Archiwum kategorii: Bez kategorii

Przygody małego czołgu

26 stycznia. Literatura dla dzieci i młodzieży wzbogaciła się o nowe pozycje. W mieście Niżny Tagił, gdzie znajdują się wielkie zakłady zbrojeniowe Urałwagonzawod, Uralska Fabryka Wagonów, dba się o odpowiedni poziom wychowania najmłodszego pokolenia.

Urałwagonzawod produkuje czołgi, wagony, wozy strażackie (http://www.uvz.ru/products). Za Jelcyna było różnie, kwadratowo i podłużnie, zamówień jak na lekarstwo, fabryka ledwie przędła (jeśli można tak powiedzieć o zakładach przemysłu ciężkiego). Później w okresie, gdy z nieba padał na głowy Rosjan złoty deszcz petrodolarów, Putin rozpiął nad Urałwagonzawodem parasol ochronny, nie pozwalając na upadłość. W związku z programem modernizacji armii ruszyły zamówienia państwowe. Zakłady przetrwały i pozbierały się z podłogi. Od 2006 roku poddawane są stopniowej prywatyzacji. Kilka lat temu podczas szczytu demonstracji ruchu „białej wstążki” przeciwko fałszerstwom wyborczym i powrotowi Putina na Kreml o zakładach nieoczekiwanie zrobiło się głośno. Jeden z kierowników wydziału Urałwagonzawoda, Igor Chołmanskich wystąpił w telewizji z płomienną przemową w obronie Putina. Zapowiedział, że „jeżeli policja nie potrafi sobie poradzić [z demonstrantami], to my z chłopakami jesteśmy gotowi sami wyjść i obronić swoją stabilność”. Jak widać, uzbrojenie dla rosyjskiej, i nie tylko rosyjskiej, armii produkują mocne chłopy. Na marginesie – lojalność i gotowość do wsparcia prezydenta została przez tegoż nagrodzona: Chołmanskich został wkrótce po cytowanym występie mianowany na wysoki stołek przedstawiciela Putina w uralskim okręgu federalnym.

Jak się okazało, zakłady zbrojeniowe skupiają się nie tylko na produkcji czołgów, ale także odpowiednim ustawieniu mózgów młodym pokoleniom. Zakłady wydały właśnie książkę dla dzieci w wieku przedszkolnym pod tytułem „Przygody małego czołgu” autorstwa Swietłany Ławrowej (zbieżność nazwisk z ministrem spraw zagranicznych przypadkowa). „W dostępnej zajmującej formie książeczka opowiada naszym milusińskim o groźnych maszynach bojowych – czytamy w opisie służby prasowej zakładów. – Dzieci i rodzice otwierając książkę, trafiają do muzeum zakładów wraz z chłopczykiem Daniłem i jego małym zabawkowym czołgiem. Czołguś przypadkiem zostaje na noc w hangarze i zapoznaje się z legendarnymi „dziadkami” T-34-76 i T-34-85, a także bardziej współczesnymi modelami. Dorosłe czołgi opowiadają o swojej historii i przygodach”. Ciekawe, czy jest coś o dzielnej załodze „Rudego”, według nomenklatury stosowanej przez wydawców, to dziadkowie „czołgusia” w linii prostej.

Starsze dzieci mogą sobie poczytać książkę „Czołgi Urałwagonzawodu”, napisaną przez inżyniera konstruktora. „Książka zaznajamia nastolatków z fascynującym światem czołgów, produkowanych w Niżnym Tagile”. Od staruszka T-34 po współczesną Armatę. W materiale reklamującym książki podkreślono, że mają one „zaszczepić patriotyzm i dumę z dokonań kraju”. Zakłady nie od dziś dbają o wychowanie patriotyczne młodzieży – młodzieżowe książki dostosowane do ducha epoki wydają od 1948 roku. Urałwaganzawod jest od 2014 roku (po aneksji Krymu) objęty sankcjami UE i USA.

W obronie czci Donalda Fredowicza

18 stycznia. W czasach ZSRR popularna była taka wyliczanka: radzieckie zegarki najszybsze na świecie, radzieckie krasnoludki – największe, a radziecki paraliż najbardziej postępowy. Do tych osiągnięć kolejną pozycję dodał wczoraj prezydent Władimir Putin. „[Rosyjskie prostytutki] są najlepsze na świecie” – tak powiedział. Ale po kolei.

Wczoraj do Moskwy przybył nowo wybrany prezydent Mołdawii, Igor Dodon. Gospodarz Kremla przyjął go po prezydencku, z rozmachem, jak wita się syna marnotrawnego wracającego z przydługiej europejskiej wycieczki. Prorosyjski Dodon zapewniał o nowym kursie Kiszyniowa, który zamierza nawiązać bliższą współpracę z Rosją i nadrobić zaległości z ostatnich lat, kiedy to polityczne elity Mołdawii zapatrzyły się bezowocnie w Brukselę, a odwróciły plecami do Moskwy. Jednak gdy panowie prezydenci wyszli do przedstawicieli mediów po zakończonych rozmowach, nie ten diametralny zwrot w polityce Mołdawii stał się głównym tematem konferencji prasowej. Prezydent Putin bowiem w firmowym stylu rzucił się w obronie reputacji… prezydenta elekta Donalda Trumpa. Przedmiotem troski Putina stały się opublikowane przez amerykańskie media materiały kompromitujące o pobycie Trumpa w Moskwie przed kilku laty, które – wedle enuncjacji prasowych – są w posiadaniu Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji i miałyby służyć Moskwie do szantażowania amerykańskiego prezydenta (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/01/15/wyciek-czyli-wszystkie-kaczki-dziennikarskie/).

Zacytuję wywód Władimira Władimirowicza: „Te wrzutki to ewidentna fałszywka. Trump, gdy był w Moskwie, nie był żadnym działaczem politycznym. Po prostu był biznesmenem, jednym z bogatych ludzi z Ameryki. Może komuś się wydaje, że nasze specsłużby ganiają za każdym amerykańskim miliarderem. Toż to wierutna bzdura. Trump przyjechał i pomknął na spotkanie z moskiewskimi prostytutkami. Po pierwsze, jest dorosły. A po drugie, człowiek, który może nie przez całe życie, ale przez wiele lat zajmował się organizacją konkursów piękności, miał styczność z najpiękniejszymi kobietami świata. Wiecie, z trudem mogę sobie wyobrazić, że pobiegł do hotelu, aby spotkać się z naszymi dziewczętami o obniżonej odpowiedzialności społecznej. Choć one, z całą pewnością, są najlepsze na świecie. Ale wątpię, by Trump na to poleciał”.

I jeszcze jeden fragment: „Chcę powiedzieć, że prostytucja to poważne zjawisko społeczne, zepsucie. Przecież młode kobiety zajmują się tym między innymi dlatego, że inaczej nie potrafią sobie zapewnić godnej drogi [życiowej]. I to w znacznym stopniu wina społeczeństwa i państwa. Natomiast ludzie, którzy zlecają spreparowanie fałszywek podobnych do tych, które teraz krążą o prezydencie elekcie USA i wykorzystują je do walki politycznej – są gorsi od prostytutek. Nie mają żadnych moralnych barier”.

Ciekawe, jak tę płomienną obronę ocenił Trump. Efekt Barbry Streisand został osiągnięty. Po tych wyznaniach Putina zainteresowanie „kompromatem” na Trumpa jeszcze wzrośnie.

Odniosę się do jednego z aspektów wypowiedzi Putina dotyczących podsłuchów i pracy operacyjnej FSB: „Może komuś się wydaje, że nasze specsłużby ganiają za każdym amerykańskim miliarderem. Toż to wierutna bzdura”. Ganiają, ganiają, nie tylko za amerykańskimi miliarderami. Za rosyjskimi obywatelami też. W szczególności za politykami opozycji. Łapanie adwersarzy „na rozporek” jest często stosowaną techniką. Przypomnijmy choćby eksploatowany przykład sprzed lat – skompromitowania prokuratora generalnego Skuratowa, który zbierał haki na Jelcynowską familię. Haki na niego skuteczniej zebrała FSB pod kierunkiem ówczesnego szefa, Putina Władimira Władimirowicza zresztą. (O tym i innych przypadkach pisałam na blogu (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/07/nagi-instynkt-polityczny-czesc-druga/).

O „wytwórni filmowej FSB” i pozyskiwaniu informacji o interesujących osobach obszernie napisał opozycyjny internetowy „The Insider”: „Opiekę nad dużymi moskiewskimi hotelami, w których zatrzymują się cudzoziemcy, sprawuje operacyjny wydział FSB. Do zadań funkcjonariuszy należy sprawdzanie tożsamości zagranicznych gości oraz wspieranie innych wydziałów FSB, prowadzących działalność kontrwywiadowczą”. Według Insidera, każdy z funkcjonariuszy ma do dyspozycji pokój w hotelu oraz siatkę donosicieli. Ceni się szczególnie „kompromat” o charakterze obyczajowym. Ponętne pokojówki, dziewczynki pracujące w saunie – to wabik. Ukryte kamery nagrywają to, co dzieje się w hotelu. Złapany w pułapkę cudzoziemiec jest następnie poddawany obróbce – proponuje mu się współpracę itd. (Szczegóły tu; również o hotelu Ritz Carlton, w którym mieszkał Trump: http://theins.ru/politika/42171).

Media społecznościowe poświęciły wiele uwagi nieoczekiwanemu show Putina. Ekonomista Stepan Demura (krytyk Putina) napisał w Twitterze: „Wstyd tego wszystkiego słuchać. Ale trzeba przyznać, że na prostytucji Putin zna się lepiej niż na gospodarce”. W komentarzach przypomniano też prezydentowi, że na początku swoich rządów, gdy wydarzyła się tragedia okrętu podwodnego Kursk, nazwał protestujące przeciwko bezczynności władz wdowy po ofiarach „prostytutkami za dziesięć dolarów”. Karina Orłowa na stronie „Echa Moskwy” pisze: „Władimir Putin z trudem sobie wyobraża, że Donald Trump spał z prostytutkami, bo jest dorosłym człowiekiem i przez długie lata obcował z najpiękniejszymi kobietami świata. I to właśnie ta okoliczność zdaniem rosyjskiego prezydenta – a nie fakt, że Trump jest żonaty – powinna była zastopować zapędy miliardera do spotkań z prostytutkami. W amerykańskim społeczeństwie ważne są wartości rodzinne, rosyjskiemu prezydentowi to akurat do głowy nie przyszło. […] W Rosji wszystko na odwrót – po rozwodzie „najwyższego” urzędnicy i biznesmeni jeden przez drugiego rzucili się rozwodzić z obrzydłymi żonami i pożenili się z kochankami”.

A jeszcze ciekawa sonda uliczna w Moskwie „dlaczego prezydent Putin powiedział, że rosyjskie prostytutki są najlepsze na świecie” (http://www.svoboda.org/a/28241371.html). Wiele osób odpowiedziało: „Dobrze powiedział. Ma rację. Wie, co mówi. U nas wszystko jest najlepsze. Ja go popieram”.

Wyciek, czyli wszystkie kaczki dziennikarskie

15 stycznia. Stirlitz wiedział, że ludzie zapamiętują tylko ostatnie zdanie z przekazu słownego. Gdyby zastosował tę metodę do sytuacji wokół skandalu z rosyjskimi hakami na prezydenta elekta USA Donalda Trumpa, to by sobie zęby połamał. Niezależnie od tego, jakie będzie ostatnie zdanie w tej aferze (bo jeszcze nie padło i może długo nie padnie), ludzie zapamiętają z tego „materiału do przemyślenia” wiele szczegółów, zwłaszcza te pikantne. Choć nikt rewelacji o hakach nie potwierdził. Stirlitz w epoce postprawdy dostałby szpiegowskiej migreny.

Spróbujmy poukładać te zawiłe amerykańskie i amerykańsko-rosyjskie puzzle. Telewizja CNN informuje, że Rosja ma w rękach skandaliczne materiały na Trumpa pozyskane w czasie jego pobytu w Moskwie pięć lat temu (nakręcone jakoby ukrytą kamerą zabawy przyszłego prezydenta USA w moskiewskim hotelu Ritz-Carlton z damami rozwiązłych obyczajów). Następnego dnia ta sama stacja podaje, że FBI nie potwierdziło prawdziwości materiału. Sam bohater głośno zaprzecza, jakoby Kreml mógł mieć na niego cokolwiek, zapewnia, że Rosja nigdy na niego nie naciskała. Kreml też dementuje, że ma cokolwiek na Trumpa. W tę sytuację w niewygodnej pozycji wkręcone są amerykańskie służby specjalne, zapewniające z kolei, że nie miały nic wspólnego z przeciekiem do mediów na temat moskiewskiego „kompromatu”. Na to wszystko nakłada się wciąż do końca niewyjaśniona sytuacja z atakami hakerskimi na amerykańskie cele, najprawdopodobniej przeprowadzonymi przez hakerów pracujących dla Rosji (co zakłóciło proces wyborczy i wpłynęło na wynik) i poddawany krytyce raport amerykańskich wywiadowni o zagrożeniach ze strony Rosji. A to właśnie w tym raporcie miały znajdować się sugestie, że nowo wybrany prezydent USA może być szantażowany przez Moskwę z uwagi na materiały kompromitujące. Dyrektor Wywiadu Narodowego James Clapper podkreśla z całą mocą, że dokumenty, o których mówią media, nie są rezultatem pracy agencji wywiadowczych USA.

I jak to w szpiegowskich bajkach bywa, zaraz znajduje się osoba, którą wszyscy wskazują jako źródło tego nieszczęsnego przecieku. To nie Amerykanin, a Brytyjczyk, Christopher Steele, weteran MI-6, niegdyś pracujący m.in. w Moskwie pod dyplomatycznym przykryciem. Steele miał po odejściu z MI-6 świadczyć usługi na podstawie prywatnego kontraktu dla FBI. Dokopał się np. do materiałów umożliwiających zbadanie korupcji w FIFA. Dobre wyniki jego operacji sprawiły, że Steele cieszył się estymą w środowisku. Toteż dostarczane przez niego materiały traktowano poważnie. Tak potraktowano również informacje na temat moskiewskich przygód Trumpa. W 2009 roku Steele założył agencję Orbis Business Intelligence. Według Reutera, agencja ta została zaangażowana przez anonimowych członków Partii Republikańskiej, niechętnych kandydaturze Trumpa, do szukania na niego haków; potem dostarczanymi przez Steele’a materiałami zainteresowała się FBI. A i sama FBI też zaczęła szukać informacji o rosyjskich kontaktach Trumpa i ludzi z jego otoczenia.

Ile są warte materiały Steele’a? Trump nazywa jest fałszywką. Media, które miały je w swojej dyspozycji, wyrażają wątpliwości. Nawet publikujący z lubością pieprzne szczegóły portal Buzzfeed odnosi się do ich treści z dystansem. Czemu więc te kaczki dziennikarskie uczyniły tyle plusku? O tym jeszcze za chwilę.

Tymczasem zaprzysiężenie Donalda Trumpa już za kilka dni (20 stycznia). Wszyscy mu patrzą na ręce, wszyscy patrzą na usta. Rosja oczywiście pilnie słucha tego, co dotyczy przyszłych stosunków dwustronnych – Kreml czeka na nowe rozdanie i zupełnie nowe podejście amerykańskiej administracji do polityki zagranicznej. W Moskwie z uwagą wsłuchiwano się w tym tygodniu w przesłuchania przed senacką komisją kandydatów na stanowiska w administracji Trumpa. Co ciekawe, rosyjska telewizja powtarzała z upodobaniem tylko te fragmenty wystąpień m.in. Rexa Tillersona (kandydat na sekretarza stanu), w których mówił on o Rosji rzeczy neutralne (np., gdy na pytanie, czy nazwałby Putina zbrodniarzem wojennym, odparł: „nie zastosowałbym takiego terminu”). W ostatnich dniach rosyjskie media skupiają się na wieszaniu pożegnalnych psów na prezydencie Obamie, nie ukrywając pogardy do niego samego i jego polityki. W dzisiejszym wydaniu publicystycznego podsumowania tygodnia „Wiesti Niedieli” wyśmiewano łzy wzruszenia żegnającego się Obamy i odznaczonego wiceprezydenta Joe Bidena, niwelowano do zera, „a nawet poniżej zera” wszystkie dokonania kończącej się prezydentury. To Obama, to wszystko przez Obamę, wszystkie nieszczęścia on sprowadził na świat, nieudacznik, nic mu się nie udało. Z hasła „Yes, we can” zostały suche wióry. Nawet te ostatnie sankcje wobec Rosji wprowadzane w ostatniej chwili – ha, niech będą świadectwem jego nieudolności. Rosja, jak się dowiadujemy z programu, wcale nie jest antyamerykańska, wcale a wcale, tylko po prostu nie dogadała się z Obamą, to znaczy z winy Obamy oczywiście. Trump to co innego. I to nie dlatego, że jest taki prorosyjski, jak o nim mówią, ale dlatego że nie jest Obamą. Czekamy na zmiany.

Zmiany będą, niewątpliwie. Ale czy zgodne z rozbudzonymi oczekiwaniami Rosji? Kreml odniósł się oficjalnie do wycieku o domniemanym rosyjskim „kompromacie” na Trumpa z wielkim dystansem. Jeśli wierzyć dobrze poinformowanym moskiewskim wróblom, to nikt na Kremlu nie był zadowolony z tego przecieku. Temat rozwinął w rozmowie z Radiem Swoboda Igor Sutiagin, rosyjski analityk mieszkający w Londynie: „To, co się teraz dzieje [wokół Trumpa z ujawnianiem „kompromatu”] wygląda jak wyznaczanie mu korytarza możliwości przez amerykański establishment na wypadek, gdyby chciał zrobić coś niezgodnego z tradycyjną amerykańską linia polityczną. W interesach rosyjskiego wywiadu było to, aby materiały kompromitujące nie wyciekały. Skoro wyciekły, to koniec gry, nie ma czym grać. No bo Trump się wyrwie z tych sideł i tyle […] A na dodatek Trump może nie zapomnieć, kto mu psuje reputację i grać z Rosją ostro”.

Od wczoraj po mediach obija się informacja, że pierwsze spotkanie Trumpa i Putina już jest organizowane. I to w Rejkiawiku. Wieści opatrywane są komentarzami, że to nawiązanie do historycznego, przełomowego spotkania Reagana z Gorbaczowem itd. Zaraz potem idzie fala dementi – nie, to nie będzie Rejkiawik, skąd takie przypuszczenia. Rejkiawik czy nie Rejkiawik, nie jest to takie ważne. Spotkanie Putin-Trump zapewne się odbędzie i zapewne już ruszyły przygotowania. Kremlowi zależy, by odbyło się jak najszybciej, by móc trąbić, że Trump przywiązuje wielką wagę do ułożenia stosunków z Moskwą, tak wielką, że wprost nie może się doczekać spotkania z Władimirem Władimirowiczem. A jak będzie, niebawem się dowiemy.

Wampir z Angarska

10 stycznia. Dzisiaj mam do opowiedzenia ponurą historię. Równie ponurą jak historia seryjnego mordercy Andrieja Czikatiły, Kuby Rozpruwacza z Rostowa. Jego sprawa w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych bulwersowała i przerażała – zwyrodnialec zgwałcił i zamordował co najmniej 53 ofiary (dziewczynki, chłopców i kobiety). Długo wymykał się organom ścigania, został zdemaskowany niemal przypadkowo. Stanął przed sądem, choć podnoszono wątpliwości co do stanu jego poczytalności. Został skazany na najwyższy wymiar kary, w 1994 r. wyrok wykonano. Przypadek Czikatiły był głośny na całym świecie. Powstały o nim filmy, setki publikacji prasowych, rozpraw naukowych.

Podobnie obszernego i sensacyjnego materiału do analizy dostarcza przypadek Michaiła Popkowa z Angarska. W tym mieście położonym ponad pięć tysięcy kilometrów na wschód od Moskwy, liczącym 225 tysięcy mieszkańców, raczej nieciekawym, wydarzyła się seria zbrodni. Ofiarami maniaka padały kobiety w wieku 18-28 lat, które w momencie zabójstwa znajdowały się w stanie upojenia alkoholowego. Morderca gwałcił ofiary, a następnie zabijał nożem, siekierą lub tępym narzędziem, zadając kilkanaście ciosów, niektóre ofiary dusił przy pomocy powrozu. Śledztwo dreptało w miejscu. Od 1994 roku, gdy popełniono pierwsze morderstwo z długiej serii, do 2012 roku wielokrotnie zmieniano ekipy śledcze i wersje, poszczególne sprawy umarzano, śledztwa zamykano. Wreszcie w 2012 roku Komitet Śledczy wznowił wysiłki na rzecz wyjaśnienia okoliczności zbrodni w Angarsku i okolicach. Na pomoc przyszły nowe metody operacyjne i badania. Ekspertyza materiału genetycznego zabezpieczonego na miejscu zbrodni z 2003 roku pozwoliła zatrzymać winnego – okazał się nim milicjant z Angarska, Michaił Popkow. Podejrzany oddał się w ręce śledczych. Bez oporu składał zeznania.

W ciągu trwającego prawie rok postępowania Popkow przyznał się do popełnienia 22 zabójstw. Sprawa trafiła do sądu. Materiał dowodowy obejmował 195 tomów. Przeprowadzono trzysta ekspertyz, ponad 2,5 tys. analiz medycznych, przesłuchano ponad dwa tysiące świadków. W styczniu 2015 roku sąd skazał Popkowa na dożywocie w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

Wkrótce miało się okazać, że to nie koniec. Popkow po ogłoszeniu wyroku postanowił opowiedzieć o kolejnych zbrodniach. Zeznał, że dokonał gwałtu na kolejnych 59 kobietach, które następnie zamordował. W czasie pierwszego śledztwa Popkow utrzymywał, że w pewnym momencie stracił zainteresowanie dla maniakalnych zabójstw kobiet, bowiem zaraził się chorobą weneryczną. „Zaniedbałem sprawę, próbowałem leczyć się sam, bałem się zgłosić do szpitala. Na skutki infekcji nie trzeba było długo czekać, cierpiałem na impotencję. Straciłem chęć, by gwałcić i zabijać” – opowiadał Popkow śledczym.

Popkow był milicjantem, dosłużył się stopnia młodszego lejtnanta, odszedł ze służby na własną prośbę. Był żonaty, miał córkę. Dla sąsiadów był miły i uprzejmy. Przełożeni mieli o nim dobrą opinię.

W sądzie uzasadniał swoje postępowanie chęcią „oczyszczenia społeczeństwa od rozpustnych, zepsutych, zapijaczonych kobiet”. Powtarzał: „Jestem sanitariuszem społeczeństwa”.

Teraz szykuje się nowy proces. Jeżeli zbrodnie, do których przyznaje się obecnie Popkow, zostaną udowodnione, wampir z Angarska przejdzie do dziejów kryminalistyki jako jeden z najkrwawszych – lub wręcz najkrwawszy – seryjny morderca w kryminalnej historii Rosji. Popkow mówi z satysfakcją o tym, że jest nawet „lepszy od Czikatiły”.

Potłuc lustra

30 grudnia. Wiele lat temu w głównym wydaniu programu informacyjnego rosyjskiej telewizji spikerka z wypiekami ekstazy na twarzy opowiadała o rosyjskim hakerze, który został przyłapany przez amerykańskie służby. Włamywał się do systemów bankowych i innych wrażliwych miejsc, narobił szkody. Wiadomość podano pod grubą warstwą dumy narodowej z wyczynu cyberwłamywacza, który zagrał Amerykanom na nosie. Czy był to „samotny biały żagiel” czy działał pod parasolem wysokich opiekunów? Tego zapewne wtedy nie ustalono. Złapanie hakera – choć było tego dnia dla rosyjskich telewidzów newsem numer jeden – szybko przeminęło z wiatrem, jak wiele innych sensacyjnych jętek jednodniówek. Pozostało mi jednak w pamięci, a to ze względu na pewien charakterystyczny dysonans: oto telewizja opowiada o przestępcy jak o bohaterze, któremu należy się szacun społeczny, choć przestępcę przecież powinna potępić. Strona amerykańska przeczytała to wydarzenie po swojemu: trzeba się mieć na baczności, Rosjanie znowu próbują nam wpuścić jeża do spodni, tym razem cyfrowego. W tym roku okazało się, że czujność była niewystarczająca.

Wczoraj ustępujący prezydent USA Barack Obama ogłosił nowe sankcje wobec Rosji z uwagi na włamania rosyjskich hakerów podczas kampanii wyborczej w Stanach (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/07/27/mane-tekel-hacker/). Ataki miały wpływ na przebieg wyborów. Amerykańskie służby specjalne opublikowały raport w tej sprawie (https://www.us-cert.gov/sites/default/files/publications/JAR_16-20296A_GRIZZLY%20STEPPE-2016-1229.pdf). Opublikowały listę hakerów (https://www.treasury.gov/resource-center/sanctions/OFAC-Enforcement/Pages/20161229.aspx).

W ramach sankcji 35 rosyjskich dyplomatów pracujących w USA ogłoszono personae non gratae. Na opuszczenie terytorium USA mają 72 godziny. Jak pisze amerykańska prasa, część personelu dyplomatycznego rosyjskich placówek zajmowała się wspieraniem aktywności hakerskiej, wykorzystywano do tego m.in. piękną rezydencję w stanie Maryland. „Administracja Obamy dała do zrozumienia, że USA mogą dokonać uderzenia odwetowego za mieszanie się w przebieg wyborów prezydenckich nie tylko z pomocą finansowych i dyplomatycznych sankcji, które zostały ogłoszone publicznie. Wiadomo, że amerykański cyberarsenał jest najlepszy na świecie, ma możliwości przenikania do sieci przeciwnika. To daje szeroki wachlarz możliwości – od zniszczenia danych w rosyjskich bazach rządowych po publikację dyskredytujących kremlowskich urzędników dokumentów. […] Istnieje wiele świadectw, że rosyjski prezydent czerpie zyski z ciemnych transakcji finansowych; jednym z wariantów może być publikacja tych dokumentów” – napisał Eric Geller w „Politico”.

Kreml wielokrotnie odrzucał oskarżenia o inspirowanie czy pilotowanie cyberataków na amerykańskie serwery. Ostatnio Putin odniósł się do tego zagadnienia podczas konferencji prasowej tydzień temu – uznał te komunikaty strony amerykańskiej za dowód, że obóz demokratów, który przegrał wybory prezydenckie, nie potrafi pogodzić się z porażką i szuka usprawiedliwienia.

Sytuacja jest delikatna. Na niespełna miesiąc przed inauguracją Trumpa taki pasztet na stole. Nie można się od tego odciąć i machnąć ręką. Prezydent elekt ma się w przyszłym tygodniu spotkać z szefami wywiadu USA, aby omówić problem cyberataków.

Dziś od rana rosyjski MSZ szykował retorsje: minister Ławrow zwrócił się do Putina z wnioskiem o wydalenia 35 amerykańskich dyplomatów z Rosji. Ot, zwyczajna rutynowa odpowiedź – osoba za osobę, oko za oko. Efektowna pauza trwała kilka godzin. Po czym prezydent Putin wystąpił z komunikatem łagodzącym obyczaje bardziej niż sentymentalna muzyka: „Pozostawiamy sobie prawo do kroków odwetowych, niemniej nie zamierzamy zniżać się do poziomu kuchennej, nieodpowiedzialnej dyplomacji i odpowiadać wydaleniem pracowników ambasady USA czy ograniczać im dostęp do miejsc odpoczynku. Nikogo nie wydalamy. Będziemy dążyć do odbudowy stosunków rosyjsko-amerykańskich, opierając się na polityce, którą będzie prowadzić administracja prezydenta Trumpa”. Aby podkreślić, jak pozytywnie jest nastawiony, prezydent zaprosił dzieci akredytowanych dyplomatów USA na imprezę choinkową do siebie, na Kreml. Humanitarnie, w związku ze świętami. Proszę wszelako zwrócić uwagę na początek komunikatu: „pozostawiamy sobie prawo do kroków odwetowych”.

Władimir Abarinow w internetowych „Graniach” pisze: „W Moskwie już wszystko przygotowane do tego, że sankcje zostaną zdjęte i nastąpi reset z USA. Nowo wybrany prezydent USA wziął kurs na samoizolacjonizm i chciałby mniej uwagi poświęcać polityce międzynarodowej. […] Pojawienie się na scenie takiego apostoła Realpolitik jak Henry Kissinger, który ma się zająć stosunkami rosyjsko-amerykańskimi, odpowiada temu kierunkowi. […] Tymczasem odchodzący prezydent pozostawił twardy orzech do zgryzienia: nowe sankcje” (http://graniru.org/opinion/abarinov/m.257787.html).

Gra toczy się więc dalej. Zobaczymy, jakie będą posunięcia Trumpa i co się będzie działo wokół jego prezydentury. A co do samych sankcji, ich dolegliwości i sensu, to ciekawe pytania postawiło kilku komentatorów, m.in. Ilja Warłamow: „Kiedy wszyscy się podśmiewają z ostatniej histerii Obamy, przyjrzyjmy się, czym te sankcje grożą. Odtąd nasi czekiści i GRU nie będą mieli dostępu do Oracle, Cisco, MS i innych. Amerykańskie firmy będą miały obowiązek informować o Entitlements itd. […] Jeżeli [Trump] nie zniesie Executive Order, to GRU i FSB zostaną bez amerykańskiego sprzętu”. Jeżeli…

Na razie Trump pochwalił Putina za miękką reakcję. Matwiej Ganapolski w „Echu Moskwy” skomentował tę wymianę uprzejmości: „Czym Trump miałby się odpłacić za ten przejaw dobroci rosyjskiego dyktatora? A może już się odpłacił. Swoją teatralną dobrocią Putin stawia Trumpa przed wyborem: albo wesoła choinka u Putina, albo mroczna szpiegowska narracja amerykańskich służb specjalnych. Czy w tej sytuacji Trump wybierze imprezę na Kremlu czy jednak własne służby wywiadowcze? […] Wyrywając Trumpa ze środowiska jego partii, Kreml kopie mu grób, w którym ten spocznie pod brzemieniem podejrzeń, że jego zwycięstwo wykuł Putin ze swoimi hakerami”.

Wiele wątków, tyle nitek sterczy z tego kłębka. Niektórzy kupują popcorn i wygodnie rozsiadają się na kanapie, by śledzić ten zajmujący polityczny spektakl. Inni wolą przełączyć się na noworoczne programy rozrywkowe. Na najbliższe dni to na pewno dobry wybór.

Władca much

23 grudnia. Na pierwszym planie bezbarwna ciecz w różnych flaszeczkach, słoikach i butelczynach. Wszystkie ozdobione estetyczną etykietką z napisem „Bojarysznik” (Głóg). Za rzędem naczynek ekran wielkiej plazmy. Na ekranie obrazek, który od wielu, wielu lat znają wszyscy na pamięć: prezydent Władimir Putin cały w błękitach. Z troską pochyla się nad losami Rosji i całego świata. Fundacja Otkrytaja Rossija w ten sposób skomentowała dwa najważniejsze medialne tematy dnia: masowe zatrucie metanolem w Irkucku i doroczną konferencję prasową prezydenta (https://twitter.com/openrussia_org/status/812225293725396992).

Od kilku dni depesze z Irkucka są podobne do siebie jak krople wody: zawierają informacje o kolejnych śmiertelnych ofiarach „Bojarysznika”. Dziś zmarła 74 osoba. W szpitalach lekarze próbują ratować jeszcze kilkudziesięciu pacjentów, ci, nawet jeśli przeżyją, będą ociemniali. Tragedia.

„Bojarysznik” to jeden z wielu specyfików gospodarstwa domowego na bazie alkoholu. Płyn do łazienek cieszy się popularnością nie tylko jako skuteczny środek pomagający utrzymać higienę pomieszczeń, ale także jako tani zamiennik wódki. Wódka jest droga (około dwustu rubli za pół litra w legalnym obrocie), wyciąg z głogu i inne pokrewne „wynalazki” – tanie jak barszcz, najwyżej 50 rubli za pół litra. A opakowania są różne – głównie małe, setuchna głogowego uszczęśliwiacza kosztuje najwyżej kilkanaście rubli.

Na etykiecie jest przestroga: „Nie nadaje się do spożycia”. Ha, ha, dobre sobie, wszyscy piją, sąsiad to pije i teściowa się napiła, i nic im nie było – to typowa reakcja na uwagę o niebezpieczeństwie. Według szacunków, produkcję przydatną w czyszczeniu wanien czy płyny przeciwko zamarzaniu szyb samochodowych pije regularnie 15-20 milionów ludzi w Rosji.

„Państwo doskonale o tym wie, takie środki jak Bojarysznik stały się faktycznie alkoholem dla ubogich, rodzajem pomocy socjalnej – mówi dyrektor Centrum Badań Rynków Alkoholu Wadim Drobiz w audycji Radia Swoboda (http://www.svoboda.org/a/28191070.html). – Takie płyny są w zasadzie nieszkodliwe. Tragedia w Irkucku zdarzyła się dlatego, że do sprzedaży trafiła partia podrobionego Bojarysznika, zawierająca alkohol metylowy”. Czyli w Rosji podrabia się nie tylko markowe alkohole, ale nawet tanie specyfiki przeznaczone do szorowania powierzchni.

Według statystyk agencji federalnej Rospotriebnadzor, w Rosji z powodu nadużywania alkoholu umiera rocznie około pół miliona ludzi. Statystyki mówią, że tylko z powodu zatrucia po spożyciu „wynalazków” typu płynu hamulcowego, wód kolońskich, płynów do szyb, technicznego spirytusu itd. rocznie umiera około 15 tysięcy osób. Piętnaście tysięcy.

Zatruciem w Irkucku zajęto się na najwyższym szczeblu władzy. Prezydent Putin polecił zaostrzenie zasad produkcji i sprzedaży artykułów zawierających alkohol, opowiedział się za podniesieniem akcyzy. „Żeby to nie były flakoniki za trzy kopiejki, a by kosztowały normalne pieniądze. […] Widzimy, czym kończy się takie pobłażanie: ludzie dziesiątkami mrą jak muchy”.

„Mrą jak muchy”. To zdanie mówi więcej o prezydencie Putinie niż cała dzisiejsza czterogodzinna konferencja prasowa. Dworski rytuał o przewidywalnym scenariuszu, z użyciem wielkich porcji wazeliny. Cztery godziny okrągłych fraz – spektakl dla ludzi o mocnych nerwach, a szczególnie żelaznych pęcherzach. Można przez cztery godziny mówić na wszystkie tematy świata i nie powiedzieć nic.

Ciekawsze wydaje mi się pytanie, które w kontekście Irkucka postawił dziennikarz Oleg Kaszyn: „Czy kraj, który pije płyny do czyszczenia umywalek, ma przyszłość?”. Zdaniem Kaszyna, człowiek pijący Bojarysznik to ktoś pożądany z punktu widzenia obecnego systemu. „Władza może sobie pozwolić w ogóle nie myśleć o mieszkańcach takich odległych regionów jak Zabajkale”. Przecież się nie zbuntują, a jeżeli nawet, to co z tego? To nie Moskwa, nie Petersburg. „Widzimy, że ludzie w takiej liczbie władzy nie są potrzebni. Z modelu wielkiego kraju z wieloma ośrodkami kultury i życia władze [Rosji] już dawno zrezygnowały, wybrały model meksykański – życie kipi w nieproporcjonalnie wielkiej stolicy, a cała reszta to dzikie pole”.

A mieszkańcy dzikiego pola z dala od rosyjskiej stolicy muszą sobie jakoś radzić. W warunkach długotrwałego kryzysu gospodarczego i tak mizerne dochody ludności spadają. Bloger Ilja Warłamow tłumaczy, że nie da się na tym dzikim polu nie pić. „Po piętnastu latach wielkich dochodów ze sprzedaży ropy w Rosji żyją miliony ludzi, którzy nie mogą sobie pozwolić na zakup nawet najtańszej wódki. 22% Rosjan wystarcza pieniędzy tylko na jedzenie, z każdym rokiem jest gorzej. A napić się każdy chce. Patrzą w okno, patrzą na swoje wynagrodzenie, patrzą w telewizor – i jak tu nie wypić? Jak patrzeć na Irkuck, Omsk czy inne rosyjskie miasto i nie wypić? […] A człowiek pije i przestaje być człowiekiem, dlatego że nie czuje się jak człowiek i nie ma sił, by o siebie powalczyć”. [Polecam tekst z blogu i – szczególnie – znakomite zdjęcia http://echo.msk.ru/blog/varlamov_i/1896648-echo/].

Grupa Wagnera na Kremlu

21 grudnia. Czujni dziennikarze petersburskiej gazety internetowej Fontanka.ru, oglądając materiały oficjalnego dziennika telewizyjnego stacji Pierwyj Kanał, dokonali sensacyjnego odkrycia. W reportażu z Sali Gieorgijewskiej Kremla, gdzie odbywała się feta z okazji Dnia Bohaterów Ojczyzny (9 grudnia) i wręczanie orderów za zasługi bojowe, dostrzeżono siedzącego przy stole niejakiego Dmitrija Utkina, pseudonim Wagner.

Kim jest ów tajemniczy łysawy mężczyzna ze zdjęć zamieszczonych na stronie Fontanki (http://www.fontanka.ru/2016/12/12/064/)? Wiadomo o nim niewiele. Najprawdopodobniej ma stopień podpułkownika wywiadu wojskowego, do 2013 roku był dowódcą oddziału specnazu 2. Brygady GRU. Odszedł do rezerwy. Przez jakiś czas pracował dla Moran Security Group (http://moran-group.org/ru/about/index – kompleksowe usługi w zakresie bezpieczeństwa), w 2013 roku brał udział w syryjskiej ekspedycji tak zwanego Korpusu Słowiańskiego, składającego się z najemników do zadań specjalnych, nieprzyjemnych, czyli takich, do których politycy nie lubią się przyznawać. Według enuncjacji prasowych w 2014 stanął na czele prywatnej firmy wojskowej, która została nazwana Grupą Wagnera (nieoficjalna nazwa). Podkomendni Wagnera – przeważnie to oficerowie rezerwy różnych rodzajów wojsk – byli na Krymie, potem na Donbasie, potem w Syrii (m.in. boje o Palmyrę wiosną 2016). To typowi przedstawiciele ichtamnietów (od ich tam niet – „ich tam nie ma”, slogan powtarzany często przez rosyjskie władze zaprzeczające obecności rosyjskich wojskowych na Donbasie). Według niepotwierdzonych danych, „wagnerowcy” nadal działają w tak zwanej Ługańskiej Republice Ludowej; przypisuje się im przeprowadzenie akcji mających na celu eliminację kilku liderów separatystów. Wagner swój pseudonim zawdzięcza pono zamiłowaniu do muzyki niemieckiego kompozytora i estetyki Trzeciej Rzeszy.

Wszystko, co napisałam powyżej, jest nieoficjalne, niepotwierdzone, wywąchane przez dziennikarzy z różnych kątów, prawdopodobne, ale nie do końca pewne. Według aktywisty grupy dziennikarzy śledczych Conflict Intelligence Team, Rusłana Lewijewa, rosyjskie prawo nie przewiduje istnienia „prywatnych firm wojskowych”. „Ale de facto firma Grupa Wagnera to na poły legalna formacja zbrojna, istniejąca pod skrzydłem i za pieniądze ministerstwa obrony Rosji; nawet poligon, na którym trenują wagnerowcy, znajduje się w sąsiedztwie 10. Brygady specnazu GRU w miejscowości Molkino w Kraju Kransodarskim”. (Ciekawy kompleksowy materiał o prywatnych firmach wojskowych: http://www.rbc.ru/magazine/2016/09/57bac4309a79476d978e850d).

Sekretarz prasowy Putina, Dmitrij Pieskow 13 grudnia został zapytany przez dziennikarzy, czy Utkin był na przyjęciu na Kremlu. Obiecał, że sprawdzi.

Nieoczekiwanie uaktywniła się medialnie była połowica tajemniczego podpułkownika Utkina – w obszernym materiale dla internetowej Gazety.ru Jelena snuła opowieści o tym, jak to się rozstali, a Dima zniknął z horyzontu, ona go szukała, nawet wystąpiła jakiś czas temu w telewizyjnym programie „Czekaj na mnie”, w którym rodziny szukają swoich zaginionych bliskich, ale i to nie dało rezultatu. Jednym słowem, kamień w wodę. Jelena powróciła też myślami do odległych wspomnień z Czeczenii. Ona zaciągnęła się „po kontraktu” i służyła w wiosce Stare Atagi, a Dima miał bazę w pobliskim wąwozie. Było romantycznie, Dima przyjeżdżał, dbał o jej bezpieczeństwo. „Czeczeni wzięli kiedyś jednego pułkownika do niewoli, a Dima ze swoimi żołnierzami go odbił. Szajbus z niego był”. Jak się skończyła wojna, osiedli w jednostce w Pieczorach (obwód pskowski). Ale Dimie się nudziło. Jak twierdzi Jelena, rwał się do wojaczki, nie zamierzał przesiadywać w sztabie.

No i chyba się tam faktycznie nie nasiedział. Nie za odkurzanie półek w szafach pancernych otrzymuje się zaproszenie na uroczystość na Kremlu. 15 grudnia Pieskow potwierdził, że Utkin faktycznie był na przyjęciu dla bohaterów jako kawaler Orderu za Męstwo, ale nic poza tym nie powiedział – „Nie wiem, nie znam, nie orientuję się, zarobiony jestem”.

Zabójstwo w Ankarze

20 grudnia. Centrum Ankary, galeria, otwarcie wystawy fotografii „Rosja oczami Turków”. Przemawia ambasador Rosji w Turcji, Andriej Karłow, dyplomata doświadczony i zasłużony. Słychać strzelające migawki aparatów fotograficznych kilku fotoreporterów. Jeden z nich starannie kadruje zbliżenie na twarz ambasadora. Za plecami dyplomaty w kadrze ukazuje się ubrany w czarny, dobrze skrojony garnitur młody człowiek. Stoi przez chwilę, po czym wyciąga broń i oddaje jedenaście strzałów. Ciężko rani Karłowa, w wyniku odniesionych ran ten po chwili umiera na miejscu. Mężczyzna z bronią wyciąga rękę w charakterystycznym geście (fotoreporter, który nie stracił zimnej krwi, rejestruje jego zachowanie), krzyczy, że to zemsta za Aleppo.

To wydarzyło się wczoraj wieczorem. Dziś już wiemy, że zamachowiec był policjantem. Został zastrzelony przez policję. Tureckie władze informują, że mógł on być związany z Ruchem Fethullaha Gulena, kaznodziei i biznesmena, od wielu lat żyjącego na emigracji, oskarżanego przez prezydenta Erdogana o próbę zorganizowania puczu w lipcu tego roku. To wersja wygodna dla tureckich władz – mogą dzięki temu upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: zwalając winę na Gulena, Moskwę zapewnić o czystych własnych intencjach, a wewnątrz kraju jeszcze wzmóc represje wobec niewygodnych zwolenników kaznodziei.

Zaraz po zamachu na ambasadora Erdogan zadzwonił do Putina. Potem obaj prezydenci wystąpili z oświadczeniami, w których wskazali, że uważają zabójstwo w Ankarze za prowokację wymierzoną w dobre stosunki obu państw.

Ale te stosunki nie są jednak dobre – obie strony, kierując się własnymi interesami, próbują od niedawna poprawić atmosferę, mocno nadwerężoną od epizodu z zestrzeleniem przez Turcję rosyjskiego samolotu wojskowego w ubiegłym roku. Przymierze jest sytuacyjne, tymczasowe, taktyczne (strategiczne różnice w podejściu do kwestii syryjskiej – i nie tylko – są nie do pogodzenia). Ale obecnie i Ankarze, i Moskwie potrzebne. Eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich napisali (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2016-12-20/zabojstwo-rosyjskiego-ambasadora-w-turcji): „W ostatnich miesiącach Turcja uznała – doraźnie – rosyjską dominację, za jej zgodą wspiera swoich protegowanych na północy Syrii i jednocześnie zwalcza tamtejszych Kurdów. Ostatnim przejawem współpracy była skoordynowana przez oba państwa ewakuacja ludności cywilnej z Aleppo oraz szyitów z terytoriów kontrolowanych przez siły protureckie na północy; kolejnym – planowane (i potwierdzone pomimo zamachu) spotkanie ministrów spraw zagranicznych i obrony Rosji, Turcji i Iranu w Moskwie w sprawie koordynacji działań; w perspektywie najbliższych miesięcy – zgodnie z nadziejami Ankary – wypracowanie pozycji kluczowego partnera Rosji w rozmowach o przyszłości Syrii. Współpraca z Rosją jest jednocześnie taktyczną przeciwwagą dla pogarszających się stosunków Turcji z USA i UE (rozbijanie jedności w ramach NATO i generowanie problemów dla UE jest z kolei strategiczną rolą Turcji w polityce rosyjskiej). Interes polityczny, pierwsze reakcje władz tureckich i pozytywny dialog z Moskwą sugerują, że zarówno Turcja, jak i Rosja są zdeterminowane do kontynuacji i rozwoju współpracy pomimo zamachu – choć wiarygodność Turcji narażona została na szwank […] Władze Rosji zdecydowały się wykorzystać zamach do wzmocnienia relacji z Turcją i dalszego odciągania jej od Zachodu. Rosyjska oficjalna interpretacja zamachu jako prowokacji wymierzonej w stosunki rosyjsko-tureckie sugeruje jednoznacznie, że winę za zamach, pośrednio lub bezpośrednio, ponosi Zachód. Ta linia interpretacyjna jest wzmocniona przez komentarze obciążające winą za zamach „atmosferę nagonki” na Rosję za jej udział w walkach o Aleppo. Moskwa będzie wykorzystywać zamach do wzmocnienia swojej linii propagandowej mającej na celu przekonanie Zachodu do rezygnacji z prób nacisku na Rosję w sprawie Ukrainy (sankcje itp.) w imię walki ze wspólnym wrogiem – islamskim terroryzmem, do zaakceptowania jej polityki w Syrii i zaprzestania krytyki za działania jej sił zbrojnych na Bliskim Wschodzie”.

Andriej Ostalski w Radiu Swoboda stara się znaleźć odpowiedź na pytanie, kto zawinił: „Kto jest winien tragedii? Oszalały fanatyk, który postanowił zemścić się za krew braci w wierze, ginących w Aleppo? Tak, na pewno. Ale nie on jeden. Tureckie władze, które rozpętały w społeczeństwie histerię? Częściowo. A może winowajcami są teoretycy dżihadyzmu, przekonujący, że należy pokochać śmierć, bo na tym polega wyższość moralna nad niewiernymi? I tego nie neguję. A kremlowscy panowie życia i śmierci? Gdyby Putin nie zdecydował, że chce pograć w geopolityczne gry i dla potrzeb polityki wewnętrznej nie włączył się do wojny domowej w Syrii, Karłow by żył”. Można sięgnąć i dalej, głębiej – do wojny w Afganistanie, w której zmielił się ZSRR, a wojna ta zrodziła kolejno współczesny dżihadyzm, Al-Kaidę, Państwo Islamskie i inne organizacje radykałów. Można pod innym kątem popatrzeć na pomoc ZSRR, a potem Rosji dla reżimu Asadów – wpierw Hafiza, potem Baszara, którzy zepchnęli syryjskich sunnitów na margines, a to zaowocowało sunnickim powstaniem przeciw reżimowi i rozpętało wojnę domową.

Przyczyn na pewno jest wiele, więcej niż może zmieścić krótki tekst bieżącego komentarza. Komentatorzy spodziewają się, że Turcja będzie teraz bardziej skłonna do ustępstw wobec Moskwy, nie zechce jej drażnić, a Moskwa może śmiało zażądać więcej. Rosja próbuje budować alternatywny wobec zachodniego format, decydujący o sytuacji w regionie. Dziś odbyły się konsultacje ministrów spraw zagranicznych Rosji, Turcji i Iranu. Siergiej Ławrow powiedział po spotkaniu: „uważam ten format za najbardziej efektywny. To nie oznacza, że chcę rzucić cień na wysiłki naszych partnerów. To po prostu konstatacja faktu”.

Psy dyplomacji

17 grudnia. Jak wielu polityków na świecie, prezydent Władimir Putin lubi sobie ocieplić wizerunek posiadaniem zwierzęcia domowego. Na publikowanych zdjęciach – tych całkiem oficjalnych i tych oficjalnych mniej – widać, że towarzystwo zwierząt, szczególnie psów, jest Władimirowi Władimirowiczowi miłe. Psiaki pojawiły się w rezydencji prezydenta jako podarunki od polityków, w tym od tych z zagranicy. Ulubieńcy rosyjskiego prezydenta pełnią też od czasu do czasu funkcje polityczne.

Bodaj najbardziej znanym czworonogiem Putina była czarna labradorka Connie. Putin dostał ją w prezencie od Siergieja Szojgu (obecny minister obrony). To było na samym początku prezydentury WWP. Śliczna suczka cieszyła się wielką popularnością – żółta prasa chętnie zamieszczała informacje o żywocie ulubienicy. W Wikipedii hasło „Connie Paulgrave” dostępne jest w jedenastu wersjach językowych. Popularny tygodnik „Ogoniok” opublikował materiał, którego narratorem była Connie – labradorka „opowiadała”, ma się rozumieć, o swoim panu, jego życiu, przyzwyczajeniach, sympatiach. W 2007 roku, kiedy Putin szukał rozwiązania „problemu 2008” [w tym roku kończyła się jego druga kadencja prezydencka, zgodnie z konstytucją nie mógł już ubiegać się o urząd trzeci raz z rzędu, w 2007 r. trwały więc intensywne poszukiwania wyjścia z tej niewygodnej sytuacji], żartownisie podrzucili pomysł, aby swoim następcą uczynił właśnie Connie. Inni żartownisie nazywali labradorkę „first lady”. Putin faktycznie lubił się pokazywać z Connie, traktował zawsze serdecznie, wręcz wylewnie.

W 2007 roku w Soczi miało miejsce pewne znamienne wydarzenie – z wizytą do Putina przyjechała kanclerz Niemiec Angela Merkel. Na widok wkraczającej do saloniku Connie kanclerz zaniemówiła i pobladła. Jej reakcja była czytelna: pani Merkel panicznie boi się psów. Putin później w wywiadzie dla prasy twierdził w firmowym stylu Pinokia: „Nic o tym nie wiedziałem. Chciałem zrobić jej przyjemność – pokazać swojego pieska. Potem porozmawialiśmy o tym i przeprosiłem ją”.

Podobną przyjemność rok wcześniej Putin zrobił „drogiemu gościowi” z Uzbekistanu, Islamowi Karimowowi. Putin podejmował Karimowa w rezydencji Boczarow Ruczej. Prezydent Uzbekistanu przyjechał z zamiarem dogadania się z Moskwą. Po krwawych wydarzeniach w Andiżanie znalazł się w izolacji, Zachód nie chciał z nim gadać, choć wcześniej romans z Ameryką zapowiadał się nader obiecująco; Kreml przyglądał się tej współpracy z narastającym rozdrażnieniem. Zanim jeszcze Karimow zdążył otworzyć usta i zagaić, z czym przyjechał, w sali znalazła się Connie. Nieufnie obwąchała kolana gościa, posnuła się między dziennikarzami, których dopuszczono do obserwowania początku rozmów, a następnie znudzona położyła się przy fotelu Putina. Karimow był tak zaskoczony, że nie zdołał ukryć negatywnych emocji. To był akt upokorzenia Karimowa przez Putina, który nie mógł nie zdawać sobie sprawy, że w kulturze muzułmańskiej pies traktowany jest jak zwierzę nieczyste. Karimow nie krył zdetonowania i obrzydzenia, a jednak nic nie powiedział. Być może nie powiedział też tego, z czym przybył. Został postawiony w roli hołdownika.

Kolejny ulubieniec Putina – owczarek bułgarski Buffy – to prezent od premiera Bułgarii Bojko Borisowa. Zdjęcie Putina z błogim uśmiechem tulącego do piersi dorodnego szczeniaka jest częstym motywem ilustracyjnym w materiałach o dobrym sercu rosyjskiego prezydenta. Z udziałem Buffy’ego WWP przeprowadził grę ze społeczeństwem – rozpisał konkurs na imię dla szczeniaka, a chłopca, który zaproponował zwycięskie imię Buffy, zaprosił z rodzicami do rezydencji; wizyta została potraktowana przez media jako doskonała okazja do pokazania, jak Putin (wówczas premier) dogaduje się ze zwykłymi Rosjanami. Już jako dorosły pies Buffy towarzyszył Putinowi podczas sesji fotograficznej na zimowym spacerze, baraszkował w śniegu z ubranym w gustowny dresik właścicielem i kolejnym psiakiem-podarunkiem: Yume.

Yume jest przedstawicielką japońskiej rasy akita inu, była darem dziękczynnym władz prowincji Akita za pomoc Rosji w usuwaniu tragicznych skutków tsunami. Psy tej rasy nazywane są samurajami w psiej skórze, są niezależne i wojownicze. Imię Yume znaczy Marzenie (po rosyjsku to słowo jest rodzaju żeńskiego – Mieczta, Мечта).

I oto mamy kilka dni temu przygotowania do wizyty Putina w Japonii, na Kreml zaproszenie dostają dwaj japońscy dziennikarze, aby przeprowadzić wywiad z rosyjskim prezydentem. Nobliwi panowie stoją w oczekiwaniu na interlokutora. Drzwi się otwierają, wchodzi Putin w towarzystwie pięknej Yume, w ręku trzyma smycz. Suczka rozgląda się niepewnie i zaczyna szczekać, zadzierając szpiczastą mordkę w górę. W wielkiej sali echo odbija się od ścian i brzmi jak wystrzał. Następnie Putin przywołuje ulubienicę, wyciąga z kieszeni smakołyki i prezentuje umiejętności japońskiej ślicznotki – siad, przysiad na tylnych łapkach, przednie łapki do góry, Putin wpycha w pysk Yume kolejne smakołyki, dziennikarze stoją skonfundowani, bo pies nie spuszcza z nich oka i szczeka. Wreszcie można usiąść i zacząć rozmawiać: „chcieliście zobaczyć Yume, to ją przyprowadziłem, jest w świetnej formie” – mówi Putin.

Wielu komentatorów po obejrzeniu reportażu z Kremla doszło do wniosku, że ten pokaz tresury japońskiego psiaka był czytelnym sygnałem dla zabiegającego o porozumienie z Rosją premiera Japonii.

Dziś jest już po wizycie, wiadomo więc, że faktycznie żadnych przełomowych działań i porozumień nie było. Za pierwszy nieśmiały krok w uregulowaniu pata wokół przynależności spornych wysp z archipelagu Kurylów uznano zapowiedź „specjalnego statusu współpracy” na czterech Wyspach Kurylskich. Na razie bez szczegółów. Podczas opisywanego wyżej wywiadu na Kremlu Putin z uśmiechem bazyliszka wyznał: „Rosja nie ma żadnych problemów terytorialnych, to Japonia ma problem”.

Japońscy komentatorzy przypomnieli, że jakiś czas temu Putin zaproponował Japonii „hiki-wake” w sprawie Kurylów. Ten termin w dżudo oznacza remis. Japończycy odczytali to jako sygnał chęci uregulowania problemu terytorialnego, liczącego sobie już siedemdziesiąt lat (premier Abe ma ambicję, aby zapisać się w historii jako ten, który doprowadził do uregulowania sporu). W japońskich mediach sugerowano, że może to oznaczać proponowany jeszcze w 1956 roku podział wysp „po połowie”. Premier Abe miał nadzieję wykorzystać to, że Rosja po aneksji Krymu znalazła się w międzynarodowej izolacji i w związku z tym Putin, potrzebujący zagranicznych inwestycji, będzie bardziej elastyczny w rozmowach z Tokio. Nie wygląda na to, by nadzieje Japończyków się spełniły. Putin i Abe na wspólnej konferencji prasowej przyznali, że do zawarcia traktatu pokojowego jeszcze bardzo daleko.

Yume nie bez kozery nie ociepliła tym razem wizerunku kremlowskiego wielbiciela dżudo, tylko nastraszyła Japończyków.