Archiwum autora: annalabuszewska

Stygnąca potrawka #Krymnasz

19 marca. Jesteśmy razem, мы вместе – hasło wypisane wołami nad wielką sceną pod murami Kremla krzepiło serca krymnaszystów, zgromadzonych na wielkim rocznicowym wiecu poświęconym pierwszej rocznicy aneksji Krymu. Ze sceny lały się na widzów kaskady dźwięków – od deklamowanych wierszyków („Jeden Władimir nas ochrzcił, drugi Władimir wrócił nam naszą chrzcielnicę” – to nawiązanie do nowego mitu, że Ruś przyjęła chrzest w Korsuni na Krymie, chrzest w Kijowie już się nie liczy) poprzez wykrzykiwane piskliwym głosem przez urzędową blondynkę „Рос-си-я!”, przemówienia dygnitarzy, wysłużone akordy patriotycznego rocka grupy Lube aż do słów prezydenta Putina, który znów przypomniał, że zawsze uważał Ukraińców i Rosjan za jeden naród, a Krym rok temu grzecznie wrócił do macierzy. Zapowiadany szumnie od wielu dni przez media mityng wypadł blado. Prezydent Putin nie miał nic nowego ani ciekawego do powiedzenia, pojawił się na chwilkę i nie zelektryzował swoich wiernych. Tłum wiwatował, ale szału nie było. Czy danie Krymnasz wystygło już na tyle, że nawet propagandowe liftingi go nie rozgrzewają?

MSW podało, że na wiec-koncert przyszło 110 tysięcy ludzi. W portalach społecznościowych można było znaleźć doniesienia o tym, że wiele osób, zobowiązanych do obecności przez zwierzchników w zakładach pracy czy na uczelniach, odznaczało się na liście obecności, a następnie szło własną drogą, inni informowali o tym, że za udział w wiecu płacono 300-350 rubli (nabór chętnych prowadzono za pośrednictwem znanej strony internetowej Massovki.ru). Skrót można obejrzeć np. tu: http://www.svoboda.org/media/video/26907935.html

Ale byli i tacy uczestnicy, którzy przyszli nie za kasę, i nie pod administracyjnym przymusem, a z potrzeby serca. Ilja Azar opisał kilka rozmów ze szczerymi krymnaszystami w reportażu (Meduza.io): „Czterej przyjaciele cicho i kulturalnie pili wódkę z lemoniadą, starając się nie zwracać na siebie uwagi. – Za co pijecie? – zapytałem. – A jak pan myśli? Kawałek ziemi przyłączyliśmy, rdzennie rosyjskiej – odpowiedzieli wesoło. – A nie widzicie żadnych negatywnych skutków? Sankcji i tak dalej – drążyłem. – Sankcje? Oto moja odpowiedź – roześmiał się jeden z kamratów i rozpiął kurtkę, pod którą miał koszulkę z wiele mówiącym nadrukiem: dwie figurki uprawiające seks od tyłu i tekst „Ja *** wasze sankcje”. – Mieszkamy w super kraju i reszta nam po cichu zazdrości, ale nic nie mogą zrobić. – A co tu jest takie super? – próbowałem się dowiedzieć jakichś konkretów. – Rosja jest wielka. I na wszystkich lachę kładziemy. Podnieśliśmy się z kolan, rozwijamy się. Zaopatrujemy Europę, na sto procent. Całą tablicę Mendelejewa dostarczamy”.

Koncert na cześć zajęcia Krymu odbywał się pod kremlowskim murem od strony rzeki. Tysiące ludzi stało na moście Moskworieckim, tym, na którym 27 lutego został zastrzelony Borys Niemcow. Na miejsce jego śmierci ludzie ciągle przynoszą kwiaty, palą znicze. Istniała obawa, że w związku z krymską imprezą kwiaty zostaną zadeptane, ale nie doszło do tego – policja ochraniała to miejsce. Niektórzy uczestnicy wiecu robili sobie zdjęcia pamiątkowe z trzymanymi w dłoniach proputinowskimi hasłami w rodzaju „Dziękujemy Putinowi za Krym i Sewastopol”, mając za plecami portret Niemcowa i górę kwiatów (https://twitter.com/adagamov/status/578274397519257600/photo/1). Radosne tańce na krwi.

W dniu poprzedzającym to przygnębiające świętowanie Duma Państwowa odmówiła uczczenia minutą ciszy pamięci Borysa Niemcowa. Nienawiść i strach okazały się silniejsze niż przyzwoitość. Niemcow był deputowanym Dumy trzeciej kadencji, szefem frakcji, ale to dla dzisiejszych wybrańców narodu rzecz bez znaczenia. „Stale ktoś umiera, musielibyśmy ciągle wstawać i wstawać” – zauważył rezolutnie Władimir Żyrinowski. Tylko dwóch deputowanych wstało mimo wszystko: Dmitrij Gudkow (wnioskodawca minuty ciszy) i Walerij Zubow. Ośrodek badań socjologicznych Centrum Lewady przeprowadził sondaż na temat reakcji po śmierci Niemcowa. 26% odczuwało smutek i współczucie z powodu jego śmierci, a 37% badanych zadeklarowało, że nic nie odczuwało.

 

Nakarmieni konserwami

17 marca. Przez dziesięć dni prezydent Putin przebywał w swoim zakonspirowanym Matrixie. W tym czasie jego rzecznik prasowy Dmitrij Pieskow serwował nieświeże kotlety sprzed kilku dni jako aktualne świadectwa rzekomej aktywności prezydenta. Kłębiący się przed drzwiami carskiej sypialni dziennikarze podawali ochłapy rzucane przez Pieskowa spragnionej gawiedzi jako wiadomości z ostatniej chwili. Zaraz jednak inni dziennikarze demaskowali podejrzanie zalatujące dania – okazywało się, że kremlowskie służby preparują jedynie stare zdjęcia, gdyż najnowszymi nie dysponują. Dowcipni komentatorzy znaleźli nazwę dla tej praktyki: „Pieskow karmi nas konserwami”. No i na tych konserwach jakoś te dziesięć dni wszyscy przetrwali. Znamienne jest to, że – przynajmniej w sferze publicznej – ludzie z otoczenia Putina nie pękli, nie wychylili się z nieostrożną radością. Wszyscy dzielnie trwali w imitującym lojalność stuporze. Może wiedzieli, że Putin wróci. No i wrócił.

Wczoraj pojawił się w Pałacu Konstantynowskim w Petersburgu, przed kamerami uścisnął dłoń prezydenta Kirgistanu. Bez słowa wyjaśnienia. Pytanie o stan zdrowia i spekulacje wokół tego tematu zbył żartem: „Bez plotek byłoby nudno”.

Zanim nastąpił powrót osobisty, dzień wcześniej miał miejsce powrót telewizyjny. Kreml szykuje się do świętowania pierwszej rocznicy zaanektowania Krymu, odbywają się okolicznościowe uroczystości, rozdawane są odznaczenia (np. Ramzan Kadyrow otrzymał od władz Krymu medal „За верность долгу” za wkład w rozkwit Krymu), na jutro planowany jest gigantyczny koncert rocznicowy pod murami Kremla. W ramach przygotowań do obchodów rosyjska telewizja nadała w niedzielę film „Krym. Droga do ojczyzny” z Władimirem Putinem w roli głównej.

Putin gra w filmie samego siebie – prezydenta Rosji, pomysłodawcę, inspiratora, patrona i wykonawcę operacji „Krym”. W każdym zdaniu podkreśla, że to on, to on, to on wszystko to sprawił: i rozpracował sytuację na Ukrainie po Majdanie, i wymyślił plan zagarnięcia Krymu, i rozmontował Ukraińcom łączność rządową, i wysłał wojskowych weteranów, i dodatkowe wzmocnienie dla stacjonujących na Krymie jednostek armii rosyjskiej, i kazał im ratować zagrożonych „benderowską” dżumą z Kijowa biednych mieszkańców Krymu, a wszystko to grzecznie, uprzejmie. Nie omieszkał zaznaczyć, że gdyby poszło coś nie tak, to był gotów postawić siły jądrowe w stan gotowości. Ten passus był zapewne przeznaczony dla Baracka Obamy: jeśli zechcecie odebrać mi Krym, to ręka nad guzikiem atomowym mi nie zadrży.

Jednym słowem – tą triumfalistyczną narracją w osobie pierwszej prezydent sam przeczy swoim wcześniejszym zapewnieniom (nie po raz pierwszy), że Krym zajęli krymscy „opołczency” wyposażeni w zielone kurtki zakupione w sklepie z militariami, a nie rosyjski specnaz. To też można odczytać jako komunikat dla świata: mówię, co chcę, robię, co chcę, a wy nic nie możecie z tym zrobić.

Rocznicowy film „Krym. Droga do ojczyzny” był zapowiadany jako „dokumentalny”. Historyk Borys Sokołow zwrócił uwagę, że w owym dokumencie nie ma dokumentalnych zdjęć – wszystkie scenki są rekonstrukcją. Toporne inscenizacje przetykane są wywiadami dziennikarza-autora filmu (Andriej Kondraszow) z kilkoma osobami, które odegrały ważne role w wydarzeniach sprzed roku. Przy czym są to wyłącznie przedstawiciele strony rosyjskiej – m.in. Siergiej Aksionow (dziś premier Krymu) czy prokurator Natalia Pokłonska, zwana pieszczotliwie „Niasz-miasz” z uwagi na delikatną dziewczęcą urodę (kiedy się jej słucha, trudno oprzeć się wrażeniu, że to miła przedszkolanka, a nie groźna i bohaterska pani prokurator, pogromczyni wszelkiego zła i bandytyzmu, jak chcą ją przedstawić rosyjskie media).

Duży fragment filmu poświęcony jest poprzedzającej aneksję Krymu ucieczce Wiktora Janukowycza. Dziennikarka Radia Swoboda Jelena Rykowcewa przewrotnie dostrzegła w opowieści Putina dramat Janukowycza, gonionego przez… rosyjskie służby specjalne (całość wywodu: http://www.svoboda.org/content/blog/26902357.html).

Z ust Putina dowiadujemy się, że Janukowycz zadzwonił do niego z Kijowa wieczorem 21 lutego [2014], oznajmił, że chce pojechać do Charkowa na konferencję regionalną. Putin mu doradził, by nie ruszał się ze stolicy. Janukowycz nie posłuchał jednak „Wujka Dobra Rada”, opuścił Kijów, a opozycja w tym czasie zajęła prezydencką kancelarię. Następnego dnia Janukowycz znów zadzwonił, już z Charkowa, poprosił o spotkanie. Putin się zgodził. Ale Janukowycz jakoś nie spieszył się z wyznaczeniem miejsca spotkania. Po co w takim razie dzwonił do Putina i się napraszał? Gdy Janukowycz tak zwleka i zwleka, Putin dochodzi do wniosku, że „przygotowują jego fizyczną likwidację” [kto? gdzie? – nie wiadomo]. „I dalszy rozwój sytuacji to potwierdził” – konkluduje Putin nie wiedzieć na jakiej podstawie. Kolejny telefon od Janukowycza – tym razem już z Doniecka. [Napięcie rośnie, nieprawdaż?], i znowu prośba o spotkanie. – No to mu zaproponowałem, spotkajmy się w Rostowie [na terytorium Rosji, przy granicy z Ukrainą] – opowiada Putin. – A on, nie uwierzy pan, znowu nic. Powiada, że ma problemy, nie mogą wystartować.

Coś w tej opowieści nie gra – po co Janukowycz ciągle dzwoni i proponuje Putinowi spotkania, ale nie chce się spotykać? Tymczasem, wedle słów Putina, w Kijowie dochodzi do przewrotu. „Strzelali do kolumny samochodów. Strzelali do prokuratora Pszonki”. Janukowycz ciągle nic nie rozumie, ale dalekowzroczny Putin już to widzi: zamach stanu w Kijowie. Więc „szefowie czterech struktur siłowych Rosji otrzymują rozkaz uratowania prezydenta Ukrainy, służby specjalne szukają Janukowycza [czyżby tak bardzo chciał się spotkać z Putinem, że mu nawiał z celownika?]. Po nieudanej próbie wylotu z Doniecka prezydencka kolumna gdzieś zniknęła we wschodniej Ukrainie” – mówi lektor.

Wygląda na to, że Janukowycz chciał się ukryć przed okiem rosyjskiego Saurona, ale pogoń dyszała mu w kark. Dzięki podsłuchowi rozmów telefonicznych Janukowycza [tym razem już nie dzwonił do Putina z prośbą o spotkanie, tylko rozmawiał z innymi osobami] rosyjskie służby go namierzyły. Putin: – Pokazano mi mapę, zrozumiałem, że on [Janukowycz] wkrótce wpadnie w zasadzkę. Według naszych informacji, tam były rozstawione karabiny maszynowe. Poinformowaliśmy członków jego osobistej ochrony, że nie mogą dalej jechać. […] Dlatego przygotowaliśmy się, by wyjąć go prosto z Doniecka. Lądem. Morzem. I z powietrza.

Janukowycz najwyraźniej próbuje nawiać swojemu przyjacielowi zza wschodniej granicy, a ten nie odpuszcza i śledzi go ze sputnika itd.

– Zawrócili – kontynuuje Putin. – Przekazaliśmy im wskazówki, gdzie mają podjechać do brzegu i wysłaliśmy grupę śmigłowcem, z oddziałem specnazu na pokładzie.

Z dalszej relacji wynika, że Janukowycz już w rękach tego specnazu jeszcze się opierał i nie chciał jechać do Rosji, pojechał na Krym i dopiero, jak mówi Putin, kiedy ostatecznie zrozumiał, że w Kijowie nie ma z kim gadać, zgodził się na wyjazd do Rosji.

Rykowcewa podsumowuje: „Po pustych drogach Ukrainy za Wiktorem Janukowyczem gonią powietrzne, morskie i naziemne formacje specjalne Federacji Rosyjskiej. Próbuje się wymknąć, ale siły są nierówne. Zostaje złapany. Janukowycz błaga, by go nie wywozić do Rosji, by zostawić na Krymie, kilka dni na wolnym ukraińskim Krymie to ostatnia łaska, jaką Putin darowuje Janukowyczowi. […] Po co Putin chciał izolować Janukowycza? O tym właśnie traktuje ten film: żeby nie przeszkadzał w przeprowadzeniu operacji Krym. W końcu to jednak prezydent. Stał na zawadzie. Nie ma prezydenta – nie ma problemu”.

Dzisiaj z Kijowa nadeszła wiadomość, że słynna złota bułka Janukowycza [ważąca dwa kilogramy wykonana ze złota teczka na dokumenty, zarekwirowana w rezydencji prezydenta Meżuhirje, symbol przepychu, jakim się otaczał] gdzieś przepadła.

W oczekiwaniu na „Jezioro łabędzie”

13 marca. Poszukiwania prezydenta Putina trwają od dwóch dni. Złote usta jego rzecznika wydają mgliste komunikaty, co jeszcze dolewa oliwy do ognia i pozwala mnożyć się pogłoskom, słuchom i teoriom spiskowym o poważnej chorobie, może nawet zgonie, a może spisku niewiernych twardogłowych generałów, którzy obalili Putina, by rozpętać wojnę. Doniesienia o spiskach szczególnie przypadają do gustu spragnionej sensacji publiczności. Rosyjską łódką buja na całego, nie ma się więc co dziwić, że ziarna nawet najbardziej nieprawdopodobnych domysłów padają na podatny grunt i jeszcze bardziej rozgrzewają atmosferę.

W warunkach zatkania kanałów komunikacji społecznej powraca stary sowiecki nawyk wnioskowania o układzie sił na Kremlu z tego, kto koło kogo stał na mauzoleum Lenina podczas odświętnych defilad. Nikt więc nie bierze na serio opowieści prezydenckiego rzecznika (np. o tym, że Putin jest zdrowy i tak silny, że może złamać rękę przy shake hand), tylko stara się odczytać sygnały pośrednie, świadczące o tym, że Kreml prawdy nie mówi, ukrywa stan faktyczny. Przecież od dawna nikt na dobrą sprawę nie wie, jak działa Kreml, co tam się dzieje, jak zapadają najważniejsze decyzje w państwie, wszystko odbywa się za kulisami, zgodnie z prawidłami operacji specjalnych. Niemniej od kilku dni kancelaria prezydenta rzeczywiście bawi się w podchody, myli ślady, unika odpowiedzi wprost, dodatkowo rozpalając umysły i domysły. Dlaczego? Ano właśnie.

Może rzeczywiście coś się stało, coś nieoczekiwanego, na co służby prasowe głowy państwa nie były przygotowane, nie ma więc od nich wiarygodnych wyjaśnień. Co to mogło być? Na przykład nagłe pogorszenie się stanu zdrowia szefa. To jedna z wielu hipotez, nic więcej. Media społecznościowe szaleją, podpowiadają, że jedna pani drugiej pani przekazała z pierwszej ręki, że Putin (a) ma raka, (b) przeszedł kolejny wylew, (c) zrobił sobie za mocny lifting i teraz czeka, aż mu siniaki zejdą, (d) został wyeliminowany przez którąś z rywalizujących grup wpływu, (e) sam spiskuje przeciwko tym, którzy wobec niego spiskują i wystawia ich na próbę, a także – wiadomość z ostatniej chwili (f) przybył obejrzeć nowo narodzonego syna (szwajcarska prasa plotkarska donosi, że Alina Kabajewa właśnie powiła niemowlę płci męskiej w prywatnej klinice Santa Anna, a inne tabloidy dopowiadają, że to już trzecie dziecię pary Putin-Kabajewa).

Żadna z tych wieści nie znajduje oficjalnego potwierdzenia i nie należy się spodziewać, że je znajdzie. Jedynym sposobem uspokojenia publiczności będzie osobiste i niepodważalne pojawienie się Putina. Publiczność może się po tym „objawieniu” i uspokoi, ale sytuacja na pewno nie. Bo Rosja „po Krymie” weszła w strefę intensywnych turbulencji.

Kiedy w sierpniu 1991 roku nastąpił pucz Janajewa, Gorbaczowa uwięziono w Foros, a na ulice Moskwy wyjechały czołgi, telewizja nic początkowo o tym nie mówiła, tylko nadawała „Jezioro łabędzie”. Dziś jezioro jest niespokojne, na jego wodach rządzi czarny łabędź.

Wspomnienia zielonego mundurka

11 marca. Coraz bliżej pierwsza rocznica aneksji Krymu przez putinowską Rosję, coraz więcej pojawia się publikacji na temat wydarzeń sprzed roku. Coraz wyraźniej widać zarys długiego i stale rosnącego nosa Pinokia, zajmującego poczesne miejsce na twarzy prezydenta Rosji.

Internetowa „Meduza” zamieściła relacje kilku kawalerów medalu „Za przywrócenie Krymu”, którzy wspominają krymską przygodę (https://meduza.io/special/polite). Oleg Tieriuszyn, sierżant z brygady desantowo-szturmowej z Uljanowska: „na Półwyspie Krymskim byliśmy jednymi z pierwszych, 24 lutego [2014 roku]. Dwa dni wcześniej zarządzono alarm w jednostce i wysłano nas samolotami do Anapy [miasto w Kraju Krasnodarskim, na południu Rosji]. Z Anapy ciężarówkami zostaliśmy przewiezieni do Noworosyjska, skąd wielkim okrętem desantowym popłynęliśmy do Sewastopola. Nikt poza dowództwem nie miał pojęcia o operacji przywrócenia Krymu w skład Rosji. Posadzili nas pod pokładem okrętu, a o poranku wyszliśmy na pokład i zorientowaliśmy się, że jesteśmy w bazie Floty Czarnomorskiej. Jak tylko zeszliśmy na ląd, polecono nam zdjąć z mundurów wszystkie dystynkcje, aby nie afiszować naszej obecności na półwyspie i nie siać paniki. Rozdano nam kominiarki, ciemne okulary, nakolenniki i osłony na łokcie. Byliśmy pierwszymi z tych, których potem nazwano uprzejmymi ludźmi”.

Określenie „uprzejmi ludzie” (вежливые люди) wprowadził do obiegu bloger z Sewastopola Borys Rożyn, zostało ono natychmiast podchwycone i rozpropagowane przez rosyjskie media, oprawiające propagandowo operację Krym.

Wszystko to już wiemy od roku. Ale jeszcze rok temu władze Rosji zaprzeczały w żywe oczy temu, że wysłały regularne wojsko na Krym i gwałcąc prawo międzynarodowe, dokonały aneksji terytorium sąsiedniego państwa. Prezydent Putin opowiadał, że takie kombinezony, w jakie przyobleczone są chmary „zielonych ludzików” paradujących po Krymie, można sobie kupić w sklepiku z militariami.

Wymiana ciosów z tymi, którzy nie chcą uznać samozwańczej jurysdykcji Moskwy nad Krymem, trwa od roku. Jedna część adeptów szkoły kremlinologii stosowanej wyjaśnia ten ciąg wydarzeń tak: dla Putina uderzenie na Krym, a potem wschodnią Ukrainę to była odpowiedź na to, co stało się w Kijowie, odpowiedź godna mocarstwa, broniącego swojego prawa do dyktatu na terytorium, uznawanym przezeń za kanoniczne. A zatem z punktu widzenia Kremla, zaczął przepychankę Zachód, który rozniecił powstanie w Kijowie, aby knowaniami i podżeganiem konfliktu „wyjąć” Ukrainę ze strefy wpływów Rosji. Dla Zachodu aneksja Krymu była początkiem, który uruchomił (niechcianą, a wymuszoną agresją Rosji) lawinę: sankcje, wojnę, sankcje, rozejm i tak dalej. Druga część kremlinologów uważa, że „operacja Krym” była przygotowywana już wcześniej. Trudniej wprawdzie w tej wersji ustalić motywy. Rok temu prezydent Putin był w znakomitej formie, otwierał i zamykał igrzyska w Soczi, które przepychem miały olśnić cały świat. Naród go popierał, budżet się – mimo narastających trudności – dopinał. Żyć nie umierać, a jednak…

Dziś jednak uwagę mediów i publiczności w Moskwie zaprzątały wcale nie wspominki z zeszłorocznej hucpy na Krymie, a świeże doniesienia o zagadkowym zniknięciu prezydenta Putina.

Najpierw agencje podały informację, że Putin „chyba jest chory” i dlatego nie pojedzie na planowane w Astanie na 12-13 marca spotkanie z prezydentami Kazachstanu i Białorusi. Potem przemówił rzecznik prezydenta, który zdementował wiadomość o chorobie szefa. Dodał, że do Astany prezydent doleci, ale w późniejszym terminie. Napięcie rosło, w przestrzeni medialnej pojawiały się coraz to nowe słuchy. Po obiedzie na stronie internetowej Kremla opublikowano stenogram spotkania Putina z prezydentem Republiki Karelia Aleksandrem Chudilainenem. Pod tekstem znalazło się zdjęcie przedstawiające obu polityków, datowane na 11 marca. Szybko jednak okazało się, że spotkanie Putin-Chudilainen odbyło się 4 marca. Ostatnie publiczne pojawienie się Putina miało miejsce 5 marca, gdy spotykał się z premierem Włoch, goszczącym w Moskwie.

No i się zaczęło: dociekano, dlaczego służby prasowe Kremla świadomie kłamią, zamieszczając nieprawdziwą datę pod fotografią Putin-Chudilainen? Analizowano każdy detal. Wyciągnięto między innymi to, że według strony internetowej Kremla Putin spotkał się z gubernatorem Jamału 10 marca. Ale pan gubernator tego dnia na Kremlu nie gościł. I tak dalej w tym duchu.

Informacje o stanie zdrowia Putina nie po raz pierwszy elektryzują światowe, a przede wszystkim rosyjskie media. Nic dziwnego – stara kremlowska tradycja nakazuje trzymanie informacji o stanie zdrowia głowy państwa w ścisłej tajemnicy. A zdrowie dyktatora zawsze jest kluczową kwestią dla systemu, na którym satrapa się wspiera i który wspiera się na satrapie. Zadaniem służb prasowych Kremla jest w razie pojawiania się pogłosek o pogorszeniu się stanu zdrowia szefa usilne dementowanie takich wieści i zapewnianie, że wszystko jest w najlepszym porządku. Tak było np., gdy prezydent Jelcyn przeszedł kolejny zawał i nie pojawiał się publicznie, a jego sekretarz mówił przed kamerą, że jest super, tylko prezydent nie przyjeżdża na Kreml, a „pracuje w domu z dokumentami”. Kiedy Putina dopadła tajemnicza dolegliwość kręgosłupa po brawurowym locie na czele stada żurawi śnieżnych, też oficjalnie mówiono, że nic takiego, nic, nic. Ostatnio rzecznik Putina wyśmiewał oficjalnie wiadomości o chorobach Putina, podawane przez źródła amerykańskie.

Baśń z jednej nocy

9 marca. Wśród wielu ról, w jakie lubi się wcielać prezydent Rosji, jeszcze nie było roli Szeherezady. I oto na naszych oczach ten dotkliwy brak zostanie zapełniony. Telewizja „Rossija-1” zapowiedziała, że wkrótce wyemituje film Andrieja Kondraszowa „Droga do ojczyzny”, w którym Putin opowie o zeszłorocznej operacji „Krym”. Dla zaostrzenia apetytu do mediów wrzucono już fragment tego wiekopomnego dzieła. Władimir Władimirowicz uchylił rąbka tajemnicy, jak i z kim spędza noce, w każdym razie – jedną noc. Tę jedną noc.

„Zaprosiłem na Kreml kierownictwo naszych służb specjalnych, ministerstwa obrony i postawiłem przed nimi zadanie uratowania życia prezydenta Ukrainy [Janukowycza], jego by po prostu zlikwidowali. […] Przygotowaliśmy się do wywiezienia go prosto z Doniecka lądem, morzem [sic] i drogą powietrzną. To była noc z 22 na 23 lutego [2014], zakończyliśmy koło siódmej rano. Gdy się żegnaliśmy, powiedziałem kolegom: musimy zacząć prace nad przywróceniem Krymu Rosji”.

Co ma piernik do wiatraka, nie wiadomo (dlaczego musieli?). To znaczy może dowiemy się tego z pełnej wersji filmu. Według enuncjacji prasowych, jakie pojawiały się w ostatnich miesiącach, operacja „Krym” była zamyślana i opracowywana już wcześniej, przed „tą nocą” z wiernymi parteigenossen. Operacja wymagała niebagatelnych przygotowań. Niemniej kiedy Janukowycz uciekł z Kijowa, trzeba było działania przyspieszyć. „Bloomberg” w grudniu pisał, że Putin już wcześniej konsultował się w sprawie skutków aneksji półwyspu dla gospodarki z doradcami ekonomicznymi. Mieli go oni pono zapewnić, że rezerwy walutowo-złotowe Rosji pozwolą jej wytrzymać ewentualne sankcje, które nastąpią po aneksji. Wygląda na to, że Putin w te zapewnienia uwierzył. Po roku rezerwy ciągle jeszcze są, choć znacznie nadwątlone. Na jak długo wystarczą?

„Powiedziałem kolegom: musimy zacząć prace nad przywróceniem Krymu Rosji”. Kto by się pytał, po co, na co. Wszystko jasne. Musimy, to musimy. „Powiedziałem kolegom, że musimy zacząć prace nad przywróceniem Sudetów” – tak skwitował słowa Putina jeden z komentatorów.

Od soboty sączy się w uszy cierpliwej publiczności jeszcze jedna baśń. Dyrektor Służby Bezpieczeństwa Bortnikow oznajmił, że śledczy ustalili krąg osób, które zorganizowały i przeprowadziły zamach na Borysa Niemcowa. Wymienił nazwiska kilku Czeczenów, w tym szefa szwadronu śmierci, Zaura Dadajewa. Dadajew służył przez dziesięć lat w specjalnym batalionie MSW w Czeczenii, ramię w ramię z Ramzanem Kadyrowem zaprowadzał porządek w republice, za co został odznaczony rosyjskimi i czeczeńskimi odznaczeniami. Jakiś czas temu miał się rzekomo zwolnić ze służby. Do zastrzelenia Niemcowa namówić miał swoich krewnych, m.in. dwóch od lat mieszkających pod Moskwą, dobrze znających miasto. Dlaczego postanowili zabić Niemcowa? Bo poparł „Charlie Hebdo”, a oni ścierpieć nie mogli, że tam się ukazują karykatury Proroka. I już. (Swoją drogą nigdy bym się nie spodziewała, że w Czeczenii istnieje tak liczne grono czytelników prasy francuskiej). Komitet Śledczy nie ma wątpliwości, że motyw „religijny” tłumaczy wszystko (choć Niemcowowi niepodobna przypisać islamofobii); szerokiej publiczności podano do wierzenia jeszcze jeden aksjomat: że Zaur Dadajew osobiście wszystko zorganizował, a nie wykonywał czyjeś polecenia z góry. Nici na górę odcięte, już nikogo więcej nie będziemy podejrzewać. Opozycja położyła uszy po sobie. Raport Niemcowa o wojnie w Donbasie gdzieś się rozpłynął po rewizji w jego mieszkaniu. Na moście posprzątane, można 18 marca urządzić tam pod murami Kremla koncert z okazji pierwszej rocznicy anschlussu Krymu. Ura.

Dadajewa i jego wspólników zakuto w kajdany, sąd nakazał zamknięcie ich w areszcie. Można się spodziewać pokazowego procesu, podczas którego zostaną „na połnom sierjozie”, bez cienia żenady zaprezentowane wszystkie grube nici, którymi uszyto tę sprawę.

Jeszcze ciekawsza była reakcja Ramzana Kadyrowa na aresztowanie ziomków (zaraz po zabójstwie Kadyrow twierdził, że zamach na Niemcowa to robota CIA, teraz zmienił zdanie). Napisał m.in.: „Znałem Zaura jako prawdziwego patriotę Rosji. […] był odznaczony medalami Za Odwagę, Za Zasługi dla Czeczenii, był szczerze oddany Rosji, był gotów życie oddać za ojczyznę. […] Wszyscy, którzy znają Zaura, twierdzą, że jest głęboko wierzącym człowiekiem, a także, że on, jak wszyscy muzułmanie, był zszokowany działalnością Charlie i komentarzami popierającymi publikacje karykatur”.

„Prawdziwy patriota Rosji”. Niesamowite. Ten prawdziwy patriota strzela do polityka, który zawadza Kremlowi. To teraz prawdziwy patriotyzm? Michaił Sokołow na stronie Radia Swoboda pisze: „Oficjalnie narzucona wszystkim (z pomocą środków masowego przekazu Federacji Rosyjskiej i pożytecznych idiotów) wersja jest korzystna dla tych, którzy zlecili zabójstwo Borysa Niemcowa. Aresztowani zgodnie z dobrą kaukaską tradycją będą mówić [przed sądem] tylko to, co jest dobre dla ich zwierzchności albo po prostu milczeć. Ich rodziny są zakładnikami. Jeśli coś pójdzie nie tak, to ich krewni stracą pracę, a może nawet – jak to przyjęto niedawno – zostaną zburzone domy wszystkich członków niepokornego tejpu [klanu]”.

Jeszcze nie przebrzmiały doniosłe słowa Ramzana Kadyrowa o pełnych żarliwego patriotyzmu podwładnych, jak z agencji informacyjnych zaczęły spływać doniesienia o nagrodzeniu prezydenta Kadyrowa przez prezydenta Putina. „Za osiągnięcia w pracy, działalność społeczną i wieloletnią sumienną pracę” Ramzan Achmatowicz otrzymał Order Honoru. Na liście nagrodzonych znalazł się również deputowany Dumy Państwowej Andriej Ługowoj, podejrzewany przez brytyjskie organy ścigania o otrucie w Londynie w 2006 roku radioaktywnym polonem Aleksandra Litwinienki, wroga Kremla. Ładna lista nagrodzonych. Do pucharu cynizmu kroplę ze swej strony dodał dziś jeszcze sekretarz prasowy Putina. Dmitrij Pieskow oznajmił w wywiadzie dla RBK, że „nagrodzenie Kadyrowa w dzień po ogłoszeniu wyniku śledztwa w sprawie Niemcowa to czysty przypadek”. Czysty jak łza.

Laleczka wudu i muzeum strażników GUŁagu

5 marca. Magiczne rytuały dalekiego Haiti zawędrowały na Ural. Tamtejsi aktywiści ruchu Antymajdan, mającego strzec Kreml przed kolorowymi rewolucjami, wystąpili ze szlachetną inicjatywą: będą sprzedawać laleczki po tysiąc rubli, a zebrane pieniądze przekażą na przedszkola Doniecka. Piękny gest, nieprawdaż? Przy bliższym zaznajomieniu się z akcją okazuje się wszelako, że nie są to zwyczajne laleczki, a laleczki magiczne, na dodatek odpowiednio uświadomione politycznie. Laleczki wudu są rozprowadzane przez Antymajdan w komplecie z igłami i naklejkami. Naklejki to twarze amerykańskich i ukraińskich liderów, którzy – jak twierdzi Antymajdan – doprowadzili do zmiany władzy w Kijowie.

Antymajdanowcy mają usta pełne prawosławnej pobożności, ciekawe, jak to zamierzają pogodzić z pogańskimi rytuałami magicznymi? W kulcie wudu nakłuwanie igłami woskowych laleczek to groźny zabieg magiczny, mający przyczynić szkodę wrogowi lub wręcz go uśmiercić. Cerkiew na razie nie zajęła stanowiska w sprawie koncepcji zwalczania wrogów poprzez praktyki czarnej magii.

Kierownictwo Antymajdanu zwołało dziś konferencję prasową, na której kategorycznie wyparło się jakichkolwiek związków z zamordowaniem Borysa Niemcowa. O tym, że sprawcami mogą być antymajdanowcy, pisał m.in. w ostrym tekście na blogu Aleksiej Nawalny: „Jak mówili klasycy teatru, jeśli w pierwszym akcie na scenie wiszą bandyci z Antymajdanu albo brodaci basmacze, to w trzecim akcie powinni zacząć strzelać”. Jeden z ideologów Antymajdanu, Nikołaj Starikow, stwierdził, że taką samą odpowiedzialność za rozpalanie atmosfery nienawiści ponoszą opozycjoniści, którzy są nietolerancyjni wobec ludzi o innych poglądach i ponadto są rusofobami. Jego zdaniem, Niemcow był pierwszą ofiarą Majdanu w Rosji (zauważmy, Majdanu, a nie Antymajdanu) i został zabity po to, by rozkołysać sytuację. Krótko mówiąc, jego zabójstwo to antyrosyjska prowokacja. Inny prowodyr antymajdanowców, motocyklista z Sewastopola, Aleksandr Załdostanow bez zbędnych wstępów ogłosił, że zamach na Niemcowa zorganizowały zachodnie służby specjalne.

A teraz coś z nieco innej beczki. A właściwie to jednak tej samej. Sześćdziesiąt dwa lata temu przestało bić wielkie serce towarzysza Stalina. W każdym razie oficjalnie za datę jego śmierci, wokół której ciągle pozostaje niemało zagadek, uznaje się 5 marca. Serce bić przestało, ale truchło wodza raz po raz wypada to z jednej, to z drugiej szafy, a jednocześnie uwzniośla miliony, odmraża marzenia o złudnych dokonaniach jego epoki kosztem milionów istnień zmielonych w żarnach machiny represji. Jeden z komentatorów dyskusji z okazji rocznicy napisał: „Ludzie wysławiający Stalina, darzący go szacunkiem, są jeszcze bardziej niebezpieczni niż sam Stalin, przecież to oni pisali donosy, rozstrzeliwali. Stalina łatwo jest pochować, wyleczyć naród – o wiele trudniej”. Na fali restauracji stalinizmu dokonano rzeczy niezwykłej: przeistoczenia muzeum poświęconego pamięci represjonowanych w muzeum pamięci… strażników GUŁagu. Jeśli Państwo nie wierzą w to, co przeczytali, to proszę przetrzeć oczy i przeczytać to zdanie jeszcze raz. Nie, to nie pomyłka.

Niedaleko miasta Perm istniał w czasach stalinowskich i późniejszych jeden z największych łagrów, Perm-36. Siedzieli w nim tzw. polityczni, m.in. obywatele radzieccy, którzy chcieli zbiec na Zachód, po wojnie – członkowie ugrupowań walczących z reżimem sowieckim na Ukrainie, Litwie, Łotwie, Estonii, jeszcze w latach osiemdziesiątych osadzano tu dysydentów (siedzieli tu m.in. Władimir Bukowski, Wasyl Strus, Siergiej Kowalow). W 1996 roku na terenie byłej kolonii karnej otwarto muzeum historii represji politycznych Perm-36. Odtworzono baraki z czasów, gdy przetrzymywano tu więźniów, organizowano wystawy poświęcone losowi zeków. W 2014 r. komuniści zorganizowali w Permie demonstrację pod hasłem „Perm-36 to plucie w twarz naszym weteranom”, podkreślano, że nie godzi się upamiętniać „banderowców, gdy trwa wojna na Ukrainie”. Pretensje mieli nie tylko komuniści, ale ogarnięci quasi-patriotycznym amokiem #Krymnasz zwolennicy ostrej polityki wobec Ukrainy i wewnętrznej „piątej kolumny”. 3 marca muzeum Perm-36 zostało zamknięte. To znaczy zostało zlikwidowane w tej postaci, w jakiej trwało od 1996 r. Bo oto muzeum łapie drugi oddech i drugie życie: z ekspozycji zostaną usunięte wszelkie wzmianki o politycznych represjach i więźniach, a placówka będzie obecnie troszczyć się o pamięć tych, którzy byli w GUŁagu strażnikami. Pierwsza wystawa poświęcona będzie: metodom ochrony, technicznym sposobom przetrzymywania nacjonalistów, faszystów, zdrajców ojczyzny. Reżyser Aleksiej German junior napisał: „W Permie likwidują muzeum represji politycznych Perm-36. Planują urządzić tu Muzeum systemu penitencjarnego. To zadziwiający, cyniczny, niesłychany fakt. Takie jest nasze życie. Gdyby w Auschwitz otwarto muzeum dokonań SS, to byłoby mniej więcej to samo. Ludzie, którzy niszczą to muzeum, są pozbawieni wstydu i sumienia”.

W toczącej się intensywnie dyskusji po śmierci Niemcowa, ktoś napisał, że obecnie mamy w Rosji do czynienia ze sporem/konfliktem wnuków ofiar i wnuków tych, którzy tworzyli aparat represji. Jak widać na przykładzie „Permu-36”, wnukowie katów górą. Gorzko.

Marsz skazanych

2 marca. „Marsz skazanych” – tak jeden z rosyjskich blogerów nazwał wczorajsze zgromadzenie opozycji w Moskwie poświęcone pamięci zamordowanego Borysa Niemcowa. Przyszło 50 tys., może więcej. Najwięcej od czasu masowych demonstracji przeciwko sfałszowanym wyborom. Ludzie głównie szli w milczeniu, zadumie, od czasu do czasu wznoszono hasła „Rosja bez Putina”. Wśród uczestników była 87-letnia mama Borysa Niemcowa, Dina Jakowlewna, przeszła całą długą trasę. „Chcę być blisko ludzi” – powiedziała.

Wokół okoliczności śmierci Borysa Niemcowa mnożą się znaki zapytania, choć telewizja pokazała zapis z kamery. Z daleka, niewyraźny. Na tej podstawie niepodobna zidentyfikować sprawcę. Ale widać przebieg tragicznego zdarzenia. Przez most sunie masywna ciężarówka, zasłania od strony jezdni idących mostem Niemcowa i jego przyjaciółkę Annę Duricką. Po chwili zza ciężarówki wybiega mężczyzna i wsiada do podjeżdżającego jak po sznurku samochodu osobowego. Auto natychmiast odjeżdża. Natomiast ciężarówka stoi jeszcze około trzech minut i dopiero potem rusza. Wezwana telefonicznie policja przyjeżdża na miejsce zdarzenia po kilkunastu minutach. Stwierdza zgon Niemcowa. Duricka jest w szoku, nie widziała zamachowca, bo podszedł od tyłu, wystrzelił, odszedł i wsiadł po samochodu.

Do napaści na Niemcowa doszło w szczególnym miejscu, niedaleko Kremla, pod jego murami. To nie ciemna brama, gdzie łatwo zasadzić się na ofiarę i skryć niezauważenie pod osłoną nocy, a znajdujące się na widoku publiczne miejsce. Na dodatek strzeżone pilnie jak źrenica oka. To Kreml, tu nic nie może się stać. Jeden z komentatorów wspominał, że kiedyś umówił się z ekipą telewizyjną na tym feralnym moście, po kilku minutach panowie w skórzanych kurtkach podeszli i agresywnie domagali się odpowiedzi na pytanie, co tu robi kamera i że tu nie wolno itd. Tymczasem do Niemcowa oddano strzały, kilka minut stała ciężarówka i nic. Nikt nie zareagował, nie przyleciał z Kremla sprawdzać, co się stało. Kamery Federalnej Służby Ochrony skierowane były na Kreml, a nie okolice („Kommiersant” podał dziś wiadomość, że kamery były wyłączone).

Nad autorstwem tego cynicznego mordu w mediach toczą się ostre debaty. Programy publicystyczne dwóch najpopularniejszych kanałów rosyjskiej telewizji poświęcone były sprawie zabójstwa Niemcowa. Kremlowskie gadające głowy na wyprzódki kreowały teorie, wyjaśniające wydarzenie w sposób przystępny i zgodny z dotychczasową linią propagandy. Siergiej Markow wypalił, że jego zdaniem to robota Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, która zamieniła się w organizację przestępczą. Na jakiej podstawie? Podstaw nie trzeba, przecież to każde dziecko wie. Czujność zachował też deputowany Wiaczesław Nikonow, prywatnie wnuk Mołotowa – on sięgnął palcem wskazującym dalej: w jego opinii zamach zorganizowały amerykańskie służby specjalne. Bo Zachód wszelkimi sposobami chce rozpalić w Rosji kolorową rewolucję, by obalić Putina, a sankcje, izolacja Rosji – to jest obliczone przez USA na rozbicie jedności, podział, osłabienie Rosji.

Anton Czernin przeanalizował tę światłą wersję: „Załóżmy na chwilę, że winna jest długa ręka CIA albo Ukraińcy, albo spisek samej opozycji, która chciała z Niemcowa uczynić sakralną ofiarę. Lecz cóż się okazuje – że w najpilniej strzeżonym miejscu Moskwy, tuż przy placu Czerwonym, dwa kroki od siedziby Federalnej Służby Bezpieczeństwa i Federalnej Służby Ochrony, pod czułym okiem dziesiątków kamer wraża CIA robi co chce. Śledczą, kogo chcą, strzelają, do kogo chcą, a nasze organa nie reagują”.

W wyżej wymienione wersje nie wierzą przedstawiciele opozycji. Borys Sokołow w internetowych Graniach napisał: „Wersja pierwsza. Zabójstwo Niemcowa to taka sama zbrodnia stanu jak zabójstwo Aleksandra Litwinienki, a polecenie mogła wydać tylko najważniejsza osoba w państwie. Wersja druga – opozycjonistę zabili jacyś radykalni zwolennicy Antymajdanu, żeby nie dopuścić Majdanu w Rosji i zrobić Putinowi przyjemność”.

Sam Władimir Putin zasugerował swoją wypowiedzią, że to zabójstwo jest prowokacją. A jego rzecznik dopełnił, że Kreml ponosi więcej szkód w wyniku tej zbrodni, niż pożytków, bo Niemcow nie stanowił żadnego zagrożenia dla władz, więc motywów do zabijania żadnych nie miał. Podobną myśl Putin wypowiedział w 2006 roku po zabójstwie Anny Politkowskiej – że jej śmierć bardziej szkodzi władzy niż jej artykuły.

Dziennikarz internetowej gazety „Jeżedniewnyj Żurnał” Igor Jakowienko przypomniał, że Kreml jednak miał powody, by zauważać Niemcowa i go nie lubić. „Niemcow zajmował się edukowaniem zachodniej elity politycznej w sprawie reżimu Putina i Putina osobiście. „Listę Niemcowa”, którą przekazał on do Europarlamentu jako uzupełnienie „Listy Magnitskiego”, otwierało nazwisko Putina. Putin o tym wiedział i pamiętał. Putin nienawidził Niemcowa tak, jak może nienawidzić mały, nieatrakcyjny, niewysoki mężczyzna wysokiego, silnego, wesołego i mądrego przystojniaka”.

Niemcow pracował ostatnio nad raportem o udziale rosyjskich wojskowych w wojnie na wschodzie Ukrainy. To na pewno nie był podarek dla Kremla, który w zaparte twierdzi, że nie jest stroną konfliktu i pcha się być rozjemcą.

Jutro pogrzeb Borysa Niemcowa. Władze stanowczo odmówiły wypuszczenia na uroczystości Aleksieja Nawalnego, który siedzi w areszcie. Niemcow zostanie pochowany na cmentarzu Trojekurowskim, tym samym, na którym w 2006 roku spoczęła Anna Politkowska.

Śmierć na Kamiennym Moście

27 lutego. Są takie rzeczy, które się nie mieszczą w głowie. Dzisiaj późnym wieczorem w Moskwie został zabity jeden z najbardziej znanych rosyjskich opozycjonistów, Borys Niemcow. Przechodził przez Kamienny Most, według jednej z wersji napastnicy wyskoczyli z auta, oddali cztery strzały i zbiegli; według innej – do Niemcowa oddano siedem strzałów z przejeżdżającego samochodu. Ani śledztwo, ani współpracownicy Niemcowa nie wysuwają na razie żadnych sugestii co do sprawstwa zabójstwa. Szef rozgłośni Echo Moskwy Aleksiej Wieniediktow napisał w Twitterze: „Został zabity w odległości stu metrów od Kremla, w strefie chronionej, znajdującej się w zasięgu kamer”.

Środowisko opozycyjne, szykujące na niedzielę 1 marca marsz „Wiosna” w Moskwie, jest do głębi wstrząśnięte. Niemcow był jednym z najbardziej aktywnych działaczy pozaparlamentarnej opozycji antyputinowskiej. Kilka lat temu opracował raporty (Itogi) dotyczące nieudolnych rządów Putina i spółki, badał korupcję, piętnował niekompetencję urzędników i bliskich współpracowników prezydenta, organizował akcje ulicznego protestu. Należał do ścisłego grona kierowniczego ruchu Solidarność i partii Parnas.

Niemcow pojawił się na scenie politycznej w latach dziewięćdziesiątych, był gubernatorem obwodu niżnonowogrodzkiego, bodaj najmłodszym gubernatorem w Federacji Rosyjskiej. Został dostrzeżony przez prezydenta Jelcyna i zaproszony do grupy „młodych reformatorów”, był wicepremierem. Po objęciu urzędu prezydenta przez Putina, przeszedł do opozycji, krytykował Putina za autorytarne metody rządzenia, tworzenie systemu kleptokracji, wspieranej przez służby specjalne. Na długiej liście zarzutów wobec Putina Niemcow umieszczał tragedię na Dubrowce, Biesłan, a ostatnio rozpętanie wojny na Ukrainie.

Dziennikarka Ksienia Sobczak napisała w Twitterze: „odpowiedzialność za to spoczywa na wszystkich „sołowjowach” i „ziejnałowach” [Sołowjow, Ziejnałowa – kapłani telewizyjnych seansów nienawiści], którzy codziennie kłamią i podburzają. Na każdym, kto jest dźwignią tej wojny ideologicznej”. A Rustem Adagamow dodał: „To pierwsza ofiara Antymajdanu”.

 

Święto uprzejmych ludzi

26 lutego. Tegoroczne obchody Dnia Obrońcy Ojczyzny (23 lutego) miały szczególny wymiar – do „wielkiej niezwyciężonej” armii przyjęto oficjalnie „zielonych ludzików”, którzy w zeszłym roku zaanektowali Krym i do tej pory wraz z innymi urlopowanymi mężczyznami niewiadomego pochodzenia grasują po Donbasie.

Radziecki rytuał 23 lutego – wówczas był to Dzień Armii Czerwonej – siłą rozpędu wpisał się w kalendarz świąt Rosji. Mit założycielski armii jest pusty i fałszywy jak liczmany – rzekomo 23 lutego 1918 roku Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona starła się pod Narwą w bitwie z Niemcami. Kroniki historyczne nie odnotowały wprawdzie takiego wydarzenia, ale to nie przeszkadza do dziś święcić rocznicę czegoś, co się nie wydarzyło. (Pisałam o tym kilka lat temu z rocznicowej okazji http://labuszewska.blog.onet.pl/2010/02/23/co-to-za-dzien/).

Rokrocznie z okazji święta odbywają się akademie z udziałem najwyższych władz partyjnych i państwowych, okolicznościowe koncerty, festyny oraz miliony domowych bibek, podczas których ogląda się całą rodziną transmisję z kremlowskiego Pałacu Zjazdów, gdzie organizowana jest główna gala. Hitem tegorocznej gali była rzewna pieśń „Uprzejmi ludzie” w wykonaniu solisty Jewgienija Bułocznikowa i chóru Armii Rosyjskiej imienia Aleksandrowa. Pieśń, mająca status hymnu, powstała w zeszłym roku, poświęcona jest uprzejmości „zielonych ludzików” na Krymie.

„Uprzejmi ludzie z uprzejmym spojrzeniem, uprzejmie patrzą, uprzejmie proszą. Po prostu grzecznie stoją obok, po prostu broń uprzejmie noszą” – śpiewa Bułocznikow w nieskazitelnie białym mundurze. A w refrenie towarzyszy mu cały śnieżnobiały chór, wzmocniony dwoma ansamblami matrosów: „Wszystko będzie dobrze, świetnie będzie. Zwycięstwa przodków naprzód nas prowadzą. Żyj, kraju, a uprzejmi ludzie zadbają o ojczyzny honor i sławę”.

Proszę posłuchać:

https://www.youtube.com/watch?v=2wqhJvegOeU

Wzmiankowani przodkowie to się chyba w grobach przewracają, jak słyszą pochwałę tego cynizmu. Rosyjska armia czci żołnierzy bez dystynkcji, którzy skrycie napadają na sąsiedni kraj. Honor munduru? Munduru zakupionego przez cywilbandę w sklepie z militariami? „Wintowka eto prazdnik” i tak dalej – jak śpiewał Jegor Letow.

Skandalizujący deputowany petersburskiego zgromadzenia parlamentarnego, pogromca gejów Witalij Miłonow zaproponował, aby na tegoroczny konkurs Eurowizji wysłać w charakterze reprezentanta Rosji chór Aleksandrowa albo „uprzejmych ludzi”. Taka koszarowa szutka.

Na deser proszę jeszcze obejrzeć jeden wyimek z kremlowskiego show. Przebój zimnej wojny: „Chotiat li russkije wojny”. W pierwszym rzędzie siedzi zwierzchnik sił zbrojnych, z twarzą po świeżej diamentowej mikrodermabrazji. Czy zna odpowiedź na to retoryczne pytanie?

https://www.youtube.com/watch?v=BX4gcriO_ZQ

Natomiast prześladowany przez Zachód Josif Kobzon wystąpił 23 lutego w Doniecku:

https://www.youtube.com/watch?v=zo9peHt7ntw

Z orędziem do mieszkańców Donbasu zwrócili się z okazji święta samozwańcy: „Motorola” i „Giwi”. https://www.youtube.com/watch?v=h5HLIQcKgSI

Swój patent na świętowanie opracowano też w Czeczenii. W Groznym odbyła się premiera spektaklu „Słowo mężczyzny”. Bohaterem sztuki jest, tak, zgadli Państwo, Ramzan Kadyrow. Brawo.

Nie wszyscy obchodzili Dzień Obrońcy Ojczyzny w podniosłym nastroju. W mediach społecznościowych propagowana była akcja: „nie składaj mi życzeń z okazji tego święta”. Dziennikarz Arkadij Babczenko opublikował na fejsie taki gorzki apel: „Po tym, co dzieje się przez ostatni rok, po tych wszystkich „zielonych ludzikach”, bezimiennych urlopowiczach, zestrzeleniu Boeinga, ostrzale Mariupola, anonimowych „ładunkach 200”, kolumnach czołgów bez znaków rozpoznawczych, rezygnacji ze swego imienia i nazwiska, swojej twarzy, swojej flagi, swojego stopnia wojskowego, swojej jednostki, swojego honoru, swojej godności – chromolę dzień obrońcy ojczyzny. Ta data nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. […] To już nie jest moja armia”.

W Petersburgu odbyła się niecodzienna akcja: 23 lutego anonimowi autorzy rozwiesili w wagonach metra plakaty antywojenne. Stylizowane na dziecięce rysunki wykorzystują oficjalne elementy propagandy państwowej: wstążki św. Jerzego itd. Na jednym z plakatów podpisanym przez „ośmioletnią Katię” figuruje postawny mężczyzna, rzucający doniczką w kobietę, która zasłania swoim ciałem dziewczynkę, pod rysunkiem podpis: „Mój tata jest bardzo silny, zabijał wrogów, a teraz bije mnie i mamę”. Na innym, też z „patriotyczną” wstęgą i wykaligrafowaną datą 23 lutego, rysunek trumny i podpis: „Mojego brata zabili w armii w czasach pokoju, kiedy dorosnę, też tam trafię”.

Nowy klip pod tytułem „Wojna” opublikowała caryca estrady Ałła Pugaczowa, która już wielokrotnie mówiła, że żegna się ze sceną i mikrofonem. Miała coś ważnego do zakomunikowania: „Wojno, coś ty nawyprawiała…”:

https://www.youtube.com/watch?v=rbG_x7Izd4Q

Pięćdziesiąta pierwsza twarz Greya

24 lutego. Apokaliptycznym scenariuszem nazwał prezydent Putin we wczorajszym wywiadzie telewizyjnym możliwość wojny między Rosją a Ukrainą. „Mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie” – dodał. Czym w takim razie jest udział żołnierzy i sprzętu armii rosyjskiej w walkach na wschodzie Ukrainy? Serwilistyczny dziennikarz, ma się rozumieć, nie zadał takiego kłopotliwego pytania, więc Władimir Władimirowicz nie odpowiedział. Putin już dawno opuścił przyłbicę i nie zamierza jej podnosić. Skoro blef i machlojka pozostają tak skutecznymi narzędziami prowadzenia polityki, to po co występować z podniesioną przyłbicą. A przy okazji pod przyłbicą można ukryć stale rosnący nos Pinokia.

Jeden z uczestników okazałego wiecu zorganizowanego w sobotę przez ruch Antymajdan (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/01/16/wszystkie-barwy-antymajdanu/) trzymał plakacik z napisem „Putin – książę pokoju”. Wyobrażony na plakacie błękitny gołąbek niosący w dzióbku gałązkę oliwną faktycznie do złudzenia przypomina prezydenta Rosji, łatwo się pomylić.

Gołębie serce prezydent pokazuje również w walce z Nadiją Sawczenko, ukraińską pilotką, więzioną w Moskwie. Latem ubiegłego roku jako ochotnik batalionu Ajdar Sawczenko brała udział w walkach w okolicach Gorłówki. Została pojmana przez separatystów, a następnie wywieziona do Rosji (władze rosyjskie twierdzą, że sama przekroczyła granicę ukraińsko-rosyjską; strona ukraińska przypuszcza, że w jej uprowadzeniu brały udział rosyjskie służby specjalne). Postawiono jej zarzut przyczynienia się do śmierci rosyjskich dziennikarzy poprzez telefoniczne nakierowanie na nich artylerii. Z ramienia partii Batkiwszczyna wystartowała w wyborach do parlamentu Ukrainy (na wniosek Julii Tymoszenko była numerem jeden na liście), zdobyła mandat deputowanego, jej nazwisko figuruje w składzie stałej delegacji Ukrainy w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy.

15 grudnia 2014 roku Sawczenko ogłosiła głodówkę, protestując przeciwko bezprawnemu przywiezieniu jej na terytorium Rosji i przetrzymywaniu w rosyjskim areszcie. Trzy dni później prezydent Putin podczas konferencji prasowej na pytanie ukraińskiego dziennikarza o los Sawczenko odpowiedział: „Według danych naszych organów ścigania, Sawczenko kierowała ogniem. Jeśli się okaże, że jest winna, że faktycznie brała udział w tym zabójstwie [dziennikarzy], spodziewam się, że rosyjski sąd wyda odpowiednie orzeczenie, a ona będzie odbywać karę zgodnie z postanowieniem sądu”. W przeddzień prezydenckiej konferencji własną zorganizowali adwokaci Sawczenko, którzy zaprezentowali dokumenty Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Wynika z nich, że na godzinę przed inkryminowanym ostrzałem Nadija znajdowała się już w niewoli u sił Ługańskiej Republiki Ludowej. Dwa tygodnie temu były dowódca batalionu Ajdar powiedział, że to on kierował artylerią, a Sawczenko nie miała z tym nic wspólnego.

Strona ukraińska podkreśla, że wszelkie przestępstwa popełnione na terytorium Ukrainy należą do jurysdykcji Ukrainy, a zatem Sawczenko może stanąć jedynie przed ukraińskim sądem, a nie rosyjskim. Rosyjscy prawnicy powołują się na przepis, zgodnie z którym sprawcę przestępstwa przeciwko interesom lub obywatelom Federacji Rosyjskiej można sądzić w Rosji, nawet jeśli przestępstwo zostało popełnione poza granicami kraju.

Sprawa uwolnienia Sawczenko była tematem rozmów w Mińsku dwa tygodnie temu. Petro Poroszenko początkowo dawał nadzieję na to, że Nadija wyjdzie na wolność. Nadzieje szybko rozwiał rzecznik prasowy Putina: „Sprawa Sawczenko jako taka nie była przedmiotem rozmów. Owszem, strona ukraińska o tym wspominała, ale prezydent Putin powtórzył […], że stopień winy czy niewinności w odniesieniu do Sawczenko określi sąd”.

Dziś mija 74. dzień głodówki.

Na stronie internetowej „Nowej Gaziety” zbierano podpisy pod petycją w sprawie uwolnienia Sawczenko. Dzisiaj dokument złożono w kancelarii prezydenta. Dziennikarka Zoja Swietowa napisała: „O godzinie 13.30 odnieśliśmy tekst petycji podpisany przez 11 509 osób do kancelarii prezydenta. Dziewczyna w okienku, która przyjmuje listy do prezydenta, była surowa. Numeru nie nadano, dostaliśmy spis telefonów, możemy tam dzwonić, by dowiadywać się, jaki numer nadano naszej petycji. Ciekawe, kiedy ktoś przeczyta nasz list i pozna nazwiska ludzi, którzy go podpisali. Czy Nadija Sawczenko nadal będzie głodować? Czy będzie jeszcze żyć? Czy może będzie już na wolności? […] Ci, którzy nie podpisują listów do Putina, uważają, że takie pisanie jest bez sensu. Bo czy jest sens apelować do władz o miłosierdzie, skoro władza o miłosierdziu zapomniała. […] Konstytucja daje prezydentowi prawo łaski. Przypomnieliśmy mu o tym. To wszystko. Jeśli nas nie usłyszy, to też jego prawo. A Nadija Sawczenko może umrzeć. O tym też mu napisaliśmy”.

W 2014 roku prezydent Putin dwukrotnie skorzystał z prawa łaski, w 2013 podpisał pięć dekretów o ułaskawieniu, wśród zwolnionych z więzienia był eksszef Jukosu Michaił Chodorkowski.