Archiwum kategorii: Bez kategorii

Kaganiec na dziennikarstwo

2 kwietnia. Kilka dni temu w Jekaterynburgu został zatrzymany korespondent „The Wall Street Journal”, Evan Gerschkovich pod zarzutem szpiegostwa. Według Federalnej Służby Bezpieczeństwa, zajmował się on działalnością „niezgodną ze statusem”, tzn. zbierał informacje o zakładach zbrojeniowych. Gerschkovich ma zostać w areszcie do 29 maja. To czytelny sygnał Kremla dla tych zagranicznych dziennikarzy, którzy jeszcze pracują w Rosji: jesteście tu niepożądani. Wy i wszyscy, którzy nie podzielają ideologii putinizmu i zaglądają w liczne ciemne kąty reżimu.

O uwolnienie Gershkovicha wystąpił prezydent Joe Biden i redakcje wszystkich najważniejszych amerykańskich mediów oraz wielu zachodnich gazet. Redakcja „The Wall Street Journal” wystosowała do prezydenta USA apel o rozpatrzenie możliwości „dyplomatycznej i politycznej eskalacji”, wydalenia rosyjskiego ambasadora i wszystkich rosyjskich dziennikarzy pracujących w USA. Amerykańskie władze z kolei wezwały wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych, przebywających na terytorium Rosji, aby wyjechali z tego kraju.

Oświadczenie WSJ jest skierowane głównie do władz Rosji – koledzy redakcyjni żądają natychmiastowego uwolnienia Gershkovicha, którego bezprawnie zatrzymano podczas wykonywania pracy reporterskiej, nieprzekraczającej – wbrew temu, co twierdzi MSZ Rosji – standardów dziennikarskich. „Dzięki takim nieustraszonym dziennikarzom jak Evan wiemy, co się dzieje na świecie. Sprawa Evana to brutalne pogwałcenie wolności prasy, które powinno wstrząsnąć wszystkimi wolnymi ludźmi i rządami na całym świecie. Żaden dziennikarz nigdy nie powinien być aresztowany tylko za to, że wykonuje swoją pracę”.

Rosyjskojęzyczny portal Meduza rozpoczął zbieranie listów do Evana Gershkovicha – https://meduza.io/feature/2023/03/31/meduza-nachinaet-sbor-pisem-zhurnalistu-evanu-gershkovichu

Gershkovich znał Rosję, pracował tu od wielu lat (wcześniej w AFP i „The Moscow Times”). Pisał o protestach, prześladowaniu opozycji, ostatnie materiały dotyczyły wizyty Xi Jinpinga w Moskwie czy dojmującego wpływu zachodnich sankcji na rosyjską gospodarkę. Do Jekaterynburga wybrał się, aby poznać tamtejsze opinie o Grupie Wagnera (lokalne władze opierały się działaniom Jewgienija Prigożyna na swoim terenie).

Ostatni epizod z zatrzymaniem zagranicznego dziennikarza akredytowanego pod zarzutem szpiegostwa w Rosji miał miejsce 37 lat temu, jeszcze w ZSRR. Korespondent US News & World Report Nicholas Daniloff został zatrzymany przez KGB. Wywołało to krótkotrwały kryzys dyplomatyczny na linii Moskwa-Waszyngton. To był czas, gdy zaczynały się rozmowy Michaiła Gorbaczowa z Ronaldem Reaganem i kryzys udało się szybko zakończyć. Notabene Daniloff był wnukiem generała Jurija Daniłowa, ważnego dowódcy armii rosyjskiej w latach I wojny światowej. Gershkovich też ma rodzinne związki z Rosją – jego rodzice Ella i Michaił wyemigrowali z ZSRR w latach 70. W domu rozmawiano po rosyjsku.

Jakie mogą być powody aresztowania Gershkovicha pod zarzutem szpiegostwa? O jednym z możliwych powodów napisałam już na początku: to ostrzeżenie dla przedstawicieli świata zachodniego, niepodzielających linii politycznej Kremla, aby wstrzymali oddech, nie wściubiali nosa w sprawy rosyjskie, zwłaszcza tematy dotyczące wojny. Drugim możliwym powodem jest powiększenie „stajni zakładników”, których Putin może wymienić na ludzi reżimu, zatrzymanych na Zachodzie.

Wśród możliwych kandydatów do wymiany rosyjscy analitycy i dziennikarze wymieniają zdemaskowanych pod koniec stycznia w Słowenii dwoje rosyjskich nielegałów. Para szpiegów została zatrzymana z dużą ilością gotówki, która zapewne przeznaczona była na opłacenie usług rosyjskiej agentury na Bałkanach. Nielegałowie udawali urodzonych w Namibii obywateli Argentyny, którzy przyjechali do Słowenii prowadzić niewinne małe biznesy. Używali nazwisk Maria Mayer i Ludwig Gisch. Ostatnia duża akcja pozbycia się zdemaskowanych rosyjskich nielegałów miała miejsce w 2010 r. (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/07/08/ani-wstrzasnieci-ani-zmieszani/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/10/21/order-dla-zdemaskowanego-szpiega/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2012/10/04/podejrzana-jedenastka/).

Niewykluczone, że może chodzić też o przygotowanie gruntu pod targi o wymianę Siergieja Czerkasowa, nielegała (najprawdopodobniej pracującego na rzecz rosyjskiego wywiadu wojskowego), który aktualnie odsiaduje w Brazylii wyrok 15 lat pozbawienia wolności za posługiwanie się sfałszowanymi dokumentami. Niedawno władze Stanów przedstawiły swoje oskarżenie wobec Czerkasowa i chcą go wyciągnąć z brazylijskiego więzienia, aby postawić przed swoim sądem pod zarzutem szpiegostwa.

A przy okazji to może być też próba sprawdzenia reakcji Stanów Zjednoczonych przez Kreml. Dziennikarka Julia Łatynina (od dawna poza Rosją) mówi w audycji Radia Swoboda: „Dopiero co zestrzelili amerykańskiego drona [nad Morzem Czarnym], teraz aresztowali obywatela USA. Putin upaja się tym, że Stany Zjednoczone przełykają kolejną impertynencję i nie reagują. […] Jedyna właściwa reakcja USA to dostarczenie Ukrainie F-16. […] W ciągu ostatnich miesięcy władza w Rosji przeszła w ręce siłowików, a siłowicy są tak skonstruowani, że nie umieją zarządzać biznesem, nie umieją rządzić państwem, umieją tylko znajdować wrogów”.

Szef amerykańskiej dyplomacji Antony Blinken podczas dzisiejszej rozmowy z ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem wezwał do natychmiastowego uwolnienia Gershkovicha. Rosyjski MSZ nie skomentował tej informacji.

Dzień Teatru. Teatru wojny

27 marca. Dziś przypada Międzynarodowy Dzień Teatru. W Rosji, która od roku główny spektakl odgrywa na teatrze działań wojennych w Ukrainie, instytucje kultury zostały wzięte pod obcas. A właściwie pod bucior. Środowisko jest podzielone: część ludzi teatru wybrała emigrację, część po antywojennych protestach znalazła się w poważnej opresji, część położyła uszy po sobie w oczekiwaniu na lepsze czasy, część udaje, że nic się nie stało, a część żarliwie popiera wojnę, armię i prezydenta.

Aleksandr Kulabin zeszłoroczny Dzień Teatru obchodził jako dyrektor największego teatru na Syberii – „Czerwonej Pochodni” w Nowosybirsku. Tegoroczny spędza w areszcie domowym. 23 grudnia 2022 r. został zwolniony ze stanowiska bez podania przyczyny, a miesiąc temu został zatrzymany w charakterze podejrzanego o malwersacje finansowe. Pisze o nim strona „Sibir.Riealii” należąca do Radia Swoboda: „Większość kolegów uważa, że przyczyną prześladowania Aleksandra Kulabina jest antywojenna pozycja jego syna Timofieja Kulabina.[…] Timofiej zwolnił się z teatru, gdy wybuchła wojna. Pozostał za granicą” (https://www.sibreal.org/a/voyna-tsenzura-i-repressii-v-teatrah-sibiri/32334893.html).

W innym teatrze w Nowosybirsku noszącym nazwę „Pierwszy Teatr” (jego siedziba znajduje się naprzeciw „Czerwonej Pochodni”) na fasadzie pojawiła się litera „Z” – symbol agresji. Takie symbole wywieszono na fasadach bardzo wielu rosyjskich teatrów. Dyrektorkę „Pierwszego Teatru” Julię Czuriłową zwolniono za jej antywojenne wpisy w mediach społecznościowych. Z afisza zdjęto sztukę dla dzieci „Księżniczka i ludojad” (za propagandę LGBT). Z repertuaru innych syberyjskich teatrów usunięto sztuki w reżyserii Timofieja Kulabina. Podpadł również Iwan Wyrypajew, który zaraz po inwazji oświadczył, że tantiemy będzie przekazywał na rzecz pomocy Ukrainie. Od tamtej pory jego spektakle wyparowały z rosyjskich teatrów.

Wielkie wrażenie robi zestawienie opublikowane przez pismo „Teatr” w rocznicę wybuchu wojny. To stale powiększająca się lista rosyjskich artystów, którzy są napiętnowani przez władze za swoją antywojenną postawę. Proszę zajrzeć pod ten adres: https://oteatre.info/hronika-razgroma-god-pervyj/ Publikacja nazywa się „Kronika spustoszenia (rozgromienia)”. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu – wybitni ludzie teatru decydują się na opuszczenie kraju (albo za nich się decyduje) i/lub rezygnację z pełnionych funkcji. Wśród wiadomości o emigrantach lub artystach zwolnionych za antywojenne akcje znajdują się też wzmianki o twórcach i zespołach teatralnych, odpowiadających z radością na zamówienie władz; np. Teatr Armii Rosyjskiej zrealizował wideoklip popierający „specjalną operację wojskową”. „Kronika” odnotowuje takie wydarzenia jak „zniknięcie z repertuaru teatru Bolszoj przedstawienia „Nuriejew” w reżyserii Kiriłła Sieriebriennikowa (opuścił Rosję) i opery „Don Pascuale” w reżyserii Timofieja Kulabina”. Albo: „Władimir Maszkow i Siergiej Biezrukow znaleźli się na listach sankcyjnych UE”. Albo: „W Teatrze Romana Wiktiuka odwołano wszystkie spektakle i urządzono tam punkt mobilizacyjny”. Albo: „Jewgienij Mironow odwiedził Donieck i Mariupol”. Na marginesie – miejsce po zniszczonym przez najeźdźców teatrze w Mariupolu, gdzie pod gruzami w wyniku rosyjskiego bombardowania zginęły setki ludzi (część ciał tam pozostała), jest brutalnie „porządkowane”; okupant zapewnia, że budynek zostanie odbudowany do końca 2024 r.

O innych przypadkach prześladowań aktorów, wyrażających sprzeciw wobec zbrodniczej wojny, pisałam w blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/02/10/sumienie-petersburga-i-siec-neuronowa/ i http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/01/20/mala-rosyjska-panorama/

Kiedy czyta się „Kronikę”, widać, jak stopniowo scena staje się miejscem coraz bardziej zmilitaryzowanym, podporządkowanym odgórnym wytycznym. W rosyjskim teatrze nie ma już miejsca na swobodę twórczą, prawdę czy dyskusję. Jedynym reżyserem jest państwo prowadzące niesprawiedliwą, brutalną wojnę. Widać też, jak ustanawiane chore prawa wojenne dotykają coraz szerszych kręgów, wciągając w żarna machiny represji za czyny, uznane za przewiny. Aktorzy, dramaturdzy, reżyserzy są wpisywani na listę „agentów zagranicznych” czy pozbawiani posad.

Jak pisze „Financial Times” (materiał w tłumaczeniu na rosyjski dostępny na stronie „The New Times”: https://newtimes.ru/articles/detail/237975), powstają „czarne listy” niebłagonadiożnych artystów – w sierpniu 2022 r. w Dumie Państwowej powołano „grupę zajmującą się badaniem antyrosyjskiej działalności w sferze kultury, GRAD. GRAD zaczął tworzyć listę z nazwiskami ludzi, którzy, ich zdaniem, powinni zostać usunięci z pracy [w placówkach kultury]. Musimy wyrwać to paskudztwo z korzeniami – oznajmił jeden z członków GRAD w programie telewizyjnym”. GRAD może się poszczycić m.in. zdjęciem spektakli „podejrzanych” twórców z afisza.

Niektóre teatry montują „brygady”, które na zamówienie ministerstwa kultury jeżdżą z przedstawieniami na front. Nagrodą za taką działalność ma być zwolnienie aktorów od służby wojskowej.

Cytowany przez FT Iwan, reżyser z Petersburga powiedział: „Rosyjski teatr w ostatnich latach był naprawdę najlepszy na świecie. Wiele nauczyliśmy się od Europy i teatr dosłownie wzniósł się na wyżyny. I właśnie wtedy, gdy był w rozkwicie, wszystko zostało zniszczone. Teatrowi wymierzono śmiertelny cios. Straciliśmy wszystko […] Nastał czas ludzi pozbawionych talentu. To czas miernot”.

Wojna niszczy kulturę, wojna uśmierciła teatr. Putin rozumie tylko teatr działań wojennych.

Memoriał znów na celowniku Putina

21 marca. Od samego rana policja szalała w mieszkaniach kilkunastu członków stowarzyszenia Memoriał. Rewizje rozpoczęto synchronicznie, trwały po kilka godzin. Adwokatów nie dopuszczono. Po rewizji kilka osób przewieziono na przesłuchania do Komitetu Śledczego. Przeszukanie przeprowadzono również w siedzibie Memoriału w Małym Karietnym.

Rewizje przeprowadzono w ramach wszczętej na początku marca sprawy karnej wobec współpracowników Memoriału, zarzuca się im rehabilitację nazizmu. Zdaniem śledztwa, „Memoriał zlekceważył historyczną prawdę i wpisał na listę ofiar terroru politycznego ZSRR nazwiska trzech osób, które mogły mieć związek ze zbrodniami nazistów”. Osoby te były skazane z artykułu 58, czyli za zdradę państwa, potem zostały zrehabilitowane (pisałam o tym w autorskiej rubryce „Rosyjska ruletka”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/rosja-sad-zdecydowal-o-zamknieciu-stowarzyszenia-memorial-170232). A skoro nazwiska zbrodniarzy wojennych znalazły się na liście ofiar stalinowskiego terroru, to stanowi to przestępstwo.

Pretekst. Taki albo inny – każdy się nada, choćby najbardziej absurdalny.

Oddzielną sprawę karną wszczęto wobec Olega Orłowa. Za powtórną dyskredytację rosyjskiej armii (przestępstwo zagrożone karą do 3 lat pozbawienia wolności). Podstawą postępowania wobec Orłowa jest jego post w Facebooku, a właściwie zacytowanie przezeń artykułu napisanego dla francuskiego „Mediapart”. Artykuł nosi tytuł „Mieli ochotę na faszyzm. Więc faszyzm dostali”; ukazał się we Francji w listopadzie 2022 r. Tematem była analiza, jak powstają faszystowskie reżimy.
Orłow był już zatrzymywany i karany (grzywną) za indywidualne pikiety przeciwko wojnie. Po dzisiejszym przesłuchaniu został wypuszczony, musiał podpisać zobowiązanie, że nie opuści Moskwy.

Zdaniem członków Memoriału, rewizje miały na celu pozyskanie przez organy śledcze materiałów archiwalnych zgromadzonych w trakcie wieloletnich badań stowarzyszenia poświęconych zbrodniom stalinowskim.

Kilka dni wcześniej policja szarpała członków Memoriału w Permie.
Memoriał został zlikwidowany na mocy orzeczenia sądu w grudniu 2021 r. To było na kilka tygodni przed inwazją Rosji na Ukrainę i zostało powszechnie odebrane jako zapowiedź „putinowskiej nocy” – początku wzmożenia represji w stosunku do tych, którzy nie popierają agresywnej polityki Kremla. Memoriał walczył jeszcze potem o zmianę postanowień sądu, składał apelacje – wszystko na próżno. Ludzie Memoriału nadal prowadzą działalność w dziedzinie obrony praw człowieka.

W październiku 2022 r. Memoriał został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla (https://www.tygodnikpowszechny.pl/noble-2022-nagroda-pokojowa-za-walke-o-prawo-do-krytyki-wladz-179477).

Prezydent kidnaper

20 marca. „Haga czeka na Putina”, „Putina i jego szajkę – pod trybunał w Hadze” – te hasła pojawiały się na protestach ulicznych w Rosji jeszcze przed pełnoskalową inwazją na Ukrainę. A od roku powtarzane są sukcesywnie przez Kijów, zwłaszcza po kolejnych zbrodniach popełnianych przez rosyjskiego agresora. I oto 17 marca Międzynarodowy Sąd Karny w Hadze wydał nakaz aresztowania Władimira Putina. Sąd podejrzewa rosyjskiego prezydenta o popełnienie przestępstwa, noszącego znamiona ludobójstwa. Chodzi o przymusowe deportacje dzieci z terytorium Ukrainy na terytorium Rosji. Współwinowajczynią jest, zdaniem sądu, rzeczniczka praw dziecka Maria Lwowa-Biełowa, ją też objęto nakazem aresztowania.

To rzecz bez precedensu. I ważny sygnał dla Kremla, że Europa uważnie patrzy na to, co Rosja wyprawia w Ukrainie. I zaproszenie do współpracy dla rosyjskich elit: niech w nich rośnie pokusa pozbycia się toksycznego przywódcy, który generuje coraz większe koszty.

Zdaniem politologa z Carnegie Aleksandra Baunowa, wydany przez Hagę nakaz może mieć nawet większe znaczenie (i większy wpływ na elity) niż sankcje gospodarcze wprowadzone przez Zachód. Utrudni bowiem Moskwie m.in. zbudowanie alternatywnych wobec zabagnionych stosunków z Zachodem dobrych relacji z Globalnym Południem w celu znalezienia nowych okien możliwości i przecięcia pierścienia izolacji.

Państwa, które uznają jurysdykcję Hagi, będą mogły wykonać nakaz, jeżeli Putin pojawi się na ich terytorium. Deklarację o podporządkowaniu się nakazowi złożyły niemal natychmiast władze Niemiec.

Reakcje Kremla były do przewidzenia. Rzecznik Putina od razu zaznaczył, że Rosja nie uznaje jurysdykcji trybunału, wobec powyższego jego decyzje z punktu widzenia prawa są dla niej bez znaczenia. Rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa ruszyła z prymitywną kampanią zdyskredytowania trybunału i sędziów. Eksprezydent Dmitrij Miedwiediew zachował się w swoim firmowym stylu – komentarz do decyzji sądu zilustrował zdjęciem rolki papieru toaletowego i żartem, że nakaz jest wart mniej niż rzeczona rolka.
Dalej ta rolka rozwijała się i rozwijała – rosyjskie media początkowo wpadły w stupor i nie mówiły nic. Widocznie decyzja sądu była pełnym zaskoczeniem dla Moskwy i trzeba było czasu, aby przygotować odpowiednie medialne danie. Złotousta kapłanka propagandy Margarita Simonjan wypaliła w Twitterze z często ostatnio używanej przez propagandystów broni atomowej: „Chciałabym popatrzeć na kraj, który aresztuje Putina. Tak z 8 minut później czy ile tam wynosi czas lotu rakiety do jego stolicy”. Pogróżka wyszła taka sobie, bo skoro rakieta uderzyłaby w domniemane miejsce aresztowania Putina, to zginąłby również on sam.

Ośrodek Studiów Wschodnich w swojej analizie wskazuje: „Mimo że nakaz jest wiążący dla państw, które uznają jurysdykcję MTK i ratyfikowały jego statut (60 państw), to w praktyce aresztowanie Putina wydaje się mało realne. W ostatnich latach podróżuje on rzadko i tylko do krajów ocenianych przez Moskwę jako przyjazne. Postanowienie Trybunału utrudni jednak prowadzenie z Rosją dialogu na wysokim szczeblu, gdyż stanowi ono formę publicznego napiętnowania i daje do zrozumienia, że Putin to postać politycznie toksyczna”.

Po kilkudniowych męczarniach Moskwa wymierzyła cios Zachodowi w stylu stalinowskiego schematu, określanego w dowcipach formułą „Nasza odpowiedź Chamberlainowi”: 20 marca znany z niezależności i obiektywizmu rosyjski Komitet Śledczy wszczął sprawę karną przeciwko prokuratorowi i sędziom, którzy wydali nakaz aresztowania Putina. Na front zostanie też zapewne wysłany MSZ – dyplomaci otrzymają instrukcje, jak wywierać nacisk na państwa, które uznają jurysdykcję trybunału, aby przestały ją uznawać.

Wśród komentarzy niezależnych mediów warto zwrócić uwagę na wątek podniesiony przez emigrantów: Julię Łatyninę i Andrieja Malgina. „Wiecie, dlaczego Haga walnęła Putina po linii dzieci? Dla prawników najtrudniejsze jest zebranie materiału dowodowego i ukazanie całego łańcucha zbrodniczych rozkazów. Tymczasem [w przypadku nielegalnego wywożenia dzieci] miesiąc temu dama [Lwowa-Biełowa] sama przyszła do Putina i telewizja pokazała, że działo się to na polecenie Putina i że on zaakceptował starania”. „Łatynina ma rację: sąd nie bez kozery zaczął od tematu dzieci. Lwowa-Biełowa przyszła do Putina i powiedziała: – Wykonaliśmy pańskie polecenie, Władimirrze Władimirowiczu, tak, ukradliśmy ukraińskie dzieci. I to przed kamerami telewizyjnymi”. Trudno się będzie tego wyprzeć.

W sieci pojawiły się już pierwsze dowcipy na ten listu gończego za Putinem. „Przychodzi Prigożyn do Putina i pyta: Chcesz pół roku powalczyć i potem wyjść na wolność?” (to nawiązanie do akcji werbunkowej prowadzonej przez Prigożyna pod takim hasłem w łagrach). Albo: „Znajomi radzą Władimirowi Putinowi, aby na razie nie jeździł komunikacja miejską, a w szczególnie metrem. Niech się też wstrzyma od wizyt w szpitalu, najlepiej niech pracuje zdalnie. Niech nie otwiera drzwi nieznajomym i niech nie mieszka w miejscu zameldowania” (to nawiązanie do rad udzielanym ludziom, którzy chcą się uchylić od mobilizacji).

Warto jeszcze popatrzeć na szerszy kontekst międzynarodowy: decyzję Hagi ogłoszono na trzy dni przed oficjalną wizytą w Moskwie przywódcy ChRL Xi Jinpinga. Kreml nie krył, że bardzo sobie wiele obiecuje po tej wizycie. Choć towarzysz Xi udzielił dziś werbalnego wsparcia towarzyszowi Pu, napominając sąd w Hadze, aby „szanował immunitet należny głowom państwa”, to nie może nie cieszyć go taka koincydencja i osłabienie międzynarodowego statusu Putina właśnie w tym momencie. Będzie mógł sobie pozwolić w tej sytuacji na licytowanie wyższych stawek. Ale to temat na oddzielny komentarz.

Wyrok za prawdę

10 marca. W Rosji Putina już wiele lat temu państwo ustanowiło monopol na przekaz medialny. Najpierw pod obcas wzięte zostały stacje telewizyjne i radio, potem stopniowo wystrzyżone zostało poletko prasowe – z wyjątkiem kilku niszowych tytułów redakcje dostosowały się do wymogów władzy. Internet okazał się najtrudniejszy do spacyfikowania, ale i na tej niwie Roskomnadzor pilnie zamyka wentyle, wprowadza blokady nieprawowiernych portali i ściga tych, którzy dopuścili się zbrodni powiedzenia prawdy. Od roku, od pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, śruby jeszcze mocniej przykręcono. Według szacunków obrońców praw człowieka, Roskomnadzor zablokował 125 tysięcy publikacji o wojnie.

Kieszonkowa Duma Państwowa przegłosowała w trybie ekspresowym akty quasi-prawne wprowadzające de facto cenzurę wojenną i wysokie kary za łamanie zakazów w sferze informacji. Monopol na przedstawianie i komentowanie wydarzeń zastrzeżony jest wyłącznie dla kłamliwych tub propagandowych Kremla. Reszta może potakiwać. A jeśli nie potakuje, to trafia w żarna machiny wymiaru niesprawiedliwości.

Mówienie/pisanie o wyczynach rosyjskiej armii w Ukrainie, w tym zbrodniach wojennych, maruderstwie, gwałtach, kradzieżach, nazywanie po imieniu wojny wojną itp., to powód, aby podciągnąć śmiałka głoszącego niezgodne z linią Kremla treści pod paragraf o rozpowszechnianiu fejków o rosyjskiej armii. W minionym roku wszczęto dziesiątki spraw z tego artykułu (jak szacuje obrońca praw człowieka Paweł Czikow, było ich co najmniej 180). W ponad dwudziestu już zapadły wyroki. I to wysokie wyroki łagru.

Napiszę tu o jednym procesie, w których wyrok zapadł w ostatnich dniach: 7 marca sąd skazał Dmitrija Iwanowa na karę 8,5 roku łagru za rozpowszechnianie fejków o armii. Prokurator żądał 9 lat, ale najbardziej humanitarny sąd na świecie złagodził wymiar kary. Iwanow ma 23 lata, studiował na Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym matematykę (miał wyznaczony termin obrony pracy dyplomowej na czerwiec 2022 r., ale siedział już wtedy w areszcie śledczym, łącznie spędził tam aż 9 miesięcy; został relegowany z uczelni). Na kanale Telegramu „MGU protestuje” zamieszczał informacje o mordowaniu przez rosyjskich żołnierzy ludności cywilnej i niszczeniu infrastruktury krytycznej Ukrainy, dopuścił się też zbrodni nazywania wojny wojną, a nie „specjalną operacją wojskową”, jak nakazuje kremlowska inkwizycja. Większość treści stanowiły „reposty”, czyli podane dalej przez Iwanowa wpisy innych autorów.

Iwanowa skazano na podstawie: zeznań świadków, których podsądny nawet nie znał i z którymi nie współpracował, ekspertyzy lingwistycznej oraz oficjalnego stanowiska ministerstwa obrony. To, co pisał Iwanow, było sprzeczne z tym, co głosili: rzecznik prasowy ministerstwa obrony Igor Konaszenkow (który niemal codziennie w telewizji opowiada kocopoły o sytuacji na froncie, w tym o legendarnych bojowych komarach, zarażonych w amerykańskich laboratoriach, aby kąsały naród rosyjski na zatracenie), minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow („my na nikogo nie napadliśmy, nie napadliśmy na Ukrainę” itd.) oraz wszyscy pozostali harcownicy wyższej i niższej rangi.

Iwanow w swoim ostatnim słowie powiedział: „Śledztwo, próbując oskarżyć mnie o rozpowszechnianie fejków, skonstruowało jeden wielki fejk. Akt oskarżenia od pierwszego do ostatniego słowa jest sprzeczny z rzeczywistością. Ja mogę się podpisać pod każdym słowem, które napisałem rok temu. Wszystkie oceny są aktualne, a każde twierdzenie znalazło potem mnóstwo dowodów. O żadnym poczuciu winy nie może być mowy. Życie jest o wiele bardziej skomplikowane niż sfabrykowana sprawa karna. Winę ponoszą ci, którzy rozpętali tę wojnę, wydają i wykonują zbrodnicze rozkazy, ci, którzy dokonują zbrodni na obcej ziemi i ci, którzy stosują represje wobec własnego narodu, tworzą atmosferę strachu i nietolerancji”.

I choć nie ma w akcie oskarżenia słowa prawdy, Iwanow został skazany. To wyrok porównywalny z wyrokami orzekanymi w sprawach o zabójstwo. Rosyjski wymiar niesprawiedliwości nawet nie próbował udawać, że oskarża i skazuje za poważne przestępstwa na podstawie rzetelnego śledztwa. To nie jest pierwsza sfingowana sprawa, w której oskarżony zostaje skazany, choć nie ma dowodów jego winy. W takich procesach chodzi o efekt odstraszający: uważaj, co piszesz (co mówisz), bo możesz za to stracić wolność. Ludzie powinni się bać wypowiadać własne zdanie, poszukiwać alternatywnych wobec oficjalnego przekazu źródeł informacji, weryfikować to, co plotą politycy, politrucy czy propagandyści.

Amnesty International uznała Dmitrija Iwanowa za więźnia sumienia.

Jeszcze jeden bal u Szatana

22 lutego. Dzień po wygłoszeniu orędzia i w przeddzień Dnia Obrońcy Ojczyzny na stadionie Łużniki w Moskwie odbyła się wielka Z-patriotyczna feta, na której Putin ogłosił, że „cały naród to obrońcy ojczyzny”.

Łużniki były areną wielkiego putinowskiego spędu w zeszłym roku. Świętowano wtedy formalnie ósmą rocznicę przyłączenia do Federacji Rosyjskiej Krymu – 18 marca Kreml uznaje za datę wchłonięcia półwyspu. Mijał niecały miesiąc od rozpoczęcia inwazji. Już było wiadomo, że Blitzkrieg Putinowi nie wyszedł – Kijów się nie poddał, Zełenski nie uciekł, armia ukraińska stawia zaciekły opór. (Opisałam ów „bal u Szatana” w blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/03/19/bal-u-szatana/). Po roku od rozpoczęcia inwazji widać, że Putin zamierza nadal prowadzić tę koszmarną wojnę i przekuć ją w narzędzie polityczne, zapewniające mu wieczne trwanie na szczytach władzy. Chyba że znów coś pójdzie nie tak.

Z dużym opóźnieniem Putin zdecydował się na wygłoszenie orędzia przed połączonymi izbami parlamentu. W moskiewskim Gościnnym Dworze ustawiono półtora tysiąca krzeseł. Zasiedli na nich deputowani Dumy i senatorowie Rady Federacji, członkowie rządu, szefowie federalnych agencji, głowy wspólnot religijnych, a także weterani obecnej putinowskiej awantury w Ukrainie. To, o czym mówił Putin, spisałam w autorskiej rubryce „Rosyjska ruletka”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/oredzie-putina-na-wschodzie-bez-zmian-182499.

Dziś tutaj uzupełnię ten wpis o kilka szczegółów. Przyglądałam się uważnie wierchuszce, która przybyła, aby wysłuchać wystąpienia Putina. Wśród zgromadzonych odnotowano kilka istotnych braków. Nie było „wiernego piechura Putina”, głowy Czeczenii Ramzana Kadyrowa. Podobno poleciał do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, często tam bywa, kręci jakieś geszefty, odbywa tajne misje, swoje i nieswoje. Ale że też odważył się nie przybyć do Moskwy w tak ważnym dniu, to ciekawe. Czeczenię reprezentowało dwóch zauszników Kadyrowa: Adam Delimchanow i Magomed Daudow. Ten ostatni prężył się latem ubiegłego roku w Donbasie, aby wykazać, że tylko czeczeńskie bataliony wojują jak należy. Ale chyba niewiele zwojował.

Nieobecny był i Jewgienij Prigożyn, zawiadujący wagnerowcami. Ostatnio się nadmiernie jak na nerwy Kremla rozbrykał. Nie dość, że znowu zaczął mocno krytykować ministerstwo obrony, to jeszcze wystąpił z oskarżeniem, że jego chłopaki specjalnie są „na głodzie”, jeśli chodzi o zaopatrzenie w amunicję. A jak nie mają czym strzelać, to masowo giną. W mediach społecznościowych opublikował bulwersujące zdjęcie przedstawiające stos trupów z równie bulwersującym opisem: ci żołnierze (wagnerowcy) mogliby nie zginąć, gdyby mieli amunicję. Ciekawe, co dalej z Prigożynem.

Kreml pełen jest jak zwykle szeptów o podjazdowych wojnach pomiędzy najważniejszymi urzędnikami. Dlatego tak smaczny kąsek jak nieobecność w Gościnnym Dworze szefa administracji prezydenta Antona Wajno i zastępcy szefa administracji Siergieja Kirijenki, odpowiadającego za podporządkowanie terytoriów odebranych Ukrainie, wzbudził domysły. Czyżby wypadli z łaski? Wajno jest sprawnym administratorem, nie zdradzał do tej pory ambicji politycznych. Co innego Kirijenko, który był przecież już premierem (dawno temu, jeszcze za Jelcyna, krótko) i niewątpliwie chce błysnąć, odnieść sukces, zasłużyć na laury od Putina, dwoi się i troi, aby zabrane ziemie Ukrainy jak najszybciej zniewolić. Jesienią media ukraińskie i europejskie spekulowały, że Kirijenko może być następcą Putina. Nieobecność została zauważona. Podobnie jak brak mera Moskwy, Siergieja Sobianina. Ten absencję tłumaczył chorobą. Komentatorzy w mediach społecznościowych tradycyjnie nabijali się z utytułowanych słuchaczy, którym podczas podniosłego wystąpienia głowy państwa własne głowy opadały. Jak mówią bywalcy okołokremlowskich imprez, przed główną częścią oficjalną jest mały „beforek”, podczas którego można „priniat’ na grud’” małe sto gramów wódeczki albo koniaczku. Albo wielokrotność. No i potem się chce spać, duszno, monotonny głos mówcy i klient gotów. Liderem trendu nieodmiennie pozostaje Dmitrij Miedwiediew.

Dzisiaj na Łużnikach Putin postawił kropkę w orędziu. Ogłosił, że obrońcami ojczyzny są wszyscy Rosjanie, nawet dzieci. O ile w zeszłorocznym show, poprzedzającym inwazję, Putin uczynił odpowiedzialnymi za decyzje wojenne wszystkich swoich najbliższych współpracowników, to teraz krwią mają spływać w jego mniemaniu wszyscy jego poddani. Poddani zgromadzeni na trybunach stadionu przytupywali z zimna, machali masowo flagami Rosji i skandowali „Rosja” i „Putin”. Tło wystąpienia prezydenta stanowili wojskowi, nagrodzeni za udział w wojnie. A właściwie „specjalnej operacji wojskowej” – ta nazwa nadal obowiązuje w oficjalnej nomenklaturze.

A jeśli chodzi o dzieci, które wedle Putina też walczą, to na scenie w pewnym momencie pojawiła się grupka kilku- i kilkunastolatków. Powiedziano, że to dzieci z Mariupola. Tak, tego Mariupola, zrównanego z ziemią przez rosyjską armię. Dzieci przytulały się na polecenie prowadzących koncert do wojskowego, niejakiego „wujaszka Jury”, i dziękowały mu za uratowanie. Putinowskie odwracanie pojęć zyskało nowe, koszmarne oblicze. Wykorzystanie tych nieszczęsnych dzieci do uwierzytelniania podłej, kłamliwej propagandy powinno zostać uznane za kolejną zbrodnię wojenną putinowskiego reżimu.

Publiczność zabawiali sprawdzeni putinowscy estradowi weterani – Grigorij Leps, Dmitrij Diużew, grupa Lube i inni. Wystąpił też jak zwykle w takich imprezach Oleg Gazmanow. Było zimno, więc na scenie śpiewał w kurtce. Uważni obserwatorzy zauważyli, że sprytnie zalepił na przodzie kurtki naszywkę z logotypem producenta – kurtka pochodzi z kolekcji firmy Prada i kosztuje, bagatela, 340 tys. rubli. Nowicjuszem w gronie oddanych putinistów był raper Szaman, który lansuje przebój tej wojny „Ja russkij”. Młode pokolenie podryguje Z-patriotycznie przy tych rytmach.

Sumienie Petersburga i sieć neuronowa

10 lutego. W życie kulturalne Rosji już dawno wplątał się cień. Reżim zaciska kościste dłonie nie tylko na gardle opozycyjnych polityków czy politycznych aktywistów, ale coraz częściej ingeruje w kulturę. Jeśli ktoś nie spełnia wymagań reżimu, próbuje zachować swobodę twórczą lub przynajmniej zwykłą ludzką przyzwoitość, jest sekowany, wdeptywany w błoto, wyganiany z pracy, eliminowany jako element niepożądany w ojczyźnie Z-szczęśliwości.

Niespełna dwa tygodnie temu w Petersburgu, w lokalnej siedzibie partii Jabłoko udostępniono dla zwiedzających wystawę prac Jeleny Osipowej. Mówią o niej „sumienie Petersburga”. Siwowłosa starsza pani jest od wielu lat uczestniczką antyputinowskich protestów – bez jej plakatów trudno wyobrazić sobie działania akcjonizmu obywatelskiego w mieście: przeciw wojnie w Syrii, aneksji Krymu, prześladowaniom za poglądy polityczne. Po agresji Rosji na Ukrainę Osipowa wychodziła na Newski Prospekt z własnoręcznie namalowanymi plakatami. Wzywała do opamiętania, zakończenia wojny. Gdy pojawiała się z kartonami, na których anioły wyśpiewywały hasła w rodzaju „Putin to wojna”, „Pokój” itd., rzucały się na nią rozjuszone zwolenniczki Putina (zwolenników płci męskiej jakoś było mniej) z obelgami, pluły na nią, domagając się natychmiastowej interwencji policji. Tak, czujność wykazują nie tylko organy bezpieczeństwa, ale także „oddziały Putina” czuwające, aby nikt w przestrzeni publicznej nie „dyskredytował rosyjskiej armii” (a tak klasyfikowane są antywojenne wypowiedzi czy hasła umieszczane na plakatach).

Na petersburskiej wystawie policja zjawiła się nazajutrz po otwarciu. Zarekwirowano prace Jeleny Osipowej, mają być przedmiotem dogłębnej ekspertyzy. Biegli mają orzec, czy owe plakaty i obrazy nie dyskredytują armii prowadzącej „specjalną operację wojskową” w Ukrainie. Na podstawie ekspertyzy zostanie powzięta decyzja, czy wszczynać postępowanie administracyjne, a może karne, czy może odstąpić od ścigania 77-letniej malarki i organizatorów wystawy.

Policja zastosowała metodę „na bombę” – patrol przyjechał do siedziby Jabłoka z powodurzekomego anonimowego zgłoszenia o podłożeniu ładunku pod budynek. Rozglądali się po biurze i zupełnie przypadkiem zainteresowali pracami Osipowej wiszącymi na ścianie. Natychmiast też bez dania racji prace zdjęto i wywieziono.
Niezłomna pani Jelena powiedziała „Nowej Gazecie”, że w warunkach totalnego absurdu, z jakim mamy do czynienia w Rosji, ona niczego się nie boi. „U nas teraz ściga się i karze nie tych, którzy ponoszą winę, a tych, którzy zauważają bezkarne zło. Bardziej martwi mnie to, co stanie się z moimi pracami, zapewne nie odzyskam ich”.

W teatrze też panują Z-nakazy i Z-zakazy. Pisałam w blogu o wyrzuceniu z teatru MChT aktora Dmitrija Nazarowa i jego żony Olgi Wasiljewej za antywojenną postawę (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/01/20/mala-rosyjska-panorama/). Najnowsze osiągnięcie czujnych stróżów Z-porządków na scenach to zdjęcie z repertuaru teatru Sowriemiennik sztuki, w której występowała nestorka ekranu i sceny Lija Achedżakowa. 83-letnia aktorka wielokrotnie wyrażała swoją negatywną opinię o haniebnej wojnie w Ukrainie. Niby nic się nie stało, nikt przecież aktorki znikąd nie wyrzucał, ot, spektakl spadł z afisza i tyle (poprzedni spektakl z udziałem aktorki „Pierwszy chleb” zdjęto już wcześniej po skargach organizacji Oficerowie Rosji, którzy poczuli się obrażeni tekstem monologu bohaterki granej przez Achedżakową).
Putin i putinowcy nie mają odwagi cywilnej, boją się działać wprost, wolą załatwiać przeciwników hybrydowo. Przecież oni nawet wojny w Ukrainie nie prowadzą ani na nikogo nie napadali, bo to nie wojna, tylko operacja specjalna, a wszystkiemu winna Ukraina, bo zaczęła w 2014 r., dokonując przewrotu, a teraz Rosja stara się tę wojnę zakończyć (to dzisiejsze słowa Putina). Więc jeśli chodzi o walkę z artystami, to też władze stosują hybrydowe metody – wygibasy, poszukiwanie zarzutów nie wprost, gnębienie ludzi itd.

Lija Achedżakowa zagrała w wielu popularnych filmach, jednym z nich była komedia Eldara Riazanowa „Ironia losu” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2007/12/31/szczesliwego-nowego-roku/) – film nadawany przez rosyjską telewizję zawsze w noc sylwestrową. Achedżakowa zagrała w nim drugoplanową rolę nieco zagubionej, nieśmiałej koleżanki głównej bohaterki. A główną bohaterkę – Nadię zagrała Barbara Brylska. Polska gwiazda wyraziła poparcie dla rosyjskiej koleżanki i jej antywojennej postawy. „Taka ojczyzna nie zasługuje na ciebie. Wyjedź. Ci przeklęci przez Boga ludzie nie dadzą ci spokoju” – powiedziała Brylska.

Gest Brylskiej został dostrzeżony przez deputowaną Dumy Państwowej, wiceprzewodniczącą komisji ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego Olgę Zanko. „Niegdyś kochana przez widzów w całym kraju (Rosji) aktorka Brylska dokonała wyboru, nazywając swoich wielbicieli „ludźmi przeklętymi przez Boga”. Nasz kraj podarował jej sławę i szacunek, ale my równie lekko możemy usunąć tę aktorkę z „Ironii losu” – napisała Zanko w Telegramie. Cudu zniknięcia Brylskiej z filmu można dokonać dzięki sieci neuronowej, twierdzi deputowana. Była Brylska, nie ma Brylskiej.

Cerkiew podwójnego przeznaczenia? Część czwarta

6 lutego. Patriarcha Cyryl od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę błogosławi tę wojnę, jej pomysłodawców i wykonawców. Cerkiew moskiewska pod jego kierownictwem wspiera Kreml w agresywnej polityce. O karierze hierarchy pod auspicjami KGB pisano wielokrotnie, Patriarchat Moskiewski dystansował się od tych rewelacji. Dziś wracam do tego tematu w związku z nowymi publikacjami szwajcarskiej prasy, potwierdzającymi powiązania Władimira Gundiajewa (to świeckie imię patriarchy) z sowiecką bezpieką.

Szwajcarskie gazety „SonntagsZeitung” (https://www.tagesanzeiger.ch/priester-spion-propagandist-das-geheime-leben-des-moskauer-kirchenfuersten-in-der-schweiz-566103963787) i „Le Matin Dimanche” opublikowały omówienie dokumentów szwajcarskiej policji, odtajnionych w ostatnich dniach. Autorzy publikacji Sylvain Besson i Berhard Odehnal piszą, że Władimir Gundiajew na początku lat 70. przyjechał do Genewy. Młody (24 lata), dobrze zapowiadający się duchowny był przedstawicielem Patriarchatu Moskiewskiego przy Światowej Radzie Kościołów. Do jego zadań miało należeć zbieranie informacji o członkach Rady oraz kształtowanie ich poglądów na sytuację z Związku Sowieckim. Używał pseudonimu operacyjnego „Michajłow” (imię odojcowskie Władimira Gundiajewa – Michajłowicz mogło stanowić inspirację dla nadania takiego kryptonimu). Autorzy artykułu zauważają również, że w dokumentach znalazła się adnotacja, że nazwisko Władimira Gundiajewa znalazło się w tamtych latach na liście osób objętych przez szwajcarską policję „pewnymi czynnościami” (można założyć, że chodzi o obserwację lub analizę aktywności).

Bratanek patriarchy, Michaił Gundiajew, mieszka w Genewie i jest… przedstawicielem Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej w Światowej Radzie Kościołów oraz proboszczem cerkwi Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Genewie. Twierdzi, że stryj „znajdował się pod ścisłą kontrolą KGB”.

„Nowa Gazeta. Europa” przytacza słowa niemieckiego teologa Gerharda Beziera: „KGB chciało mieć wpływ na Światową Radę Kościołów w latach 70. i 80., aby Rada nie krytykowała ograniczeń wolności wyznania w ZSRR, a zamiast tego aby krytykowała USA i ich sojuszników”.

Aleksandr Sołdatow, dziennikarz specjalizujący się w tematyce służb specjalnych, ponad dwa lata temu poświęcił jeden z artykułów w „Nowej Gazecie” majętnościom patriarchy (https://novayagazeta.ru/articles/2020/08/04/86520-sovsem-arhierei), wspomniał w nim o domku wypoczynkowym w szwajcarskich górach, którym Cyryl miał być obdarowany przez obywatelkę Szwajcarii.

Sprawa domniemanej współpracy Władimira Gundiajewa z KGB nie jest nowa. Na początku lat 90. działała komisja Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej ds. wyjaśnienia okoliczności puczu sierpniowego GKCzP. Członkowie komisji mieli dostęp do wielu archiwów. W swoich dokumentach komisja stwierdziła: „po linii Cerkwi za granicę wyjeżdżali i wypełniali zadania postawione przez KGB agenci oznaczeni pseudonimami „Swiatosław”, „Adamant”, „Michajłow” i in. Głęboka infiltracja środowisk religijnych przez agenturę służb specjalnych stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa społeczeństwa i państwa”. Deputowany Rady, sowiecki dysydent ojciec Gleb Jakunin (dwukrotnie poddany anatemie przez hierarchów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej za śmiałe wypowiedzi, krytykujące RCP za różne skandale obyczajowe, nadmierne przywiązanie do bogactw doczesnych oraz dotyczące współpracy duchowieństwa z KGB) porównał daty zagranicznych wyjazdów wskazanych agentów KGB z datami wizyt hierarchów RCP. Daty podróży „Michajłowa” pokrywały się z datami wyjazdów Władimira Gundiajewa. A wizyt tych było kilkadziesiąt (https://novayagazeta.eu/articles/2022/10/16/raby-kgbozhi).

Patriarchat Moskiewski odmówił komentarza w sprawie publikacji szwajcarskiej prasy, Światowa Rada Kościołów oznajmiła, że nie dysponuje informacjami na ten temat.

Kałmucja bez lamy

29 stycznia. Ministerstwo sprawiedliwości Rosji idzie szerokim frontem w ujawnianiu i wpisywaniu na listę „agentów zagranicznych” coraz to nowych podmiotów i osób. Ostatnio do rejestru trafił oficjalny przedstawiciel Dalajlamy XIV w Federacji Rosyjskiej – naczelny lama Kałmucji.

Erdne Ombadykow (Telo Tulku Rinpocze) był najwyższym lamą Kałmucji, oficjalnie uznanym przez Dalajlamę XIV. Miał też za sobą nauki pobierane w tybetańskim klasztorze od lat dziecinnych. Przyczynił się do odrodzenia buddyzmu w Kałmucji.
Co tak wzburzyło rosyjskie organy sprawiedliwości, że przypięły szanowanemu duchownemu łatkę „agenta”? Erdne Ombadykow wypowiedział się przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę. W wywiadzie na kanale Youtube „Alchemia duszy” nazwał wojnę „sprawcą wielkich cierpień” i poparł stronę ukraińską: „Ukraina broni swej ziemi, swojej prawdy, swojego narodu, swojej konstytucji. Natomiast co do Rosji, trudno powiedzieć, że ma rację, że ta wojna jest potrzebna”. Jesienią 2022 r. wyjechał do Mongolii, aby przygotowywać wizytę Dalajlamy XIV. Jak powiedział miejscowym blogerom, jego wyjazd był też związany z rozpętaniem się w Rosji militarnej histerii, która jest obca idei nieużywania przemocy, zalecanej przez buddyzm.

W uzasadnieniu wciągnięcia lamy na listę „agentów” ministerstwo zaznaczyło jeszcze, że Telo Tulku Rinpocze ma obywatelstwo amerykańskie (rosyjskiego obywatelstwa nie ma) i większość czasu spędza za granicą.

Dzień po tym, jak ministerstwo ogłosiło o uznaniu lamy za „agenta zagranicznego”, Erdne Ombadykow ogłosił swoją rezygnację z tytułu naczelnego lamy Kałmucji i przekazał swoje pełnomocnictwa dwóm zaufanym osobom. „Narodowi Kałmucji i wszystkim wyznawcom buddyzmu życzę, by w tych trudnych czasach pozostali wierni ideałom współczucia, miłości i sprzeciwu wobec przemocy. W swoich modlitwach i czynach pozostaję z narodem kałmuckim i rosyjskimi buddystami, którym poświęciłem całe swoje życie” – oświadczył lama.

Oprócz Telo Tulku Rinpocze 27 stycznia ministerstwo wciągnęło na listę „agentów zagranicznych” także tatarskiego aktywistę Rafisa Kaszapowa, solistę grupy Little Big Ilję Prusikina, aktywistkę Feministycznego Ruchu Oporu Antywojennego Darię Sierienko oraz dwie organizacje: Filozofia bez Przemocy i Fundacja Rozwoju Praw Cyfrowych.

Jak napisał Aleksiej Malutin w internetowej „Nowej Gazecie. Europa”, padła kolejna bariera: teraz za „agenta zagranicznego” w Rosji może zostać uznana osoba zajmująca oficjalne stanowisko, posiadająca status równy dyplomatycznemu. „Wpisanie na listę „agentów zagranicznych” osoby przywódcy religijnego, postaci symbolicznej stwarza nowy niebezpieczny precedens. Władze wysyłają w ten sposób sygnał duchowym liderom: nie wystarczy już być lojalnym, w obecnych warunkach od działaczy religijnych wymaga się wyrażania pozycji „patriotycznej”, czynnego udziału w działaniach władz, niezależnie od przekonań i doktryn wyznawanej religii. W takich warunkach swoboda życia religijnego będzie niemożliwa – propaganda rzuciła się formować kult „świętej wojny”. Służyć temu kultowi można, biorąc udział w różnych obrzędach, najważniejsze, aby nie miały one wymiaru antywojennego”.

Znowu wysiedlają Sacharowa

27 stycznia. Coraz bardziej żarłoczny putinizm czasu wojny rozprawia się z ostatnimi wysepkami pokojowego ruchu obywatelskiego: sąd zdecydował o likwidacji Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, władze Moskwy wysiedlają Centrum Sacharowa z siedziby, niezależny portal Meduza uznano za „organizację niepożądaną”. Putin wieczorami w swoim dobrze strzeżonym bunkrze przymierza przed lustrem trencz Stalina.

Moskiewska Grupa Helsińska (MGH) to najstarsza w Rosji organizacja obrony praw człowieka. Powstała w Związku Sowieckim, w latach siedemdziesiątych, gdy Breżniew jeszcze rozdawał karty, a KGB trzymało społeczeństwo za gardło. Członkowie Grupy domagali się władz przestrzegania praw człowieka – wprowadzili to pojęcie do wewnętrznej gry. Potem za czasów wegetariańskiego jeszcze Putina MGH zwracała uwagę na łamanie przez Rosję zobowiązań międzynarodowych. Putin chcąc uchodzić za kryształowego demokratę, wyrażał się z szacunkiem o MGH. Ale po wielkim gwałcie na prawie międzynarodowym w 2014 r., gdy Rosja zaanektowała Krym i rozpętała wojnę na wschodzie Ukrainy, Putinowi coraz bardziej zawadzała grupka aktywistów, którzy krytykowali jego politykę. W 2017 r. MGH zrezygnowała z zagranicznych grantów, aby nie dostać się na listę „agentów zagranicznych” i móc kontynuować działalność. W tymże roku Putin wykonał ostatni przyjazny gest wobec Grupy: odwiedził nawet nestorkę MGH, Ludmiłę Aleksiejewą w dniu jej dziewięćdziesiątych urodzin, wręczył wielki bukiet kwiatów, przyznał nagrodę za wybitny wkład w działania na rzecz obrony praw człowieka.

Ministerstwo sprawiedliwości poszukiwało pretekstu do ustrzelenia niezłomnych obrońców godności. I znalazło powód więcej niż wątpliwy, ale przecież nie o literę prawa tu chodzi. W grudniu 2022 r. ministerstwo doszło do wniosku, że członkowie MGH, która jest zarejestrowana jako organizacja lokalna, moskiewska, bezprawnie, łamiąc przepisy statutu, uczestniczyli w wydarzeniach organizowanych w innych regionach, poza Moskwą. Absurd? Nie szkodzi.

– Popełniacie wielki grzech, niszczycie ruch obrony praw człowieka! Likwidacja MGH to poważny cios w ruch nie tylko w Rosji, ale i w świecie – powiedział w sądzie współprzewodniczący Grupy, Walerij Borszczew. MGH kładła nacisk na to, że poza Moskwą żadnych imprez nie organizowała, a udział poszczególnych osób z Moskwy w przedsięwzięciach poza stolicą nie może być uważany za „działalność poza regionem”. Żadne argumenty obrony nie trafiły do przekonania sądu, wyrok był do przewidzenia, zanim rozprawa się rozpoczęła. Sprawę rozpatrywał ten sam sędzia, Michaił Kazakow, który w grudniu 2021 r. zdecydował o likwidacji Memoriału.

O utworzeniu Moskiewskiej Grupy Helsińskiej w 1976 roku ogłoszono na konferencji prasowej zwołanej w mieszkaniu Andrieja Sacharowa, akademika, wybitnego fizyka, jednego z autorów bomby wodorowej, bodaj najbardziej znanego sowieckiego dysydenta, obrońcy praw człowieka. Za swoją działalność został wysiedlony ze swego mieszkania i przymusowo zesłany do miasta Gorki (Niżny Nowogród). I oto teraz mamy do czynienia z zadziwiającym zbiegiem okoliczności: 24 stycznia władze Moskwy powiadomiły Centrum Sacharowa o wypowiedzeniu umowy najmu na pomieszczenia biurowe, sale wystawowe i mieszkanie, znajdujące się w budynku zajmowanym przez Centrum. Jednym słowem: fora ze dwora. Koniec wystaw o obronie praw człowieka, odczytów, projekcji, seminariów, spotkań autorskich itd. Powód: 1 grudnia 2022 r. weszły w życie nowe przepisy zakazujące „agentom zagranicznym” (Centrum zostało wpisane na listę „agentów” w 2014 r.) korzystania z jakiejkolwiek formy pomocy państwowej, a siedzibę władze Moskwy udostępniały Centrum za darmo. Jeszcze jeden przykład, że żadne organizacje łączące ludzi niezależnych w myśleniu i działaniu nie mają prawa istnieć w prowadzącej brutalną wojnę putinowskiej Rosji.

Co będzie z archiwum Centrum Sacharowa, nie wiadomo. Podobnie jak nie wiadomo, co się stanie w unikatową ekspozycją pokazującą historię sowieckiego reżimu totalitarnego. Ludzie związani z Centrum mówią: – Ta wystawa miała pomóc społeczeństwu w uświadomieniu, że powtórzenie politycznych represji, deportacji, agresywnej polityki zagranicznej jest dla państwa zgubne i nie powinno się powtórzyć, że droga do godnej przyszłości nie może prowadzić przez samowolę, przemoc i krew.

I jeszcze jeden akord – uderzenie w niezależne media. Prokuratura Generalna Rosji uznała niezależny portal rosyjskojęzyczny Meduza za „organizację niepożądaną”. To oznacza, że w Rosji sprawa karna grozi teraz zarówno pracownikom i współpracownikom portalu, jak i tym czytelnikom, którzy będą wpłacać pieniądze na jego działalność (portal utrzymuje się z dobrowolnych datków). Jakiekolwiek powołanie się w mediach na publikacje Meduzy też zagrożone jest na terytorium Rosji karą. Nawet na stare publikacje, sprzed przyznania nowego statusu „trędowatego”, bo tak należy odczytywać przypięcie łatki „organizacji niepożądanej”.

Meduza działa z terytorium Łotwy. Zdaniem prokuratury jej działalność stanowi zagrożenie dla podstaw ustroju konstytucyjnego i bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej.
Co ciekawe, portal – choć mający siedzibę w Rydze – podporządkował się wymogom rosyjskiej ustawy o „agentach zagranicznych” i umieszczał przy każdej swojej publikacji adnotację, że jest owym agentem. Po tym, jak prokuratura ogłosiła o swoim postanowieniu, te adnotacje zniknęły ze strony internetowej.

Po wkroczeniu armii rosyjskiej na terytorium Ukrainy, federalna agencja ds. mediów Roskomnadzor zablokowała dostęp do strony internetowej Meduzy na terytorium Rosji z powodu publikacji o wojnie.

Dmitrij Koleziew („agent zagraniczny”) z portalu Republica napisał: „To nie jest silna władza, a słaba. Silna władza nie walczy z dziennikarzami, nie zamyka ust krytykom, nie złości się na lustro. Dziennikarstwo nie może być przestępstwem”.