanych swego czasu na terytorium Ukrainy, których Putin bronił w niewyszukany sposób, tłumacząc, że zabłądzili. „Noworosja ogłasza koniec i przenosi się do Damaszku”.

Piękne ciało Putina w objęciach smoka

5 września. Chińskich blogerów, którzy obficie komentowali przybycie Władimira Putina na defiladę w Pekinie z okazji zakończenia II wojny światowej, zachwyciło „piękne ciało” rosyjskiego przywódcy. Na pochwałę w ich mniemaniu zasłużyła także „paszcza tygrysa”, jaką prezentuje światu Putin oraz jego sympatyczne podejście do dzieci. Najważniejsza gazeta ChRL „Renmin Ribao” w związku z wizytą Władimira Władimirowicza pochwaliła go za „bezwarunkowe poparcie Chin”. Na trybunie honorowej przywódcy obu państw prezentowali znakomite humory i przyjazne gesty wobec siebie, rosyjskie media w niebogłosy oznajmiały o podpisaniu kolejnych wiekopomnych porozumień. Czy jednak naprawdę wszystko jest w najlepszym porządku, a owoce ogłoszonego przez Moskwę jakiś czas temu „zwrotu na Wschód” są tak słodkie?

W przeddzień wyjazdu do Państwa Środka Władimir Putin udzielił wywiadu rosyjskiej i chińskiej agencjom prasowym. Z azjatyckim uśmiechem na „tygrysim” obliczu powiedział, że zachodnie sankcje nie tylko nie są dla Rosji dolegliwe, ale wręcz stymulują rosyjski biznes do rozwoju stosunków z Chinami. Te słowa Putina można odczytać jako deklarację czy może nawet klasyczne myślenie życzeniowe, bo jeśli przyjrzeć się statystykom, to nie powinny być one źródłem dobrego nastroju rosyjskiego lidera. „Pekin nie spełnia i na pewno długo jeszcze nie będzie spełniał tej roli, jaką dla rosyjskiej gospodarki odgrywał Zachód, a wszystkie zawarte umowy i zaplanowane inwestycje mogą się szybko zwinąć, jeżeli spadki na rynkach azjatyckich będą nadal trwać” – ocenia internetowe pismo poświęcone Azji „The Diplomat”. Weźmy choćby sztandarowy projekt gazociągowy Siła Syberii, zwana przez niektórych Siłą Putina. Gazprom miał nadzieję, że otrzyma od Chin 25-miliardową przedpłatę na zbudowanie tego tasiemca z odległych złóż, ale Pekin tylko wzruszył ramionami: jakie 25 mld, towarzysze? Pekin w ogóle się w tym względzie nie spieszy, spokojnie negocjuje ceny (jeszcze trochę i Rosjanie będą dopłacać Chińczykom za to, żeby brali gaz, o ile w ogóle ten gazociąg powstanie), prezentuje wahanie itd. „Rosji [projekt Siła Syberii] też tak naprawdę nie jest do niczego potrzebny. To gigantyczne wydatki – mówi specjalista ds. gazowych Michaił Krutichin. – Kiedy powstawały preliminarze dotyczące tego projektu, ekonomiści Gazpromu byli przeciwni. To czysta strata dla Rosji, dla budżetu, dla Gazpromu. Ale w październiku 2012 roku prezydent Rosji podjął decyzje inwestycyjne, przeznaczono na to pieniądze. Teraz widać, że te projekty nie są realizowane, a pieniądze poszły nie wiadomo na co. […] To polityczna wola jednego człowieka, który działa tak albo z powodu własnej niekompetencji, albo ma jeszcze jakieś powody. To jedynie nadymanie policzków, które łatwo zdemaskować”. Analitycy rynku gazowego, np. z BP, uważają, że Chiny nie potrzebują rosyjskiego gazu, mają zdywersyfikowane źródła z innych państw azjatyckich, do rosyjskich fantasmagorii nie zamierzają dopłacać. Tymczasem te syberyjskie projekty wymagają niesłychanych nakładów, których żadna ze stron nie chce/nie może ponosić. W rozmowach padają nowe hasła: rurociąg Ałtaj, gaz z Sachalinu. Rosja, jak widać, nadal koniecznie chce sprzedawać swój gaz Chinom. Co z tego wyjdzie w nowych warunkach kryzysu, to pytanie otwarte.

Władimir Miłow zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt współpracy z Chinami: „Chińczycy nie pożyczyli Rosji na projekty energetyczne, za to Rosja masowo zaczęła sprzedawać im swoje aktywa. […] Jeszcze półtora roku temu Timczenko obiecał, że Novatek otrzyma od chińskich banków 20 mld baksów na projekt Jamał SPG, ale na razie Chińczycy nie dali ani kopiejki, za to wczoraj Novatek sprzedał 9,9% akcji firmy Jamał SPG chińskiemu funduszowi Nowego Jedwabnego Szlaku, w rezultacie udział Chin w tym projekcie wzrósł do 30%. Firma Sibur sprzeda 10% akcji chińskiemu Sinopec, a Rosnieft’ ustąpi kontrolę nad Wschodnią Kompanią Przetwórstwa Ropy chińskiemu koncernowi ChemChina, […] 49% Sinopec ma otrzymać od Rosniefti w dwóch złożach ropy naftowej. Nie wygląda to zbyt dobrze: dochodzi do prywatyzacji – aktywa państwowych rosyjskich przedsiębiorstw są wyprzedawane zagranicznym właścicielom bez konkursów i przetargów, pieniądze nie trafiają do budżetu państwa, a nie wiadomo dokąd. […] Chińczykom w to graj, chłopaki nieźle na tym wyjdą, to nie jakiś żałosny Zachód, który Rosję kredytował, a żadnej własności w Rosji nie otrzymał. Chińczycy wykorzystując trudną sytuację Putina i spółki, zbierają żniwo – pożyczek nie damy, oddajcie nam swoją własność”. Fajna współpraca.

Dalej: handel. W pierwszym półroczu br. obroty handlowe między obu krajami zmniejszyły się prawie o 30% w porównaniu z zeszłym rokiem (notabene – świetnym, jeśli chodzi o handel, wartość obrotów wyniosła prawie 95 mld). Winę za to ponosi nie tylko klops z cenami na surowce energetyczne, które stanowią pokaźny segment w handlu, ale także spadek importu chińskich towarów do Rosji, wskazuje Aleksandr Gabujew z moskiewskiego Carnegie. Rosja spadła na piętnaste miejsce na liście handlowych partnerów Chin.

Czy sankcje zachodnie, jak twierdzi pan Putin, faktycznie nie mają znaczenia dla kondycji rosyjskiej gospodarki i jej współpracy z Chinami? Podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego we Władywostoku wiceprezes wielkiego rosyjskiego banku WTB Wasilij Titow skarżył się, że jego bank napotyka trudności we współpracy z chińskimi partnerami. „Chińscy bankowcy praktykują nadmiernie dokładne podejście do wypełniania reżimu sankcji wobec rosyjskich instytucji finansowych”. Tłumacząc to na zrozumiały język, chińskie kredyty, na które liczy Rosja, nie są przyznawane, gdyż chińskie banki nie chcą zrywać z tego powodu współpracy z instytucjami zachodnimi. Jeżeli dadzą kredyt Rosji, sami nie dostaną linii kredytowych na Zachodzie.

Postawienie na chińskiego smoka, który w poprzednich latach prezentował znakomite wyniki gospodarcze, było jednym z naczelnych punktów programu politycznego Putina. Skoro Zachód miał czelność wytknąć Moskwie aneksję Krymu i agresję na Donbas, na dodatek wprowadził sankcje, to Kreml pokaże tym nienawistnikom „kuźkinu mat’” i zaprzyjaźni się z Chinami. Tymczasem ostatnio chiński smok złapał niepokojąca zadyszkę i nie spieszy ze spełnianiem marzeń Putina. Ale tak czy inaczej chętnie na „pięknym ciele” Putina i jego nieziszczalnych marzeniach zarobi.

 

 

Mięsień patriarchy

1 września. Ta sprawa ciągle powraca w hiszpańskich doniesieniach prasowych: ludzie Putina, jego bliscy współpracownicy, być może on sam, przez długie lata utrzymywali nieformalne kontakty z rosyjskimi mafiosami, którzy zakotwiczyli w Hiszpanii. Mafia miała obsługiwać polityków, kupować im nieruchomości, prać brudną kasę, zakładać konta itd. Teraz do tych ciągle niewyjaśnionych powiązań powraca „The Times”. Według brytyjskiej gazety, Władimir Putin próbował zakupić nieruchomość na Costa del Sol za pośrednictwem bossa mafii tambowskiej (jednej z najważniejszych rosyjskich grup mafijnych) Giennadija Pietrowa. Notatka, z której hiszpańscy śledczy dowiedzieli się o planach zakupowych Putina, pochodzi z 2001 roku. Czy do transakcji doszło? Tego nie udało się ustalić. „The Times” zwracała się z prośbą o wyjaśnienia do sekretarza prasowego prezydenta, ale Dmitrij Pieskow zapytania zignorował. (O zapytaniach redakcji zachodnich gazet dotyczących przeszłości Putina szeroko pisano pod koniec maja br.: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/05/23/niewinni-czarodzieje-w-petersburga/).

Pietrow został w 2008 roku zatrzymany na Majorce, podejrzewany o zabójstwo, kontrabandę broni i narkotyków, oszustwa. Trzy lata temu hiszpańskie władze zezwoliły mu na leczenie w Rosji, wyjechał, nie powrócił. Jak twierdzi gazeta, Pietrow w przeszłości służył w KGB, stąd znał Putina, miały ich łączyć jakieś stosunki towarzyskie, nie tylko służbowe. W styczniu tego roku inna brytyjska gazeta „The Daily Mirror” donosiła, że Putin ma dziesięciopokojową willę koło Malagi. Służba prasowa Kremla oczywiście jak zwykle nie potwierdziła rewelacji prasowych.

Temat kolejnych domniemanych zagranicznych rezydencji Putina nie wzbudza już większych emocji, o jego dziwnych interesach w okresie petersburskim wróble od czasu do czasu ćwierkają, a potem wszystko przycicha. Wszelkie świadectwa ciemnych sprawek biznesowych, lewych geszeftów, podejrzanych powiązań wypływają, są publikowane przez zachodnią prasę i zawisają gdzieś w przestrzeni medialnej, na ogół kwitowane przez Kreml wzruszeniem ramion albo niekwitowane wcale. Zagadka złotego pociągu pod Wałbrzychem to – w porównaniu z zagadką hiszpańskich powiązań wysokich urzędników Kremla – jasna i prosta bajeczka dla miłośników historii.

Ale co tam mafia, co tam wille na śródziemnomorskim wybrzeżu – wszystko to przeminęło z wiatrem od Krymu. Oczy całego świata skierowane są dziś na małą skromną salkę gimnastyczną w oficjalnej rezydencji głowy rosyjskiego państwa Boczarow Ruczej koło Soczi. Temat spotkania, jakie odbyło się w tej salce, nie schodzi z pierwszych stron rosyjskich gazet i innych mediów. Gospodarz obiektu Władimir Putin w sobotę zaprosił na poranną gimnastykę premiera Dmitrija Miedwiediewa. Panowie zaprezentowali się w bajeranckich dresikach i firmowych butach sportowych (Miedwiediew podobno nosi specjalne obuwie sportowe na wysokich koturnach, które pozwala mu dodać parę centymetrów do nikczemnego wzrostu; rzeczywiście na kronice https://www.youtube.com/watch?v=f-It3dPiLjI widać, że nie jest tak dużo niższy od Putina, jak mówią oficjalne dane o wzroście obu polityków). Uważni obserwatorzy już podliczyli, że to, co Putin miał na sobie, kosztowało co najmniej trzy tysiące dolarów.

Na tarasie rezydencji widzowie mieli okazję zobaczyć full wypas siłownię: mnóstwo profesjonalnych przyrządów do znęcania się nad całym ciałem i poszczególnymi partiami mięśni. Putin, dobry w te klocki, instruował mniej doświadczonego kolegę, jak rozciągać sprężyny i podciągać się na drążku. Poćwiczyli, a następnie usiedli do śniadania. Wpierw sami dłubali przy sprzęcie z wrażym napisem BBQ, na którym grzał się smakowity wołowy stek. Przy okrągłym stoliku raczyli się herbatką i nawet stuknęli się filiżankami, wznosząc toasty. Atmosfera była świetna, panowie wyluzowani jak kaczki po pekińsku.

Po co ten spektakl? W dobie ostentacyjnego palenia zachodniego jadła objętego rosyjskimi antysankcjami (omal nie napisałam antyrosyjskimi sankcjami, hm, freudowska pomyłka), coraz mocniej dającego się we znaki kryzysu, rosnących cen, malejących wskaźników – takie drogie przedstawienie z bogatym wystrojem wnętrza i wspaniałymi kostiumami głównych aktorów. Na „siłce” ani jednego przyrządu produkcji rosyjskiej, na zawodnikach – ani jednej rzeczy wyprodukowanej w Iwanowie.

Kolejny rytuał? Niedawno Putin już rytualnie zanurzał się w morzu. Po co następny taki występ? Putin zaprezentował, że ma bicepsy i tricepsy na miejscu i w dużej objętości, klatę wyklepaną, a mięśnie skośne brzucha zahartowane. Zatem wszelkie rozważania o nadszarpniętym zdrowiu, które od czasu do czasu obiegają światowe media, są psu na budę – Putin jest krzepki i pełen werwy. Twarz miał znowu zrobioną, podciągniętą tak dalece, że aż zdeformowaną.

Może spotkanie w Soczi miało być sygnałem, że Miedwiediew jeszcze żyje i być może ma jakieś zadanie do wykonania. Od dawna pan premier nie ma dobrej prasy. Praca rządu, na którego czele stoi, jest krytykowana od rana do wieczora. Co rusz publicyści zastanawiają się, kiedy Putin zdymisjonuje Miedwiediewa za całokształt, zrobi z niego głównego winowajcę kryzysu. W mediach internetowych Miedwiediew pojawia się właściwie wyłącznie jako bohater niewybrednych memów, ogrywających to, że podczas oficjalnych ceremonii „Dimon” na ogół usypia. Pojawienie się premiera u boku prezydenta, demonstracja dobrego nastroju, bliskości (środowiska gejowskie znowu miały o czym rozprawiać) na pewno winduje słabe akcje Miedwiediewa w oczach społeczeństwa. Tylko po co?

Reanimacja tandemu? Może i tak. Jakieś scenariusze na trudną jesień i jakieś „potem” trzeba napisać.

Zemsta nietoperzy

29 sierpnia. Tego samego dnia, gdy „dama z pilniczkiem”, Jewgienija Wasiljewa została na mocy decyzji sądu zwolniona przedterminowo z kolonii karnej (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/25/dama-z-pilniczkiem/), inny sąd – w Rostowie nad Donem – ogłosił wyrok w sprawie Olega Siencowa i Ołeksandra Kolczenki: 20 i 10 lat kolonii o zaostrzonym rygorze. Przypadkowa koincydencja terminów? Możliwe, ale symboliczna i wymowna. Rosyjska Temida ma dwa oblicza jak Janus – jedno dla swoich (łagodne, pełne wyrozumiałości, z opaską na oczach, pozwalającą nie widzieć złodziejstwa), drugie dla wrogów (za winy niepopełnione, za niezgodę z geniuszem prezydenta – kara, w łeb, w łeb).

Akt oskarżenia w sprawie Siencowa-Kolczenki uszyto grubymi nićmi, bezwstydnie, na polityczne zamówienie. Oskarżono ich o zorganizowanie grupy przestępczej, mającej na celu dokonanie zamachów terrorystycznych. Zarzuty ciężkie, jedne z najcięższych. Tyle że dowodów tych win w sądzie nie przedstawiono, zamachów nie było, nikt nie zginął, nikt nie ucierpiał. Sięgnięto po doświadczenia „stalinowskiego prawa” – jest człowiek, a paragraf się znajdzie. I to wystarczy, by skazać.

Siencow – mieszkaniec Krymu, reżyser, pisarz – był aktywistą Automajdanu, w czasie operacji zajmowania Krymu przez wojska rosyjskie zaopatrywał ukraińskich żołnierzy zablokowanych w bazach. Po aneksji, z którą – jak przypomniał w sądzie w słowie końcowym (całość tutaj: http://tvrain.ru/teleshow/here_and_now/ja_ne_krepostnoj_chtoby_s_zemlej_menja_peredavat_rech_ukrainskogo_rezhissera_olega_sentsova_v_sude-371693/) – kategorycznie się nie zgadza, pozostał na półwyspie. Nie uległ chorobie #Krymnasz. Kontaktów z Ukrainą nie zerwał, zachował ukraińskie obywatelstwo, udzielał się w poszukiwaniach ludzi, którzy w tajemniczych okolicznościach zniknęli podczas wydarzeń na Majdanie. Został aresztowany w maju ubiegłego roku przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa Rosji. Najpierw postawiono mu zarzut podpalenia drzwi biura partii Jedna Rosja w Symferopolu. Zbrodnia to niesłychana. Do przyznania się nakłaniano go pogróżkami, biciem, duszeniem i innymi przyjemnymi metodami. Gdy to nic nie dało, zarzuty „wzmocniono”: na polecenie Prawego Sektora (do którego Siencow rzekomo należał), ukraińskiej organizacji, której działalność na terytorium Federacji Rosyjskiej jest zakazana, Siencow miał zorganizować grupę terrorystyczno-dywersyjną w celu dokonania zamachów.

Akt oskarżenia oparto na zeznaniach świadka, znajomego i współpracownika Siencowa, Giennadija Afanasjewa (w osobnym procesie dostał wyrok 7 lat łagru). Podczas rozprawy Afanasjew wycofał się z obciążających Siencowa zeznań. Jak powiedział – wyciśnięte z niego zeznania śledztwo uzyskało, stosując tortury. Sąd jednak okazał się bardzo przywiązany do wersji z podpaleniem i planowanym wysadzeniem w powietrze pomnika Lenina i wiecznego ognia przy memoriale Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w Symferopolu i nie zwrócił uwagi na wycofanie zeznań, jedynej podstawy oskarżenia. Siencow stwierdził, że nie miał nic wspólnego z uszkodzeniem drzwi do siedziby rosyjskiej partii. Obrona wskazywała ponadto, że biuro partii nie jest obiektem państwowym, to jedynie siedziba organizacji społecznej, zresztą żadnych dowodów udziału Siencowa w tym epizodzie nie ma. A czy są jakieś dowody, czy wszystkie zostały nieudolnie sfabrykowane? Nie było żadnych aktów terroru, żadnych wybuchów, żadnych ofiar. Fikcja nieliteracka. Bohdan Owczaruk z Amnesty International zwrócił uwagę na to, że rosyjski wymiar sprawiedliwości złamał art. 3 europejskiej konwencji praw człowieka: „zeznania, otrzymane w wyniku tortur, nie powinny stanowić podstawy wyroku sądu. Ponadto proces nie powinien odbywać się w Rostowie nad Donem – zgodnie z prawem, obywatele Ukrainy nie mogą być wywożeni z terytorium Krymu na terytorium Federacji Rosyjskiej, jako że Krym jest terytorium okupowanym, a konwencja genewska jasno określa zasady, które państwo okupujące powinno przestrzegać. Poza tym ich nie mieli prawa sądzić według prawa rosyjskiego, a według ukraińskiego. Co do oskarżenia o terroryzm, to powinno zostać wycofane”.

„To proces pokazowy, podobnie jak w przypadku Nadii Sawczenko. Trzeba zademonstrować, że jeżeli ktoś neguje przynależność Krymu do Rosji lub zamierza na poważnie wziąć udział w działaniach wojennych nie po stronie rosyjskiej, to my tych ludzi wykradniemy i posadzimy na długie wyroki, żeby zapamiętali. Chodzi o to, żeby ludzie się bali. Komunikat jest taki: jeżeli otworzysz usta i coś powiesz przeciwko nam – pięć lat, a jak cokolwiek zrobisz – 23 lata. To typowa sadystyczna logika, żeby ludzie nie śmieli nawet nic powiedzieć” – komentował w audycji „Echa Moskwy” politolog Stanisław Biełkowski.

Polityczny charakter procesu Siencowa nie ulega wątpliwości. Za chwilę rozpocznie się proces wspomnianej przez Biełkowskiego Nadii Sawczenko. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że i tam zapadnie wysoki wyrok skazujący. Ci skazani będą kartą przetargową Putina w rozmowach z Ukrainą, a przede wszystkim z Zachodem.

O Siencowa upominali się w licznych listach i petycjach europejscy filmowcy. Bez skutku – nikt ich w Rosji nie usłyszał, nikt nie wysłuchał. Rosyjskie środowisko artystyczne jakoś się nie burzyło przeciwko niesprawiedliwemu wyrokowi na kolegę. Pojedynczy twórcy próbowali protestować. Aleksandr Sokurow krytykował postępowanie Rosji wobec Siencowa, wzywał do jego uwolnienia. Podobnie Aleksiej German jr., Władimir Kott, Aleksiej Fiedorczenko, Władimir Mirzojew, Paweł Bardin, Askold Kurow. Krótka lista przyzwoitości. Nikita Michałkow ze swej strony próbował wystąpić w obronie Siencowa. Nieśmiało. W rozmowie z dziennikarzami zastrzegał się: „Nie mogę podskoczyć wyżej własnej głowy. Te prośby, które wysyłaliśmy, również ja osobiście [Michałkow skierował prośbę o uwolnienie Siencowa do Putina]… Są dość poważne dokumenty, noszące prawny charakter procesowy, do których nie potrafię się odnieść, ponieważ nie jestem prawnikiem. Ty mówisz – wypuśćcie go, bo to zdolny reżyser, a tobie odpowiadają: przecież to terrorysta i przedstawiają ci fakty. Trudno z tym dyskutować”. Ciekawe, jakie to fakty przedstawiono Michałkowowi, że się uspokoił i zamilkł.

Spośród komentarzy internetowych po ogłoszeniu wyroku w procesie Siencowa-Kolczenki wyróżnił się pisarz (a właściwie były pisarz), były skandalista Eduard Limonow („Ja, Ediczka”): „Siencow dostał 20 lat. Słusznie! Człowiek, który nazwał Rosjan okupantami Krymu zasługuje na dwudziestkę, potwór! Ukraina przez 23 lata gwałciła Krym. My Krym zdobyliśmy za czasów Katarzyny II, a Ukraina go u nas wyszachrowała, wymaniła u Jelcyna pijaczyny. Niech Siencow siedzi za ukradzione rosyjskie dobro”.

A inny komentator, Anatolij Krawczenko zapytał: „Jak to? To Girkin nie jest terrorystą, a Siencow jest?”.

Dama z pilniczkiem

25 sierpnia. Pewnego jesiennego dnia 2012 roku wczesnym rankiem funkcjonariusze Komitetu Śledczego załomotali do drzwi wysoko ulokowanej menedżerki ministerstwa obrony i Oboronserwisu (mienie wojskowe), ponętnej blondyny, Jewgienii Wasiljewej. Drzwi otworzył im postawny mężczyzna w piżamie, przecierający zaspane oczy. Funkcjonariusze też przetarli oczy, bo tym gościem w nocnym negliżu okazał się minister obrony Anatolij Sierdiukow, żonaty z córką ekspremiera Wiktora Zubkowa, oficjalnie mieszkający w tym samym luksusowym apartamentowcu. Powodem wizyty panów z komitetu był skandal związany z nielegalnymi machinacjami w resorcie obrony. Powierzone zastępowi blond aniołków z panią Wasiljewą na czele mienie wojskowe zostało przez ten znakomity team zagospodarowane na lewo. Okazja była świetna, bo armia przepoczwarzała się zgodnie z planem Putina, a przy tej transformacji kręciły się miliony i miliardy. Grzech byłoby nie skorzystać. Sierdiukow zapłacił za aferę posadą ministra. Nie, nie, spokojnie, żadna krzywda mu się nie stała. Był przesłuchiwany. Jako świadek. I tyle.

Natomiast pani Wasiljewa stała się główną oskarżoną w procesie o sprzeniewierzenie mienia wojskowego. I tu zaczyna się fascynujący serial z gatunku rzewnych oper mydlanych. „Niewolnica Isaura” to przy historii Jewgienii Wasiljewej arcydzieło subtelności w dobrym guście. Na czas śledztwa Jewgienia została osadzona miłościwie w areszcie domowym. Och, to na pewno było straszne: ciasne mieszkanko, jedyne trzynaście pokoi, dostęp do Internetu, prasy, radia, telewizji (także w sensie jak najbardziej dosłownym – podejrzana udzielała wywiadów). Najdotkliwsza okazała się rozłąka z ukochanym, pod dyktando nieludzkiej tęsknoty Jewgienija napisała do sądu prośbę o zezwolenie na zamieszkanie z Sierdiukowem. Najbardziej humanitarny sąd na świecie wprawdzie odrzucił ten łzawy wniosek, ale zezwolił zakochanym na widzenia. Nie zezwolił przy tym na opuszczanie mieszkania, ale Jewgienia nic sobie z tego nie robiła, odwiedzała banki i galerie handlowe. Co za wyrafinowane umiłowanie wolności.

W trakcie zamknięcia w domowych kazamatach w Jewgienii obudziły się liczne talenty artystyczne. Tabloidy z upodobaniem publikowały zdjęcia Wasiljewej na tle jej dzieł malarskich: np. portretu roześmianego Putina w oleju. W ciągu czterech miesięcy aresztantka zapaćkała około setki płócien. W kwietniu ubiegłego roku zorganizowano personalną wystawę tych pretensjonalnych bohomazów „Kwiaty z niewoli”. Od patrzenia na płótna zęby bolą, tymczasem recenzje krytyków były przychylne. Powstał album jej dzieł. „Komsomolskaja Prawda” pisała, że obrazy Wasiljewej chodzą po 50 tysięcy dolarów.

Żenia pisze też wiersze. Wydała cały tomik liryki miłosnej w nakładzie pięciuset egzemplarzy. Ale to jeszcze nie wszystko: pokazała się od najlepszej strony także w muzyce i tańcu. Najpierw na prośbę licznych wielbicieli ekspresyjna dama zamieszczała w sieciach społecznościowych wystudiowane zdjęcia w prowokacyjnych pozach i prowokacyjnych strojach, ukazujących apetyczne uda. A potem poszła na całość w klipie do piosenki o różowiutkich kapciach od ukochanego: https://www.youtube.com/watch?v=XI2SDYj9RR4. To był hit nad hity – na YouTube obejrzało go prawie dwa i pół miliona widzów. Wasiljewa napisała potem w Twitterze, że po wyznaniu, jakie uczyniła w piosence, Sierdiukow powinien się z nią ożenić. Zgodnie z regułami oper mydlanych, to wielce pożądany zwrot akcji. Niemniej Wasiljewą czekał jeszcze proces.

Postawiono jej dwanaście zarzutów, czyny te zagrożone były karą do dwunastu lat pozbawienia wolności. W maju 2015 roku sąd skazał Wasiljewą na pięć lat, przy czym 2,5 roku kręcenia się po mieszkaniu zaliczył na poczet odbycia kary. Po ogłoszeniu wyroku Żenia oczekiwała na etap do kobiecej kolonii karnej w obwodzie władymirskim w areszcie śledczym Pieczatniki. Nieszczęsna skarżyła się na niewygodny, zbyt cienki materac i brak pilnika do paznokci. Publiczność internetowa rżała w głos. Smakowano domniemania, w co mianowicie wżynają się metalowe elementy pryczy, pokryte cienkim materacykiem. Podejrzewano, że pilnik przyda się Wasiljewej jeszcze do piłowania „babła”, czyli ulubionego sportu rosyjskiej biurokracji: rozkradania państwowych pieniędzy.

Potem periodycznie pojawiały się w sieciach społecznościowych wieści, że Wasiljewa nie siedzi w kolonii karnej, tylko ukrywa się gdzieś pod Niceą, a karę za nią odbywa jakaś podstawiona kobieta. Obrońcy praw człowieka chcieli odwiedzić więźniarkę, ale jej w kolonii nie znaleźli. Dama z pilniczkiem nie zasypiała gruszek w popiele. Skorzystała z pierwszej nadarzającej się okazji i złożyła wniosek o przedterminowe zwolnienie (uprzednio ojciec Wasiljewej wpłacił równowartość zasądzonej szkody – 216 mln rubli) po niespełna czterech miesiącach odsiadki (jeżeli w ogóle do kolonii dojechała).

I oto dzisiaj rano agencje informacyjne ogłosiły, że Wasiljewa może wyjść na wolność. Naczelnik kolonii oznajmił, że Jewgienia przestrzegała regulaminu, pracowała, dobrze odnosiła się do współwięźniarek, nosiła się schludnie, przejawiała zainteresowanie zajęciami kulturalnymi (pewnie śpiewała o różowych kapciach), „wzięła udział w psychologicznym programie skorygowania osobowości” (cokolwiek to znaczy), „prawdopodobieństwo recydywy niewielkie”, i – trąby, werble, światło przygasa – „miejsce do spania utrzymywała w czystości i porządku”. A zatem wszelkie podstawy do zwolnienia są, nieprawdaż? „Dla wysokich kremlowskich klanów, sprawujących opiekę nad Wasiljewą, najważniejsze było to, że podczas rozprawy muza ministra nikogo nie wsypała. Teraz jej się odwdzięczają – wysuwa przypuszczenia Giennadij Gudkow. – Ciekawe jest to, że na Kremlu zaostrzyła się walka klanów. Signum temporis: zaczęły one działać coraz bardziej samodzielnie, nie uzgadniając swoich posunięć z gwarantem [czyli Putinem], ci ludzie sami wydają polecenia sądom, służbie więziennej, prokuraturze. […] A siłowicy nie mogą się połapać, które polecenia są „prawdziwe”, skonsultowane z Kremlem, a które nie. Świadczy to o narastającym kryzysie na szczytach władzy”. Może i tak, takiej tezy niepodobna zweryfikować. Przedterminowe zwolnienie Wasiljewej świadczy o tym, że rosyjski sąd kieruje się specyficzną logiką, zgodną z interesami systemu. Skazuje na realne wysokie wyroki uczestników demonstracji na placu Błotnym w przeddzień inauguracji Putina w maju 2012 – bo to ludzie występujący przeciwko systemowi. Wsadza do kolonii karnej brata Aleksieja Nawalnego – wroga systemu. Ekologa Witiszko skazuje na kilka lat za napisanie na ogrodzeniu pałacu gubernatora „Złodziej” – bo ekolog Witiszko staje się wrogiem systemu, wyciągając na światło dzienne tajne sprawki ludzi władzy. Wyciąga Chodorkowskiemu jakieś wyimaginowane zarzuty – bo to wróg systemu. A Jewgienija Wasiljewa nie jest wrogiem systemu, jest tego systemu częścią, pobierała rentę korupcyjną jak tysiące jej podobnych, w myśl logiki systemu to nie tylko nic zdrożnego, ale wręcz jego sól i istota. Wpadka i proces Wasiljewej były zapewne rezultatem porachunków wewnątrzkremlowskich – ktoś komuś chciał doraźnie pokazać miejsce w szeregu. Miękkie traktowanie i jeszcze bardziej miękkie lądowanie Wasiljewej mieszczą się w wewnątrzsystemowej logice: udajemy, że ścigamy korupcję, swoich nie zostawiamy w biedzie, odpokutowała, wystarczy.

Dzisiaj sprawiedliwy rosyjski sąd, ważny element systemu, ogłosił wyrok w jeszcze jednym procesie: Olega Siencowa i Aleksandra Kolczenki. Ale to temat na oddzielną opowieść. W zupełnie innym stylu.

Galeony i jachty, czyli Batyskaf Batyskafowicz Putin na Krymie

22 sierpnia. To wydarzenie kremlowskie tuby ogłaszały przez co najmniej trzy tygodnie: prezydent wybiera się na Krym. Na Krym! Odwieczne prarosyjskie ziemie. To miał być obrzęd potwierdzający niezbywalne prawo Rosji do półwyspu. Podróż Putina otrzymała co najmniej taką oprawę propagandową, jak pamiętna wyprawa Katarzyny II na rzucone do jej stóp przez księcia Potiomkina nowe zdobycze terytorialne. W tej atmosferze spodziewano się od Putina wiekopomnych oświadczeń, nagłych zwrotów akcji, zapowiedzi wielkiego przełomu. Tymczasem z napompowanej do granic możliwości propagandowej chmury spadł mizerny kapuśniaczek.

Na wyjazdowej naradzie w Sewastopolu poświęconej sprawom bezpieczeństwa z udziałem premiera i szefów FSB, Komitetu Śledczego, Rady Bezpieczeństwa prezydent przestrzegł, że „siły zewnętrzne” usilnie pracują nad zdestabilizowaniem sytuacji na Krymie, wrogowie tylko czyhają, aby „słuszne pretensje obywateli wynikłe z przejściowych trudności skierować w stronę destrukcji”, „rozgrywać kartę nacjonalistyczną”. „W niektórych stolicach” [ciekawe, których] przygotowuje się „kadry, mające dokonać aktów dywersji, aktów sabotażu” i dla „radykalnej propagandy”. Wezwał uczestników, by wzmogli czujność: na Krym nie mogą się dostać żadne niepożądane produkty, objęte antysankcjami. Na kolejnej nasiadówce – tym razem w ramach prac Rady Państwa – Putin zatroskał się o rozwój turystyki (to oddzielny temat, jak po aneksji „rozkwitł” biznes turystyczny na Krymie: nawet przymusowe i dotowane przez państwo skierowania z zakładów pracy i wszelkie inne zachęty nie działają: plaże Krymu i w szczycie sezonu są puste). Coś nowego? Ano, nic. Może chociaż jakaś nagroda pocieszenia? Też nie. Radźcie sobie sami, wielkiej kasy na Krymie nie będzie, bo nie ma skąd zaczerpnąć. Po prostu nadal cieszcie się tym, że jesteście w Rosji. No i uważajcie, bo tu może coś wybuchnąć (czy ktoś coś wysadzi, nie wiadomo, to mogą być niefortunne tajne ćwiczenia, jak w Riazaniu z workami heksogenu w 1999 roku).

Kijów, który wyraził protest w związku z wizytą na Krymie prezydenta i premiera Rosji, zwrócił uwagę na jeden z pasaży mowy prezydenta: że narody rosyjski i ukraiński to jeden naród. Putin wypowiada to zdanie nie po raz pierwszy. To w jego rozumieniu pojednawcza oferta dla Ukraińców, którzy zbłądzili na europejskich manowcach, oszołomieni zachodnimi błyskotkami, a powinni powrócić na słowiańskie łono Moskwy i nie brykać więcej. Prezydent Poroszenko ripostował, że w czasie wojny nie ma braterstwa narodów, naród ukraiński wybrał marsz ku Europie, a naród rosyjski przeżywa głęboki kryzys.

A jeśli chodzi o kryzys w stosunkach rosyjsko-ukraińskich, to nie zanosi się na przełom. Putin próbuje zachęcić Zachód do rozmowy o Krymie. Jakiś handel wymienny, jakieś obietnice, jakieś strachy. Minister spraw zagranicznych Ławrow rzucił kilka dni temu zanętę: Putin wybiera się do Nowego Jorku na sesję ONZ, mógłby się przy tej okazji spotkać z Obamą. Biały Dom nazajutrz odparł, że nic mu nie wiadomo o planach spotkania obu prezydentów.

W poprzednich latach prezydent Putin dostarczał wakacyjnego tematu – a to buszował topless w tajdze, a to latał myśliwcem, a to nurkował w akwalungu i cudownym trafem odkrywał starożytne amfory. W tym roku też zanurkował, ale już nie w akwalungu, a zanurzył się w batyskafie na głębokość 82 metrów. A tam niespodzianie czekał na niego od dziesięciu wieków pewien galeon.

Może zdrowie już nie to, może nowych konceptów brak, dość że Putin nie zaryzykował wyczynu wymagającego żelaznej krzepy, a wolał polegać na dobrym sprzęcie. W związku z tym sprzętem pojawiły się w sieci informacje dotyczące putinowskiego batyskafu. Dziennikarz i bloger Arkadij Babczenko zauważa: „prezydent kraju, mającego linię brzegową 38,5 tys. kilometrów, omywanej przez wody trzydziestu mórz, […], swego wiekopomnego odkrycia bizantyjskiego galeonu dokonał w batyskafie wyprodukowanym przez holenderską firmę U-BOAT WORX, zakupionym w 2012 roku”. Po co Putin opuścił się na dno? W zamyśle autorów pomysłu, aby rozbudzić w Rosjanach zainteresowanie ojczystą historią, zamiast tego wykazał, że Rosja nie ma przyzwoitych batyskafów rodzimej produkcji i sprowokował niezliczone żarty i memy. „Putin opuścił się na dno, nareszcie prezydent jest ze swoim narodem”. „Putin na dnie, Rosja już dawno tam jest”.

Przy okazji morskich wyczynów głowy państwa w pole widzenia dociekliwych komentatorów ponownie trafił sekretarz prasowy Putina, Dmitrij Pieskow, szczęśliwy pan młody. Jego ślub z łyżwiarką Tatianą Nawką stał się centralnym wydarzeniem roku (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/02/1476/). Dla jednych – był zachwycającym eventem z życia celebrytów, którzy gremialnie zjechali na zaślubiny i imprezę w najdroższym hotelu Soczi, dla innych – powodem do przyjrzenia się dochodom Pieskowa, który jest skromnym urzędnikiem Kremla, pobierającym wynagrodzenie z budżetu państwa. Przy okazji ślubu i wesela, zorganizowanego z wielkim rozmachem, Pieskow zaprezentował wypasiony zegarek, na który na pewno nie byłoby go stać z pensji rzecznika. Wydatek na zegarek wzięła na siebie Nawka, powiedziała, że podarowała go narzeczonemu z okazji ich ślubu. Całe lato jeździła w rewii na lodzie, żeby zaoszczędzić na ten przedmiot luksusu i oto oblubieniec mógł na nadgarstku zapiąć drogie cacko. Zegarek był ewidentną wtopą. Ledwie temat chronometru przycichł – zaraz pojawił się następny: miesiąc miodowy szczęśliwych nowożeńców.

Pieskow spędza ten szczęsny czas z ukochaną żoną, w kręgu bliskich przyjaciół i dzieci na wynajętym jachcie Maltese Falcon u wybrzeży Sardynii. Czemu nie na Krymie? Pogoda nieładna? Plaże zaniedbane? Co mu nie odpowiada?

Niezmordowany tropiciel nabytych za rentę korupcyjną przez rosyjskich urzędników nieruchomości na Zachodzie Aleksiej Nawalny zaraz wyliczył Pieskowowi, że wynajęcie jachtu o rozmiarach boiska piłkarskiego kosztuje 385 tysięcy euro (26 milionów rubli) za tydzień, bez wyżywienia i rozrywek. „Dmitrij Pieskow musiałby wydać na to wszystko równowartość swojej pensji za trzy lata”. Fundacja Zwalczania Korupcji Nawalnego zwróciła się z wnioskiem o wyjaśnienie, skąd urzędnik państwowy Pieskow dysponował forsą na opłacenie tej ekskluzywnej formy spędzenia miodowego miesiąca (może tylko tygodnia), „a jeśli nie opłacił jej sam, to niech wskaże źródła takich dochodów”. Pieskow odpowiedział, że nie wynajmuje jachtu na Sardynii, tylko hotel na Sycylii. Świetnie. Dlaczego nie na Uralu, w Udmurcji czy Karelii? Brakuje bazy turystycznej? Kiepskie połączenia z Moskwą? Kłamstwa o Sycylii zresztą też nie wystarczyło na długo, Nawalny pokazał w Internecie zdjęcia gości Pieskowa na rzeczonym jachcie, pozyskane z ich profili w mediach społecznościowych. „Goście Pieskowa na pewno zniszczyli podczas rejsu góry zakazanej żywności. Widelcem” – ironizowali komentatorzy w Internecie.

Rosyjscy politycy, jak widać – i w celach prywatnych, i służbowych – używają zachodnich sprzętów, a jednocześnie zalecają prowadzenie zaciekłej wojny z zachodnią żywnością. Zapowiadane przez Putina i Miedwiediewa „importozamieszczenije”, czyli zastąpienie na rynku rosyjskim inkryminowanej żywności zachodniej żywnością rodzimego pochodzenia okazało się kolejnym blefem i chwytem propagandowym, niczym więcej. Zastąpiono jedynie producentów zachodnich producentami wschodnimi i południowoamerykańskimi. Producenci rodzimi nie skorzystali na tych nowych warunkach, a za wzrost cen (znaczący) zapłacą konsumenci. Największym beneficjentem restrykcji na razie okazała się sprytna Białoruś. Co do „importozamieszczenija” wysokich technologii, dobrego sprzętu latającego, odmierzającego czas, zanurzającego się w głębiny, to jakoś nic na razie na Kremlu nie wymyślono. Jadowity krytyk reżimu Putina, Andriej Piontkowski, zauważył, że może nawet Rosja byłaby w stanie zaproponować światu alternatywę dla ideologii Zachodu, ale jeżeli rosyjska elita ma konta w zachodnich bankach, wille na Lazurowym Wybrzeżu, apartamenty w Londynie i kształci dzieci w prestiżowych szkołach na Zachodzie itd., to żadna antyzachodnia ideologia Rosji nie ma siły przekonywania, jest tak kłamliwa i obłudna, że nikt nie jest w stanie w nią uwierzyć.