Archiwum autora: annalabuszewska

Stary Nowy Rok 2014

Między kalendarzem gregoriańskim i juliańskim różnica obecnie wynosi trzynaście dni i tak będzie do 2100 roku (potem różnica zwiększy się do czternastu dni). Państwo rosyjskie od czasów cara Piotra I zaczyna nowy rok – jak w Europie – od stycznia (wcześniej odliczanie nowego roku zaczynało się 1 września, „od stworzenia świata”); od stycznia 1918 roku żyje według kalendarza gregoriańskiego (nowego stylu). Rosyjska Cerkiew używa nadal kalendarza juliańskiego (starego stylu).
W Rosji 13 stycznia obchodzi się – trochę pół żartem, pół serio – tak zwany Stary Nowy Rok, swoisty przeżytek zmiany kalendarza z juliańskiego na gregoriański. Symbolicznie dzień ten kończy okres świąteczny zaczynający się 31 grudnia. W latach ZSRR wiele z tradycji związanych z Nowym Rokiem zostało utraconych. Po rewolucji zaniechano obchodzenia Bożego Narodzenia (według juliańskiego kalendarza przypadającego na 7 stycznia), próbowano oduczyć rządzący proletariat upajania się „opium”, za jaki oficjalnie uznano religię. Tradycję strojenia choinki obwołano „burżuazyjnym przeżytkiem”. Dopiero w 1935 roku partia dała zielone światło: można witać radośnie Nowy Rok. Część wypartych z przestrzeni publicznej tradycji bożonarodzeniowych przywrócono/wprowadzono/przeszczepiono jako tradycje noworoczne. To było święto dla rodziny, która zbierała się przy stole, dzieci mogły się cieszyć choinką i prezentami. Każde dziecko dorastające w latach trzydziestych w Kraju Rad wiedziało, że choinkę dał dzieciom towarzysz Stalin. Dopiero w 1947 r. 1 stycznia stał się dniem wolnym od pracy. Pojawiły się też nowe świeckie-sowieckie tradycje: sałatka Olivier, kremlowskie kuranty oznajmiające północ, nadawane początkowo przez radio, a potem przez telewizję na cały kraj i szampan. Potem powstały noworoczne filmy, które co roku są obowiązkowo tłuczone przez wszystkie telewizje (np. „Ironia sud’by” z Barbarą Brylską, pisałam o tym m.in. tu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2009/12/31/z-biegiem-lat-z-biegiem-dni/).
Ze Starym Nowym Rokiem też związane są stare zwyczaje, które od kilku lat próbuje się w Rosji przypominać. I dzień ten staje się coraz popularniejszym świętem. Odżywają zapomniane tradycje kulinarne. „Małania”, jak nazywa się też nieoficjalnie 13 stycznia (według starego stylu to imieniny Małanii-Melanii), a potem następujący 14 stycznia Wasyl (dzień św. Wasilija) lubią dobrze zjeść: faszerowane karpiki, pieczone prosiaki, fantazyjnie doprawiony drób, bliny, kiełbasy.
To jeszcze jeden miły powód, by życzyć sobie pomyślności, z czego skwapliwie korzystam. Jeszcze raz: wszystkiego najlepszego.

Kalendarz ze Stalinem

Na początku każdego roku powstaje problem, jaki wybrać kalendarz ścienny: pejzaże górskie, pieski, malarstwo włoskie, a może Marilyn Monroe. W zeszłym roku opatrzyły się stare samochody, więc może na ten rok sprawimy sobie sflaczałe zegary Salvadora Dali albo fotki z „Rzymskich wakacji”…
Rosjanie też lubią kalendarze ścienne – i marynistykę Ajwazowskiego, i widokówki starej Moskwy, i z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe. Rekordy popularności swego czasu biły kalendarze z wizerunkiem umiłowanego przywódcy. Studentki dziennikarstwa MGU w 2010 roku przygotowały specjalne wydanie kalendarza erotycznego, w którym popierały Władimira Władimirowicza pełną piersią. Ich koleżanki z wydziału wydały w odpowiedzi protest-kalendarze: sfotografowały się np. z zaklejonymi ustami, by zaprotestować przeciwko kneblowaniu mediów itd.
Wydawnictwo Dostoinstwo (Godność) skutecznie rozszerza paletę kalendarzy: od trzech lat z powodzeniem wydaje biograficzny kalendarz ścienny „Stalin” (http://www.politkniga.ru/product/biograficheskij-kalendar-stalin-na-2013-god/). Na każdej karcie podobizna Ojca Narodów – od czasów seminaryjnej młodości po oficjalne portrety w mundurze generalissimusa – oraz krótka nota, przybliżająca najważniejsze wydarzenia z życia Stalina (http://www.newsru.com/pict/big/1622075.html). Stalin na sprężynce kosztuje jedyne 250 rubli. Można go zamówić przez Internet. „Z dumą przedstawiamy kalendarz ścienny, to doskonały prezent dla weteranów i osób zainteresowanych historią” – zachwalają wydawcy. Przez dwa ostatnie lata nikt jakoś w przestrzeni publicznej nie zwrócił uwagi na ten ponury wyraz chorej miłości do tyrana. W tym roku wybuchł skandal. Wszelako nie chodziło o napiętnowania samego faktu wydawania tego kuriozum, ale o to, że drukiem kalendarza ze Stalinem zajęła się drukarnia… Ławry Troicko-Siergijewskiej, jednego z najważniejszych monasterów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.
Blogosfera w Rosji rozwałkowała temat na cienki placek. „Duchowni mają chyba syndrom sztokholmski: kochają swego prześladowcę” – powtarzano w licznych komentarzach. Rzeczywiście to karkołomna konstrukcja: cerkiewna drukarnia wykonuje usługi na rzecz upamiętnienia prześladowcy i kata Cerkwi i prawosławnego duchowieństwa, człowieka, który nakazał wysadzenie w powietrze Świątyni Chrystusa Zbawiciela w Moskwie.
Dziś pojawiły się wyjaśnienia, że dyrektor drukarni stracił posadę za wykonanie skandalicznego zlecenia.

Oziero nie tonie

Ekonomiści mniej lub bardziej oddaleni od władzy, a nawet ci do niej zbliżeni zaczynają coraz głośniej mówić, że Rosja mimo gromkich zapowiedzi władz nie może się wygramolić z jamy kryzysu, w który wpadła po 2008 roku. Wróżą, że rok 2014 będzie jeszcze chudszy. Zaklęcia prezydenta nie działają. Ale jak mówi stare rosyjskie porzekadło – „komu wojna, a komu mat’ rodna”. Czyli jedni na kryzysie tracą, a drudzy się tuczą.
Jak wynika z pobieżnego przeglądu aktywów, członkowie najwierniejszej grupki wspierającej Władimira Putina i siebie – kooperatywy Oziero plus najbliżsi – nie stracili na kryzysie. W 2013 roku żwawo rozglądali się po świecie i kupowali nowe cegiełki do budowli swych imperiów biznesowych.
I tak, bracia Jurij i Michaił Kowalczukowie w minionym roku „poszli w media”: kupili akcje gazety „Izwiestia”, dom wydawniczy Trzy Korony, wydający najpopularniejszą gazetę Petersburga, holding Profmedia (m.in. trzy stacje TV), za pośrednictwem Gazprommedia/Gazprombank kontrolują inne popularne telewizje i rozgłośnie radiowe. Kowalczukowie zainteresowali się też telekomunikacją i wykupili 50% akcji czwartego co do wielkości operatora komórkowego w Rosji Tele2Rossija.
Kolejni panowie bracia, którzy kiedyś wraz z prezydentem walczyli w klubie na tatami, Arkadij i Borys Rotenbergowie rozwijali się w dziedzinie telekomunikacji, obsługi portów lotniczych. Mogli się cieszyć otrzymaniem lukratywnych zleceń (Borys Rotenberg buduje, niezgoda z nim rujnuje). Nie pogardzili sferą kultury: kupili wielkie wydawnictwo, które też otrzymuje lukratywne zlecenia od państwa i tłucze na tym miliardy rubli rocznie. Stara miłość do sportu nie rdzewieje, więc do spółki z Giennadijem Timczenką (który słynie z tego, że podaje do sądu dziennikarzy, nazywających go „przyjacielem Putina”) wykupili akcje fińskiego klubu hokejowego Jokerit i kompleks sportowy. Sam Timczenko zakupił akcje wielkich firm budowlanych, obecnie szykuje się do walki o kontrakt na zbudowanie naziemnego odcinka gazociągu South Stream (ciekawe, czy wygra).
Igor Sieczin, prezes największego koncernu naftowego Rosji Rosnieft’, zakupił 794 863 akcje swego koncernu. Kilka dni później dokupił jeszcze kilkaset tysięcy kolejnych. To był rok, dobry rok – śpiewał kiedyś Seweryn Krajewski.
A teraz nastąpił Nowy Rok – czas wytchnienia, odprężenia. Największe święto w Rosji. Nawet w Związku Radzieckim na Nowy Rok były dwa dni wolnego po szumnym Sylwestrze. Teraz styczniowa śpiączka trwa jeszcze dłużej, bo zaraz prawosławne Boże Narodzenie – też dni wolne od pracy, a potem jeszcze tak zwany stary Nowy Rok, 13 stycznia to 1 stycznia według starego kalendarza, więc znowu okazja do balowania. Bracia Rotenbergowie, Kowalczukowie, Timczenko, Sieczin, ministrowie, deputowani Dumy, senatorowie, gubernatorzy, bankierzy, członkowie zarządów mniej lub bardziej ważnych spółek albo wyjechali w Alpy czy na Seszele, albo zaszyli w dobrze strzeżonych willach. Życie polityczne na ten czas na ogół zastyga. Wakacyjnego kalendarza nie zakłóciły nawet tragiczne wydarzenia w Wołgogradzie. Jedynie Władimir Putin przyjechał do szpitala, w którym leczone są ofiary wybuchów.

Śledzik pod kołderką

Rosja zaczęła witać Nowy Rok – mieszkańcy dalekowschodnich regionów już piją szampana. Na noworocznych suto zastawionych stołach króluje nieśmiertelna sałatka Olivier, ryba w galarecie z chrzanem oraz sielodka pod szuboj, co w wolnym przekładzie można oddać jako „śledzik pod kołderką”.
Legenda głosi, że autorem przepisu jest moskiewski kupiec, właściciel sieci traktierni Anastas Bogomiłow. Goście jego lokali często pili na umór, a upiwszy się, rozpoczynali rozmowy o przyszłości ojczyzny, w latach wielkiego przełomu po rewolucji październikowej na tym tle dochodziło do bójek. Aby konsumenci nie targali się nieustannie za czuby z powodów politycznych, Bogomiłow wymyślił zakąskę, która pozwalałaby zjednoczyć przedstawicieli różnych warstw i klas.
Oto czarowna sałatka. Marynowanego śledzia kroi się w nieduże wąskie paski i układa na posiekanych lub startych na tarce gotowanych ziemniakach. A na śledzika narzuca się rzeczoną kołderkę: marcheweczka ciach-ciach-ciach, cebulka, jabłuszko, jajka na twardo, buraczki gotowane – ingrediencje muszą być rozdrobnione: starte na tarce lub rozkruszone, lub pokrojone w wąskie paseczki. Wszystko to pokrywa się warstwą majonezu i odstawia w chłodzie na kilka godzin, by dojrzało. Śledzik dzieli się swoim aromatem i smakiem z kołderką i wzajemnie. Leżakowanie nie może trwać krócej niż dwie godziny. Rasowy śledzik pod kołderką powinien stać tak długo, aż majonez nabierze barwy buraczków.
W recepturze kulinarno-politycznego kupca Bogomiłowa wszystkie ingrediencje miały swój symboliczny wymiar. Śledź – ulubione danie robotników, cebulka, kartoszka i marchewka – wkład chłopstwa, wszystko pokryte burakami, wyobrażającymi sztandar proletariatu. Nie zapomniano o wrogu Rad – zachodniej burżuazji, którą w sałatce reprezentował majonez. Rybka lubi pływać, więc śledzika zalewano obficie wódeczką. Ale już w dobrej politycznie atmosferze. Bogomiłow nie ograniczył się do sporządzenia samej potrawy, zadbał również o jej odpowiednio nacechowaną nazwę. Słowo SZUBA (mające w języku rosyjskim różnorakie znaczenie: m.in. okrycie wierzchnie, futro, kożuch) użyte w nazwie dania było tak lubianym w czasach rewolucji skrótowcem: „SZowinizmowi i Upadkowi – Bojkot i Anatema”.
Wyposażeni w tak doskonałą recepturę pojednania już możemy otwierać szampana, żegnać wszystko, co nie udało się w starym roku i życzyć sobie i innym dużo lepszego Nowego Roku. Wszystkim Państwu życzę pomyślności i szczęścia w roku 2014! Oby nam się! Do Siego Roku!

Trolejbus na linii frontu

To już więcej niż strach, to panika. Szok w przeddzień powitania Nowego Roku, kolejny wstrząs przed zbliżającymi się wielkimi krokami igrzyskami w Soczi.
Jeszcze nie opadł kurz po wczorajszym zamachu na dworcu kolejowym w Wołgogradzie (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/12/29/dworzec-grozy/), a dziś doszło do kolejnego potwornego aktu terroru w tym mieście. Tym razem w godzinach szczytu wybuchł trolejbus jadący z centrum do dzielnicy Siedem Wiatrów. W godzinach szczytu – a więc w pojeździe, który jest zatłoczony. Według wstępnych danych zginęło co najmniej czternaście osób. Karetki pogotowia powiozły dziesiątki rannych do znajdującego się w Siedmiu Wiatrach szpitala – tam przywieziono też wczoraj ofiary zamachu na dworcu. Jako najbardziej prawdopodobną wersję ataku Komitet Śledczy podaje zdetonowanie ładunku przez zamachowca samobójcę. Siła wybuchu była potężna – trolejbus rozerwało.
Początkowe informacje, że zamachu na dworcu 29 grudnia dokonała kobieta, nie potwierdziły się. Analiza zapisu z kamer prowadzi do wniosku, że atak przeprowadził mężczyzna. Trzydziestodwuletni Paweł Pieczonkin z miasta Wołżsk w Republice Mari Eł. Pieczonkin pracował jako felczer, w 2012 roku przeszedł na islam. Półtora roku temu dołączył do radykalnego podziemia islamskiego w Dagestanie, od nowych towarzyszy otrzymał nowe imię: Ansar Ar-rusi. Bombę na dworzec w Wołgogradzie Ar-rusi przyniósł w plecaku. Również dziś w trolejbusie wysadził się najprawdopodobniej mężczyzna. To nowy wyraźny trend: już nie „czarne wdowy”, już nie kaukascy fanatycy, a przekabaceni konwertyci o słowiańskim wyglądzie, chłopcy z plecakami przewieszonymi niedbale przez ramię.
Na razie nikt nie wziął na siebie odpowiedzialności za przeprowadzenie zamachów. Nie wypowiedział się też prezydent Putin, który ograniczył się do wysłania do Wołgogradu szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Komentatorzy oczekują, że Putin odniesie się do zamachów w orędziu noworocznym wygłaszanym 31 grudnia przed północą.
Wyznaczoną wczoraj trzydniową żałobę w Wołgogradzie wydłużono dziś do pięciu dni, w mieście odwoływane są imprezy noworoczne. Żałoba obejmuje tylko obwód wołgogradzki, reszta kraju szykuje się do świętowania Nowego Roku. To największe, najweselsze święto w Rosji, obchodzone hucznie – i w rodzinnym gronie, i na imprezach masowych pod gołym niebem, i na wielkich balach w eleganckich salach. W największych miastach Rosji wzmocniono jedynie kontrolę bezpieczeństwa. Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej zwróciła się do prezydenta z prośbą o ogłoszenie 1 stycznia dniem ogólnonarodowej żałoby. Na razie pewne zmiany w siatce planują stacje telewizyjne (mniej programów rozrywkowych). W Petersburgu odwołano noworoczne fajerwerki.
Komentatorzy i blogerzy coraz częściej zadają pytanie: jak mogło dojść do tych zamachów, skoro mamy takie znakomite, wszechstronnie wyszkolone, wyposażone we wszelkie możliwości inwigilacji społeczeństwa służby specjalne? Andriej Sołdatow, dziennikarz specjalizujący się w tematyce służb specjalnych, w wywiadzie dla portalu Lenta.ru powiedział: „działania FSB i policji w Wołgogradzie to połączenie populizmu i rozpaczy […] trudno to uznać za skuteczną walkę z terroryzmem. Trzeba się liczyć z tym, że zamachy w Wołgogradzie są manewrem odwracającym uwagę od większej operacji, szykowanej w innym miejscu, o wiele ważniejszym niż Wołgograd, i w o wiele większej skali. […] W czasie, gdy przez ostatnie dziesięć lat rosyjskie służby reformowano i przygotowywano do odpierania ataków wielkich uzbrojonych grup napastników, kaukaskie podziemie islamistyczne też przeprowadziło swoje reformy – zamiast struktur quasi-wojskowych tworzono małe (5-6 osób) zwrotne, dynamiczne jaczejki”. Natomiast w rosyjskich służbach brakuje wyszkolonych specjalistów do walki z działającymi w pojedynkę zamachowcami samobójcami. Zdaniem Sołdatowa, lider kaukaskich terrorystów Doku Umarow ma teraz wystarczający potencjał ludzki, by dokonywać zamachów nie tylko na Kaukazie Północnym, ale nawet w centralnej Rosji. Dziennikarz zwrócił uwagę na jeszcze jedną istotną rzecz: kryzys zaufania. Nie tylko społeczeństwa do służb, ale i wewnątrz FSB. „Przyczyną braku zaufania pomiędzy poszczególnymi szczeblami jest korupcja”. Temat rozwija w swoim blogu Andriej Malgin: „Prawdziwej walki z terroryzmem w Rosji nie ma i nie będzie […]. Służby same siebie dyskwalifikują. Są zaprogramowane na zarabianie pieniędzy, na wspomaganie politycznych gierek, na wszystko, tylko nie na zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa. Jedyny funkcjonariusz FSB, jakiego osobiście znam, służący w departamencie, który powinien zwalczać kaukaski ekstremizm, przez cały czas zajmuje się rejderstwem (wymuszanie „wyskakiwania” z własności) w Moskwie, jest chłopcem na posyłki bossów czeczeńskiej diaspory. Do pracy przychodzi, żeby się podpisać, swoją pensję oddaje naczelnikom, którzy opłacają z kolei swoich zwierzchników”.
Zapowiadany już po wczorajszym zamachu obywatelski protest przeciwko terroryzmowi w Wołgogradzie (niezbyt liczny – Gazeta.ru informuje o około dwustu manifestantach, choć w Internecie udział deklarowało 12 tys.), zwoływany za pośrednictwem portali społecznościowych, został dziś rozpędzony przez OMON. Zatrzymano 25-50 uczestników.

Dworzec grozy

Nie ma spokoju pod oliwkami – w Wołgogradzie znów doszło do zamachu terrorystycznego, zginęło co najmniej piętnaście osób (według niektórych źródeł osiemnaście), w tym jedno dziecko. Ładunek miał siłę 10 kilogramów trotylu, zawierał elementy metalowe, które zwiększyły moc rażenia. Dwa miesiące temu samobójczyni z Dagestanu Naida Asijałowa zdetonowała ładunek wybuchowy w wołgogradzkim autobusie komunikacji miejskiej (zginęło siedem osób), tym razem szahidka wysadziła się na dworcu, przy metalowej bramce wejściowej. Jak podają na gorąco śledczy, zamachu na dworcu dokonała najprawdopodobniej Oksana Asłanowa, również pochodząca z Dagestanu. Obie kobiety podobno się znały. Asłanowa była żoną jednego z liderów islamskiego podziemia „generała” Waliżdanowa, który zginął w trakcie operacji sił specjalnych; po jego śmierci ponownie wyszła za mąż za bojownika.
Media powołując się na źródła w organach ścigania Dagestanu, informują, że już w listopadzie za Asłanową rozesłano list gończy. Podejrzewano, że po szkoleniu, jakie przeszła w obozach islamistów, może dokonać zamachu samobójczego. Listy rozesłano jeszcze za dwiema innymi znajomymi Naidy Asijałowej.
Komentatorzy nie mają wątpliwości: kolejny zamach w Wołgogradzie to już nie przypadek – to więcej niż przestroga. Zwraca się uwagę na bliskość Wołgogradu, Kaukazu Północnego i Soczi. Zamach mógł być kolejną demonstracją siły radykalnego podziemia islamskiego, które ogłosiło, że zamierza oderwać Kaukaz Północny od Rosji i utworzyć tam państwo wyznaniowe – Imarat (emirat) Kaukaz, a doraźnie – wysadzić w powietrze spokój i bezpieczeństwo zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi. Zwraca uwagę jeszcze i to, że służby specjalne mające za zadanie udaremnianie zamachów, znów tym razem zaspały. Według oficjalnych statystyk – w mijającym roku 2013 udaremniono dwanaście aktów terroru. Ale do wielu spektakularnych, w których zginęli ludzie, jednak doszło.
Jedna z wersji, którą śledztwo bierze pod uwagę, wiąże dzisiejszy zamach z niedawną likwidacją przez rosyjskie służby specjalne w Dagestanie Islama Atijewa – jednego z bliskich współpracowników lidera kaukaskich dżihadystów, Doku Umarowa. Zamach na dworzec miałby być aktem zemsty islamistycznego podziemia za Atijewa lub za śmierć Dmitrija Sokołowa, konkubenta Naidy Asijałowej (samobójczyni z autobusu).
Portal Vkontakte dwie godziny po zamachu zaczął zwoływać ludzi na spontaniczny wiec, który ma się odbyć jutro, 30 grudnia. Naczelnym hasłem ma być żądanie dymisji gubernatora Siergieja Bożenowa i pani mer miasta Iriny Gusiewej. Przedstawiciele wołgogradzkiego ratusza występują przeciwko tej inicjatywie, obawiając się, że zgromadzenie przekształci się w wystąpienia antykaukaskie. Już po październikowym zamachu w mieście zapanowała panika i podniosły się antykaukaskie nastroje.
Rosyjski historyk, specjalizujący się w tematyce islamskiej Gieorgij Mirski uważa, że powiązanie zamachów, do których dochodzi w Rosji, z przygotowaniami do igrzysk w Soczi nie jest oczywiste. Islamistów napędza nienawiść niezależnie od kalendarza olimpijskiego. „Czy to wojna religijna? – pisze Mirski w blogu. – Islam versus chrześcijaństwo? Starcie cywilizacji? Nie. Dżihadziści, zabijający na rozkaz bin Ladena Amerykanów, nie uważają ich za chrześcijan. Dla nich Amerykanie i Europejczycy (włączając Rosjan) to ludzie bezbożni i zepsuci, całkowicie amoralni. Zabijać ich trzeba nie dlatego, że są niewierni, tzn. nie są muzułmanami, a dlatego że ich wartości nie tylko stoją w sprzeczności z islamem, ale grożą rozmywaniem wartości islamskich. Ręce precz od islamu, od islamskiej wspólnoty, od rdzennie islamskich ziem – tak faktycznie brzmi hasło islamistów-dżihadystów. Fanatycy poświęcają życie w imię islamu, tak w każdym razie myślą i z radością idą na śmierć. Tak naprawdę radykalny krwawy islamizm to nowotwór na ciele wielkiej religii. Nic w oczach całego świata nie dyskredytuje islamu tak mocno jak islamizm, dżihadyzm. Ale jest pewna zasadnicza różnica pomiędzy akcjami terrorystów w Ameryce i Europie i zamachami w Rosji. T a m oni nie stawiają sobie za cel rozwalenia Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii, t u ich zadaniem jest doprowadzenie do rozpadu Rosji”. Zdaniem Mirskiego, organizatorzy zamachów chcą nie tyle zastraszyć ludzi, ile podsycić nastroje antykaukaskie, które w rezultacie mogą doprowadzić do oderwania Kaukazu – a potem także innych muzułmańskich republik (Tatarstan, Baszkiria) – od Federacji Rosyjskiej.
Na pewno nie ma łatwego wytłumaczenia, a tym bardziej nie ma łatwego wyjścia z tej zaplątanej sytuacji, jaka wytworzyła się w południowym okręgu federalnym Rosji. Problemów jest moc – kaukaski tygiel wrze nie od dziś.
W obwodzie wołgogradzkim ogłoszono żałobę w dniach 1-3 stycznia. To straszna tragedia i wielki wstrząs, wyrazy współczucia dla rodzin ofiar.

Najlepsze życzenia

Szanowni Czytelnicy!
W ten świąteczny czas niech wszystko, co dobre, będzie z Wami. Życzmy sobie tego, co lubimy – politykom polityki, gospodarzom gospodarki, leniom lenistwa, myśliwym myślistwa, a kolędnikom kolędy. Wszystkim nam krzepkiego zdrowia i bezkolizyjnego omijania przeszkód.
Dzieciątko się narodziło, wszystek świat uweseliło, radujmy się, weselmy się na to Nowe Lato.
Wesołych Świąt !!!

Seans w kinie „Wolność”

Ustawa amnestyjna, przyjęta w dwudziestą rocznicę konstytucji, o kilka miesięcy skróciła wyroki uczestniczkom skandalizującego nabożeństwa punkowego – członkinie zespołu Pussy Riot Maria Alochina i Nadieżda Tołokonnikowa wyszły dziś na wolność.
Obydwie z mety oświadczyły, że zamierzają poświęcić się działalności na rzecz obrony praw człowieka, w pierwszym rzędzie pomagać tym, którzy siedzą.
Alochina powiedziała, że gotowa była siedzieć do końca wyroku. „Gdyby nie to, że amnestia jest przymusowa, to nie wyszłabym z kolonii. Ta amnestia nie jest aktem humanitaryzmu, a akcją PR” – oznajmiła. I dodała jeszcze, że gdyby miała taką możliwość, to dokończyłaby punk-modlitwę „Bogurodzico, przegoń Putina”. Nic nie wskazuje na to, że w miejscu odosobnienia skruszała. Wręcz przeciwnie. Tołokonnikowa z kolei jeszcze siedząc w kolonii karnej w Mordowii wysłała list z opisem warunków pobytu i pracy w łagrze. List opublikowały światowe media. Sprawa zrobiła się głośna, bo Tołokonnikowa wyciągnęła na światło dzienne kilka grzechów głównych systemu penitencjarnego. Prowadziła głodówkę, protestując przeciwko temu, jak jest traktowana. Zyskała tylko tyle, że z Mordowii przeniesiono ją do Kraju Krasnojarskiego (przy czym wieziono ją przez kilka dni, nie informując rodziny, dokąd mianowicie). Zaraz po wyjściu Tołokonnikowa zadeklarowała, że będzie domagać się zwolnienia naczelnika mordowskiego oddziału Federalnej Służby Więziennictwa, „w przeciwnym razie nic się nie zmieni i ludzi będą tu zabijać i fizycznie, i moralnie”. „Uwięzienie uczyniło mnie silniejszą. Nie wiem, czym można zastraszyć człowieka, który odsiedział dwa lata” – podsumowała odsiadkę. Też nie skruszała. Co więcej, wezwała, by zbojkotować igrzyska w Soczi i rosyjskie ropę i gaz. Chyba prezydent Putin nadal nie będzie się chciał z nią przyjaźnić. A ona z nim.
Pod amnestię nie podpadł partner biznesowy Chodorkowskiego, Płaton Lebiediew (kończy odsiadkę w maju 2014). Skomentował wydarzenia ostatnich dni: „Jestem bardzo rad za wszystkich tych, którzy wyszli na wolność na mocy amnestii. Bardzo się cieszę z powodu Michaiła. W Rosji wszystko jest możliwe – i wsadzić kogoś bezprawnie, i wypuścić”.
Wczoraj Chodorkowski odbył dwie konferencje prasowe w Berlinie – jedną dla wąskiego, drugą dla szerokiego kręgu dziennikarzy. Sensacji nie było. Chodorkowski wypowiadał się ostrożnie, ważąc każde słowo. Potwierdził część wcześniejszych spekulacji o zawarciu ugody z władzami. W skrócie: rezygnacja z uprawiania polityki w zamian za wolność.
Fantastyczne są okoliczności towarzyszące jego uwolnieniu. O drugiej w nocy „zek numer jeden” został zerwany z pryczy przez naczelnika kolonii karnej. Naczelnik oznajmił, że Chodorkowski ma jechać do domu. Zgodnie z regułami gatunkowymi politycznego thrillera szpiegowskiego, do domu jednak nie pojechał. Pod bramą kolonii w Siegieży czekał na niego samochód, który ekspresowo dostarczył go na plac, gdzie czekał śmigłowiec. Śmigłowiec poleciał do Pitra. W Pitrze niewyspany Michaiła Borysowicz został zapakowany do prywatnego samolotu niemieckiego biznesmena. Po drodze pono dowiedział się, że nie poleci do Moskwy, tylko do Berlina. Poleciał. Nazajutrz do stolicy Niemiec doleciała rodzina. Z kilku źródeł zostały wypuszczone wieści, że swoje uwolnienie Chodorkowski zawdzięcza „tajnej niemieckiej dyplomacji”. Zabrzmiało ciekawie, znowu zgodnie z wymogami gatunku powieści szpiegowskich. Najciekawsze jest to, w jaki sposób i w jakim celu dobijano targu o wolność dla Chodorkowskiego. Pytań jest multum. Ułaskawienie Chodorkowskiego nosi znamiona operacji specjalnej. Tajna umowa – komunikat prezydenta o ułaskawieniu rzucony od niechcenia przez ramię – uwolnienie z kolonii – wszędzie gotowe konie pocztowe, by trojka wioząca ważnego zeka dojechała gdzie trzeba – dokumenty podróży w porządku. Po co to wszystko?
Niedawno rosyjska telewizja wyemitowała serial Walerija Todorowskiego „Odwilż” o wegetariańskich czasach – latach sześćdziesiątych, Chruszczowowskim poluzowaniu, które po antyludzkiej zimie stalinizmu zdawało się wiosną swobody. Serial został zilustrowany muzycznie wpadającą w ucho piosenką „Ach, kak ja była wlublena, i czto tiepier’ – ja dumała, eto wiesna, a eto ottiepiel” (Ach, jakże byłam zakochana i co teraz – myślałam, że to wiosna, a to odwilż). Przez media przetoczyła się dyskusja, czemu tak modna jest dziś w Rosji nostalgia po tych czasach i czy można znaleźć jakieś analogie z czasami dzisiejszymi. Czy teraz – to szczególnie nasiliło się w związku z amnestią i ułaskawieniem Chodorkowskiego – mamy do czynienia z wiosną czy tylko z krótkotrwałą odwilżą? Odwilż to w meteorologii niebezpieczna pora, łudzi, że będzie ciepło, w każdym razie cieplej. Czasem zwiastuje nastanie wiosennych roztopów, a czasem jest tylko przerwą przed kolejnym atakiem mrozów.
Amnestia może być związana z chęcią poprawy wizerunku prezydenta Putina, któremu zależy na dobrej atmosferze wokół igrzysk w Soczi. Ale Duma pracuje zgodnie z planem: przyjmuje kolejne ustawy, świadczące o politycznych przymrozkach. W ostatnich dniach np. znany skądinąd najbardziej radioaktywny deputowany Dumy Andriej Ługowoj zgłosił projekt ustawy, zgodnie z którą mają być blokowane strony internetowe, na których zostaną zamieszczone komunikaty o zwoływaniu niesankcjonowanych zgromadzeń publicznych. 20 grudnia Duma przyjęła ustawę w drugim i trzecim czytaniu. Ja dumała, eto wiesna, a eto daże nie ottiepiel.

Chodorkowski na wolności

Pierwsze hausty świeżego powietrza swobody już stały się udziałem Michaiła Chodorkowskiego. Machina biurokratyczna zadziałała z prędkością światła: ledwie wczoraj o 16.10 czasu moskiewskiego prezydent Putin powiedział, że ma zamiar ułaskawić „zeka numer jeden” (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/12/19/chodorkowski-ulaskawiony/), a już dziś o godz. 12.20 Michaił Borysowicz opuścił kolonię karną w karelskiej Siegieży. O godzinie 16.57 czasu moskiewskiego agencja RIA Nowosti podała, że Chodorkowski wyleciał do Niemiec, gdzie na leczeniu przebywa jego matka. Marina Chodorkowska wyraziła zdziwienie, że „Misza dokądś poleciał”, bo ona przebywa pod Moskwą.
„Kierując się zasadami humanitaryzmu, postanawiam: ułaskawić skazanego Chodorkowskiego Michaiła Borysowicza, zwalniając go z dalszego odbywania kary pozbawienia wolności” – brzmi suchy tekst prezydenckiego dekretu, który stał się główną sensacją polityczną końca roku.
Z doniesień prasy (m.in. „Kommiersanta”) wynika, że niedawno miało miejsce tajemnicze zakulisowe spotkanie Chodorkowskiego z wysłannikami tajnych służb. Rozmówcy mieli poinformować więźnia o złym stanie zdrowia mamy, Mariny Chodorkowskiej, cierpiącej na chorobę nowotworową i o perspektywach „trzeciego procesu”, podczas którego MBCh mógłby znów być pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Wszystko wskazuje na to, że strony osiągnęły ugodę. O spotkaniu nie wiedzieli ani adwokaci, ani rodzina Chodorkowskiego (stąd ich wczorajsze bezbrzeżne zaskoczenie decyzją prezydenta). „Nie ma wątpliwości, że wypuszczenie MBCh na wolność zostało obwarowane warunkami z obu stron: […] Putin zażądał, by Chodorkowski trzymał się z dala od polityki i nie dochodził swoich praw do [odebranego] majątku przed europejskimi sądami, a MBCh domagał się zapewne uwolnienia innych uczestników sprawy Jukosu i gwarancji, że w stosunku do niego samego nie będzie już nowych prześladowań” – napisał Siergiej Aleksaszenko.
Zawarto pakt o nieagresji. Władza, osobiście Putin, pokazuje swoją łagodniejszą twarz, wypuszczając Chodorkowskiego, by mógł się spotkać z chorą matką. Widmo „trzeciego procesu” znika z horyzontu, przynajmniej na razie. A Chodorkowski znika ze sceny politycznej. On sam zresztą sygnalizował już wcześniej, że po wyjściu na wolność chce się poświęcić rodzinie i ewentualnie działalności społecznej.
Feliksowi Dzierżyńskiemu przypisuje się autorstwo sloganu: „Czekista powinien mieć czyste ręce, gorące serce i chłodny umysł”. Serce czekisty dziś – w Dniu Czekisty (jak się w slangu określa branżowe święto tajnych służb) – pokazało, że potrafi być ludzkie.
Przed igrzyskami w Soczi prezydent Putin stara się ocieplić swój wizerunek i wybić z rąk oponentów argumenty o przetrzymywaniu więźniów politycznych. Do Soczi klimat w Rosji zapewne złagodnieje. Co będzie później – zobaczymy.
Dziś najważniejsze jest to, że Chodorkowski wyszedł na wolność. To świetna wiadomość.

Chodorkowski ułaskawiony?

Doroczny rytuał w stylu bizantyjskim: spotkanie Władimira Putina z dziennikarzami krajowymi i zagranicznymi odbywa się zwykle pod koniec grudnia i jest swoistym podsumowaniem roku w polityce. Dzisiejsza konferencja prasowa trwała ponad cztery godziny. Pan prezydent był w stanie odpowiedzieć na każdy temat – od stanu użytków rolnych w obwodzie kurgańskim, przez Iskandery nad Bałtykiem po szyty właśnie w prokuraturze „trzeci proces” Michaiła Chodorkowskiego. W związku z ogłoszoną kilka dni temu amnestią temat zwolnienia „zeka numer jeden” znów w Rosji powrócił – odpowiednie sformułowanie zapisów ustawy amnestyjnej pozwoliłoby wypuścić Chodorkowskiego na wolność bez dodatkowych procedur. Zamiast tego jednak pojawiły się doniesienia prokuratury o przygotowywaniu kolejnego procesu, w którym Chodorkowski miałby być oskarżony o wypranie 10 mld dolarów za granicą. Na pytanie dziennikarki opozycyjnej gazety na temat tego możliwego „trzeciego procesu” prezydent odpowiedział wymijająco: „Nie wnikam w szczegóły. Jako człowiek patrzący na to z zewnątrz, bez zagłębiania się, nie widzę specjalnych perspektyw dla tej sprawy. Nie rozumiem, na czym miałoby to polegać. Żadnego zagrożenia nie dostrzegam”. To była świetna okazja, żeby rozwinąć temat Chodorkowskiego, więzionego od dziesięciu lat. Prezydent wszelako ograniczył się tylko do takich ogólnikowych sformułowań. Bombę odpalił dopiero po konferencji.
„Co do Chodorkowskiego, to już mówiłem, że Michaił Borysowicz powinien był zgodnie z prawem napisać odpowiedni papier [prośbę o ułaskawienie]. On tego nie robił, ale teraz całkiem niedawno napisał taki papier i zwrócił się do mnie z prośbą o ułaskawienie. Spędził w koloniach karnych ponad dziesięć lat, to poważna kara. On powołuje się na okoliczności o charakterze humanitarnym, ma chorą matkę i ja uważam, że można podjąć decyzję i w najbliższym czasie zostanie podpisany dekret o ułaskawieniu” – powiedział już po zakończeniu konferencji prezydent Putin.
Sekretarz prasowy prezydenta Dmitrij Pieskow potwierdził tę informację. Powiedział, że Chodorkowski, składając wniosek, przyznał się do winy, jeśli chodzi o inkryminowane mu przestępstwa – informuje portal Slon. Ale dokumentu nie pokazał i nie zapowiedział, że pokaże.
Co ciekawe, adwokaci Chodorkowskiego i jego oficjalny przedstawiciel nic nie wiedzieli o wniosku o ułaskawienie i nie słyszeli, by ich klient miał taki zamiar. Żona Inna Chodorkowska ani mama Marina Chodorkowska też o wniosku nic nie wiedziały. Później oznajmiono, że wszelkie komentarze adwokatów do czasu ich spotkania z Chodorkowskim są nieważne, usunięto je ze strony internetowej. Jeden z adwokatów Wadim Kluwgant podkreślił, że głowa państwa może ułaskawić danego więźnia bez wniosku z jego strony. Zgodnie z procedurą, wniosek o ułaskawienie więzień może skierować również bez pośrednictwa adwokatów – za pośrednictwem służby więziennej do komisji ds. ułaskawień jednostki administracyjnej, w której znajduje się kolonia karna (w tym wypadku – komisja Republiki Karelii). Ale przedstawiciel komisji w Karelii powiedział, że o ułaskawieniu dowiedział się z telewizji.
Po tych wątpliwościach, czy wniosek faktycznie został napisany przez Chodorkowskiego, głos zabrał sekretarz Pieskow, który zapewnił, że na Kremlu jest wniosek z jego [Chodorkowskiego] podpisem. A prezydent podpisze go niebawem.
Zadziwiająca rzecz. Pomiędzy pytaniem o „trzeci proces” Chodorkowskiego a niespodziewanym oświadczeniem Putina, że ma w ręku wniosek o ułaskawienie od Michaiła Borysowicza i że zamierza go wkrótce podpisać, minęło może piętnaście, może dwadzieścia minut. Przez ten czas otrzymaliśmy dwa diametralnie różne komunikaty w sprawie przyszłości Chodorkowskiego. Prezydent zmienił zdanie? Nagle podjął decyzję? Sam? A Chodorkowski napisał wniosek? Nie napisał? O co chodzi?
Partner Chodorkowskiego, Płaton Lebiediew, który też został skazany w dwóch procesach razem z Chodorkowskim, wniosku w sprawie swojego zwolnienia nie składał. Potwierdził to dziś jego adwokat. Chodorkowski przez dziesięć lat, jakie spędził za kratami, wielokrotnie komunikował, że nie wystąpi o ułaskawienie, bo to oznaczałoby przyznanie się do winy, a on czuje się niewinnie prześladowany.
Władimir Putin najwidoczniej przed igrzyskami w Soczi chce poprawić swój wizerunek w świecie. Zwolnienie Chodorkowskiego byłoby zdecydowanym plusem. W setkach, tysiącach komentarzy, jakie leją się teraz szerokim strumieniem przez agencje i media internetowe, większość wyraża wielką radość z powodu zwolnienia Chodorkowskiego. Dmitrij Miedwiediew będąc prezydentem, powiedział, że wolność jest lepsza niż brak wolności. Na pewno tak.
Wyrok orzeczony w drugim procesie Chodorkowskiego dobiegnie końca w sierpniu 2014 roku.