Archiwa tagu: historia

Zapomniana wizyta

21 października. Wiele lat temu w Państwowym Muzeum Historycznym przy placu Czerwonym w Moskwie zdarzyło mi się obejrzeć ciekawą wystawę. Prezentowano na niej zdjęcia dokumentujące historyczną wizytę przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych i komisarza spraw zagranicznych ZSRR, Wiaczesława Mołotowa w hitlerowskim Berlinie w listopadzie 1940 roku.

Komisarz Mołotow był fetowany jak przyjaciel, bardzo ważny gość. Salutowały przed nim najwyższe szarże, dłonie ściskali mu uśmiechnięci niemieccy i nie tylko niemieccy politycy. Na fotografiach zrobionych podczas oficjalnego powitania Mołotowa na berlińskim dworcu widać, jak podczas tej uroczystości panuje radosny i podniosły nastrój. Gość przechodzi w asyście licznie przybyłej generalicji wzdłuż wyprężonych żołnierzy kompanii honorowej. Towarzyszy mu niemiecki oficer z obnażoną szablą. Mołotow też ubrany jest jak z igiełki – ma na sobie dwurzędowe palto i kapelusz. Pada deszcz, ale jego buty świecą czystością. (Na youtube można obejrzeć 2-minutowe migawki z wizyty: https://www.youtube.com/watch?v=0lAzqvo1Gsc, a jeszcze tu większe fragmenty z dworca w Moskwie i Berlinie: https://www.youtube.com/watch?v=IZi7UXixjZc z komentarzem w języku rosyjskim).

Sojusz niemiecko-sowiecki rozkwitał w najlepsze. Berlin demonstracyjnie pokazywał, jak jest zadowolony ze współpracy z Sowietami przy rozbiorze Polski i zamierzał dalej przyjaźń umacniać. Ale były ważne sprawy do omówienia, nie wszystko błyszczało tak, jak lakierki Mołotowa na dworcu. Oba krwiożercze reżimy były coraz bardziej przy apetycie, jeśli chodzi o zagarnianie coraz to nowych terytoriów i w niektórych obszarach interesy okazywały się sprzeczne.

Historyk Borys Sokołow pisze (http://analitic.livejournal.com/981796.html): „Mołotow przybył do Berlina na zaproszenie strony niemieckiej. […] W składzie licznej (65-osobowej) sowieckiej delegacji był nawet fryzjer. Przez wiele lat zagadką były instrukcje, które Mołotow otrzymał od Stalina w przeddzień odjazdu. […] Ta wizyta była ostatnim sowiecko-niemieckim spotkaniem na najwyższym szczeblu. Na podstawie dokumentów można teraz odtworzyć przebieg tej wizyty: kto gdzie siedział, jak był ubrany Ribbentrop, kto co powiedział. A jednak nie można uwolnić się od myśli, że coś najważniejszego nam umknęło. Było jeszcze coś, jakiś tajny list, który jeden wódz napisał do drugiego”. Podpisanie przez Niemcy, Włochy i Japonię 27 września 1940 paktu trzech zostało w Moskwie odebrane jako akt nieprzyjazny. Ribbentrop przysłał więc list do Stalina, by ZSRR przyłączył się do osi. To była jedna z głównych spraw, o których mówiono w Berlinie podczas wizyty Mołotowa. ZSRR zajmował bardzo twardą pozycję. „Czy dlatego, że Mołotow otrzymał taką instrukcję z Kremla? Głównym tematem był podział stref wpływów. Niemcy proponowały, by ZSRR zwrócił baczniejszą uwagę na południowy kierunek i cieśniny Bosfor i Dardanele, odwieczny przedmiot pożądania rosyjskiego imperializmu. Chodziło też o podział skóry na Imperium Brytyjskim. Mołotowa bardziej interesowały Bałkany i Finlandia. Strony przez cały czas próbowały się wzajem oszukać. […] Zaraz po zakończeniu rozmów oba kraje zaczęły przygotowania do przyszłej wojny. Hitler niebawem podpisze plan Barbarossa. Stalin też nie siedzi z założonymi rękami. […] Pozostaje pytanie: czy spotkanie Hitlera i Mołotowa było ostatnim akordem szatańskiego planu czy jednak obie strony rzeczywiście próbowały, ale nie zdołały, się dogadać? ”. Punktów spornych było sporo. John Toland w książce „Hitler. Reportaż biograficzny” skrupulatnie opisuje postawę Mołotowa, który podczas spotkania z Hitlerem mówił: Gdyby potraktowano nas jak równorzędnych partnerów, moglibyśmy przystąpić do paktu trzech. Ale wpierw trzeba określić cele i zadania. Wśród tych spraw, w których nie było jednomyślności, strona sowiecka wymieniała status Finlandii, Rumunię (ZSRR miał roszczenia wobec tego państwa, a Niemcy dały Rumunii gwarancje bezpieczeństwa), losy Bułgarii, Węgier, Jugosławii i Grecji. Rozpiętość była spora. Część rozmów odbyła się w schronie, dokąd Ribbentrop i Mołotow udali się podczas nalotu. „Ribbentrop powtarzał: Główna kwestia polega na tym, czy Związek Sowiecki będzie współpracować z nami przy likwidacji Imperium Brytyjskiego. Mołotow jak to miał w zwyczaju, uchylił się od jednoznacznej odpowiedzi. Wtedy Ribbentrop oznajmił, że Anglia jest rozbita, tylko jeszcze o tym nie wie. Gość odparł: „Skoro tak, to dlaczego siedzimy w tym schronie? Czyje bomby spadają tak blisko, że słyszymy je tutaj? Mołotow wygrał spór, ale przegrał sprawę”.

Gdy w czerwcu 1941 roku Niemcy napadły na ZSRR, Stalin był ponoć w takim szoku, że nie był w stanie wystąpić publicznie. Przez radio do obywateli ZSRR przemówił Wiaczesław Mołotow. Nazwał atak ze strony Niemiec perfidią, jakiej nie znał cywilizowany świat.

W latach ZSRR zamiatano temat sojuszu z Hitlerem pod dywan, propaganda sowiecka kolportowała kłamliwe wykręty, pudrując przykrą rzeczywistość. Przemilczano nie tylko pakt Ribbentrop-Mołotow (Mołotow do końca życia przysięgał, że żadnych tajnych protokołów nie podpisywał), do studni zapomnienia wrzucono także „wizytę przyjaźni” Mołotowa w Berlinie i jego spotkania z Hitlerem. Wystawa, o której wspomniałam na początku, nie była wielkim hitem, otwierającym okno, przez które wpłynęło czyste powietrze prawdy. Była ciekawostką. To było już ładnych parę lat po pierestrojce i głasnosti, gdy to ujawniono niemiłe tajemnice ZSRR, już było przewietrzone. Ale lekcji historii do końca nie odrobiono. A potem nastąpił kolejny zwrot w polityce historycznej Rosji i wspominanie o niemiłych epizodach sojuszu zbrodniarza ze zbrodniarzem znowu nie było trendy. Ale to temat na oddzielną opowieść.

Iwan Wasiljewicz nie zmienia zawodu

14 października. Do miasta Orzeł przybyła dzisiaj dziwna zbieranina osób sławnych mniej lub bardziej w kręgach mniej lub bardziej zaangażowanych w proces podnoszenia Rosji z kolan. Goście zostali zaproszeni przez gubernatora obwodu orłowskiego na uroczystość odsłonięcia pierwszego w Rosji pomnika cara Iwana IV, zwanego Groźnym.

Postawienie pomnika władcy, cieszącemu się niejednoznaczną sławą, przez jednych uważanemu za oprawcę, przez innych wysławianemu jako ten, co „pozbierał ziemie ruskie”, poprzedziły gorące dyskusje. Ostatecznie zwyciężyła opcja „stawiamy”, choć mieszkańcy Orła ostro przeciwko pomnikowi protestowali i zamierzają to czynić dalej.

W grupie zwolenników uczczenia Iwana Groźnego znalazł się minister kultury, historyk Władimir Miedinski. Zaproponował, aby działalność władcy porównywać nie z dziełem Matki Teresy z Kalkuty czy Gandhiego, a współczesnych jemu monarchów. Taki Karol IX we Francji wyrżnął 30 tysięcy hugenotów, podczas gdy Groźny i jego oprycznicy „zaledwie trzy-siedem tysięcy”. „To byli członkowie elity, dlatego był taki krzyk” – uspokoił wszystkich wątpiących Miedinski. Jasne, nie ma o czym mówić.

Do najbardziej zagorzałych orędowników postawienia pomnika należał gubernator Wadim Potomski: „Nie jestem historykiem, ale uważam, że to był wielki rosyjski władca, który pozbierał ziemie ruskie, człowiek, który zachował dla nas wiarę prawosławną i nikomu nie pozwolił najeżdżać naszego terytorium. On uczynił to, że żyjemy w wielkim mieście Orle, który jest twierdzą, stojącą na straży naszej stolicy”. Dalsza część przemowy roznieconego entuzjazmem gubernatora poświęcona była już współczesności. Zdaniem Potomskiego, ostatni z Rurykowiczów był na tyle zasłużony, że zasłużył nawet na porównanie z prezydentem Putinem: „Nasz wielki, najpotężniejszy prezydent zmusił cały świat, by szanował Rosję tak samo, jak kiedyś zrobił to Iwan Groźny”. Cóż, trudno wdawać się polemikę, wart Pac pałaca, Putin to nie Matka Teresa, choć po śmierci Gandhiego, jak sam kiedyś stwierdził, nie ma za bardzo z kim pogadać.

„Z Bogiem!” – zakończył swoje przemówienie Potomski. Komunista.

Swoje cegiełki w piedestale dla Iwana Wasiljewicza dostawili też inni uczestnicy zgromadzenia. Pisarz Aleksandr Prochanow, piszący grafomańskie dyrdymały na łamach gazety „Zawtra”, w uniesieniu zapewniał, że duch Groźnego „żyje w nas”. Inny orędownik „ruskiego mira” Kurginian podnosił w płomiennym wystąpieniu, że Groźny był „antyzapadnikiem’ (występował przeciwko Zachodowi). Faktycznie to cnota niezaprzeczalna.

Miasto Orzeł zaszczycił również swoją obecnością szef motoklubu Nocne Wilki Załdostanow „Chirurg”, jął ściskać gubernatora w podzięce: „Od wszystkich wilków rosyjskiej wiosny chciałem ci podziękować – doprowadziłeś sprawę do końca, nie bacząc na hucpę w wykonaniu przeciwników”. Na „Chirurga” zawsze można liczyć, perły wydobywające się z jego ust często są ozdobą pierwszych stron gazet.

W pobliżu pomnika sprzedawano „patriotyczną” konfekcję: kubeczki z napisem „Krymnasz”, stosowne koszulki, talerzyki itd. Obrotni producenci przygotowali też wyroby z wizerunkiem bohatera uroczystości, który zabił zaledwie „trzy-siedem tysięcy” politycznych przeciwników. Fajnie się będzie napić kawy z takiego kubeczka z katem.

(Zdjęcia z uroczystości można obejrzeć m.in. tu: https://tjournal.ru/35808-ivan-vasilevich-vstrechaet-processiu-v-orle-otkrili-pervii-v-rossii-pamyatnik-ivanu-groznomu

Zwraca uwagę, że nad głowami zebranych powiewają różne flagi, ale nie ma ani jednej flagi państwowej).

Walizka oprawcy

9 października. Wnuczka pewnego sowieckiego prominenta prowadzi spokojne życie. Użytkuje daczę po dziadku. Stary dom wymaga remontu. Kobieta postanawia nie tylko odnowić siedzibę, ale przy okazji przebudować ją i unowocześnić, wyburzyć część ścian, przemeblować pomieszczenia. W czasie czynności przygotowawczych ekipa remontowa za jedną z wyburzonych ścian odkrywa tajną skrytkę, a w niej dwie pękate walizy pełne dokumentów – maszynopisów i rękopisów. Opowieść z dreszczykiem? Poniekąd. Tak zaczyna się gawęda o dziwnych losach jeszcze dziwniejszych zapisków Iwana Sierowa, jednej z najbardziej ponurych postaci rosyjskiej historii XX wieku.

Najpierw kilka słów o nim samym. Historyk ze stowarzyszenia Memoriał Nikita Pietrow nazwał Sierowa „stalinowskim katem Polski”: Sierow ponosi współodpowiedzialność za zbrodnię katyńską, z ramienia NKWD pod koniec wojny dowodził operacjami „oczyszczania wyzwalanych terytoriów z niepożądanych elementów” (przeprowadzał aresztowania akowców). W 1945 r. osobiście aresztował szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego; za ich uprowadzenie do Moskwy otrzymał awans na generała i tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Nadzorował masowe wywózki i deportacje narodów, które naraziły się Stalinowi – Litwinów, Łotyszy, Estończyków, a także Inguszy i Czeczenów. Podczas pełnionej misji w zdobytym Berlinie wsławił się tym, że znalazł i zidentyfikował ciało Hitlera. A także w niewyjaśnionych okolicznościach zagarnął majątek Banku Rzeszy (wywiózł też pono koronę królowej belgijskiej, którą podarował swojej żonie, ale którą musiał później zwrócić prawowitej właścicielce – http://www.kp.ru/daily/26592.7/3607557/). Po śmierci Stalina opowiedział się po stronie Chruszczowa, co zapewniło mu kolejne awanse, został szefem KGB, a następnie GRU (wywiad wojskowy). W 1956 r. brał udział w pacyfikowaniu powstania węgierskiego. W 1963 r. został zwolniony „w związku z utratą czujności klasowej” – tym razem faktycznie nie wykazał się czujnością (sprawa Pieńkowskiego). Dwa lata później, w wieku 60 lat, przeszedł w stan spoczynku. Zmarł w 1990 roku. Miał dużo czasu na spisywanie wspomnień.

Wnuczka Wiera skopiowała ponad pięć tysięcy stron znalezionych w pękatych walichach zapisków dziadka i zwróciła się z prośbą o pomoc w ich opracowaniu do Aleksandra Chinsztejna, dziennikarza specjalizującego się w historii służb specjalnych, do niedawna również deputowanego Dumy Państwowej z ramienia Jednej Rosji. Wynikiem ich wspólnej pracy nad zawartością walizek jest książka „Zapiski z walizki. Tajne dzienniki pierwszego przewodniczącego KGB, znalezione 25 lat po jego śmierci”, która na początku tego roku wyszła nakładem wydawnictwa Proswieszczenije.

W lipcu rozgłośnia Echo Moskwy wyemitowała audycję o książce z udziałem historyka Borysa Sokołowa, który kilkakrotnie nazwał owe tajne dzienniki Sierowa „fałszywką” (http://echo.msk.ru/programs/Diletanti/1800158-echo/). Sokołow mówi m.in.: „Sierow Chinsztejna mówi to, co już wiemy z dostępnych publikacji, tylko daje pewne interpretacje, wariacje. Mówi, że Katyń to zbrodnia NKWD, ale z drugiej strony sam się nie przyznaje, że brał udział w egzekucjach [polskich oficerów] w Charkowie, chociaż właśnie tym się zajmował, tzn. rozstrzelał przydzieloną mu część Polaków spośród tych 25 tysięcy rozstrzelanych. Nie pisze o tym, że rozstrzeliwał. Nie będzie przecież pisał o sobie, że dokonuje zbrodni, w miarę możliwości po prostu je przemilcza. […] Sierow z książki Chinsztejna to człowiek państwowy, wykonujący rozkazy, żołnierz i technokrata”. Zdaniem Sokołowa, w książce jest mnóstwo konfabulacji, nawet wątki z serialu „17 mgnień wiosny” jako wydarzenia autentyczne. W audycji Sokołow wskazywał na rozbieżności pomiędzy zapiskami a faktami z życia Sierowa. A potem w publikacji na blogu przedstawił cały katalog nieścisłości, wskazujący, że dokumenty podrobiono później, że nie mogą one pochodzić z danej epoki (http://m5zgc3tjoj2s433sm4.dresk.ru/blogs/free/entries/255156.html).

Od audycji minęło kilka miesięcy i zapewne sprawa wydania tajnych „dzienników” zeszłaby z łamów prasy (ani na chwilę zresztą nie był to gorący temat numer jeden) i interesowałaby wyłącznie kilku specjalistów, gdyby nie obudzili się nagle autorzy opracowania. Wiera Sierowa i Aleksandr Chinsztejn wystąpili z pozwem przeciwko rozgłośni Echo Moskwy i Borysowi Sokołowowi, żądają przeprosin, wycofania oskarżeń o sfałszowanie i wysokich odszkodowań. Sprawę pozwu nagłośniła BBC.

Do tematu powróciły też inne media. „Meduza” pisze: poza Chinsztejnem nikt nie miał dostępu do materiałów, zresztą nawet on otrzymał od Wiery Sierowej kopie dokumentów, nie oryginały. „Wszystkie prawa dostępu do archiwum należą do rodziny Sierowa, która może spokojnie zarobić na sprzedaży dokumentów, a służby specjalne najwidoczniej są zainteresowane, aby niektóre materiały nie ujrzały światła dziennego. Kiedy rzecz dotyczy sowieckich represji, FSB odmawia udostępniania nawet odtajnionych dokumentów. W książce znalazła się jedynie część dokumentów. Niektórzy historycy mają wątpliwości co do autentyczności rzekomych dzienników. Wielu ma również wątpliwości co do prawdziwości melodramatycznych okoliczności znalezienia walizek na daczy. Po co Sierow miałby zamurowywać swoje zapiski?”.

Cytowany na początku Nikita Pietrow, który kilka lat temu wydał książkę o Sierowie, nie podważa autentyczności dzienników, znalazł ich potwierdzenie w archiwach podczas pracy nad biografią.

A więc zagadka.

Ciekawe jest natomiast samo eksponowanie postaci Sierowa, jednego ze stalinowskich oprawców, pokazywanie dzieła jego życia, próba wybielania, a w każdym razie łagodzenia przekazu o popełnionych zbrodniach, o uwikłaniu Sierowa w praktyki zbrodniczego systemu. Wiera Sierowa mówi o swoim dziadku w superlatywach, przedstawia go w wypowiedziach dla mediów jako człowieka oddanego sprawie, nieulękłego, konsekwentnego. Jedno jest pewne: ten człowiek był świadkiem i aktywnym uczestnikiem wielu historycznych wydarzeń i wiedział o przywódcach ZSRR wiele rzeczy, które oni woleliby ukryć.

Parmezan i Beevor na stosie

6 sierpnia. Z całego kraju napływają meldunki: w obwodzie biełgorodzkim 45-tonowym kamazem rozjechano siedem ton sankcyjnego sera (http://www.znak.com/urfo/news/2015-08-06/1044013.html), w Petersburgu zniszczono partię zarekwirowanej wieprzowiny niewiadomego, więc zapewne europejskiego pochodzenia, podobnie w obwodzie samarskim, w Orenburgu – pod maczety siepaczy trafiła partia sera z Łotwy, na stos zostaną skierowane nektarynki i brzoskwinie, które przyjechały z Turcji (nieobjętej sankcjami), ale na lewych papierach, więc spłoną, podobnie jak pomidory i jabłka z Polski, którym podstępnie udało się dojechać do samej Moskwy. Od dziś obowiązują przepisy nowego dekretu prezydenta Putina, przewidujące niszczenie żywności objętej rosyjskimi sankcjami. Łącznie zniszczono 300 ton owoców i 30 ton mięsa. Ura!

Minister rolnictwa Aleksandr Tkaczow zapewnia, że niszczenie żywności pochodzącej z kontrabandy jest zgodne ze światową praktyką: „naruszyłeś prawo, jeśli to kontrabanda, to trzeba to zniszczyć” – wyjaśniał w telewizji. Poza tym, zdaniem ministra, ta produkcja jest kiepskiej jakości, więc rozdawać jej nie należy: „nie wolno narażać na szwank zdrowia obywateli”. Minister wyjaśnił, że już są odczuwalne rezultaty światłej decyzji prezydenta: od chwili, gdy podano do wiadomości, że kontrabanda będzie spalana na granicach, wwóz podejrzanych ładunków zmniejszył się aż dziesięciokrotnie. Ura!

Wokół nowych przepisów i sposobów ich zastosowania w rosyjskich mediach i Internecie rozpętała się burza. Mnóstwo ludzi jest zbulwersowanych tym, że niszczona jest żywność. Coś, co jest święte. Zbierane są podpisy pod petycją w sprawie uchylenia dekretu prezydenta, w ciągu jednego dnia podpisało ją 250 tysięcy ludzi. Czy to coś da? Eksperci wzruszają ramionami: owszem, petycja trafi do administracji prezydenta, dostanie się w biurokratyczne żarna, zaczną ją brać pod światło odnośne czynniki i sprawa umrze po drodze przed najwyższe oblicze.

„Niszczenie żywności jest przez rosyjskie organy państwowe wykonywane jak szeregowa akcja policyjna. Ale to nie jest zwyczajna akcja policyjna. To demonstracyjne barbarzyństwo, wyzwanie rzucone społeczeństwu, odwracanie oczu od etycznego aspektu tam, gdzie jest on najważniejszy” – pisze dziś gazeta „Wiedomosti”. Czym spowodowana jest ta pokazowa wojna z jedzeniem? Wersja, że jest podyktowane potrzebą zmobilizowania społeczeństwa, wzmocnienia poczucia oblężonej twierdzy, raczej odpada – mówi Aleksiej Lewinson z Centrum Lewady. Nie ma obecnie potrzeby dodatkowego mobilizowania ludzi – społeczeństwo nie podaje w wątpliwość działań władz. Tymczasem akcja z niszczeniem żywności dotyka bolesnych dla Rosjan miejsc. Na dodatek adresatami tej akcji są grupy lojalne wobec władzy, które zaczynają odczuwać drożyznę.

Ale władza się tym nie przejmuje. Władza i krąg obsługi ma się dobrze, w tym ich kosmosie nie głodują, a to, co się plącze pod nogami, niech sobie radzi. W zamian mamy Krym i poczucie, że wszyscy są przeciwko nam, a my się z przekory nie damy.

Opozycjonista Aleksiej Nawalny (https://navalny.com/p/4389/) zebrał na swoim blogu przykłady, jak biedni rosyjscy emeryci grzebią w kontenerach z wyrzuconą przez supermarkety przeterminowaną lub zepsutą żywnością, podczas gdy władza niszczy dobre produkty i jeszcze oznajmia, że to z troski o zdrowie ludności. Wielu internautów zadaje pytanie, jak to możliwe, że Putin – syn ludzi, którzy przeżyli blokadę Leningradu (matka omal nie umarła z głodu) – jest w stanie podpisać taki drakoński dekret, żeby wyrównać (w jego chorej wyobraźni) rachunki z Zachodem.

Walka na froncie mordowania krewetek ma swoich pierwszych bohaterów. Już dwadzieścia minut po północy pojawili się „białoruscy partyzanci”, donosi prasa. Ciężarówka wioząca 1,5 tony pomidorów przybyła na punkt kontrolny na granicy rosyjsko-białoruskiej. Gdy kierowca dowiedział się, że z powodu braku odpowiednich znaków na etykietkach towar zostanie zarekwirowany i zniszczony, wsiadł do wozu i odjechał na Białoruś. Pomidory zostały uratowane przed rosyjskim walcem.

W Twitterze i FB pojawiły się setki żartów i memów. Np.: „Zobaczcie, jak w Rosji szybko wprowadzany jest szariat – najpierw wielożeństwo dopuszczamy, teraz wieprzowinę niszczymy, a niedługo będziemy złodziejom ręce odrąbywać”. Albo trzeźwe spostrzeżenie: „Ciekawe, kiedy zaczną palić nie sery i mięso, a iPhony i ciuchy”. Albo taka przeróbka sławnego obrazu Riepina „Iwan Groźny i jego syn Iwan” – https://www.facebook.com/photo.php?fbid=1631498340469054&set=a.1508674989418057.1073741828.100008267112034&type=1&theater . Albo wizyta premiera Miedwiediewa – podczas wizyty w supermarkecie w towarzystwie ministra rolnictwa wskazuje, który kawałek mięsa spalić: https://twitter.com/hohland_gosdep/status/629222340342235136

Choć tak naprawdę do śmiechu nie jest. „Gejropejska” żywność nie jest jedynym kandydatem na putinowskie stosy. W Jekaterynburgu i obwodzie swierdłowskim z bibliotek szkolnych usuwane są książki dwóch brytyjskich historyków: Johna Keegana i Antony Beevora. Ich prace poświęcone II wojnie światowej dostarczała bibliotekom fundacja George’a Sorosa. Na razie fundacja nie dostała etykietki „organizacji niepożądanej” (choć według nieoficjalnych danych znalazła się na opracowanej w Radzie Federacji „patriotycznej stop liście”), ale nie od dziś wiadomo, jaką etykietkę ma u lokatorów Kremla Soros – to mecenas kolorowych rewolucji. Więc może z rekwirowaniem książek bardziej chodzi o uderzenie w Sorosa niż w historyków. Gubernator tłumaczy, dlaczego pozbywa się Brytyjczyków: „Książki tych autorów opacznie interpretują informacje o wydarzeniach II wojny światowej, są sprzeczne z dokumentami historycznymi i są przepojone propagandowymi stereotypami nazizmu”. No tak, no tak, teraz wszyscy są faszystami – i banderowska junta w Kijowie, i Soros, i brytyjscy historycy, i parmezan, i Abama, wszyscy.

Czym się Beevor naraził? Pokalał dziewiczą istotę działań Armii Czerwonej w Berlinie, pisząc, że krasnoarmiejcy gwałcili Niemki. Akademik Aleksandr Czubarjan wystąpił nieśmiało w obronie książek: „nauczyciel historii powinien mieć możliwość zapoznania się z różnymi opiniami, aby mógł je porównać”. Sam Antony Beevor odpowiedział władzom obwodu swierdłowskiego na łamach „The Guardian”: „Najbardziej obawiam się tego, że kolejna ekipa rządząca próbuje narzucić nam swoją wersję historii. Jestem kategorycznie przeciwny podobnym próbom dyktowania prawdy, niezależnie od tego, o czym mowa – o Holocauście, ludobójstwie Ormian czy „świętym zwycięstwie” maja 1945 roku”.

Nie wszyscy jednak są przerażeni planem wycinania niebłagonadiożnych ksiąg z rosyjskich bibliotek. „Patriotyczny” bloger zergulio (http://zergulio.livejournal.com/3076341.html) wali prosto z mostu: „Jak wiadomo, fundacja Sorosa w latach dziewięćdziesiątych wydawała niemałe pieniądze na dyskredytację naszej historii i dezinformację rosyjskich uczniów. Teraz, kiedy amerykański plan zniszczenia Rosji stał się dla wszystkich oczywisty, próbujemy oczyścić się od amerykańskiego brudu i kłamstwa, zerwać z fałszowaniem naszej historii i naszych zwycięstw”.

W paranoję wpadają coraz szersze kręgi. Fahrenheit 451 coraz bliżej?

Memoriał wydaje katyńską księgę pamięci

23 czerwca. W roku 75-lecia zbrodni katyńskiej stowarzyszenie Memoriał przygotowuje wydanie księgi pamięci zawierającej imiona, nazwiska i biografie zamordowanych w Katyniu Polaków. Jak informuje strona internetowa Planeta.ru (http://planeta.ru/campaigns/katyn), grupa badaczy ze stowarzyszenia Memoriał przestudiowała obszerny materiał archiwalny (archiwa radzieckie, niemieckie, polskie). Pozwoliło to ustalić nazwiska polskich oficerów przebywających w niewoli radzieckiej od jesieni 1939 roku do wiosny 1940 i daty egzekucji (kwiecień-maj 1940) wszystkich jeńców przebywających w obozie w Kozielsku. Zebrano bezcenny materiał dotyczący zarówno okresu przebywania w obozie, jak i przedwojennego życia zamordowanych.

Polska sekcja Memoriału pod kierunkiem Aleksandra Gurjanowa od lat pracuje nad zbieraniem archiwaliów dotyczących stalinowskich represji wobec obywateli Polski. Ich partnerem w Polsce jest Ośrodek KARTA – dwa lata temu wydana została po polsku księga pamięci „Zabici w Katyniu”. Rosyjskie wydanie zostanie zaktualizowane i uzupełnione o najnowsze ustalenia.

Środki na wydanie księgi Memoriał zamierza zbierać za pośrednictwem strony internetowej. „Dla nas ten sposób pozyskania środków jest szalenie ważny, chodzi o to, by ludzie mogli przyczynić się do ustanowienia prawdy – mówi Aleksandr Gurjanow (Grani.ru). – Nasze państwo, które postanowieniem Dumy Państwowej formalnie przyznało, że zbrodnia katyńska stała się aktem bezprawia ze strony totalitarnego państwa i została dokonana na bezpośrednie polecenie Stalina i innych radzieckich przywódców, kategorycznie odmawia uznania za ofiarę każdego rozstrzelanego oddzielnie. W 2004 roku śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej zostało zakończone, a jego rezultaty – utajnione. Prokuratura Wojskowa nie tylko odmawia rehabilitacji ofiar tej zbrodni, ale także nie chce wszczynać przewidzianej przez prawo procedur – nie przyjmuje ani wniosków Memoriału, ani wniosków polskich krewnych zabitych […] Do tej pory nie została ustalona odpowiednia kwalifikacja prawna zbrodni, nie znamy nazwisk winnych tej zbrodni, część dokumentacji nadal jest utajniona […] Państwo [rosyjskie] nie chce uznać zbrodni katyńskiej za zbrodnię stanu ani nawet za zbrodnię popełnioną z przyczyn politycznych czy zbrodnię wojenną. Zamiast tego prokuratura próbuje przedstawić Katyń jako eksces oprawców – przekroczenie uprawnień przez kilku funkcjonariuszy NKWD”. Księga ma się ukazać 17 września.

Ta inicjatywa Memoriału to rzecz nie do przecenienia. W rozkręcającej się karuzeli fałszowania historii w Rosji (sakralizacja strony heroicznej udziału ZSRR jako jedynej obecnej w historii II wojny światowej, a właściwie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, odrzucanie innych wydarzeń i interpretacji) inicjatywa Memoriału jest jak łyk świeżego powietrza w dusznej sali.

Dyskusje wokół zbrodni katyńskiej w Rosji nie wygasły. Zwolennicy wersji, że zbrodni dokonali Niemcy w 1941 roku, drukują książki (http://www.hrono.info/libris/lib_sh/shwed00.php), artykuły (nawet w wysokonakładowych tabloidach: http://www.eg.ru/daily/politics/31608/), udzielają wywiadów (http://www.kp.ru/daily/25659/821651/), jeżdżą po kraju z prelekcjami.

Tumanienie Rosjan wypreparowaną do bieżących celów politycznych wersją wydarzeń historycznych trwa w najlepsze. Wczoraj była rocznica rozpoczęcia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. W Moskwie i innych miastach (m.in. Brześciu) odbyły się rocznicowe uroczystości. Na oryginalny pomysł wpadli w telewizji REN. Oto wyimki z informacji prasowej rozsyłanej do redakcji: „REN-TV rozbudzi patriotyzm w Rosjanach 22 czerwca, punktualnie o czwartej rano. Wtedy zacznie się ogólnokrajowa akcja „Вставай, страна огромная”. Nadawanie programu zostanie o tej porze przerwane, wykonana zostanie pieśń (jw.), potem nastąpi cisza w eterze […] Grupy rekonstrukcyjne wyjdą na ulice Moskwy i przemaszerują od placu Błotnego do Aleksandrowskiego Sadu, o czwartej rano zostanie odczytany komunikat o rozpoczęciu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Na ulicach zostanie odtworzona trwożna atmosfera pierwszych dni wojny, sprzęt wojskowy, głośniki, objawiające o początku wojny, żołnierze, wyjeżdżający na front”.

„Odtworzenie trwożnej atmosfery” jest jednym z elementów ciągle budowanej trwożnej atmosfery tych dni. W programach poświęconych polityce i nie tylko nieustannie pokazuje się militaria.

Ogarnięci amokiem deputowani Dumy Państwowej wystąpili z kolejną odjechaną inicjatywą. Stwierdzili, że w celu przywrócenia sprawiedliwości dziejowej należy obywatelom Rosji dostarczyć pełną informację o firmach, które współpracowały z Niemcami hitlerowskimi. Produkty takich firm mają być specjalnie oznaczane. Autor projektu ustawy jest przekonany, że część Rosjan zrezygnuje z kupowania takich marek. Taka inicjatywa może cokolwiek dziwić w kraju, który od 1939 do 22 czerwca 1941 roku ściśle współpracował z Trzecią Rzeszą, dostarczał jej artykuły rolne, ropę naftową, drewno i wiele innych towarów. Jak przypomniał przy tej okazji Jegor Siennikow, „ostatnie pociągi z ZSRR do Niemiec wyprawiono 21 czerwca 1941 roku, ostatni skład z radzieckim zbożem przejechał przez most na Bugu w stronę Terespola na godzinę i 50 minut przed tym, jak Niemcy napadły na ZSRR”. Ale o tej stronie historii się nie mówi – nie pasuje do heroicznej wersji jedynej prawdy jedynego zwycięzcy.

Dzień Zwycięstwa. 2015

9 maja. Przez plac Czerwony w Moskwie przemaszerowały równe kolumny wszystkich rodzajów wojsk Federacji Rosyjskiej, przemówił prezydent Putin (wojna była straszną lekcją, Europa nie od razu zauważyła zagrożenie faszyzmem, pamiętamy o wkładzie naszych sojuszników), orkiestra odegrała najsłynniejszą pieśń Wielkiej Wojny Ojczyźnianej „Wstawaj, strana ogromnaja” oraz inne melodie wojennych lat (m.in. „Artilleristy, Stalin dał prikaz”; bez wychwalania Stalina już się nie da), goście na trybunie honorowej uścisnęli dłonie gospodarzy. Przez ostatnie tygodnie odbywał się festiwal deklaracji, kto przyjedzie, kto nie przyjedzie. Przywódcy USA i większości państw UE nie przyjechali, bojkot uroczystości jest efektem awanturniczej polityki Putina wobec Ukrainy. Głównym gościem na placu Czerwonym był lider Chińskiej Republiki Ludowej, posadzony po prawicy Putina. Znamienne.

Publicysta Oleg Kaszyn napisał: uroczystości w Moskwie to „nie defilada poświęcona pamięci o ofiarach i bohaterach wojny, a parada lojalności do Putina i jego państwa”. Trafne spostrzeżenie. Kaszyn dalej pisze: Putin świętuje swoje zwycięstwo w wojnie, którą toczy z całym wrogim światem. „W 1945 roku Władimir Putin pokonał wszystkich – Obamę, Angelę Merkel, i opozycję w Rosji, i gejów, i Pussy Riot, i Gruzję, i trzy kraje bałtyckie, i nawet Polskę, i w ogóle wszystkich na świecie, bo cały świat to wrogowie Rosji. A Rosja ma tylko jednego przyjaciela. To sam Władimir Putin i tylko on jest w stanie pokonać wrogów” – ironizuje Kaszyn. (Całość artykułu tu – http://kashin.guru/2015/05/07/9may/)

Obchody siedemdziesięciolecia Zwycięstwa podporządkowano w Rosji celom bieżącej polityki. Nastąpiła – według określenia liberalnych publicystów – „okupacja pamięci” przez władze lub „rejderskie wrogie przejęcie pamięci o wojnie”. Eksperyment z pamięcią pamięć zabił, pozostawił użytkową makatkę. To nie pierwszy eksperyment, mamy do czynienia z kolejną transformacją obowiązującego podejścia do wydarzeń sprzed 70 lat. Przez pierwszą dekadę po wojnie Stalin wolał unikać świętowania, wyciszając poczucie niesłychanych strat w narodzie i obawiając się wzrostu znaczenia dowódców wojskowych. Świętem państwowym (wolnym od pracy) 9 maja stał się dopiero za czasów Breżniewa, który budował własny mit wielkiej wojny (никто не забыт), pamięć o wojnie (właściwie jej wypreparowanej interpretacji) miała być sworzniem łączącym naród radziecki i zapewniać dobre samopoczucie supermocarstwu. Za czasów Gorbaczowa dopuszczono mówienie o ciemnych stronach wojny. Po rozpadzie ZSRR 9 maja pozostał jedynym pozytywnym świętem, plastrem na rany po utracie statusu supermocarstwa. Czasy Putina to walka o „jedyne słuszne” potraktowanie wojny jako niepodważalnego sukcesu rosyjskiego oręża, narracja usprawiedliwiająca Stalina i jego zbrodnicze postępowanie (narracja propagowana także przez samego Putina, w czasach, gdy jeszcze jeździł na Zachód i okolicznościowo przemawiał). Znowu powróciło nazewnictwo: Wielka Wojna Ojczyźniana, a nie II wojna światowa, podkreślające wyjątkowość i odrębność radzieckiego wkładu.

W ostatnim roku nastąpił jeszcze jeden istotny zwrot. Władze wykorzystują pamięć o wojnie do wspierania własnej polityki. „Zwycięstwo [w wojnie] ma usprawiedliwić rosyjską agresję na Ukrainie: aneksję Krymu, wojnę w Donbasie, zimną wojnę z Zachodem ” – pisze historyk Siergiej Miedwiediew. A ukraiński publicysta Witalij Portnikow dodaje: Rosyjskie społeczeństwo „nie sprzeciwia się już militarystycznej propagandzie.[…] Zwycięstwo w wojnie traktowane jest przez wspierających obecny reżim Rosjan nie jako zapewnienie trwałego pokoju, a jako fundament rewanżu”.

Symbolem nowego podejścia jest wstążka św. Jerzego, swoista lojalka wobec Putina. Trzy paski ciemnobrązowe, dwa paski pomarańczowe – wstęga Orderu św. Jerzego, ustanowionego w XVIII wieku, przeznaczonego dla osób, które wyjątkowo odznaczyły się na polu boju. Mniej więcej dziesięć lat temu nieoczekiwanie wstęga została wylansowana jako nowy symbol pamięci o wojnie i jej bohaterach (w latach ZSRR pojawiała się incydentalnie na pocztówkach z okazji Dnia Zwycięstwa, głównym symbolem był Sztandar Zwycięstwa – czerwony sztandar Armii Czerwonej). Zrazu nie miała takiego wartościującego znaczenia, zresztą większość ludzi początkowo w ogóle nie wiązała tych barw z wojną.

Od roku wstęga jest symbolem poparcia dla putinowskiej wizji historii i polityki, wzięcia Krymu i przeciwstawienia się Zachodowi i jego wartościom. Symbolem stygmatyzującym i dzielącym społeczeństwo na tych, co popierają wodza i tych, co niekoniecznie. Zacytuję jeszcze raz Siergieja Miedwiediewa: „Z symbolu żałoby i pamięci wstęga stała się symbolem bratobójczej wojny, znakiem separatystów. Propaganda wytworzyła w umysłach ludzi wirtualną kontynuację Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w postaci wojny w Donbasie, w której Ukraińcy zajęli miejsce „faszystów”, zwyrodnialcy w rodzaju Motoroli stali się bohaterami-wyzwolicielami, a zajęcie Debalcewa w 2015 roku porównywane jest do operacji wojskowych II wojny. […] Dzień Zwycięstwa obecnie niesie nie pokój, a wojnę, zaklęcie „Żeby tylko nie było wojny” już nie działa. […] Po Rosji jeżdżą tysiące samochodów z ohydną naklejką na tylnej szybie: sierp i młot gwałcą swastykę, a nad tym napis: „1941-1945. Możemy powtórzyć”. Entuzjasta Noworosji publicysta Jegor Chołmogorow wprost tłumaczy, jak należy podchodzić do wstęgi i tego, co ona symbolizuje: „Wiążąc nas z przeszłością wstęga otworzyła nam drogę ku epickim wydarzeniom współczesności, stając się symbolem aktualnej walki naszego narodu o swoją godność, swoje prawa i swoją jedność. Z nią stawiano na Krymie opór przewrotowi na Majdanie, z nią walczyli i ginęli członkowie pospolitego ruszenia (ополченцы). Dlaczego z taką wściekłością odżegnują się od wstążki nasi wrogowie i nawet nasi byli przyjaciele? Dlatego że to symbol silnych Rosjan, to nie suchy symbol bezpiecznej przeszłości, a przesycony zapachem prochu symbol teraźniejszości. Rosjanin ze wstążką św. Jerzego to Rosjanin, który gotów jest walczyć i zmusić, by się z nim liczono”.

Dla większości jednak to – bez zagłębiania się w filozofię – po prostu znak przynależności do narodu zwycięzcy (wczoraj i dziś), a czasem powód, żeby się bawić i nic więcej. Radosna fiesta „koloradów” (jak nazywani są przez przeciwników zwolennicy proputinowskiego wzmożenia, od barw wstęgi, przypominających kolory stonki, czyli „żuka kolorado”) związana z imperatywem uczczenia 70-lecia Zwycięstwa zasługuje na oddzielne opracowanie. Każdy putinowiec czuł się w obowiązku zaznaczyć, jak mocno wspiera przywódcę i podpisuje się pod hasłem „Спасибо деду за победу”. Można było w banku otrzymać specjalną kartę kredytową ku czci Dnia Zwycięstwa, w klubie fitness dostać odpowiednią zniżkę i wstęgę, zjeść mielone mięso nazwane „Farszem zwycięstwa”; ulice, sklepy, parki – wszystko udekorowane okolicznościowymi napisami itd. W sieciach społecznościowych można znaleźć liczne przykłady rocznicowych idiotyzmów: https://twitter.com/adagamov/status/596431963482886144, https://twitter.com/adagamov/status/596339292718391296, https://twitter.com/riarip/status/596684425498382336, http://avmalgin.livejournal.com/5440595.html, http://www.colta.ru/articles/society/7234, http://avmalgin.livejournal.com/5437930.html

Archiwa szeroko zamknięte

14 kwietnia. Gdy Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła pięć dni temu ustawę o odtajnieniu archiwów organów represji totalitarnego reżimu komunistycznego, Moskwa gniewnie fuknęła. Ale zachowała spokój: najważniejsze archiwa KGB opuściły Kijów jeszcze w okresie rozpadu ZSRR, zanim Ukraina proklamowała niepodległość. Można mieć pewność, że tajemnice zbrodniczych instytucji sowieckich długo jeszcze nie zobaczą światła dziennego – w Moskwie są bezpieczne, żadne niepożądane oko nawet przelotnie nie muśnie teczek z napisem „Ściśle tajne”.

Praktyka zamykania (lub niszczenia) archiwów – po krótkim okresie względnej otwartości w latach dziewięćdziesiątych – wróciła już w pierwszej kadencji prezydenta Putina. Pisałam o tym w 2004 r. w „Tygodniku Powszechnym” (http://tygodnik.onet.pl/archiwa-szeroko-zamkniete/8xl0y). Historycy od dawna mówią, że nawet dla nich dostęp do archiwów jest coraz trudniejszy. Jak więc prowadzić poważne badania historyczne bez możliwości pracy z dokumentami?

Wielka bitwa o pamięć, jaką Rosja prowadzi z resztą świata, opiera się na dyrektywach propagandowych, a nie na dociekaniu prawdy historycznej. Kolejne fale wzbierają szczególnie z okazji ważnych dat czy okrągłych rocznic wydarzeń historycznych, teraz obserwujemy wzmożenie w związku ze zbliżająca się siedemdziesiątą rocznicą zakończenia II wojny światowej. Kilka dni temu w Jekaterynburgu została pospiesznie zamknięta wystawa o współpracy Sowietów z aliantami. Dlaczego? Bo Kreml lansuje modę na myślenie, że ZSRR sam wygrał wojnę z Hitlerem. Żadni alianci nie będą się teraz plątać pod nogami jedynego zwycięzcy. Im bliżej rocznicy, tym obfitsza piana toczy się z ust telewizyjnych propagandystów (nazywanych propagandonami). To do nich, a nie historyków czy weteranów będzie należała oprawa rocznicy.

Ważną publikację o ciągle niedostępnym masywie archiwalnym sprzed siedemdziesięciu i więcej lat zamieścił dzisiejszy „Kommiersant”. Historyk Leonid Maksimienkow wylicza, co jest dostępne, a co niedostępne w archiwach dotyczących lat wojny. Jak się okazuje, „masywy utajnionej prawdy historycznej są kolosalne”. Weźmy choćby archiwum Stalina. Według wyliczeń Maksimienkowa, nie ma dostępu do co najmniej kilkunastu procent tych zasobów. Z dokumentów dotyczących II wojny światowej, „utajnione są szyfrogramy sztabu generalnego Armii Czerwonej, komisariatów ludowych przemysłu lotniczego, zbrojeniówki, przemysłu ciężkiego, niedostępne są kopie rozkazów ludowego komisarza obrony”. Z dokumentów związanych z okresem pomiędzy 1939 a 1941 nie ma dostępu do uwag Stalina na sprawozdaniu komisarza obrony, akt współpracy z Niemcami. „Przed rosyjskimi historykami ukrywa się notatki, informacje, komunikaty i telegramy Stalina dotyczące przygotowań Niemców do operacji na kierunku smoleńskim, o doświadczeniach pierwszych trzech miesięcy wojny, o brakach w wyposażeniu i wyszkoleniu radzieckiej obrony przeciwlotniczej […]. Utajnione są szyfrogramy Stalina i jego ulubieńca Lwa Mechlisa, autora „kerczeńskiej katastrofy z 1942 roku. Czy można bez tych zasobów dyskutować o historii wojskowo-politycznej Związku Sowieckiego w ogóle, a o przygotowaniach i początkowym okresie wojny w szczególności?” – zadaje retoryczne pytanie Maksimienkow. A przecież to niezbędne, by zrozumieć, dlaczego Sowieci dostali w pierwszych miesiącach wojny tak krwawe lanie od Niemców.

„Za to przez dziesięciolecia karmi się nas klonowanym Stalinem z filmów, seriali czy sensacyjnych quasi-dokumentalnych śledztw: Stalina wstał, Stalin poprosił Rokossowskiego, by jeszcze raz się zastanowił, Stalin przypomniał sobie, Stalin pomyślał. Kolejnym pokoleniom Rosjan zawraca się głowę konfabulacją i poi kisielem z wymysłów”. W 2000 roku MSZ zaprzestał wydawania „kanonicznej serii dokumentów polityki zagranicznej ZSRR”, ostatni opublikowany w tej serii dokument nosił datę 31 grudnia 1942 r. Brak korespondencji z ambasadorami ZSRR, protokołów rozmów z zagranicznymi partnerami, utajnione zostały wszystkie tematyczne teczki Biura Politycznego dotyczące polityki zagranicznej ZSRR – pisze Maksimienkow. Na ostatnie posiedzenie komisja ds. archiwum Stalina zebrała się w listopadzie 1998 r. Zgodnie z regulaminem powinna się spotykać raz na dziesięć lat i decydować, które dokumenty można odtajnić. Od tamtej pory komisja się nie zebrała i nie wiadomo, kiedy się zbierze. Może nigdy.

Skoro dokumentów nie ma, archiwa są szeroko zamknięte, to hulaj dusza piekła nie ma – o wojnie można pleść, co dusza zapragnie, zgodnie z koniunkturą i mitologią napisaną przez kremlowskich demiurgów.

Make love with Ribbentrop-Molotov

Więcej uczuć, coraz więcej. Okazuje się, że prezydent Rosji czuje i to czuje głęboko, wzdłuż i wszerz. Amerykańscy pacyfiści protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie rzucili światu hasło: „Make love, not war”. Nieoczekiwanie Władimir Władimirowicz twórczo rozwinął to przesłanie. Na XV zjeździe Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, w którego radzie powierniczej swoją prezydencką osobą zasiada (prezesem jest minister obrony Siergiej Szojgu), Putin wygłosił krótki speech. Światowe media wyłuskały z nieciekawego wystąpienia dwa krótkie zdania: „Całym sensem życia jest miłość. Miłość do rodziny, do dzieci, do Ojczyzny”. Skąd nagle tyle miłości w człowieku, który latami pilnie kontroluje okazywanie przez siebie uczuć, który swoją rodzinę odgrodził od świata szczelną zasłoną, który swoją rodzinę rozbił?

Internetowi komentatorzy momentalnie wzięli ten miłosny wyimek na języki. Prześmiewczy Twitter ‘Minoborony Roissi’ uprzedził: „należy odróżnić prawdziwą miłość, do Putina, od zboczonej – na przykład miłości mężczyzny do mężczyzny i miłości do USA”.

Na wzmożoną uczuciowość Putina zwrócił uwagę jego dawny doradca Gleb Pawłowski (http://daily.rbc.ru/opinions/politics/10/11/2014/545cdf6bcbb20fa1c001da99). Jego zdaniem, ostatnie wystąpienia głowy państwa obfitują w emocje, brak w nich natomiast strategii, myśli, idei. Putin „objaśnia emocjonalne motywy swoich działań. I to jest niepokojące: bo Putin nie prezentuje przy tym politycznej wersji odpowiedzi. Wszystkim pozostałym proponuje wczuć się w to, co on czuje. Poczuć to, co czuje człowiek, który wyszedł ze świata, którego dawno już nie ma. Te przeżycia są oczywiście egzystencjalnie ważne, ale jako polityczne wystąpienie – pokazują brak perspektywy […] Dwadzieścia pięć lat temu mieliśmy prawo decydować o światowym ładzie, ale straciliśmy tę szansę. Dzisiaj, żeby pretendować do zmiany tego ładu, trzeba dysponować potencjałem globalnych komunikacji – konsumpcyjnym, finansowym lub ideowym. W żadnej z tych dziedzin Rosja nie ma nic do zaproponowania. Rosja mówi, że widzi świat inaczej i chce go zmieniać. Ale myśmy już zrobili pierestrojkę w jednym kraju. Czy po czymś takim ktoś nam pozwoli coś przerabiać w ładzie światowym?”.

Skoro perspektywy na przyszłość są mętne, to zawsze można jeszcze zrobić pierestrojkę w historii. Historię Putin traktuje również emocjonalnie i również rzuca historyczne hufce do walki o teraźniejszość i przyszłość. Satyryk Michaił Żwaniecki powiedział kiedyś, że Rosja jest krajem o nieodgadnionej przeszłości. To nadal aktualne. Historię wygina się na wszystkie strony i przygina do aktualnych potrzeb politycznych.

Na niedawnym spotkaniu z młodymi historykami i nauczycielami historii prezydent dał popis. Od razu zrobił zastrzeżenie, że inni chcą historię „przyczesać zgodnie z czyimiś interesami geopolitycznymi”, a historia jest nauką i nie wolno jej zmieniać. „Inni” to ostatnio głównie Ukraina, kraj banderowców i faszystów, tańczących, jak im zagra „czyjaś”, czyli amerykańska, dudka. Nieoczekiwanie Władimir Władimirowicz sięgnął w głąb wieków i zatroskał się o Jarosława Mądrego, który wprawdzie był mądry, ale niezbyt mądrze zarządził w sprawie dziedzictwa tronu. Stąd wiele nieszczęść, rozdrobnienie, rozbicie dzielnicowe, walka o prymat, krwawe wojny. Temat sukcesji władzy widocznie zaczyna Putina budzić po nocach. Tylko tak można wytłumaczyć to nagłe zainteresowanie prezydenta tak odległą epoką. Komentujący ten fragment historycy wskazywali, że zarządzenia Jarosława Mądrego w sprawie sukcesji i ich konsekwencje nie różniły się od tego, co działo się naówczas w Europie, przeżywającej epokę rozbicia dzielnicowego. Wycieczka w czasy Jarosława Mądrego nie była jedyną wyprawą do najdawniejszych czasów. Odpowiadając na pytanie historyka z Krymu, który podrzucił pomysł napisania nowej książki o historii półwyspu, Władimir Władimirowicz stwierdził: „w historii Krymu nie ma ani jednego tematu, który byłby dla nas niekorzystny, poczynając od tego, że Krym dla Rosjan […] ma sakralne znaczenie. Przecież właśnie na Krymie, w Chersonezie, przyjął chrzest książę Włodzimierz, który potem ochrzcił Ruś. Pierwotna chrzcielnica Rusi znajduje się właśnie tam”. Znamienne – już nie Kijów jest kolebką chrześcijańskiej Rusi, a Krym.

Najwięcej emocji wzbudza jednak nadal nie temat chrztu Rusi, a historia XX wieku. „Do tej pory – snuje swą opowieść Putin – toczą się spory wokół paktu Ribbentrop-Mołotow, oskarża się Związek Radziecki, że dokonał rozbioru Polski. A sama Polska co zrobiła, kiedy Niemcy wkroczyli do Czechosłowacji? Zabrała część Czechosłowacji. Ona sama to zrobiła. A potem dostała taką wyrównującą bramkę, to samo stało się z nią. Nie chcę teraz nikogo obwiniać, ale poważne badania powinny pokazać, że takie były metody ówczesnej polityki zagranicznej. Związek Radziecki podpisał pakt o nieagresji z Niemcami. Mówią: to źle. A co w tym złego, jeżeli Związek Radziecki nie chciał walczyć? Co w tym złego? To po pierwsze. A po drugie – nawet wiedząc o tym, że wojna jest nieunikniona, Związkowi Radzieckiemu był potrzebny czas, aby zmodernizować armię”. Miłość jest najważniejsza. Make love with Ribbentrop-Molotov.

Nikita Sokołow w komentarzu w internetowej gazecie „Jeżedniewnyj Żurnał” zwrócił uwagę na to, jak Putin traktuje historię. „Zadanie historyka, mówił młodym historykom, polega na ‘obronie swoich poglądów i interesów. Historycy powinni przekonać większość obywateli do tego, że ich poglądy są obiektywne i odpowiednie. Wygrać [walkę] o umysły, pobudzić samych ludzi do zajmowania aktywnej pozycji na podstawie tej wiedzy […]. Treść powinna być dobra, a opakowanie przyciągające oko i robiące wrażenie na ludzkich umysłach’. Żaden z obecnych nie śmiał zaprzeczyć i przypomnieć, że takie zadania stawiano przed uczonymi przez ostatnie siedemdziesiąt lat, [chodziło jedynie o to], aby napisać mobilizacyjno-nacjonalistyczne podręczniki szkolne. Historia jako nauka, która ma za zadanie docierać do wiedzy [o dawnych czasach] i ją weryfikować, żadnych ‘interesów’ nie potrafi bronić. Bo historyk nie zna z góry odpowiedzi na zadane pytanie badawcze”. I dalej: „to, co mówił Władimir Putin [na spotkaniu z historykami] miało charakter wskazówek. Problem w tym, że jego wypowiedzi są antyhistoryczne. [Putin] jest głęboko przekonany, że w ciągu tysiąca lat świat się nie zmienił, a motywacje i zasady geopolitycznych graczy są takie same, jak w średniowieczu. Dla niego historia to strzelanie sobie nawzajem bramek, to użycie przemocy lub chytrego wybiegu w celu osiągnięcia celu. Możliwość stosowania niemanipulatywnej polityki i moralne fundamenty postępowania nawet nie są brane pod uwagę”.

„Tyle miłości w sercu zebrało się mem…”

Nowe konteksty starych dokumentów

Siedemdziesiąt pięć lat temu minister spraw zagranicznych hitlerowskich Niemiec Joachim von Ribbentrop przybył z misją specjalną do Moskwy. W gabinecie komisarza spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesława Mołotowa 23 sierpnia o drugiej w nocy obaj panowie w obecności członków niemieckiej delegacji i Józefa Stalina podpisali pakt o nieagresji oraz tajne protokoły. Podpisane dokumenty dzieliły pomiędzy umawiające się strony Polskę, państwa bałtyckie i Rumunię. Po podpisaniu paktu w tymże gabinecie Mołotowa odbył się suto zakrapiany bankiet. Według jednego z uczestników uroczystości Stalin wzniósł toast: „Wiem, że naród niemiecki kocha Fuhrera. Dlatego chciałbym wypić za jego zdrowie” (Bierieżkow, tłumacz Stalina).

Półtora tygodnia później Hitler dokonał agresji na Polskę, 17 września Józef Stalin uderzył od wschodu. W ZSRR, który do tej pory z Adolfem się nie przyjaźnił, a nawet mocno go krytykował, przystąpiono do przepierania mózgów społeczeństwu, wymiany haseł w encyklopedii, przepisywania podręczników itd. Ludzie byli zdziwieni i zdezorientowani, ale skoro partia i towarzysz Stalin tak mówią, to znaczy, że Niemcy jednak są przyjaciółmi, których trzeba wspierać. Niespełna dwa lata później po 22 czerwca 1941 roku obrazek przemalowywano w pośpiechu ponownie – znowu to, co było czarne, zrobiło się białe, a to, co było białe, zrobiło się czarne.

W okolicznościowej audycji Radio Swoboda przypomniało losy dokumentów, w szczególności tajnych protokołów dotyczących rozbioru Polski i państw bałtyckich. Historyk Oleg Budnicki: „Niemiecki egzemplarz protokołów spłonął podczas szturmu Berlina w 1945 r. Nie ulegało kwestii, że ZSRR i Niemcy działają na podstawie jakichś porozumień, ale tego, w jakiej formie zostały one osiągnięte, świat nie wiedział. Niemieckie archiwa po wojnie trafiły w ręce Amerykanów, wśród nich były fotokopie tajnych protokołów. Dopóki byliśmy sojusznikami, Amerykanie nie upubliczniali wiedzy o tych dokumentach. […] Kiedy rozpoczęła się zimna wojna, USA opublikowały protokoły, co spowodowało natychmiastową reakcję ZSRR. W publikacji „Fałszerze historii” napisano, że te dokumenty to fałszywka. Taka była oficjalna linia sowieckiej propagandy i historiografii na przestrzeni dziesięcioleci. Chociaż dla zawodowych historyków, również radzieckich, nie było najmniejszych wątpliwości, że to prawdziwe dokumenty”.

A później była „rewolucja archiwów” w ZSRR. Radziecki egzemplarz wykopano ze szczelnych kas pancernych z supertajnymi archiwaliami (takimi, do których dostęp miał tylko gensek i wyznaczone osoby). W pięćdziesiątą rocznicę podpisania paktu, w 1989 roku Zjazd Deputowanych Ludowych wypowiedział pakt. Rada Najwyższa ZSRR potępiła jego zawarcie. 27 października 1992 roku odbyła się konferencja prasowa, podczas której oznajmiono o znalezieniu tajnych protokołów. Faksymile dokumentów opublikowano w 1993 roku w czasopiśmie „Nowa i najnowsza historia”.

Zdawać by się mogło, że wszelkie wątpliwości rozwiano. Tymczasem ciągle w rosyjskich publikatorach ukazują się artykuły podważające autentyczność dokumentów.

Pięć lat temu rocznicę podpisania paktu obchodzono w Rosji w specyficzny sposób (pisałam o tym w blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2009/08/26/tajne-przez-jawne/). Obecnie w rosyjskich mediach ze świecą szukać wzmianki o rocznicy. Za to jeśli w rosyjską wyszukiwarkę Yandex wrzuci się hasło „pakt Ribbentrop-Mołotow”, wyskakują publikacje (ukraińskie i rosyjskie), w których mówi się o sposobach rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Zwrotu „nowy pakt Ribbentrop-Mołotow” używa się w nich na określenie jakiegoś mitycznego porozumienia – nie wiadomo, czy zawartego, czy planowanego, czy pożądanego, czy niechcianego – pomiędzy Niemcami (względnie całą Europą do spółki z Amerykanami) a Kremlem sugerującego podział Ukrainy na część ukraińską i (nowo)rosyjską. Wszystko podlane jest sosem konspirologii stosowanej.

I jeszcze jedno przypomnienie: w siedemdziesiątą rocznicę podpisania paktu Parlament Europejski ogłosił 23 sierpnia Dniem Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu.

Który Hitler był lepszy?

Dziwne paroksyzmy przeżywa dysputa historyczno-współczesna w Rosji. Jedną z jej osi są analogie w postępowaniu Adolfa Hitlera, który w trosce o los uciskanej przez Czechosłowację mniejszości niemieckiej zagarnął Sudety i dokonał aneksji Austrii, oraz rosyjskich władz, które zagarnęły Krym w trosce o los mniejszości rosyjskiej na Ukrainie. Podobnie jak Hitler – bez jednego wystrzału (co szczególnie podkreślił prezydent Putin w orędziu z 18 marca po triumfalnej aneksji Krymu).
Za artykuł, w którym analogie te zostały rozebrane na czynniki pierwsze, pracę w prestiżowej uczelni MGIMO stracił historyk, profesor Andriej Zubow. Dlaczego? Dobre pytanie. W uzasadnieniu władze MGIMO napisały, że zwolniły profesora z paragrafu 8 punktu 81 kodeksu pracy: „dopuszczenie się przez pracownika wypełniającego funkcje wychowawcze amoralnych postępków”. Profesor wszelako nie łapał studentek za kolanka podczas egzaminów, tylko wykazał podobieństwo pomiędzy aneksją Austrii i Krymu. Czy to amoralny postępek? Widocznie wzywanie do opamiętania pośrodku uczty zwycięzców, na jakie pozwolił sobie profesor Zubow, tak się dziś w Rosji kwalifikuje.

Głos w dyskusji nad tezami Zubowa zabrał ostatnio pewien zasłużony dla Kremla politolog, Andranik Migranian. Migranian jest wieloletnim szefem nowojorskiego instytutu rosyjskiej soft power – Institut for Democracy and Cooperation (instytucji powołanej przez Putina w 2007 roku, by monitorować przestrzeganie praw człowieka w USA, a przy okazji namawiać do miłości do Rosji). W Moskwie profesor Migranian pracował w MGIMO. Poglądy na sytuację ma jednak, jak się okazało, zgoła inne niż zwolniony kolega.
W polemice z artykułem Zubowa, zamieszczonej na łamach prokremlowskiej gazety „Izwiestia” Migranian napisał m.in.: „Pokrótce zatrzymam się na niektórych fatalnych wypaczeniach, deformacjach i fałszerstwach profesora. […] Należy odróżnić Hitlera do 1939 roku i Hitlera po 1939 roku, oddzielić muchy od kotletów. Chodzi o to, że dopóki Hitler zajmował się zbieraniem ziem – i gdyby on, jak przyznaje sam Zubow, wsławił się tylko tym, że bez jednej kropli krwi zjednoczył Niemcy z Austrią, Sudety z Niemcami, Memel z Niemcami, faktycznie kończąc to, czego nie udało się dokonać Bismarckowi, więc gdyby Hitler poprzestał na tym, to pozostałby w historii swojego kraju politykiem najwyższej klasy”.

Próba usprawiedliwienia aneksji Krymu przez Rosję zaprowadziła bojownika o demokrację i współpracę między narodami na manowce – Hitler i przed 1939 rokiem miał ręce w krwi i popiele. Nie wiem, czy mocodawca pana Migraniana jest wniebowzięty z powodu takiej jakości obrony. Z drugiej strony – „Izwiestia” nie publikują przypadkowych artykułów przypadkowych autorów.

Ze strony liberalnych uczonych i komentatorów rozległy się głosy krytyczne wobec artykułu Migraniana. Dwóch deputowanych petersburskiego Zgromadzenia Parlamentarnego zwróciło się do Komitetu Śledczego z wnioskiem o wszczęcie postępowania wyjaśniającego, czy Migranian w swoim dziele nie naruszył kodeksu karnego, przewidującego ściganie za ekstremizm.

Duma Państwowa chce wprowadzić odpowiedzialność karną za „publiczną rehabilitację faszyzmu”. Wczoraj odpowiednia ustawa została przegłosowana w pierwszym czytaniu. Jedna z autorek tego doniosłego aktu Irina Jarowaja, argumentowała: taka ustawa jest niezbędna, aby „nigdy i nikt nie mógł w przestrzeni historycznej odrzucić i obalić głównego i niepodważalnego wniosku: w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i II wojny światowej ZSRR był państwem-obrońcą, że nasz naród był narodem-wyzwolicielem”. Referująca założenia ustawy Jarowaja nie potrafiła konkretnie odpowiedzieć na pytanie zadane przez deputowanego Iwana Nikitczuka z Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej: „czy będą karani ci, którzy przemilczają rolę i znaczenie głównodowodzącego Stalina i którzy przypinają Rosję do rozstrzelania polskich oficerów w Katyniu?”.
Jeżeli ustawa zostanie przyjęta w kolejnych czytaniach, podpisana przez prezydenta i wejdzie w życie, to do kodeksu karnego zostaną wniesione nowe artykuły, definiujące „rehabilitację faszyzmu”. Zawiłe sformułowanie: „negowanie faktów, ustanowionych werdyktem Międzynarodowego Trybunału Wojennego dla osądzenia i ukarania głównych zbrodniarzy wojennych europejskich krajów osi, akceptacja dla zbrodni ustanowionych w wyżej wymienionym wyroku, a także świadome i publiczne rozpowszechnianie fałszywych informacji o działalności ZSRR w czasie II wojny światowej, połączone z oskarżaniem o dokonanie zbrodni, ustanowionych wyżej wymienionym werdyktem”. Za powyższe przewidywana jest kara do 300 tysięcy rubli lub pozbawienia wolności do lat trzech. Do pięciu lat może posiedzieć osoba, która złamie zakaz, występując w mediach lub wykorzystując swoje stanowisko. Jarowaja podkreślała, że podobne akty prawne obowiązują w niektórych krajach europejskich.

Po co to wszystko? Czy to pogrzeb nauk historycznych w Rosji? Teraz już będzie można mówić i pisać wyłącznie zgodnie z linią, wyznaczoną odgórnie przez odpowiedni wydział kremlowskiej administracji? Niepokalana Armia Radziecka niosła ludom Europy pokój i wolność, a nie zniewolenie i rozpaczliwą noc nowej niewoli. Tak i tylko tak? O Katyniu już znowu nie mówimy?
To już kolejna próba ujednolicenia traktowania historii. Jakiś czas temu Dmitrij Miedwiediew, kiedy pozwolono mu posiedzieć na fotelu prezydenckim, powołał komisję, mającą na celu „przeciwdziałanie próbom falsyfikacji historii na niekorzyść interesów Rosji”. W komisji było kilku bliskich Kremlowi historyków i kilku funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Komisja miała przede wszystkim zapobiegać odmiennym interpretacjom wspólnej historii. Szczególnie w XX wieku. Szczególnie w państwach bałtyckich, na Ukrainie, na Kaukazie. Komisja z wielkim szumem rozpostarła chorągwie, a potem niezauważalnie je zwinęła i gdzieś zniknęła. Ostatnio odpowiednie gremia z entuzjazmem przyjęły natomiast jeden podręcznik historii dla szkół. Odmiennych stanów wiedzy i świadomości się nie przewiduje.

Inicjatywa Dumy świetnie pasuje do amoku, jaki szerzy się po aneksji Krymu. Pisałam kilka dni temu o porażających wynikach sondażu, badającego poziom akceptacji społecznej dla wypaczania informacji, przekazywanych przez media. Większość wyraziła aprobatę dla kłamliwego przedstawiania wydarzeń, „jeżeli służy to interesom państwa”. Skoro tylko niewielka garstka chce mieć dostęp do prawdziwych informacji o tym, co aktualnie dzieje się za oknem, to co tu mówić o chęci rzetelnego zbadania historii. Znowu w cenie są mity.
Michaił Żwaniecki mówił, że Rosja to kraj o nieodgadnionej przeszłości. Teraz można by dodać: i nieodgadnionej teraźniejszości.