Galeria figur nieforemnych, część 2

25 listopada. Liga broni, liga radzi, liga nigdy cię nie zdradzi. Zwłaszcza gdy jest to Liga Bezpiecznego Internetu, a na jej czele stoi Jekatierina Mizulina.

Jekatierina jest córką znanej z parlamentarnych inicjatyw ograniczających prawa obywatelskie senator (wcześniej deputowanej) Jeleny Mizulinej. Od kilku lat prowadzi do boju Ligę Bezpiecznego Internetu. To dziwne ciało, określane jako „okołorządowe” ma za zadanie cenzurowanie internetu w Rosji. W 2011 r. Konstantin Małofiejew, znany bogacz lobbujący przeróżne inicjatywy cerkiewne i tzw. patriotyczne (np. finansował siły walczące w 2014 r. i później w Donbasie), namówił czterech operatorów, by wraz z jego fundacją Marshall Capital Partners, stworzyli organizację przecedzającą internet. Początkowo jako cel deklarowano śledzenie stron propagujących ekstremizm, homoseksualizm, pornografię dziecięcą i pedofilię, szybko jednak okazało się, że Liga przydaje się również jako platforma propagującą odpowiednie z punktu widzenia władz treści i zwalczające/usuwające treści niezgodne z tym punktem widzenia.

Liga ściśle współpracuje z władzą ustawodawczą, występuje z inicjatywami, np. stworzenia rejestru zakazanych stron internetowych i z organami ścigania. Otrzymuje granty, z których się utrzymuje i dzięki którym rozwija działalność. Jekatierina Mizulina została dyrektorką Ligi w 2017 r. I z mety przystąpiła do czesania rosyjskiego internetu wedle własnych upodobań. Zasłynęła składaniem skarg do prokuratury na twórców piosenek i teledysków – np. w utworach popularnego rapera Ełdżeja dopatrzyła się propagandy narkotyków, z jej inicjatywy ukarano za rozpowszechnianie nieodpowiednich treści (propaganda narkotyków) topowego blogera i dziennikarza Jurija Dudia (podobnie jak Ełdżej, został skazany na grzywnę 100 tys. rubli).

Po rozpoczęciu rosyjskiej pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę Mizulina rzuciła się w wir wykrywania antywojennych wpisów w internecie. Zamierzała przegryźć krtań m.in. Wikipedii, oskarżając o rozpowszechnianie fejków i żądając usunięcia takich haseł jak „Rzeź w Buczy” czy „Ostrzał szpitala w Mariupolu”. Sama natomiast w wywiadach powtarzała kłamstwa oficjalnej propagandy, nazywała ludzi o odmiennych poglądach „rozgdakanymi kogucikami” itd. Nadal pilnie wsłuchiwała się w umieszczane w internecie piosenki czy inne utwory – jeśli jej się nie podobały, występowała o ich usunięcie. Dotyczyło to m.in. nagrań popularnych wśród młodzieży wykonawców jak Instasamka czy Scally Milano. Doniosła też do prokuratury na najbardziej znanego w młodzieżowych kręgach blogera Danię Miłochina, który po wybuchu wojny wyjechał z Rosji, a gdy wrócił, Mizulina złożyła w prokuraturze wniosek o ściganie go za uchylanie się od służby wojskowej i pójścia na front. Miłochin po tej akcji wsiadł w samolot i poleciał do Dubaju. Mizulina doprowadziła też do deportacji mołdawskiego tiktokera Niekogłaja (Nikołaja Lebiediewa).

Ambicją Jekatieriny jest nie tylko „oczyszczenie” rosyjskiego internetu z treści, które nie podobają się władzom, ale także wychowanie młodego pokolenia w duchu putinizmu.

Wspomniany wyżej raper Scally Milano po skandalu z usuwaniem „niebłagonadiożnych” nagrań przyszedł do dyrektorki Ligi z przeprosinami, za nim podążyły Hoffmanita (mająca na swoim koncie wspólne nagranie z dziewczynami z Pussy Riot) i Instasamka (której po krytyce ze strony Mizulinej, zarzucającej raperce propagowanie narkotyków, zaczęto odwoływać koncerty). Inni wskazywani przez strażniczkę odpowiednich treści wykonawcy, którzy podobnie jak Instasamka tracili możliwość koncertowania, zaczęli zabiegać o względy wszechmocnej Jekatieriny. Czasami dochodziło do niecodziennych sytuacji – np. Alyona Szwiec (piosenka autorska, nawiązująca do tradycji bardów, miksująca styl indie-pop i rock), której w 2021 r. zarzucono namawianie do samobójstwa i propagandę LGBT, napisała w mediach społecznościowych, że tamte breweria należą do przeszłości i że teraz jej utwory odnoszą się wyłącznie do tradycyjnych wartości.

Kształtowanie gustów młodzieży stało się dla Mizulinej oczkiem w głowie. Już na wstępie swojej działalności w Lidze wzywała do tego, aby zabronić rosyjskim nastolatkom korzystania z zachodnich gier komputerowych, które skłaniają do agresji. Ostatnio do głoszenia swoich poglądów i aktywizowania młodych ludzi umiejętnie kapłanka rosyjskiego internetu wykorzystuje media społecznościowe. Pokochała streaming i stara się i tym sposobem zaistnieć. Dwoi się i troi – prasa niemal codziennie pisze o jej czujności wobec niecnych zakusów różnych blogerów, raperów i innych postaci ze świecznika, których młodzież słucha i naśladuje. Mizulina organizuje konkursy z nagrodami dla uczniów (np. konkurs wypracowań o odpowiednich zachowaniach w sieci) albo szkolenia dla wolontariuszy, którzy potem umiejętnie prześwietlają internet, wyszukując nieodpowiednie treści itd. We wrześniu pojechała do regionów odebranych Ukrainie i wcielonych do Federacji Rosyjskiej, zebrała dzieciarnię i ogłosiła konkurs na najlepszy rysunek o charakterze patriotycznym, nagrodami w konkursie były koszulki z podobizną Putina. Mizulina zachęca młodych do robienia dostępnym sprzętem filmików, popularyzujących ideę bezpiecznego internetu, oczywiście w rozumieniu Ligi. Skutecznie lansuje się na przewodniczkę duchową.

Jak przystało na prawdziwą putinowską patriotkę Jekatierina dba o swój wygląd, zwłaszcza że dość często pojawia się w mediach. Nie może przecież założyć walonek i kufajki – woli ciuszki od Diora i biżuterię najlepszych marek światowych, warte grube tysiące (ekipa Nawalnego pokusiła się o przegląd i wycenę garderoby Mizulinej: https://www.youtube.com/watch?v=4P5erw8xG2E).

Ciąg dalszy nastąpi

Galeria figur nieforemnych, część 1

21 listopada. Opętanie putinizmem niejedno ma imię i niejedną formę przyjmuje. Niektórzy opętani ze szczerego serca tłoczą w umysły swoich zwolenników treści urągające zdrowemu rozsądkowi i pozostające daleko poza orbitą normalności. Inni robią to samo, ale z cynicznym uśmiechem zarabiają na tym procederze i to jest jedyny sens ich działania. Jeszcze inni wskakują na wojenną falę, licząc, że wyniesie ich na wyżyny. Krótki przegląd postaci z wianuszka nieformalnych putinistów zacznę od przedstawienie pani pastor Kościoła „Misja Światło Chrystusa” w Petersburgu, doktora teologii Olgi Golikowej.

Kościół „Misja Światło Chrystusa” jest niszowym odłamem zielonoświątkowców, przystosowanym do rosyjskich realiów. Na swojej stronie internetowej (https://msh.spb.ru/) głosi, że dąży do odrodzenia Rosji poprzez odrodzenie każdego z osobna. Pastor Olga Golikowa zamieszcza swoje interpretacje psalmów i nauki na co dzień i od święta na kanale Youtube lub na kanale własnym Misji. Nie są specjalnie popularne – kazania mają zwykle po kilkanaście tysięcy odsłon. Kilka dni temu pojawiła się tam np. relacja z godzinnego spotkania pani pastor z wiernymi, kazanie miało roboczy tytuł „Tajemnica Bożej broni”. Golikowa opisała moc Stwórcy, używając pojęć militarnych, jak „balistyczna trajektoria Bożych planów”, „duch to naddźwiękowa broń, pokonująca każdą odległość”, „Bóg podarował nam arsenał” itd. (https://www.youtube.com/watch?v=7_GLspP5l4E). Ale prawdziwym hitem mediów społecznościowych stało się nagranie, na którym pani pastor i zgromadzeni wierni śpiewają wzniosłą pieśń „Rosyjska duszo, obudź się”, również naszpikowaną słownictwem militarnym. Podmiot liryczny zawierza Rosję Najwyższemu, zapewnia, że Rosja należy do Jezusa. „Panie, wznosimy się z tego pasa startowego, śmigamy Twymi rakietami balistycznymi, lecimy samolotami naddźwiękowymi, aby wszędzie dotrzeć z przesłaniem, że Rosja należy do Chrystusa”. Uniesione uzbrojonym po zęby natchnieniem wokalistki, towarzyszące kapłance, w bojowych kontrapunktach odgrażają się, że choć cały świat sprzysiągł się przeciwko Rosji, to ona i tak wzniesie się ponad te gnuśne spiski i wytrwa. „My jesteśmy wielcy, jedyni, wybrani”. Wokół sceny kręci się w tym czasie balecik z chorągwiami – większość z nich w barwach narodowych Rosji, niektóre mają dodatkowo napis „Rosja dla Chrystusa”, wśród nich pojawia się też flaga Izraela (całość performance’u można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=dMF1ktQmoCw). Nie wiem, czy te pienia obudziły rosyjską duszę, o ile takowa w ogóle istnieje. Golikowa pod koniec występu wpada w trans, ewidentnie nie wystarcza jej terytorium Rosji, choć jest duże – obejmuje swym zamiarem całą planetę. Skoro te rakiety balistyczne dał jej sam Pan Bóg, to nie ma się co ograniczać – jak szaleć, to szaleć…

Czekałam, aż w górnolotnych wezwaniach z pogranicza balistyki i mistyki padnie nazwisko prezydenta. To byłoby logiczne rozwinięcie przesłania zawartego w pieśni, nawiązującego do wielu myśli, które wypowiada Putin przy różnych okazjach. Na stronie internetowej rosyjskich zielonoświątkowców (https://www.cef.ru/) na poczesnym miejscu znajduje się portret Putina, biskup tego Kościoła był obecny na oficjalnym spotkaniu prezydenta z przedstawicielami związków wyznaniowych obecnych w Rosji. Żadnych zgrzytów na linii Kreml-zielonoświątkowcy nie ma. Pełen balistyczny sojusz.

Ciąg dalszy nastąpi

Skazana Sasza Skoczilenko

18 listopada. Sąd wydał wyrok w sprawie Aleksandry Skoczilenko z Petersburga: 7 lat łagru za kreatywną antywojenną akcję. Takie wyroki putinowskie sądownictwo feruje za zabójstwa czy gwałty. Zabójcy zyskują jednak szansę szybkiego wyjścia na wolność, jeżeli na ochotnika pojadą na ukraiński front.

Zaraz po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę petersburska reżyserka, rysowniczka, malarka i akcjonistka Aleksandra (Sasza) Skoczilenko, chcąc zaprotestować przeciwko wojnie, na towarach sprzedawanych w supermarkecie umieściła kilka naklejek z antywojennymi hasłami. Zachętę do zastosowania takiej metody protestu zasugerowano na kanale w Telegramie związanym z Feministycznym Ruchem Antywojennego Oporu. Można było stamtąd pobrać gotowe wzory stickerów. Uczestniczkom akcji udzielono też rad, jak unikać identyfikacji: nie płacić kartą, wybierać miejsca, których „nie widzi” kamera monitoringu itd. Mimo tych środków ostrożności, za podobne akcje zatrzymano siedem osób. Na Saszę Skoczilenko doniosła pewna zaangażowana proputinowsko starsza kobieta. Sasza została aresztowana w kwietniu 2022 r. Postawiono jej zarzut o rozpowszechnianiu fejków o działaniach armii rosyjskiej (artykuł 207. kodeksu karnego). Na rozklejonych przez Saszę nalepkach znalazły się stwierdzenia, że Rosja wysyła do Ukrainy żołnierzy odbywających zasadnicza służbę wojskową, że Putin wielokrotnie nie dotrzymywał składanych społeczeństwu obietnic i że koniecznie trzeba zakończyć wojnę rozpętaną przez Rosję. Mowa była też o rosyjskich atakach na Mariupol. Wspomniana wyżej donosicielka Galina Baranowa była szczególnie poruszona właśnie twierdzeniem, że rosyjska armia zbombardowała szkołę w Mariupolu, gdzie czterysta osób szukało schronienia podczas ostrzałów. Emerytka uznała, że to oczernianie dzielnych rosyjskich chłopców, szlachetnie walczących w Ukrainie. Jej zeznania obciążyły Skoczilenko.

Sasza była znaną postacią w Petersburgu. I chodziło nie tylko o jej działalność artystyczną, ale głównie o akcje pomocowe przeznaczone dla osób cierpiących na depresję (artystka sama przeszła przez tę chorobę). Napisała i zilustrowała książkę-komiks o depresji z myślą o młodych ludziach, by potrafili pokonać dręczące je demony. Książeczkę przetłumaczono na kilka języków obcych. Potem było jeszcze kilka podobnych opracowań poświęconych różnym psychicznym chorobom.

Śledztwo i proces trwały ponad półtora roku. O sprawie petersburskiej artystki pisały światowe media. Opisywano kolejne etapy znęcania się aparatu przemocy nad Skoczilenko. Nie reagowano na liczne prośby i skargi jej samej i jej obrońcy (w sumie 35), dotyczące warunków przetrzymywania w areszcie, nieudzielania pomocy medycznej (Skoczilenko ma problemy z sercem, chorobę dwubiegunową i celakię). Podczas rozprawy sędzia odrzucała wnioski o przerwy w posiedzeniu na posiłek czy toaletę (ok. 20 razy). Tak niebezpieczna zbrodniarka jak Skoczilenko nie mogła liczyć na żadne pobłażanie ze strony systemu, surowo karzącego za krytykę poczynań władz i ułaskawiającego zabójców, gdy zgłaszają się wojnę (napisałam o tym w rubryce „Rosyjska ruletka” https://www.tygodnikpowszechny.pl/mordercy-ida-na-front-potem-na-wolnosc-185389).

W ostatnim słowie oskarżona Skoczilenko powiedziała m.in.: „Jakże słabą wiarą w nasze państwo i społeczeństwo wykazuje się prokurator, jeśli uważa, że nasza państwowość i bezpieczeństwo może się rozpaść z powodu pięciu naklejek. (…) Każdy wyrok to komunikat dla społeczeństwa. Jeśli mnie skażecie, to co usłyszy społeczeństwo? Że trzeba kłamać, udawać, zmieniać poglądy pod wpływem nacisku (państwa)? Że nie wolno użalać się nad naszymi żołnierzami? Że nie można domagać się spokojnego nieba nad głową? Czy naprawdę właśnie to chcecie powiedzieć naszym współobywatelom w czasach kryzysu, niestabilności, depresji i stresu? (…) Chociaż wsadziliście mnie do klatki, jestem bardziej wolna niż wy. Mogę robić, co chcę. Mogę mówić, co chcę. (…) Widocznie to nasze państwo tak strasznie się mnie boi, że trzyma mnie w klatce jak groźne zwierzę” (całość mowy tutaj https://novayagazeta.eu/articles/2023/11/16/dazhe-storonniki-svo-ne-schitaiut-chto-ia-zasluzhivaiu-tiuremnogo-sroka-za-svoe-deianie).

Wysoki wyrok za czyn, który trudno uznać nawet za wykroczenie (choć system putinowski kwalifikuje takie czyny jako zbrodnie stanu), poruszył tych, którzy jeszcze nie do końca zobojętnieli wobec niegodziwości władz. List otwarty do prezydenta wystosowało 250 lekarzy (https://docs.google.com/document/d/1g38St7BPD6MdQjAjl5DYlGMGdWRYbTaR/edit), którzy określili wyrok jako przejaw niesprawiedliwości (nazwisk pod listem systematycznie przybywa). Lekarze zwrócili się o wypuszczenie Saszy na wolność z uwagi na kiepski stan zdrowia i zagrożenie życia chorej osoby w warunkach łagru. Napisali: „Słyszy się o masowym przedterminowym wypuszczaniu na wolność osób, które dopuściły się ciężkich przestępstw, jak gwałty i zabójstwa. Na tym tle pozbawienie wolności człowieka, w którego postępowaniu trudno się dopatrzyć znamion przestępstwa czy osób poszkodowanych, wydaje się szczególnie niesprawiedliwe”. Reakcji prezydenta na razie nie znamy.

SHAMAN – pieśń i guzik

6 listopada. W Petersburgu na koncercie najpopularniejszy w Rosji wokalista SHAMAN wykonał swój wielki hit „Ja russkij”. W trakcie refrenu do wykonawcy podszedł asystent, który wniósł na scenę czarną walizeczkę. W walizeczce był czerwony guzik. SHAMAN z animuszem go nacisnął, nad sceną podniosły się pióropusze sztucznych ogni. Publiczność wiwatowała. Telewizja wyemitowała petersburski koncert (odbył się we wrześniu) w Dniu Jedności Narodowej 4 listopada. Trick z guzikiem zwrócił uwagę nie tylko w Rosji, ale i za granicą.

A czym był ów trick? Czy tylko efektownym odpaleniem fajerwerków? Czy dającą do myślenia imitacją odpalenia ładunku nuklearnego? Większość komentatorów nie miała wątpliwości: to kolejna aluzja, że Rosja ma bombę jądrową i nie zawaha się jej użyć.

Temat broni atomowej od czasu do czasu jest międlony przez uczestników codziennych seansów nienawiści w rosyjskiej telewizji. „Na to jest szczupak, żeby karaś miał się na baczności” – mówi rosyjskie porzekadło, cytowane kiedyś przez Putina. Nuklearny szczupak jest więc regularnie wypuszczany na arenę. Ostatnio Duma Państwowa w trybie iście ekspresowym przepuściła przez swoje posłuszne żarna wypowiedzenie ratyfikacji traktatu o zakazie prób z bronią jądrową, a Putin równie ekspresowo podpisał ten akt. Kilka dni później agencje rozpowszechniły wieść, że nowy okręt podwodny o napędzie atomowym „Cesarz Aleksander III” przeprowadził udaną próbę z balistyczną rakietą „Buława” (https://www.interfax.ru/russia/929217). Szczupak robi swoje, karasie na Zachodzie powinny drżeć.

Wróćmy na estradę. Ulubieniec mas SHAMAN nie po raz pierwszy sięga po guzik podczas koncertu. Zapewne numer z walizeczką stanowi część jego wizerunku scenicznego, idealnie zsynchronizowanego z zapotrzebowaniem Kremla.

Kilka słów o samym wokaliście. Jego prawdziwe nazwisko brzmi: Jarosław Dronow. I nie jest to gra słów, podkreślająca jego związek z wysławianiem putinowskiej wojny i broni, która odgrywa w tej wojnie ważną rolę. Od dzieciństwa lubił śpiewać, ukończył w rodzinnym Nowomoskowsku koło Tuły szkołę muzyczną, studia podjął w moskiewskim konserwatorium. Ale nie zamierzał podejmować pracy w dziedzinie muzyki poważnej – marzyła mu się lżejsza muza. Z uporem przedzierał się przez gąszcz konkurencji, startował w konkursach piosenki, ale bez powodzenia. Trochę podśpiewywał w chórkach znanym wykonawcom, po czym postanowił zacząć wszystko od nowa, postawił na karierę solową. Utlenił czuprynę, zrolował dredy i wsłuchał się w głos Kremla. Wskoczył na falę zapotrzebowania na pieśń „patriotyczną”, która zagrzewa do walki z nienawistnym światem zewnętrznym, uczy Rosjan, że są wielcy, wyjątkowi i mają prawo robić to, co uważają za stosowne.

Najpierw była ballada „Powstańmy”, poświęcona bohaterom wojny ojczyźnianej 1941-1945. Utwór miał premierę w przeddzień agresji na Ukrainę. Trafił w czas. Rosyjski światek estradowy niechętnie wpuszcza na scenę, zwłaszcza do intratnych, finansowanych przez państwo projektów, nowych wykonawców. Tymczasem SHAMAN dostał carską oprawę medialną dla swoich występów i w okamgnieniu stał się gwiazdą. Zaczął uczestniczyć w organizowanych przez władze, wysławiających walczącą w Ukrainie rosyjską armię imprezach. W lipcu 2022 r. odbyła się telewizyjna premiera wideoklipu wspomnianej pieśni „Ja russkij”. W tekście powtarza się motyw „Jestem Rosjaninem, idę na całość, idę do końca”, „Jestem Rosjaninem, na złość całemu światu” itd. Wpadająca w ucho piosenka stała się wielkim przebojem w Rosji, publiczność śpiewa ją razem z wokalistą na koncertach. Jak się okazało, nie tylko w Rosji. Swego czasu wiele szumu narobiło nagranie z Tbilisi, gdzie na imprezce w knajpie podpici rosyjscy emigranci (którzy uciekli przed mobilizacją i wojną) tańczą w rytm piosenki „Ja russkij” i głośno śpiewają, skandując tekst. Widocznie pieśń opiewająca rosyjską krew, „którą mam po ojcu”, weszła Rosjanom w krew.

Jak piszą media, SHAMAN zarabia krocie. Za koncert „z guzikiem” otrzymał honorarium ponad 2 mln rubli. Podobne gaże inkasuje za występy na tzw. korporatiwach, czyli imprezach prywatnych (np. urodziny miliardera) albo organizowanych przez wielkie firmy. „Nigdy nie wiadomo, jak długo potrwa moda na patriotyzm. Moda zawsze się kiedyś kończy” – mówi przytomny impresario wokalisty Siergiej Ławrow (przypadkowa zbieżność nazwisk z ministrem spraw zagranicznych).

Ale na razie trwa w najlepsze. I gest SHAMAN-a, który przy słowach „Ja russkij” naciska atrapę guzika atomowego, współgra z kombinacjami władz wokół zbrodniczej wojny i mącenia sytuacji w rozkołysanym świecie.

Którzy odeszli 2023, część 2

4 listopada. Poprzednią część wspomnień o tych, którzy odeszli w mijającym roku, poświęciłam w całości polityce. I w tej części wspomnień od polityki nie da się uciec.

Ale rozpocznę od ludzi kultury. Inna Czurikowa (ur. 1943) – aktorstwo najwyższej próby, i teatralne (do końca życia była związana z moskiewskim teatrem Lenkom), i filmowe. Wśród wielu ról, za które została obsypana nagrodami międzynarodowych festiwali filmowych, wyróżnię rolę Paszy Stroganowej w filmie „Początek” z 1970 r. (Pasza jest zwyczajną dziewczyną mieszkającą na prowincji, pracuje w fabryce, która ma ambicje prowadzić własną politykę kulturalną, m.in. kręci filmy z udziałem pracowników. Pasza wciela się na planie w postać Joanny d’Arc; film pełen jest ciekawych obserwacji obyczajowych, pokazuje bez patosu socrealizmu, prawdziwie życie ludzi sowieckich). I choć aktorka wykreowała potem jeszcze wiele wspaniałych ról, właśnie rola w „Początku” zajmuje w moim prywatnym rankingu pierwsze miejsce. Została pochowana na cmentarzu Nowodziewiczym w Moskwie.

Czurikowa swoje największe role zagrała w filmach wyreżyserowanych przez męża, Gleba Panfiłowa (ur. 1934) – wspomniany wyżej „Początek” był drugim z kolei (po „Trzeba przejść i przez ogień”) dziełem tego artystycznego duetu. Każdy kolejny film stawał się wydarzeniem. Warto wymienić choćby „Temat” z 1979 r. (odstawiony na półkę i skierowany do dystrybucji dopiero w 1987 r., m.in. z powodu pojawiającego się na marginesie wątku emigracji z ZSRS osób pochodzenia żydowskiego) czy ekranizację sztuki Maksyma Gorkiego „Wassa”. Panfiłow zmarł pół roku po śmierci żony, został pochowany również na cmentarzu Nowodziewiczym.

Napisałam na początku, że nie uda mi się uniknąć wątków politycznych, bo na kulturze Rosji z biegiem lat polityka kładła się coraz większym cieniem, by po wybuchu wojny z Ukrainą zdominować tę sferę, która powinna pozostawać zawsze obszarem swobody twórczej. Inna Czurikowa wielokrotnie zajmowała, jak to się mówi w Rosji „obywatelską pozycję”. To znaczy nie pozostawała obojętna wobec gwałcenia wolności przez coraz bardziej brutalny reżim – podpisywała petycje i protesty w obronie osób prześladowanych ze względów politycznych, m.in. w 2020 r. osobiście poręczyła za działacza Memoriału Jurija Dmitrijewa (oskarżonego o pedofilię), autora badań nad zbrodniami stalinowskimi w Karelii.
Po 24 lutego 2022 r. postawa ludzi kultury wobec wojny stała się ważnym wyróżnikiem (pisałam o tym m.in. tu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/03/27/dzien-teatru-teatru-wojny/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/05/06/finist-dzielny-sokol-zaaresztowany/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/05/16/z-maraton-z-kultury/). Środowisko artystyczne podzieliło się na tych, którzy aktywnie wspierają Putina i jego agresywną politykę, na tych, którzy położyli uszy po sobie i wolą się nie wychylać, i tych, którzy potępili inwazję. Przedstawiciele tej ostatniej grupy albo wycofali się z działalności, albo zostali wypchnięci poza nawias, albo wyjechali za granicę. W związku z szykującym się spektaklem pod roboczym tytułem „Wybory Putina” administracja prezydenta stara się pozyskać artystów sceny i estrady do lansowania głównego kandydata (raport o tym zamieścił portal Meduza: https://meduza.io/feature/2023/10/31/oni-gotovy-tebya-prostit; https://meduza.io/feature/2023/11/02/pravilnye-ispolniteli-s-pravilnym-patrioticheskim-posylom). Przewidywany jest system zachęt dla tych, którzy w początkowej fazie wojny występowali przeciwko niej – teraz może im być wybaczone, jeśli zaprzęgną się do putinowskiego rydwanu wyborczego.

To pieśń najbliższej przyszłości. Natomiast chciałabym wrócić jeszcze do wspomnień, zejść ze sceny teatralnej i ponownie wejść na scenę (około)polityczną. Robert Hanssen (ur. 1944) zmarł w czerwcu br. w więzieniu ADX Florence w stanie Colorado, gdzie odbywał karę dożywocia za szpiegostwo na rzecz Rosji. Był funkcjonariuszem FBI, w 1979 r., a potem regularnie od 1985 r. dostarczał sowieckiemu (potem rosyjskiemu) wywiadowi wojskowemu i cywilnemu pakiety informacji. O amerykańskim wywiadzie elektronicznym, o podwójnych agentach, funkcjonariuszach KGB, którzy współpracowali z USA, o pracy agentury przy ONZ, o szczegółach licznych operacji itd. Według wersji, którą ujawniono po procesie (2001-2002), Hanssen wiecznie potrzebował pieniędzy i to była główna motywacja jego współpracy z Rosjanami. Słynny sowiecki „pieriebieżczik” Oleg Gordijewski wskazywał jednak na to, że Hanssen przez długi czas oddawał rosyjskiemu wywiadowi nieocenione usługi, nie otrzymując za to wynagrodzenia. Niemniej w ciągu piętnastu lat zainkasował ponad milion dolarów. W młodości uczył się na dentystę, ale ostatecznie nie podjął pracy w tym zawodzie. Natomiast nabyta podstawowa znajomość języka rosyjskiego przydawała mu się widocznie przez długie lata. Według ujawnionych materiałów, Hanssen sam zadzwonił do ambasady ZSRS i zaproponował swoje usługi. Hanssen pomógł Sowietom w zebraniu materiałów dowodzących współpracy kilku funkcjonariuszy sowieckich (rosyjskich) służb specjalnych z amerykańskim wywiadem, m.in. Dmitrija Polakowa. Podczas śledztwa i procesu Hanssen współpracował z władzami, dzięki czemu uniknął skazania na karę śmierci. W słowie końcowym przeprosił za swe czyny. Karę odbywał w pojedynczej celi. W nekrologach, jakie ukazały się po jego śmierci w amerykańskiej prasie, określano go jako „jednego z najbardziej niebezpiecznych rosyjskich szpiegów”.

I jeszcze wspomnienie ze świata mody. W ZSRS mody w rozumieniu zachodnich trendów nie było. Społeczeństwo ubierało się w co mogło, wielkie fabryki odzieżowe szyły nieforemne ubiory dla mas. Jeśli ktoś miał ambicję ubierać się inaczej, szył sobie w miarę własnych możliwości odzież sam. Na wagę złota były dżinsy czy inne części garderoby przywożone z zagranicy. W latach 60. czy 70. wymiana handlowa była bardzo ograniczona, za granicę (choćby do demoludów) mogli wyjeżdżać nieliczni, większe ożywienie zapanowało w latach 80., ale to też nie był wielki rozmach, powodujący zmianę jakościową w stylu. Niemniej zwłaszcza druga połowa dekady przyniosła nowe tendencje – pierestrojka otworzyła i w dziedzinie mody nowe możliwości. Na tej fali wypłynął projektant, który od lat 60. próbował szczęścia w sowieckim zamkniętym światku – Wiaczesław Zajcew (ur.1938). W siermiężnych latach 60. próbował tego szczęścia bez szczególnego powodzenia: decydenci z ministerstwa przemysłu tekstylnego nie akceptowali jego pomysłów, zakłady produkowały kreton w kwiatki i z tego trzeba było szyć, a nie wymyślać nie wiadomo co. Na pomysły Zajcewa już wtedy – w latach 60. – zwrócili uwagę francuscy projektanci, musieli jednak poczekać na czasy przełomu. Do pierestrojki Zajcew jako syn zdrajcy (jego ojciec w latach wojny był w niewoli, za co po powrocie do ZSRS został skazany na 10 lat łagru) był pozbawiony możliwości opuszczania kraju. Wreszcie nadeszła sława – kolekcje Sławy Zajcewa zaczęły zdobywać nagrody na międzynarodowych pokazach. Zagraniczna prasa z lubością pisała, że dzięki poradom Zajcewa nowy wymiar w modzie prezentuje jego ważna klientka: Raisa Gorbaczowa, żona genseka. W ostatnich latach Zajcew chorował, spędzał czas głównie w domu we wsi Kabłukowo, gdzie zmarł w kwietniu br., został pochowany na miejscowym cmentarzu.

Zajcew nadał ton rosyjskiej modzie. Jego śladami podążali, czasem z dobrym rezultatem projektanci młodszych generacji. Należał do nich Walentin Judaszkin (ur. 1963). I chodziło nie tylko o ubieranie żon prezydentów – Judaszkin był doradcą modowym Swietłany Miedwiediewej. Judaszkin był dosłownie wszędzie – prowadził program w telewizji, projektował kostiumy dla gwiazd estrady, dla olimpijczyków, wreszcie – dla armii (za co spotkała go ostra krytyka), pokazywał swoje kolekcje w Rosji i za granicą. Nie stronił od świata polityki – dwukrotnie był mężem zaufania Władimira Putina podczas „wyborów” prezydenckich. Zmarł po wyniszczającej chorobie nowotworowej w wieku niespełna 60 lat. Został pochowany na cmentarzu Trojekurowskim w Moskwie.

Którzy odeszli 2023, część 1

1 listopada. Wspominamy tego dnia ludzi, którzy odeszli, odwiedzamy groby Bliskich lub po prostu Lubianych. W dorocznej rubryce na 1 listopada na blogu wspominam tych, którzy zmarli w minionym roku w Rosji, zostawili ślad albo tylko pamięć – dobrą lub złą.

Nad okolicznościami jego tragicznej śmierci do dziś unosi się obłok znaków zapytania. Jewgienij Prigożyn, herszt Grupy Wagnera, treser psów wojny, zasłużony dla Kremla kucharz i restaurator, wykonawca ciemnych misji, wysyłający na bój (lub, jak wolą to nazywać niektóry, ubój) pod Bachmutem zebranych po łagrach wyrokowców, pod koniec czerwca tego roku – jak sam stwierdził – „odleciał”. Wzniecił bunt: swoich najemników wysłał z Rostowa nad Donem do Moskwy, aby zrobili tam porządek. Na skutek zakulisowych ustaleń (których treści na dobrą sprawę nie poznaliśmy do dziś) odstąpił od zamiaru wymiecenia nieudolnych dowódców wojskowych z ministerstwa obrony, co deklarował jako naczelny cel „marszu sprawiedliwości”. Potem odbyło się dziwne spotkanie na Kremlu: Putin przyjął wagnerowców i zaproponował polubowne wyjście z kryzysu spowodowanego buntem (pisałam o buncie Prigożyna na bieżąco m.in. na blogu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/06/24/jednodniowy-pucz-prigozyna/ i w serwisie Rosyjska ruletka https://www.tygodnikpowszechny.pl/zakrety-i-poslizgi-prigozyna-co-dalej-z-szefem-grupy-wagnera-183987; https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-sie-przestraszyl-183840).

Dokładnie dwa miesiące po buncie Prigożyn, który ten czas poświęcił na ratowanie aktywów, a przede wszystkim Grupy Wagnera, przyleciał z Afryki do Rosji, aby negocjować kolejne ruchy. Samolot, na pokładzie którego leciał wraz z kilkoma osobami, spadł w okolicach Tweru. Wszyscy pasażerowie zginęli (https://www.tygodnikpowszechny.pl/prigozyn-zostal-wyeliminowany-z-gry-184419). Wokół okoliczności śmierci Prigożyna – podobnie jak wokół całego jego życia – narosło wiele pytań i legend. Władze pamięć o nim i jego niesławnym buncie starały się jak najszybciej zatrzeć.

„W czterdziestym dniu od ogłoszenia śmierci Prigożyna w wielu miastach Rosji odbyły się wydarzenia upamiętniające założyciela Grupy Wagnera. Nie miały charakteru oficjalnego. Ludzie przyszli z kwiatami i świecami na spontanicznie utworzone „memoriały” poświęcone Prigożynowi. W Moskwie wspominający zmarłego zebrali się w cerkwi Maksyma Spowiednika, kwiaty pod świątynią złożyły setki osób. Na cmentarzu w Petersburgu, gdzie został pochowany główny wagnerowiec, odprawiono nabożeństwo żałobne. Nieformalne rajdy samochodowe z symboliką Grupy Wagnera odbyły się w Kraju Krasnodarskim, Nowosybirsku i Samarze. Uczestnicy odwiedzili cmentarze, na których pochowano wagnerowców poległych na froncie.

W obwodzie twerskim w miejscu, gdzie spadł samolot Prigożyna, stanął skromny pomniczek: kamień z logotypem Grupy Wagnera i napisem „Krew, honor, sprawiedliwość, ojczyzna, odwaga, Grupa Wagnera”. Nie wiadomo, kto postawił obelisk. Zapewne wagnerowcy, wierni pamięci swego wodza” (https://www.tygodnikpowszechny.pl/zmiany-w-grupie-wagnera-juz-jej-koniec-czy-dopiero-nowy-poczatek-184871).

Pytanie o przyczyny katastrofy lotniczej, w wyniku której zginęła wierchuszka Grupy Wagnera, ciągle jednak powracało. Na początku października, gdy Putin zjawił się na spotkaniu Klubu Wałdajskiego w Soczi i przez trzy godziny nawijał słuchaczom na uszy swój totalitarny makaron, znalazł sposobność, aby odnieść się do tych tajemniczych okoliczności.

Powiedział: – Zapewne wisi w powietrzu pytanie, a co się stało z kierownictwem prywatnej firmy wojskowej [Grupy Wagnera]. Szef Komitetu Śledczego ostatnio mi raportował, że w ciałach ofiar katastrofy lotniczej znaleziono fragmenty granatów ręcznych. Z zewnątrz samolot nie został niczym zaatakowany. To potwierdzony fakt – rezultaty ekspertyzy przeprowadzonej przez Komitet Śledczy [na paróweczkach?]. Niestety, nie zbadano, czy we krwi ofiar był alkohol i narkotyki. Chociaż wiemy, że po pewnych wydarzeniach [buncie wagnerowców] w siedzibie Grupy Wagnera w Petersburgu FSB znalazła nie tylko 10 mld rubli w gotówce, ale i 5 kg kokainy. Moim zdaniem, trzeba było przeprowadzić taką ekspertyzę, ale jej nie przeprowadzono.
„Jednym słowem: Prigożyn, Utkin i spółka lecieli samolotem, jak zwykle się narąbali wódą i poprawili kokainą. Wesołą zabawę na pokładzie postanowili sobie uprzyjemnić użyciem granatów ręcznych, które – co za dziwy! – wzięły i eksplodowały. Od tego wybuchu samolot wziął i się rozleciał. Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, badającego okoliczności katastrof samolotowych na obszarze postsowieckim ani brazylijskiego odpowiednika (samolot był produkcji brazylijskiej) nie dopuszczono do śledztwa. Nie poznamy zatem opinii biegłych, którzy mogliby ocenić, czy od wybuchu granatu ręcznego może się w samolocie urwać skrzydło.
Wersja, którą przedstawił Putin, nie trzyma się kupy. I o to właśnie chodzi. To nie eksperci mają sprawę badać i zabierać głos. To Putin o wszystkim decyduje. „Przedstawiając absurdalną, demonstracyjnie poniżającą dla wagnerowców wersję ich śmierci, w którą niepodobna uwierzyć, Putin dąży do tego, aby właśnie nikt w nią nie uwierzył. Na to jest obliczone jego wystąpienie: nikt nie uwierzy, ale wszyscy zrozumieją, jak trzeba – napisał w komentarzu na stronie „Echa” Władimir Pastuchow. – Chodzi o to, aby do społeczeństwa dotarło, że tak będzie z każdym [kto podniesie rękę na władzę i kto nastraszy Putina tak, jak nastraszył Prigożyn]” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/10/06/klub-waldaj-czyli-kabaret-skeczow-ponurych/).

Bo chodziło nie tylko o to, żeby zakryć przed oczami ciekawych prawdziwe okoliczności wypadku, ale przede wszystkim, aby poniżyć przed światem kogoś, kto śmiał nastraszyć Putina, podważyć jego nieomylność, zakwestionować majestat jego władzy.

Ciąg dalszy nastąpi.

Rosyjskie atomowe prawosławie

22 października. Patriarcha Cyryl konsekwentnie wspiera zbrodniczą politykę Putina. Od pierwszego dnia inwazji Rosji na Ukrainę każdą swoją wypowiedzią usprawiedliwia czynione na wojnie zło. Ale ostatnie wystąpienie podczas uroczystości jubileuszu 85-lecia znanego fizyka jądrowego Ilkajewa o tym, że rosyjska broń atomowa powstała dzięki wstawiennictwu patrona, świętego mnicha Serafima Sarowskiego, wysadziła przegrzane obwody. Słowa „atomowego” patriarchy zbiegły się w czasie z wyjściem Rosji z traktatu o zakazie prób z bronią jądrową.

„Gdyby nie praca Kurczatowa, Radija Iwanowicza [Ilkajewa] i ich kolegów, współbraci, to można zadać pytanie, czy w ogóle istniałby nasz kraj. Oni stworzyli broń pod patronatem Serafima Sarowskiego, gdyż wedle niewypowiedzianego zamysłu Boskiego ta broń powstawała w pustelni błogosławionego Serafima. Dzięki tej sile Rosja pozostała niepodległa i wolna”. To słowa patriarchy. Mowę o błogosławionej bombie atomowej duchowy przywódca rosyjskiego wojującego prawosławia wygłosił 18 października podczas uroczystości uhonorowania Ilkajewa orderem Sergiusza z Radoneża za wybitne zasługi itepe.

Kilka słów w przypisie: Ilkajew jest honorowym członkiem kierownictwa Rosyjskiego Federalnego Ośrodka Badań Jądrowych. Instytucja mieści się w starym klasztorze Sarowskim – który po rewolucji został odebrany Cerkwi (i do dziś nie został zwrócony, a w latach, gdy zakładano Ośrodek, zniszczono kilka obiektów sakralnych na potrzeby naukowców; obecnie trwa odbudowa i restauracja niektórych cerkwi). Sarow, za czasów sowieckich noszący kryptonim Arzamas-16, nadal pozostaje obiektem zamkniętym, co – jak pisze w „Nowej Gazecie. Europa” Lera Furman – „znacznie ogranicza rozwinięcie działalności przez klasztor, a tym bardziej pielgrzymowanie do miejsc kultu Serafima Sarowskiego (zmarł w 1833 r.), najbardziej znanego duchownego, związanego z tym klasztorem”.

Patriarcha Cyryl w swoim putinowskim zapędzie zaprzągł działającego w pierwszej połowie XIX wieku świętego mnicha Serafima do rydwanu współczesnej mocarstwowej polityki Rosji. Mimo że zwierzchnik rosyjskiej Cerkwi swoimi wiernopoddańczymi wypowiedziami, wspierającymi zbrodnicze plany Putina, zdążył już wszystkich przyzwyczaić do myśli, że Cerkiew to duchowe skrzydło putinizmu, to jednak zachwyt nad sowiecką bronią jądrową i przypisywanie niebiańskiego patronatu jej powstaniu wychodzi na nowe orbity.

„Jeśli wierzyć Cyrylowi, to błogosławiony Serafim z niebios błogosławi zniszczeniu świątyń i przekazaniu klasztoru w ręce ludzi, którzy pracują nad stworzeniem broni, zdolnej do unicestwienia ludzkości, o czym niemal codziennie przypominają przedstawiciele władz Rosji, grożąc światu jej użyciem. […] Na miejscu historycznego prawosławia w Rosji skonstruowana została nowa narodowo-imperialna religia, pogańska, a częściowo nawet ateistyczna w swej istocie. Głównymi obiektami kultu są państwo-imperium, siły zbrojne i bezgrzeszny, nieomylny przywódca, a historyczne obrazy Boga i świętych pełnią jedynie służebną, wspomagającą rolę w obsługiwaniu głównych obiektów. Nie należy szczególnie wierzyć w słowo „prawosławna”, które jeszcze figuruje w oficjalnej nazwie Rosyjska Cerkiew Prawosławna – po rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej” zrozumiały to inne pomiestne [lokalne] Cerkwie, z Patriarchatem Konstantynopola na czele. […] Następuje kuriozalna synteza Serafima Sarowskiego i sarowskiej bomby atomowej. A maksymą rosyjskiego atomowego prawosławia są słowa [wypowiedziane kiedyś przez Putina] „Po co nam świat, w którym nie będzie Rosji?” – pisze Furman.

Z ciemnych korytarzy ruskiego mira wyprowadza czytelników niesforny publicysta Aleksandr Niewzorow, mający w zwyczaju bezlitośnie kpić z putinowskiego patosu. Tym razem drwi z legendy o genialnych twórcach sowieckiej bomby atomowej. „Do tej pory wiadomo było, że „jądrowe tajemnice” wykradli [Ameryce] i przekazali ZSRS małżonkowie Rosenberg i Klaus Fuchs. Gdyby nie ta trójka złodziejaszków, to żadnej broni atomowej Sowieci by nie mieli. Bo własne opracowania sowieckich fizyków znajdowały się w fazie przedpotopowej. Rosenbergowie otrzymali w USA swoje krzesła elektryczne, a Klaus – wyrok [14 lat]. Ale patriarcha Cyryl nie wiedzieć czemu połączył tę grupę przestępczą z Serafimem Sarowskim, który w momencie wykradania dokumentów [Amerykanom] raczej nie miał możliwości poważnego wspierania złodziei. Obywatel Sarowski nie posiadał dostępu do prac projektu Manhattan i sekretów programu atomowego. Nie miał nawet amerykańskiej wizy”.

Żarty żartami, ale na dzień przed wygłoszeniem przez patriarchę wiekopomnych błogosławieństw dla rosyjskiej bomby jądrowej Duma Państwowa w pierwszym czytaniu przyjęła jednogłośnie za wyjście Rosji z traktatu o zakazie prób z bronią jądrową. Nazajutrz dokument przeszedł – również jednogłośnie – drugie i trzecie czytanie. Bez słowa dyskusji, bez słowa sprzeciwu.

Obława, obława, na adwokatów obława

18 października. W putinowskiej Rosji adwokat to zawód podwyższonego ryzyka. Mnożą się prześladowania wobec członków palestry, którzy podejmują się obrony więźniów politycznych i innych osób, które nie spodobały się władzom. Prawnicy są wpisywani na listę „agentów zagranicznych” lub w inny sposób pozbawiani możliwości komentowania wydarzeń. Władze posunęły się dalej: w ostatnim tygodniu armaty wytoczono przeciwko grupie adwokatów reprezentujących Aleksieja Nawalnego. Trzej z nich zostali aresztowani pod zarzutem udziału w organizacji ekstremistycznej.

Adwokaci Wadim Kobziew, Igor Siergunin i Aleksiej Lipcer zostali 13 października osadzeni w areszcie śledczym. Sąd uznał, że nie mogą pozostać na wolności i odpowiadać z wolnej stopy, gdyż „biorą udział w organizacji ekstremistycznej”. Na czym ma polegać inkryminowana działalność? Otóż, na przekazywaniu listów Nawalnego pisanych przez niego w łagrze „na wolność”, co pozwala mu nadal prowadzić działalność polityczną. Nawalny został wsadzony przez Putina do łagru pod sfingowanymi oskarżeniami. Co jakiś czas wymiar niesprawiedliwości „dosypuje” mu kolejne wyroki w kolejnych sfingowanych procesach (szykuje się następny). Nawalny jest w kolonii karnej o szczególnym rygorze nieustannie poddawany szykanom i karom, większość czasu spędza w karcerze (w ostatnim roku aż 200 dni!). Ale nawet siedząc w łagrze, zachowuje prawo do kontaktów z prawnikami. Za ich pośrednictwem przekazuje treści, które są następnie publikowane w jego profilach w mediach społecznościowych. Aresztowanie trzech adwokatów ograniczy kontakt ze światem „więźnia numer jeden”.

Przy okazji sprawy trzech adwokatów Nawalnego warto przypomnieć i o innych ich kolegach po fachu. Jak twierdzą dziennikarze pracujący w rosyjskich mediach emigracyjnych, w ciągu ostatnich dwóch lat na wyjazd z Rosji zdecydowało się kilkudziesięciu adwokatów, którzy byli obrońcami w procesach politycznych.

Wśród emigrantów znalazł się m.in. Iwan Pawłow, obrońca Iwana Safronowa i innych osób oskarżonych o zdradę stanu (o Safronowie pisałam na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/09/06/dziennikarstwo-to-przestepstwo/). Drugi z obrońców Safronowa, Dmitrij Tałantow został aresztowany i przebywa w areszcie śledczym (ma odpowiadać za rozpowszechnianie fejków o armii). Wyjechał z kraju także Wadim Prochorow (obrońca Nawalnego i dwóch innych rosyjskich opozycjonistów: Władimira Kara-Murzy i Ilji Jaszyna). Władze planują wprowadzenie przepisów umożliwiających pozbawianie statusu obrońcy tych prawników, którzy wyjechali z kraju z przyczyn politycznych.

Olga Michajłowa, adwokat Nawalnego, która towarzyszyła mu w chwili, gdy po powrocie z leczenia z Niemiec został zatrzymany na lotnisku w Moskwie (i od tamtej pory na wolność nie wyszedł), obecnie przebywa na urlopie za granicą. Czy w tych okolicznościach wróci do kraju? Kolejny adwokat Aleksandr Fiedułow ogłosił, że nie zamierza wracać.

Jak sugeruje „Nowaja Gazieta”, Aleksiej Nawalny pozostanie bez obrońców, wśród rosyjskich adwokatów raczej nie znajdą się samobójcy, którzy zaryzykują, widząc, co dzieje się z aresztowanymi kolegami. Przedstawiciele władz dowcipnie poradzili Nawalnemu, żeby sam zajął się poszukiwaniem adwokatów, którzy będą go bronić w kolejnych procesach. Najbardziej humanitarny sąd świata na pewno wyjdzie więźniowi naprzeciw.

Poza efektem mrożącym dla całego środowiska prawniczego, podejmowane przez władze szykany wobec adwokatów Nawalnego mają jeszcze jeden cel: pozostawić jego samego na placu boju, „wprowadzić reżim absolutnej izolacji”, jak piszą komentatorzy „Nowej Gazety”. Czyli zamknąć mu usta, pozbawić możliwości wypowiedzi, kontaktu ze światem zewnętrznym.

Klub Wałdaj, czyli kabaret skeczów ponurych

6 października. Doroczne spotkanie Klubu Wałdaj, czyli zjazd wielbicieli Putina i jego morderczej polityki odbyło się w Soczi. Chlubą i ozdobą tego kółka adoracji prezydenta Rosji był sam prezydent, który wygłosił odczyt na tematy bieżące, a następnie odpowiadał na spontaniczne pytania z sali. Lansował się przez trzy godziny. Mimo że wylał hektolitry łgarstw, spotkał się z pełnym zrozumieniem uczestników.

To była dwudziesta z kolei sesja. Jej motto brzmiało: „Sprawiedliwa wielobiegunowość: jak zapewnić bezpieczeństwo i rozwój dla wszystkich”. Czyli hasło, które wymyślił jeszcze nieboszczyk Jewgienij Primakow (wieloletni dyrektor Służby Wywiadu Zagranicznego, potem minister spraw zagranicznych, przez chwilę też premier): postzimnowojenna koncepcja rosyjskiej polityki zagranicznej, przewidująca świat składający się z wielu biegunów. Krytycy koncepcji podnosili, że jest bezsensowna, bo na świecie są dwa bieguny i więcej raczej nie będzie. A jeśli w świecie ma być więcej niż dwa obozy, to nie mogą się nazywać „bieguny”. Nie muszę dodawać, że w roli głównego „bieguna”, najbardziej sprawiedliwego na świecie, Rosja obsadza siebie.

Mowa Putina obfitowała w liczne powtórki już dawno wygłoszonych tez. Zresztą mówca sam się do tego przyznawał. Np.: „Jak już wielokrotnie mówiłem, nie my zaczęliśmy tak zwaną „wojnę na Ukrainie”. My próbujemy ją zakończyć”. A kto zaczął? No, wiadomo: „reżim w Kijowie przy bezpośrednim wsparciu Zachodu”. Potem było znowu o pożądanym przez Moskwę „nowym porządku”, wykutym dzięki (zwycięskiej, a jakże) wojnie. Było rzecz jasna o zgniłym Zachodzie, zawalającym się pod ciężarem braku tradycyjnych wartości. Kolonializm się kończy, z czego Rosja jest zadowolona, bo sama – jakże by inaczej – nigdy nikogo nie skolonizowała.

Żaden passus z długiego wystąpienia Putina (całość dostępna na stronie Kremla: http://www.kremlin.ru/events/president/news/72444) nie wzbudził takiego zainteresowania jak słowa, które padły już po części oficjalnej, czyli w trakcie „dyskusji”, na sam koniec (widocznie Putin – podobnie jak Stirlitz – wiedział, że ludzie pamiętają tylko ostatni fragment wypowiedzi).

„Zapewne wisi w powietrzu pytanie, a co się stało z kierownictwem prywatnej firmy wojskowej [Grupy Wagnera]. Szef Komitetu Śledczego ostatnio mi raportował, że w ciałach ofiar katastrofy lotniczej znaleziono fragmenty granatów ręcznych. Z zewnątrz samolot nie został niczym zaatakowany. To potwierdzony fakt – rezultaty ekspertyzy przeprowadzonej przez Komitet Śledczy [na paróweczkach?]. Niestety, nie zbadano, czy we krwi ofiar był alkohol i narkotyki. Chociaż wiemy, że po pewnych wydarzeniach [buncie wagnerowców] w siedzibie Grupy Wagnera w Petersburgu FSB znalazła nie tylko 10 mld rubli w gotówce, ale i 5 kg kokainy. Moim zdaniem, trzeba było przeprowadzić taką ekspertyzę, ale jej nie przeprowadzono”.

Jednym słowem: Prigożyn, Utkin i spółka lecieli samolotem, jak zwykle się narąbali wódą i poprawili kokainą. Wesołą zabawę na pokładzie postanowili sobie uprzyjemnić użyciem granatów ręcznych, które – co za dziwy! – wzięły i eksplodowały. Od tego wybuchu samolot wziął i się rozleciał. Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, badającego okoliczności katastrof samolotowych na obszarze postsowieckim ani brazylijskiego odpowiednika (samolot był produkcji brazylijskiej) nie dopuszczono do śledztwa. Nie poznamy zatem opinii biegłych, którzy mogliby ocenić, czy od wybuchu granatu ręcznego może się w samolocie urwać skrzydło.

Wersja, którą przedstawił Putin, nie trzyma się kupy. I o to właśnie chodzi. To nie eksperci mają sprawę badać i zabierać głos. To Putin o wszystkim decyduje. „Przedstawiając absurdalną, demonstracyjnie poniżającą dla wagnerowców wersję ich śmierci, w którą niepodobna uwierzyć, Putin dąży do tego, aby właśnie nikt w nią nie uwierzył. Na to jest obliczone jego wystąpienie: nikt nie uwierzy, ale wszyscy zrozumieją, jak trzeba – napisał w komentarzu na stronie „Echa” Władimir Pastuchow. – Chodzi o to, aby do społeczeństwa dotarło, że tak będzie z każdym [kto podniesie rękę na władzę i kto nastraszy Putina tak, jak nastraszył Prigożyn]”.

Putin był wczoraj w Soczi bardzo z siebie zadowolony – gadał i gadał, a publiczność spijała słowa z jego ust, klaskała, kiwała główkami. To był ten rodzaj show, które Putin bardzo lubi – siedzieć na scenie, pleść głupoty, których nikt nie śmie przerwać czy podważyć, kąpać się w zachwyconych spojrzeniach zebranych. Dawne dworskie rytuały w postaci dorocznych konferencji prasowych czy „bezpośrednich linii ze społeczeństwem” odeszły do przeszłości. Są zbyt ryzykowne, zbyt trudne do skontrolowania, zawsze się może przywlec jakiś „nieodpowiedzialny” dziennikarz albo jakiś obywatel wyskoczyć z pytaniem o straty na froncie czy poruszyć inne niepożądane tematy. A publiczność gromadząca się w Klubie Wałdaj to sprawdzeni miłośnicy Putina, niosący po świecie kaganiec kremlowskiej propagandy, lobbujący interesy Rosji. Putin tym razem ze szczególną atencją powitał wnuka Charles’a de Gaulle’a, Pierre’a, który wyskakuje w portek, żeby dogodzić Putinowi, dwoi się i troi, aby Zachód zdjął sankcje itd. Nie on jeden.

Żaden z uczestników spędu nie był porażony tym, że dokładnie w czasie, gdy Putin brylował na błękitnej scenie klubu, rosyjska rakieta spadła na wieś Groza (Hroza) w obwodzie charkowskim i zabiła pięćdziesięciu uczestników stypy. A dokładnie pięćdziesięciu jeden. Pięćdziesięciu jeden!

Filmowiec Aleksandr Rodnianski napisał w komentarzu: „W filmie stosuje się tzw. równoległy montaż: na ekranie rozgrywają się równolegle dwie sceny. Taki montaż pozwala uwypuklić sens tego, co się dzieje. […] Występuje Putin. Twarz mu płonie z zadowolenia. Mówi coś o specjalnej operacji wojskowej, myli się, podaje nieprawdziwe dane, ale nikt z obecnych nie reaguje. Słuchają go. Putin mówi, że Rosja to samodzielna cywilizacja. Że cywilizacja to przede wszystkim ludzie, a nie terytoria. Równolegle widz widzi inny obrazek. Ukraińska wioska, mała, położona z dala od wszelkich wojskowych celów, zamieszkana przez spokojnych cywilów, w sumie około trzystu mieszkańców. I właśnie w tę wioskę uderza groźna, wyprodukowana za miliony petrodolarów rosyjska rakieta Iskander. Ludzka tragedia, bezbrzeżny smutek. […] Znowu na ekranie pojawia się klub Wałdaj, słyszymy słowa Putina: „Przed nami stoi zadanie zbudowania nowego świata”. Doskonale wiemy, jaki świat buduje Putin: popatrzmy na Grozę”.

Nowe święto państwowe

30 września. Rok temu Putin zwołał gauleiterów czterech odebranych Ukrainie prowincji i urządził na Kremlu uroczystość na okoliczność „zjednoczenia nowych terytoriów z Rosją”. Wojna trwa nadal, część tych podbitych ziem ukraińska armia odbiła, Rosja nadal nie kontroluje całego terytorium zagarniętych prowincji, mimo to Putin postanowił pompatycznie świętować rocznicę aneksji. Z jego inicjatywy ustanowione zostało nowe święto państwowe: Dzień „Zjednoczenia Donieckiej Republiki Ludowej, Ługańskiej Republiki Ludowej, obwodu zaporoskiego i obwodu chersońskiego z Federacją Rosyjską”. Długie wyrażenie w cudzysłowie, bo realnie wszystkie zawarte w tytule święta słowa i nazwy należy traktować z daleko idącym dystansem – są wytworem putinowskich manipulacji i kłamstw.

Wygenerowany przez Kreml „prazdnik” trzeba było jakoś obejść. Wczoraj na placu Czerwonym odbył się więc dla przyjemności zachwyconych mas tzw. puting. Z estrady płynął na zgromadzoną publiczność (przeważnie młodą) strumień uznawanych za właściwe dla podniosłego charakteru uroczystości haseł i pieśni. Wystąpili weterani scen – np. świetny niegdyś aktor Władimir Maszkow, który patetycznie odegrał rolę patriotycznie wzruszonego putinisty (Maszkow regularnie wygłasza na oficjalnych uroczystościach chwytające za gardło i serce slogany). Smaku dodały wystąpienia Z-poetów, którzy masami tworzą grafomańskie rymowanki, pretendujące do roli wierszy. Ze sceny rozbrzmiał prawdziwy wiersz autorstwa XIX-wiecznego poety Aleksandra Puszkina, deklamujący go aktor Dmitrij Piewcow, zaangażowany putinista, poprzedził występ słowami skierowanymi do stolicy Polski, Warszawy – „która wtedy była częścią imperium rosyjskiego”. Wystąpiły też jakieś zespoły z „nowych terytoriów”, poprawnie i, a jakże, patriotycznie. Widzowie znieśli też mężnie pieśni w wykonaniu zawsze miernego, zawsze wiernego Nikołaja Baskowa i ledwie widocznej spod warstwy pudru i tuszu piewicy Larysy Doliny (też weteranka putinistka), tupiącego w rytm Olega Gazmanowa wraz z synem Rodionem (przebój Россия — в этом слове огонь и силa) i jeszcze wielu innych. Na deser podano główne młodzieżowe bóstwo, wokalistę Shamana. Prowadzący nieustannie podkreślali, że Rosja i nowe terytoria – to już mur, beton, na zawsze.
Co dziwne, koncertu nie transmitowała kremlowska telewizja, fragmenty można obejrzeć w mediach społecznościowych (https://www.youtube.com/watch?v=bHYJJQ5YFYQ; https://twitter.com/the_ins_ru/status/1707882479116308759), spodziewana jest retransmisja fragmentów.

Putin, który chętnie bierze udział w takich bombastycznych wiecach, tym razem nie przybył własną osobą na plac Czerwony. „Nie miał tego w planach” – powiedział jego rzecznik. Prezydent nagrał za to krótkie orędzie z podniosłej okazji „zjednoczenia z Rosją” zagarniętych ukraińskich terytoriów. Zaprezentował firmowe wykręcenie kota ogonem: bronimy naszych rodaków, narażonych na rządy bezprawnych władz Ukrainy. Wystąpił nie wiedzieć czemu w stroju żałobnym (http://www.kremlin.ru/events/president/news/72403).
Podpisanego rok temu na Kremlu dokumentu o włączeniu czterech nowych „podmiotów Federacji” nikt na świecie nie uznał, choć Putin przy każdej stosownej okazji (także w powyższym orędziu) podkreśla, że na „nowych terytoriach” przeprowadzono referenda w zgodzie z przepisami prawa międzynarodowego. Ale jakoś zapomina uściślić, że opiewane „zjednoczenie” jest bezpośrednim rezultatem pełnoskalowej agresji Rosji, złamania przez nią prawa międzynarodowego, pogwałcenia podpisanych przez Federację Rosyjską gwarancji bezpieczeństwa itd. Putin cieszy się z osiągnięć, zapowiada odbudowę zagarniętych ziem (czy trzeba dodawać, że nadejście ruskiego miru oznaczało dla ukraińskich miast i wsi zniszczenie, a często wręcz zrównanie z ziemią?).

Na koniec jeszcze jedno spojrzenie na scenę ustawioną na placu Czerwonym. Wiec-koncert odbył się pod znamiennym tytułem „Jeden kraj, jedna rodzina, jedna Rosja”. Tak, skojarzenie z hasłem pewnej narodowo-socjalistycznej partii nasuwa się samo.