Galeony i jachty, czyli Batyskaf Batyskafowicz Putin na Krymie

22 sierpnia. To wydarzenie kremlowskie tuby ogłaszały przez co najmniej trzy tygodnie: prezydent wybiera się na Krym. Na Krym! Odwieczne prarosyjskie ziemie. To miał być obrzęd potwierdzający niezbywalne prawo Rosji do półwyspu. Podróż Putina otrzymała co najmniej taką oprawę propagandową, jak pamiętna wyprawa Katarzyny II na rzucone do jej stóp przez księcia Potiomkina nowe zdobycze terytorialne. W tej atmosferze spodziewano się od Putina wiekopomnych oświadczeń, nagłych zwrotów akcji, zapowiedzi wielkiego przełomu. Tymczasem z napompowanej do granic możliwości propagandowej chmury spadł mizerny kapuśniaczek.

Na wyjazdowej naradzie w Sewastopolu poświęconej sprawom bezpieczeństwa z udziałem premiera i szefów FSB, Komitetu Śledczego, Rady Bezpieczeństwa prezydent przestrzegł, że „siły zewnętrzne” usilnie pracują nad zdestabilizowaniem sytuacji na Krymie, wrogowie tylko czyhają, aby „słuszne pretensje obywateli wynikłe z przejściowych trudności skierować w stronę destrukcji”, „rozgrywać kartę nacjonalistyczną”. „W niektórych stolicach” [ciekawe, których] przygotowuje się „kadry, mające dokonać aktów dywersji, aktów sabotażu” i dla „radykalnej propagandy”. Wezwał uczestników, by wzmogli czujność: na Krym nie mogą się dostać żadne niepożądane produkty, objęte antysankcjami. Na kolejnej nasiadówce – tym razem w ramach prac Rady Państwa – Putin zatroskał się o rozwój turystyki (to oddzielny temat, jak po aneksji „rozkwitł” biznes turystyczny na Krymie: nawet przymusowe i dotowane przez państwo skierowania z zakładów pracy i wszelkie inne zachęty nie działają: plaże Krymu i w szczycie sezonu są puste). Coś nowego? Ano, nic. Może chociaż jakaś nagroda pocieszenia? Też nie. Radźcie sobie sami, wielkiej kasy na Krymie nie będzie, bo nie ma skąd zaczerpnąć. Po prostu nadal cieszcie się tym, że jesteście w Rosji. No i uważajcie, bo tu może coś wybuchnąć (czy ktoś coś wysadzi, nie wiadomo, to mogą być niefortunne tajne ćwiczenia, jak w Riazaniu z workami heksogenu w 1999 roku).

Kijów, który wyraził protest w związku z wizytą na Krymie prezydenta i premiera Rosji, zwrócił uwagę na jeden z pasaży mowy prezydenta: że narody rosyjski i ukraiński to jeden naród. Putin wypowiada to zdanie nie po raz pierwszy. To w jego rozumieniu pojednawcza oferta dla Ukraińców, którzy zbłądzili na europejskich manowcach, oszołomieni zachodnimi błyskotkami, a powinni powrócić na słowiańskie łono Moskwy i nie brykać więcej. Prezydent Poroszenko ripostował, że w czasie wojny nie ma braterstwa narodów, naród ukraiński wybrał marsz ku Europie, a naród rosyjski przeżywa głęboki kryzys.

A jeśli chodzi o kryzys w stosunkach rosyjsko-ukraińskich, to nie zanosi się na przełom. Putin próbuje zachęcić Zachód do rozmowy o Krymie. Jakiś handel wymienny, jakieś obietnice, jakieś strachy. Minister spraw zagranicznych Ławrow rzucił kilka dni temu zanętę: Putin wybiera się do Nowego Jorku na sesję ONZ, mógłby się przy tej okazji spotkać z Obamą. Biały Dom nazajutrz odparł, że nic mu nie wiadomo o planach spotkania obu prezydentów.

W poprzednich latach prezydent Putin dostarczał wakacyjnego tematu – a to buszował topless w tajdze, a to latał myśliwcem, a to nurkował w akwalungu i cudownym trafem odkrywał starożytne amfory. W tym roku też zanurkował, ale już nie w akwalungu, a zanurzył się w batyskafie na głębokość 82 metrów. A tam niespodzianie czekał na niego od dziesięciu wieków pewien galeon.

Może zdrowie już nie to, może nowych konceptów brak, dość że Putin nie zaryzykował wyczynu wymagającego żelaznej krzepy, a wolał polegać na dobrym sprzęcie. W związku z tym sprzętem pojawiły się w sieci informacje dotyczące putinowskiego batyskafu. Dziennikarz i bloger Arkadij Babczenko zauważa: „prezydent kraju, mającego linię brzegową 38,5 tys. kilometrów, omywanej przez wody trzydziestu mórz, […], swego wiekopomnego odkrycia bizantyjskiego galeonu dokonał w batyskafie wyprodukowanym przez holenderską firmę U-BOAT WORX, zakupionym w 2012 roku”. Po co Putin opuścił się na dno? W zamyśle autorów pomysłu, aby rozbudzić w Rosjanach zainteresowanie ojczystą historią, zamiast tego wykazał, że Rosja nie ma przyzwoitych batyskafów rodzimej produkcji i sprowokował niezliczone żarty i memy. „Putin opuścił się na dno, nareszcie prezydent jest ze swoim narodem”. „Putin na dnie, Rosja już dawno tam jest”.

Przy okazji morskich wyczynów głowy państwa w pole widzenia dociekliwych komentatorów ponownie trafił sekretarz prasowy Putina, Dmitrij Pieskow, szczęśliwy pan młody. Jego ślub z łyżwiarką Tatianą Nawką stał się centralnym wydarzeniem roku (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/02/1476/). Dla jednych – był zachwycającym eventem z życia celebrytów, którzy gremialnie zjechali na zaślubiny i imprezę w najdroższym hotelu Soczi, dla innych – powodem do przyjrzenia się dochodom Pieskowa, który jest skromnym urzędnikiem Kremla, pobierającym wynagrodzenie z budżetu państwa. Przy okazji ślubu i wesela, zorganizowanego z wielkim rozmachem, Pieskow zaprezentował wypasiony zegarek, na który na pewno nie byłoby go stać z pensji rzecznika. Wydatek na zegarek wzięła na siebie Nawka, powiedziała, że podarowała go narzeczonemu z okazji ich ślubu. Całe lato jeździła w rewii na lodzie, żeby zaoszczędzić na ten przedmiot luksusu i oto oblubieniec mógł na nadgarstku zapiąć drogie cacko. Zegarek był ewidentną wtopą. Ledwie temat chronometru przycichł – zaraz pojawił się następny: miesiąc miodowy szczęśliwych nowożeńców.

Pieskow spędza ten szczęsny czas z ukochaną żoną, w kręgu bliskich przyjaciół i dzieci na wynajętym jachcie Maltese Falcon u wybrzeży Sardynii. Czemu nie na Krymie? Pogoda nieładna? Plaże zaniedbane? Co mu nie odpowiada?

Niezmordowany tropiciel nabytych za rentę korupcyjną przez rosyjskich urzędników nieruchomości na Zachodzie Aleksiej Nawalny zaraz wyliczył Pieskowowi, że wynajęcie jachtu o rozmiarach boiska piłkarskiego kosztuje 385 tysięcy euro (26 milionów rubli) za tydzień, bez wyżywienia i rozrywek. „Dmitrij Pieskow musiałby wydać na to wszystko równowartość swojej pensji za trzy lata”. Fundacja Zwalczania Korupcji Nawalnego zwróciła się z wnioskiem o wyjaśnienie, skąd urzędnik państwowy Pieskow dysponował forsą na opłacenie tej ekskluzywnej formy spędzenia miodowego miesiąca (może tylko tygodnia), „a jeśli nie opłacił jej sam, to niech wskaże źródła takich dochodów”. Pieskow odpowiedział, że nie wynajmuje jachtu na Sardynii, tylko hotel na Sycylii. Świetnie. Dlaczego nie na Uralu, w Udmurcji czy Karelii? Brakuje bazy turystycznej? Kiepskie połączenia z Moskwą? Kłamstwa o Sycylii zresztą też nie wystarczyło na długo, Nawalny pokazał w Internecie zdjęcia gości Pieskowa na rzeczonym jachcie, pozyskane z ich profili w mediach społecznościowych. „Goście Pieskowa na pewno zniszczyli podczas rejsu góry zakazanej żywności. Widelcem” – ironizowali komentatorzy w Internecie.

Rosyjscy politycy, jak widać – i w celach prywatnych, i służbowych – używają zachodnich sprzętów, a jednocześnie zalecają prowadzenie zaciekłej wojny z zachodnią żywnością. Zapowiadane przez Putina i Miedwiediewa „importozamieszczenije”, czyli zastąpienie na rynku rosyjskim inkryminowanej żywności zachodniej żywnością rodzimego pochodzenia okazało się kolejnym blefem i chwytem propagandowym, niczym więcej. Zastąpiono jedynie producentów zachodnich producentami wschodnimi i południowoamerykańskimi. Producenci rodzimi nie skorzystali na tych nowych warunkach, a za wzrost cen (znaczący) zapłacą konsumenci. Największym beneficjentem restrykcji na razie okazała się sprytna Białoruś. Co do „importozamieszczenija” wysokich technologii, dobrego sprzętu latającego, odmierzającego czas, zanurzającego się w głębiny, to jakoś nic na razie na Kremlu nie wymyślono. Jadowity krytyk reżimu Putina, Andriej Piontkowski, zauważył, że może nawet Rosja byłaby w stanie zaproponować światu alternatywę dla ideologii Zachodu, ale jeżeli rosyjska elita ma konta w zachodnich bankach, wille na Lazurowym Wybrzeżu, apartamenty w Londynie i kształci dzieci w prestiżowych szkołach na Zachodzie itd., to żadna antyzachodnia ideologia Rosji nie ma siły przekonywania, jest tak kłamliwa i obłudna, że nikt nie jest w stanie w nią uwierzyć.

2 komentarze do “Galeony i jachty, czyli Batyskaf Batyskafowicz Putin na Krymie

  1. Bart

    Tak na marginesie, w UK gazety stwierdziły że Putin w batyskafie wygladał jak prawdziwy James Bond Villain, czyli zły charakter z serii o Bondzie.

    Odpowiedz
  2. wiast

    Parafrazując stary dowcip:

    – Panie majster, Putin zszedł na dno morza w batyskafie!
    – Na zawsze?!
    – Nie, tylko na chwilę, już się wynurzył.
    – To co mi d… zawracacie pierdołami…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *