Archiwa tagu: demonstracje

Goło i tęczowo

Zagraniczne wizyty prezydenta Putina rzadko znajdują się w centrum uwagi rosyjskiego społeczeństwa. Chyba że Władimir Władimirowicz wygłasza w Monachium wykład odgrzewający atmosferę zimnej wojny albo udaje się z przyjacielską wizytą do Pekinu, a chińskie tematy zwykle są „oprawiane” przez rosyjskie media pompatycznie, dworsko, w feudalnym ukłonie. Ostatnia blitz-wizyta prezydenta w Niemczech i Holandii nie przyniosła przełomowych wydarzeń, więc nie jest dziś głównym tematem rozmów w metrze czy „na kuchnie”, gdzie nadal toczą się w Rosji najbardziej interesujące rodaków rozmowy.
Wobec tego – czy warto się jej przyjrzeć? Zobaczmy.
Pierwszym etapem podróży był Hanower. Rosja i Niemcy od czasów kanclerza Schroedera, który zwykł nazywać przyjaciela Władimira krystalicznym demokratą, budowały swoje stosunki – przede wszystkim biznesowe – w dobrej atmosferze. Podczas prezydentury Dmitrija Miedwiediewa niemieckie elity przeżywały podniecenie graniczące z euforią w nadziei zapowiadanej przez Miedwiediewa liberalizacji, modernizacji, otwartości i swobody. Powrót na Kreml krystalicznego demokraty ściął te nastroje jak niewinne lilie. A kolejne inicjatywy Kremla w kierunku ograniczenia swobód obywatelskich jeszcze bardziej ochłodziły atmosferę. Niemiecka prasa pisze o Putinie i jego polityce przykręcania śruby krytycznie i twardo. Dialog z panią kanclerz Merkel, która zresztą nawet w lepszych czasach nie była bliską przyjaciółką Putina jak jej poprzednik, zapewne nie należał do przyjemnych. Z oficjalnych komunikatów nie wynikało, czy tematem rozmów były sprawy cypryjskiego kryzysu. Wiadomo natomiast, że poruszano kwestię praw obywatelskich, w szczególności masowych kontroli NGO w Rosji. Na konferencji prasowej, na której zwykle politycy starają się wygładzać ostre kanty, Merkel z naciskiem powiedziała: „Prezydent zapewnił nas, że nie chodzi o ograniczenie działalności tych organizacji. My jednak wyraziliśmy zaniepokojenie, dlatego że może być tak, że organizacje pozarządowe nie będą się rozwijać tak, jak by chciały. Jeszcze raz podkreśliłam, że Niemcy opowiadają się za silnym społeczeństwem obywatelskim, w którym [istnieje] wiele NGO”. Putin tłumaczył, że nie chodzi o zamykanie NGO, tylko o kontrolę ich finansowania. Jak twierdzą komentatorzy w Rosji, chodzi o dużo więcej: nie tylko o zagęszczenie atmosfery wokół NGO, zniechęcenie wolontariuszy do tego typu działalności czy zastraszenie, ale przede wszystkim o zgromadzenie danych o ludziach udzielających się w NGO, o charakterze ich pracy i kontaktów z zagranicą. Fantastycznie wpisał się w to dzisiaj Władimir Żyrinowski, który z rozmachem wykrzyczał dziś przed kamerami, że trzeba wszystkie te NGO pozamykać, bo to gniazda szpiegostwa. Dużo pani Merkel wskórała.
Ożywił skostniałą atmosferę wizyty w Niemczech happening aktywistek Femen podczas wizytowania targów hanowerskich przez wysoką delegację. Półgołe dziewczyny (dwie Ukrainki, dwie Niemki i Rosjanka) miały na ciele wypisane hasła zawierające nieparlamentarne określenia Putina i jego rządów po rosyjsku i angielsku. Rzuciły się na prezydenta z okrzykami, zostały odparte i powalone przez byków z ochrony. Putin zdążył zrobić zdziwione oczy (nota bene znowu bardziej skośne niż zwykle, najwyraźniej po kolejnym liftingu), uśmiechnąć się i jednej z uczestniczek pokazać kciuk zadarty do góry na znak akceptacji. Rosyjska telewizja też pokazała tę krótką migawkę, którą wczoraj tłukły na okrągło i smakowały na wszelkie sposoby niemal wszystkie telewizje świata. W rosyjskim reportażu wszelako napisy na plecach i biustach zostały starannie zasłonięte. Czy to już zadziałał kolejny z zakazów, wprowadzony na dniach (dzień bez nowego zakazu jest dniem straconym), a mianowicie zakaz używania w mediach przekleństw? Czy może rosyjscy nadawcy nie chcieli, by widzowie w Rosji zobaczyli, z jakimi napisami rzucały się na prezydenta femenki?
Kiedy prezydent oprzytomniał po ataku, był już w Holandii. Na konferencji prasowej z holenderskim gospodarzem miał przygotowaną kąśliwą replikę, jak potraktować wybryk półnagich aktywistek –roznegliżowanych, więc jak z takimi rozmawiać i przyjmować poważnie ich polityczne manifesty? „Nie zdążyłem zjeść śniadania. Gdyby one pokazały mi kiełbasę albo sadło, to bym się ucieszył, a te atrakcje, które one demonstrują – to jakoś nie bardzo”. Głodnemu kiełbasa na myśli, a nie jakieś wymalowane w „fucki” biusty. To ciekawe podejście do golizny. Pan prezydent sam się przecież chętnie prezentuje z odsłoniętym torsem. Owszem, nie na wystawie w Hanowerze, tylko w ostępach dzikiej przyrody ojczystej. Ale jednak używa tego wizerunku do robienia polityki.
I w Niemczech, i w Holandii zorganizowano kilka demonstracji przeciwko polityce Putina. W Hanowerze zgromadziło się przy wejściu na targi kilkaset osób z plakatami wspierającymi ruch protestu w Rosji, podważającymi legitymację władzy Putina zdobytą w wyniku sfałszowanych wyborów, krytykującymi represyjne akty prawne. Do tych wewnętrznych rosyjskich protestów dołączyli się Kurdowie i Syryjczycy, oskarżając Putina o wspieranie krwawego reżimu Asada.
W Holandii najwięcej uczestników zgromadziła demonstracja środowisk homoseksualnych, które protestowały przeciwko wprowadzeniu w niektórych prowincjach Rosji ustaw zakazujących propagandy homoseksualizmu i zakazowi zawierania małżeństw osób tej samej płci. Prezydent Putin odpierał ataki: „W Federacji Rosyjskiej nie ma żadnego ograniczania praw mniejszości seksualnych, korzystają one z pełni praw i swobód. Przypuszczam, że nie mają innego prezydenta, i ja jako prezydent bronię ich praw”. Dodał jednak, że wspomniane ustawy są odbiciem nastroju społeczeństwa. A on jako prezydent też musi to brać pod uwagę. W rosyjskich mediach zaraz się odezwały komentarze, że Putin nigdy na rynku wewnętrznym nie wypowiadał się na temat obrony praw mniejszości seksualnych. „Putin milczał, kiedy w Petersburgu przyjmowano homofobiczną ustawę, kiedy bito aktywistów środowisk gejowskich, kiedy zwalniano z pracy obrońców praw mniejszości” – napisała internetowa „Gazeta”.
Jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak, więc pan Putin przeszedł do ataku i wypomniał holenderskiemu premierowi, że w Holandii istnieje partia propagująca pedofilię. „Nie mogę sobie wyobrazić – powiedział Putin – by jakikolwiek sąd w Moskwie pozwolił na funkcjonowanie organizacji, która propaguje pedofilię. W Holandii to dopuszczalne. Jest taka organizacja”. Zdziwiony premier Mark Rutte odparł, że w Holandii pedofilia jest ściganym z mocy prawa przestępstwem.
I jeszcze jedna sprawa, którą skrzętnie zamiotły pod dywan rosyjskie media, a wałkowały holenderskie: prezydent planował pono odwiedzenie w Holandii mieszkającej tam na stałe z przyjacielem Holendrem córki, Marii Putinej. Sekretarz prasowy Putina indagowany w tej sprawie powiedział: „ta informacja nie odpowiada rzeczywistości”. Nie wiadomo tylko, która z tych informacji – że prezydent planował odwiedziny u córki czy że córka tu mieszka w eleganckim penthausie, jak donosiła niderlandzka prasa (ze zdjęciami). Temat rodziny prezydenta nadal jest tematem tabu do kwadratu.
„Ostatnia zagraniczna podróż Władimira Putina potwierdza widoczny od pewnego czasu trend. Narastająca w Rosji konserwatywna fala, przejawiająca się w rozlicznych zakazach wprowadzanych przez władze i obliczona przede wszystkim na rozszerzenie politycznego wsparcia w tradycyjnie nastrojonych warstwach społeczeństwa oraz na ograniczenie możliwości działania aktywnych warstw, spotyka się z również narastającym rozdrażnieniem w krajach Zachodu. To, co się dzieje obecnie w Rosji, rozchodzi się z zakorzenionymi w Europie tradycjami pluralistycznej demokracji” – podsumował efekty wizyty Aleksandr Iwachnik w internetowej Politcom.ru.

Rok Błotnej Wstążki

Mija dokładnie rok od wielkiego wiecu na placu Błotnym w Moskwie, na którym sto tysięcy ludzi protestowało przeciwko fałszowaniu wyborów i generalnie fałszowaniu życia politycznego przez „partię oszustów i złodziei” z prezydentem Putinem na czele. Wyrażono niezgodę wobec praktyki rządzenia. Białe wstążki w klapach kurtek i marynarek, noszone przez uczestników protestu, były symbolem niezadowolenia z systemu przeżartego korupcją, używającego demokracji jak parawanu dla praktyk autorytarnych. Były też symbolem nadziei na zmiany miękkie, nierewolucyjne. Plac Błotny to była jedna z największych, jeśli nie największa akcja protestu w Rosji od czasu wielotysięcznych manifestacji na początku lat dziewięćdziesiątych. Pełen spontan. Dlatego tak trudno było te protesty komukolwiek osiodłać. Przez ten rok próbowano je zrozumieć. Próbowali zrozumieć uczestnicy i sympatycy. Próbowała zrozumieć oszołomiona wydarzeniami władza.
Dziś rosyjskie think tanki, gazety i portale internetowe zastanawiają się, co zostało z tego niezwykłego wybuchu niezadowolenia społecznego. Tych, którzy wyszli wtedy na ulice, niegdysiejszy kremlowski inżynier dusz Władisław Surkow ochrzcił mianem „rozgniewanych miastowych”. Może bardziej właściwym polskim odpowiednikiem byłby neologizm zaszczepiony przez jednego z posłów: „wykształciuchy”. Jak wynika z badań socjologicznych ponad 70 procent uczestników manifestacji stanowili ludzi z wyższym wykształceniem, 11-12% – studenci. Badania nie potwierdzają natomiast propagowanej przez władze wersji, że wystąpienia na placu Błotnym, prospekcie Sacharowa i in. przyciągnęły głównie ludzi bogatych – takich było w kolumnach protestacyjnych nie więcej niż 3-5 procent. W protestach wzięli udział i radykalni lewicowcy, i demokraci starego zaciągu, i nowi liderzy, jak Aleksiej Nawalny. Borys Dubin z Centrum Lewady podkreśla, że – co jest nowe dla Rosji – niezadowolenie nie miało/nie ma charakteru paternalistycznego (w modelu paternalistycznym niezadowoleni krzyczą: „władzo, tyś nam obiecała, a teraz nam nie dajesz, więc domagamy się od ciebie, żebyś dała”). Niezadowoleni z placu Błotnego „uważają, że nie zależą od władzy, nie potrzebują ulg przyznawanych przez górę, oni osiągnęli to, co mają, dzięki swojej pracy. I wysuwają inne żądania: „nic od was nie chcemy, tylko żebyście przestrzegali prawa i nas szanowali”.
Putin się podobno osobiście obraził na protestujących, ale konsekwentnie robił swoje – nie rozpuścił nowej Dumy, której legitymację podważali protestujący, wystartował w marcowych wyborach prezydenckich, zmobilizował „antyniepokornych”, wygrał – pięknie czy niepięknie, uczciwie czy nieuczciwie, różnie o tym mówią, ale wygrał – i przystąpił do sprawowania władzy. Przyjęte naprędce ustawy ograniczają prawo do zgromadzeń publicznych, działalności NGO. Uczestnicy akcji protestu pociągani są do odpowiedzialności.
Ośrodki socjologiczne odnotowują spadek nastrojów protestacyjnych w Moskwie i innych wielkich miastach Rosji. Ale próby stworzenia legalnej platformy działań opozycyjnych trwają. Pstra awangarda protestu wybrała Radę Koordynacyjną w internetowym głosowaniu, nadal brak jednak w ruchu białej wstążki a) przywódcy, b) programu, c) jedności (a więc i sformułowanych jasno wspólnych celów). Czy jednak potencjał protestu się zmniejszył? Powody niezadowolenia z zeszłego roku przecież pozostały, a doszły jeszcze nowe.
Władza nie podjęła dialogu z tą najbardziej aktywną grupą społeczną. Miłości nie ma, zrozumienia też nie. Dzisiaj na spotkaniu z gronem mężów zaufania wspomagających Putina podczas wyborów prezydenckich, Władimir Władimirowicz odniósł się do rocznicy protestów. „Nic nadzwyczajnego w naszym kraju się nie wydarzyło, w każdym kraju w czasie kampanii wyborczej wzrasta społeczna, w tym i protestacyjna aktywność”. Postraszył rewolucją: „Widzimy dzisiaj, co się dzieje w innych krajach, gdzie nastąpiła miękka transformacja, a co się dzieje w krajach, gdzie miała miejsce rewolucja – to się nie kończy, następuje ruina gospodarki i sfery socjalnej, ludzie giną każdego dnia. Nikt tego nie chce. […] Jeżdżę po kraju i czuję ludzi”. Zdaniem prezydenta, dzięki złagodzonym przepisom dotyczącym partii politycznych, teraz każdy może założyć partię i zabiegać o poparcie elektoratu. Prezydent powołał się na opinię „wielu zwykłych obywateli”, którzy uważają, że liderzy protestów, „w razie czego wsiądą w samolot i zwieją, a my zostaniemy tu. I dlatego nikt nie chce wstrząsów”.
W przeddzień wypowiadał się złotousty sekretarz prezydenta Dmitrij Pieskow, który odnotował powstanie w wielkich miastach klasy „sytych”: „Syci stali się niezadowoleni, dlatego że chcieli zainwestować w swoje państwo, w demokrację, chcieli brać udział w rządzeniu krajem, określaniu przyszłości, a tu państwo zabuksowało. […] A plac Błotny? Każdy wyszedł zaprotestować w jakiejś małej własnej sprawie. Tu nie ma przedszkola, od kogoś wymuszają łapówki, gdzieś źle uczą dzieci, policjant się do kogoś bez przyczyny przyczepił” – wyjaśnił Pieskow złożoną naturę wydarzeń sprzed roku. Bloger Rustem Agadamow ze zdziwieniem odnotował: „Przedszkoli nie ma, więc poszli protestować na plac Błotny? No tak. Nie z powodu sfałszowania wyborów, totalnej korupcji we władzach, niezrealizowanych reform, nowego kultu jednostki i bezpardonowego utrzymywania władzy przez jednego człowieka, a dlatego, że nie ma przedszkola i policjanci są niegrzeczni. Nie wiem, czego w tych bredniach jest więcej – podłego cynizmu pałacu czy całkowitego oderwania się od rzeczywistości, braku pojęcia, co się dzieje na ulicy, w kraju”.
15 grudnia ma się odbyć kolejny marsz ulicami Moskwy.