Wojna w awangardzie protestu

Kilkakrotnie zakpili sobie z władzy. Pokazali Federalnej Służbie Bezpieczeństwa „malarski gest Kozakiewicza”. Prowokują, protestują, podbechtują, ale przede wszystkim wyśmiewają nadętą oficjalną propagandę i wskazują na patologie istniejące w relacjach społeczeństwa i władzy. Artgrupa Wojna nie pozostawia nikogo obojętnym. Dla jednych to zwykli chuligani, którzy przekraczają normy społeczne i obyczajowe dla zgrywy, dla innych – przedstawiciele awangardowego nurtu sztuki ulicznej: konceptualnego akcjonizmu.

Władze nie mają jednak poczucia humoru (zwłaszcza na swój temat) i zaczęły ścigać członków grupy. Za co? Zgodnie z prawniczymi formułami – za chuligaństwo. Ale zważywszy na stosunkowo niewielką szkodliwość społeczną uszkodzeń, jakich podczas ich akcji doznają przedmioty martwe znajdujące się w przestrzeni publicznej i na zajadłość organów, które na ogół na takie pospolite czyny nie zwracają uwagi, można podejrzewać, że bardziej chodzi o politykę. Bo Wojna uprawia politykę, czyli wkracza na teren, zastrzeżony w Rosji wyłącznie dla grupy trzymającej władzę. Dwóch liderów grupy – Oleg Worotnikow (pseudonim Wor) i Leonid Nikołajew (Lonia Poj*b) – od ponad dwóch miesięcy czeka w areszcie na proces po akcji „Przewrót pałacowy”. Akcja polegała na przewróceniu na bok kilku służbowych samochodów milicyjnych. Według wykonawców, miał to być protest przeciwko samowoli organów ścigania i dętej reformie zainicjowanej przez prezydenta, która głównie polega na przemalowaniu szyldu z „milicja” na „policja” bez uszczerbku dla „układu”. Czyn Nikołajewa i Worotnikowa uznano za groźny ze względów społecznych, popełniony z pobudek „nienawiści do grupy społecznej” (art. 213, zagrożony karą pozbawienia wolności do lat pięciu). Sąd nie wyraził zgody na wyjście aresztantów za kaucją i przedłużył areszt do 14 lutego.

Los artystów poruszył słynnego artystę sztuki ulicznej, Banksy’ego, który za pośrednictwem swojej strony internetowej zbiera fundusze na pomoc uwięzionym braciom, zorganizował aukcję swoich prac – dochód z niej przeznaczył na wyżej wzmiankowany cel. Norwegia wypuściła znaczek pocztowy z wizerunkiem Wojny, dochód ze sprzedaży również zasila konto grupy, pieniądze mają być przeznaczone na pomoc prawną.

Artgrupa Wojna działa od 2006 roku. Tworzą ją ludzie różnych profesji, przeważnie pozartystycznych. Szokują od początku. Używają wulgaryzmów, urządzają orgie, mówią głośno: „nie lubimy tej władzy”. Są czystą żywą nieformalnością, wymykają się więc definicjom. Sami siebie określają jako lewaków. Niestandardowo protestowali przeciwko fasadowym wyborom prezydenta Miedwiediewa w lutym 2008 (orgia w Muzeum Biologii), przeciwko polityce migracyjnej i zakazom zorganizowania parady równości w Moskwie (performance w supermarkecie polegał na odegraniu egzekucji gastarbeiterów i homoseksualistów), przeciwko rządowi Putina (na ścianie frontowej siedziby rządu wyświetlili laserem trupią czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami), przeciwko przywilejom dla służbowych samochodów urzędników (posiadanie „koguta” na dachu pozwala takim samochodom omijać korki na ulicach Moskwy; Lonia Poj*b z imitującym „koguta” błękitnym wiadrem na głowie biegał po dachach samochodów, w tym przebiegł się po dachu auta należącego do Federalnej Służby Ochrony, kremlowskiego BOR-u), przeciwko cenzurze, przeciwko samowoli milicji (poszły w ruch torty z kremem).

Bodaj najgłośniejsza była akcja z 14 czerwca ubiegłego roku (w urodziny Che Guevary), przeprowadzona w Petersburgu. W ciągu niespełna pół minuty członkowie grupy Wojna namalowali białą farbą na czarnym asfalcie mostu Litiejnego dorodnego fallusa. Gdy zwodzony most uniesiono do góry, malunek ukazał się nie tylko zdumionym oczom kierowców, ale także funkcjonariuszom Bolszogo Domu, jak nazywa się w Petersburgu siedzibę Federalnej Służby Bezpieczeństwa, znajdującą się tuż przy moście. Śmiech słychać było w całym kraju. I za granicą – wyczyn Wojny opisały z ukontentowaniem światowe media. Rosyjski Internet trząsł się ze śmiechu.

Ale po aresztowaniu dwóch liderów grupie jakoś zrobiło się nie do śmiechu. W niedawnym wywiadzie dla dziennika „Niezawisimaja Gazieta” jeden z twórców Wojny, jej główny ideolog Aleksiej Płucer-Sarno (pseudonim Płut) przyznał, że zdecydował się na emigrację.

Rozmowa jest bardzo emocjonalna: „Nie ja jeden nie mogę mieszkać w Rosji. Według oficjalnych statystyk, ojczyznę opuszcza co roku 100 tysięcy Rosjan. Milion w ciągu ostatniej dekady – milion najlepszych, najbardziej energicznych ludzi. […] Nie można zbyt długo wytrzymać w tym prawicowo-radykalnym piekle, w którym dochodzi do świadomego unicestwiania narodu i kultury. Władza pożąda petrodolarów, za wszelką cenę, a naród jej w tym przeszkadza. […] Geniusze to koszmar dla dzisiejszej władzy. Władza potrzebuje pokornych niewolników. A ja rabem nie jestem. […]

Zbrodnia grupy Wojna polega na tym, że my faktycznie otwarcie nienawidzimy tej władzy. Nasza zbrodnia polega na tym, że chcemy szczęścia dla Rosji. Nasze akcje są artystyczne, pełne symboliki. Uprawiamy sztukę protestu, którymi zachwyca się cały świat. Grupa Wojna nikomu nie wyrządziła krzywdy”.

Tyle ideolog. A w środowisku krytyków sztuki trwa dyskusja, czy akcje Wojny należy zakwalifikować jako artystyczne przedsięwzięcia czy zwykłe protesty polityczne, z talentem ukryte pod płaszczykiem artystyczno-chuligańskiego performansu. „Wojna znajduje się w sytuacji pogranicznej. Ambicje artystyczne to jedno, a obiektywna treść i istota działań i liczenie się z tym, że poszczególne komponenty takich akcji wchodzą w kolizję z kodeksem karnym – to drugie – mówi krytyk Josif Baksztejn. – Niektórzy uważają, że skoro jesteś artystą, to masz prawo robić wszystko. Ale żadne społeczeństwo nie akceptuje tego. To problem artystów na całym świecie. Artysta nie jest zwolniony od odpowiedzialności. Sztuka istnieje w obrębie społeczeństwa, to zawsze akt obywatelski, rywalizacja systemów wartości. Inna sprawa to stan społeczeństwa obywatelskiego w danym kraju, na ile kraj jest gotów uznać inne systemy wartości, niezależne od zamówienia politycznego i kontekstu rozrywkowo-komercyjnego. Istnieje jeszcze obywatelski wymiar wartości artystycznych, które artysta formułuje i wystawia pod osąd. W tej dyskusji społecznej rodzi się pojmowanie tego, czym jest sztuka”. Członkowie grupy argumentują, że muszą uciekać się do działań szokujących: „Próby konstruktywnej obrony praw obywatelskich zakończyły się fiaskiem, wojna buntuje się przeciwko temu, że władza łamie prawo. Skoro sama władza nie przestrzega praw, to dlaczego ludzie mają przestrzegać?”

Dyskusja więc nadal trwa, a Wor i Lonia siedzą w areszcie za zbicie lusterka w służbowym samochodzie milicyjnym.

6 komentarzy do “Wojna w awangardzie protestu

  1. ~amico del mondo

    Tezy o zaprzaństwie i zdradzie kompromitują Polskę. Opinie o wyłącznej lub niemal wyłącznej winie rosyjskich kontrolerów lotów na lotnisku Siewiernyj za katastrofę w Smoleńsku szkodzi Polsce na arenie międzynarodowej, bo te opinie nie mają podstawOto moje przemyślenia na temat katastrofy smoleńskiej. Jest to owoc dyskusji w gronie znajomych, praktyków – wśród których są: konstruktor lotniczy z 40-letnim stażem w Instytucie Lotnictwa w W-wie, b. gł. inżynier osprzętu pokładowego z 40-letnim stażem w PLL LOT oraz prawnik. Jest to też rezultat konsultacji z st. chor. szt. lotnictwa (mechanikiem pokładowym śmigłowców i sprzętu naziemnego), który miał do czynienia z radarami typu „smoleńskich”, wie jak one są dokładne w nierównym zadrzewionym terenie i na małej wysokości. Wydaje się, że przedstawianie opinii o wyłącznej lub niemal wyłącznej winie rosyjskich kontrolerów lotów na lotnisku Siewiernyj za katastrofę w Smoleńsku szkodzi Polsce na arenie międzynarodowej, bo te opinie nie mają podstaw. Wg moich znajomych wielu specjalistów skłania się do konkluzji, że bezpośrednie przyczyny katastrofy leżą wyłącznie po stronie polskiej. Należy przygotować zwykłych ludzi w Polsce do wniosków dla Polski niekorzystnych, wynikających z ew. rozpraw przed sądami polskimi i (lub międzynarodowymi). Bo tam raczej nie mamy szans na przerzucenie bezpośredniej odpowiedzialności na kogoś innego – nawet w części!A głoszenie „zaprzaństwa” i zdrady kompromituje – strasznie – Polskę. Nie tylko w oczach Rosjan. Z opublikowanych zapisów rozmów w kokpicie pilotów trzech lądujących samolotów i w kontroli lotów zdaje się wynikać, że:1/ rosyjscy kontrolerzy nie zezwolili na lądowanie żadnego z trzech samolotów, bo ich nie widzieli i nie mogli przekonać się na własne oczy, czy samoloty są na kursie i ścieżce, a zatem wszystkie te samoloty znalazły się na wysokości niższej niż 100 m nielegalnie, zarówno wg rosyjskiego, jak i międzynarodowego prawa lotniczego (nastąpiło to na skutek złamania przepisów przez wszystkich pilotów, zatem rosyjscy kontrolerzy nie są odpowiedzialni za to, co zdarzyło się na wysokości poniżej 100 m nad lotniskiem, a więc i za katastrofę, bo nie pozwolili zejść poniżej minimum lotniskowego, zejście poniżej 100 m nastąpiło samowolnie lub wskutek rażących błędów w ocenie wysokości),2/ „Posadka dopołnitielno” to wynik żądań załogi TU-154M i nacisku na kontrolerów „z góry”, ale te naciski dotyczyły tylko sprowadzenia samolotu Tu154M do wysokości minimum lotniskowego (a zatem nie były działaniem przestępczym zmierzającym do wywołania katastrofy, bo zakładano, że pilot z odpowiednimi uprawnieniami wie, jak dojść do minimum i go nie przekroczyć) i wynikały chyba z zamiaru przekonania otoczenia „Gł. Pasażera”, że rosyjskie meldunki meteo są prawdziwe i nie są „spiskiem” zmierzającym do zerwania uroczystości w Katyniu, a z zapisu rozmów wynika, że coś w Moskwie wiedziano o przejawach niedowierzania Rosjanom w sprawie oceny pogody (może podsłuchano rozmowy komórkowe i satelitarne z pokładu Tu-154M?) i może przyjęto postawę: niech sami zobaczą mgłę i warunki na lotnisku, komendę „posadka dopołnitielno” I pilot Tu-154M zrozumiał, ale – nieświadomie zapewne – schodził nadal niżej, 3/ błędy w potwierdzaniu pozycji „na kursie i ścieżce” przez kontrolerów dotyczyły zarówno Tu-154M, jak i Jaka-40 (wyszedł za wysoko nad progiem) i Iła-76 (w I podejściu rozpaczliwie korygował lot na pas, a II przelot był nad parkingiem samolotowym i nasypem wokół niego), zatem wynikały z niedokładności przestarzałego i zapewne „rozkalibrowanego” sprzętu, wątpliwości należy tłumaczyć na korzyść podejrzanych, błędy te spowodowały tylko to, że faktyczne miejsce katastrofy Tu-154M znalazło się nieco na prawo lub lewo od prawidłowego kursu samolotu, brzeg jaru był długi (zatem i na prawidłowym kursie katastrofa nastąpiłaby również ok. 15 m poniżej progu pasa lotniska), a drzewa rosły wzdłuż brzegu jaru, błąd kontrolera nie skutkował więc katastrofą, bo na ocenę wysokości nie miał wpływu, nie miał też przyrządu do jej oceny,4/ należy przyjąć za prawdopodobne nie nagłośnione przez MAK wyjaśnienia, że jednym z powodów nieudzielenia zgody na lądowanie wszystkim trzem samolotom było przekonanie o możliwości przekłamań w odczycie pozycji samolotu, zwłaszcza przy braku dokładnych danych o wysokości samolotów nad pasem i o niedoskonałości sprzętu, przy jednoczesnym braku – wskutek warunków pogodowych – możliwości ze strony kontrolerów naocznej obserwacji nalotu na pas, podobne doświadczenia nabyto w PRL w toku sprowadzania na lotnisko przy złej pogodzie uszkodzonych samolotów wojskowych przy użyciu podobnych urządzeń produkcji ZSRR (rzecz mało znana, bo była ściśle tajna, a dokumenty prawdopodobnie zniszczono, ale niektórzy świadkowie żyją),5/ o pewnym nacisku na załogę Tu-154M (zmierzającym chyba do naocznej weryfikacji danych meteo przez osobę cieszącą się zaufaniem decydenta) może świadczyć brak zgody ze strony ”Gł. Pasażera” na odlot na lotnisko zapasowe, pomimo wielokrotnych w tej sprawie monitów pilotów, kierowanych do dyr. Kazany, a z zapisu rozmów wynika, że zamiast tej zgody pojawił się w kokpicie gen. Błasik – zapewne jako „mąż zaufania” Gł. Pasażera i nadzorca, bo komenda I pilota „ODCHODZIMY” pada w sekundę po stwierdzeniu przez NN (czy gen. Błasik?) że „NIC NIE WIDAĆ”, a dzieje się to przecież na niedopuszczalnym przepisami i praktyką poziomie 50-40 m nad lotniskiem, a nie na wysokości decyzyjnej 100 m(!), co nastąpiło to wskutek błędów załogi w odczycie wysokościomierzy, a nie z winy kontrolerów,6/ jest prawdopodobne, że gen. Błasik brał pewien (a może istotny?) udział w procesie decyzyjnym w sprawie „odejścia”, a jako pilot z uprawnieniami na wielosilnikowe odrzutowe samoloty pasażerskie zapewne mógł (czy nawet powinien?) zauważyć niezgodność wskazań – znajdujących się przed nim w odległości metra – innych wysokościomierzy barycznych z odliczaniem wysokości przez załoganta wg wysokościomierza radiowego, jego stan (0,06% alk.) mógł więc mieć wpływ (nie wiadomo, czy na pewno negatywny – uwaga poniżej) na przebieg wydarzeń, bo spełniał tu rolę „hamulcowego”, zatem p. Anodina postąpiła dość brzydko, ale nie wbrew prawu i przepisom (zrobiła tak, bo mogła, może uznała za stosowne, a może po to, by się odegrać za „sztuczną mgłę” lub „bomby paliwowo-powietrzne” i inne takie pomysły),7/ nie ma w gruncie rzeczy podstaw do zaliczenia stanu lotniska jako bezpośredniej przyczyny katastrofy, bo: światła by nie pomogły, zainstalowany osprzęt radarowy z założenia nie służył do określania wysokości samolotów nad lotniskiem i nie mógł służyć do sprowadzania samolotów bez widoczności ziemi, drzewa stanowiły powszechnie stosowany i znany załodze element maskujący lotnisko wojskowe, istnienie jaru było znane załodze Tu-154M, nawierzchnia lotniska i długość pasa nie wpłynęły na katastrofę, 8/ pozostaje do wyjaśnienia rola fatalnego odczytywania wysokościomierzy i ich ustawienia oraz kwestia wykorzystywania automatycznego pilota do odejścia i rola automatu ciągu, ale to zdecydowanie jest poza wpływem kontrolerów lotu.Odnośnie „hańby” wynikającej z zawartości alkoholu we krwi gen. Błasika: To trzeba zweryfikować! Np. w sporcie strzeleckim alkohol jest uznawany za nielegalny środek dopingujący, ponieważ niewielka dawka alkoholu ułatwia kontrolowanie oddechu i pulsu, a więc i oddanie celnego strzału. Strzelając kiedyś sportowo znam efekt. Dlatego wg pamiętników z II wojny światowej snajperzy czatując na cele żywe wypijali co nieco, podobnie jak alianccy (oprócz Amerykanów) bombardierzy w precyzyjnych nalotach dziennych na wyrzutnie V-1 we Francji i tamy w Zagłębiu Ruhry (najcięższa bomba kulista musiała być zrzucona na precyzyjnie określonej wysokości i odległości, żeby – „skacząc” po wodzie uderzyć w cel).Zatem p. gen. Błasik może wypił coś na pokładzie samolotu (świadczyć miałby o tym fakt, że alkohol nie zdążył dotrzeć do nerek), może dla opanowania stresu? Mógł, choć być może nie powinien przed mszą w Katyniu, ale to już inna kategoria ocen – pozawojskowa. Jako strzelec, pilot i celowniczy wyrzutni rakietowych wiedział zapewne, jak na organizm w stresie działa minimalna dawka alkoholu. Dlaczego miałoby to być hańbą? Prohibicji w wojsku nie ma i nigdy nie było.

    Odpowiedz
    1. Borsuk@kabelmail.de

      Chciałbym wiedzieć, kto opinie o całkowitej winie rosyjskiej strony, wygłaszał. Ja, niestety tego typu opinii w oficjalnych wypowiedziach nie słyszałem.Jestem Twoją wypowiedzią trochę ździwiony i chciałbym wiedzieć jakie ewentualnie środowiska lub osoby je głosiły.Czy były to publiczne wypowiedzi?

      Odpowiedz
  2. lesst@onet.eu

    Rozumiem, ze jak w jakim widocznym miejscu przerysuje rysunek z toalety publicznej i umieszcze pod nim aprobowany przez bojownikow o spoleczenstwo obywatelskie otwarte poza Izraelem tekst pod adresem pan Putina, to:a) zostane uznany za wielkiego artyste;b) moge liczyc na azyl w gayropie?

    Odpowiedz
  3. slawni.wegetarianie@op.pl

    Rosja i USA zbankrutowały bo kończy się ropa stąd światowy kryzys wojny przez brak ekologii darmowej odnawialnej energii wegetarianizmu 2015r zakaz aut spalinowych! auta na prąd! =cena 10 tys.zł 100 km za 2 zł 0-100km/h= 5sek.!

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *