Archiwum autora: annalabuszewska

Interpelacja, Sistiema i jeszcze jedna smutna rocznica

Deputowany lokalnej legislatury w Pskowie z ramienia partii Jabłoko Lew Szlosberg, który pod koniec sierpnia zainteresował się losem chowanych po cichu rosyjskich żołnierzy pskowskiej dywizji powietrznodesantowej, wystosował interpelację do prokuratury wojskowej. We wniosku prosi o wszczęcie śledztwa w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci żołnierzy, którzy najprawdopodobniej zginęli podczas walk na Ukrainie, a więc poza terytorium Federacji Rosyjskiej. Wymienia dwanaście nazwisk, ale zaznacza, że to nie wszyscy polegli w walkach w Donbasie (z treścią dokumentu można zapoznać się tu: http://echo.msk.ru/blog/echomsk/1401390-echo/).

Szlosberg opisał bulwersującą sprawę cynicznego ukrywania przez władze śmierci żołnierzy wysyłanych pokątnie na niewypowiedzianą wojnę w periodyku „Pskowskaja Gubiernija”, którego jest redaktorem. Kilka dni później został dotkliwie pobity przez „nieznanych sprawców”.

W interpelacji Szlosberg domaga się ustalenia, kto ponosi odpowiedzialność za śmierć żołnierzy, kto wydawał rozkazy, na jakiej podstawie, a także – jakie odszkodowania otrzymają za śmierć najbliższych rodziny poległych. Odpowiedzi na te pytania są szalenie ważne. Władze skrzętnie zamiatają pod dywan całą sprawę, żołnierze wysłani cichcem na wschód Ukrainy, którzy powrócili w cynkowych trumnach do kraju, w wersji oficjalnej de facto zostali pozbawieni wszelkich praw i honorów należnych wojskowym pełniącym służbę. Zostali przedstawieni jako wolontariusze, którzy w ramach urlopów poszli na wojenkę. Kiedyś Bułat Okudżawa w piosence o żołnierzu śpiewał: „a gdyby się historia jakaś działa, to jedno wiedz – ojczyzna ci kazała”. W przypadku tej wojny ojczyzna wypiera się udziału w awanturze, którą rozpętał Kreml i od swoich żołnierzy wstydliwie się odwraca. A jednocześnie głośno opowiada, jak to w Rosji dba się o weteranów, czci honor oficerski itd.

Pobicie Szlosberga miało mu zatkać usta. Wzbudzić strach w nim i w innych, którzy zadają pytania, protestują przeciwko wojnie.

Obrońca praw człowieka Lew Ponomariow pisze, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy do Komitetu Matek Żołnierskich zwróciło się 231 osób z wnioskami o pomoc w ustaleniu losów żołnierzy walczących na Ukrainie. Wnioskodawcy twierdzą, że kierowane przez nich zapytania do ministra obrony Siergieja Szojgu pozostały bez odpowiedzi.

*

Kolejny temat: nowa „sprawa Jukosu”. Tak nazywają aresztowanie Władimira Jewtuszenkowa, właściciela grupy przemysłowo-finansowej Sistiema, za malwersacje związane z akcjami firmy Basznieft’ i pranie brudnych pieniędzy. Do procesu Jewtuszenkow posiedzi w areszcie domowym. Sistiema jest potentatem na rynku moskiewskich nieruchomości, gra ważną rolę w telefonii komórkowej i bankowości, a także w sektorze paliwowym i przemyśle maszynowym. Jewtuszenkow zajmował dwudzieste miejsce na liście najbogatszych Rosjan, wartość jego majątku została wyceniona na 7,7 mld dolarów.

Reakcje były do przewidzenia. Na giełdzie akcje Sistiemy spadły o kilkanaście procent. Rzecznik Putina, Dmitrij Pieskow oznajmił, że sprawa nie ma najmniejszych podtekstów politycznych. Natomiast szef związku przedsiębiorców Aleksandr Szochin porównał sprawę Sistiemy do sprawy Jukosu. Przedstawiciele Sistiemy komentują aresztowanie szefa politycznie i biznesowo: nie chciał sprzedać Baszniefti Igorowi Sieczinowi (szef Rosniefti, jeden z najbliższych współpracowników Putina), więc musiał za to ponieść karę. Politolog Andriej Piontkowski nie ma wątpliwości: „Pan Sieczin przetrawił już Jukos, obecnie ma poważanego zachodniego partnera, ma status przyjaciela prezydenta i może patrzeć łapczywie na wszystko, w tym na Basznieft’. To, że ludzie należący do najbliższego kręgu prezydenta, mogą koncentrować każde aktywa, jest faktem znanym wszystkim obserwatorom życia gospodarczego Rosji i jej sceny politycznej”. Michaił Chodorkowski wyraził przypuszczenie, że Putin nie wiedział o konflikcie na linii Sieczin-Jewtuszenkow i że to osobista rozgrywka Sieczina. Model jest podobny jak w przypadku sprawy Jukosu. „Z tym że wtedy sprawa Jukosu została zainicjowana przez ekipę Putina i zaczęła się od naszych debat z Putinem na temat korupcji w Rosji. A obecnie najprawdopodobniej mamy do czynienia z sytuacją czysto komercyjną: trzeba się dorwać do jakiejś firmy, wyrwać ją [z rąk właściciela] i to bezpłatnie, i tyle. W Rosniefti zaczęło spadać wydobycie. A Sieczin nie potrafi poradzić sobie z problemem metodami technologicznymi”.

Możliwe, że Dmitrij Pieskow tym razem nie łże w żywe oczy. Być może polityki w tym nie ma. Jewtuszenkow do polityki się nie mieszał, był wręcz demonstracyjnie apolityczny. Zdaniem Siergieja Aleksaszenki, który dobrze zna meandry rosyjskiego biznesu, w przypadku odbierania Jewtuszenkowowi Baszniefti „to nawet nie reket, to czysta grabież. Firma naftowa to w Rosji zbyt smakowity kąsek, by nie interesowała ludzi władzy”.

Równie dobrze poinformowana Julia Łatynina, dodaje, że Jewtuszenkow nie tylko potrafił odpowiednio się ustawić i grać wedle reguł dyktowanych przez Putina, ale tez umiał korzystać z układów i układzików z FSB, z którymi wspólnie dokonywali reketu. „Pan Jewtuszenkow, o ile wiem, był przyjacielem Janukowycza i współwłaścicielem gospodarstwa myśliwskiego Cedr, które na Ukrainie było tym, co w Rosji kooperatywa Oziero [bliski krąg Putina – AŁ]. Potem był jednym z pośredników, którzy ułatwiali kontakty Janukowyczowi po jego ucieczce. […] Widocznie Jewtuszenkow pośredniczył w ukraińskiej historii – czuł na karku oddech Sieczina, który zamierzał odebrać mu Basznieft’ i szukał jakichś dodatkowych atutów na swoja korzyść”. Jeśli rzeczywiście tak było, to najwyraźniej nie wystarczyło.

Jewtuszenkow ma dwa wyjścia: albo wszystko sprzedać i wyjechać, albo wejść w spór i próbować dochodzić swych praw na drodze sądowej. Można nie mieć wątpliwości, że najbardziej sprawiedliwy sąd na świecie przyzna rację temu, kto ma rację (przepraszam za niezbyt udany kalambur).

Od czasu sprawy Jukosu bardzo wiele się zmieniło. Teraz mamy w nowej sytuacji nowe rozdanie. Sprawdzane są nowe metody – hasło: „wyskakuj z nielegalnej kasy” może usłyszeć każdy, kto coś ma, a co się podoba innemu, bardziej ustosunkowanemu. Niby dlaczego nie.

Do tematu zapewne wrócę, bo to ciekawy case do tematu biznes-władza. Przecież w warunkach sankcji wianuszek oligarchów ewidentnie traci. Jak sobie zrekompensuje te straty? Kto kogo wyprze poza matę? Być może Jewtuszenkow to pierwszy sygnał – bracie, jesteś taki niezależny, twoja firma jest taka czysta, taka zrównoważona w różnych sferach działalności, że nam się bardziej przyda na trudne czasy. Reszta niech się szykuje. Wszystko się może zdarzyć.

*

I ostatni temat. Tylko kilka słów przypomnienia: 75 lat temu od wschodu wtargnęła na terytorium Polski Armia Czerwona bez przewidzianego prawem międzynarodowym wypowiedzenia wojny.

W rosyjskich mediach ze świecą dziś szukać wzmianki o tej okrągłej rocznicy.

Wysadzić Rosję. 15 lat później

„Po tym, co się wtedy stało, tragiczne wydarzenia, które będą się z nami działy, nie będą już tak wstrząsające, zaimpregnujemy się. Przyzwyczaimy, że linia frontu jest tuż obok nas, chociaż wojna toczy się daleko stąd – w Czeczenii” – napisał w rocznicę zamachów na domy mieszkalne w Moskwie Anton Oriech. Właśnie mija piętnaście lat od tragedii, nadal do końca nie wyjaśnionej. „To był jeden z najgorszych koszmarów mojego życia. Nikt nie był gotowy na to, co się wydarzyło. […] Wszyscy się bali. Organizowaliśmy się w drużyny kontrolujące piwnice i strychy, skrzykiwaliśmy na dyżury, byliśmy czujni na każdy niepokojący znak. Zrozumieliśmy, że teraz wybuchnąć może wszystko i wszędzie, nie tylko na dalekim Kaukazie, ale także tutaj, na naszej ulicy”.

Seria zamachów zaczęła się w moskiewskim centrum handlowym przy placu Maneżowym (31 sierpnia 1999), potem był dom mieszkalny w Bujnacku na Kaukazie (4 września), dom mieszkalny w Moskwie przy ulicy Gurjanowa (w nocy z 8 na 9 września) i kolejny moskiewski blok – na Kaszyrce (13 września), w Wołgodońsku na południu Rosji. Zginęło kilkaset osób. Panika ogarnęła cały kraj.

Byłam w Moskwie wkrótce po tych zamachach, pamiętam rozmowy „na kuchnie”. Sąsiadka moich przyjaciół radziła im spać w ubraniu: „W razie czego, jak nas znajdą po wybuchu, to będziemy schludnie wyglądali”. Strach był rzeczywiście paraliżujący. Geografia zamachów – małe miasto na prowincji, duże miasto na prowincji, wielkie miasto w sercu kraju – wskazywała, że wybuch może nastąpić wszędzie, w każdym miejscu, w każdej chwili. To był diabelski plan. Po zamachach ludzie czuli się tak zatrwożeni, że gotowi byli schronić się pod skrzydła każdego, kto obiecałby im bezpieczeństwo. I taki rycerz się znalazł – świeżo upieczony premier, nikomu nieznany wcześniej urzędnik, a jeszcze wcześniej podpułkownik KGB, Władimir Putin powiedział stalowym głosem, że „dorwie terrorystów nawet w kiblu”. Rosja ruszyła na Czeczenię – rozsadnik terroryzmu. 30 września rozpoczęła się druga wojna czeczeńska – wielki projekt militarno-polityczny, który zapewnił Putinowi miejsce na Kremlu.

Wersja oficjalnego śledztwa wskazywała na „kaukaski ślad”. Złapano nawet dwóch Czeczenów, postawiono ich przed sądem, skazano na dożywocie, sprawstwo przywódcze przypisano Abu Umarowi i Al Chattabowi. Tyle wersja oficjalna. Ale znacznie bardziej znana i częściej wspominana jest wersja nieoficjalna. Mieszkający od wielu lat na Zachodzie Jurij Felsztyński, który do spółki z nieżyjącym już Aleksandrem Litwinienką napisał książkę „FSB wysadza Rosję w powietrze”, stawia tezę, że organizatorami zamachów były cyniczne władze. Chodziło o stworzenie pretekstu do rozpoczęcia wojny na Kaukazie i przeprowadzenia operacji „Następca”. W sondzie przeprowadzonej przez rozgłośnię Echo Moskwy na pytanie „czy oficjalna wersja śledztwa w sprawie przyczyn wybuchu domu na ulicy Gurjanowa jest prawdziwa?” twierdzącej odpowiedzi udzieliło zaledwie 8 procent uczestników, 79 procent uznało wersję oficjalną za niewiarygodną, 13 procent nie umiało udzielić odpowiedzi.

Na miejscu tragedii na ulicy Gurjanowa postawiono cerkiew pamięci tych, którzy zginęli pod gruzami wysadzonego domu. Sam dom zburzono w zeszłym roku.

Lubieżni nekrofile Dmitrija Kisielowa i feta Noworosjan

W Mińsku podpisano 5 września porozumienie o zawieszeniu broni na Ukrainie. Dokument jest mglisty jak jesienne poranki nad bagnami. Zawiera sformułowania, które każda ze stron może interpretować wedle swojej woli. Na razie jednak w gruncie rzeczy obowiązuje, ostrzały trwają, żadna ze stron nie przyznaje się do strzelaniny, każdy robi swoje, udając, że nic nie robi. Poroszenko w Mariupolu oznajmił, że miasta nie odda, wezwał do gotowości bojowej.

Otwarte pozostaje pytanie o to, kto miałby dozorować rozejm, w dokumencie zapisano, że OBWE (przedstawicielka tej organizacji była sygnatariuszką). Ale jak i gdzie? Niezbadany jest status innego z sygnatariuszy – ambasadora Rosji na Ukrainie. Skoro Moskwa twierdzi uparcie, że nie ma nic wspólnego z „wewnętrznym konfliktem na Ukrainie”, to skąd jej przedstawiciel przy stole rozmów? Mgławice unoszą się nad punktem dotyczącym specjalnego statusu „niektórych powiatów” obwodów donieckiego i ługańskiego, gdzie mają się odbyć przedterminowe wybory lokalne, ale według ustawodawstwa ukraińskiego wszelako. Przedstawiciele separatystów dzisiaj krzyknęli, że do porozumienia trzeba jeszcze koniecznie dopisać punkt o niepodległości Noworosji. A więc sprzeczność. Czyli zajęte przez separatystów terytoria są swego rodzaju zakładnikiem? Jak Kijów przyjmie warunki Rosji i zacznie rozmawiać o decentralizacji władzy i federalizacji, to zawieszenie broni będzie trwało, a jak nie, to nie? O tym szczególnym statusie powiatów mówił też na szczycie NATO w Newport prezydent Poroszenko. Wiadomości z tego szczytu są dla Ukrainy niezbyt budujące. Znikoma pomoc finansowa (15 mln euro) i równie mglista jak porozumienie pokojowe z Mińska obietnica sprzedaży broni, zaraz zresztą dezawuowana.

W porozumieniu z Mińska nie ma mowy o wycofaniu wojsk rosyjskich z terytorium Ukrainy. Ale o czym my mówimy? Przecież wojsk rosyjskich na Ukrainie nie ma, więc co miałoby się wycofywać? W portalach internetowych tymczasem przybywa świadectw wyprawiania z Ukrainy do Rosji tak zwanych „ładunków 200” (trumien z ciałami poległych żołnierzy). We wczorajszym programie „Wiesti niedieli” w rosyjskiej telewizji państwowej, podsumowującym wydarzenia tygodnia, prowadzący Dmitrij Kisielow – żelazna szczęka kremlowskiej szczekaczki – uznał tych, którzy zbierają i publikują informacje o poległych, za „lubieżnych nekrofilów”. Czyli co – rosyjska telewizja jednak półgębkiem, bo półgębkiem, ale przyznała, że żołnierze zginęli? Tak na marginesie, czytając doniesienia o tych poległych rosyjskich żołnierzach, zwróciłam uwagę na powtarzający się motyw: niektórzy z nich zimą byli w Kijowie, zachowały się ich zdjęcia w mundurach Berkutu…

Na stronach, na których publikują zwolennicy wojny z Ukrainą i całym światem, porozumienie z Mińska uznano za porażkę i faktyczne zamknięcie projektu Noworosja. Tymczasem bohaterowie Noworosji zapowiadają wesołą zabawę w Moskwie, na którą zapraszają wszystkich chętnych do Parku Kultury (https://twitter.com/FPaidinfull/status/508290040351719424/photo/1). Najważniejsi donieccy samozwańcy – Paweł Gubariew, Aleksiej Mozgowoj i special guest star Igor Girkin vel Striełkow. Podczas imprezy będą zbierane pieniądze na fundusz Noworosji.

O Striełkowie ostatnio przeczytałam, że zamierza wydać swoje bajki. To jakaś nowa moda w wysokich kręgach politycznych – prezydent Putin niedawno wymyślił nową postać do telewizyjnej dobranocki (na razie to tajemnica), a Striełkow zamierza opowiadać bajki (zapowiedział, że niebawem wyjdzie druga książka jego autorstwa; pierwsza „Tajemnice zamku Heldiborn” utrzymana była w stylistyce fantasy). Wzruszające szczegóły obecnego życia donieckiego „ministra obrony” opowiada na fejsie Paweł Prianikow, powołując się na byłego doradcę Striełkowa, Igora Druzia: „On [Striełkow] mieszka w jednym z obwodów Rosji. Zajmuje jeden niezbyt duży pokój, gdzie panuje skrajny minimalizm, powiedziałbym nawet, ascetyzm. Stoi stół i łóżko, książki, komputer. I to wszystko. Jedzenie – paszteciki, kanapki, herbatę itd. – przynosi mu z pobliskiego sklepu stary przyjaciel. Rozmawialiśmy o tym, że i do Rosji może przenieść się płomień kolorowej rewolucji z ogarniętej wojną domową Ukrainy. Igor zapewnił, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby udaremnić nielegalne próby prozachodnich sił dokonania kolorowego przewrotu w Rosji. Co do jednego byliśmy zgodni: nikomu nie uda się zatopić projektu Noworosja: ani ukrofaszystom, ani zdrajcom z Moskwy, ani ich zachodnim patronom”.

Wiktor Jaducha z Rosbalt.ru twierdzi natomiast, że niebawem być może trzeba będzie uspokajać sam Donbas, zbuntowany nie tylko przeciwko politycznemu Kijowowi, ale i oligarchicznej niesprawiedliwości w regionie oraz gasić konflikt na linii separatyści-Kreml. Separatyści chcą niepodległości dla swojej Noworosji, a „na Kremlu górą są dziś siły, które są zainteresowane wymianą Donbasu na gwarancje, że Ukraina nie wstąpi do NATO”. Robi się coraz ciekawiej.

Operacja „Wzmacniacz”, czyli siedem kroków dookoła pokoju

Przymuszanie Ukrainy do wycofania wojsk ze wschodnich obwodów trwa. Mamy nową sytuację: jednostki ukraińskie zostały wyparte z wielu kluczowych punktów w Donbasie, separatyści zyskali przewagę militarną. Środki presji na Kijów, by zgodnie z rosyjskim zamiarem przystąpił do rozmowy o federalizacji kraju (ta mantra się nie zmienia od miesięcy – nazwijmy ją mantrą numer 1), uległy wobec tego znacznemu wzmocnieniu. Na Kremlu widocznie doszli do wniosku, że najwyższy czas skonwertować sukcesy zielonych ludzików na kapitał polityczny. Siedmiopunktowy plan pokojowy prezydenta Putina (ogłoszony wczoraj, w przeddzień szczytu NATO w Newport, na którym obecny jest prezydent Poroszenko, a nieobecny prezydent Putin) miał pokazać światu, że Rosja chce pokoju na wschodzie Ukrainy. Rzecz jasna jako postronny i bezstronny acz współczujący obserwator „wewnętrznego konfliktu ukraińskiego”. Ta mantra (nazwijmy ją mantrą numer 2) też się nie zmienia od miesięcy, choć brzmi coraz mniej przekonująco, a właściwie już całkiem nieprzekonująco.

Wczoraj prezydenci Poroszenko i Putin rozmawiali przez telefon. Potem w przestrzeni medialnej pojawiły się sprzeczne doniesienia. Najpierw o tym, że obaj panowie dogadali się o zawieszeniu broni w Donbasie, a potem dementi ze strony sekretarza Putina, Dmitrija Pieskowa, że nie mogli się dogadać w tej sprawie, gdyż Rosja nie jest stroną konfliktu (mantra numer 2).

Latem siły ukraińskie odnotowały kilka znaczących sukcesów militarnych w obwodach donieckim i ługańskim. Bez wsparcia Rosji separatyści nie byliby w stanie długo utrzymać pozycji. Nastąpiła więc operacja specjalna „Wzmacniacz”(skoro separatyści są za słabi, to dostaną pomoc, i to jaką) – no bo trzeba było uświadomić Poroszence, że nie ma szans wygrać, że musi się ułożyć z Moskwą na jej warunkach. Jedną ręką prezydent Putin wysłał tajemniczy biały konwój nazwany humanitarnym, a drugą w tym samym czasie przez nieszczelną granicę podsyłał żołnierzy regularnych jednostek rosyjskiej armii na sprzęcie bojowym z zamalowanymi znakami rozpoznawczymi i numerami. Formalnie rosyjscy żołnierze spędzają w taki sposób urlopy. Potem prezydent Rosji pojechał do Mińska, wymienił uścisk dłoni z ukraińskim prezydentem i zapewniał o pokojowych zamiarach, a o swoich żołnierzach złapanych na Ukrainie powiedział bez drgnienia powiek, że „zabłądzili”. Walki trwały nadal, już nie tylko na wschodzie, ale także na południu Ukrainy. A Rosja nadal nie przyznawała się do wprowadzenia na Ukrainę swoich jednostek (chociaż w różnych rosyjskich publikatorach w ciągu ostatnich dni pojawiają się coraz to nowe informacje o potajemnych pochówkach rosyjskich żołnierzy, którzy zginęli w walkach na Ukrainie). Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji w licznych komunikatach wydawanych po kilka dziennie pisało nawet o „europejskiej histerii w kwestii mitycznej rosyjskiej agresji na Ukrainę”. Na komentujących złośliwie posunięcia Ukrainy i Zachodu rosyjskich portalach (m.in. Politrussia) pojawiły się demotywatory przedstawiające dziecięce zabawki militarne – plastykowe czołgi i armatki – opatrzone podpisem: „Dowody rosyjskiej agresji na Ukrainie według Służby Bezpieczeństwa Ukrainy”.

Nieudaną operację „Rosyjska Wiosna” (entuzjazm miejscowej ludności przy dyskretnym współudziale uprzejmych zielonych ludzików miał zmieść ukraińskie władze lokalne na wschodzie Ukrainy i zmusić Kijów do rozmów o mantrze numer 1) po cichu zwinięto, rozwinięto zaś operację „Noworosja”. Pojęcie „Noworosja” zostało wprowadzone przez prezydenta Putina w marcu. Potem na długo zapomniane. A teraz przywrócone do łask. Przedstawiciele „Noworosji” mają być dla Kijowa odpowiednim partnerem do rozmów (mantra numer 1). Rosja może być rozjemcą, Rosja może być pośrednikiem (mantra numer 2). Reszta świata niepotrzebnie histeryzuje, a Rosja konstruktywnie chce posadzić reprezentację Kijowa i „Noworosji” do rozmów w ramach tzw. grupy kontaktowej, chce przynieść pokój. Jeśli Kijów się ugnie, jeśli pójdzie na ustępstwa, to konflikt zostanie zamrożony, a wszelkie instrumenty nacisku na Ukrainę – zachowane w pogotowiu, mantra numer 1 o federalizacji będzie powtarzana głośniej i na każdym rogu ulic. Jeśli się nie ugnie, to operacja „Wzmacniacz” będzie trwać.

W uzupełnieniu Tatiana Stanowoja, rosyjska politolożka: „Zaproponowane przez Putina siedem kroków na rzecz uregulowania sytuacji na Ukrainie można nazwać planem zapewniania kontroli Rosji nas wschodnią Ukrainą z gwarancjami społeczności międzynarodowej. W skrócie to tak: Donbas będzie nasz na dobre i na złe, Kijowowi zaproponowano kapitulację. Kreml przedstawił model naddniestrzański – [na wschodzie Ukrainy] stworzone zostanie quasi państwo podległe Moskwie. […] Zachód w tej sytuacji też może się potargować. Może skorygować zasady integracji transatlantyckiej, „wejść” do Mołdawii i na Ukrainę. Moskwie bardzo się to nie podoba. Niemniej to może być zapłata za Donbas. Ale na tym się raczej nie skończy. USA zyskały szansę zmiany swojej architektury bezpieczeństwa strategicznego i zainicjowania reformy NATO. Rosja będzie musiała żyć we wrogim otoczeniu. Za to Donbas będzie nasz”. A więc: Donbas dla Rosji w zamian za Ukrainę i Mołdawię w NATO? Ciekawe, czy tak samo odcyfrowali siedmiopunktowy plan Putina ci, którzy właśnie siedzą przy stole w Newport? Ale o tym – w następnym odcinku.

Czy Rosja pamięta „Miasto aniołów”?

Mija czas. To już dziesięć lat. Ale nie mija gorycz, ból, rozpacz straty. Nad tragedią Biesłanu sprzed dziesięciu lat nadal jak ciężkie gradowe chmury wiszą pytania, na które nie znaleziono – a może nie ujawniono – odpowiedzi.

Przypomnijmy, bo pamięć jest zawodna jak systemy bezpieczeństwa, które mają nam zapewnić spokój. 1 września 2004 roku szkołę nr 1 w osetyjskim Biesłanie, w której właśnie odbywała się uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego, opanowała grupa terrorystów. Wszystkich obecnych – ponad tysiąc osób – spędzono do sali gimnastycznej. Napastnicy rozstrzelali 17 mężczyzn znajdujących się w budynku szkolnym, zastraszyli zakładników, których przetrzymywali bez wody i jedzenia. Następnego dnia dzięki mediacji prezydenta Inguszetii uwolniono jedenaście kobiet z najmłodszymi dziećmi. W niewyjaśnionych do tej pory okolicznościach (wersja oficjalna różni się od ustaleń niezależnych dziennikarzy, o czym poniżej) doszło do szturmu na szkołę, zginęło 334 osób, w tym 186 dzieci i 12 funkcjonariuszy specnazu. Nie wiadomo, ilu terrorystów brało udział w zamachu, nie wiadomo, co się z nimi stało, schwytany i postawiony przed sądem został tylko jeden z szeregowych napastników. Jego proces nie dał odpowiedzi na wiele zasadniczych pytań.

W czasie tragedii, a także potem, o tym, co się działo w szkole w Biesłanie, podawano sprzeczne informacje. Dokumenty i materiały związane z pracami komisji, wyjaśniających okoliczności zamachu, można znaleźć na stronach http://pravdabeslana.ru/ i http://pomnibeslan.ru/. Jest tam m.in. ciekawy materiał dotyczący świadomej manipulacji dokonywanej przez urzędnika Administracji Prezydenta, niejakiego Pieskowa D.S. Czytamy: „Kiedy dziennikarze 1 września 2004 r. zaczęli nadawać relacje telewizyjne i przekazywać nieoficjalne informacje o liczbie zakładników, to kontakty z dziennikarzami zostały powierzone [trzem osobom z władz Osetii Północnej]. Informacje do mediów przekazywano za pośrednictwem przedstawiciela Administracji Prezydenta Pieskowa D.S. Właśnie kłamstwa o liczbie zakładników, „przefiltrowane” przez tych ludzi, stały się przyczyną agresywnego zachowania terrorystów i rozstrzelania ludzi. Po tym, jak bojownicy usłyszeli, że media podają oficjalną wersję o tym, że zakładników jest 354, przestali wydzielać zakładnikom wodę”. Dzisiaj pan Dmitrij Pieskow jest sekretarzem prasowym Władimira Putina.

„Rosyjskie władze przyjęły na początku XXI stulecia strategię – żadnych rozmów z terrorystami. Ale ta strategia kosztowała zbyt wiele. Terroryści przekazali, że chcą rozmawiać. Domagali się zaprzestania wojny w Czeczenii, wyprowadzenia wojsk, uwolnienia więzionych bojowników. Ale federalny sztab odmówił rozmów” – wspomina dziennikarka Olga Allenowa, specjalizująca się w tematyce kaukaskiej, będąca świadkiem szturmu. „Nie miałam siły rozumieć, co się wokół mnie dzieje. Czułam – jeszcze trochę i nie wytrzymam, to się zakończy pomieszaniem zmysłów”.

Kto podjął decyzję o szturmie? Nie wiadomo. Jak się rozpoczął szturm? Są sprzeczne wersje. Ilja Milsztejn z gazety internetowej „Grani” pisze: „3 września o godzinie 13.03 w terrorystów i zakładników, znajdujących się w sali gimnastycznej, wystrzelono pocisk z granatnika stojącego na dachu pobliskiego domu, 22 sekundy później z dachu drugiego domu również oddano strzał, zaczęło się piekło”. Według oficjalnej wersji było inaczej: na skutek spięcia w przewodach doszło do wybuchu bomby, podwieszonej przez terrorystów w sali gimnastycznej.

Ofiary zamachu pochowano na miejscowym cmentarzu, który nazwano „Miastem aniołów”. „Tu zawsze są łzy. Tu nie można inaczej – pisze Allenowa. – Pewnego razu przyjechał muzułmanin z Tatarstanu. Zdjął buty i obszedł cały cmentarz na kolanach, zatrzymując się przy każdym grobie. […] Susanna Dudijewa, szefowa komitetu matek Biesłanu, była tym bardzo poruszona. Przedtem myślała, że ten cmentarz jest świętym miejscem tylko dla matek”.

O dziesiątej rocznicy tragedii Biesłanu obszernymi materiałami przypomniały dziś w Rosji internetowe media opozycyjne i niektóre tytuły prasowe. Telewizja, która w Rosji jest jedynym liczącym się środkiem rzeczywiście masowego przekazu, nie przypomina biesłańskiego koszmaru, nie analizuje wydarzeń, ich genezy, ich skutków (wyjątkami są angielskojęzyczna RT, która przygotowała okolicznościowy reportaż zawierający rozmowy z uczestnikami wydarzeń oraz TV Rain – Dożd’, telewizja dostępna w internecie). Władza odrobiła swoje lekcje i wyciągnęła wnioski: im mniej się mówi, im mniej wiadomo, im mniej się wnika w istotę tego, co się stało, tym dla nas lepiej – po co dłubać w przeszłości, jeszcze się wydłubie coś niepokojącego. A społeczeństwo? Według ostatniego sondażu Centrum Lewady, aż 62 procent pytanych uznało, że władze zrobiły wszystko, aby uratować zakładników (dziesięć lat temu ten współczynnik wynosił 54%). 42% uważa, że władze mówią „tylko część prawdy” (w 2004 r. tak uważało 56%). Całość badania można znaleźć tu: http://www.levada.ru/01-09-2014/zakhvat-terroristami-shkoly-v-beslane. Do odrabiania lekcji nikt nie zagania.

Organizacja Matki Biesłanu złożyła pozew przeciwko państwu w strasburskim trybunale. Proces ma się zacząć 14 października. Pozew złożyło 447 obywateli Rosji, uważają oni, że władze naruszyły prawo obywateli do życia.

PS Przez cały dzień 1 września prezydent Putin nie poświęcił dziesiątej rocznicy biesłańskiej tragedii ani słowa.

Komu piosenkę

„Siekiera, motyka, piłka, alasz, przegrał wojnę głupi malarz” – wojenne przyśpiewki czasów II wojny światowej znamy od najmłodszych lat. Swoje pieśni śpiewają zwolennicy nowej polityki Kremla wobec Ukrainy (pisałam o tym w tekście: Pieśni rosyjskiej wiosny http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/05/31/piesni-rosyjskiej-wiosny/). Ci, którzy nie podzielają quasi-patriotycznego amoku KrymNasz i walczą na wschodzie Ukrainy z zielonymi ludzikami, też mają swojego piewcę. Pochodzący z Doniecka kierowca tira, od dziesięciu lat mieszkający w Chicago Wadym Dubrowski podkłada pod melodie znanych sowieckich hitów nowe słowa własnego autorstwa. Satyryczne piosenki są komentarzem do bieżących wydarzeń, prześmiewczą, ale i gorzką polemiką z agresywną polityką sąsiada.

Ostatni hit – z muzyką znanego wojskowego marsza Proszczanije Słowianki (u nas znany z tekstem „Rozszumiały się wierzby płaczące”):

https://www.youtube.com/watch?v=vzKp-Yjc7hQ

„Żegnaj, kraju niewolników, żegnaj, kraju panów, kraju podłości i obłudy, poddałeś się swemu niewolniczemu losowi, znowu stałeś się SSSRerią i zabiłeś w sobie Rosję” – śpiewa obdarzony aksamitnym bas barytonem Dubrowski. W wywiadzie dla Radia Swoboda śpiewający kierowca powiedział: „Byłem zszokowany tym, że Rada Federacji posłusznie wydała Putinowi zgodę na użycie rosyjskich wojsk poza granicami kraju. Uznałem to za wypowiedzenie wojny. Bardzo to przeżywałem. Z tym, co stało się na Krymie, nie mogłem się pogodzić. Wbrew wszelkim międzynarodowym normom i traktatom Rosja nagle w najbardziej brutalny sposób dokonała agresji na cudze terytorium”.

Piosenki zapisuje w kabinie tira, którym jeździ po amerykańskich autostradach. Swego czasu Wojciech Młynarski nazwał swoje utwory dotyczące gorących tematów społecznych piosenkami-felietonami. Twórczość Dubrowskiego też można zaliczyć do tego gatunku – w dowcipny sposób odnosi się on do tego, co się dzieje na Ukrainie i w Rosji. W piosence „Och, powiem ci, Ruś” (na melodię kultowej sowieckiej pieśni „Ja lublu tiebia, żyzń”) kpi z sankcji żywnościowych, jakie Rosja nałożyła na kraje Unii Europejskiej. „Jak sobie, Rusi kochana, dasz radę przez cały rok bez wołowiny, bez wieprzowiny, bez kiełbasy, nie mówiąc już o jogurtach, żyłem za Sojuza i pamiętam, co to jest. No bo chyba nie będziesz przez okrągły roczek żywić się chińskim makaronem”. Wzywa Ruś, aby nie tchórzyła i pozbyła się „kremlowskiej bandy”.

https://www.youtube.com/watch?v=8Qe_xgpa1aY

Na biały konwój trojańskich kamazów Dubrowski zareagował kolejnym felietonem (w klipie wykorzystano podkład muzyczny w wykonaniu orkiestry saratowskiego komitetu obwodowego Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej): „Biała kolumna prze naprzód nie bez kozery, ale gdzie uczciwość, gdzie honor? Nie wiadomo, no i krzyż też zgubili”:

https://www.youtube.com/watch?v=XP1gP1Dcbmo

(słowa piosenek po rosyjsku – pod okienkiem z klipem).

W licznych komentarzach pod klipami na youtube też trwa wojna. Obok podziękowań za fajny pomysł i pochwał za piękny głos – wyzwiska i „hejty”.

Czy leci z nami pilot?

Niewypowiedziana wojna na wschodzie Ukrainy trwa. Siły separatystów, wspomagane przez „zabłąkanych” żołnierzy Putina podchodzą pod Mariupol. Prezydent Petro Poroszenko zabiega o wsparcie Europy w Brukseli. Prezydent Putin rozmawia z młodzieżą na reżimowym obozie Seliger 2014: „Nasi zachodni partnerzy z pomocą radykalnych nacjonalistycznych elementów dokonali przewrotu w Kijowie… [To, co się dzieje teraz na wschodzie Ukrainy,] przypomina mi to, co działo się podczas II wojny, kiedy niemiecko-faszystowskie wojska okrążały nasze miasta i strzelały do naszych obywateli. To katastrofa. Mogę zrozumieć pospolite ruszenie w Doniecku i Ługańsku […] Rosja to taki kraj, który nikogo się nie boi”.

Po raz drugi z rzędu prezydent Putin wygłosił też nocne orędzie telewizyjne, tym razem do „pospolitego ruszenia” Doniecka i Ługańska (też pewnie spali, jak reszta Rosjan, ale za to nie spał wtedy prezydent Obama, który właśnie zapowiadał nowe sankcje przeciwko Rosji). Putin wezwał do utworzenia korytarzy humanitarnych dla zamkniętych w okrążeniu ukraińskich żołnierzy.

Na „premiera” samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej Aleksandra Zacharczenkę dokonano nieudanego zamachu.

Pskowskiego polityka opozycji Lwa Szlosberga, który pisał w internecie o pogrzebach żołnierzy dywizji powietrznodesantowej poległych najprawdopodobniej na Ukrainie, dotkliwie pobito; sprawców na razie nie ujęto.

Jedna z rosyjskich pracowni socjologicznych, FOM opublikowała wyniki sondażu, zgodnie z którym tylko 5 procent Rosjan popiera wprowadzenie wojsk na Ukrainę. Czy Putin zostanie Bogiem? – tak duchowny protodiakon Andriej Kurajew zatytułował wykład, na który sprasza gości. Ekonomista Rusłan Grinberg uprzedza, że wymiana ciosów sankcje za sankcje pomiędzy Rosją i Zachodem zaowocuje wprowadzeniem kartek żywnościowych w Rosji. Drugi biały konwój trojański na wschód Ukrainy już prawie gotowy. Poprzedni wywiózł z Ługańska linie montażowe jednego z zakładów. Telewizja NTW szykuje ciąg dalszy filmu „13 przyjaciół junty”, poświęconego tym Rosjanom, którzy protestują przeciwko wojnie z Ukrainą, odsądzający ich od czci i wiary w tradycjach nagonki na „wrogów ludu” z okresu stalinowskiego. Rosyjski Bank Centralny skupuje na potęgę złoto, wyzbywa się rezerw dewizowych (fachowcy uważają, że to przygotowanie do „wojny bankowej” w kolejnej odsłonie sankcji). Komitet Matek Petersburga – społeczna organizacja żołnierskich matek, monitorująca sytuację w armii pod kątem przestrzegania praw człowieka – została przez ministerstwo sprawiedliwości wpisana na listę „zagranicznych agentów”.

To krótki przegląd ostatnich nowości spływających z informatorów. Trudno za tym wszystkim nadążyć.

Przytoczę jeszcze ciekawy głos Marata Gelmana, który streścił słowa Władimira Łukina (eksrzecznik praw obywatelskich, wysłannik Putina do Kijowa w lutym br. do podpisania porozumienia pomiędzy Janukowyczem a opozycją): „I Donieck, i Ługańsk pozostaną w składzie Ukrainy jako gwarancja, że Ukraina nie wstąpi do NATO. Kreml nie myśli teraz o [samozwańczych republikach] DRL i ŁRL, żadna Noworosja nie jest nikomu do niczego potrzebna. Do tego stopnia nie jest potrzebna, że Striełkowa i Borodaja [eksminister obrony i ekspremier, przysłani z Moskwy, a potem odwołani] zabrano stamtąd właśnie dlatego, że w pewnym momencie oni uwierzyli, że naprawdę istnieje możliwość oddzielenia od Ukrainy i zaczęli ruch w niepożądanym [dla Kremla] kierunku. Dostać Donbas i stracić Ukrainę – to byłaby dla Kremla klęska. To już lepiej było w ogóle nie zaczynać. Retoryka nikogo nie powinna zmylić. Tak oficjalnie to wojsk przecież nie wprowadzono. Zostanie wprowadzone tyle wojska, ile będzie trzeba, żeby Poroszenko to zrozumiał i wreszcie zasiadł do negocjacji z tymi, których Putin do tego wyznaczy. […] działania militarne są obliczone na to, by wykazać Poroszence, że on nie może wygrać. Nigdy. Idealnie byłoby przywrócić stan taki, jak za Janukowycza, ale już bez Janukowycza”.

Czy to tylko domysły Władimira Łukina, czy konstrukcja, opierająca się na znajomości stanu kremlowskich umysłów? Władimir Putin w swojej polityce czerpie z nauk wyniesionych ze szkoły KGB – działa w trybie „operacji specjalnej”, jest raczej taktykiem (zdolnym, sprytnym, stosującym niestandardowe metody) niż strategiem, porusza się „skokami i po bramach” – jak się uda, będziemy w niebie, jak się nie uda, to spróbujemy w następnej bramie. Wydaje się jednak, że w rozgrywce z Ukrainą – czy może raczej o Ukrainę – Putin przelicytował, gra bardzo wysoko, a nie ma tak dobrych kart. Chyba że trzyma asa w rękawie.

Bezimienne mogiły

W Mińsku na spotkaniu w formacie Unia Celna-Unia Europejska-Ukraina nie zapadły wczoraj żadne konkretne ustalenia. Za najważniejszy epizod uznano uścisk ręki prezydentów Poroszenki i Putina. Na zdjęciu, które dziś obiegło światowe media, reporter uchwycił na twarzy Władimira Władimirowicza firmowy uśmiech obłudnego smoka. Plan pokojowy dla Donbasu ma być przedmiotem kolejnych rozmów. Prezydent Putin nie przyjechał do Mińska, żeby nieść pokój wschodowi Ukrainy, lecz żeby zakomunikować zgromadzonym, jak wyobraża sobie nowy ład na starym kontynencie z własną osobą przy pulpicie dyrygenckim.

Prezydent Putin w swoim wystąpieniu przy ciężkim okrągłym stole ani razu nie użył słowa „wojna”. Moskwa nadal stoi na stanowisku, że to, co dzieje się na wschodzie Ukrainy, jest konfliktem wewnętrznym. Rosyjski prezydent mówił najwięcej o technicznych parametrach towarów, które tak mocno różnią się w Unii Celnej i Unii Europejskiej, że uniemożliwi to Ukrainie przy implementacji umowy stowarzyszeniowej z UE dostarczanie czegokolwiek do Rosji, która ma całkiem inne wymogi techniczne. No i Rosja będzie stratna – wyrwanie się Ukrainy z czułych objęć może kosztować Rosję nawet sto miliardów rubli (dlaczego akurat sto miliardów, a nie sto dwadzieścia trzy?). A Ukraina jest mocno zrośnięta wszystkimi więzami gospodarczymi z przestrzenią ekonomiczną WNP, a ta przestrzeń tworzyła się przez stulecia. I tak mówił i mówił, i martwił się i martwił, jak to wszystkim z tego powodu będzie źle, i tak się zamartwił, że w ogóle nie zauważył, że jego armia walczy na terytorium obcego państwa. I że to jest główny powód spotkania. Dostrzegł natomiast, że już są omijane sankcje, a towary europejskie płyną do Rosji przez Białoruś: – Zrywają etykietki albo naklejają nowe i wwożą towar jako białoruski, a jak się przyjrzeć, to proszę bardzo – oryginalna etykietka jest polska [tu wymownie spojrzał na gospodarza spotkania Alaksandra Łukaszenkę].

Jak ten wykład przetłumaczyć? Tezy nie są nowe: Ukraina jest elementem naszej postsowieckiej układanki i jej z naszej wyłącznej strefy wpływów nie wypuścimy po dobroci. „Kształtowana przez stulecia wspólnota” ma w całości należeć do unii organizowanej przez Moskwę. A w niej działają nie mechanizmy rynkowe i konkurencja, a zasady określone przez głównego decydenta. Jak Ukraina będzie nadal się urywać z łańcucha, to wprowadzimy wobec niej sankcje.

Po posiedzeniu w szerokim składzie odbyło się spotkanie dwustronne Putin-Poroszenko. Na konferencji prasowej po rozmowie prezydent Putin powiedział: „Omówiliśmy cały kompleks problemów w naszych stosunkach, przede wszystkim mówiliśmy o współpracy ekonomicznej […], ale nie mogliśmy pominąć sytuacji, jaka ukształtowała się na Ukrainie. Mówiliśmy o konieczności jak najszybszego przerwania rozlewu krwi i przejścia do politycznego uregulowania tych problemów, z którymi Ukraina zetknęła się na południowym wschodzie”.

Świetnie powiedziane: „problemy, z którymi Ukraina zetknęła się”. Poroszenko wyłożył na stół kartę, którą zbił to trucie Putina: pojmanie na wschodzie Ukrainy „zabłąkanych” rycerzy z pskowskiej dywizji powietrznodesantowej. Namacalny dowód na to, że Rosja jest stroną w tym konflikcie, „z którym Ukraina się zetknęła”. To kolejne świadectwo tego, że rozpalona i podsycana z Moskwy rebelia w Donbasie bez militarnego wsparcia Rosji nie byłaby w stanie stawiać czoła siłom operacji antyterrorystycznej. Mamy do czynienia z nowym etapem tej niewypowiedzianej wojny: Rosja udzieliła daleko idącego wsparcia separatystom w ludziach i sprzęcie, dzięki czemu mogli oni przejść do kontrnatarcia.

Zacytuję jeszcze tłumaczenie Putina na temat żołnierzy, którzy trafili w ręce Ukraińców. „Tak, Piotr Aleksiejewicz [Poroszenko] wspominał o tym. Ale przecież wiecie, że i na naszej stronie [granicy] znajdowali się ukraińscy żołnierze. I to nie 5-10, a dziesiątki. Ostatnio przeszło 450. Jeszcze nie mam raportu z ministerstwa obrony, ale pierwsza rzecz, jaką usłyszałem, to że oni kontrolowali granicę [komandosi z elitarnej jednostki?] i mogli się znaleźć na ukraińskim terytorium”. I jeszcze jeden fragment: „Zawieszenie broni? Szczerze mówiąc, nie możemy mówić o warunkach przerwania ognia, o możliwych porozumieniach pomiędzy Kijowem, Donieckiem i Ługańskiem. To nie nasza sprawa, to wewnętrzna sprawa samej Ukrainy”; zadeklarował, że Rosja może być pośrednikiem. Jak widać, wbrew temu, co mówił jeden z bohaterów „Rejsu”, można być jednocześnie twórcą i tworzywem. W tym wypadku – jednocześnie burzycielem, agresorem i rozjemcą. Nowe horyzonty.

Zatytułowałam ten wpis „Bezimienne mogiły”, bo dramatyczny dalszy ciąg ma sprawa, poruszona wczoraj przeze mnie – mowa o potajemnych pogrzebach żołnierzy pskowskiej dywizji powietrznodesantowej. Wczoraj po ukazaniu się materiałów na temat tych wstydliwych pochówków dokonano pobicia dziennikarzy, którzy przybyli na cmentarz w celu sprawdzenia tych danych. A dzisiaj zdjęte zostały z krzyży tabliczki z nazwiskami poległych żołnierzy.

W niedzielnym wydaniu programu (dez)informacyjnego pierwszego programu rosyjskiej telewizji „Woskriesnoje Wriemia” jeden z wątków poświęcono temu, jak kiepsko walczy armia ukraińska, m.in. komunikowano o tym, jak nieludzko traktuje swoich poległych. Jeden z separatystów mówił, że widział, jak zakopywano zwłoki w bezimiennym grobie. I skomentował, że „ukropy” nie mają żadnego szacunku dla ludzi w ogóle, w tym dla swoich żołnierzy. Tymczasem w mediach i w internecie mnożą się doniesienia o kolejnych sekretnych pogrzebach rosyjskich żołnierzy oraz o rosyjskich żołnierzach, którzy wyszli z domu i dotychczas nie powrócili, rodziny nie mają z nimi kontaktu.

Żołnierze niewypowiedzianej wojny

Tej wojny nie ma, nie została wypowiedziana, choć przecież jest, toczy się, po obu stronach giną na niej ludzie. Moskwa od początku trzyma się narracji, zgodnie z którą konflikt na wschodzie Ukrainy jest wewnętrznym konfliktem ukraińskim, a nie wojną ukraińsko-rosyjską. Narracja rozsypuje się stopniowo jak domek z kart. Rosja bierze udział w tym konflikcie – jej żołnierze strzelają z jej broni. Jej żołnierze giną na tej wojnie. Kijów też ze swej strony nie ogłosił stanu wojennego dla wschodnich obwodów, ukraińska armia działa w trybie operacji antyterrorystycznej.

Wariant z zastosowaniem dyskretnych zielonych ludzików z Krymu okazał się nieskuteczny w warunkach Donbasu. Pamiętacie Państwo skargę Igor Girkina vel Striełkowa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/05/20/sieroca-grupa-rekonstrukcyjna/), który w opublikowanym w internecie apelu przyznawał, że miejscowa ludność jakoś nie chce chwycić za broń i zasilić jego oddziałów. Na marginesie – kilka słów o losach samego Girkina. Żadnych oficjalnych komunikatów od niego lub o nim nie ma od dawna. Po sieci krążą pogłoski. Podobno został ranny. Ale nie na polu chwały, a w awanturze z krewkim Zacharczenką (nowym „premierem” donieckich samozwańców), który miał mu odstrzelić palec i zrobić dziurę w nodze. Zacharczenko miał potem oznajmić, że Girkin wypełnił swoją misję w Donieckiej Republice Ludowej i „przeszedł do innej pracy”. Ciekawe, jaką misję wypełnił na Ukrainie historyczny rekonstruktor i do jakiej pracy przeszedł.

Zasileniem oddziałów walczących na wschodzie Ukrainy zajęli się inni. Od wczoraj w internecie trwa intensywna dyskusja, czy żołnierze (podlegającej bezpośrednio prezydentowi) pskowskiej dywizji powietrznodesantowej zginęli na wschodzie Ukrainy. Dowódca wojsk powietrznodesantowych generał Szamanow twierdzi, że w jednostce wszyscy są żywi i zdrowi, rzecznik prasowy ministerstwa obrony oznajmił, że podawane przez stronę ukraińską dane o poległych rosyjskich żołnierzach są fałszywką. Tymczasem w ciągu ostatnich dwóch dni na cmentarzu w Wybutach pod Pskowem przybyły nowe groby, m.in. dwóch żołnierzy jednostki (Ukraińcy podawali, że w ich ręce pod Ługańskiem trafił transporter opancerzony z dokumentami oraz żołnierze pskowskiej dywizji). Pogrzeb(y) odbywał(y) się pod ochroną żołnierzy, osób postronnych nie wpuszczono (reportaż m.in. w „Nowej Gazecie” http://www.novayagazeta.ru/society/64975.html i tu http://www.echo.msk.ru/blog/schlosberg_lev/1387492-echo/).

Dzisiaj Kijów przedstawił materiały dotyczące zatrzymania dziesięciu rosyjskich żołnierzy na obszarze objętym działaniami zbrojnymi w obwodzie donieckim. Anonimowy przedstawiciel ministerstwa obrony Rosji odparł, że żołnierze najprawdopodobniej zabłądzili i znaleźli się na Ukrainie przypadkiem. Przypadki chodzą po ludziach, nie od dziś wiadomo. Ale czy akurat po tych umundurowanych ludziach – to już inna sprawa. Reakcja blogerów była błyskawiczna. Jewgienij Lewkowicz: „Pytają Władimira Putina: – Co z rosyjskimi komandosami? – Oni zabłądzili – pada odpowiedź” (nawiązanie do słynnej odpowiedzi Putina na pytanie Larry Kinga: – Co się stało z Kurskiem? – On utonął). Blogerzy proponują też, by Ukraińcy przekazali zabłąkanych żołnierzy Putinowi dzisiaj w Mińsku – przed kamerami, żeby się nie mógł wykręcić.

A o samym mińskim spotkaniu – w następnym wpisie (gdy to piszę, spotkanie dopiero się zaczyna), a tymczasem jeszcze garść szczegółów o zabłąkanych zielonych owieczkach ze strony internetowej Radia Swoboda: „Ogłoszono ćwiczenia taktyczne w nocy z 23 na 24 sierpnia, grupa wyruszyła w stronę Ukrainy, bez utrzymywania łączności. Grupa przekroczyła granicę i udała się w kierunku Iłowajska. W skład grupy, według zeznań zatrzymanych rosyjskich żołnierzy, weszły dywizjon artylerii, kompania zwiadu i logistyka, ogółem 350-400 osób, 30 pojazdów desantowych i inne pojazdy, łącznie 60. W czasie marszu dwa pojazdy odbiły się od grupy, zostały okrążone przez wojsko ukraińskie. Zatrzymani byli ubrani w mundury bez znaków rozpoznawczych”. Dane żołnierzy i zapis ich zeznań można obejrzeć m.in. tutaj: http://www.svoboda.org/content/article/26550561.html

Minister spraw zagranicznych Rosji z wystudiowanym kamiennym wyrazem twarzy oznajmił, że takie wiadomości są efektem wojny informacyjnej. Minister zapowiedział ponadto, że Moskwa organizuje kolejny konwój z pomocą humanitarną dla Donbasu.

Pierwszy biały konwój nie mógł się doczekać na zgodę Kijowa i kontrolę Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża i bez zezwoleń i kontroli wjechał na Ukrainę. Ile dokładnie kamazów przekroczyło granicę – nie wiadomo. Co wwiozły – też nie wiadomo. To było na odcinku granicy niekontrolowanym przez Ukraińców. Rosyjska telewizja pokazała, jak jakieś ciężarówki gdzieś rozładowują, może w Doniecku, może w Ługańsku, a może jeszcze gdzie indziej. W ciężarówkach były białe worki. Następnie po rozładunku ciężarówki ruszyły z powrotem do kraju. Strona rosyjska zapewnia, że puste. Strona ukraińska utrzymuje, że wywieziono w nich sprzęt, zdemontowane linie produkcyjne zakładów w Ługańsku. Może ciała zabitych rosyjskich żołnierzy. Może, może… Tak czy inaczej, na podstawie doniesień mediów trudno się zorientować, jak to z tym trojańskim konwojem było. Pierwszy konwój, który wjechał i wyjechał, stworzył ważny precedens: można jeździć, można wozić, co się chce. Rosjanie „woszli wo wkus” i zrobią teraz biały wahadłowiec, kursujący wedle uznania do Ługańska-Doniecka i z powrotem. O ile będzie to potrzebne. Zaczekajmy na wyniki rozmów w Mińsku.

Nowe konteksty starych dokumentów

Siedemdziesiąt pięć lat temu minister spraw zagranicznych hitlerowskich Niemiec Joachim von Ribbentrop przybył z misją specjalną do Moskwy. W gabinecie komisarza spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesława Mołotowa 23 sierpnia o drugiej w nocy obaj panowie w obecności członków niemieckiej delegacji i Józefa Stalina podpisali pakt o nieagresji oraz tajne protokoły. Podpisane dokumenty dzieliły pomiędzy umawiające się strony Polskę, państwa bałtyckie i Rumunię. Po podpisaniu paktu w tymże gabinecie Mołotowa odbył się suto zakrapiany bankiet. Według jednego z uczestników uroczystości Stalin wzniósł toast: „Wiem, że naród niemiecki kocha Fuhrera. Dlatego chciałbym wypić za jego zdrowie” (Bierieżkow, tłumacz Stalina).

Półtora tygodnia później Hitler dokonał agresji na Polskę, 17 września Józef Stalin uderzył od wschodu. W ZSRR, który do tej pory z Adolfem się nie przyjaźnił, a nawet mocno go krytykował, przystąpiono do przepierania mózgów społeczeństwu, wymiany haseł w encyklopedii, przepisywania podręczników itd. Ludzie byli zdziwieni i zdezorientowani, ale skoro partia i towarzysz Stalin tak mówią, to znaczy, że Niemcy jednak są przyjaciółmi, których trzeba wspierać. Niespełna dwa lata później po 22 czerwca 1941 roku obrazek przemalowywano w pośpiechu ponownie – znowu to, co było czarne, zrobiło się białe, a to, co było białe, zrobiło się czarne.

W okolicznościowej audycji Radio Swoboda przypomniało losy dokumentów, w szczególności tajnych protokołów dotyczących rozbioru Polski i państw bałtyckich. Historyk Oleg Budnicki: „Niemiecki egzemplarz protokołów spłonął podczas szturmu Berlina w 1945 r. Nie ulegało kwestii, że ZSRR i Niemcy działają na podstawie jakichś porozumień, ale tego, w jakiej formie zostały one osiągnięte, świat nie wiedział. Niemieckie archiwa po wojnie trafiły w ręce Amerykanów, wśród nich były fotokopie tajnych protokołów. Dopóki byliśmy sojusznikami, Amerykanie nie upubliczniali wiedzy o tych dokumentach. […] Kiedy rozpoczęła się zimna wojna, USA opublikowały protokoły, co spowodowało natychmiastową reakcję ZSRR. W publikacji „Fałszerze historii” napisano, że te dokumenty to fałszywka. Taka była oficjalna linia sowieckiej propagandy i historiografii na przestrzeni dziesięcioleci. Chociaż dla zawodowych historyków, również radzieckich, nie było najmniejszych wątpliwości, że to prawdziwe dokumenty”.

A później była „rewolucja archiwów” w ZSRR. Radziecki egzemplarz wykopano ze szczelnych kas pancernych z supertajnymi archiwaliami (takimi, do których dostęp miał tylko gensek i wyznaczone osoby). W pięćdziesiątą rocznicę podpisania paktu, w 1989 roku Zjazd Deputowanych Ludowych wypowiedział pakt. Rada Najwyższa ZSRR potępiła jego zawarcie. 27 października 1992 roku odbyła się konferencja prasowa, podczas której oznajmiono o znalezieniu tajnych protokołów. Faksymile dokumentów opublikowano w 1993 roku w czasopiśmie „Nowa i najnowsza historia”.

Zdawać by się mogło, że wszelkie wątpliwości rozwiano. Tymczasem ciągle w rosyjskich publikatorach ukazują się artykuły podważające autentyczność dokumentów.

Pięć lat temu rocznicę podpisania paktu obchodzono w Rosji w specyficzny sposób (pisałam o tym w blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2009/08/26/tajne-przez-jawne/). Obecnie w rosyjskich mediach ze świecą szukać wzmianki o rocznicy. Za to jeśli w rosyjską wyszukiwarkę Yandex wrzuci się hasło „pakt Ribbentrop-Mołotow”, wyskakują publikacje (ukraińskie i rosyjskie), w których mówi się o sposobach rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Zwrotu „nowy pakt Ribbentrop-Mołotow” używa się w nich na określenie jakiegoś mitycznego porozumienia – nie wiadomo, czy zawartego, czy planowanego, czy pożądanego, czy niechcianego – pomiędzy Niemcami (względnie całą Europą do spółki z Amerykanami) a Kremlem sugerującego podział Ukrainy na część ukraińską i (nowo)rosyjską. Wszystko podlane jest sosem konspirologii stosowanej.

I jeszcze jedno przypomnienie: w siedemdziesiątą rocznicę podpisania paktu Parlament Europejski ogłosił 23 sierpnia Dniem Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu.