Archiwum autora: annalabuszewska

Kurs szybkiego czytania

Deputowani Dumy Państwowej czytają ostatnio na wyprzódki jak szaleni setki stron – w ciągu kilku dni w ekspresowym tempie w pierwszym, drugim i trzecim czytaniu przyjęli kilka ustaw, dotyczących pola działania organizacji pozarządowych, ludzi piszących i mówiących oraz przestrzeni internetowej. Parlament w Rosji, jak wiadomo, nie jest miejscem do dyskusji. Teraz okazuje się, że jest za to idealną czytelnią. Czytanie za czytaniem, głosowanie za głosowaniem. W jakiej sprawie? W sprawie zadań wagi państwowej? Bez wątpienia. W sprawie przywołania do porządku tych, którym się wydaje, że wszystko im wolno? Cóż, wprowadzane biegiem przepisy są ewidentnie próbą ograniczenia pola działania chętnych do kontestowania i protestowania, mają ich zniechęcić, utrudnić im życie, a w razie potrzeby stać się podstawą do szykanowania, nawet prześladowania niepokornych.

„Jeśli popatrzeć na ustawy, które w wielkim pośpiechu przyjmuje Duma, to można pomyśleć, że w Rosji buszuje w najlepsze rewolucja, a jedynym pilnym zadaniem państwa jest okiełznanie tego żywiołu. Czy naprawdę nie ma pilniejszych i ważniejszych spraw?” – pisze w komentarzu redakcyjnym internetowa „Gazeta.ru”. Widocznie nie ma. Trzeba było się spieszyć z przyjęciem tych regulacji, bo na jesień zapowiadane są kolejne protesty, no więc lepiej je wyhamować, nieprawdaż?

Po przyjętej w czerwcu w ekspresowym tempie ustawie o zgromadzeniach publicznych (wprowadzającej obostrzenia, kary i wysokie grzywny za najmniejsze uchybienia) tuż przed letnią przerwą przyszedł czas na ustawę regulującą działalność organizacji pozarządowych. W myśl przegłosowanej dziś ustawy NGOsy przyjmujące pieniądze na działalność z zagranicy i zajmujące się polityką zyskują status „zagranicznego agenta”. Te z organizacji, które są finansowane z zagranicy i zajmują się polityką, powinny zostać wpisane do rejestru organizacji pozarządowych wypełniających funkcje zagranicznego agenta. Jak się już będzie w tym rejestrze z przyjemną łatką Maty Hari na czole, to będzie można działać, proszę bardzo. Rejestrowe NGOsy, pełne zagranicznych agentów, będą jednak podlegać innym regulacjom niż organizacje nastawione na działalność dobroczynną czy religijną (np. zostaną objęte wnikliwą kontrolą finansów).

Owo dokręcanie śruby NGOsom to jeszcze chyba ciągle wysypka po nieuleczalnej dziecięcej chorobie lękowej rosyjskich władz, które od lat obawiają się pomarańczowej rewolucji na rosyjskim podwórku. Kremlowskie gadające głowy znowu zaczęły wyjaśniać, że wróg nie śpi, że czyha na prezydenta, że chce go obalić przy zastosowaniu pomarańczowych technologii politycznych, a przecież ani władze, ani zdrowe jądro narodu żadnych kolorowych rewolucji nie chcą. Przeto zagraniczni agenci powinni być pokazani palcem, zapisani w rejestrze i poddani wszechogarniającej kontroli.

W ostatnim dniu wiosennej sesji rosyjscy parlamentarzyści zajmowali się czytaniem jeszcze jednej ustawy, bez której państwo rosyjskie może się zawalić – w pierwszym i drugim czytaniu przyjęto ustawę, przywracającą odpowiedzialność karną za oszczerstwo (w dotychczasowej wersji oszczerstwo było naruszeniem kodeksu administracyjnego, teraz ma być ścigane na podstawie kodeksu karnego) oraz wysokie kary pieniężne. Pod siedzibą Dumy przez cały dzień odbywały się pikiety. Dziennikarze protestowali przeciwko przyjęciu rozmytych, ich zdaniem, sformułowań, czym jest owo ustawowe oszczerstwo, za które można iść do więzienia i płacić drakońskie kary. Przedstawiciele mediów stwierdzili, że wprowadzenie nowych obostrzeń jeszcze bardziej zaciśnie nałożony na media kaganiec. „Duma zlikwidowała dwa zawody: dziennikarza i komentatora prasowego” – napisał dziś popularny dziennik „Moskowskij Komsomolec”. Deputowany frakcji Sprawiedliwa Rosja, noszący białą wstążkę w klapie marynarki, Ilja Ponomariow próbował uzmysłowić kolegom deputowanym, że wprowadzeniem cenzury na popularne określenie rządzącej partii mianem „partii oszustów i złodziei” nie zbuduje się autorytetu władzy. „Ustawa o oszczerstwie to nie tylko rozprawa z prasą – komentuje Matwiej Ganapolski. – To cios wymierzony w ruch protestu. Ustawa o zgromadzeniach publicznych wydała się Jednej Rosji niewystarczającym ograniczeniem, gdyż demonstracja może się odbyć lege artis. Ale trzeba było jeszcze zamknąć usta protestującym. Chcesz nazwać Jedną Rosję z trybuny ogólnie znanym określeniem? Sto razy się zastanów, bo w przeciwnym razie staniesz przed rosyjskim sądem i będziesz musiał dowieść, że partia tym wcale nie jest”.

Autorzy projektu kolejnej ustawy do szybkiego czytania chcą wprowadzenia cenzury w Internecie, aby bronić dzieci przed zakusami pedofilów grasujących w globalnej sieci. Jeśli ustawa wejdzie w życie, odpowiednie czynniki będą mogły zamykać bez sankcji sądu strony internetowe zawierające materiały, uznane przez pełnomocnych urzędników za szkodliwe dla dzieci. Duma jeszcze ten projekt czyta, sprawa powróci zapewne po wakacjach. Czarny piątek w Dumie dobiegł końca.

„Rosja dryfuje w stronę autorytaryzmu, Putin przykręca śrubę – podsumowuje czarny piątek Gleb Pawłowski z Fundacji Efektywnej Polityki. – Władza może jednak z tymi zabiegami profilaktycznymi przedobrzyć. Lojalne NGOsy dostają po nosie bez żadnej przyczyny. Dziennikarzy straszy się ograniczeniami w Internecie, ograniczeniami w swobodzie wypowiedzi. Każdy taki proces będzie powodował burzę, radykalizował sytuację. Zbliżamy się do roku 2013, który – jak mówią zgodnie wszyscy eksperci – będzie rokiem globalnej burzy na całym świecie. Rosyjskie władze nie powinny szczerzyć groźnie kłów, zastraszając własne społeczeństwo. W tej sytuacji to niebezpieczne”.

Tragiczna powódź w Krymsku

W nocy z 6 na 7 lipca wysoka fala zmyła jedną trzecią 57-tysięcznego miasta Krymsk w Kraju Krasnodarskim na południu Rosji. Miasto pozostaje bez prądu, komunikacja jest utrudniona, pociągi nie kursują. Fala powodziowa dokonała dzieła zniszczenia w całym rejonie krymskim Kubania. Bilans tragedii nie jest jeszcze na dobrą sprawę znany. Agencje podają niepełne dane dotyczące zniszczeń. Najtragiczniejsze wiadomości dotyczą liczby ofiar śmiertelnych. Do tej pory stwierdzono śmierć 105 osób (w samym Krymsku 96). Ucierpiał też Gelendżyk – jeden z najbardziej popularnych kurortów na rosyjskim wybrzeżu Morza Czarnego.

Fala przyszła nagle o pierwszej w nocy (według innych doniesień – o trzeciej), wszyscy mieszkańcy spali, nie było żadnego komunikatu uprzedzającego o podniesieniu poziomu wody. W ciągu dnia padał deszcz, wieczorem się nasilił. Wystąpiła z brzegów spokojna na ogół rzeka Adagum. Jak pisze w swoim blogu Walerij Donskoj z lokalnego radia, „miejscami woda podnosiła się do poziomu trzech metrów, dostała się na wyższe piętra domów. Fala była tak silna, że ludzi wynosiło przez okna, porywało nawet wielkie ciężarówki Kamaz, nie mówiąc o samochodach osobowych. Według świadectw mieszkańców, pomoc nadeszła dopiero o godzinie piątej rano. Według nieoficjalnych danych wał wody o wysokości dwóch metrów pojawił się w ciągu pięciu minut. Setki domów nie nadają się do zamieszkania. Nie znamy jeszcze dokładnej liczby zaginionych, nie znamy skali zniszczeń. Do miejscowych szpitali zgłaszają się poszkodowani, jest wiele przypadków złamań. W 2002 roku Krymsk też ucierpiał na skutek fali powodziowej, ale wtedy poziom wody był znacząco niższy. Tym razem zatopiło nawet te ulice, które znajdują się w górnej części miasta. Większość mieszkańców jest zdania, że tak wysoka fala powstała na skutek otwarcia śluz na jednej z pobliskich tam”. Politycy opozycji, m.in. Siergiej Mitrochin z partii Jabłoko, domagają się wyjaśnienia, czy doszło do zrzucenia wody z pobliskiego zbiornika retencyjnego. Tymczasem władze Kraju Krasnodarskiego oficjalnie nie potwierdzają, że wysoka fala, miejscami dochodząca do siedmiu metrów, która zniszczyła Krymsk, mogła powstać na skutek spuszczenia wody z pobliskiego przepełnionego sztucznego zbiornika Niebierdżajewskiego. Ekolodzy z WWF nie stwierdzili, by, według ich wywiadu, mogło dojść do zrzucenia nadmiaru wody: „Wiem, że chodzą takie słuchy, ale nie mam danych, które by potwierdziły, że otwarto śluzy” – powiedział przedstawiciel WWF w Rosji agencji Interfax. Miejscowi ekolodzy ze stanicy Niebierdżajewskaja, znajdującej się w pobliżu zbiornika, potwierdzili natomiast, że śluzy zostały otwarte. W twittach i blogach mieszkańców pojawiły się też sugestie, że spuszczenie wody ze zbiornika Niebierdżajewskiego mogło nastąpić nie celowo, a na skutek uszkodzenia.

Gubernator obiecuje pomoc dla poszkodowanych, prezydent Putin obleciał objęte powodzią tereny śmigłowcem. Na miejsce przybyło trzech ministrów rządu federalnego. Minister ds. sytuacji nadzwyczajnych obiecał szybkie wypłaty zapomóg dla poszkodowanych.

Nieliczne zdjęcia, które można obejrzeć w Internecie, świadczą o wielkich zniszczeniach, woda nadal stoi na ulicach Krymska (http://www.newsru.com/russia/07jul2012/flood2.html). Szokujące. Wyrazy współczucia dla poszkodowanych.

Putin i synowie

Tak, wiem, że pan Putin nie ma synów, tylko dwie córki. Ale „Putin i synowie” to szyld hipotetycznej spółki, który można by z powodzeniem wywiesić nad wieloma instytucjami w Rosji. Korporacja Federacja zamierza być monarchią dziedziczną – grupa trzymająca władzę, krąg najbliższych współpracowników Władimira Władimirowicza sprawnie obsadza od jakiegoś czasu swoimi synami, dwudziesto-, trzydziestoletnimi, wysokie stanowiska menedżerskie i dyrektorskie w radach nadzorczych, bankach, korporacjach państwowych. Chodzi o to, żeby wszystko zostało w rodzinie.

Kilka miesięcy temu tygodnik „The New Times” zamieścił tabelę, podobną do gry planszowej, „Ich dom Rosja”. W kształt piramidy, której szczyt zajmuje Władimir Putin, wpisano schemat stanowisk, piastowanych przez ludzi Putina i członków ich rodzin. Banki, wielkie firmy naftowe, gazowe, media, rolnictwo, metalurgia itd., itd., itd. Czego się nie robi dla dzieci.

Syn szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa, Aleksandra Bortnikowa, Denis zajął miejsce w zarządzie jednego z największych rosyjskich banków WTB. Zdolnych synów ma również były dyrektor FSB, obecnie szef Rady Bezpieczeństwa Nikołaj Patruszew – jego starszy syn Andriej niedawno objął stanowisko wicedyrektora rosyjsko-wietnamskiej spółki naftowo-gazowej Vietsovpetro, młodszy Dmitrij szefuje bankowi rolnemu. Młodszy syn byłego ministra obrony, byłego wicepremiera, obecnie szefa prezydenckiej kancelarii Siergieja Iwanowa, również Siergiej wykazał się talentem menedżerskim i w imponująco młodym wieku został wiceprezesem potężnego Gazprombanku, a niedawno objął także posadę prezesa firmy Sogaz. Starszy synuś, Aleksandr, też jest utalentowany – kilka lat temu spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym (potrącił kobietę przechodzącą na pasach), ale nie poniósł za to żadnej kary (czyż to nie talent czystej wody?), niemniej chyba nie tylko rajdowe uzdolnienia sprawiły, że został wiceprezesem wielkiego państwowego banku WEB. Miejsca ustąpił mu Piotr Fradkow – syn Michaiła Fradkowa, ekspremiera i szefa Służby Wywiadu Zagranicznego. Piotr Michajłowicz objął odpowiedzialną posadę w agencji kredytów eksportowych i inwestycji, jednakże pozostał w WEB i dalej wypruwa sobie żyły w zarządzie.

Dalej: dyrektor Federalnej Służby Ochrony (polski odpowiednik BOR-u) generał Jewgienij Murow również odkrył w swoim synu Andrieju zdolności menedżerskie, chłopak został szefem holdingu MRSK (sieci elektroenergetyczne). Świeżo upieczony wicepremier, odpowiedzialny za odcinek przemysłu zbrojeniowego Dmitrij Rogozin też ma syna – Aleksiej Dmitrijewicz (ur. 1984) został właśnie dyrektorem zakładów produkujących proch, wcześniej był wicedyrektorem zakładów produkujących broń strzelecką.

Oddzielny rozdział można napisać i o korporacji zięciów.

„Państwo to my – mówią oni. I dodają: no i jeszcze nasze dzieci. Dzieci są oczywiście młodymi i zdolnymi menedżerami. I oczywiście są bardzo pracowite, podobnie jak naczelny niewolnik na galerach [Putin powiedział o sobie, że na prezydenckim stolcu harował jak niewolnik na galerach]. Nie wiedzieć czemu tak jakoś jest, że najzdolniejsze dzieci mają właśnie czekiści. I te dzieci pracują właśnie w tych miejscach, gdzie władza oznacza własność, a własność oznacza władzę. To się splotło na amen i nie zamierza się rozpleść – pisze ironicznie w komentarzu w internetowej „Gazecie.ru” Andriej Kolesnikow. – Taka prywatyzacja państwa przez rodziny nie jest nowością w historii dyktatur i plutokracji, głównie tych w tropikach i subtropikach i tych, które mają surowce. Ale w Moskwie taka koncentracja władzy, pieniędzy i nepotyzmu jest bezprecedensowa. To lepiej niż wszystkie inne oskarżenia rzucane pod adresem putinowskiego reżimu charakteryzuje obecną władzę”.

Podanie o spacerowanie

O pozwolenie na obchody urodzin chce oficjalnie wystąpić do władz weteranka ruchu obrony praw człowieka w Rosji, Ludmiła Aleksiejewa. W swoim blogu napisała: „20 lipca obchodzę 85 urodziny, jest co świętować. Przybędzie wielu gości, ponad dwieście osób. Ludzie będą przychodzić być może grupkami. Zgodnie z prawem [znowelizowaną ustawą o zgromadzeniach publicznych] przysługuje im policyjna asysta. Jako człowiek respektujący prawo, zamierzam zwrócić się z prośbą o przydzielenie takiej asysty. Niech [policjanci] dyżurują przy stacji metra i towarzyszą moim gościom do kawiarni „Pirogi” na Suchariewce, gdzie odbędzie się uroczystość. Dla bezpieczeństwa – bo przecież goście nie będą mieli na czole napisane, że idą na urodziny, może się komuś wydać, że to jakiś marsz i moi goście zostaną zatrzymani. Więc zamierzam zgodnie z przepisami złożyć wniosek. I dopiero potem obchodzić jubileusz! Jak szaleć, to szaleć”.

Nowe przepisy wprowadzone w ekspresowym tempie w przeddzień 12 czerwca (w Dzień Rosji odbyła się w Moskwie masowa akcja protestu) przewidują m.in. ograniczenia w możliwościach zorganizowania demonstracji oraz wysokie kary pieniężne dla uczestników nielegalnych zgromadzeń i dla tych, którzy podczas zgromadzeń mających zezwolenie władz spowodują szkody materialne. To kolejne „obrzydzanie cynaderką” stosowane przez władze, żeby zniechęcić ludzi do protestowania na ulicach.

Głos Ludmiły Aleksiejewej dołącza do całkiem już sporego chóru obywateli, którzy odwołując się do restrykcyjnych przepisów nakładanych przez znowelizowaną ustawę o zgromadzeniach, występują o pozwolenie na wykonywanie codziennych czynności. Mieszkaniec Jekaterynburga Rostisław Żurawlow wystąpił o możliwość „spaceru po bochenek” (można obejrzeć tu: http://www.youtube.com/watch?v=SbuTZPjkFZU&feature=player_embedded#!; filmik zebrał w ciągu paru dni prawie pół miliona odsłon). Najśmieszniejsze jest to, że Żurawlow wniosek złożył, a następnie o nim zapomniał, tymczasem został rankiem obudzony przez panów w mundurach (jeden był nawet  w stopniu majora), którzy zgłosili się, by go eskortować na ustalonej w urzędzie miasta trasie. Inni składają wnioski o możliwość przejścia ulicami w celu odebrania dzieci z przedszkola. Akcja sprawdzania, jak działa nowa ustawa, zaktywizowała wiele osób. Policja zgodnie z literą prawa towarzyszy wnioskodawcom w drodze do pracy trolejbusem numer trzy albo po zakupy główną ulicą miasta.

Protesty antysystemowe przyjmują coraz to nowe formy i nie zamierzają się skończyć. Wszystko w granicach prawa. Liga Wyborców chce skorzystać z przepisu przewidującego możliwość złożenia skargi przez obywateli w ciągu roku od wyborów. Dziś trafiło do presnieńskiego sądu rejonowego w Moskwie pierwszych 160 pozwów o rozpatrzenie przypadków naruszeń i fałszerstw wyborczych. Niebawem ruszy strona internetowa projektu „Wsie w sud” (wszyscy do sądu), z której będzie można pobrać formularze, zasięgnąć porady itd. Koordynator akcji Siergiej Parchomienko jest dobrej myśli: „Jeśli akcja będzie naprawdę masowa, to sądy nie będą mogły stosować jednej i tej samej formułki oddalenia pozwu pod pretekstem, że pieczątka jest niewyraźna. Sto tysięcy takich wymijających odpowiedzi na sto tysięcy obywatelskich pozwów odbije się szerokim echem”.

Władza metodycznie tępi zarodki protestu – przeprowadza rewizje w mieszkaniach liderów, aresztuje i przesłuchuje uczestników demonstracji 6 maja na placu Błotnym (protest przeciwko powrotowi Putina na Kreml, zorganizowany w przeddzień zaprzysiężenia nowego-starego prezydenta). Putin uważa nowe przepisy za tożsame z europejskimi normami.

Miasto, masa, metro

W tekście, który napisałam dziesięć lat temu o moskiewskim metrze, wiele rzeczy się zdezaktualizowało, ale wiele nadal jest aktualnych. Artykuł można wydobyć z Tygodnikowego archiwum: http://www.tygodnik.com.pl/numer/277739/labuszewska.html

Ulice centrum Moskwy są wiecznie zakorkowane, orbitujące wokół centrum olbrzymie osiedla-sypialnie – położone daleko. Mieszkańcowi metropolii nie pozostaje więc nic innego, jak korzystać z metra. Linie „podziemki” oplatają miasto jak ramiona ośmiornicy (właściwie dwunastośmiornicy, moskiewskie metro ma dwanaście linii) – zawsze mam to skojarzenie, kiedy patrzę na schemat sieci stacji. Bez tego schematu z kolei trudno zorientować się w topografii miasta – metro jak w Moskwie gigantycznym drogowskazem. 

Pisałam dziesięć lat temu o otoczeniu stacji – siermiężnym zaopatrzeniu, hałasie, żebrakach i mieszkańcach Kaukazu, obficie spluwających pod nogi. Siermiężne zaopatrzenie pozostało, poprawiła się jakoś fast foodów, zniknęła duża część prowizorycznych kramików, jest przestronniej i czyściej („Czysto? Nie, czyściej”, jak mawiali Starsi Panowie). Budki z papierosami, bułeczkami z konfiturą i kosmetykami nadal królują, ale zdecydowanie lepiej wyglądają. W samym metrze, na wielu stacjach, zwłaszcza w centrum, znajdują się sieciowe bary z tanimi daniami na ciepło i zimno. Wokół stacji zawsze można znaleźć błękitne lub zielone przenośne toalety, którymi opiekują się niewiasty pobierające 25 lub 27 rubli (ok. 2,5 zł) za skorzystanie z wonnej kabiny. To i tak wielki postęp wobec braku toalet w samym metrze.

Zmienił się skład społeczny żebraków. Zniknęli śpiewający wojenne pieśni na stacjach czy w przejściach pomiędzy stacjami weterani wojenni, znacznie mniej jest romskich dzieci, z metra zostali wysiedleni też bezdomni. Po wagonach metra wędrują teraz ludzie w różnym wieku i o różnym stopniu obszarpania i apelują o dofinansowanie operacji małej córeczki albo powołując się na wiarę prawosławną ze świętą ikonką w dłoni, proszą o wsparcie ogólne albo o pieniądze na leki.

Metro jest nadal słupem ogłoszeniowym – zmienił się natomiast „asortyment” reklam – tych wielkich, oficjalnych na kolorowych tablicach i tych nieoficjalnych, wyklejanych pokątnie na budkach telefonicznych i ścianach. W tej drugiej kategorii wszechobecna w minionej dekadzie ezoteryka ustąpiła miejsca pragmatyzmowi: kredyty dostępne od ręki, wynajem mieszkań, dyplomy wyższych uczelni, kursy prawa jazdy. Oficjalne reklamy zajmują ściany nad schodami ruchomymi – zapraszają do ekskluzywnych sklepów, po zakupy do centrów handlowych, na pokazy lotnicze, do cyrku.

Jedno się nie zmieniło – moskiewskie  metro nadal przerzuca z jednego punktu miasta do drugiego miliony pasażerów dziennie. Według statystyk, dziennie jeździ metrem około 10 mln, niezły „pasażyropotok” (jest takie ładne rosyjskie słowo, oznaczające liczbę pasażerów). W latach 2011-2020 ma być zbudowane kolejne 124 km linii metra.

(Zapraszam do obejrzenia albumu ze zdjęciami).

Igor Rosnieftowicz Sieczin

Wicepremier, wszechmocny Igor Iwanowicz Nastojaszczij [Prawdziwy], jak nazywano go w kuluarach zbliżonych do najwyższych sfer, zostawił niedawno rządowe posady. Dmitrij Miedwiediew nie zaprosił go do gabinetu, na czele którego został postawiony. Wielu ekspertów orzekło, że Igor Sieczin wypadł z łaski.

Ale jego ostatnia nominacja na prezesa gigantycznego naftowego koncernu Rosnieft’ nie wygląda na wypadanie z łaski. Co więcej Igor Sieczin, wierny pretorianin prezydenta Putina do zadań specjalnych, został jeszcze i sekretarzem nowej, wyposażonej w szerokie pełnomocnictwa, prezydenckiej komisji mającej dbać o rozwój sektora paliwowego. Bezpośrednią kuratelę nad komisją objął prezydent osobiście. Rząd będzie miał niewiele do powiedzenia w sprawie zawiadywania kluczowym segmentem rosyjskiej gospodarki, generującym największe wpływy do budżetu – cała władza spoczęła w ręku Putina i Sieczina. Panowie znają się nie od dziś – pracowali w KGB, pracowali w merostwie Petersburga, pracowali na Kremlu i w Białym Domu (siedziba rządu), pracowali nad sprawą Chodorkowskiego i jego Jukosu, pracują nad naftową kurą znoszącą złote jajka. Dobry, sprawdzony duet.

Dziś odbył się dialog per procura pomiędzy Igorem Sieczinem i znanym opozycyjnym blogerem, prawnikiem Aleksiejem Nawalnym. Nawalny, jeszcze zanim został najpopularniejszym liderem ulicznych protestów w Moskwie, od 2008 roku jako mniejszościowy udziałowiec m.in. Rosniefti, TNK-BP czy Transniefti studiował dokumentację tych największych rosyjskich koncernów. I znajdował w niej nieścisłości, świadczące o grubych przewałach. Domagał się transparentności biznesu, zbadania, dlaczego i jakimi drogami rozchodzą się państwowe pieniądze. Na dzisiejszym zgromadzeniu akcjonariuszy Rosniefti Igor Sieczin oznajmił, że Nawalny pracuje na rzecz Hermitage Capital. Ot, został wynajęty przez konkurencję i bruździ z zawodu, a nie z obywatelskiego powołania, jak się może naiwnym szaraczkom wydawać.

Hermitage Capital jeszcze nie skomentował rewelacji Sieczina. Dziwnym zbiegiem okoliczności akurat na dniach w USA miała być głosowana ustawa o „liście Magnitskiego”, adwokata pracującego w Rosji na rzecz Hermitage, który zmarł w areszcie śledczym w niejasnych okolicznościach (został aresztowany, gdy wykrył potężne nadużycia). Na „liście” mają się znaleźć nazwiska osób zamieszanych w sprawę, nie dostaną one amerykańskiej wizy. To temat na oddzielną rozprawkę.

Wróćmy do Nawalnego i Sieczina. Bojowy bloger natychmiast skomentował wypowiedź prezesa Sieczina na swój temat w Twitterze: „Niech tam ktoś przekaże Sieczinowi, że wcześniej byłem przeświadczony, że jest on żulikiem, a teraz się okazało, że jeszcze jest debilem”. Wysoki poziom dyskusji merytorycznej, nieprawdaż?

Sieczin na dzisiejszym zgromadzeniu akcjonariuszy zapewnił, że 25-procentowa dywidenda zostanie, na osobistą prośbę prezydenta, wypłacona akcjonariuszom. Rosnieft’ będzie rósł w siłę, a ludziom związanym z koncernem będzie żyło się w związku z tym dostatniej. O prywatyzację nie ma się co troskać – wszystko znajduje się pod kontrolą – zapewniał Igor Sieczin. I to nie tylko rządu, a samego Kremla.

No, można powiedzieć, że faktycznie uspokoił tym samym zaniepokojonych akcjonariuszy, którzy boją się o swoje udziały. Jak coś jest pod podwójną kontrolą – i rządu, i Kremla – to bać się nie należy, tamtejsze naftowe ORMO czuwa.

Kraj miłujący pokój

Rosja nie lubi takich rankingów – takich, które mierzą poziom korupcji, swobody słowa, wolności zgromadzeń i tak dalej. Z roku na rok plasuje się na listach na odległych pozycjach. Zapewne i Światowy Indeks Pokoju sporządzany przez amerykański Institute for Economics and Peace (IEP) niespecjalnie się spodoba. W tegorocznym raporcie Rosja została sklasyfikowana na 153. miejscu (na 158 państw).

Indeks powstaje na podstawie analizy 24 kryteriów, to m.in. wysokość budżetu wojskowego w stosunku do poziomu PKB, poziom przestępczości zorganizowanej, liczba skazanych odbywających kary pozbawienia wolności, zagrożenie terroryzmem.

W przypadku Rosji niepokoi poziom wydatków wojskowych, niespokojna sytuacja w republikach Kaukazu Północnego (wysokie zagrożenie terroryzmem), militaryzacja gospodarki, wysoki odsetek osób więzionych.

W Gazecie.ru komentujący Indeks Siemion Nowoprudski przypomina starą piosenkę Izaaka Dunajewskiego „jesteśmy pokojowo nastawionymi ludźmi, ale nasz pociąg pancerny stoi na zapasowym torze”. „W Rosji do tej pory i we władzach, i w powszechnej opinii pokutuje przekonanie, że silny kraj to taki, którego się boją. Pragnienie, by się nas bali, widać i w codziennym życiu, i w polityce zagranicznej. To dwie połowy jednego agresywnego pola, w którym funkcjonujemy”. Lansowana w czasach ZSRR „walka o pokój” nadal pozostaje aktualna. „Mam wrażenie – konstatuje Nowoprudski – że nasz pociąg nie tylko nadal stoi na tym opiewanym w piosence zapasowym torze, ale my wszyscy mieszkamy w jego wagonach, pociąg jest przestarzały i zardzewiały”.

Rosyjska armia od kilku lat się reformuje. Zdania są podzielone co do tego, jakie to przynosi owoce – czy reforma uzdrawia niedobrą sytuację, czy pogrąża siły zbrojne w trwającym od lat kryzysie. Jasne są deklaracje polityczne: Rosja ma mieć silną armię, mogącą dać odpór potencjalnym napastnikom. Ważny pozostaje też komponent jądrowy (Moskwa stara się utrzymać parytet z USA). W 2008 roku Rosja wygrała wojnę z Gruzją, w oderwanych gruzińskich prowincjach założyła bazy wojskowe. Kompleks wojskowo-przemysłowy, jak w Rosji nazywa się zbrojeniówkę, nawet w latach kryzysu był dopieszczany przez władze, zimna i głodu nie zaznał. W programach informacyjnych rosyjskiej telewizji często nadawane są wiadomości nawiązujące do tematyki wojskowej. Wczoraj prezydent Putin odwiedził bazę lotniczą w Kraju Krasnodarskim i zapewnił, że do 2020 roku Rosja wyda na wyposażenie wojskowego lotnictwa 4 bln rubli, zakupi sześćset nowych samolotów bojowych i tysiąc śmigłowców. I jeszcze zapewnił, że Rosja jest gotowa odpowiedzieć na amerykański system obrony przeciwrakietowej. Ogólna wartość państwowych zamówień na uzbrojenie do roku 2020 ma wynieść, według Putina, 20 bln rubli.

Polska w Światowym Indeksie Pokoju znalazła się na 24. miejscu pomiędzy Singapurem a Hiszpanią. Pierwszą pozycję od lat zajmuje Islandia – najbezpieczniejszy i stwarzający najmniejsze zagrożenie dla otoczenia kraj świata.

Biały album

Po pisarzach i plastykach muzycy skrzyknęli się na akcję poparcia dla akcji protestu. Pisarze organizowali spacery po centrum Moskwy, malarze – wystawy na hulających bulwarach, muzycy natomiast zorganizowali „Biały album”. Ich projekt polega na zebraniu od muzyków zaangażowanych piosenek. Niepokornych utworów można posłuchać (i przeczytać teksty) między innymi tu: http://slon.ru/russia/muzykanty_zapisali_200_pesen_v_podderzhku_oppozitsii-797641.xhtml

Jak mówili autorzy pomysłu muzyk rockowy i dziennikarz Aleksandr Lipnicki i muzyk Wasilij Szumow, zebrano materiał na co najmniej cztery albumy, zgłoszenia zbierane są jeszcze do jutra. A na jutro zapowiedziana jest kolejna manifestacja „Marsz milionów”. Pierwsza manifestacja „pod rządami” nowej ustawy o zgromadzeniach publicznych, przewidującej drakońskie kary pieniężne za najmniejsze naruszenia podczas demonstracji. Duma Państwowa jechała z tą ustawą jak na pożar, przyjęto ją głosami Jednej Rosji w trybie superekspresowym, prezydent Putin podpisał ją w biegu na kolanie. Żeby tylko zdążyć przed 12 czerwca. To sygnał od władz: kochani, dość tego protestowania.

Dziś przeprowadzono przeszukania w mieszkaniach liderów ruchu Białej wstążki – Aleksieja Nawalnego, Siergieja Udalcowa, Ilji Jaszyna i Ksieni Sobczak. Policja interesowała się komputerami, telefonami komórkowymi i innymi nośnikami. Na jutro opozycjoniści dostali wezwania do złożenia zeznań w Komitecie Śledczym (chociaż jutro jest w Rosji dzień wolny od pracy, więc teoretycznie urzędy nie pracują, ale, jak widać, przesłuchiwać będą). Natychmiast w Internecie padło hasło: „Okkupaj Sledstwiennyj Komitiet”. Na blogach pojawiły się wpisy: „teraz to ja na pewno pójdę na demonstrację, chociaż wcześniej nie miałem tego w zamiarze”.

Co chce powiedzieć władza protestującym? Że to koniec zabawy w kotka i myszkę, koniec przyzwolenia na protest, że zaczyna się rewanż, przykręcanie śruby, „koniec złudzeń, panowie”? Władza nie ma najmniejszej ochoty na dialog, coraz wyraźniejszy jest w jej poczynaniach kurs na wyciszenie protestów. Choć te wcale nie chcą się wyciszać.

Grażdanskaja Płatforma znaczy Platforma Obywatelska

W Rosji działa już Solidarność – opozycyjna partia, nie skrywająca fascynacji polskim związkiem zawodowym. Dziś o utworzeniu Platformy Obywatelskiej oznajmił Michaił Prochorow. Rosyjska Platforma Obywatelska ma być 500-osobową partią Prochorowa bez samego Prochorowa. Dość osobliwa to konstrukcja. Ale po kolei.

Michaił Prochorow, jedynka na liście najbogatszych rosyjskich biznesmenów, rok temu wjechał na białym koniu na rosyjską scenę polityczną. Miał stanąć na czele prawicowej partyjki Prawoje Dieło (Słuszna Sprawa), wprowadzić ją do parlamentu w grudniowych wyborach, aby uwierzytelnić pozorowaną wielopartyjność systemu. Projekt Prochorowa, za którym stał ówczesny główny inżynier dusz Władisław Surkow, stał się zakładnikiem wewnętrznych wojenek podjazdowych pomiędzy aparatczykami najwyższego szczebla. Prochorow zabrał się do roboty, przyciągnął uwagę tak skutecznie, że przedobrzył – zaczął odbierać głosy partii władzy Jedinaja Rossija, która lawinowo traciła poparcie (nie tylko z powodu uroku Prochorowa). Prochorowa po kilku tygodniach tych partyjnych rozkoszy z białego konia wysadzono, partię mu odebrano, wysublimowana koncepcja Surkowa przegrała, wygrał bardziej toporny projekt Wiaczesława Wołodina, zakładający tworzenie efemerycznego, wiernopoddańczego Ogólnorosyjskiego Frontu Narodowego, popierającego na całym froncie Putina i wszystko, co się z nim wiąże.

Obrażony i przerażony Prochorow przepadł, a gdy zaczynano o nim już zapominać, po wyborach do Dumy i ulicznych demonstracjach protestu przeciwko ich sfałszowaniu raptem wyskoczył jak diabełek z pudełka i oznajmił, że jednak przemyślał sprawę i jednak zostaje w polityce, i jednak wystartuje w wyborach. Prasa pisała, że tak mu się nagle odmieniło po telefonie z Kremla. Tak czy inaczej – wystartował. I zdobył trzecie miejsce. Objawił się jako jedyna nadzieja – człowiek nie tak oczywiście wplątany w układ jak cała reszta kandydatów, człowiek nowy, a więc z jednej strony nieobeznany z arkanami polityki, ale też mający na nią świeże spojrzenie. To wystarczyło, by liczna grupa wyborców oddała mu swój głos. Niechętna Putinowi Moskwa głosowała na Prochorowa masowo. Oligarcha chodził zimą na uliczne demonstracje, nawet przemawiał, był przyjmowany z pewnym dystansem, ale nie wygwizdywany. To już bardzo dużo w dzisiejszej sytuacji w Rosji.

A potem wykonał zanurzenie. „Kapitanie Nemo, gdzie pan zniknął” – pisali zawiedzeni blogerzy. Mijały dni, tygodnie, miesiąc, potem drugi, jeszcze jeden, a Nemo nurkował i nurkował, choć ewidentnie na niego czekano. W Internecie opublikowany został list oburzonych wyborców, którzy przypominali Prochorowowi jego obietnice walki o czystość wyborów itd. Dziennikarze, którzy mieli okazję rozmawiać z Prochorowem, mówili mi, że on pewnie już dał sobie spokój z polityką. „Jemu oczy się świecą tylko wtedy, kiedy rozmawiamy o biznesie albo biatlonie (Prochorow jest szefem federacji biatlonowej), albo koszykówce (przy wzroście 204 cm uprawianie tej dyscypliny to sama radość). Polityka go nie interesuje. Już bardziej w polityce rozeznaje się jego siostra”. Irina Prochorowa faktycznie jest fantastycznym „plusem dodatnim” Michaiła Dmitrijewicza – mądra, rozsądna, wykształcona, zrównoważona. Siedziała dziś na konferencji prasowej obok brata, który ogłaszał dziwne założenia swojej Platformy Obywatelskiej.

Partia ma liczyć pięćset osób. Tylko pięćset – tyle wymaga nowa ustawa o partiach. Ale to wcale nie oznacza, że będzie ona nieliczna i słaba. Te pięćset osób to będzie aparat partyjny, dbający o istnienie partii. Ważniejsza niż sama partia będzie rozbudowana otoczka – ludzi wspierających Platformę Obywatelską. Sam Prochorow legitymacji partyjnej nie przyjmie, pozostanie właśnie w tej otoczce. Będzie palił, ale nie będzie się zaciągał. Do partii nie zaciągnie się też Irina Dmitrijewna, będzie wspierać z otuliny. „To ma być partia realnych liderów” – zapowiedział bezpartyjny lider partii (takie cuda już rosyjska scena partyjna przerabiała – przez lata Putin będący liderem partii Jedinaja Rossija nie był jej członkiem, dopiero teraz niedawno jej najnowszy wódz, Dmitrij Miedwiediew, otrzymał legitymację i bardzo się z tego cieszył). Pytany przez dziennikarzy o ideologię partii Prochorow pływał w temacie i nic konkretnego z siebie nie wydusił. Chociaż nie – zapewnił, że na pewno nie będzie współpracował z nacjonalistami. Platforma Prochorowa ma nieść techniczną pomoc regionalnym aktywistom partii w regionach i „humanizować środowisko” (według słów Iriny Prochorowej), cokolwiek miałoby to znaczyć. Sam Prochorow nie wykluczył, że weźmie udział w wyborach mera Moskwy w 2015 roku.

 

But średniego rygoru

Skazany w kwietniu przez amerykański sąd na karę 25 lat pozbawienia wolności za nielegalny handel bronią z organizacją FARC, uznawaną za terrorystyczną, Rosjanin Wiktor But będzie odsiadywać wyrok w więzieniu o lżejszym rygorze. Wniosek w sprawie złagodzenia rygoru złożyła obrona „handlarza śmiercią”, który ciągle jeszcze znajduje się w Nowym Jorku, w oczekiwaniu na przewiezienie do miejsca odsiadki. Jak ustalił sąd, miejscem odbywania kary ma być więzienie Marion w stanie Illinois, a nie jak wcześniej wskazywano Florence w stanie Kolorado. W Marion odsiadują wyroki przestępcy skazani za handel narkotykami czy przestępstwa na tle seksualnym. Cele są jedno- lub trzyosobowe. Dozwolone są kontakty pomiędzy więźniami. Prawie wczasy w porównaniu z Florence, gdzie większość skazanych siedzi w pojedynczych celach o wymiarach 2 metry na 3,5 metra, ma prawo opuścić cele tylko na godzinę w ciągu doby, kiedy to może uprawiać ćwiczenia fizyczne lub samotnie spacerować.

W tym tygodniu warunki odbywania kary przez Buta były tematem rozmów prokuratorów generalnych Rosji i USA. „But nie jest niebezpiecznym terrorystą recydywistą, toteż powinien być przetrzymywany w normalnym więzieniu, adekwatnie do ciężaru popełnionego przestępstwa” – oświadczył po spotkaniu z amerykańskim kolegą prokurator FR Jurij Czajka. Media zaczęły z mety dociekać, czy może dojść do ekstradycji Buta do Rosji. Teoretycznie But ma szanse na odbywanie kary w więzieniu na ojczyzny łonie, korzystając z dobrodziejstw konwencji o przekazaniu skazanych. Dotychczas w praktyce amerykańsko-rosyjskiej z prawa tego skorzystano raz – w sprawie wysokiego urzędnika ONZ Władimira Kuzniecowa, oskarżonego o przewały finansowe; został on w 2005 roku przekazany stronie rosyjskiej. Jednym z warunków wszczęcia procedury ekstradycyjnej jest przyznanie się oskarżonego do winy. But natomiast utrzymywał i w śledztwie, i w czasie procesu, i po procesie, że jest niewinny jak biały baranek.

Pod koniec maja zapadł wyrok w sprawie współpracownika i partnera biznesowego Buta, brytyjskiego biznesmena z RPA Andrew Smuliana. Smulian współpracował ze śledztwem, co sąd uwzględnił i skazał go na karę tylko pięciu lat pozbawienia wolności. Zeznania Smuliana stały się podstawą oskarżenia w sprawie Rosjanina. Smulian ostentacyjnie zachowywał się w areszcie wzorowo – uczył się łaciny i hebrajskiego, czytał Tołstoja i Biblię i wszelkimi sposobami starał się pokazywać, że nie ma przed sądem nic do ukrycia. But – wręcz przeciwnie – równie ostentacyjnie podkreślał, że nie ma najmniejszego zamiaru współpracować z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości, dręczącym go jak średniowieczna inkwizycja niesprawiedliwością swą za oczywistą niewinność. Rosyjski MSZ po wyroku wystąpił z krytyką orzeczenia amerykańskiego sądu, nazwał je nieuzasadnionym i obiecał dołożyć starań na rzecz powrotu Buta do Rosji. Od 2008 roku, od momentu aresztowania Buta w Tajlandii i jego pełnej napięcia ekstradycji z Bangkoku do USA, media spekulowały, co But miałby do powiedzenia Amerykanom. Wskazywały na jego domniemane powiązania na najwyższym szczeblu politycznym (But handlował bronią, nie pietruszką, a na to, jak twierdziły media, musi być przyzwolenie góry), znajomość z dawnych lat z Igorem Sieczinem (do niedawna wicepremierem, bliskim współpracownikiem Władimira Putina) etc. Dziś już wiemy, że Wiktor Anatoljewicz farby Amerykanom nie puścił i że ciągle liczy na wyciągnięcie go z amerykańskiej ciupy. Przestrzega jednak stronę rosyjską przed pójściem na ugodę: „Trzeba znać amerykańskie sztuczki. Stany na pewno będą się domagać, aby Rosja składając wniosek [o ekstradycję] jednocześnie też uznała mnie za przestępcę! A ja nie chcę wracać z piętnem przestępcy! To dla mnie sprawa pryncypialna. Chcę wrócić do domu z czystym sumieniem. Cieszy mnie tylko to, że o mojej sprawie myślą i na Kremlu, i w rządzie, i w MSZ”.

Z piętnem przestępców, ba, zabójców, kilka lat temu powróciło do kraju dwóch funkcjonariuszy rosyjskich służb specjalnych, którzy w 2004 roku w Katarze pomogli przenieść się na tamten świat byłemu prezydentowi Czeczenii-Iczkerii Zelimchanowi Jandarbijewowi (podłożenie bomby w aucie). W Katarze dostali dożywocie, w Rosji zostali powitani jak bohaterowie, z ceremoniałem wojskowym. Ich dalsze losy skryła gęsta mgła.

Pewnie jeszcze przez jakiś czas sprawa Buta będzie przedmiotem rozmów na linii Moskwa-Waszyngton. Amerykanie dali sygnał, że nie uważają sprawy za zamkniętą i mogą się zgodzić na przekazanie Buta Rosji pod pewnymi warunkami. I o tych warunkach i piętnie Buta przyjdzie jeszcze porozmawiać.