Archiwa tagu: kompromat

Wyciek, czyli wszystkie kaczki dziennikarskie

15 stycznia. Stirlitz wiedział, że ludzie zapamiętują tylko ostatnie zdanie z przekazu słownego. Gdyby zastosował tę metodę do sytuacji wokół skandalu z rosyjskimi hakami na prezydenta elekta USA Donalda Trumpa, to by sobie zęby połamał. Niezależnie od tego, jakie będzie ostatnie zdanie w tej aferze (bo jeszcze nie padło i może długo nie padnie), ludzie zapamiętają z tego „materiału do przemyślenia” wiele szczegółów, zwłaszcza te pikantne. Choć nikt rewelacji o hakach nie potwierdził. Stirlitz w epoce postprawdy dostałby szpiegowskiej migreny.

Spróbujmy poukładać te zawiłe amerykańskie i amerykańsko-rosyjskie puzzle. Telewizja CNN informuje, że Rosja ma w rękach skandaliczne materiały na Trumpa pozyskane w czasie jego pobytu w Moskwie pięć lat temu (nakręcone jakoby ukrytą kamerą zabawy przyszłego prezydenta USA w moskiewskim hotelu Ritz-Carlton z damami rozwiązłych obyczajów). Następnego dnia ta sama stacja podaje, że FBI nie potwierdziło prawdziwości materiału. Sam bohater głośno zaprzecza, jakoby Kreml mógł mieć na niego cokolwiek, zapewnia, że Rosja nigdy na niego nie naciskała. Kreml też dementuje, że ma cokolwiek na Trumpa. W tę sytuację w niewygodnej pozycji wkręcone są amerykańskie służby specjalne, zapewniające z kolei, że nie miały nic wspólnego z przeciekiem do mediów na temat moskiewskiego „kompromatu”. Na to wszystko nakłada się wciąż do końca niewyjaśniona sytuacja z atakami hakerskimi na amerykańskie cele, najprawdopodobniej przeprowadzonymi przez hakerów pracujących dla Rosji (co zakłóciło proces wyborczy i wpłynęło na wynik) i poddawany krytyce raport amerykańskich wywiadowni o zagrożeniach ze strony Rosji. A to właśnie w tym raporcie miały znajdować się sugestie, że nowo wybrany prezydent USA może być szantażowany przez Moskwę z uwagi na materiały kompromitujące. Dyrektor Wywiadu Narodowego James Clapper podkreśla z całą mocą, że dokumenty, o których mówią media, nie są rezultatem pracy agencji wywiadowczych USA.

I jak to w szpiegowskich bajkach bywa, zaraz znajduje się osoba, którą wszyscy wskazują jako źródło tego nieszczęsnego przecieku. To nie Amerykanin, a Brytyjczyk, Christopher Steele, weteran MI-6, niegdyś pracujący m.in. w Moskwie pod dyplomatycznym przykryciem. Steele miał po odejściu z MI-6 świadczyć usługi na podstawie prywatnego kontraktu dla FBI. Dokopał się np. do materiałów umożliwiających zbadanie korupcji w FIFA. Dobre wyniki jego operacji sprawiły, że Steele cieszył się estymą w środowisku. Toteż dostarczane przez niego materiały traktowano poważnie. Tak potraktowano również informacje na temat moskiewskich przygód Trumpa. W 2009 roku Steele założył agencję Orbis Business Intelligence. Według Reutera, agencja ta została zaangażowana przez anonimowych członków Partii Republikańskiej, niechętnych kandydaturze Trumpa, do szukania na niego haków; potem dostarczanymi przez Steele’a materiałami zainteresowała się FBI. A i sama FBI też zaczęła szukać informacji o rosyjskich kontaktach Trumpa i ludzi z jego otoczenia.

Ile są warte materiały Steele’a? Trump nazywa jest fałszywką. Media, które miały je w swojej dyspozycji, wyrażają wątpliwości. Nawet publikujący z lubością pieprzne szczegóły portal Buzzfeed odnosi się do ich treści z dystansem. Czemu więc te kaczki dziennikarskie uczyniły tyle plusku? O tym jeszcze za chwilę.

Tymczasem zaprzysiężenie Donalda Trumpa już za kilka dni (20 stycznia). Wszyscy mu patrzą na ręce, wszyscy patrzą na usta. Rosja oczywiście pilnie słucha tego, co dotyczy przyszłych stosunków dwustronnych – Kreml czeka na nowe rozdanie i zupełnie nowe podejście amerykańskiej administracji do polityki zagranicznej. W Moskwie z uwagą wsłuchiwano się w tym tygodniu w przesłuchania przed senacką komisją kandydatów na stanowiska w administracji Trumpa. Co ciekawe, rosyjska telewizja powtarzała z upodobaniem tylko te fragmenty wystąpień m.in. Rexa Tillersona (kandydat na sekretarza stanu), w których mówił on o Rosji rzeczy neutralne (np., gdy na pytanie, czy nazwałby Putina zbrodniarzem wojennym, odparł: „nie zastosowałbym takiego terminu”). W ostatnich dniach rosyjskie media skupiają się na wieszaniu pożegnalnych psów na prezydencie Obamie, nie ukrywając pogardy do niego samego i jego polityki. W dzisiejszym wydaniu publicystycznego podsumowania tygodnia „Wiesti Niedieli” wyśmiewano łzy wzruszenia żegnającego się Obamy i odznaczonego wiceprezydenta Joe Bidena, niwelowano do zera, „a nawet poniżej zera” wszystkie dokonania kończącej się prezydentury. To Obama, to wszystko przez Obamę, wszystkie nieszczęścia on sprowadził na świat, nieudacznik, nic mu się nie udało. Z hasła „Yes, we can” zostały suche wióry. Nawet te ostatnie sankcje wobec Rosji wprowadzane w ostatniej chwili – ha, niech będą świadectwem jego nieudolności. Rosja, jak się dowiadujemy z programu, wcale nie jest antyamerykańska, wcale a wcale, tylko po prostu nie dogadała się z Obamą, to znaczy z winy Obamy oczywiście. Trump to co innego. I to nie dlatego, że jest taki prorosyjski, jak o nim mówią, ale dlatego że nie jest Obamą. Czekamy na zmiany.

Zmiany będą, niewątpliwie. Ale czy zgodne z rozbudzonymi oczekiwaniami Rosji? Kreml odniósł się oficjalnie do wycieku o domniemanym rosyjskim „kompromacie” na Trumpa z wielkim dystansem. Jeśli wierzyć dobrze poinformowanym moskiewskim wróblom, to nikt na Kremlu nie był zadowolony z tego przecieku. Temat rozwinął w rozmowie z Radiem Swoboda Igor Sutiagin, rosyjski analityk mieszkający w Londynie: „To, co się teraz dzieje [wokół Trumpa z ujawnianiem „kompromatu”] wygląda jak wyznaczanie mu korytarza możliwości przez amerykański establishment na wypadek, gdyby chciał zrobić coś niezgodnego z tradycyjną amerykańską linia polityczną. W interesach rosyjskiego wywiadu było to, aby materiały kompromitujące nie wyciekały. Skoro wyciekły, to koniec gry, nie ma czym grać. No bo Trump się wyrwie z tych sideł i tyle […] A na dodatek Trump może nie zapomnieć, kto mu psuje reputację i grać z Rosją ostro”.

Od wczoraj po mediach obija się informacja, że pierwsze spotkanie Trumpa i Putina już jest organizowane. I to w Rejkiawiku. Wieści opatrywane są komentarzami, że to nawiązanie do historycznego, przełomowego spotkania Reagana z Gorbaczowem itd. Zaraz potem idzie fala dementi – nie, to nie będzie Rejkiawik, skąd takie przypuszczenia. Rejkiawik czy nie Rejkiawik, nie jest to takie ważne. Spotkanie Putin-Trump zapewne się odbędzie i zapewne już ruszyły przygotowania. Kremlowi zależy, by odbyło się jak najszybciej, by móc trąbić, że Trump przywiązuje wielką wagę do ułożenia stosunków z Moskwą, tak wielką, że wprost nie może się doczekać spotkania z Władimirem Władimirowiczem. A jak będzie, niebawem się dowiemy.

Nagi instynkt polityczny, część druga

7 kwietnia. Internetowa publiczność z satysfakcją upijała się szczegółami afery mieszkaniowej niedługo (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/05/nagi-instynkt-polityczny/). Zwłaszcza że główne bohaterki – kobiety, które zostały hojnie obdarowane luksusowymi nieruchomościami przez znajomego przyjaciela Putina – były dla ciekawskiej prasy niedostępne. Seksowna Alisa Charczewa w ogóle zniknęła z radarów; po serwisach plotkarskich przeleciały przypuszczenia, że gdy Alina Kabajewa dowiedziała się o istnieniu potencjalnej rywalki, wydrapała jej oczy.

Przyroda, a tym bardziej pole medialne, nie znosi pustki. Uwagę widzów błyskawicznie przekierowano na inne mieszkanie i inną atrakcyjną niewiastę. 1 kwietnia telewizja NTW wyemitowała w paśmie wieczornym film, mający pozbawić czci i wiary lidera opozycyjnej partii Parnas, byłego premiera, Michaiła Kasjanowa. Wisienką na torcie przyrządzonym przez demaskatorów były obszerne fragmenty podsłuchanych w sypialni Kasjanowa rozmów i podejrzanych ukrytą kamerą scen z życia intymnego. Kasjanow prowadził w zaciszu alkowy nie tylko rozmowy o życiu partyjnym z zajmującą współpracowniczką Natalią, ale przeżywał wraz z nią miłosne uniesienia. W telewizji zaprezentowano fragmenty nagrań, natomiast do sieci wyciekła pełna wersja dozwolona od lat osiemnastu.

Żadne studio filmowe nie opatrzyło pokazanych materiałów swoim logo. Kto nagrywał, na czyje zlecenie? Tego nie wiemy. W czasach siermiężnego komunizmu służby specjalne łowiły współpracowników metodą „na korek, worek i rozporek”, czyli szantażowały alkoholików, łudziły łatwym zarobkiem chciwców lub podstawiały atrakcyjne osobniczki miłośnikom kobiecych wdzięków. Jak świat światem to działało i działa. I rosyjskie służby też doskonale o tym wiedzą. Wszyscy mieli się okazję przekonać, że metoda „na rozporek” jest skuteczna jak żadna inna, jeszcze w czasach Jelcyna. Był taki moment pod koniec lat dziewięćdziesiątych, gdy pewna zawzięta prokurator ze Szwajcarii tropiła nielegalne pieniądze Familii Jelcyna. W Rosji pomagał jej w tym prokurator generalny Jurij Skuratow, który dokopał się do materiałów kompromitujących bliskie otoczenie prezydenta. W marcu 1999 r. TV Rossija wyemitowała w porze największej oglądalności film (nakręcony ukrytą kamerą), na którym „człowiek podobny do Skuratowa” oddawał się rozkoszom łoża w towarzystwie dwóch zgrabnych dziew, jak się miało okazać, prostytutek opłaconych nawet nie przez Skuratowa, a kogoś, kto chciał mu zrobić prezent. Kilka dni później Skuratow (który bronił się, że to nie on był na filmie) został zdymisjonowany. Interesy Familii nie ucierpiały. Jak twierdzą niektórzy komentatorzy, mający wtedy wgląd w zakulisowe sprawy Kremla, Familia uczyniła odpowiedzialnym za utrącenie Skuratowa ówczesnego dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa, Władimira Putina. Putin miał prokuratora wysadzić z siodła. I zrobił to metodą brzydką, brudną, niehonorową, ale, jak widać, skuteczną.

Kilka lat temu podobną metodę „rozporkową” zastosowano wobec kilku przedstawicieli tzw. niesystemowej opozycji (czyli istniejącej poza systemem władzy). Pewna swawolna fotomodelka, Jekatierina Gierasimowa, używająca pseudonimu Katia Mumu kręciła się intensywnie wokół nielubianych przez Kreml i nielubiących Kremla polityków, satyryków, pisarzy, dziennikarzy itd. Na krótko udawało jej się zakręcić im w głowie. Zaproszeni panowie lądowali w jej łożnicy, a to, co się w niej działo, Katia utrwalała zamontowaną w ukryciu kamerą. Żniwa panny Mumu – opublikowane w sieci – miały ukazać mizerię moralną ludzi, którym postało w głowie przeciwstawianie się światłemu przywództwu Władimira Putina. I znowu na materiałach nakręconych w sypialni nie było znaczka wytwórni filmowej.

Zatem pojawienie się kolejnej pościel-gate w życiu politycznym Rosji nie jest nowością. Ciekawy jest moment. Próba skompromitowania Kasjanowa (który po wszystkim oświadczył, że nie zamierza wycofywać się z działalności politycznej, a nawet skarżyć NTW o naruszenie dóbr osobistych) nastąpiła zaraz po ujawnieniu przez zachodnie media afery z mieszkaniami dla niewiast związanych tak czy inaczej z Putinem. I na dwa dni przed publikacją „Panama papers”. Tą publikacją zajmę się w kolejnym odcinku serialu, a dziś jeszcze mały rarytas z pokrewnej dziedziny.

Tygodnik „Sobiesiednik” od pewnego czasu śledzi działalność struktur obsługujących prezydenta. Administracja Prezydenta jest rozgałęzioną instytucją, są w niej nie tylko biura, ośrodki analizy politycznej, archiwa, ale także posiadłości. Gazeta opublikowała dziś listę zakupów dla jednej z rezydencji prezydenta, Zawidowo (http://sobesednik.ru/rassledovanie/20160406-dlya-kogo-rezidencii-putina-zakupayut-zhenskoe-bele?luchshee). Oszałamia na tej liście wszystko: i sumy przeznaczane na zakup luksusowej pościeli, rowerów, pieców do sauny, łódek, i dobór markowej garderoby na czas relaksu (np. damskie kostiumy kąpielowe w trzech rozmiarach, luksusowa bielizna czy rajstopy za prawie milion rubli). Ale najwięcej emocji wzbudziło zamówienie sześciu strun do harfy oraz pejcza i kagańca. Twitter zareagował momentalnie – jako ilustrację do listy zamówień Zawidowa przywoływano kadry z ekranizacji „Pięćdziesięciu twarzy Greya” i opatrywano niezbyt wybrednymi żarcikami. Niektórzy zawczasu kupują popcorn i szykują się, aby pytanie o te wyszukane zakupy zadać Putinowi za tydzień, gdy odbędzie się kolejny seans kontaktu ze społeczeństwem, czyli telewizyjna „Bezpośrednia linia”.

Nagi instynkt polityczny

5 kwietnia. Już w zeszłym tygodniu kremlowska służba prasowa grzała silniki – zapowiadano, że Zachód szykuje prowokację przeciwko Putinowi, a mianowicie do przestrzeni publicznej mają trafić jakieś materiały kompromitujące. W gabinetach obsługi wodza zrobiło się naprawdę bardzo nerwowo. Sekretarz prasowy głowy państwa od razu zaznaczał i podkreślał wężykiem, że te spodziewane rewelacje to będą wraże głosy tych, którzy tylko czyhają, aby zdyskredytować jego szefa, zazdrośni o jego sukcesy. Więc to wszystko funta kłaków nie jest warte.

Zapowiedź stała się ciałem 31 marca: agencja Reutera powołując się na OCCRP (Projekt Badań Korupcji i Zorganizowanej Przestępczości) opublikowała materiały, z których wynikało, że jeden nieznany szerokiej publiczności biznesmen z Petersburga Grigorij Bajewski kupował luksusowe nieruchomości (domy i apartamenty) pewnym kobietom. Cóż, gość miał gest, powiecie Państwo, czy to miałby być ten słynny atak na prezydenta, o co chodzi? Otóż, ciekawa jest lista obdarowanych dam. Znalazły się na niej: siostra oraz babcia Aliny Kabajewej (domniemanej konkubiny prezydenta), domniemana córka prezydenta, Katerina Tichonowa oraz pewna urodziwa posiadaczka bujnego biustu, a w przeszłości również indeksu uniwersytetu moskiewskiego Alisa Charczewa (http://alisakharcheva.livejournal.com/). Alisa jakiś czas temu wzięła udział w całkiem niedomniemanej sesji fotograficznej do kalendarza wydawanego przez studentki uniwersytetu ku czci Putina, była „dziewczyną kwietnia” wyznającą: „Władimirze Władimirowiczu, jest pan najlepszy”.

Bajewski, według enuncjacji OCCRP, jest człowiekiem Arkadija Rotenberga i podziałał w tych drogich nieruchomościach na jego polecenie. A Rotenberg jest bliskim znajomym Putina. Najprawdopodobniej jest jego osobistą „skarbonką”. Czy Bajewski istnieje naprawdę, czy jest tylko fikcyjnym bytem? Mniejsza o to. Rotenberg z całą pewnością istnieje naprawdę i naprawdę zarabia krocie na lukratywnych zamówieniach państwowych, otrzymywanych przeważnie bez przetargów. Być może jest przy okazji szyldem nad kantorkiem, w którym leżą pieniądze Putina. A gdy trzeba obdarować jakąś miłą kobietkę, to pod ladę tego kantorku sięga i transakcje firmuje i finansuje.

Nerwowość służb prasowych Kremla była uzasadniona. Gdyż z tej publikacji można wyciągnąć prosty wniosek, że Putin prowadzi podwójne życie, za kulisami wielkiej polityki ukrywa swoje „związki międzyludzkie”, no i jakieś dziwne pieniądze, które raczej nie pochodzą z oficjalnego wynagrodzenia prezydenckiego. A do ukrywania tej lewej kasy używa „słupów”. W tej roli widzimy dawnych znajomych i ich znajomych. Jak długi jest łańcuch ludzi „dobrej woli” obsługujących zakulisowe interesy prezydenta? „Grigorij Bajewski jest kolejnym dowodem na to, że raczej nie uda nam się znaleźć szwajcarskiego konta na nazwisko Putin W.W. […] Wszyscy ci Bajewscy, Timczenko, klan Rotenbergów, Szamałowów – to oni figurują jako właściciele tego, co tak naprawdę należy do Putina” – napisał Aleksiej Nawalny, od lat tropiący nielegalne aktywa rosyjskiej wierchuszki w kraju i za granicą.

Polowanie na skrywaną przed oczami całego świata fortunę Putina trwa nie od dziś. Już kilka lat temu przez prasę całego świata przemaszerowały dumnie doniesienia, że osobisty majątek Putina wynosi 40 mld dolarów. Politolog Stanisław Biełkowski, który te miliardy nagłaśniał, zawsze podkreślał, że potwierdzeniem tego, iż mówi prawdę, jest fakt, że nie został za te słowa pociągnięty do odpowiedzialności, nie wytoczono mu procesu, nie szykanowano. Gdyby to nie była prawda, przeczołgano by mnie przez wszystkie dywany – powtarzał. Skoro więc wypłynęły informacje o drogich lokalach dla dam serca Putina, to oznacza, że opowieści o miliardach nie są fikcją literacką. Ponadto można było się przekonać, że ktoś tropi podejrzane pieniądze Putina i ma go na muszce. Takie publikacje na pewno nie przysparzają rosyjskiemu prezydentowi autorytetu w gronie polityków z wysokich półek. A przecież i tak Putin jest poddany na arenie międzynarodowej ostracyzmowi z powodu aneksji Krymu i awanturniczej polityki wobec Ukrainy.

Na kolejną odsłonę tego pasjonującego serialu o lewej kasie Putina nie trzeba było długo czekać. Już w niedzielę OCCRP opublikowała Panama Papers: obszerny „kompromat” na liczną grupę polityków, którzy korzystali z rozkoszy raju podatkowego w Panamie. Zanim jednak omówię ten wątek, opowiem o jeszcze jednym znamiennym wydarzeniu, jakie wstrząsnęło rosyjską sceną polityczną w ubiegłym tygodniu. Zainteresowanie publiczności zaglądającej w dekolt  długonogim dziewczętom i w umowy o nabyciu atrakcyjnych nieruchomości szybko przełączono na informacje o liderze opozycji Michaile Kasjanowie.

W porze dobranocki dla niezbyt grzecznych dzieci telewizja NTW wyemitowała film poświęcony Kasjanowowi i jego partii PARNAS. W filmie znalazły się obszerne fragmenty pewnego spotkania, nakręcone ukrytą kamerą. A co podejrzała wścibska kamera, i co pokazano spragnionej sensacji publiczności, opiszę jutro.