Archiwum autora: annalabuszewska

Pada „Deszcz”

Telewizja „Deszcz” (Dożd’, tvrain.ru), dostępna w Internecie i niektórych sieciach kablowych, wypełnia maleńką niszę pozostawioną łaskawie w eterze po protestach w 2012 roku. To swego rodzaju wentyl. „Deszcz” różni się od centralnych kanałów obsługujących interesy władzy. Wiele miejsca w swoich programach poświęca opozycji, korupcji i innym gorącym tematom politycznym i społecznym, których unikają wielkie stacje. Przed kamerami „Deszczu” wypowiadają się politycy i eksperci, których do centralnych stacji nikt nie zaprasza.
26 stycznia podczas programu poświęconego 70. rocznicy zakończenia blokady Leningradu przeprowadzono sondę – widzom zadano pytanie: „Czy należało poddać Leningrad, aby uratować setki tysięcy ofiar?”. 54 procent uczestników sondy odpowiedziało twierdząco. Dla przypomnienia: podczas trwającej 28 miesięcy – od września 1941 do stycznia 1944 – w mieście odciętym od komunikacji zmarło z głodu (97% ofiar), zimna, chorób, zginęło od bomb, ostrzału i pożarów od kilkuset tysięcy do półtora miliona mieszkańców (przed wojną Leningrad liczył około 3 mln). W powojennej oficjalnej narracji eksponowano bezprzykładne bohaterstwo mieszkańców. Leningrad otrzymał tytuł „miasta bohatera”. Natomiast starannie wyciszano tematy kontrowersyjne, jak choćby wzmiankowana w pytaniu sondażowym sensowność utrzymywania miasta w stanie oblężenia, co skazywało mieszkańców na życie i śmierć w straszliwych warunkach.
I oto teraz pytanie o sens poddania miasta stało się przyczyną nagonki na „Deszcz”. Autorom programu zarzucono kalanie pamięci ofiar. Kierownictwo stacji przyznało, że faktycznie pytanie było sformułowane niefortunnie, przeprosiło za ten nietakt i usunęło ze strony internetowej wzmianki o sondzie. Krytycy stacji jednak się nie uspokoili i wzywają do zamknięcia „Deszczu”. Prokuratura przystąpiła dziś do postępowania wyjaśniającego, czy doszło do obrazy patriotycznych uczuć obrońców Leningradu.
W Rosji od jakiegoś czasu trwają zabiegi o usankcjonowanie jednej wersji historii – patetycznej, chwalebnej, niedopuszczającej mówienia o błędach, gloryfikującej bohaterstwo żołnierzy/obywateli radzieckich/rosyjskich bez wspominania o ciemnych stronach przeszłości. Deputowana Irina Jarowaja kilka miesięcy temu wniosła pod obrady Dumy projekt ustawy przewidującej odpowiedzialność karną za gloryfikację faszyzmu i rozpowszechnianie „kłamliwych informacji o działalności armii krajów koalicji antyhitlerowskiej w czasie II wojny światowej”. Nie bardzo wiadomo, co to opływowe sformułowanie ze sobą niesie. Komentatorzy zrecenzowali dokument tak: „na trzy lata za wybielanie faszystów i oczernianie Armii Czerwonej”. Ustawa utknęła na razie w kołach zębatych machiny biurokratycznej.
Trwają też prace nad jednym obowiązującym podręcznikiem historii. „To czysto totalitarna metoda. Takie podręczniki powstają w krajach, w których władze i obsługujące je kręgi intelektualne troszczą się nie o to, by młody człowiek zdobył wiedzę i odpowiednie nawyki, a wyłącznie o propagandę i indoktrynację” – napisała Irina Karacuba w „Jeżedniewnym Żurnale”.
Ale wróćmy do telewizji „Deszcz” i jej obecnych kłopotów. Jak przypomina Jurij Bogomołow, początkowo władze nie były zaniepokojone istnieniem samodzielnej stacji. „Pozwalają sobie na wolnomyślicielstwo? Niech sobie pozwalają – w końcu, kto ich tam ogląda?” – władze początkowo patrzyły na „Deszcz” przez palce. Ale z czasem telewizja zyskiwała coraz liczniejszą widownię. „Ostatnią kroplą było to, że stacja prowadziła bezpośrednie transmisje z kijowskiego Majdanu”, łamiąc tym samym monopol centralnych stacji na „kartinku” z Ukrainy. Oficjalna propaganda twierdziła, że na Majdanie są sami radykałowie, nacjonaliści, banderowcy, antysemici (Radio Swoboda kilka dni temu sporządziło wykaz słów, jakimi rosyjskie telewizje opisują uczestników protestu), a „Deszcz” pokazywał po prostu Majdan – ze wszystkim, co się tam dzieje.
Niefortunna sonda o blokadzie Leningradu była zapewne pretekstem do szykowanego ataku na „Deszcz”.
A teraz jeszcze kilka słów o samym pytaniu i o wyniku sondy. Andriej Archangielski (Colta.ru) stwierdził: „Ten wynik głosowania to typowa reakcja współczesnego człowieka. To przecież nie świadectwo niepamięci czy pogardy dla heroizmu. To zwykłe niezrozumienie. Naturalne. Głosują normalni ludzie, którzy uważają, że lepiej się dogadać, poszukać kompromisu, oni myślą w kategoriach czasów pokoju. I właśnie to myślenie, ta pokojowa etyka jest [z punktu widzenia tej wojennej etyki] niewybaczalna. Niewybaczalna jest sama próba podania w wątpliwość, czy wszystkie ofiary były potrzebne. Z punktu widzenia państwa to zamach na jego fundamenty. […] W Rosji nie dopracowaliśmy się etyki czasów pokoju, cały czas wszystko mierzymy kategoriami wojennymi. Wojna pozostaje jedyną etyką i powstaje wrażenie, że jeśli tego tematu się zakaże, jeśli zakaże się myślenia, wątpienia, jeśli zrobi się jeden podręcznik, to wszystko pozostanie na miejscu”. Wszelkie wątpliwości stają się kwestią polityczną. „Państwo najechało na „Deszcz” nie z powodu wojny, a dlatego że pokazywał Majdan i w ogóle dlatego, że takie zjawisko jak „Deszcz” w ogóle nie powinno istnieć”.

Stare niedobre małżeństwo

W Brukseli wiało dziś chłodem. Z obu stron – i unijnych oficjeli, i goszczącego z niezbyt chcianą wizytą Władimira Putina. Po rosyjsko-unijnym szczycie niewiele sobie obiecywano. I rzeczywiście: żadnego przełomu ani nawet sygnału o zbliżeniu w którejkolwiek z ważnych spraw nie stwierdzono. Szczyt zwykle trwa dwa dni. Jest czas na przyjemną kolację z wyszukanym menu, podczas której prezydent Rosji ma okazję pogwarzyć mniej zobowiązująco z europejskimi partnerami, i czas na oficjalne rozmowy w węższych i szerszych formatach, podczas których od dawna przelewa się z pustego w próżne, międli bezowocnie problemy nie do rozstrzygnięcia i podpisuje – albo nie – okrąglutki komunikat o rezultatach wzmiankowanego przelewania.
Tym razem obie strony zaoszczędziły na wykwintnej kolacji. Szczyt skrócono do jednego dnia, a właściwie dwóch rozmów – w wąskim trzyosobowych gronie (Putin, Van Rompuy, Barroso) i szerszym, z ministrami i doradcami ds. polityki zagranicznej i gospodarki.
Uwaga obserwatorów skupiona była na kwestii ukraińskiej. Ciekawy dwugłos doszedł uszu tych, którzy jeszcze nie posnęli z nudów w oczekiwaniu na wyniki rozmów: na konferencji prasowej po rozmowach prezydent Putin oświadczył, że niezależnie od tego, czy rząd na Ukrainie się zmieni, czy nie – obiecanego 15-miliardowego kredytu Moskwa nie cofnie ani nie zmieni zobowiązań dotyczących cen na gaz: „to pomoc dla ludzi, a nie władz”. Natomiast towarzyszący mu wicepremier Szuwałow zaznaczył, że wszystko będzie zależało od tego, jaki kurs nowy ukraiński rząd obierze. Ani prezydent Putin, ani wicepremier Szuwałow nie uściślili, co będzie z tym miliardowym świecidełkiem, jeśli zmieni się ukraiński prezydent.
Władimir Putin, który przez długi czas nie zabierał głosu w sprawie wydarzeń na Ukrainie, zapewnił, że Rosja nie będzie mieszać się w wewnętrzne sprawy sąsiada. Natomiast będzie omawiać z Unią perspektywy Partnerstwa Wschodniego. Choć Moskwa przecież do Partnerstwa nie należy i – oczywiście tak samo jak w przypadku Ukrainy, tak i w przypadku innych państw objętych programami Partnerstwa – nie miesza się w ich wewnętrzne sprawy.
Nie udało się też nic konkretnego ustalić w kwestii kontrowersji dotyczących Gazpromu i trzeciego pakietu energetycznego. Moskwa pozostaje przy swoim krytycznym stanowisku i nie wyobraża sobie złamania monopolu i monolitu Gazpromu. I nadal nie rozumie, dlaczego Unia kręci nosem nad obchodzeniem postanowień pakietu przy gazociągu South Stream.
Mają zostać przyspieszone prace nad bazową umową Rosja-UE. W czerwcu ma się odbyć spotkanie w Soczi. I wtedy… Nie, nie należy się spodziewać, że nastąpi eksplozja miłości i wzajemnego zrozumienia. Rosja i Unia, choć podkreślają, jak bardzo są sobie drogie, bliskie i wzajemnie się rozumiejące, patrzą na siebie z rosnącą nieufnością. W będącym ostatnio w Rosji w modzie dewocyjnym moralizowaniu Zachód przedstawiany jest jako diabeł wcielony, rozsadnik zboczeń, depczący wartości i prawa człowieka, propagujący rozwiązłość i tęczowe małżeństwa, z których nie ma dzieci itd. Ale z drugiej strony Moskwa i Bruksela żyć bez siebie nie mogą. Takie stare niedobre małżeństwo.

Wysocki na Majdanie

Dwa dni temu były 76. urodziny Władimira Wysockiego. Ciągle słuchany, ciągle aktualny. I to jak.
Aktywiści kijowskiego Majdanu zamieścili na You tube składankę wstrząsających i pięknych zdjęć z protestu i oprawili to muzycznie „Balladą o walce” Wysockiego. Twórcy klipu (Ałła Demura) zadedykowali go „tym, którzy zginęli za naszą wolność. Dziękujemy fotoreporterom za odwagę. Dziękujemy Wysockiemu za geniusz i aktualność. Dziękujemy tym, którzy walczą”.

Film można, nawet trzeba, obejrzeć tu: http://rus.newsru.ua/data/video/4643.html

W tłumaczeniu Marleny Zimnej po polsku to brzmi tak:

W zgiełku modlitw wieczornych, gdzie kłębił się dym
Nie z wojennej pożogi, lecz z ognisk i świec,
Żyły dzieci, co w bitwach pragnęły wieść prym
I tajemnic z ksiąg starych nie zdradzać i strzec.

Dzieciom zawsze się marzy
Dorosłość i fart.
Nasze bójki, urazy
Przesłaniały nam świat.
Potem mamy zszywały
Płaszcz, co w bójkach się darł,
A nas książek regały
W nową zwały już dal.

Chłonęliśmy lekturę łapczywie, bark w bark,
W dołku kłuło nas słodko od magii tych zdań,
I kręciło się w głowie od przygód i walk,
Co na stronach pożółkłych opisał ktoś nam.

Nie znał wojen nikt z nas,
Ale wciąż nam się śnił
Trębacz grzmiący: „Już czas!”
Dzwonnik, co trwogę bił.
Krok rycerzy, gdy szyk
Ich wyruszał na szlak,
Zgiełk natarcia i zgrzyt
Kół armatnich i szpad.

A w dymiących się kotłach dawnych wojen i burz
Tyle strawy dla mózgów dziecięcych i dróg.
Takie role, jak zdrajca, i Judasz, i tchórz
W świecie zabaw niewinnych odtwarzać miał wróg.

A co do nas, to nam
Nakazano wziąć miecz,
I honoru strzec dam,
I miłować je też.
Każdy z nas święcie wierzył,
I zapewniał co rusz:
Role dzielnych rycerzy
Będą nasze. I już!

Nie uciekniesz na dobre w świat marzeń i snów,
Krótko trwają zabawy, więc nisko się skłoń,
Gdy na polu bitewnym się znajdziesz, bez słów
Z martwych dłoni rycerza do ręki chwyć broń.

Jeszcze ciepły weź miecz
I przekonaj się sam,
Czy pokonasz nim śmierć,
I czy chroni od ran.
Czyś bohater, czy tchórz,
I czy sprzyja ci los,
Czy gdy dobył ktoś nóż,
W gardle uwiązł ci głos…

Gdy przyjaciel twój padnie, a ty, tłumiąc łzy,
Tak z rozpaczy zapragniesz jak wilk ranny wyć,
Kiedy uznasz, że byłoby lepiej, byś ty
Leżał w boju zabity, by druh twój mógł żyć.

Wnet zrozumiesz, że chcą,
By przyłbicy ich strzec
Kłamstwo, podłość i zło,
Spustoszenie i śmierć.
Kłamstwo, podłość i zło
Wyszczerzyły swe kły,
A za nimi już są
Tylko groby i łzy.

Jeśli miecz twego ojca torował ci szlak,
Ten, coś wziął z jego ręki, gdy on w boju padł,
Jeśli w boju zwycięstwa poznałeś już smak,
To na dobre ci wyszła lektura sprzed lat.

Gdy z talerza żeś jadł,
A nie z noża. Gdyś stał
Z boku, kiedy druh padł,
Brat do boju się rwał.
Gdy bezkarnie cię lżył,
Łotr i zdrajca co sił,
Próżny żywot twój był,
Próżno żywot twój był.

Doktryna Putina na Majdanie

Miał być już spokój z tą Ukrainą, przecież zaraz igrzyska w Soczi. Przecież Moskwa ułożyła się z prezydentem Janukowyczem. Rzuciła mu pełne kolców koło ratunkowe: wyłożyła 15 miliardów dolarów na/za zmianę kursu z europejskiego na rosyjski, obniżyła ceny gazu, pogłaskała po szerokim ramieniu. To oczywiście nie było żadne mieszanie się w politykę Ukrainy, tylko bratnia pomoc.
Ale spokoju nie ma. Ludzie na Majdanie stoją już dwa miesiące. Mówią: sprzedajna władza – albo jeszcze dobitniej banda – het’. Po przyjęciu przez Radę Najwyższą 16 stycznia drakońskich ustaw a la russe ograniczających prawo do zgromadzeń, wolność słowa i działalność NGO sytuacja zaczęła rozwijać się wedle nowego, radykalnego scenariusza. Ludzie na Majdanie już nie tylko stoją – przeszli do aktywnych działań ulicznych.
„Szkoda, że Rosjanie trzymają się na dystans, nie wspierają naszych dążeń wolnościowych. To nas od siebie oddali” – skarży się mocno zaangażowana w protest na Majdanie piosenkarka Rusłana.
O tym, jak przedstawiana jest sytuacja na Ukrainie w rosyjskiej przestrzeni medialnej, pisałam kilka dni temu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/01/22/co-bedzie-z-pomylka-stalina/. Dziś kilka uzupełnień.
Moskiewski politolog Kiriłł Rogow w „Nowej Gazecie” zwraca uwagę na pewien ciekawy aspekt. „Zdaje się, że na Kremlu zacierają ręce [wobec zaostrzenia sytuacji na Ukrainie], a oficjalne rosyjskie media na różne sposoby ucierają jedną myśl: zobaczcie, do czego prowadzi pokojowy protest. Niezależnie od tego, na ile Kreml bezpośrednio czy niebezpośrednio bierze udział w wypracowywaniu taktyki postępowania Janukowycza wobec kijowskich demonstrantów, w historii tego konfliktu doskonale widać główne idee doktryny Putina. Gdy zaczęły się protesty przeciwko niepodpisaniu przez Janukowycza porozumienia z UE, prezydent całkowicie je zignorował. Podpisując porozumienia z Putinem, nawet powiedział coś takiego: a Majdan niech sobie stoi, choćby i do wiosny. Pokojowy protest nie ma jednak żadnych instrumentów, aby wpłynąć na sytuację – konflikt na tym etapie rozgrywa się wyłącznie w sferze moralno-politycznej. Jeżeli zignoruje się możliwość prowadzenia dialogu tym językiem, to energia protestu dosyć szybko znajduje się w ślepej uliczce. Aby podtrzymać protest, potrzebna jest eskalacja, w przeciwnym razie ludzie rozchodzą się po domach, mocno sfrustrowani, czują się, jakby ich ktoś opluł. Natomiast aby zahamować eskalację, potrzebne jest zastraszenie. I trzeci element strategii: przyjęcie ustaw, które znacząco ograniczają prawa obywateli do wyrażania protestu i rozszerzają prawa władz do stosowania siły wobec protestujących. Wszystkie te etapy przeszliśmy w Rosji: ignorowanie protestów, demonstracja siły ze strony władz, wprowadzenie przepisów ograniczających prawa obywatelskie i dające władzom szersze uprawnienia do stosowania siły. To kremlowskie know-how, które pozwoliło Putinowi poradzić sobie z falą protestów na przełomie roku 2011 i 2012”. I zadziałało. Protesty ucichły. Znamiennym kontrapunktem wydarzeń na Ukrainie jest zbliżający się do finału długi proces uczestników demonstracji 6 maja 2012 roku, zwanych „więźniami placu Błotnego”. Wtedy odbył się pokojowy protest uliczny w przeddzień inauguracji najnowszej kadencji prezydenta Putina. Doszło do szarpaniny (nie płonęły barykady, demonstranci nie rzucali koktajlami Mołotowa, nie przewracali autobusów), według wielu świadków – sprowokowanej przez policję. Zatrzymano kilkanaście osób, są sądzone, kilka osób już dostało za tę szarpaninę realne kilkuletnie wyroki (wybiórcza „sprawiedliwość” w celu zastraszenia). A teraz kolejna grupa – prokurator zażądał dla nich kary sześciu lat pozbawienia wolności. Sześciu lat. I co? I nic. Czy ktoś staje w ich obronie, organizuje protesty? Pojedynczy blogerzy wyrażają przerażenie i trwogę. Relacje z procesu zamieszcza „Nowaja Gazieta”. Na ulicach Moskwy nie zbiera się tłum, by wydrzeć „błotnych więźniów” z łap ślepej i głuchej Temidy.
Doktryna Putina sprawdziła się na placu Błotnym dwa lata temu w Moskwie. Ale czy sprawdzi się na ulicach Kijowa?
Wiele jest w komentarzach na temat Ukrainy domysłów, czy długa ręka Kremla jest wystarczająco długa, by faktycznie mieszać w kijowskim kotle. Znający kuchnię komentatorzy wskazują, że szarą eminencją podpowiadającą Kremlowi, co czynić, jest nadal Wiktor Medwedczuk, lider prorosyjskiej partii Ukraiński Wybór (nie jest popularna), dawny potężny szef administracji prezydenta Kuczmy. Jest faktycznie bliskim znajomym Putina (są kumami – Putin trzymał do chrztu latorośl Medwedczuka). Ale jego pomysły na rozegranie strategicznej gry „Ukraina” jakoś się do tej pory nie udawały. Julia Łatynina w ostatniej audycji w „Echu Moskwy” rozrzedziła nieco powietrze wokół złowrogiego intryganta, jej zdaniem akcje Medwedczuka na Kremlu mocno spadły po tym, jak wsadził na minę rosyjskich bankierów w nieudanej operacji z bankiem Prominwest (ludzie Putina mieli mocno przy tym umoczyć).
Na zakończenie krótki przegląd co bardziej celnych stwierdzeń z frontu wojny informacyjnej – tych rosyjskich politologów i dziennikarzy, którzy zakotwiczyli po kremlowskiej stronie mocy. Aleksiej Muchin próbuje przekonywać, że „gdyby coś podobnego [jak w Kijowie] zaczęło dziać się w Rosji, to sytuacja szybko zostałaby uregulowana. Po pierwsze, nasze władze potrafią znajdować konsensus – określone grupy społeczne, wypowiadając się, obniżają napięcie. Po drugie, praktyka masowego wsparcia decyzji władz, pamiętacie Pokłonną Górę? [chodzi o oficjalnie organizowane wiece popierające Putina w czasie, gdy trwały antyputinowskie protesty na ulicach; na Pokłonną zwożono uczestników autobusami z zakładów pracy, sprawdzano listy obecności]. Wreszcie, jest efektywnie działający OMON, który potrafi załatwić podobne problemy”. No tak, to nie to samo co płochliwy Berkut.
Jeszcze dalej pojechał szef Centrum Badań Ekonomicznych Instytutu Globalizacji Wasilij Kołtaszow. Jego artykuły można poczytać w portalu Wzglad. „Unia Europejska jest w nasze dni więzieniem narodów. Tylko są w nim cele o różnym poziomie komfortu” – pisze Kołtaszow. Nie ma się więc po co do tego więzienia, zwłaszcza Ukrainie, spieszyć, nieprawdaż?
Zasłużony weteran prasowego frontu Witalij Trietjakow (http://v-tretyakov.livejournal.com/1082726.html) przestrzega: „Rosja uprzedza, że sięgnie po wszystkie dostępne metody i środki w obronie praw – historycznych i prawnych – rosyjskich obywateli i całego rosyjskiego narodu Ukrainy [tak w oryginale], a także ich zdrowia i życia, jeżeli w rezultacie przewrotu państwowego, bezprawnego zawłaszczenia władzy […] dojdą na Ukrainie do władzy przedstawiciele szowinistycznych, antyrosyjskich, skrajnie prawicowych sił”. A w jednym z ostatnich wpisów w blogu podrzuca nowy pomysł: Jak Janukowycz zrobi Jaceniuka premierem, to Rosja powinna odebrać swoje 15 mld.
Te 15 mld niepokoi wielu. Komentatorzy pytają na wyprzódki: a co, jeśli Janukowycz upadnie, to czy jego następcy powinniśmy też dać kaskę. Stanisław Biełkowski radzi, żeby się pożegnać z tą kwotą, bo nikt w Kijowie nie zamierza jej zwracać. To ciekawa dyskusja, bo zdaje się, że tych pieniędzy jeszcze nikt nie widział. Kiedy podpisywano porozumienia Putin-Janukowycz, była mowa o tym, że Moskwa obwarowuje to szeregiem warunków, to po pierwsze, a po drugie będzie wydzielać w transzach. Trudno powiedzieć, czy komunikat ten miał uspokoić rosyjskich krytyków porozumień, którzy podnosili, że Putin dał taką kasę Janukowyczowi, a to pieniądze rosyjskich emerytów, których nikt nie pytał itd.
Sam prezydent Putin na razie osobiście się nie wypowiadał na temat ostatnich wydarzeń na Ukrainie. Ustami swojego rzecznika kilka dni temu przypomniał tylko obowiązującą kremlowską mantrę: o niedopuszczalności ingerencji z zewnątrz, o obserwowaniu wydarzeń na Ukrainie „z bólem”, jako że dotyczy to bratniego narodu.

Co będzie z „pomyłką Stalina”?

Kijowski Majdan i to, co się tam dzieje, nie schodzi z pierwszych stron rosyjskich gazet, zaprząta też uwagę rosyjskich polityków.
Dziś Duma Państwowa przyjęła uchwałę o wydarzeniach na Ukrainie. Zdaniem rosyjskich deputowanych odpowiedzialność za radykalizację protestu ponosi opozycja oraz wspierający ją politycy z Zachodu, którzy bezpardonowo wtrącają się w wewnętrzne sprawy suwerennego kraju. Duma wyraziła natomiast pełne poparcie dla działań rosyjskich władz wspierających Ukrainę – udzielenie kredytu, obniżenie cen gazu.
Jedyną frakcją, która nie podniosła ręki za uchwałą, była LDPR Władimira Żyrinowskiego. Dlaczego? Bo LDPR nie popiera wydawania pieniędzy z rosyjskiego budżetu na wspieranie zagranicy, choćby tak bliskiej jak Ukraina. Żyrinowski w wypowiedzi dla mediów nazwał Ukrainę „pomyłką Stalina”. Jego zdaniem regiony wschodnie powinny zostać w 1945 r. wcielone do Rosji, a zachodnie stać się ukraińską republiką radziecką ze stolicą we Lwowie.
Pisarz Eduard Limonow z kolei na stronie gazety „Izwiestia” wzywał do aresztowania przywódców opozycji, gdyż „stali się przestępcami”. Jego zdaniem, nic złego się nie stanie, jeżeli Ukraina rozpadnie się na lewobrzeżną i prawobrzeżną.
Oficjalne czynniki rosyjskie mówią jednym głosem. Te same stwierdzenia, które przyklepała Duma, padają z ust przedstawicieli rosyjskiego MSZ. I minister, i wiceministrowie, a także do kompletu szef komisji spraw międzynarodowych Dumy mówią o ingerencji Zachodu w sprawy ukraińskie. Minister Ławrow wyraził też gotowość pośredniczenia w uregulowaniu ukraińskiego sporu. O ile Rosja zostanie o to poproszona. Na razie taka prośba z Kijowa nie nadeszła.
Rosyjska telewizja informacyjna Rossija 24 na bieżąco pokazuje relację z Kijowa. Nie tylko w reportażach tej telewizji, ale także w innych mediach podkreślane jest to, że sytuacja na Majdanie wymknęła się spod kontroli, że nastroje się zradykalizowały, że na ulicach Kijowa rządzą nacjonaliści, że protest staje się coraz bardziej agresywny, że Zachód miesza, że liderzy Majdanu stracili autorytet. Opowiadanie o anarchii i agresji uczestników Majdanu obliczone jest zapewne na to, by w widzach/czytelnikach nie zakiełkowała sympatia dla manifestujących. A ona ewidentnie wcześniej kiełkowała, np. w blogosferze – rosyjscy entuzjaści, popierający proeuropejskie dążenia Ukrainy, jeździli na Majdan i zachwycali się atmosferą, solidarnością, Rusłaną śpiewającą hymn. „Dlaczego u nas to niemożliwe?” – zastanawiali się. Teraz Majdan został przesłonięty przez wydarzenia na ulicy Hruszewskiego.
Co ciekawe, sprawa ofiar śmiertelnych Majdanu nie jest przez rosyjskie media eksponowana. Zauważyli to i skomentowali jedynie nieliczni (m.in. Anton Oriech na blogu napisał: „Do dzisiejszego ranka można było opowiadać sobie wesołe kalambury o katapulcie, można było śmiać się ze słowa „tituszka” […], ale wesołe hasła i śmieszne fotki stają się na nie miejscu, kiedy zaczynają ginąć ludzie. […] Jak tylko pojawiają się ofiary, pojawiają się i zabójcy”).
W rosyjskim oficjalnym przekazie medialnym, szczególnie w komentarzach pojawiają się też rozważania, czy możliwy jest wariant siłowy zakończenia protestu (rozjechanie Majdanu przez siły porządkowe, mimo oporu) oraz czy na Ukrainie dojdzie do wojny domowej. Dziś trudno prognozować rozwój sytuacji na Ukrainie – dynamika wydarzeń jest niesamowita. Można się natomiast zastanowić, dlaczego opinia publiczna w Rosji jest urabiana przez media w taki sposób, by z akceptacją powitać ewentualne siłowe rozwiązania na Ukrainie. Zdaniem wielu ekspertów, gdyby ukraiński prezydent poszedł na takie rozwiązanie, znalazłby się w międzynarodowej izolacji i musiałby się pocieszać w siostrzanych ramionach Rosji. Osłabiony w ten sposób Janukowycz miałby bardzo ograniczone pole manewru w grach z Rosją, musiałby przyjąć jej warunki.
Obecnie na Majdanie znów stoi nieprzebrany tłum, w pobliżu płoną zwały opon, z trybuny liderzy opozycji składają sprawozdanie ze spotkania z Janukowyczem. „Władza przekroczyła czerwoną linię, zginęli ludzie”, mówią, „Władza kompletnie nic nie rozumie, ma za nic obywateli, ma za nic ofiary”. Choć dziś Dzień Jedności Ukrainy, do porozumienia daleko.

Ansar al-Sunnah grozi Soczi

Ugrupowanie – a może tylko mała grupka, która przedstawia się jako Ansar al-Sunnah – wzięło na siebie odpowiedzialność za zorganizowanie grudniowych zamachów w Wołgogradzie. Nie Doku Umarow, który żyje lub nie żyje (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/01/18/smierc-po-raz-osmy/).
Wiadomość obiegła światowe media, większość skojarzyła zamachowców z iracką jaczejką Al-Kaidy o tej samej nazwie; agencje powtarzały jedna za drugą, że chodzi o międzynarodówkę islamistyczną z Iraku. Ale obejrzenie zamieszczonego przez Ansar al-Sunnah na Youtube filmiku wskazuje na inny adres zamachowców: Dagestan. A więc rosyjski Kaukaz Północny. To stąd mieli się wywodzić członkowie grupy, przedstawieni w materiale jako Sulejman i Adburahman – zamachowcy samobójcy, którzy detonowali ładunki w Wołgogradzie (na filmie widać, jak przygotowują w domowych warunkach bomby, oklejają się nimi itp.). Według Radia Swoboda, dagestańska grupka Ansar al-Sunnah została powołana w ramach Imaratu Kaukaz specjalnie, by przygotowywać zamachy w Rosji. Filmik zawiera też zapowiedź przeprowadzenia zamachu podczas igrzysk olimpijskich w Soczi.
Andriej Sołdatow, który specjalizuje się w tematyce służb specjalnych, twierdzi, że islamistyczne ugrupowania często używają tych samych nazw. Słowo „ansar” ma w nazwie wiele z nich (to „pomocnicy”, tak nazywano mieszkańców Mediny, którzy udzielili schronienia Prorokowi po jego ucieczce z Mekki). Jego zdaniem, autorzy zamachu w Wołgogradzie nie mają nic wspólnego z Irakiem. Materiał filmowy zamieszczony na Youtube ma napisy w języku rosyjskim. Zawiera pogróżki pod adresem mieszkańców Rosji. Obliczony jest zatem na „rynek” rosyjski.
Warto zwrócić uwagę, że żaden z dwóch wymienionych terrorystów-samobójców nie jest konwertytą Pawłem Pieczonkinem, któremu śledztwo przypisywało dokonanie zamachu na dworcu w Wołgogradzie. Ciekawe, co się teraz dzieje z rzeczonym Pieczonkinem.
Wszystkie te hipotezy dotyczące zamachów, terrorystów, Imaratu trudno jednoznacznie zweryfikować. Poruszamy się więc po grząskim gruncie domysłów i sprzecznych sygnałów. Jeżeli faktycznie dwaj panowie z Dagestanu prezentujący się na filmie z Youtube na tle flagi z groźnym napisem dokonali zamachów w Wołgogradzie, a Doku Umarow – ani jego następca, jeśli sam emir faktycznie nie żyje – nie poświadczył tego osobiście, to może być to potwierdzeniem tezy o rozproszeniu radykałów, którzy nie stanowią zwartej organizacji, a związani są ze sobą luźno, symbolicznie. Namierzenie pojedynczych fanatyków, którzy pragną wysadzić się w miejscu publicznym „gdzieś w Rosji”, jest szalenie trudne, wydaje się wręcz niemożliwe.
Nadal nic pewnego pod oliwkami. A w Dagestanie kolejna operacja specjalna, kolejne walki, kolejne ofiary. Suchy komunikat agencyjny brzmi: „w trakcie operacji zneutralizowano trzech bojowników”.

Śmierć po raz ósmy

W Czeczenii znowu chodzą słuchy, że Doku Umarow, samozwańczy emir Kaukazu, przywódca islamskiego radykalnego podziemia walczącego o oderwanie Kaukazu Północnego od Rosji i utworzenie tam państwa wyznaniowego, nie żyje. Pogłoski potwierdził 16 stycznia prezydent republiki Ramzan Kadyrow. O śmierci Umarowa mówił już w połowie grudnia, teraz przedstawił argumenty. Według słów Kadyrowa, Umarow miał być „już dawno temu” zlikwidowany w trakcie jednej z licznych w północnokaukaskich republikach operacji specjalnych, obecnie pozostaje tylko odnaleźć jego ciało. Ponadto Kadyrow powołał się na nagranie rozmowy zwierzchników jaczejek podziemia w Kabardo-Bałkarii i Dagestanie, którzy mieli przez telefon omawiać kwestie schedy po zgonie Umarowa; jeden z nich optował za tym, by miejsce nieżyjącego Umarowa zajął pochodzący w Czeczenii niejaki Asłanbek Wadałow (wyznaczony pono przez samego Umarowa na następcę w wypadku jego śmierci) lub szef dagestańskiego oddziału „emiratu”. Zdaniem Kadyrowa, rozmowy „emirów” to świadectwo, że islamiści zajęci są obecnie dzieleniem stref wpływów w strukturach dowódczych; „olimpiada im nie w głowie, dlatego wszystkie rozmowy o zagrożeniu bezpieczeństwa igrzysk są bezpodstawne” – podsumował.
Podziemie na razie nie zareagowało na słowa Kadyrowa. Cytowane przez agencje informacyjne źródła w rosyjskich służbach specjalnych nie potwierdzają enuncjacji Kadyrowa.
Oświadczenie Kadyrowa to ósmy komunikat o śmierci Umarowa. Poprzednie wiadomości okazywały się mocno przesadzone: Umarow zmartwychwstawał, publikował w internecie apele do walki, brał na siebie odpowiedzialność za kolejne ataki terrorystyczne itd. (m.in. za wysadzenie „Newskiego Expressu”, zamach na lotnisku Domodiedowo w Moskwie, natomiast za przypisywane mu zamachy w Wołgogradzie z końca grudnia odpowiedzialności nie wziął). Ostatnie wezwanie, znane z internetu, pochodzi z lata tego roku, kiedy „emir Kaukazu” wzywał do udaremnienia igrzysk w Soczi.
To ciekawy moment. Kadyrow przedstawia domniemaną śmierć Umarowa jako dowód na to, że igrzyska w Soczi są bezpieczne. Dowód byłby wiarygodny, gdyby „Imarat Kaukaz” (emirat Kaukazu) był zorganizowaną pionowo strukturą, z czytelną hierarchią podległości. Zdaniem ekspertów od Kaukazu jednak radykalne podziemie kaukaskie ma strukturę płynną, rozproszoną, nici łączące poszczególne oddziały i oddziałki są splątane, cienkie, trudne do wychwycenia. Zwierzchnictwo Umarowa nad radykałami jest umowne, symboliczne.
Aleksiej Małaszenko z moskiewskiego Centrum Carnegie napisał, że „prawie wierzy” w śmierć Umarowa: „Dlaczego? – Bo Umarow zrobił swoje, Umarow może odejść. Misja Umarowa była ważna. Po pierwsze dlatego, że jego Imarat Kaukaz przedstawiono (i nadal się przedstawia) jako scentralizowaną strukturę, a jego samego jako niekwestionowanego przywódcę tej struktury. […] Wojna przeciwko Umarowowi podnosi znaczenie siłowików, którzy prowadzą z nim wojnę. Ponadto przypisywano mu zamachy, o których on sam nawet nie wiedział. Po drugie Doku występował z efekciarskimi apelami, które usprawiedliwiały stosowanie wszelkich dostępnych środków walki z terroryzmem. Oświadczenie Umarowa z lipca ub.r. [o atakach na igrzyska] stało się argumentem na rzecz wprowadzenia w Soczi niebywałych restrykcji dotyczących bezpieczeństwa. […] To wyglądało na profesjonalną prowokację. Po trzecie, śmierć Doku przyniosła organizatorom olimpiady niemało korzyści. Proszę zajrzeć do jakiegokolwiek zagranicznego periodyku: wszystkie piszą, jakim szatanem był ten wątły mizerota, stanowiący zdaniem większości zagranicznych dziennikarzy i analityków największe zagrożenie dla hokeistów i turystów. Więc skoro głównego herszta pozbawiono życia, to drodzy goście przybywajcie do Soczi bez strachu. […] Po olimpiadzie Doku może znowu zmartwychwstać”.

Krucjata protodiakona

Andriej Kurajew jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Od dwudziestu lat chętnie występuje w mediach, m.in. w popularnych periodykach przybliża społeczeństwu tradycje związane z prawosławnymi świętami, w telewizyjnych talk-show dyskutuje na tematy teologiczne i nie tylko, wypowiada się na aktualne sporne tematy, często spór świadomie podsycając, często wyrażając opinie niezgodne z oficjalnym stanowiskiem Patriarchatu Moskiewskiego, pisze blog, publikuje książki i artykuły, prowadzi szeroko zakrojoną działalność misyjną. Do niedawna wykładał na Moskiewskiej Akademii Duchownej. Na początku stycznia został z niej usunięty. Formalnie z powodu opuszczania zajęć i „nazbyt przebojowych” wypowiedzi w mediach.
Sam zainteresowany, a także większość komentatorów twierdzi jednak, że to nie zaniedbywanie wykładów ani aktywność w przestrzeni medialnej sprawiły, że stracił posadę. W grudniu ub.r. protodiakon Kurajew opublikował na swoim blogu szczegóły inspekcji protojereja Maksima Kozłowa (nazywanego w Cerkwi poza oczy „Wielki Inkwizytor”) w kazańskim seminarium duchownym. Inspekcję zarządzono w związku ze skargami kleryków, którzy stali się ofiarami molestowania seksualnego ze strony członków władz uczelni. Protojerej Kozłow potwierdził winę prorektora – ihumena Cyryla (Iluchina). Ihumen stracił stanowisko.
Na tym jednak się nie skończyło. Po wyrzuceniu z akademii protodiakon Kurajew dał do zrozumienia, że uważa swoje zwolnienie za odwet „gejowskiego lobby” w Cerkwi. Zaczął umieszczać na blogu kontrowersyjne publikacje dotyczące skandalu obyczajowego w seminarium w Kazaniu i nie tylko tam. Nazywa to „dezynfekcją” Cerkwi. Publikacje te są szeroko cytowane i komentowane w rosyjskiej blogosferze i mediach.
„Seminarium nie przygotowuje do stanu kapłańskiego. Nie daje wiedzy. Za to daje specyficzne pościelowe doświadczenie – pisze bez owijania w bawełnę Andriej Kurajew w blogu. – Przyjęcie do gejowskiej loży następuje już na pierwszym roku. Zwykle do nowego kleryka podchodzi asystent rektora i pyta: jesteś z nami czy przeciwko nam. Bez żadnych konkretów, bez przymuszania. Po prostu opisywane są przywileje, które dostaniesz, jeżeli będziesz z nami”. Bloger twierdzi, że po tych publikacjach zaczęło się do niego zgłaszać wielu ludzi, którzy podczas nauki w seminarium duchownym stali się obiektami zainteresowania duchownych o orientacji homoseksualnej.
Skandaliczne publikacje i wypowiedzi protodiakona uznawane są przez część komentatorów za element wewnętrznej wojny różnych skrzydeł walczących o wpływy w Cerkwi: konserwatywnego i postępowego. Trudno te teorie spiskowe zweryfikować. Oficjalnie Cerkiew nie wypowiada się na ten temat. Dziś prawosławny publicysta Aleksandr Szumski w artykule opublikowanym na stronie „Russkaja Narodnaja Linia” nazwał Andrieja Kurajewa zdrajcą i odszczepieńcem oraz wyraził przypuszczenie, że duchowny ma jakieś „pornozaćmienie” umysłu, a rosyjskie i zagraniczne kręgi liberalne wkrótce uczynią zeń swój sztandar w walce z Cerkwią i obwołają go „Pussy Riot numer dwa” (nawiasem mówiąc Kurajew spotkał się kilka dni temu z uwolnionymi z kolonii karnych uczestniczkami nabożeństwa punkowego w Świątyni Chrystusa Zbawiciela; w przeszłości podczas ich procesu wielokrotnie zabierał publicznie głos, biorąc „Puśki” w obronę).
Natalia Geworkjan w komentarzu dla Radia Swoboda zwraca uwagę na inny aspekt sprawy: „Seks-skandal w seminarium w Kazaniu […] ma miejsce w kraju homofobicznym. Kurajew doskonale o tym wie, jako że sam w niemałym stopniu przyczynił się do tego, aby kraj właśnie takim się stał. Wstrząsające są opowieści seminarzystów. […] Ale ilu z tych, którzy dowiedzieli się o skandalu [w kazańskim seminarium], zastanowi się nad obłudą Cerkwi? O wiele mniej niż tych, którzy jeszcze bardziej będą po tym nienawidzić gejów. Cerkiew przeniesie z jednego seminarium do drugiego winnych [uwodzenia kleryków] wykładowców, ale problem tym samym przecież nie zniknie, Kurajew się wylansuje, a homofobia stanie się jeszcze większa. […] Kurajew to swego rodzaju cerkiewny Snowden i jego działalność wywołuje równie gorące spory jak postępowanie byłego pracownika amerykańskich służb specjalnych”.

Stary Nowy Rok 2014

Między kalendarzem gregoriańskim i juliańskim różnica obecnie wynosi trzynaście dni i tak będzie do 2100 roku (potem różnica zwiększy się do czternastu dni). Państwo rosyjskie od czasów cara Piotra I zaczyna nowy rok – jak w Europie – od stycznia (wcześniej odliczanie nowego roku zaczynało się 1 września, „od stworzenia świata”); od stycznia 1918 roku żyje według kalendarza gregoriańskiego (nowego stylu). Rosyjska Cerkiew używa nadal kalendarza juliańskiego (starego stylu).
W Rosji 13 stycznia obchodzi się – trochę pół żartem, pół serio – tak zwany Stary Nowy Rok, swoisty przeżytek zmiany kalendarza z juliańskiego na gregoriański. Symbolicznie dzień ten kończy okres świąteczny zaczynający się 31 grudnia. W latach ZSRR wiele z tradycji związanych z Nowym Rokiem zostało utraconych. Po rewolucji zaniechano obchodzenia Bożego Narodzenia (według juliańskiego kalendarza przypadającego na 7 stycznia), próbowano oduczyć rządzący proletariat upajania się „opium”, za jaki oficjalnie uznano religię. Tradycję strojenia choinki obwołano „burżuazyjnym przeżytkiem”. Dopiero w 1935 roku partia dała zielone światło: można witać radośnie Nowy Rok. Część wypartych z przestrzeni publicznej tradycji bożonarodzeniowych przywrócono/wprowadzono/przeszczepiono jako tradycje noworoczne. To było święto dla rodziny, która zbierała się przy stole, dzieci mogły się cieszyć choinką i prezentami. Każde dziecko dorastające w latach trzydziestych w Kraju Rad wiedziało, że choinkę dał dzieciom towarzysz Stalin. Dopiero w 1947 r. 1 stycznia stał się dniem wolnym od pracy. Pojawiły się też nowe świeckie-sowieckie tradycje: sałatka Olivier, kremlowskie kuranty oznajmiające północ, nadawane początkowo przez radio, a potem przez telewizję na cały kraj i szampan. Potem powstały noworoczne filmy, które co roku są obowiązkowo tłuczone przez wszystkie telewizje (np. „Ironia sud’by” z Barbarą Brylską, pisałam o tym m.in. tu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2009/12/31/z-biegiem-lat-z-biegiem-dni/).
Ze Starym Nowym Rokiem też związane są stare zwyczaje, które od kilku lat próbuje się w Rosji przypominać. I dzień ten staje się coraz popularniejszym świętem. Odżywają zapomniane tradycje kulinarne. „Małania”, jak nazywa się też nieoficjalnie 13 stycznia (według starego stylu to imieniny Małanii-Melanii), a potem następujący 14 stycznia Wasyl (dzień św. Wasilija) lubią dobrze zjeść: faszerowane karpiki, pieczone prosiaki, fantazyjnie doprawiony drób, bliny, kiełbasy.
To jeszcze jeden miły powód, by życzyć sobie pomyślności, z czego skwapliwie korzystam. Jeszcze raz: wszystkiego najlepszego.

Kalendarz ze Stalinem

Na początku każdego roku powstaje problem, jaki wybrać kalendarz ścienny: pejzaże górskie, pieski, malarstwo włoskie, a może Marilyn Monroe. W zeszłym roku opatrzyły się stare samochody, więc może na ten rok sprawimy sobie sflaczałe zegary Salvadora Dali albo fotki z „Rzymskich wakacji”…
Rosjanie też lubią kalendarze ścienne – i marynistykę Ajwazowskiego, i widokówki starej Moskwy, i z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe. Rekordy popularności swego czasu biły kalendarze z wizerunkiem umiłowanego przywódcy. Studentki dziennikarstwa MGU w 2010 roku przygotowały specjalne wydanie kalendarza erotycznego, w którym popierały Władimira Władimirowicza pełną piersią. Ich koleżanki z wydziału wydały w odpowiedzi protest-kalendarze: sfotografowały się np. z zaklejonymi ustami, by zaprotestować przeciwko kneblowaniu mediów itd.
Wydawnictwo Dostoinstwo (Godność) skutecznie rozszerza paletę kalendarzy: od trzech lat z powodzeniem wydaje biograficzny kalendarz ścienny „Stalin” (http://www.politkniga.ru/product/biograficheskij-kalendar-stalin-na-2013-god/). Na każdej karcie podobizna Ojca Narodów – od czasów seminaryjnej młodości po oficjalne portrety w mundurze generalissimusa – oraz krótka nota, przybliżająca najważniejsze wydarzenia z życia Stalina (http://www.newsru.com/pict/big/1622075.html). Stalin na sprężynce kosztuje jedyne 250 rubli. Można go zamówić przez Internet. „Z dumą przedstawiamy kalendarz ścienny, to doskonały prezent dla weteranów i osób zainteresowanych historią” – zachwalają wydawcy. Przez dwa ostatnie lata nikt jakoś w przestrzeni publicznej nie zwrócił uwagi na ten ponury wyraz chorej miłości do tyrana. W tym roku wybuchł skandal. Wszelako nie chodziło o napiętnowania samego faktu wydawania tego kuriozum, ale o to, że drukiem kalendarza ze Stalinem zajęła się drukarnia… Ławry Troicko-Siergijewskiej, jednego z najważniejszych monasterów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.
Blogosfera w Rosji rozwałkowała temat na cienki placek. „Duchowni mają chyba syndrom sztokholmski: kochają swego prześladowcę” – powtarzano w licznych komentarzach. Rzeczywiście to karkołomna konstrukcja: cerkiewna drukarnia wykonuje usługi na rzecz upamiętnienia prześladowcy i kata Cerkwi i prawosławnego duchowieństwa, człowieka, który nakazał wysadzenie w powietrze Świątyni Chrystusa Zbawiciela w Moskwie.
Dziś pojawiły się wyjaśnienia, że dyrektor drukarni stracił posadę za wykonanie skandalicznego zlecenia.