Krym nie był deserem, był przystawką. I to przystawką, która niezmiernie zaostrzyła narodowe apetyty. Nie słodkie rodzynki i wanilia, a gorzkie migdały, pieprz i ostra papryka znacznie lepiej odpowiadają wojowniczym nastrojom w Rosji, wzbudzonym „małą zwycięską”, a na dodatek bezkrwawą wojną na Krymie. Mniejsza o przyprawy, chodzi o to, by znów zasiąść przy „lepszym rosyjskim stole”. Przy stole, przy którym zapadają najważniejsze decyzje. W Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych Rosja poniosła klęskę w głosowaniu nad rezolucją potępiającą aneksję Krymu? Ha! Obama nazwał Rosję regionalnym mocarstwem? Och! Nie będzie już grupy G8? Pff… W takim razie wywracamy tamte stoliki i stawiamy własny.
Teraz wielka rosyjska machina państwowa – od MSZ, przez Dumę, delegację do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, gazowników, dziennikarzy, ideologów, propagandystów i pomniejszych ideowych wolontariuszy niewidzialnego frontu po generalicję i zaciągi prorosyjskich tituszek rozrabiających we wschodnich obwodach Ukrainy – trudzi się nad zestawieniem odpowiednio przyprawionego głównego dania przy tym stole.
Co więcej – minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow już sprasza gości. Rosyjska dyplomacja staje na głowie, żeby uzmysłowić całemu światu, jak bardzo źle się dzieje na Ukrainie, którą koniecznie trzeba sfederalizować, której trzeba dać nową federacyjną konstytucję. I to szybko, już, już. Federacyjna mantra powtarzana jest we wszystkich programach publicystycznych i (dez)informacyjnych rosyjskiej telewizji, w codziennych trwożnych oświadczeniach MSZ Rosji, rozpisywana na głosy w gazetach, blogach, forach internetowych. Patriotyczna piana uderza do rosyjskich głów, mąci umysły, podgrzewa nastroje społeczne. To temat na oddzielną rozprawę. Wróćmy do federacyjnych baranów dla Ukrainy.
No bo jeśli nie federalizacja od zaraz, to na razie kontrolowany chaos na wschodzie. Rozdmuchiwany do histerii przez rosyjskie media. Chodzi o wytworzenie wrażenia zamętu przed 25 maja.
Wybory prezydenckie na Ukrainie? Jakie wybory? Bez federacyjnej konstytucji? Mowy nie ma. Te wybory będą nielegalne – trąbią propagandowe tuby Kremla. Mieszkańcy wschodnich regionów – przekonują – nie chcą władzy Kijowa, zobaczcie: ruszyli się, ogłosili własne republiki – doniecką, ługańską, charkowską. Proszę bardzo, zuchy! I niech ukraińskim władzom w głowie nie postanie użyć siły wobec tych, którzy zajęli budynki użyteczności publicznej i wywiesili na nich flagi obcego państwa. A więc w zamyśle Moskwy, podsycany umiejętnie separatystyczny chaos na wschodzie ma uniemożliwić wybranie prezydenta, którego legalność trudno będzie podważyć. A wśród startujących liczących się kandydatów nie ma człowieka Moskwy. Rosja szyje grubymi nićmi. Jest mocno zdeterminowana. Argumentacja kupy się nie trzyma, ale to nie szkodzi. Wobec tego krzyczmy jeszcze głośniej: Rosjanie są gnębieni przez banderowską juntę, trzeba im udzielić pomocy, a co najmniej sfederalizować Ukrainę!
Popatrzmy jeszcze, nad czym trudzi się minister Ławrow, kogo chce posadzić przy tym lepszym rosyjskim stole. Otóż, dyplomaci z Rosji, USA i UE, a Ukrainę mają przy nim reprezentować przedstawiciele Kijowa i… wschodnich regionów. Zadziwiająca koncepcja. Któż ze wschodu miałby mieć mandat do takich rozmów i na jakiej podstawie ( bo jednocześnie Rosja podkreśla, że do stołu nie zaprasza oligarchów, pełniących obowiązki gubernatorów z nadania nowych władz w Kijowie)? Ponadto Rosja chce się zawczasu zapoznać z przygotowywanym projektem ukraińskiej konstytucji – zapowiada Ławrow. Dlaczego? Bo Rosja nie chce uprawomocnić swoją obecnością konstytucji, której wcześniej nie widziała – mówi Ławrow. Pozostaje zadać pytanie: a po co Rosja chce oglądać na którymkolwiek etapie konstytucję obcego państwa? I jeszcze jedno: dlaczego Rosja, która separatyzm czeczeński brutalnie rozjechała czołgami, teraz tak zażarcie kibicuje grupkom separatystów, szturmujących siedziby władz w Doniecku czy Ługańsku? I kim są ci separatyści, którzy zyskali sympatię Moskwy, programowo zwalczającej separatyzm? To kolejny temat na oddzielną rozprawę. I jeszcze: gdyby separatyści opanowali jakiś budynek rządowy w jakimś rosyjskim mieście, czy rosyjskie władze zachowałyby spokój, nie używały siły etc. (dla ułatwienia dodam, że przepychanki na ulicach Moskwy w przeddzień inauguracji prezydenta Putina dwa lata temu zakończyły się aresztowaniami, a potem wysokimi wyrokami łagru dla tych, którzy rzekomo stawiali opór policji, łojącej pokojowych demonstrantów pałami, cóż dopiero mówić o próbach zajęcia budynków rządowych).
Łamańce ministra Ławrowa mają najwyraźniej przekonać zagranicznych partnerów, by Moskwa mogła mieć decydujący głos w sprawach uregulowania kryzysu ukraińskiego – to znaczy by mogła umeblować ukraiński dom wedle własnego gustu. Zabiegi dyplomatyczne to może się okazać za mało. Szef komitetu ds. obronności Rady Federacji przypomniał, że pan prezydent ma już od dawna w szufladzie zgodę izby na użycie sił zbrojnych za granicą w obronie ludności rosyjskojęzycznej. Jeszcze z tego prawa nie skorzystał, ale przecież w każdej chwili może. Ponadto Kreml jak zwykle sprawnie posługuje się gazrurką – codziennie ogłasza komunikat o rosnących cenach gazu dla Ukrainy i podlicza rosnące długi.
Te dania na lepszym rosyjskim stole nie wyglądają zbyt zachęcająco. Niestrawność po nich wysoce prawdopodobna.