Archiwum autora: annalabuszewska

Ameryko, oddawaj Rachmaninowa!

16 sierpnia. Cały świat musi wiedzieć, że Siergiej Rachmaninow był rosyjskim kompozytorem – zapowiedział minister kultury Rosji Władimir Medinski. Świetnie. Tylko czy ktoś ma co do tego wątpliwości? Zdaniem pana Medinskiego, owszem: „Jeśli przejrzycie amerykańskie źródła, to przekonacie się, że Siergiej Rachmaninow jest wielkim amerykańskim kompozytorem pochodzenia rosyjskiego, Ameryka sprywatyzowała Rachmaninowa, podobnie jak nazwiska dziesiątek i setek Rosjan, których losy rzuciły po rewolucji za granicę”. Ponadto, według rosyjskiego ministra, grób kompozytora [na cmentarzu Kensico w Nowym Jorku] znajduje się w opłakanym stanie. „Sprowadzenie prochów Rachmaninowa do Rosji byłoby wielką sprawą” – patetycznie podkreślił Medinski. Rosyjscy dyplomaci pono już zaczęli nieoficjalne rozmowy o przeniesieniu grobu z Nowego Jorku do majątku rodowego Rachmaninowów Oneg w obwodzie nowogrodzkim w Rosji, gdzie kompozytor przyszedł na świat i spędził lata dziecięce. Według słów Medinskiego kompozytor marzył o tym, by spocząć w rosyjskiej ziemi.

Po kolei, bo dużo tutaj nieścisłości. Ostatnio to jakaś plaga wśród rosyjskich polityków różnych szczebli: mówić, co ślina na język przyniesie. Nie zgadza się z faktami? – tym gorzej dla faktów.

„Szukałem, szukałem. Tu i tam. I jakoś nie znalazłem tych źródeł, w których to Amerykanie nazywają Rachmaninowa wielkim amerykańskim kompozytorem. Medinski widocznie nakłamał jak zwykle. Tym bardziej że nie przez wszystkie lata z ćwierćwiecza spędzonego po ucieczce z Rosji Radzieckiej na obczyźnie kompozytor mieszkał w USA” – pisze na swoim blogu Andriej Malgin.

Gwoli przypomnienia Rachmaninow wyjechał z Rosji w 1917 roku (był przerażony rewolucją i bolszewikami; jako potomek szlacheckiego rodu spodziewał się po nowych władcach Rosji wszystkiego najgorszego). Od 1918 przez kilka lat mieszkał w USA, potem przez co najmniej dziesięć lat – w Szwajcarii, powrócił do Stanów, gdzie w 1943 roku zmarł na chorobę płuc. Jego muzyka jest tak mocno przepojona rosyjskością, że nazywany jest często „najbardziej rosyjskim z rosyjskich kompozytorów”. Komu może przyjść do głowy czynienie z Rachmaninowa amerykańskiego twórcy?

Idźmy dalej. Marzenie o pochówku w Rosji. Wnuk kompozytora, Aleksandr (zmarł kilka lat temu), w wywiadzie dla rosyjskiej prasy mówił, że „Siergiej Wasiljewicz [Rachmaninow] prosił, aby go pochowano w Stanach Zjednoczonych”, razem z żoną i córką.

Kolejny punkt: stan grobu w Nowym Jorku. Rzekomo fatalny. Możliwe, o groby trzeba dbać, jeśli się nie dba, to są zaniedbane. Jak zwraca uwagę cytowany przeze mnie Andriej Malgin, w Nowym Jorku znajduje się rosyjski konsulat. Pracownicy placówki powinni się zainteresować mogiłką i zadbać o nią, skoro wygląda niereprezentacyjnie. W opłakanym stanie znajduje się notabene również majątek Rachmaninowów pod Nowogrodem Wielkim. Dwór został zniszczony w czasie wojny, od tamtej pory przejęci losem prochów kompozytora na obczyźnie urzędnicy rosyjskiego ministerstwa kultury jakoś nie znaleźli czasu, aby podnieść zniszczony zabytek z ruin.

Od dawna trwają przymiarki, aby w Moskwie otworzyć muzeum kompozytora. Towarzystwo imienia Rachmaninowa na ulicy Bolszaja Ordynka w Moskwie wynajęło budynek, w sali koncertowej odbywają się koncerty, zbierane są eksponaty. Towarzystwo czyni od dwudziestu lat starania, aby na Ordynce powstało wreszcie muzeum kompozytora. W gazecie „Izwiestia” z 2014 roku czytam: „Towarzystwo, założone w 1982 roku, niedawno znalazło się w trudnej sytuacji i może zostać usunięte z budynku na ulicy Bolszaja Ordynka. Departament własności moskiewskiego merostwa dwukrotnie podniósł opłaty za wynajem, o czym poinformował Towarzystwo dopiero po dziesięciu miesiącach od wprowadzenia nowych stawek. W rezultacie wielbiciele talentu Rachmaninowa popadli w długi. Zarząd Towarzystwa w 2012 roku oznajmił, że gotowy jest bezzwrotnie przekazać swoje zbiory, w tym fortepian Rachmaninowa, państwu, jeżeli władze wyrażą zgodę, by utworzyć muzeum kompozytora. Ale państwo – po kilku przyzwalających gestach – zamilkło. […] Specjalna komisja oceniła zbiory, merostwo podjęło decyzję, że muzeum Rachmaninowa stanie się filią istniejącego muzeum Skriabina”. Na stronie internetowej tego muzeum nie znalazłam informacji, że zbiory faktycznie zostały przekazane, a „podmuzeum” Rachmaninowa otwarte.

No tak, ale po co minister kultury Rosji miałby zajmować się upamiętnieniem Rachmaninowa w Rosji, skoro znacznie fajniej jest wystąpić z filipiką pod adresem bezecnych Amierikosow-pindosow i rzucić hasło odzyskiwania prochów rosyjskiego kompozytora znajdującego się w amerykańskiej niewoli.

Parmezan i Beevor na stosie

6 sierpnia. Z całego kraju napływają meldunki: w obwodzie biełgorodzkim 45-tonowym kamazem rozjechano siedem ton sankcyjnego sera (http://www.znak.com/urfo/news/2015-08-06/1044013.html), w Petersburgu zniszczono partię zarekwirowanej wieprzowiny niewiadomego, więc zapewne europejskiego pochodzenia, podobnie w obwodzie samarskim, w Orenburgu – pod maczety siepaczy trafiła partia sera z Łotwy, na stos zostaną skierowane nektarynki i brzoskwinie, które przyjechały z Turcji (nieobjętej sankcjami), ale na lewych papierach, więc spłoną, podobnie jak pomidory i jabłka z Polski, którym podstępnie udało się dojechać do samej Moskwy. Od dziś obowiązują przepisy nowego dekretu prezydenta Putina, przewidujące niszczenie żywności objętej rosyjskimi sankcjami. Łącznie zniszczono 300 ton owoców i 30 ton mięsa. Ura!

Minister rolnictwa Aleksandr Tkaczow zapewnia, że niszczenie żywności pochodzącej z kontrabandy jest zgodne ze światową praktyką: „naruszyłeś prawo, jeśli to kontrabanda, to trzeba to zniszczyć” – wyjaśniał w telewizji. Poza tym, zdaniem ministra, ta produkcja jest kiepskiej jakości, więc rozdawać jej nie należy: „nie wolno narażać na szwank zdrowia obywateli”. Minister wyjaśnił, że już są odczuwalne rezultaty światłej decyzji prezydenta: od chwili, gdy podano do wiadomości, że kontrabanda będzie spalana na granicach, wwóz podejrzanych ładunków zmniejszył się aż dziesięciokrotnie. Ura!

Wokół nowych przepisów i sposobów ich zastosowania w rosyjskich mediach i Internecie rozpętała się burza. Mnóstwo ludzi jest zbulwersowanych tym, że niszczona jest żywność. Coś, co jest święte. Zbierane są podpisy pod petycją w sprawie uchylenia dekretu prezydenta, w ciągu jednego dnia podpisało ją 250 tysięcy ludzi. Czy to coś da? Eksperci wzruszają ramionami: owszem, petycja trafi do administracji prezydenta, dostanie się w biurokratyczne żarna, zaczną ją brać pod światło odnośne czynniki i sprawa umrze po drodze przed najwyższe oblicze.

„Niszczenie żywności jest przez rosyjskie organy państwowe wykonywane jak szeregowa akcja policyjna. Ale to nie jest zwyczajna akcja policyjna. To demonstracyjne barbarzyństwo, wyzwanie rzucone społeczeństwu, odwracanie oczu od etycznego aspektu tam, gdzie jest on najważniejszy” – pisze dziś gazeta „Wiedomosti”. Czym spowodowana jest ta pokazowa wojna z jedzeniem? Wersja, że jest podyktowane potrzebą zmobilizowania społeczeństwa, wzmocnienia poczucia oblężonej twierdzy, raczej odpada – mówi Aleksiej Lewinson z Centrum Lewady. Nie ma obecnie potrzeby dodatkowego mobilizowania ludzi – społeczeństwo nie podaje w wątpliwość działań władz. Tymczasem akcja z niszczeniem żywności dotyka bolesnych dla Rosjan miejsc. Na dodatek adresatami tej akcji są grupy lojalne wobec władzy, które zaczynają odczuwać drożyznę.

Ale władza się tym nie przejmuje. Władza i krąg obsługi ma się dobrze, w tym ich kosmosie nie głodują, a to, co się plącze pod nogami, niech sobie radzi. W zamian mamy Krym i poczucie, że wszyscy są przeciwko nam, a my się z przekory nie damy.

Opozycjonista Aleksiej Nawalny (https://navalny.com/p/4389/) zebrał na swoim blogu przykłady, jak biedni rosyjscy emeryci grzebią w kontenerach z wyrzuconą przez supermarkety przeterminowaną lub zepsutą żywnością, podczas gdy władza niszczy dobre produkty i jeszcze oznajmia, że to z troski o zdrowie ludności. Wielu internautów zadaje pytanie, jak to możliwe, że Putin – syn ludzi, którzy przeżyli blokadę Leningradu (matka omal nie umarła z głodu) – jest w stanie podpisać taki drakoński dekret, żeby wyrównać (w jego chorej wyobraźni) rachunki z Zachodem.

Walka na froncie mordowania krewetek ma swoich pierwszych bohaterów. Już dwadzieścia minut po północy pojawili się „białoruscy partyzanci”, donosi prasa. Ciężarówka wioząca 1,5 tony pomidorów przybyła na punkt kontrolny na granicy rosyjsko-białoruskiej. Gdy kierowca dowiedział się, że z powodu braku odpowiednich znaków na etykietkach towar zostanie zarekwirowany i zniszczony, wsiadł do wozu i odjechał na Białoruś. Pomidory zostały uratowane przed rosyjskim walcem.

W Twitterze i FB pojawiły się setki żartów i memów. Np.: „Zobaczcie, jak w Rosji szybko wprowadzany jest szariat – najpierw wielożeństwo dopuszczamy, teraz wieprzowinę niszczymy, a niedługo będziemy złodziejom ręce odrąbywać”. Albo trzeźwe spostrzeżenie: „Ciekawe, kiedy zaczną palić nie sery i mięso, a iPhony i ciuchy”. Albo taka przeróbka sławnego obrazu Riepina „Iwan Groźny i jego syn Iwan” – https://www.facebook.com/photo.php?fbid=1631498340469054&set=a.1508674989418057.1073741828.100008267112034&type=1&theater . Albo wizyta premiera Miedwiediewa – podczas wizyty w supermarkecie w towarzystwie ministra rolnictwa wskazuje, który kawałek mięsa spalić: https://twitter.com/hohland_gosdep/status/629222340342235136

Choć tak naprawdę do śmiechu nie jest. „Gejropejska” żywność nie jest jedynym kandydatem na putinowskie stosy. W Jekaterynburgu i obwodzie swierdłowskim z bibliotek szkolnych usuwane są książki dwóch brytyjskich historyków: Johna Keegana i Antony Beevora. Ich prace poświęcone II wojnie światowej dostarczała bibliotekom fundacja George’a Sorosa. Na razie fundacja nie dostała etykietki „organizacji niepożądanej” (choć według nieoficjalnych danych znalazła się na opracowanej w Radzie Federacji „patriotycznej stop liście”), ale nie od dziś wiadomo, jaką etykietkę ma u lokatorów Kremla Soros – to mecenas kolorowych rewolucji. Więc może z rekwirowaniem książek bardziej chodzi o uderzenie w Sorosa niż w historyków. Gubernator tłumaczy, dlaczego pozbywa się Brytyjczyków: „Książki tych autorów opacznie interpretują informacje o wydarzeniach II wojny światowej, są sprzeczne z dokumentami historycznymi i są przepojone propagandowymi stereotypami nazizmu”. No tak, no tak, teraz wszyscy są faszystami – i banderowska junta w Kijowie, i Soros, i brytyjscy historycy, i parmezan, i Abama, wszyscy.

Czym się Beevor naraził? Pokalał dziewiczą istotę działań Armii Czerwonej w Berlinie, pisząc, że krasnoarmiejcy gwałcili Niemki. Akademik Aleksandr Czubarjan wystąpił nieśmiało w obronie książek: „nauczyciel historii powinien mieć możliwość zapoznania się z różnymi opiniami, aby mógł je porównać”. Sam Antony Beevor odpowiedział władzom obwodu swierdłowskiego na łamach „The Guardian”: „Najbardziej obawiam się tego, że kolejna ekipa rządząca próbuje narzucić nam swoją wersję historii. Jestem kategorycznie przeciwny podobnym próbom dyktowania prawdy, niezależnie od tego, o czym mowa – o Holocauście, ludobójstwie Ormian czy „świętym zwycięstwie” maja 1945 roku”.

Nie wszyscy jednak są przerażeni planem wycinania niebłagonadiożnych ksiąg z rosyjskich bibliotek. „Patriotyczny” bloger zergulio (http://zergulio.livejournal.com/3076341.html) wali prosto z mostu: „Jak wiadomo, fundacja Sorosa w latach dziewięćdziesiątych wydawała niemałe pieniądze na dyskredytację naszej historii i dezinformację rosyjskich uczniów. Teraz, kiedy amerykański plan zniszczenia Rosji stał się dla wszystkich oczywisty, próbujemy oczyścić się od amerykańskiego brudu i kłamstwa, zerwać z fałszowaniem naszej historii i naszych zwycięstw”.

W paranoję wpadają coraz szersze kręgi. Fahrenheit 451 coraz bliżej?

Palenie surowo zalecane

2 sierpnia. Z radością w sercu i prawdziwie rewolucyjnym zaangażowaniem przystąpiły do działania odpowiednie służby ministerstwa rolnictwa, upoważnione do niszczenia przy punktach granicznych zagranicznej żywności, objętej rosyjskimi sankcjami. Mobilne spalarnie zostały już wyprawione na granice Rosji, wszędzie tam, gdzie podstępny jamon i złowieszcze krewetki, zepsute (moralnie) jabłka i paskudnie śmierdzący camembert mogą, skrytobójczo ukryte w ciężarówkach, nielegalnie wjechać na terytorium Federacji Rosyjskiej wbrew zakazowi. Niedoczekanie! Parmeńska szynka nie ma rzymskiego prawa wylądować na talerzu rosyjskiego patrioty. Jedz rosyjskie! – oto hasło dnia.

W sprawie niszczenia zakazanej żywności pochodzącej z zagranicy prezydent Putin podpisał 29 lipca specjalny dekret. Bo mimo sankcji zachodnie produkty ciągle trafiają na półki rosyjskich sklepów, a to niedopuszczalne. Blokadę trzeba uszczelnić. Praca nad likwidowaniem resztek zapasów trefnego żarła wre nie tylko na punktach granicznych. Do inspekcji sklepów spożywczych ochoczo przystąpili aktywiści prokremlowskich młodzieżówek. Media relacjonowały rajd po delikatesach aktywistek w ramach projektu „Jedz rosyjskie”. Dziewczęta przeglądały zawartość półek z serami i triumfalnie wymachując przed kamerami podejrzanymi produktami, krzyczały, że taki wraży ser nie ma tutaj racji bytu. Na inkryminowany kawałek nabiału przylepiały naklejki z wizerunkiem niedźwiedzia szczerzącego kły na amerykańską flagę i wielkim napisem „produkt objęty sankcjami”. Jedna z turkaweczek skrupulatnie fotografowała oklejone sery iPhonem. – Kupiłam go jeszcze przed wprowadzeniem sankcji – chichotała wstydliwie, gdy ktoś jej zwrócił uwagę, że trzyma w rękach produkt wroga. Projekt „Jedz rosyjskie!” otrzymał od administracji prezydenta grant w wysokości 5 milionów rubli.

Nie wszyscy są zachwyceni pomysłem palenia żywności, rozległy się głosy, by sankcyjne wiktuały rozdawać ubogim lub przekazać jako pomoc humanitarną do Donbasu. Na razie – bez echa. Palić i palić! Naukowcy z Tomska zaproponowali rodakom, by raz na zawsze wyrzucili ze swego jadłospisu zachodnią wołowinę i wieprzowinę, napakowaną sterydami, a zamiast tego wprowadzili do diety wysokobiałkowe robaki. Może to niezbyt smaczne, ale pożywne, ekologiczne i patriotyczne. Sałatka z pędraków pod rosyjską wódkę (whisky, ta ruda wóda na myszach, po której trzy dni łeb boli, została skreślona) – palce lizać!

Po tym, jak Rosja w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nałożyła weto na rezolucję o powołaniu międzynarodowego trybunału w sprawie wyjaśnienia okoliczności i ukarania winnych zestrzelenia malezyjskiego Boeinga, do sankcji przeciwko Rosji dołączyło się jeszcze siedem państw (w tym Ukraina). Sekretarz Putina, Dmitrij Pieskow, zapewnił, że Rosja będzie się kierować „zasadą wzajemności”. Oko za oko, ząb za ząb. I rzeczywiście – ostatnio po akcji Holendrów w sprawie trybunału rosyjskie służby stwierdziły w holenderskich tulipanach szkodliwe pasożyty, a zatem kwiaty nie ucieszą już oka Rosjanek – zakazano ich wwozu. Proste.

Wczoraj wzmiankowany Dmitrij Pieskow zawarł związek małżeński. Wesele wyprawiono w najdroższym hotelu w Soczi pod patriotyczną nazwą Rodina (Ojczyzna), z niepatriotycznym wszakże dodatkiem do nazwy Grand Hotel&SPA. Ciekawe, czy gościom podano kapuśniak i paszteciki z grzybowym farszem. Ten ślub narobił sporo zamieszania w rosyjskich mediach. Wpierw narzeczony unikał jak ognia odpowiedzi na pytanie, czy zamierza ożenić się z łyżwiarską mistrzynią Tatianą Nawką, która rok temu urodziła ich wspólną córkę, Nadieńkę. Dla Dmitrija Pieskowa to trzecie małżeństwo, poprzednie rozpadły się, to ostatnie chyba na okoliczność płomiennego romansu z łyżwiarką. To nie jest dobry przykład dla narodu w warunkach „nasadzania” mu ascezy. Tym bardziej że oblubienica też zostawiła swojego poprzedniego męża na lodzie. Potem tematem szeroko omawianym przez internautów były zabiegi wokół hasła „Tatiana Nawka” w rosyjskiej Wikipedii. Żartowano, że pospiesznie zmieniano sformułowanie „obywatelka USA” na „obywatelka Ukrainy” i odwrotnie (tak naprawdę Nawka od 1994 do 2002 roku miała obywatelstwo Białorusi, potem została obywatelką Federacji Rosyjskiej). A na koniec w oko ukłuł obserwatorów wypasiony zegarek Pieskowa (http://www.chrono24.com.ru/richardmille/index.htm). Aleksiej Nawalny, specjalizujący się w śledzeniu wysokich apanaży rosyjskich urzędników, napisał, że chronometr wart jest 38 milionów rubli (https://navalny.com/p/4378/), przy rocznych dochodach Pieskowa 9 mln rubli. Gazeta „Moskowskij Komsomolec” pospieszyła donieść, że ten zegarek to był taki żarcik, obliczony na reakcję dziennikarzy. Zegarek nie należy do Pieskowa, a został przez niego jedynie wypożyczony na okoliczność uroczystości ślubnej. Ale zaraz okazało się, że Pieskow miał zegarek już rok temu – http://top.rbc.ru/politics/02/08/2015/55be0d669a79475c58ad2247

Jeszcze jedną ciekawostką jest to, że – jak podają rosyjskie media – wydatki na wesele Pieskowa pokrył miliarder Oleg Deripaska, właściciel hotelu. No tak, ze skromnej pensji kremlowskiego urzędnika ledwie na byle jaki zegarek wystarcza (zdjęcia z imprezy: http://echo.msk.ru/blog/echomsk/1596008-echo/).

Wróżenie z plastra

28 lipca. Wizyta prezydenta Putina w obwodzie kaliningradzkim wywołała wielkie poruszenie. I wcale nie dlatego, że prezydent ogłosił wtedy nową redakcję doktryny morskiej, przewidującą wzmocnienie pozycji Rosji w Arktyce. Ani nie dlatego, że podczas pokazu siły i wdzięku jednostek pływających pod banderą rosyjskich sił zbrojnych z jednego z okrętów nie zdołano wystrzelić rakiety (https://www.youtube.com/watch?v=5zZraMvoXM4). Uwagę internautów przyciągnął pewien szczegół w wyglądzie prezydenta.

Jak można zobaczyć na zdjęciach (m.in. tu: https://www.belaruspartisan.org/politic/312289/) Władimir Władimirowicz ma dyskretnie przyklejony na szyi plaster, który niedyskretnie na chwilę wyłonił się zza wysokiego kołnierzyka koszuli. Spekulacje co do powodu pojawienia się plastra przypomniały mi niedawną historię z zaginięciem Putina na dziesięć dni (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/03/13/w-oczekiwaniu-na-jezioro-labedzie/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/03/17/nakarmieni-konserwami/). Wtedy też dociekano, co się stało i stawiano diagnozy, dotyczące poważnej choroby prezydenta.

Niezmordowani łowcy sensacji po obejrzeniu prezydenta w Kaliningradzie wysunęli przypuszczenie, że plaster zasłania ślad po punkcji gruczołów limfatycznych. Inni postulują, że plaster służył jako zakrycie śladów zabiegu na tętnicy szyjnej. Jeszcze inni, że Putin chciał ukryć ślad po ugryzieniu przez wampira. Każda z tych teorii jest dobra. Bo oczywiście oficjalnych komunikatów o stanie zdrowia prezydenta Kreml nie wydawał. Oficjalnie prezydent jak zwykle jest zdrów jak ryba.

Pomnik Włodzimierza

25 lipca. Od kilku tygodni trwa intensywna dyskusja, gdzie w Moskwie postawić pomnik Włodzimierza. Chodzi konkretnie o księcia kijowskiego Włodzimierza (Władimira) – tego, który ochrzcił Ruś. Najpierw stumetrową statuę proponowano postawić na Worobjowych Górach koło uniwersytetu, na największym tarasie widokowym, z którego rozciąga się panorama Moskwy. Lokalizacja wywołała żywiołowe protesty, koncepcję więc pospiesznie zmieniono. Teraz rozważane są trzy inne lokalizacje, od 20 lipca do 20 sierpnia zainteresowani mogą głosować (jednym z proponowanych miejsc jest plac Łubiański, gdzie ciągle jest wolne miejsce po majestatycznym posągu Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, na marginesie to od czasu do czasu odbywają się przymiarki, by FED-a znów tam z honorami postawić). Statua równego apostołom Włodzimierza autorstwa Saławata Szczerbakowa stała się w Rosji jednym z ulubionych tematów memów i żarcików. Blogerzy i użytkownicy FB popularyzowali koncept, by statuę postawić na mauzoleum Lenina na placu Czerwonym: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=956971504365416&set=a.105314629531112.8015.100001577253185&type=1&theater

Można byłoby obiekt podpisać po prostu Włodzimierz. Dla każdego coś miłego. Permski malarz Siemiakin wystąpił z propozycją, aby święty Włodzimierz nie miał stałego miejsca zameldowania, a nieustannie przemierzał Moskwę wzdłuż i wszerz na platformie.

Władzom się bardzo spieszy, bo odsłonięcie pomnika zaplanowane jest już na 4 listopada. Dzień Jedności, dzień, który ciągle próbuje się odgórnie napełnić treścią i ciągle się nie udaje. Czy Włodzimierz wszystkich zjednoczy? Zobaczymy. Dotychczas w narracji władzy nieobecny, teraz służy Kremlowi do załatwiania bieżącej polityki. Władimir Putin, noszący dumne imię świętego księcia, w zeszłym roku po zaanektowaniu Krymu odkopał wersję o przyjęciu chrztu przez Włodzimierza w Chersonezie na Krymie: oto kolebka Rusi (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/12/04/wzgorze-swiatynne-na-krymie-teraz-i-na-zawsze/). Wcześniej obowiązywała wykładnia, że to Kijów jest kolebką. Zdaniem wielu historyków chrzest w Korsuniu (Chersonezie) jest legendą stworzoną na potrzeby wizerunkowe księcia – chrzest był mu potrzebny ze względów dynastycznych i zapewne nie spowodował przemian, o których mówi legenda (z rozpustnika i okrutnika Włodzimierz miał się stać mężem szlachetnym i bogobojnym). Ale legenda okazała się bardzo przydatna w nowych warunkach rosyjskiego krymnaszyzmu – jako element uwiarygodniający zajęcie półwyspu, odwiecznie rosyjskiego, uświęconego, związanego z patronem chrześcijańskiej Rusi.

Kilka miesięcy temu w Moskwie odbyła się dyskusja w sprawie innego Włodzimierza – Wysockiego. Szef rozgłośni Echo Moskwy Aleksiej Wieniediktow wystąpił z propozycją, by przemianować ulicę Marksistską (Marksistowską) prowadzącą do Teatru na Tagance, w którym przez lata występował Wysocki, w ulicę Wysockiego. Władze miasta ostatecznie nie zdecydowały się na zdetronizowanie Marksa, w maju komisja stołecznego merostwa ds. toponimiki postanowiła o przemianowaniu dwóch niewielkich zaułków w pobliżu teatru, które nazywają się Górny i Dolny Zaułek Tagański. Wielbiciele talentu barda zakrzyknęli, że nie godzi się nadawać jego imienia jakimś niewielkim przejściom między podwórkami na tyłach Taganki. Dziennikarz Stanisław Minkin argumentował: „Wysocki jest geniuszem języka rosyjskiego. Aktor, poeta, bard – wszystkie te słowa razem nie są w stanie oddać wielkości Wysockiego. I naród zawsze to rozumiał i kochał Wysockiego bezgranicznie, jak nikogo innego. Wysocki jest postacią ważną dla historii. A władze miasta wydzieliły mu jakieś ciasne ślepe uliczki”. Zgody nie ma.

Dziś mija trzydzieści pięć lat od śmierci Wysockiego. Leonid Parfionow w swojej kronice „Namiedni” [Ostatnio] tak opowiadał o tym dniu 35 temu, gdy w Moskwie odbywały się igrzyska olimpijskie: https://www.youtube.com/watch?v=fvo4y4PWG8o

O Wysockim pisałam kilkakrotnie w blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/07/25/trzydziesci-lat-bez-wysockiego/ http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2008/01/25/wlodzimierz-wysocki-70-urodziny/

Prawda czasu, prawda sieci

22 lipca. W piosence Marii Koterbskiej na Bielanach co niedziela kręciła się karuzela, beczka śmiechu i wesela. W rosyjskiej telewizji co niedziela też kręci się beczka, choć do śmiechu i wesela w niej daleko – to podsumowanie najważniejszych politycznych wydarzeń tygodnia „Wiesti niedieli” pod redakcją Dmitrija Kisielowa, dyrektora koncernu medialnego Rossija Siegodnia. Kisielow razi w swoim programie zewnętrznych i wewnętrznych wrogów Kremla jadowitym żądłem (w roli głównych adwersarzy nieodmiennie obsadzane są Stany Zjednoczone i Ukraina), gloryfikuje prezydenta Putina, przekonuje, że Rosja jest światową potęgą, której siła i znaczenie w świecie stale rośnie, mądre sojusze krzepną, ideały są przeczyste, a ludziom żyje się dostatniej. W programach Kisielowa nie istnieją przewały kumpli Putina, katastrofalne pożary lasów na Syberii, analiza obniżających się od wielu miesięcy wskaźników rosyjskiej gospodarki, odbieranie zniżek emerytom itd., itp. Bajki, które Kisielow sprawnie opowiada na dobranoc rodakom, zyskały mu w kraju wielki poklask i sławę. Dużej części publiczności przypadły też do gustu jego wypowiedzi antygejowskie (serca gejów należy palić), ksenofobiczne o zabarwieniu antysemickim, antyukraińskie, a wprost huragany aplauzu wywołało słynne zdanie, że Rosja jest jedynym państwem na świecie, które może zamienić Stany Zjednoczone w radioaktywny pył. Niedawno Kisielow otrzymał statuetkę Tefi – najbardziej prestiżową nagrodę telewizyjną w Rosji w kategorii „najlepszy program informacyjny”. Co więcej w czerwcowym rankingu oglądalności odnotowano, że kisielowskie seanse nienawiści regularnie konsumuje 19% telewidzów, a 63% zna ten program; samego Kisielowa uznano w tym badaniu za najpopularniejszego prowadzącego programów analitycznych w rosyjskiej telewizji, wzbudzającego w widzach sympatię. Natomiast wraży Zachód uznał działalność Kisielowa za niebezpieczną i wpisał jego nazwisko na listę sankcyjną.

Pokrzepiony miłością wdzięcznych rosyjskich konsumentów propagandy Dmitrij Kisielow w zeszłym tygodniu wyruszył na podbój portali społecznościowych. Założył konto na Facebooku i zachęcił użytkowników do dyskusji z nim na wszystkie tematy „od radioaktywnego pyłu po zachcianki LGBT”. Zachętę zakończył dziarskim okrzykiem Jurija Gagarina: „Pojechali!”. I rzeczywiście – na jego stronce momentalnie zaczęły się pojawiać setki komentarzy. A właściwie epitetów, recenzujących zawodową działalność Dmitrija Konstantinowicza, z użyciem słownictwa powszechnie uznawanego za obraźliwe, nieparlamentarne. Po niespełna czterech godzinach, gdy rzeka karczemnych recenzji przybierała na sile, konto zostało zamknięte. Kisielow założył konto na Instagramie, zamieścił tam swoje dwa zdjęcia z wypoczynku na Krymie. Reakcja internetowej publiczności była podobna. Reakcja Kisielowa też. Zrażony do tych amerykańskich wynalazków Kisielow znalazł wreszcie cichą przystań w rosyjskiej sieci społecznościowej Vkontakte. Jego konto na razie jest czynne: http://vk.com/dk_kiselev

„Telewizor wszedł do Internetu i oko w oko spotkał się z tymi, którzy nie wchodzą w 89%” – napisała jedna z komentatorek. 89% to ostatnie notowania poziomu miłości do Putina.

Vkontakte Kisielow poczuł się wreszcie jak ryba w wodzie, ma co najmniej 15 tysięcy obserwujących. Na początek zarepetował broń przeciwko FB: „Co do Facebooka, to myślę, że ludzie zaczynają go opuszczać. Nie jestem pierwszy ani ostatni. Na walizkach siedzi już wielu użytkowników, amerykańska sieć okazała się nieprzygotowana do prowadzenia swobodnej dyskusji bez cenzury. To dla mnie ważna lekcja”.

„Trend rzeczywiście należy zauważyć – pisze Ala Ponomariowa na stronie internetowej Radia Swoboda. – U źródeł patriotycznej mody na wychodzenie z Facebooka leżą wydarzenia z początku lipca, kiedy portale społecznościowe blokowały konta użytkowników, którzy używali słowa „chochoł” [obraźliwego określenia Ukraińca]. […] Pojawiła się strona фейсбукпока.рф (http://xn--80ablqga1ahpvg.xn--p1ai/), która anonsuje się jako miejsce, gdzie można się rejestrować po zamknięciu konta na FB. Od 11 lipca, gdy strona wystartowała, z wrażych sieci zniknęło 14,6 tysięcy kont, jeśli wierzyć statystyce podawanej przez ten rosyjski portal. Za projektem stoi organizacja Media Gwardia – projekt medialny, którego celem jest połączenie wysiłków użytkowników Internetu na rzecz wyjawienia stron internetowych i grup w sieciach społecznościowych, specjalizujących się w rozpowszechnianiu treści niezgodnych z prawem”.

Jednym słowem – teraz patriotycznie jest mieć konto nie na FB, a na Vkontakte. Prześwietlenie jest łatwiejsze, na pewno.

Na koniec jeszcze jeden sondaż. Według badanych przez Centrum Lewady pod koniec czerwca, z Internetu korzysta mniej niż połowa Rosjan, 36% w ogóle nie korzysta z sieci, 26% korzysta stale. Dla 90% mieszkańców głównym źródłem informacji pozostają trzy państwowe ogólnokrajowe kanały telewizyjne. Z FB i Twittera korzysta mniej niż 20% respondentów, z rosyjskiego odpowiednika Vkontakte – 47% badanych. Według badania FOM, 79% uważa, że rosyjscy dziennikarze telewizyjni nie wypaczają informacji, 18% byłoby skłonnych wierzyć raczej zagranicznym mediom. Wojna na słowa trwa. Nie tylko na słowa.

Putin i trybunał

17 lipca. Wracam ponownie do tematu katastrofy Boeinga 777 w niebie nad Donbasem. Nie ma spokoju pod kremlowskimi oliwkami – do gry wszedł sam głównodowodzący, prezydent Władimir Putin. We wczorajszej rozmowie z premierem Holandii Markiem Rutte Putin dobitnie powiedział, że Rosja uważa za „przedwczesne” i „kontrproduktywne” propozycje utworzenia międzynarodowego trybunału, który miałby ustalić winę i pociągnąć do odpowiedzialności osoby, winne śmierci pasażerów samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych, zestrzelonego nad wschodnią Ukrainą. Stanowisko Rosji już znamy z oświadczeń kilku dyplomatów, przygotowujących grunt pod oświadczenie Putina. Od mieszania tego gorzkiego cukru w szklance słodyczy nie przybywa, nie przybywa też po stronie rosyjskiej argumentów, które miałyby kogokolwiek przekonać, że taki międzynarodowy arbitraż jest zbędny w tej zawiłej historii.

Putin nie usynowił oficjalnie zielonych ludzików, którzy wjechali na terytorium Ukrainy, by wywołać i wesprzeć zbrojnie separatystyczną rebelię. Co więcej, wyparł się ich kilkakrotnie, nawet gdy zostali złapani za rękę (zabłądzili; z ukraińską armią walczą traktorzyści i górnicy Donbasu – to słyszeliśmy od Putina). Konwoje, które dowożą do Donbasu Bóg wie co, nazywa się oficjalnie humanitarnymi, Putin nie przyznał się, że wysyła na Ukrainę czołgi i wyrzutnie rakiet. W czerwcu ubiegłego roku rosyjska telewizja donosiła: „Nieba nad Donieckiem bronić będą wyrzutnie Buk”, które separatyści mieli przejąć w zdobytej bazie ukraińskiej armii. http://www.vesti.ru/doc.html?id=1741703

Prezydent Putin w rozmowie z holenderskim premierem wyraził też wielkie niezadowolenie z powodu „wrzutek” medialnych różnego rodzaju wersji, „noszących jawnie upolityczniony charakter”. Niepokój prezydenta Rosji wywołały zapewne liczne publikacje, opierające się na przeciekach z raportu międzynarodowej komisji śledczej. Prace nad raportem zakończono 1 lipca, z publikacji wynika, że komisja ustaliła: rakietę ziemia-powietrze wystrzelono z Buka, który znajdował się na terytorium kontrolowanym przez separatystów. Rosyjskie media tymczasem już od roku kolportują rozliczne wersje autorstwa katastrofy i wcale się nie ograniczają. Widzowie i czytelnicy najpopularniejszych rosyjskich mediów mogli się dowiedzieć, że: samolot zestrzeliło ukraińskie lotnictwo (myśliwiec lub rakieta powietrze-powietrze wystrzelona z samolotu), Buk był ukraiński, celem ostrzału był prezydencki samolot, wiozący akurat Putina na pokładzie itd. Jeśli nie są to wrzutki medialne noszące jawnie upolityczniony charakter, to co nimi jest?

Jeszcze jeden aspekt rozmowy. Jak można przeczytać na stronie internetowej Kremla, podczas rozmowy „zaakcentowano, że mechanizm sądowy i pociągnięcie do odpowiedzialności winnych […] powinny być obiektywne […] oraz w pełnej zgodzie z rezolucją 2166 Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych z 21 lipca 2014 przyjętej z inicjatywy Rosji”. Zajrzałam do tej rezolucji (http://www.un.org/ga/search/view_doc.asp?symbol=S/RES/2166(2014)&Lang=R), nie ma w niej nic, co byłoby sprzeczne z obecnymi inicjatywami Malezji czy Holandii, natomiast w kilku miejscach mówi się o udostępnieniu miejsca katastrofy śledczym, pełnej współpracy itd. Kreml informuje, iż rezolucja 2166 została przyjęta z „inicjatywy Rosji”. Przejrzałam doniesienia medialne sprzed roku. Projekt rezolucji wniosła Australia. Rosja dołączyła swoje poprawki (http://mir24.tv/news/world/10922892). Przedstawiciel Rosji przy ONZ Witalij Czurkin popisał się skrzydlatą frazą: „Nie należy zmieniać dyskusji o tragedii w farsę”. Pinokio ze swoim długim nosem kłamczucha to płaskonosy pekińczyk przy tych mistrzach.

W dzień rocznicy w gazetach i portalach internetowych jest bardzo wiele materiałów poświęconych katastrofie i śledztwu w sprawie wyjaśnienia okoliczności. Borys Sokołow w opozycyjnych „Graniach” pisze: „Najwięcej emocji towarzyszy trybunałowi […]. Malezja, do której należał zestrzelony samolot i której obywatele zginęli, Holandia, która straciła w katastrofie swoich obywateli, Ukraina, nad której terytorium miała miejsce katastrofa, a także inne kraje popierają inicjatywę utworzenia trybunału. Przeciwko jest tylko jeden kraj – Rosja, która konsekwentnie podkreśla, że nie ma nic wspólnego z katastrofą Boeinga. Ale jeśli tak rzeczywiście jest, to zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego na Kremlu tak się wszyscy denerwują. Przecież samolot nie należał do Rosji, nie był w Rosji wyprodukowany ani skonstruowany, jej obywateli nie było na pokładzie, samolotu nie zestrzelono nad rosyjskim terytorium. Wydawałoby się, cóż, niech innych o to głowa boli. Tymczasem najważniejsze osoby w Rosji angażują się i wyrażają zaniepokojenie, dlaczegóż to rosyjskich ekspertów nie dopuszcza się do materiałów śledztwa i z Rosją nie konsultuje się wstępnie kwestii trybunału międzynarodowego. Kiedy w 1988 roku Amerykanie zestrzelili nad Zatoką Perską irański samolot […], Moskwa nie wyraziła życzenia, by wziąć udział w śledztwie. A na ten właśnie wypadek powołują się [minister spraw zagranicznych] Ławrow i Putin, sprzeciwiając się stworzeniu trybunału – argumentują, że wtedy nikt nie dopominał się trybunału. Owszem, nie dopominał się, gdyż USA od razu przyznały się, wzięły na siebie odpowiedzialność i […] wypłaciły Teheranowi rekompensatę. W przypadku malezyjskiego Boeinga tragedia wydarzyła się na terytorium, którego nie kontrolowały ukraińskie władze, a donieccy separatyści, których ścisłe związki z Rosją nigdy nie były tajemnicą. […] Ukraiński rząd na obszarze, kontrolowanym przez prorosyjskie siły, nie może prowadzić czynności śledczych. Holandia i Malezja też nie, gdyż marionetkowych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych nikt na świecie nie uznaje. I właśnie tu jest miejsce na międzynarodowy trybunał. […] Dla Putina ważne jest niedopuszczenie do utworzenia międzynarodowego trybunału. Bez trybunału raport śledztwa zostanie opublikowany, Rosję pokrytykują, a następnie o temacie zapomną. Inna sprawa, jeżeli będzie pracował trybunał międzynarodowy. Będzie zbierał materiały dowodowe, przesłuchiwał świadków, cały czas będą powody do poruszania tego tematu w mediach. Może powstać pytanie, a co ci ludzie z Bukiem robili na terytorium Ukrainy, kto ich tam posłał? […] Powstanie męcząca dla Putina analogia z trybunałem w Hadze, przed oblicze którego trafili Milosević, Karadżić, Mladić. Można nie mieć wątpliwości, że Rosja zablokuje w Radzie Bezpieczeństwa ONZ powołanie trybunału […]. I trudno będzie uciec od wrażenia, że na złodzieju czapka gore. Wniosek o trybunał można poddać pod głosowanie Zgromadzenia Ogólnego, gdzie Rosja nie ma prawa weta.[…] Ale taka rezolucja nie nakłada na członków ONZ obowiązku współpracy z trybunałem. Za Putina Rosja współpracować z trybunałem nie będzie”.

Na koniec jeszcze kilka informacji związanych z tragiczną rocznicą.

Dzisiaj australijskie wydanie gazety „The Daily Telegraph” opublikowało wideo z miejsca katastrofy, zrobione przez separatystów tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej bezpośrednio po wypadku (film można obejrzeć m.in. tutaj: http://echo.msk.ru/blog/echomsk/1586384-echo/). Wstrząsające.

Zestawienie rozbieżności pomiędzy Rosją a resztą świata zamieścił dziś rosyjski portal RBC: http://top.rbc.ru/politics/17/07/2015/55a75ab59a79476cfe87c4ce

Agencja RIA Novosti wykazała się dziś niezwykłym cynizmem: ogłosiła konkurs wiedzy o katastrofie. Prawidłowe odpowiedzi nagradzano radosnym: „gratulujemy!” Po kilku godzinach ze strony internetowej agencji zniknęła informacja o konkursie, kierownictwo zamieściło przeprosiny. (http://www.svoboda.org/content/article/27133998.html).

Pozwany Igor Girkin

16 lipca. Jutro smutna rocznica – rok temu samolot pasażerski Malezyjskich Linii Lotniczych lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur został zestrzelony nad Donbasem, na pokładzie znajdowało się 298 osób, nikt nie przeżył, ciał dwóch osób do tej pory nie udało się znaleźć. Samolot został (najprawdopodobniej, jak zastrzegają niemal wszystkie światowe media piszące o katastrofie) zestrzelony rakietą ziemia-powietrze, wystrzeloną z kompleksu Buk.

Śledztwo w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy prowadzi międzynarodowa komisja. Wczoraj telewizja CNN, powołując się na holenderskie źródła, podała, że w raporcie śledczych znalazło się sformułowanie o winie prorosyjskich separatystów.

Wokół katastrofy trwają gry polityczne. O rosyjskich pisałam w blogu wielokrotnie (ostatnio 27 czerwca http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/06/27/blogerzy-podniebnych-drog/ z kilkoma uzupełnieniami w komentarzach). Napięcie rośnie. Wniosek w sprawie powołania międzynarodowego trybunału złożony przez Holandię, Malezję, Australię, Belgię i Ukrainę w ONZ, który ma być rozpatrywany na najbliższym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa NZ, doprowadził rosyjskich dyplomatów do białej gorączki. Dlaczego? Ich wyjaśnienia są mniej niż przekonujące: bo to inicjatywa kontrproduktywna. Bloger Andriej Malgin tak to skomentował: „Przez cały rok Rosja przekonywała nas, że są niepodważalne dowody, że zestrzeliła Ukraina. Gdyby takie dowody Rosja rzeczywiście miała, to powinna robić wszystko, by powołać taki trybunał. Ale nie, w zeszłym tygodniu przedstawiciel FR przy ONZ pan Czurkin, przedstawiając argumenty, dlaczego trybunał jest zbędny, wspomniał, że były i inne przypadki, kiedy wojskowi nienaumyślnie zestrzeliwali pasażerskie samoloty, przy czym nigdy żadnych międzynarodowych trybunałów nie powoływano, a czasami nawet nie dochodziło do rozpatrywania sprawy w sądzie. Oświadczenie Czurkina oznacza, że Rosja w tej sprawie wycofała się na z góry upatrzone pozycje i umacnia nową linię obrony. Ale ponieważ Federacja Rosyjska nigdy nie mówi prawdy, to znaczy, że sprawy mają się jeszcze gorzej: czyli że samolot nie został zestrzelony przypadkiem”.

Gorzej mają się sprawy Igora Girkina vel Striełkowa, który w zeszłym roku ostro mieszał w zaczynie „rosyjskiej wiosny” na Donbasie, potem pokornie zmył się do Rosji. W poszukiwaniu miejsca na scenie politycznej od czasu do czasu udziela mediom wywiadów, w których opowiada rzeczy odbiegające od oficjalnej kremlowskiej wersji wydarzeń (inna sprawa, że kremlowska linia propagandowa też się gnie i zmienia w zależności od okoliczności).

Wczoraj w dalekim Chicago do sądu wpłynął pozew w imieniu osiemnastu rodzin ofiar katastrofy Boeinga 777 przeciwko Igorowi Girkinowi. Byłemu ministrowi obrony samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej zarzuca się zorganizowanie ostrzału samolotu, co doprowadziło do śmierci 298 osób. Dlaczego przed obliczem amerykańskiego sądu? Bo Malezyjskie Linie Lotnicze mają przedstawicielstwo w USA i za pośrednictwem tego przedstawicielstwa niektórzy pasażerowie nabyli bilety na feralny lot.

Pozywający domagają się wypłaty rekompensaty w wysokości 900 mln dolarów. W tekście pozwu podkreśla się, że Girkin działał na Ukrainie „za zgodą Kremla” i wydał rozkaz/współdziałał/namawiał do popełnienia wzmiankowanego czynu osoby, które wystrzeliły fatalną rakietę. Wydał rozkaz, a więc ponosi winę. Jak pisze informująca o pozwie brytyjska gazeta „The Telegraph”, adwokat rodzin ofiar zapewnia, że nie chodzi o pieniądze, ale o to, by Girkin wyjaśnił okoliczności zestrzelenia i aby zmusić Rosję do podjęcia współpracy z międzynarodowym trybunałem.

Girkin vel Striełkow rok temu dowodził oddziałami tak zwanego pospolitego ruszenia w Donbasie. 17 lipca 2014 roku w Twitterze pochwalił się, że w rejonie miejscowości Torez jego podwładni zestrzelili An-26 [należący do ukraińskich sił zbrojnych]: „Uprzedzaliśmy, żeby nie latać po naszym niebie. Ptaszek spadł na terytorium bezludnym, cywile nie ucierpieli”. Wpis pojawił się w sieci o godzinie 16.50 czasu ukraińskiego, Boeing 777 zniknął z radarów o 16.20. Jakiś czas potem zniknął wpis Striełkowa.

Reakcja Girkina na pozew w amerykańskim sądzie na razie nie jest znana.

FR dezerterzy

12 lipca. Iwan Szewkunow w lipcu ubiegłego roku zakończył zasadniczą służbę wojskową, wojsko mu się spodobało, postanowił podpisać z rosyjską armią kontrakt, zgłosił się, by zawrzeć umowę na służbę w Sewastopolu. Komendantura wojskowa wydała mu niewypełniony druk kontraktu i wysłała do Sewastopola, by tam dowództwo uzupełniło puste rubryki. Po drodze wszelako okazało się, że Szewkunow może służyć wyłącznie w brygadzie w Majkopie. Niech będzie Majkop, cóż było robić. We wrześniu pododdziały z Majkopu przerzucono na poligon Kadamowski w obwodzie rostowskim, przy granicy z Ukrainą. Według słów matki Szewkunowa, na poligonie panowały ekstremalnie trudne warunki, ale jeszcze gorsze było to, że na Iwana i jego kolegów wywierano nacisk, aby „dobrowolnie” zgłosili się do wypełniania zadań na terytorium Ukrainy – czyli dołączyli do szeregów tak zwanego pospolitego ruszenia w samozwańczych republikach Donieckiej i Ługańskiej. Kilkudziesięciu odmówiło. W czerwcu br. wszczęto przeciwko nim postępowanie z paragrafu o dezercję (czyn zagrożony karą do dziesięciu lat pozbawienia wolności) lub samowolne opuszczenie jednostki wojskowej.

Przypadki Szewkunowa i jego kolegów z jednostki w Majkopie opisała internetowa Gazeta.ru (http://www.gazeta.ru/politics/2015/07/10_a_7633125.shtml). Tak na marginesie: Gazeta.ru jest medium ostrożnym, neutralnym, przez niektórych uważanym wręcz za prokremlowskie. Aż tu nagle taka publikacja.

Prawniczka Tatiana Czerniecka, która reprezentuje interesy oskarżonych, sprawdziła oficjalną statystykę brygady w Majkopie. W latach 2010-2014 ukarano za samowolne opuszczenie jednostki łącznie 35 żołnierzy. Tylko w pierwszej połowie tego roku – już 62. Epidemia? Sprawy wszystkich kontraktowych żołnierzy, którzy czekają na rozstrzygnięcie sądu garnizonowego z zarzutami dezercji, są podobne jak krople wody: od września do listopada byli na poligonie Kadamowskim, opuścili go, skarżąc się na nieludzkie warunki i nachalną rekrutację do walk w Donbasie po stronie separatystów. „Nikt nie chciał walczyć w Donbasie ani za 8 tysięcy dziennie, jak obiecali werbujący do walk na Ukrainie, ani za 28. Żołnierze uciekali z Kadamowskiego do jednostki [w Majkopie], tam składali wnioski o zwolnienie ze służby, wniosków nikt nie rozpatrywał” – mówi Czerniecka Gazecie.ru.

Jeden z cytowanych w artykule żołnierzy mówi, że od kolegów, którzy dali się namówić do wysłania na Ukrainę, dowiedział się, że żadnych pieniędzy w rezultacie nie dostali. „Nas kinuli”, czyli okantowali – to częste zdanie pojawiające się w relacjach żołnierzy. Rosja nie tylko nie płaci swoim najemnikom obiecanych ośmiu tysięcy dziennie, ale także nie przyznaje się do żołnierzy, którzy zginęli, zostali ranni lub którzy dostali się do ukraińskiej niewoli (pisałam o tym m.in. tu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/05/28/kalambury-czasow-niespokojnego-pokoju/). Morale? A co to jest morale?

Dziennikarz rozgłośni Echo Moskwy Aleksandr Pluszczew, komentując sprawę żołnierzy z Majkopu, napisał: „w artykule mowa jest o tym, o czym niby wszyscy wiemy, ale szczegółów nie znamy, więc teraz znamy, to kolejne potwierdzenie. To materiał o mechanizmie pojawiania się tak zwanych [rosyjskich] ochotników na zbuntowanych ukraińskich terytoriach. To materiał o tym, że nasza armia jest nadal armią złożoną z niewolników, człowiek podpisujący kontrakt to niewolnik, nic więcej. To materiał o tym, jak ludzie w mundurach, służący temu systemowi chachmęcą z kontraktami [puste rubryki w kontrakcie], dokumentacją, oszukują ludzi, wysyłają do walki, narażając na śmiertelne niebezpieczeństwo, a sami siedzą sobie wygodnie w sztabach i gabinetach. Z tego materiału wynika, że system nie zasługuje na zaufanie, i jeszcze, że dezerterów jest wielu”.

Ministerstwo Obrony Rosji na razie nie skomentowało doniesień medialnych o dezerterach z Majkopu.

Jak makiem zasiał

10 lipca. Nie od dziś wiadomo, że rosyjski sąd jest najbardziej humanitarny na świecie. Nowe potwierdzenie słuszności tego stwierdzenia znajdujemy w kronice sądowej miasta Woroneż. Miejscowy sąd skazał czteroosobową rodzinę Połuchinów na kilkuletnie wyroki kolonii karnej za wypiekanie i sprzedawanie w należącej do rodziny kawiarni „Oczag” bułeczek z makiem. Czy Połuchinowie zalegali z podatkami? Nie. Czy napadli na bank w celu pozyskania pieniędzy na działalność gospodarczą? Nie. Czy kogoś okradli? Nie. Zabili? Też nie. Po prostu wypiekali drożdżówki z makiem.

Na podejrzaną zawartość wypieków pięć lat temu zwrócili uwagę czujni funkcjonariusze Federalnej Służby Kontroli Narkotyków. Ich zdaniem Połuchinowie dodawali do spożywczego maku narkotyki. Według materiałów śledztwa, złowieszczy właściciele lokalu w garażu opryskiwali roztworem opium mak, suszyli suszarką do włosów, dodawali słomę makową i w ten sposób przygotowane opium dla narodu sprzedawali (w małych pakietach). Połuchinowie nie przyznali się do zarzucanych im czynów (gdyby się przyznali, dostaliby wyrok w zawieszeniu – tak mówią).

Od 2010 roku w Rosji obowiązuje przepis dopuszczający w obrocie wyłącznie czysty mak spożywczy bez żadnych dodatków. Jak wskazuje portal Meduza.io, mak sprowadza się do Rosji z zagranicy, gdyż własnych plantacji maku w Rosji nie ma od 1987 r., a zagraniczny mak zawiera domieszki, m.in. słomy makowej (słoma makowa może służyć do pozyskania narkotyku). Połuchinowie kupowali zatem zagraniczny mak, na własne potrzeby zużywali dwieście kilo miesięcznie, resztę odsprzedawali przedsiębiorstwu „Chlebograd”.

W badanych pięciu kilogramach inkryminowanego maku specjaliści z Federalnej Służby Kontroli Narkotyków (FSKN) stwierdzili 8,7 grama słomy makowej (0,18% zawartości). Czy to podstawa do ścigania „handlarzy narkotyków”?

Właściciel lokalu „Oczag” Aleksandr Połuchin, emerytowany oficer, twierdzi, że panowie z FSKN proponowali mu „kryszę” (opiekę) za drobne 50 tysięcy rubli miesięcznie, ale on się nie zgodził („Oczag” działał przez piętnaście lat i świetnie się miał). I że konsekwencją tej odmowy była sprawa sądowa, zakończona wysokim wyrokiem. Zdaniem Połuchina, to jeden z przejawów „opracowanego w wysokich gabinetach schematu, polegającego na wybiórczym szykanowaniu przedsiębiorców w interesach FSKN”.

Cała ta makowa historia dzieje się w kraju, który choruje na uzależnienie od narkotyków. Według oficjalnych danych FSKN w Rosji jest 3 miliony narkomanów (8,5 mln używa narkotyków incydentalnie), miesięcznie umiera z powodu narkomanii pięć tysięcy ludzi. Przez Rosję prowadzi narkotyczny szlak z Afganistanu, największego centrum produkcji opiatów.

Politolożka Jekatierina Szulman twierdzi, że FSKN idzie na łatwiznę, ścigając Połuchinów i im podobnych. FSKN powinno ścigać handlarzy narkotyków, ale „to zajęcie niebezpieczne [bo można trafić na kogoś silniejszego lub] przypadkiem pozbawić się źródła dochodu. Ścigać nie tych, kto jest niebezpieczny, a tych, którzy nie mogą uciec – to święta zasada działania organów ścigania, które znajdują się poza kontrolą społeczeństwa. […] W sprawie Połuchinów […] żadnych narkotyków nie było. Teraz trzeba by im znaleźć adwokata z prawdziwego zdarzenia i złożyć apelację”.

Nie wszyscy jednak są przekonani o niewinności biznesmenów z Woroneża. Wysokonakładowa gazeta „Komsomolskaja Prawda” publikowała reportaże, ukazujące rodzinę Połuchinów jako przestępców, którzy zajmowali się procederem zaopatrzenia narkomanów w pełni świadomie. A obrońców praw człowieka troszczących się o pomoc prawną dla podsądnych przedstawiono jako naciągaczy (http://www.kp.ru/daily/26402.7/3278002/, http://www.kp.ru/daily/26402.5/3278009/).

Inaczej relacjonowała proces opozycyjna „Nowaja Gazieta” (http://www.novayagazeta.ru/inquests/69167.html), wykazując słabości aktu oskarżenia, brak materiału dowodowego, absurdy rzekomo niezależnych ekspertyz itd.

Olga Romanowa, szefowa ruchu „Ruś sidiaszczaja”, pisze o swoich wątpliwościach: „1. Może Połuchinowie są winni, może są niewinni. Podczas procesu dopuszczono wiele naruszeń, wcześniej – wiele naruszeń było podczas śledztwa. Wina/niewinność nie została dowiedziona. […] 2. Nie było adwokata, bezpłatny adwokat z urzędu się nie liczy, tacy zwykle działają na szkodę oskarżonych. Dlaczego nie było adwokata? Albo Połuchinowie rzeczywiście handlowali narkotykami, ale w takim razie powinni mieć pieniądze i wykupić się, zapłacić FSKN, prokuraturze, śledczym, ale zostali na lodzie, gdy pieniądze się skończyły (zwykła to rzecz). Albo Połuchinowie są uczciwi. […] 3. Jest taki aksjomat: cały handel narkotykami w Federacji Rosyjskiej znajduje się pod „kryszą” FSKN. Wielkich baronów narkotykowych nie ruszają (współpracują), informatorów wydają swoim, kiedy współpraca dobiega końca, a próbujące działać bez kontroli płotki wyławiają. Połuchinowie to płotki (chociaż te 4 tony maku świadczą, że niekoniecznie). Być może w przeszłości współpracowali z FSKN, a teraz się ich pozbyto. Wariant trzeci – są całkowicie niewinni. Proszę zobaczyć, ile wariantów. A za to winę ponoszą sąd, śledztwo i prokuratura, które nic nie ustaliły”.