Archiwa tagu: Soczi

Mięsień patriarchy

1 września. Ta sprawa ciągle powraca w hiszpańskich doniesieniach prasowych: ludzie Putina, jego bliscy współpracownicy, być może on sam, przez długie lata utrzymywali nieformalne kontakty z rosyjskimi mafiosami, którzy zakotwiczyli w Hiszpanii. Mafia miała obsługiwać polityków, kupować im nieruchomości, prać brudną kasę, zakładać konta itd. Teraz do tych ciągle niewyjaśnionych powiązań powraca „The Times”. Według brytyjskiej gazety, Władimir Putin próbował zakupić nieruchomość na Costa del Sol za pośrednictwem bossa mafii tambowskiej (jednej z najważniejszych rosyjskich grup mafijnych) Giennadija Pietrowa. Notatka, z której hiszpańscy śledczy dowiedzieli się o planach zakupowych Putina, pochodzi z 2001 roku. Czy do transakcji doszło? Tego nie udało się ustalić. „The Times” zwracała się z prośbą o wyjaśnienia do sekretarza prasowego prezydenta, ale Dmitrij Pieskow zapytania zignorował. (O zapytaniach redakcji zachodnich gazet dotyczących przeszłości Putina szeroko pisano pod koniec maja br.: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/05/23/niewinni-czarodzieje-w-petersburga/).

Pietrow został w 2008 roku zatrzymany na Majorce, podejrzewany o zabójstwo, kontrabandę broni i narkotyków, oszustwa. Trzy lata temu hiszpańskie władze zezwoliły mu na leczenie w Rosji, wyjechał, nie powrócił. Jak twierdzi gazeta, Pietrow w przeszłości służył w KGB, stąd znał Putina, miały ich łączyć jakieś stosunki towarzyskie, nie tylko służbowe. W styczniu tego roku inna brytyjska gazeta „The Daily Mirror” donosiła, że Putin ma dziesięciopokojową willę koło Malagi. Służba prasowa Kremla oczywiście jak zwykle nie potwierdziła rewelacji prasowych.

Temat kolejnych domniemanych zagranicznych rezydencji Putina nie wzbudza już większych emocji, o jego dziwnych interesach w okresie petersburskim wróble od czasu do czasu ćwierkają, a potem wszystko przycicha. Wszelkie świadectwa ciemnych sprawek biznesowych, lewych geszeftów, podejrzanych powiązań wypływają, są publikowane przez zachodnią prasę i zawisają gdzieś w przestrzeni medialnej, na ogół kwitowane przez Kreml wzruszeniem ramion albo niekwitowane wcale. Zagadka złotego pociągu pod Wałbrzychem to – w porównaniu z zagadką hiszpańskich powiązań wysokich urzędników Kremla – jasna i prosta bajeczka dla miłośników historii.

Ale co tam mafia, co tam wille na śródziemnomorskim wybrzeżu – wszystko to przeminęło z wiatrem od Krymu. Oczy całego świata skierowane są dziś na małą skromną salkę gimnastyczną w oficjalnej rezydencji głowy rosyjskiego państwa Boczarow Ruczej koło Soczi. Temat spotkania, jakie odbyło się w tej salce, nie schodzi z pierwszych stron rosyjskich gazet i innych mediów. Gospodarz obiektu Władimir Putin w sobotę zaprosił na poranną gimnastykę premiera Dmitrija Miedwiediewa. Panowie zaprezentowali się w bajeranckich dresikach i firmowych butach sportowych (Miedwiediew podobno nosi specjalne obuwie sportowe na wysokich koturnach, które pozwala mu dodać parę centymetrów do nikczemnego wzrostu; rzeczywiście na kronice https://www.youtube.com/watch?v=f-It3dPiLjI widać, że nie jest tak dużo niższy od Putina, jak mówią oficjalne dane o wzroście obu polityków). Uważni obserwatorzy już podliczyli, że to, co Putin miał na sobie, kosztowało co najmniej trzy tysiące dolarów.

Na tarasie rezydencji widzowie mieli okazję zobaczyć full wypas siłownię: mnóstwo profesjonalnych przyrządów do znęcania się nad całym ciałem i poszczególnymi partiami mięśni. Putin, dobry w te klocki, instruował mniej doświadczonego kolegę, jak rozciągać sprężyny i podciągać się na drążku. Poćwiczyli, a następnie usiedli do śniadania. Wpierw sami dłubali przy sprzęcie z wrażym napisem BBQ, na którym grzał się smakowity wołowy stek. Przy okrągłym stoliku raczyli się herbatką i nawet stuknęli się filiżankami, wznosząc toasty. Atmosfera była świetna, panowie wyluzowani jak kaczki po pekińsku.

Po co ten spektakl? W dobie ostentacyjnego palenia zachodniego jadła objętego rosyjskimi antysankcjami (omal nie napisałam antyrosyjskimi sankcjami, hm, freudowska pomyłka), coraz mocniej dającego się we znaki kryzysu, rosnących cen, malejących wskaźników – takie drogie przedstawienie z bogatym wystrojem wnętrza i wspaniałymi kostiumami głównych aktorów. Na „siłce” ani jednego przyrządu produkcji rosyjskiej, na zawodnikach – ani jednej rzeczy wyprodukowanej w Iwanowie.

Kolejny rytuał? Niedawno Putin już rytualnie zanurzał się w morzu. Po co następny taki występ? Putin zaprezentował, że ma bicepsy i tricepsy na miejscu i w dużej objętości, klatę wyklepaną, a mięśnie skośne brzucha zahartowane. Zatem wszelkie rozważania o nadszarpniętym zdrowiu, które od czasu do czasu obiegają światowe media, są psu na budę – Putin jest krzepki i pełen werwy. Twarz miał znowu zrobioną, podciągniętą tak dalece, że aż zdeformowaną.

Może spotkanie w Soczi miało być sygnałem, że Miedwiediew jeszcze żyje i być może ma jakieś zadanie do wykonania. Od dawna pan premier nie ma dobrej prasy. Praca rządu, na którego czele stoi, jest krytykowana od rana do wieczora. Co rusz publicyści zastanawiają się, kiedy Putin zdymisjonuje Miedwiediewa za całokształt, zrobi z niego głównego winowajcę kryzysu. W mediach internetowych Miedwiediew pojawia się właściwie wyłącznie jako bohater niewybrednych memów, ogrywających to, że podczas oficjalnych ceremonii „Dimon” na ogół usypia. Pojawienie się premiera u boku prezydenta, demonstracja dobrego nastroju, bliskości (środowiska gejowskie znowu miały o czym rozprawiać) na pewno winduje słabe akcje Miedwiediewa w oczach społeczeństwa. Tylko po co?

Reanimacja tandemu? Może i tak. Jakieś scenariusze na trudną jesień i jakieś „potem” trzeba napisać.

Palenie surowo zalecane

2 sierpnia. Z radością w sercu i prawdziwie rewolucyjnym zaangażowaniem przystąpiły do działania odpowiednie służby ministerstwa rolnictwa, upoważnione do niszczenia przy punktach granicznych zagranicznej żywności, objętej rosyjskimi sankcjami. Mobilne spalarnie zostały już wyprawione na granice Rosji, wszędzie tam, gdzie podstępny jamon i złowieszcze krewetki, zepsute (moralnie) jabłka i paskudnie śmierdzący camembert mogą, skrytobójczo ukryte w ciężarówkach, nielegalnie wjechać na terytorium Federacji Rosyjskiej wbrew zakazowi. Niedoczekanie! Parmeńska szynka nie ma rzymskiego prawa wylądować na talerzu rosyjskiego patrioty. Jedz rosyjskie! – oto hasło dnia.

W sprawie niszczenia zakazanej żywności pochodzącej z zagranicy prezydent Putin podpisał 29 lipca specjalny dekret. Bo mimo sankcji zachodnie produkty ciągle trafiają na półki rosyjskich sklepów, a to niedopuszczalne. Blokadę trzeba uszczelnić. Praca nad likwidowaniem resztek zapasów trefnego żarła wre nie tylko na punktach granicznych. Do inspekcji sklepów spożywczych ochoczo przystąpili aktywiści prokremlowskich młodzieżówek. Media relacjonowały rajd po delikatesach aktywistek w ramach projektu „Jedz rosyjskie”. Dziewczęta przeglądały zawartość półek z serami i triumfalnie wymachując przed kamerami podejrzanymi produktami, krzyczały, że taki wraży ser nie ma tutaj racji bytu. Na inkryminowany kawałek nabiału przylepiały naklejki z wizerunkiem niedźwiedzia szczerzącego kły na amerykańską flagę i wielkim napisem „produkt objęty sankcjami”. Jedna z turkaweczek skrupulatnie fotografowała oklejone sery iPhonem. – Kupiłam go jeszcze przed wprowadzeniem sankcji – chichotała wstydliwie, gdy ktoś jej zwrócił uwagę, że trzyma w rękach produkt wroga. Projekt „Jedz rosyjskie!” otrzymał od administracji prezydenta grant w wysokości 5 milionów rubli.

Nie wszyscy są zachwyceni pomysłem palenia żywności, rozległy się głosy, by sankcyjne wiktuały rozdawać ubogim lub przekazać jako pomoc humanitarną do Donbasu. Na razie – bez echa. Palić i palić! Naukowcy z Tomska zaproponowali rodakom, by raz na zawsze wyrzucili ze swego jadłospisu zachodnią wołowinę i wieprzowinę, napakowaną sterydami, a zamiast tego wprowadzili do diety wysokobiałkowe robaki. Może to niezbyt smaczne, ale pożywne, ekologiczne i patriotyczne. Sałatka z pędraków pod rosyjską wódkę (whisky, ta ruda wóda na myszach, po której trzy dni łeb boli, została skreślona) – palce lizać!

Po tym, jak Rosja w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nałożyła weto na rezolucję o powołaniu międzynarodowego trybunału w sprawie wyjaśnienia okoliczności i ukarania winnych zestrzelenia malezyjskiego Boeinga, do sankcji przeciwko Rosji dołączyło się jeszcze siedem państw (w tym Ukraina). Sekretarz Putina, Dmitrij Pieskow, zapewnił, że Rosja będzie się kierować „zasadą wzajemności”. Oko za oko, ząb za ząb. I rzeczywiście – ostatnio po akcji Holendrów w sprawie trybunału rosyjskie służby stwierdziły w holenderskich tulipanach szkodliwe pasożyty, a zatem kwiaty nie ucieszą już oka Rosjanek – zakazano ich wwozu. Proste.

Wczoraj wzmiankowany Dmitrij Pieskow zawarł związek małżeński. Wesele wyprawiono w najdroższym hotelu w Soczi pod patriotyczną nazwą Rodina (Ojczyzna), z niepatriotycznym wszakże dodatkiem do nazwy Grand Hotel&SPA. Ciekawe, czy gościom podano kapuśniak i paszteciki z grzybowym farszem. Ten ślub narobił sporo zamieszania w rosyjskich mediach. Wpierw narzeczony unikał jak ognia odpowiedzi na pytanie, czy zamierza ożenić się z łyżwiarską mistrzynią Tatianą Nawką, która rok temu urodziła ich wspólną córkę, Nadieńkę. Dla Dmitrija Pieskowa to trzecie małżeństwo, poprzednie rozpadły się, to ostatnie chyba na okoliczność płomiennego romansu z łyżwiarką. To nie jest dobry przykład dla narodu w warunkach „nasadzania” mu ascezy. Tym bardziej że oblubienica też zostawiła swojego poprzedniego męża na lodzie. Potem tematem szeroko omawianym przez internautów były zabiegi wokół hasła „Tatiana Nawka” w rosyjskiej Wikipedii. Żartowano, że pospiesznie zmieniano sformułowanie „obywatelka USA” na „obywatelka Ukrainy” i odwrotnie (tak naprawdę Nawka od 1994 do 2002 roku miała obywatelstwo Białorusi, potem została obywatelką Federacji Rosyjskiej). A na koniec w oko ukłuł obserwatorów wypasiony zegarek Pieskowa (http://www.chrono24.com.ru/richardmille/index.htm). Aleksiej Nawalny, specjalizujący się w śledzeniu wysokich apanaży rosyjskich urzędników, napisał, że chronometr wart jest 38 milionów rubli (https://navalny.com/p/4378/), przy rocznych dochodach Pieskowa 9 mln rubli. Gazeta „Moskowskij Komsomolec” pospieszyła donieść, że ten zegarek to był taki żarcik, obliczony na reakcję dziennikarzy. Zegarek nie należy do Pieskowa, a został przez niego jedynie wypożyczony na okoliczność uroczystości ślubnej. Ale zaraz okazało się, że Pieskow miał zegarek już rok temu – http://top.rbc.ru/politics/02/08/2015/55be0d669a79475c58ad2247

Jeszcze jedną ciekawostką jest to, że – jak podają rosyjskie media – wydatki na wesele Pieskowa pokrył miliarder Oleg Deripaska, właściciel hotelu. No tak, ze skromnej pensji kremlowskiego urzędnika ledwie na byle jaki zegarek wystarcza (zdjęcia z imprezy: http://echo.msk.ru/blog/echomsk/1596008-echo/).

Soczi pod kilem

26 czerwca. Soczi to ulubione miejsce odpoczynku prezydenta Władimira Putina. I latem, i zimą. Perełka w koronie kurortów. Miejscowi plotkarze chętnie wskazują spacerującym po bulwarze przyjezdnym jacht, należący pono do głowy państwa. W pobliskim Gelendżyku powstał gigantyczny pałac-gargamel, który wedle prasowych enuncjacji został zbudowany dla umiłowanego przywódcy, gustującego w pięknych pejzażach, basenach i wygodnych kanapach.

Według autorskiego pomysłu Putina Soczi przebudowano w związku z zimowymi igrzyskami olimpijskimi. Wszystkiemu, co się tam dzieje – z udziałem Putina i bez jego udziału – towarzyszy wielkie zainteresowanie. Wśród licznych ostatnio wiadomości o ulewnych deszczach zatapiających rosyjskie miasta (największe nawałnice przyjęła niedawno Moskwa, pod wodą znalazł się też Kursk, ucierpiał Woroneż) te z Soczi szczególnie przyciągały uwagę. Żywioł szalał – spadło 179 mm deszczu, zalało wiele osiedli mieszkaniowych w mieście i okolicach, hotele, lotnisko, dworzec kolejowy, sklepy. Wał mętnej wody spłukiwał zaparkowane na ulicach samochody jak dziecięce zabawki, łamał drewniane konstrukcje, unosił w siną dal wszystko, co spotkał na swojej drodze. Jednym słowem tragedia. A to jeszcze nie koniec, bo według prognoz oczekuje się sztormu i kolejnych opadów.

Mer Soczi stwierdził, że takiego naporu nie wytrzymał system odprowadzania wody. Opozycyjna strona internetowa „The Insider” zaraz przypomniała, że kanały burzowe w Soczi miały być unowocześnione i przebudowane w związku z budową obiektów olimpijskich. Odpowiadała za to firma Arkadija Rotenberga (bliskiego znajomego prezydenta Putina). Wiele pisano w lokalnej prasie o przekrętach tej firmy.

Niedawno była tragiczna powódź w Tbilisi, wtedy rosyjska telewizja wyjaśniała widzom, że wszystkiemu winien jest były prezydent Saakaszwili, który miał fantazję zbudować most w miejscu, w którym nigdy go nie było, wody się zatem spiętrzyły i zalały część niżej położonych dzielnic. Teraz rosyjska telewizja tłumaczy powódź w Soczi tym, że to subtropik i takie ulewy się zdarzają. Niewątpliwie się zdarzają. Niewątpliwie to subtropik. Właśnie na tę osobliwość klimatyczną ekolodzy zwracali uwagę, protestując przeciwko betonowaniu miasta i okolic w związku z olimpiadą. To betonowanie uznano wtedy za zagrożenie dla unikatowych rezerwatów przyrody wokół Soczi i dla samego miasta. Zdjęcia z Soczi można obejrzeć m.in. tu: http:/www.svoboda.org/media/photogallery/27094537.html; http://varlamov.ru/1386796.html

Wzniesienie w mieście nowoczesnej infrastruktury turystycznej miało w założeniu być szansą dla Soczi, przyciągać rzesze spragnionych ciepłego morza i ośnieżonych stoków gór turystów. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy wyjazdy na wypoczynek za granicę okazują się z różnych względów poza zasięgiem, a na Krym chcą jechać tylko zapaleńcy, Soczi miało być najważniejszym ośrodkiem wypoczynkowym dla wielkiej Rosji. Jak teraz będzie? Straty są duże, a sezon w pełni. Gdzie będzie wypoczywać Putin? Dzisiaj pojechał do Chakasji, która dwa miesiące temu w dużej części spłonęła. Ma sprawdzać, czy należycie budowane są domy dla pogorzelców. Czy z kolei Soczi będzie budować domy dla powodzian?

Nieszczęście Soczi nie wszystkich zmartwiło. W Twitterze trwał festiwal żarcików i memów: „Putin złowił w Soczi stukilogramowego szczupaka” głosił napis pod zdjęciem zatopionych ulic miasta z wklejonym wizerunkiem prezydenta podnoszącego w geście triumfu gigantyczną rybę.

Tymczasem pracownie badań socjologicznych podały, że ranking poparcia dla poczynań prezydenta Putina osiągnął historyczne maksimum: 89 procent. W tym zestawieniu nie dziwi, że wczoraj statuetkę TEFI dla najlepszego programu telewizyjnego poświęconego publicystyce politycznej otrzymał Dmitrij Kisielow za swoje „Wiesti niedieli”, niestrawny propagandowy ulepek. Jak się okazuje, skutecznie pierze mózgi skupionej wokół odbiorników publiczności. Kisielow w badaniach opinii publicznej też zajmuje pierwsze miejsca na listach najlepszych publicystów. Widocznie bajki, które opowiada, leją balsam na dusze telewidzów i są bardziej pożądane i lepiej oceniane niż rąbanie niewygodnej prawdy prosto w oczy.

Odnotuję jeszcze jedno ciekawe doniesienie – prasa niemiecka kilka dni temu pisała, że jeden z wysokich urzędników Kremla objęty sankcjami (zakaz wjazdu) przyjechał do jednego z krajów Unii Europejskiej, zakaz warunkowo cofnięto, gdyż śmiertelnie chory urzędnik miał się w UE leczyć. Wczoraj gazeta „Bild” rozszyfrowała, że tym tajemniczym urzędnikiem jest Władisław Surkow, autor koncepcji „rosyjskiej wiosny” na wschodzie Ukrainy. Przyjechał do Bułgarii na jakieś komercyjne negocjacje. Jest zdrów jak ta ryba, którą złowił wirtualny Putin w Soczi.

Kto został na lodzie

Niełatwe jest życie mistrzów sportu. Po tym, jak wczoraj wycofał się z zawodów olimpijskich łyżwiarz Jewgienij Pluszczenko, w Rosji rozpętała się burza. Komentarze i łzy lały się i leją ze wszystkich stron. Łyżwiarstwo figurowe i hokej – to najważniejsze dyscypliny, w których Rosja liczy – i nie bez podstaw – na olimpijskie medale. W oczach rozentuzjazmowanych i oczekujących zwycięstwa kibiców ich pewniak zawiódł. Po raz pierwszy od 1984 roku w tej konkurencji Rosja nie zdobędzie medalu olimpijskiego.
Powiedzieć, że Jewgienij Pluszczenko jest mistrzem, to nic nie powiedzieć. To jeden z gigantów łyżwiarstwa figurowego, brylant czystej wody, artysta w swoim niełatwym rzemiośle, multimedalista, przez ostatnie kilkanaście lat zdobywał tytuły mistrzowskie. Soczi to jego czwarte igrzyska olimpijskie. Kilka dni temu w turnieju drużynowym zdobył tu już swój czwarty z kolei medal olimpijski. Złoty. Wydawało się, że wrócił do dobrej formy po operacji kręgosłupa. Wypełnione po brzegi trybuny olimpijskiego lodowiska, no i miliony kibiców przed telewizorami wczoraj oczekiwały od niego jednego: medalu z najszlachetniejszego kruszcu w indywidualnym turnieju solistów.
I oto podczas rozgrzewki, tuż przed wykonaniem programu krótkiego, Pluszczenko niefortunnie wylądował przy skoku, złapał się za plecy i… oznajmił jurorom, że się wycofuje z uwagi na odnowienie kontuzji. „Tym razem ból okazał się silniejszy ode mnie. Usłyszałem wewnętrzny głos: Żenia, to koniec, nie dasz rady” – powie potem rozgoryczony łyżwiarz. Po konsultacji z trenerem poinformował, że kończy karierę.
No i się zaczęło. Dla części publiczności udział Pluszczenki w igrzyskach to był bohaterski czyn sam w sobie – po tylu kontuzjach, operacjach! Na dodatek już przecież dał Rosji w Soczi jeden złoty medal w drużynie. Odczepcie się od Żeni. Krytycy przypominają natomiast niezbyt czysty sposób, w jaki Pluszczenko został zakwalifikowany na zawody olimpijskie. Zgodnie z regulaminem Rosja miała przyznane tylko jedno miejsce.
Ale po kolei. W 2013 roku Pluszczenko w podobny sposób jak wczoraj w Soczi wycofał się z udziału w mistrzostwach Europy w Zagrzebiu, tyle że nie na samym początku, a po programie krótkim (zajmował wtedy drugie miejsce), w zeszłorocznych mistrzostwach świata Jewgienij nie brał udziału. Potem na mistrzostwach Rosji przegrał z wschodzącą gwiazdą 18-letnim Maksimem Kowtunem. Na mistrzostwa Europy Pluszczenko nie pojechał, Kowtun był tam piąty. Kowtun w ubiegłym roku był „sprawcą” tego, że Rosja mogła wysłać do Soczi tylko jednego zawodnika. W 2013 r. na mistrzostwach świata zajął dopiero siedemnaste miejsce. W łyżwiarstwie obowiązuje system określania liczby startujących reprezentantów danego kraju według tabeli rang. Jeśli reprezentant kraju zajmuje odległe miejsce na zawodach mistrzowskich, to na kolejne mistrzostwa jedzie tylko jeden zawodnik, jeśli dobre miejsce – to federacja ma prawo wysłania większej liczby zawodników. Dlatego walka o prawo do występu na prestiżowych zawodach olimpijskich była tak ważna. I niejednoznaczna.
Rosyjska federacja łyżwiarska określiła zasady doboru na Soczi: miejsca na mistrzostwach Rosji i mistrzostwach Europy. Następnie działacze te zasady obeszli. Pluszczenko nie spełniał żadnego z kryteriów: przegrał z Kowtunem mistrzostwo kraju i nie pojechał na mistrzostwa kontynentu. Co zatem robi federacja? W połowie stycznia organizuje nadzwyczajny „kontrolny przejazd” dla Pluszczenki. W Nowogorsku przy pustych trybunach w obecności zaledwie kilkorga ekspertów Pluszczenko zdaje ten egzamin. Dostaje przepustkę do Soczi. Czysto? Można mieć wątpliwości. Zakulisowo? Na pewno, skoro nikt nie mógł obejrzeć programu Pluszczenki. Wielu komentatorów snuje ponadto rozważania, czy scenariusz z wycofaniem się z indywidualnego konkursu nie był ukartowany. Pluszczenko miał, według tej interpretacji, za zadanie występ w konkursie drużynowym i rezygnację z występu w zawodach solistów. A wycofał się, by nie przegrać z przedstawicielami młodego pokolenia, co byłoby dla mistrza prestiżową klęską.
Nikita Biełogołowcew w „Snobie” napisał: „Pluszczenko pokonał długą i męczącą drogę do Soczi. Przeszedł skomplikowaną operację kręgosłupa. […] Jego żona, producentka Jana Rudkowska zrobiła coś niesamowitego: leczenie kontuzji przekształciła w reality show z życia bohatera, który podnosi się z kolan. Udało się jej w społecznej świadomości utrwalić kliszę: Wątpisz w Pluszczenkę? Nie wierzysz w jego powrót? Nie cenisz jego zasług? Nie życzysz mu (a zatem i Rosji) zwycięstwa i chwały? W takim razie jesteś liberałem, a może nawet gejem i obcym agentem. Huzia!”.
Dzięki wspomnianej powyżej Janie Rudkowskiej Pluszczenko stał się celebrytą. Krytycy tę okoliczność też podnosili właśnie w związku z brakiem sukcesów sportowych – światowe życie nie idzie w parze z ciężką robotą na lodowisku. Biełogołowcew zagląda za kulisy: „W ciasnej, brudnej i dusznej komórce rosyjskiego łyżwiarstwa figurowego panują okrutne zasady. Młody Maksim Kowtun wygrał z Pluszczenką na mistrzostwach Rosji w grudniu, ale to nie miało żadnego znaczenia. Liderom (i narodu, i łyżwiarstwa) nie są potrzebne żadne prawidła ani regulaminy, tutaj rządzą inne kategorie. „Przegrałem? No i co z tego? Popiera mnie cała Rosja i większa część świata” – powiedział Pluszczenko w wywiadzie dla telewizji Deszcz”.
Nieoczekiwaną puentę dopisał do całego zamieszania agent łyżwiarza. Ari Zakarian oznajmił, że jeszcze pięć dni i Pluszczenko na pewno poczuje się lepiej. Zaplanowanego już na marzec tournee łyżwiarza „Show mistrzów i przyjaciół” po Rosji i Europie nikt nie zamierza odwołać.

Żartem w patos – Soczi uważam za otwarte

Ceremonia otwarcia zimowych igrzysk w Soczi przeszła już do historii. I słusznie: głównie poświęcona była historii, a właściwie wizji historii obowiązującej w neosowieckim putinizmie. Glamour bez nieszczęść. Imponujące show z udziałem tysięcy uczestników: tańczące kopuły, Maslenica, Piotr I na lądzie i morzu, balet, sierp z młotem, żyt’ stało łuczsze, żyt’ stało, towariszczi, wiesielej (autora tych słów wszelako na szczęście nie zobaczyliśmy), lokomotywa rewolucji, poszatkowana a la konstruktywizm Muchina, odwilż, Gagarin w kosmosie. Jednym słowem: wielka historia wielkiego kraju. A ludziom żyło się… no, jakoś to było, grunt, żeby dzieci się rodziły i jeździły w czerwonych wózeczkach. Zawsze niech będzie słońce.
A zatem z olśniewającym rozmachem igrzyska w Soczi – „Gorące. Zimowe. Twoje” – otwarto. Pióropusze fajerwerków rozświetliły niebo nad wybrzeżem Morza Czarnego. Było pięknie, było patetycznie. A ponieważ w Rosji wysoki patetyzm sąsiaduje z prześmiewczym przymrużeniem oka, zaraz powstały dowcipy. Portal Newsru.com zebrał już nawet całkiem pokaźny tomik.
– W 2014 roku zimowe igrzyska po raz pierwszy odbywają się na letniej daczy najważniejszej osoby w państwie.
– Pytanie do Radia Erewań [renesans kultowej serii?]: „Dlaczego w tym roku nie ma śniegu?”. Radio Erewań odpowiada: „Dlatego że chłopczyk o imieniu Wowa poprosił Dziadka Mroza, aby śnieg był w Soczi”.
– Pytanie do Radia Erewań: „Dlaczego znicz olimpijski zapalała Alina Kabajewa?”. Radio Erewań odpowiada pytaniem: „A co ty byś zrobił dla swojej dziewczyny?”.
– Pytanie do Radia Erewań [tak, to renesans]: „Dlaczego Rosja wystrzeliła w kosmos pochodnię z ogniem olimpijskim?”. Radio Erewań odpowiada: „Żeby cały świat zobaczył, jak Rosja potrafi rzucać forsę na wiatr”.
– Budowniczowie w Soczi na pytanie, dlaczego w łazience w wiosce olimpijskiej są dwa sedesy, odpowiedzieli, że ten drugi jest zapasowy. Na wypadek, gdyby zepsuł się ten pierwszy.
– Holmesie, a dlaczego do Soczi nie przyjedzie Obama – pyta doktor Watson. – Ależ to proste, drogi Watsonie. – Jak to – to on też jest gejem?
– Zamiast tenisa, nart i badmintona w Rosji rozwija się nowa dyscyplina: skoki. Olimpiada pokazała, że z każdej skoczni można wycisnąć parę miliardów.
– Po zimowej olimpiadzie w Soczi rosyjski biegun zimna Ojmiakon postanowił zgłosić swoją kandydaturę do przeprowadzenia letnich igrzysk.
– Sportowcy z Mołdawii już dawno przybyli na olimpiadę w Soczi, aby zbudować hotel, w którym będą mieszkać.
Inne portale też nie pozostają w tyle:
– Ciekawy moment: ukraiński koktajl Mołotowa płonie lepiej niż rosyjska pochodnia z ogniem olimpijskim.
– W Czelabińsku odnotowano pierwszy przypadek przekazania ognia olimpijskiego drogą płciową.
– Władze wymyśliły, jak pokryć wydatki związane z olimpiadą: sprzedały jeden bilecik Chodorkowskiemu.
– Ogłoszenie: Wynajmę mieszkanie w Soczi. Sauna, jacuzzi, bilard. Jeśli właściciele wrócą – my was nie znamy, wy nas nie znacie.
– Lepsza olimpiada bez śniegu niż Europa bez gazu.
– Ciekawe, kto teraz będzie najbogatszą kobietą Rosji: żona gubernatora Kraju Krasnodarskiego czy żona mera Soczi?
*
Jeszcze kilka obserwacji z wczorajszego dnia w Soczi.
Prezydent Putin spotkał się z prezydentem Janukowyczem. Jak po poprzednim owocnym spotkaniu w Soczi dwa miesiące temu, tak i teraz żadnych oficjalnych komunikatów nie wydano. Nie wiadomo, czego dotyczyła rozmowa – może występu ukraińskich sportsmenów na igrzyskach (parada ukraińskiej kadry podczas ceremonii otwarcia spotkała się z aplauzem na trybunach), a może dyscyplin pozaolimpijskich.
Na uroczystość przyjechał były mer Moskwy Jurij Łużkow z małżonką Jeleną Baturiną, ongiś najbogatszą kobietą Rosji. Oboje wypadli z łaski, Łużkow stracił posadę, Baturina – lukratywne kontrakty i część aktywów. Łużkow w wypowiedzi dla TV Deszcz powiedział, że obecnie nikt jego ani jego żony nie ściga, nie prześladuje. „Wszystko to skończyło się wraz z prezydenturą Miedwiediewa”.
Główny zawiadowca olimpijskiej piły, jak złośliwie nazywają blogerzy Dmitrija Kozaka, powiedział na konferencji prasowej, że materiały z kamer zamontowanych w hotelowych łazienkach świadczą o tym, że złośliwi goście odkręcają wodę pod prysznicem, a następnie wychodzą. Oko Saurona zagląda nie tylko do łóżek, ale i do toalety. Czy to dbałość o bezpieczeństwo igrzysk czy o poziom zużycia rdzawej wody?
I na koniec spostrzeżenie kadrowe. A kadry, jak wiadomo, decydują o wszystkim. Podczas wczorajszej ceremonii otwarcia pochodnię z ogniem olimpijskim na stadionie przekazywali sobie z rąk do rąk wybitni sportowcy, odnoszący, kiedyś i obecnie, znaczące sukcesy: tenisistka Maria Szarapowa, zapaśnik Aleksandr Karielin, tyczkarka Jelena Isinbajewa, gimnastyczka Alina Kabajewa („A co ty byś zrobił dla swojej dziewczyny?”) i zapalający znicz łyżwiarka Irina Rodnina i legendarny hokejowy bramkarz Władisław Trietjak. Z tego zacnego grona mistrzów tylko Maria Szarapowa nie jest deputowaną do Dumy Państwowej z ramienia partii Jedna Rosja.
Ale dosyć polityki. Niech Soczi będzie prawdziwym świętem sportu, czego sobie i Państwu życzę.

Dwa dni do Soczi

Goście się zjeżdżają, zjeżdżają się dziennikarze, zjeżdżają się sportowcy. Świat zaczyna coraz częściej spoglądać na to, co się dzieje w Soczi, gdzie 7 lutego zaczynają się zimowe igrzyska olimpijskie. Widzowie – w zależności od tego, gdzie mieszkają i jakie media odbierają – otrzymują dwie różne relacje o tym, jak Soczi jest przygotowane do tych największych zawodów sportowych.
Rosyjska telewizja pokazuje prezydenta, jak dumnie prezentuje „największą budowę na świecie”. Wczoraj pieścił śnieżne leopardy, dziś przeszedł się po wiosce olimpijskiej oprowadzany przez jej „mera” – carycę tyczki Jelenę Isinbajewą w kolorowym zimowym dresie i gustownej czapeczce (choć pogoda raczej wiosenna; sam pan prezydent promenował bez czapki, w rozpiętej lekkiej kurteczce i koszuli, mało to wyglądało na zimową olimpiadę).
W relacjach rosyjskiej telewizji wszystko wygląda tip-top. Na widok Putina sportsmenki piszczą z zachwytu, stołówka działa, wydaje pożywne posiłki, olimpijczycy masowo odwiedzają centrum rozrywki, gdzie można pooglądać telewizję (a w niej Putina) i poczytać rosyjską klasykę w różnych językach. Jak już sportowcy z trudem oderwą się od Dostojewskiego, to mogą poćwiczyć na siłowni. Jednym słowem – błysk, wszystko gotowe, do biegu, gotowi, za dwa dni start.
Tymczasem złośliwi zachodni dziennikarze wysyłają w świat komunikaty podważające huraoptymistyczne komunikaty gospodarzy: o niedoróbkach i oryginalnych rozwiązaniach problemów, które powstały w trakcie przygotowań. W czasach siermiężnego PRL-u Wojciech Młynarski śpiewał „Bo najtwardszą przygnie głowę budownictwo mieszkaniowe, taka w nim potęga tkwi”. Okazuje się, że w XXI wieku w Soczi ta piosenka zachowuje świeżość porannego zefiru. Wznoszący naprędce obiekty infrastruktury olimpijskiej najwyraźniej nie dopatrzyli wszystkiego i musieli użyć słynnej rosyjskiej smykałki. I Internet już pęka od zdjęć dwóch sedesów w jednej toalecie, oberwanych firanek na drucie, umywalek bez kranu itp. „Wynalazki” olimpijskie można pooglądać np. tu: http://www.washingtonpost.com/blogs/worldviews/wp/2014/02/04/journalists-at-sochi-are-live-tweeting-their-hilarious-and-gross-hotel-experiences/?tid=sm_fb
„Olimpiada dla reżimu Putina spełniać miała trzy podstawowe funkcje: poprawę międzynarodowego wizerunku Rosji, określenie priorytetów rozwoju regionalnego i utrzymanie poparcia dla reżimu w społeczeństwie i głównych grupach elity” – napisał amerykański politolog Robert Orttung w raporcie dotyczącym Soczi.
Czy Soczi spełni pokładane nadzieje, zobaczymy. Na razie socjologowie z Centrum Lewady zbadali nastroje społeczne w Rosji w przeddzień inauguracji igrzysk. 47% respondentów uważa, że bezprecedensowe wydatki na olimpiadę to wynik korupcji, 34% – że zawiniły chciwe korporacje, które zarobiły niepomierne pieniądze, zawyżając kosztorysy, 19% – złe zarządzanie państwa, 15% wskazało na złożoność prac budowlanych w Soczi, 14% – na niski poziom usług budowlanych w Rosji (w badaniu można było wskazać kilka odpowiedzi, stąd nie sumują się one do 100).
Aż 38% Rosjan uznało, że olimpiadę urządzono tylko po to, by rozkraść przy okazji pieniądze, 17% uważa, że igrzyska mają poprawić wizerunek Putina, 15% – że mają przyciągnąć do Soczi turystów. Z twierdzeniem, że zorganizowanie olimpiady jest powodem do dumy dla kraju, zgodziło się tylko 23%.
W tak wielu publikacjach w różnych mediach tak wiele mówi się o różnych aspektach igrzysk – politycznych, ekonomicznych, socjologicznych – że gdzieś na dalszy plan przesunął się aspekt sportowy. Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy nad Soczi zapłonie znicz olimpijski. Igrzyska to jednak przede wszystkim największe święto sportu.

Ansar al-Sunnah grozi Soczi

Ugrupowanie – a może tylko mała grupka, która przedstawia się jako Ansar al-Sunnah – wzięło na siebie odpowiedzialność za zorganizowanie grudniowych zamachów w Wołgogradzie. Nie Doku Umarow, który żyje lub nie żyje (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/01/18/smierc-po-raz-osmy/).
Wiadomość obiegła światowe media, większość skojarzyła zamachowców z iracką jaczejką Al-Kaidy o tej samej nazwie; agencje powtarzały jedna za drugą, że chodzi o międzynarodówkę islamistyczną z Iraku. Ale obejrzenie zamieszczonego przez Ansar al-Sunnah na Youtube filmiku wskazuje na inny adres zamachowców: Dagestan. A więc rosyjski Kaukaz Północny. To stąd mieli się wywodzić członkowie grupy, przedstawieni w materiale jako Sulejman i Adburahman – zamachowcy samobójcy, którzy detonowali ładunki w Wołgogradzie (na filmie widać, jak przygotowują w domowych warunkach bomby, oklejają się nimi itp.). Według Radia Swoboda, dagestańska grupka Ansar al-Sunnah została powołana w ramach Imaratu Kaukaz specjalnie, by przygotowywać zamachy w Rosji. Filmik zawiera też zapowiedź przeprowadzenia zamachu podczas igrzysk olimpijskich w Soczi.
Andriej Sołdatow, który specjalizuje się w tematyce służb specjalnych, twierdzi, że islamistyczne ugrupowania często używają tych samych nazw. Słowo „ansar” ma w nazwie wiele z nich (to „pomocnicy”, tak nazywano mieszkańców Mediny, którzy udzielili schronienia Prorokowi po jego ucieczce z Mekki). Jego zdaniem, autorzy zamachu w Wołgogradzie nie mają nic wspólnego z Irakiem. Materiał filmowy zamieszczony na Youtube ma napisy w języku rosyjskim. Zawiera pogróżki pod adresem mieszkańców Rosji. Obliczony jest zatem na „rynek” rosyjski.
Warto zwrócić uwagę, że żaden z dwóch wymienionych terrorystów-samobójców nie jest konwertytą Pawłem Pieczonkinem, któremu śledztwo przypisywało dokonanie zamachu na dworcu w Wołgogradzie. Ciekawe, co się teraz dzieje z rzeczonym Pieczonkinem.
Wszystkie te hipotezy dotyczące zamachów, terrorystów, Imaratu trudno jednoznacznie zweryfikować. Poruszamy się więc po grząskim gruncie domysłów i sprzecznych sygnałów. Jeżeli faktycznie dwaj panowie z Dagestanu prezentujący się na filmie z Youtube na tle flagi z groźnym napisem dokonali zamachów w Wołgogradzie, a Doku Umarow – ani jego następca, jeśli sam emir faktycznie nie żyje – nie poświadczył tego osobiście, to może być to potwierdzeniem tezy o rozproszeniu radykałów, którzy nie stanowią zwartej organizacji, a związani są ze sobą luźno, symbolicznie. Namierzenie pojedynczych fanatyków, którzy pragną wysadzić się w miejscu publicznym „gdzieś w Rosji”, jest szalenie trudne, wydaje się wręcz niemożliwe.
Nadal nic pewnego pod oliwkami. A w Dagestanie kolejna operacja specjalna, kolejne walki, kolejne ofiary. Suchy komunikat agencyjny brzmi: „w trakcie operacji zneutralizowano trzech bojowników”.

Kilka godzin w Soczi

Znowu było tajemniczo – prezydent Janukowycz w drodze z Pekinu do Kijowa zawitał do Soczi, gdzie spotkał się z Władimirem Putinem. Podobnie jak po dwóch poprzednich spotkaniach obu panów prezydentów w październiku i listopadzie i tym razem wydano króciutki ogólnikowy komunikat: rozmawiano o relacjach handlowych i gospodarczych. Strona ukraińska dopowiedziała jeszcze, że tematem rozmów było przygotowanie przyszłego porozumienia o strategicznym partnerstwie.
Z Pekinu ukraiński prezydent nie wiezie skrzyń pełnych złota. A to oznacza, że pole poszukiwań zbawczego deszczu pieniędzy dla pogrążonej w kryzysie ukraińskiej gospodarki pozostało wąziutkie. Ukraińska prasa w przeddzień wizyty w Soczi spekulowała, że brzytwą dla tonącego Janukowycza będzie 12 mld dolarów rosyjskiego kredytu i nowy kontrakt pomiędzy Gazpromem i ukraińskimi prywatnymi firmami (należącymi do Dmytro Firtasza, Serhija Kurczenki i Ihora Bakaja) na dostawy 10 mld metrów sześciennych gazu po cenie 210-220 dolarów za tysiąc metrów już od 1 stycznia 2014 roku. Obecnie Ukraina płaci za rosyjski gaz dużo wyższą stawkę, a właściwie nie płaci, bo nie ma z czego, rosną zaległości, które też są przedmiotem zakulisowych rozmów i prasowych spekulacji. Czy wszystkie te spekulacje mają sens, pewnie dowiemy się niebawem. To dobre warunki dla strony ukraińskiej. Ale co Rosja chce w zamian? Tego nie wyjawiono. Wojna nerwów na gazowym froncie trwa – codziennie wydawane są wzajem sobie przeczące komunikaty. Raz w eter wydostaje się zapewnienie, że Gazprom daruje Ukrainie zaległe płatności lub przynajmniej je sprolonguje, to zaraz potem płynie zapewnienie, że nic takiego nikt nikomu nie przyrzekał.
Jeżeli przecieki na temat rozmów gazowych z prywatnymi firmami się potwierdzą, to powstanie ciekawy układ. Ihor Bakaj jest bliskim współpracownikiem Wiktora Medwedczuka, szarej eminencji z czasów prezydentury Leonida Kuczmy i kuma prezydenta Putina. Młody zdolny (27 lat) Serhij Kurczenko należy do bliskiego otoczenia prezydenta Janukowycza i jego syna Ołeksandra. Dmytro Firtasz jest zawsze i wszędzie tam, gdzie gaz pachnie dolarami, jego przynależność do tej czy innej grupy biznesowo-politycznej jest od lat przedmiotem dyskusji. Schemat pozwoli się pożywić krewnym i znajomym Królika. Ta grupa na pewno nie będzie popierać europejskich dążeń Ukrainy, skoro karmić ją będzie inna ręka.
Tymczasem Majdan szykuje się do weekendu, manifestantów przybywa (zwoływane jest zgromadzenie ludowe), wewnętrzne służby porządkowe zamieniły plac w warownię. Sąd w Kijowie dał demonstrującym pięć dni na opuszczenie Majdanu. Na razie nie widać, by ktokolwiek myślał o zwinięciu protestu. W dzisiejszym wywiadzie dla Radia Swoboda pisarka Oksana Zabużko z niepokojem przestrzegała przed możliwymi kolejnymi prowokacjami. Jej zdaniem w Kijowie miesza ręka Kremla, który chce „zawrócić marnotrawną Ukrainę w sferę Putinowskich wpływów. Przysłali tu profesjonalnych prowokatorów. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy nie jest zdolna do organizowania tego rodzaju prowokacji. […] Moskwa prowadzi zmasowaną kampanię informacyjną: że w Kijowie są pogromy, w Kijowie jest krew itd. Do sukcesu tej operacji potrzebna jest krew. Celem jest podział kraju. Mam nadzieję, że to się nie uda. Ukraina to nie Rosja. […] Dziś na Ukrainie nie jest już możliwe wykluczenie społeczeństwa z polityki, jak to się dokonało na Białorusi czy w Rosji. Ale koordynacji pomiędzy elitami a społeczeństwem nie ma”.
Jeden z liderów mityngującej na Majdanie opozycji, Arsenij Jaceniuk z Batkiwszczyny wezwał prezydenta Janukowycza do ujawnienie treści rozmów z Putinem. Nie wygląda na to, by mógł cokolwiek wskórać. Opozycja ma znacznie słabszą pozycję przetargową po przegraniu w parlamencie głosowania w sprawie odwołania premiera Azarowa. Ale broni nie składa.