Archiwa tagu: Niemcy

Makaron na uszach

15 lutego. Nie od dziś Rosja prowadzi wojnę informacyjną na kilku frontach. Wrzucanie fake’ów z Krymu i Ukrainy było – i jest – jednym z filarów wojny hybrydowej. Teraz mistrzowskie lekcje daje też w związku z sytuacją w Syrii. Na pierwszej linii wojny informacyjnej walczą dziennikarze, trolle, pożyteczni idioci. Do tego zacnego grona dołącza też służba prasowa Kremla. I nie chodzi o wyćwiczone uniki i tricki przemilczania ważnych tematów w wykonaniu nosiciela drogich zegarków sekretarza Dmitrija Pieskowa, a o oficjalne komunikaty zamieszczane na stronie internetowej kancelarii prezydenta.

Wczorajszy wpis o konferencji w Monachium zakończyłam informacją, że prezydenci Rosji i USA rozmawiali przez telefon. Przypomnę: „Według oficjalnego komunikatu Moskwy (ze strony amerykańskiej jeszcze komunikatu nie ma), Putin ponownie wezwał do utworzenia wspólnego frontu walki z terroryzmem i zaznaczył, że Ukrainę trzeba przymusić do bliższych kontaktów z Donbasem” (całość tekstu tutaj: http://www.kremlin.ru/events/president/news/51312). Komunikat poszedł w świat.

Kilka godzin później swój komunikat o przebiegu rozmowy opublikował Biały Dom (https://www.whitehouse.gov/the-press-office/2016/02/14/readout-presidents-call-president-vladimir-putin-russia). Zreferowano to wydarzenie zgoła inaczej: Obama wezwał Rosję do przerwania nalotów na pozycje umiarkowanej opozycji syryjskiej – strona rosyjska w ten sposób może odegrać pozytywną rolę, a także wskazał na konieczność natychmiastowego zapewnienia dostępu do zablokowanych rejonów Syrii w celu dowiezienia pomocy humanitarnej. I punkt drugi: prezydent Obama podkreślił konieczność wypełniania przez rosyjsko-separatystyczne siły na wschodniej Ukrainie postanowień Mińska 2.

Jak widać, Kreml bez zmrużenia oka nawinął na uszy słuchaczy długie nitki makaronu, czyli przedstawił własną wersję zgodną ze swoimi celami. A może wolał nie usłyszeć tego, co Obama miał do powiedzenia.

Zdejmowaniem produkowanego przez medialną obsługę Kremla makaronu zajmuje się kilka grup „śledczych”. Mają pełne ręce roboty – codziennie do przestrzeni publicznej trafia cała masa preparowanej papki quasi-informacyjnej. Jedną z takich grup jest „Łapszesnimałocznaja”, ta żartobliwa nazwa oznacza kogoś, kto zajmuje się zdejmowaniem makaronu (łapszy) z uszu. I z oczu, dodajmy, bo telewizja też przoduje w podrzucaniu publiczności wykręconego ogonem kota.

Stałym obiektem zainteresowania grupy „Łapszesnimałocznaja” jest generał major Konaszenkow referujący na briefingach w ministerstwie obrony postępy rosyjskiego lotnictwa w Syrii. W ostatnim takim materiale (https://noodleremover.news/konashenkov-lies-3fc61c8231fa#.nbbj4eac6) generał przekonywał, że oskarżenia strony amerykańskiej o zbombardowanie 10 lutego przez rosyjskie samoloty obiektów cywilnych na północy Syrii są bezpodstawne, natomiast tego dnia Aleppo bombardowały „po połnoj” samoloty amerykańskie. Stwierdzenia Konaszenkowa o amerykańskich nalotach na cywilne obiekty w Aleppo powtórzyła oczywiście rosyjska telewizja. „Łapszesnimałocznaja” sprawdziła detale oświadczenia Konaszenkowa, strony amerykańskiej i syryjskich użytkowników sieci, zamieszczających informacje o tym, co się dzieje na miejscu. Na podstawie analizy porównawczej „grupa dochodzeniowa” wyciągnęła wnioski: 10 lutego amerykańskich bombowców nie było nad Aleppo, nie bombardowały tego miasta również rosyjskie samoloty, o bombardowaniach tego dnia nie pisali również internauci. Fake nasz powszedni. „Mija piąty miesiąc rosyjskich bombardowań. Ministerstwo obrony przeszło od prób (nieudanych) udokumentowania tego, że nie ma nic wspólnego z ofiarami cywilnymi do opowiadania ewidentnych farmazonów. Sami wymyślili oskarżenia amerykańskiego pułkownika i sami je zdementowali” – pisze autor analizy.

Niedawno pisałam też o aferze, jaką rosyjskie media rozdmuchały wokół sprawy rzekomego uprowadzenia i zgwałcenia rosyjskiej trzynastolatki w Berlinie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/02/02/biedna-liza-chce-obalic-merkel/). Metoda z makaronem została zastosowana tu wedle prostych zasad gatunku: trochę prawdy, dużo nieprawdy, do tego emocjonalny komentarz, podkręcenie i pasztet gotowy. Strona niemiecka na początku w ogóle nie wiedziała, o co chodzi, a gdy otrząsnęła się z pierwszego oszołomienia i przejrzała materiały produkowane przez korespondenta rosyjskiej stacji 1 Kanał z Berlina, zawierające kłamstwa i manipulacje, wszczęła postępowanie prokuratorskie z paragrafu o „rozniecanie waśni między narodami”. Korespondentowi grozi za to do pięciu lat pozbawienia wolności (http://grani.ru/Politics/World/Europe/m.248403.html). Sprawa „biednej Lizy” została w rosyjskich mediach wyciszona. Ale nos medialnego Pinokia jest już tak pokaźny, że świata zza niego nie widać. Nowe tematy do nawijania makaronu na uszy na pewno niebawem się nawiną.

Biedna Liza chce obalić Merkel

2 lutego. Ta historia zaczęła się jak szeregowy materiał z ostatnich stron kroniki kryminalnej miasta Berlin. Trzynastoletnia Liza, córka emigrantów z Rosji, nie wróciła po lekcjach do domu. Po trzydziestu godzinach znalazła się i oznajmiła, że została uprowadzona i zawieziona do jakiegoś mieszkania, w którym gwałcili ją ludzie o „wyglądzie arabskim”. Rodzice Lizy zgłosili się na policję. Po przesłuchaniu Lizy policja ogłosiła inną wersję wydarzeń: Liza nie została zgwałcona, choć zapewne miała kontakty seksualne (możliwe, że nie z jednym partnerem, a było ich kilku). Rosyjskojęzyczna gazeta „Russkaja Giermanija” [tak na marginesie, niezły tytuł; ciekawe, czy w Moskwie miałaby szansę zaistnieć gazeta „Giermanskaja Moskwa”] próbująca wyjaśnić, co się działo z dziewczyną, dotarła do informacji, że Liza byłą zakochana w 19-letnim chłopaku pochodzenia tureckiego. Wysunięto hipotezę, że nastolatka u niego spędziła miło czas po lekcjach, a potem wymyśliła historię o porwaniu i gwałcicielach. Tu kończy się banalna historia obyczajowa i zaczyna polityka. I to wysoka.

Bo do walki o Lizę stanęły naprzeciw siebie dwa kraje: Rosja i Niemcy. Pierwsza część starcia toczyła się na poziomie medialnym. Rosyjska telewizja przez wiele dni z rzędu nadawała trwożne reportaże o „zgwałconej rosyjskiej dziewczynce” (wielu komentatorów przyrównywało przypadek Lizy do słynnego „ukrzyżowanego chłopczyka ze Słowiańska”: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/07/14/ukrzyzowanie-w-slowiansku/). Liza stała się w ujęciu rosyjskich telewizyjnych demiurgów uosobieniem pokalanych cnót wszystkich prześladowanych, niedocenianych przez nową ojczyznę rosyjskojęzycznych migrantów, żyjących na marginesie społeczeństwa dobrobytu. Zgwałcona przez migrantów „o wyglądzie arabskim”, zaproszonych przez Angelę Merkel Liza stała się, w myśl wykładni rosyjskich mediów, ofiarą lekkomyślnej polityki migracyjnej pani kanclerz. W niemieckiej telewizji z kolei twardo utrwalano wersję policji: Liza urwała się po szkole „na gigant”, spędziła z ukochanym noc, a następnie postanowiła wrócić do domu i nakłamała o rzekomym gwałcie, aby uniknąć kary.

Wydarzenia ostatnich dni trzeba rzucić na szersze tło. Nikołaj Mitrochin (http://grani.ru/opinion/mitrokhin/m.248146.html) tak pisze o środowisku rosyjskojęzycznych migrantów w Berlinie: „Integracja z niemieckim społeczeństwem wcale nie oznacza asymilacji. Wielu z tych, którzy przyjechali w dzieciństwie lub urodzili się w Niemczech, mówi po niemiecku, żyje po niemiecku i uważa się za Niemców. Jednak większość migrantów pierwszej fali [chodzi głównie o tych, którzy powołując się na niemieckie pochodzenie, wyjechali z ZSRR jeszcze w latach 80. lub z Rosji i Kazachstanu na początku lat 90.] … mówi o sobie: jesteśmy Ruscy. W domu posługują się oni mieszanką językową rosyjsko-niemiecką, jedzą rosyjskie/kazaskie dania, na weselach tańczą przy popularnej muzyce rosyjskiej, rozmawiają przez skype’a z krewnymi, którzy zostali w „Sojuzie”, oglądają na co dzień rosyjską telewizję za pośrednictwem satelity. Jest dla nich bardziej zrozumiała, ciekawsza, pozwala zapomnieć o problemach. Bo problemy są w Niemczech, a w Rosji jest kraina ich młodości i sentymenty z nią związane, raj”. Zdaniem Mitrochina, ludzie ci przywieźli ze sobą (i nie rozstali się) cały zestaw ksenofobicznych pojęć. Stąd pogardliwe podejście do migrantów z krajów muzułmańskich. I niewiara w to, że policja jest w stanie stanąć w obronie atakowanych przez uchodźców obywateli Niemiec. Ta niewiara w policję wzmocniła się jeszcze po słynnej „nocy długich rąk” w Kolonii i nie tylko, kiedy to kobiety masowo zostały zaatakowane przez grupy migrantów.

Atmosfera wokół sprawy Lizy gęstniała z każdym dniem. Rodzice Lizy, związani z antyimigrancką Pegidą, wezwali do sprzeciwu wobec migrantów i do obrony Lizy. Pracujący wiele lat w Rosji niemiecki dziennikarz Boris Reitschuster twierdzi, że Pegida jest finansowana przez Moskwę, a sprawa Lizy była ukartowana i sprawnie przeprowadzona przez rosyjskie służby i telewizję; na swoim blogu Reitschuster rozprawiał się z fake’ami stosowanymi przez rosyjskie media przy preparowaniu historii Lizy.

Najpierw w Berlinie, a potem w innych niemieckich miastach odbyły się demonstracje w obronie Lizy i przeciwko migrantom (organizowane bardzo sprawnie, jak można przypuszczać, z pomocą płynąca z Rosji). Potem sprawa Lizy weszła na wysoki szczebel polityczny. Gniewnymi wypowiedziami wymienili się ministrowie spraw zagranicznych.

W wywiadzie dla „Nowej Gaziety” (http://www.novayagazeta.ru/politics/71651.html) Reitschuster mówi: „Według pewnych danych, istnieje plan obalenia Merkel, rozkołysania łódki, stworzenia sytuacji, która wymknie się spod kontroli, chodzi o to, aby kanclerz, pod którą chwieje się fotel, odeszła. Ona jest głównym przeciwnikiem Moskwy, decydującą siłą w kwestii przyjęcia sankcji UE wobec Rosji. Dla rosyjskojęzycznej ludności w Niemczech i Rosjan historia z Lizą osiągnęła swój cel. Ludzie są zaniepokojeni, wierzą w to, co mówi telewizja, nie wierzą policji. W Niemczech, wedle ocen rosyjskiego MSZ, mieszka 6 mln rosyjskojęzycznych, ale myślę, że w rzeczywistości to 3 do 4 milionów. Niemniej to znaczy, że rosyjska propaganda ma wpływ na Niemcy”.

Sprawa „biednej Lizy” ma wiele aspektów i pozostawia wiele pytań, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć albo trudno odpowiedzieć w ogóle. Czy Moskwa ma instrumenty, aby skutecznie rozgrywać wewnętrzną scenę polityczną w Niemczech? Czy rosyjska agentura w Niemczech jest w stanie efektywnie wpływać na poparcie dla niemieckich polityków, w tym Angeli Merkel? Czy niemieckie służby zaczną się uważniej przyglądać środowiskom rosyjskojęzycznych sympatyków Putina? No i jest jeszcze jedno pytanie: jaki sprawa Lizy będzie miała wpływ na stosunki niemiecko-rosyjskie? Na razie te stosunki się schłodziły. Ale co dalej? A sankcje?

Nowe konteksty starych dokumentów

Siedemdziesiąt pięć lat temu minister spraw zagranicznych hitlerowskich Niemiec Joachim von Ribbentrop przybył z misją specjalną do Moskwy. W gabinecie komisarza spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesława Mołotowa 23 sierpnia o drugiej w nocy obaj panowie w obecności członków niemieckiej delegacji i Józefa Stalina podpisali pakt o nieagresji oraz tajne protokoły. Podpisane dokumenty dzieliły pomiędzy umawiające się strony Polskę, państwa bałtyckie i Rumunię. Po podpisaniu paktu w tymże gabinecie Mołotowa odbył się suto zakrapiany bankiet. Według jednego z uczestników uroczystości Stalin wzniósł toast: „Wiem, że naród niemiecki kocha Fuhrera. Dlatego chciałbym wypić za jego zdrowie” (Bierieżkow, tłumacz Stalina).

Półtora tygodnia później Hitler dokonał agresji na Polskę, 17 września Józef Stalin uderzył od wschodu. W ZSRR, który do tej pory z Adolfem się nie przyjaźnił, a nawet mocno go krytykował, przystąpiono do przepierania mózgów społeczeństwu, wymiany haseł w encyklopedii, przepisywania podręczników itd. Ludzie byli zdziwieni i zdezorientowani, ale skoro partia i towarzysz Stalin tak mówią, to znaczy, że Niemcy jednak są przyjaciółmi, których trzeba wspierać. Niespełna dwa lata później po 22 czerwca 1941 roku obrazek przemalowywano w pośpiechu ponownie – znowu to, co było czarne, zrobiło się białe, a to, co było białe, zrobiło się czarne.

W okolicznościowej audycji Radio Swoboda przypomniało losy dokumentów, w szczególności tajnych protokołów dotyczących rozbioru Polski i państw bałtyckich. Historyk Oleg Budnicki: „Niemiecki egzemplarz protokołów spłonął podczas szturmu Berlina w 1945 r. Nie ulegało kwestii, że ZSRR i Niemcy działają na podstawie jakichś porozumień, ale tego, w jakiej formie zostały one osiągnięte, świat nie wiedział. Niemieckie archiwa po wojnie trafiły w ręce Amerykanów, wśród nich były fotokopie tajnych protokołów. Dopóki byliśmy sojusznikami, Amerykanie nie upubliczniali wiedzy o tych dokumentach. […] Kiedy rozpoczęła się zimna wojna, USA opublikowały protokoły, co spowodowało natychmiastową reakcję ZSRR. W publikacji „Fałszerze historii” napisano, że te dokumenty to fałszywka. Taka była oficjalna linia sowieckiej propagandy i historiografii na przestrzeni dziesięcioleci. Chociaż dla zawodowych historyków, również radzieckich, nie było najmniejszych wątpliwości, że to prawdziwe dokumenty”.

A później była „rewolucja archiwów” w ZSRR. Radziecki egzemplarz wykopano ze szczelnych kas pancernych z supertajnymi archiwaliami (takimi, do których dostęp miał tylko gensek i wyznaczone osoby). W pięćdziesiątą rocznicę podpisania paktu, w 1989 roku Zjazd Deputowanych Ludowych wypowiedział pakt. Rada Najwyższa ZSRR potępiła jego zawarcie. 27 października 1992 roku odbyła się konferencja prasowa, podczas której oznajmiono o znalezieniu tajnych protokołów. Faksymile dokumentów opublikowano w 1993 roku w czasopiśmie „Nowa i najnowsza historia”.

Zdawać by się mogło, że wszelkie wątpliwości rozwiano. Tymczasem ciągle w rosyjskich publikatorach ukazują się artykuły podważające autentyczność dokumentów.

Pięć lat temu rocznicę podpisania paktu obchodzono w Rosji w specyficzny sposób (pisałam o tym w blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2009/08/26/tajne-przez-jawne/). Obecnie w rosyjskich mediach ze świecą szukać wzmianki o rocznicy. Za to jeśli w rosyjską wyszukiwarkę Yandex wrzuci się hasło „pakt Ribbentrop-Mołotow”, wyskakują publikacje (ukraińskie i rosyjskie), w których mówi się o sposobach rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Zwrotu „nowy pakt Ribbentrop-Mołotow” używa się w nich na określenie jakiegoś mitycznego porozumienia – nie wiadomo, czy zawartego, czy planowanego, czy pożądanego, czy niechcianego – pomiędzy Niemcami (względnie całą Europą do spółki z Amerykanami) a Kremlem sugerującego podział Ukrainy na część ukraińską i (nowo)rosyjską. Wszystko podlane jest sosem konspirologii stosowanej.

I jeszcze jedno przypomnienie: w siedemdziesiątą rocznicę podpisania paktu Parlament Europejski ogłosił 23 sierpnia Dniem Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu.

Goło i tęczowo

Zagraniczne wizyty prezydenta Putina rzadko znajdują się w centrum uwagi rosyjskiego społeczeństwa. Chyba że Władimir Władimirowicz wygłasza w Monachium wykład odgrzewający atmosferę zimnej wojny albo udaje się z przyjacielską wizytą do Pekinu, a chińskie tematy zwykle są „oprawiane” przez rosyjskie media pompatycznie, dworsko, w feudalnym ukłonie. Ostatnia blitz-wizyta prezydenta w Niemczech i Holandii nie przyniosła przełomowych wydarzeń, więc nie jest dziś głównym tematem rozmów w metrze czy „na kuchnie”, gdzie nadal toczą się w Rosji najbardziej interesujące rodaków rozmowy.
Wobec tego – czy warto się jej przyjrzeć? Zobaczmy.
Pierwszym etapem podróży był Hanower. Rosja i Niemcy od czasów kanclerza Schroedera, który zwykł nazywać przyjaciela Władimira krystalicznym demokratą, budowały swoje stosunki – przede wszystkim biznesowe – w dobrej atmosferze. Podczas prezydentury Dmitrija Miedwiediewa niemieckie elity przeżywały podniecenie graniczące z euforią w nadziei zapowiadanej przez Miedwiediewa liberalizacji, modernizacji, otwartości i swobody. Powrót na Kreml krystalicznego demokraty ściął te nastroje jak niewinne lilie. A kolejne inicjatywy Kremla w kierunku ograniczenia swobód obywatelskich jeszcze bardziej ochłodziły atmosferę. Niemiecka prasa pisze o Putinie i jego polityce przykręcania śruby krytycznie i twardo. Dialog z panią kanclerz Merkel, która zresztą nawet w lepszych czasach nie była bliską przyjaciółką Putina jak jej poprzednik, zapewne nie należał do przyjemnych. Z oficjalnych komunikatów nie wynikało, czy tematem rozmów były sprawy cypryjskiego kryzysu. Wiadomo natomiast, że poruszano kwestię praw obywatelskich, w szczególności masowych kontroli NGO w Rosji. Na konferencji prasowej, na której zwykle politycy starają się wygładzać ostre kanty, Merkel z naciskiem powiedziała: „Prezydent zapewnił nas, że nie chodzi o ograniczenie działalności tych organizacji. My jednak wyraziliśmy zaniepokojenie, dlatego że może być tak, że organizacje pozarządowe nie będą się rozwijać tak, jak by chciały. Jeszcze raz podkreśliłam, że Niemcy opowiadają się za silnym społeczeństwem obywatelskim, w którym [istnieje] wiele NGO”. Putin tłumaczył, że nie chodzi o zamykanie NGO, tylko o kontrolę ich finansowania. Jak twierdzą komentatorzy w Rosji, chodzi o dużo więcej: nie tylko o zagęszczenie atmosfery wokół NGO, zniechęcenie wolontariuszy do tego typu działalności czy zastraszenie, ale przede wszystkim o zgromadzenie danych o ludziach udzielających się w NGO, o charakterze ich pracy i kontaktów z zagranicą. Fantastycznie wpisał się w to dzisiaj Władimir Żyrinowski, który z rozmachem wykrzyczał dziś przed kamerami, że trzeba wszystkie te NGO pozamykać, bo to gniazda szpiegostwa. Dużo pani Merkel wskórała.
Ożywił skostniałą atmosferę wizyty w Niemczech happening aktywistek Femen podczas wizytowania targów hanowerskich przez wysoką delegację. Półgołe dziewczyny (dwie Ukrainki, dwie Niemki i Rosjanka) miały na ciele wypisane hasła zawierające nieparlamentarne określenia Putina i jego rządów po rosyjsku i angielsku. Rzuciły się na prezydenta z okrzykami, zostały odparte i powalone przez byków z ochrony. Putin zdążył zrobić zdziwione oczy (nota bene znowu bardziej skośne niż zwykle, najwyraźniej po kolejnym liftingu), uśmiechnąć się i jednej z uczestniczek pokazać kciuk zadarty do góry na znak akceptacji. Rosyjska telewizja też pokazała tę krótką migawkę, którą wczoraj tłukły na okrągło i smakowały na wszelkie sposoby niemal wszystkie telewizje świata. W rosyjskim reportażu wszelako napisy na plecach i biustach zostały starannie zasłonięte. Czy to już zadziałał kolejny z zakazów, wprowadzony na dniach (dzień bez nowego zakazu jest dniem straconym), a mianowicie zakaz używania w mediach przekleństw? Czy może rosyjscy nadawcy nie chcieli, by widzowie w Rosji zobaczyli, z jakimi napisami rzucały się na prezydenta femenki?
Kiedy prezydent oprzytomniał po ataku, był już w Holandii. Na konferencji prasowej z holenderskim gospodarzem miał przygotowaną kąśliwą replikę, jak potraktować wybryk półnagich aktywistek –roznegliżowanych, więc jak z takimi rozmawiać i przyjmować poważnie ich polityczne manifesty? „Nie zdążyłem zjeść śniadania. Gdyby one pokazały mi kiełbasę albo sadło, to bym się ucieszył, a te atrakcje, które one demonstrują – to jakoś nie bardzo”. Głodnemu kiełbasa na myśli, a nie jakieś wymalowane w „fucki” biusty. To ciekawe podejście do golizny. Pan prezydent sam się przecież chętnie prezentuje z odsłoniętym torsem. Owszem, nie na wystawie w Hanowerze, tylko w ostępach dzikiej przyrody ojczystej. Ale jednak używa tego wizerunku do robienia polityki.
I w Niemczech, i w Holandii zorganizowano kilka demonstracji przeciwko polityce Putina. W Hanowerze zgromadziło się przy wejściu na targi kilkaset osób z plakatami wspierającymi ruch protestu w Rosji, podważającymi legitymację władzy Putina zdobytą w wyniku sfałszowanych wyborów, krytykującymi represyjne akty prawne. Do tych wewnętrznych rosyjskich protestów dołączyli się Kurdowie i Syryjczycy, oskarżając Putina o wspieranie krwawego reżimu Asada.
W Holandii najwięcej uczestników zgromadziła demonstracja środowisk homoseksualnych, które protestowały przeciwko wprowadzeniu w niektórych prowincjach Rosji ustaw zakazujących propagandy homoseksualizmu i zakazowi zawierania małżeństw osób tej samej płci. Prezydent Putin odpierał ataki: „W Federacji Rosyjskiej nie ma żadnego ograniczania praw mniejszości seksualnych, korzystają one z pełni praw i swobód. Przypuszczam, że nie mają innego prezydenta, i ja jako prezydent bronię ich praw”. Dodał jednak, że wspomniane ustawy są odbiciem nastroju społeczeństwa. A on jako prezydent też musi to brać pod uwagę. W rosyjskich mediach zaraz się odezwały komentarze, że Putin nigdy na rynku wewnętrznym nie wypowiadał się na temat obrony praw mniejszości seksualnych. „Putin milczał, kiedy w Petersburgu przyjmowano homofobiczną ustawę, kiedy bito aktywistów środowisk gejowskich, kiedy zwalniano z pracy obrońców praw mniejszości” – napisała internetowa „Gazeta”.
Jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak, więc pan Putin przeszedł do ataku i wypomniał holenderskiemu premierowi, że w Holandii istnieje partia propagująca pedofilię. „Nie mogę sobie wyobrazić – powiedział Putin – by jakikolwiek sąd w Moskwie pozwolił na funkcjonowanie organizacji, która propaguje pedofilię. W Holandii to dopuszczalne. Jest taka organizacja”. Zdziwiony premier Mark Rutte odparł, że w Holandii pedofilia jest ściganym z mocy prawa przestępstwem.
I jeszcze jedna sprawa, którą skrzętnie zamiotły pod dywan rosyjskie media, a wałkowały holenderskie: prezydent planował pono odwiedzenie w Holandii mieszkającej tam na stałe z przyjacielem Holendrem córki, Marii Putinej. Sekretarz prasowy Putina indagowany w tej sprawie powiedział: „ta informacja nie odpowiada rzeczywistości”. Nie wiadomo tylko, która z tych informacji – że prezydent planował odwiedziny u córki czy że córka tu mieszka w eleganckim penthausie, jak donosiła niderlandzka prasa (ze zdjęciami). Temat rodziny prezydenta nadal jest tematem tabu do kwadratu.
„Ostatnia zagraniczna podróż Władimira Putina potwierdza widoczny od pewnego czasu trend. Narastająca w Rosji konserwatywna fala, przejawiająca się w rozlicznych zakazach wprowadzanych przez władze i obliczona przede wszystkim na rozszerzenie politycznego wsparcia w tradycyjnie nastrojonych warstwach społeczeństwa oraz na ograniczenie możliwości działania aktywnych warstw, spotyka się z również narastającym rozdrażnieniem w krajach Zachodu. To, co się dzieje obecnie w Rosji, rozchodzi się z zakorzenionymi w Europie tradycjami pluralistycznej demokracji” – podsumował efekty wizyty Aleksandr Iwachnik w internetowej Politcom.ru.

Nos Pinokia

Od kilku dni z uwagą przyglądam się nosowi prezydenta Putina – czy nie rośnie po tym, jak Władimir Władimirowicz publicznie zełgał, kontrując kanclerz Merkel w sprawie Pussy Riot. Ale po kolei.
W Moskwie, w ociekających złotem salach Kremla odbyły się pod koniec ubiegłego tygodnia kolejne rosyjsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe (konsultacje noszą nazwę „Dialog petersburski”). Przed i w trakcie było trochę nerwowo. W Niemczech toczyła się ożywiona dyskusja, czy w związku z obserwowanym w Rosji pogarszaniem się sytuacji w dziedzinie praw człowieka, swobód obywatelskich i ograniczaniem działalności opozycji należy podtrzymywać przyjazne relacje i rozwijać współpracę gospodarczą. Dyskusja toczyła się nie tylko w mediach, ale także w parlamencie (Bundestag przyjął dość ostrą rezolucję krytykującą „przykręcanie śruby” i wysokie wyroki w procesie Pussy Riot). Z grubsza można podzielić niemieckie głosy na dwie grupy: zwolenników dialogu mimo wszystko (choć niemiecka polityka „cywilizowania” i „demokratyzacji” Rosji poprzez bliskie obcowanie ponosi fiasko) oraz przeciwników zbliżenia (bo niemiecka polityka „cywilizowania” i „demokratyzacji” Rosji poprzez bliskie obcowanie ponosi fiasko).
Kanclerz Merkel poszła środkiem, pomiędzy tymi dwiema falami: napomniała łagodnie prezydenta, że męczy nieroztropne punkowe panienki i skazuje je na realne łagry, ale jednocześnie patronowała zawieranym kolejnym umowom gospodarczym na grube miliardy. Podczas konferencji prasowej doszło do wspomnianej na wstępie wymiany zdań, które kazały przetrzeć uszy i oczy. Angela Merkel powiedziała, że w Niemczech takie wystąpienie jak punk-piosenka Pussy Riot w cerkwi co najwyżej wywołałoby dyskusję, ale na pewno nie pociągnęłoby za sobą wyroku dwóch lat pozbawienia wolności w kolonii karnej. Prezydent najwyraźniej tylko na to czekał i ściął panią kanclerz emocjonalną tyradą o tym, jak to jedna z uczestniczek Pussy Riot kilka lat temu powiesiła „kukłę Żyda” w supermarkecie, co miało wyrażać jej antysemickie nastawienie. „Nie możemy popierać osób, głoszących antysemityzm” – dobił z błyskiem w oku panią kanclerz, która na antysemickie dictum nie znalazła odpowiedzi. Za panią kanclerz dopytała niemiecka dziennikarka. I prezydent powtórzył: „Nie sądzę, żeby współczesne Niemcy miały wspierać antysemityzm. Czegoś takiego w Niemczech nigdy nie było” – dodał. Rzecz w tym, że Putin wyszedł zwycięsko z tej wymiany zdań dzięki temu, że uciekł się do kłamstwa. Posłanka Bundestagu z partii Zielonych, pani Marieluise Beck wyraziła niebotyczne zdziwienie: „Nie mogę uwierzyć, że rosyjski prezydent publicznie nakłamał kanclerz Niemiec w żywe oczy”.
Wyszło z tym wykładem prezydenta jak w starym dowcipie o Radiu Erewań: „Czy to prawda, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają za darmo samochody? Tak, prawda, ale nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, i nie na placu Czerwonym, a na placu Rewolucji, nie samochody, a rowery i nie rozdają, a kradną”.
Bo w rzeczy samej jedna z uczestniczek Pussy Riot brała udział w performansie w supermarkecie, ale nie wieszała żadnej kukły, tym bardziej „kukły Żyda”. Akcja art-grupy Wojna (tej, która namalowała fallusa na zwodzonym moście w Petersburgu pod miejscową siedzibą Federalnej Służby Bezpieczeństwa) w supermarkecie polegała na sfingowanym „powieszeniu” żywych ludzi, symbolizujących pogardzane mniejszości, których prawa są łamane. Akcja miała na celu protest przeciwko uciskaniu mniejszości i w najmniejszym stopniu nie miała wydźwięku antysemickiego. Po co i dlaczego prezydent ucieka się do takich brzydkich tricków? W komentarzach powtarzają się różne przypuszczenia (bo oczywiście natychmiast w rosyjskich portalach internetowych i w niemieckich mediach wyciągnięto ten, powiedzmy, lapsus prezydenta Putina): albo prezydent „nie ogarnia”, wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele, albo doradcy wsadzili go na minę (czy celowo, czy bezwiednie – nie wiadomo), albo wszystko było przemyślane.
Tak czy inaczej, to była jedyna kontrowersja, którą zaprezentowano na zewnątrz, poza tym atmosfera była sztywna jak pal Azji, ale wszyscy bardzo starali się być oficjalnie mili. Padły na przykład takie pełne atencji słowa prezydenta, jak: „pani kanclerz jest dla nas wzorcem Niemca”. W ostatnim wydaniu Studia Wschód Maria Przełomiec zwróciła uwagę, że prezydent Putin siedział podczas rozmowy z panią kanclerz w niedbałej pozie. Czy niedbałą pozą wyraża się szacunek do rozmówcy? Prezydent Putin często siedzi podczas oficjalnych spotkań nieelegancko rozparty w fotelu (podobno doradcy tak mu poradzili, to taki quasi-wielkopański body language). Niektórzy komentatorzy zwrócili jednak uwagę bardziej na to, że konferencja prasowa, która zwykle odbywa się na stojąco, tym razem odbyła się na siedząco. Znowu powróciła kwestia niezbyt dobrej kondycji prezydenckiego kręgosłupa. Prezydent w ramach ocieplania atmosfery błysnął też inwencją, jeśli chodzi o możliwości zaprezentowania wzajemnego zaufania: Rosja i Niemcy miałyby się podczas Mundialu wymienić drużynami narodowymi. Wyobrażam sobie, że zwłaszcza Niemcy świetnie by na tym wyszli.