Archiwum autora: annalabuszewska

Wschodnioukraińskie tango Putina

Od dobrych kilku tygodni rozognieni łatwą i przyjemną aneksją Krymu rosyjscy „patrioci” wzywają prezydenta Putina do wprowadzenia regularnej armii na terytorium Ukrainy. Wylansowano hasło #putinvvedivoiska [Putin, wprowadź wojska]. Hasła te powtarzają też wojujący samozwańcy Donbasu. Z dnia na dzień oczekują oni, że czołgi z trójkolorowymi flagami na pancerzach wreszcie wjadą i utwierdzą ich władzę. Piętnastopunktowego planu pokojowego prezydenta Petra Poroszenki nie zauważyli.

Tymczasem dzisiaj prezydent Putin wykonał woltę: zwrócił się do Rady Federacji o cofnięcie przyjętej przez to gremium 1 marca uchwały, zezwalającej na wysłanie rosyjskiej armii na terytorium obcego państwa. Prezydent kilkakrotnie publicznie powtarzał, że takie zezwolenie nie oznacza automatycznego wprowadzenia wojsk na Ukrainę i że on z tego prawa nie skorzystał. Tu można mieć wątpliwość, czy nie skorzystał. To znaczy – oficjalnie Rosja nie wypowiedziała wojny Ukrainie, nie padł rozkaz głównodowodzącego, że pododdziały ruszają na tę wojnę. Głównodowodzący woli „reżim specoperacji”. Wygodniej było (jest i będzie) nie korzystać z uchwały z przytupem, a po cichu wysyłać nieidentyfikowane obiekty strzelające, destabilizujące sytuację na wschodzie Ukrainy. I cały czas podkreślać, że Rosja nie jest stroną w konflikcie ukraińskim. Choć oczywiste jest, że jest.

W tym poplątanym tangu Putin zrobił krok wstecz, by za chwilę wykonać – zgodnie z rysunkiem figur tanecznych – zamaszysty krok do przodu. Cele „operacji Ukraina” przecież się nie zmieniły: Moskwa nie zamierza wypuszczać Ukrainy ze swych objęć. Bije, tak, owszem, ale to znaczy tylko tyle, że kocha. Teraz językiem miłości mówi o wycofaniu agresywnej uchwały. Senatorowie pochylą się nad nią już jutro. Z należytą uwagą, jak mniemam.

Być może dzisiejsza decyzja jest w pewnym sensie efektem wczorajszej rozmowy Putina z prezydentem Barackiem Obamą. O czym dwaj panowie rozmawiali – nie wiadomo detalicznie. Komentatorzy podnoszą, że zapewne USA postraszyły wprowadzeniem kolejnej transzy sankcji. Gest Putina miałby te sankcje ewentualnie powstrzymać. Ta uchwała Rady Federacji jest bez znaczenia, bo czy z nią czy bez niej rosyjskie siły i tak rozrabiają na wschodzie Ukrainy. A sankcje swoje dotkliwe znaczenie by miały. Nawet te delikatne, już wprowadzone, mają. Następny etap byłby jeszcze bardziej dolegliwy. A taki pokojowy gest nic nie kosztuje, nieprawdaż?

„Skąd wiecie, że jeśli Putin nie chce wprowadzać wojsk, to oznacza, że rezygnuje z popierania Doniecka i Ługańska? Gdyby realnie zamknął granicę, zamknął kanały, przez które płynie broń i zabronił ochotnikom [z Rosji] walczyć na terytorium Ukrainy – o, to wtedy by oznaczało, że Putin faktycznie wypiął się na Donbas i zdradził Noworosję – napisał w swoim blogu Anton Oriech. – Naszym celem było zdestabilizowanie sytuacji i dolewanie oliwy do ognia. Nikt się z tej strategii nie wycofał. Niech nadal na wschód [Ukrainy] jadą wszyscy, którzy mają na to chęć, niech tam giną, ale teraz my będziemy głośno i z pewnością w głosie mówić wszystkim, że Rosja ich tam nie posyłała, Rosja nie ma z tym nic wspólnego, nawet przyjęliśmy w tej sprawie specjalną uchwałę. Akurat przez wizytą w Wiedniu, żeby ładnie wyglądało: my jesteśmy czyści, jesteśmy za pokojem”.

Za pokojem. Taaak. W Doniecku wczoraj odbyły się rozmowy „okrągłego stołu” pomiędzy przedstawicielami OBWE, wysłannikiem Kijowa (Leonid Kuczma) i wysłannikiem Moskwy (ambasador Zurabow). Do rozmów dopuszczono również przedstawicieli samozwańczych władz „Noworosji” (m.in. obywatela Rosji, „premiera” samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej Borodaja czy byłego deputowanego ukraińskiej Rady Najwyższej, ściganego przez Kijów listem gończym Cariowa) oraz Wiktora Medwedczuka (nawiasem mówiąc, Medwedczuk to już dawno skompromitowana persona – niegdyś szara eminencja politycznych gier na Ukrainie, przegrał pomarańczową rewolucję, ale nie przegrał zaufania Putina, z którym łączą go nadal bliskie stosunki; teraz znów próbuje wrócić na scenę, być może w zamyśle Kremla miałby być polityczną reprezentacją pstrego autoramentu „noworosyjskich” samozwańców, którzy nie mają żadnego doświadczenia ani autorytetu). Moskwa od dawna domaga się, by Kijów i Zachód uznali za prawomocne i pełnomocne przedstawicielstwo samozwańców w rozmowach o uregulowaniu sytuacji na Ukrainie. Domagała się tego twardo jeszcze przed Genewą (koniec kwietnia, rozmowy z udziałem Rosji, USA, UE i Ukrainy), ale w Genewie musiała się z tego postulatu wycofać. Kijów mówi o samozwańcach z Donbasu „terroryści” i nie chce z nimi gadać, wczorajsze rozmowy były zatem ustępstwem Kijowa, mającym zademonstrować dobrą wolę na rzecz pokojowego uregulowania.

Ten dziwny format dziwnych rozmów w Doniecku jest kolejnym epizodem w przymuszaniu Kijowa przez Moskwę do zalegalizowania samozwańczych tworów na wschodzie Ukrainy i uznania ich za stronę, z którą władze Ukrainy mają rozmawiać jak równy z równym. Czy Kijów ustąpi w tej czy innych kwestiach, na które naciska Rosja (federalizacja Ukrainy, daleko posunięta autonomia Donbasu)? Czy do 27 czerwca, kiedy upłynie termin wynegocjowanego z trudem rozejmu i kiedy Petro Poroszenko ma złożyć podpis pod handlową częścią umowy stowarzyszeniowej z UE, nic się nie wydarzy? To znaczy nic, co sprawi, że rysunek tańca trzeba będzie kreślić od nowa… Krok wstecz, w przód, szybko, szybko, wolno.

Bez opozycji w kraju telewidzów

Telewizja to nasze okno na świat – mawiał Mordeczka z radiowej audycji Adama Kreczmara. Telewizja wszystko widzi, wszystko pokazuje, nie trzeba się ruszać z kanapy, nie trzeba zmieniać kapci na pantofle, wyściubiać nosa poza ściany własnego mieszkanka. Z ostatnich badań pracowni socjologicznej Centrum Lewady wynika, że Rosjanie nie tylko oglądają telewizję dla przyjemności, ale czerpią z niej wiedzę o kraju i świecie – dla 90 procent Rosjan telewizja jest głównym źródłem informacji (w Moskwie ten wskaźnik wynosi 93%), dla 53% telewizja jest jedynym źródłem informacji. Jedna trzecia Rosjan dociera jeszcze czasami też do treści przekazywanych przez inne media – prasę, radio, media internetowe. Ważnym źródłem informacji jest tradycyjna poczta pantoflowa. Z internetu korzysta 68 mln użytkowników, nie wszyscy czytają nowości – większość to użytkownicy Facebooka i jego rosyjskiego odpowiednika Vkontakte.

Badanie Lewady wykazało też, że od czasu rozpoczęcia kryzysu na Ukrainie zaufanie do programów informacyjnych państwowej telewizji znacznie wzrosło. Telewizja podaje przeżute danie – nie tylko „kartinkę”, ale komentarz do niej, coś w rodzaju katechizmu, obowiązującej wykładni.

Socjolodzy z Centrum Lewady uważają, że bezalternatywność przekazu informacyjnego jest jednym z filarów obecnego reżimu politycznego.

Na tym tle prezentuje się jeszcze jeden raport socjologów z Centrum Lewady – o podejściu społeczeństwa do opozycji. Socjolodzy zadali dwa pytania: czy w Rosji jest opozycja i czy jest potrzebna. 50% uczestników sondażu uznało, że opozycja jest (w 2012 r. – 66%), 57% uważa, że jest potrzebna (w 2012 r. – 72%), 23% pytanych zadeklarowało, że ich zdaniem opozycja w ogóle nie jest potrzebna, 20% nie potrafiło udzielić odpowiedzi. Na 2012 r. przypadły największe protesty społeczne epoki Putina, wtedy temat opozycji nie schodził z tapety. Dziś większość popiera poczynania Władimira Putina, z #Krymnasz na czele.

Ciekawą myśl wypowiedział w związku z powyższym Paweł Kazarin (http://nr2.com.ua/index.php/content/79-glavnye-temy/2035-chego-ne-uchel-igor-strelkov): Zajęcie Krymu było posunięciem na użytek polityki wewnętrznej. „Wszystko, co Rosja robi z Ukrainą to nie polityka zagraniczna Moskwy, a polityka wewnętrzna. Nawet historia z Krymem to w pierwszej kolejności sposób na zapanowanie nad sytuacją w kraju”. Nikt w Rosji nie zajmuje się wewnętrznymi problemami Rosji, nie zauważa dążeń opozycji pozasystemowej do zmiany systemu, nie ma dyskusji o alternatywie dla Putina. „Dla Rosji krymska epopeja to próba załatwienia problemów wewnętrznych: obronić się przed tymi, którzy myślą inaczej, wyrzucić ich poza nawias. Zwycięstwo Majdanu było policzkiem dla Kremla – ucieleśnieniem przegranej ich polityki, to mogło dać impuls wewnętrznym nastrojom”. Kazarin konstatuje, że po Krymie wszystko w Rosji się zmieniło.

Można powiedzieć, że zmieniło się to, co pokazuje na co dzień telewizja. A skoro coś pokazuje, to znaczy, że ludzie to widzą i w to wierzą. A jak czegoś nie pokazuje, to tego nie ma. Opozycji nie pokazuje.

Czas ośmiornicy, czyli Snowden superstar

Życie pisze zaskakujące scenariusze. A czasem scenariusze piszą ludzie. Adwokat przedstawiający w Rosji interesy Edwarda Snowdena, Anatolij Kuczeriena – ten, który nosił w zeszłym roku książki Dostojewskiego na moskiewskie lotnisko Szeriemietjewo, gdzie przez miesiąc stacjonował (lub nie) Snowden – odkrył w sobie talent scenarzysty. Jest już po słowie z amerykańskim reżyserem Oliverem Stone’em, znanym z zamiłowania do demaskowania mitów współczesności (często w duchu teorii spiskowych). Ich wspólne dzieło filmowe o Snowdenie ma nosić tytuł „Czas ośmiornicy”. Zdaniem Stone’a, Kuczeriena „włożył w scenariusz duszę […] to historia informatora, który zbuntował się przeciwko globalnym porządkom w duchu [Orwellowskiej] 1984”. Brytyjscy bukmacherzy już zbierają zakłady, kto zagra główną rolę (najczęściej obstawianym aktorem jest Jared Leto – 8 do 1). W Ameryce ma też wyjść seria komiksów, których bohaterem będzie Edik Snieżkin, jak familiarnie nazywany jest przez rosyjskich blogerów Snowden. Ma się też pojawić hollywoodzka wersja przygód Snieżkina (producentami są producenci filmów o Bondzie, Jamesie Bondzie).

Adwokat Kuczeriena nie zapomina jednocześnie o swoich obowiązkach i regularnie dostarcza ludzkości wyczerpujących danych o swoim podopiecznym. Edward Snowden, wedle ostatniego komunikatu prawnika, ma zamiar wystąpić o przedłużenie o kolejny rok statusu uchodźcy w Rosji. To trochę dziwne, bo zaledwie kilka dni wcześniej media informowały, że Snowden chce się udać do Brazylii. I bynajmniej nie na Mundial w charakterze kibica, a w charakterze azylanta na dłużej. Taki mały informacyjny sandwicz: raz komunikat o chęci pozostania w Rosji, raz komunikat o chęci zmiany klimatu na brazylijski i znowu – o zamiarze pozostania w Rosji, a jako kropla majonezu na czubek tej konstrukcji: rzucone mimochodem oświadczenie, że Snowden tęskni za Stanami i chętnie by tam powrócił. W wywiadzie dla brazylijskiej telewizji Globo Snowden oznajmił, że jest przekonany, iż USA specjalnie unieważniły mu paszport w czasie, gdy przebywał w strefie tranzytowej na Szeriemietjewie, aby „pokazać go jako rosyjskiego szpiega”. A on – jak podkreślił wężykiem, wężykiem – zamierzał Moskwę potraktować wyłącznie jako miejsce przesiadki w locie z Hongkongu do Ekwadoru (we wcześniejszym wywiadzie Snowden mówił o Kubie). I jeszcze dodał, że chińskim służbom nic a nic nie pozwolił tknąć ze swego słynnego archiwum. Trochę dziwna ta trasa. Dlaczego przez Moskwę, a nie przez dużo wygodniejsze porty przesiadkowe, położone bliżej i po drodze? To nie jedyny znak zapytania w tej zagmatwanej historii.

Snowden ostatnio się zaktywizował – wywiad dla Brazylijczyków nie był pierwszym jego telewizyjnym interview. Pod koniec maja w wywiadzie dla amerykańskiej stacji NBC, udzielonym w Moskwie w hotelu Kempinski w warunkach ścisłej konspiracji, uraczył ciekawskich nieoczekiwanym stwierdzeniem, że nie był zwyczajnym pracownikiem technicznym agencji ANB, a był szkolony na szpiega „w tradycyjnym sensie tego słowa”, pracującego za granicą pod przykryciem.

Kilka dni temu nastąpiła też nowa „wrzutka” w dziele Snowdena od niejakiego Borysa Karpiczkowa, byłego majora Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji (wcześniej pracował w KGB), który pod koniec lat 90. nawiał na Zachód. Karpiczkow wyznał brytyjskim tabloidom, że Snowdena zwabił do Moskwy rosyjski wywiad. Podobno mieli na niego oko od siedmiu lat. I w końcu zwabili i pozyskali. A teraz dwa razy w tygodniu funkcjonariusze spotykają się ze Snieżkinem i go doją, muszą go jeszcze trzymać ze trzy lata, żeby wydoić do końca. Kupy się to specjalnie nie trzyma – jeszcze jeden domysł w całej chmurze domysłów na temat motywów postępowania Snowdena, ręki, która pociąga za sznurki itd. Amerykańscy oficjele ze służb kilkakrotnie wyrażali wątpliwość co do tego, czy Snowden został zwerbowany przez Rosjan i pracował „na Ruskich”, zanim przybył do Moskwy. Karpiczkow jest znany z tego, że sprzedaje różne rewelacje, wzięte z sufitu. Teraz też nie wiadomo, gdzie jest ten sufit, z którego zaczerpnął wiadomości Karpiczkow. Jedno wiadomo: że nic nie wiadomo. O Snowdenie ukazało się przez ten rok kilka książek, napisano mnóstwo artykułów prasowych i analiz. Wersji jego lądowania w Moskwie nadal jest kilka i żadna nie zyskała dokumentalnego potwierdzenia.

Wywiady, których teraz tak chętnie udziela Snowden, mogą być sygnałem, że toczą się jakieś przymiarki do wypracowania przez USA oferty prawnej dla Snowdena (możliwe maksymalne obniżenie przewidywanej kary).

A tymczasem – jak mówi sam Edik Snieżkin – korzysta on z życia. „Nie ukrywam się. Jestem pewien, że Rosjanie jakoś tam śledzą, co robię, ale ja tego nie odczuwam, nie zauważam. Ze względów bezpieczeństwa nie mogę powiedzieć, gdzie mieszkam, ale mogę powiedzieć, że prowadzę jawne życie” – powiedział w wywiadzie dla Brazylijczyków.

Może całej prawdy o Snowdenie dowiemy się z filmu Stone’a. Zdjęcia ruszą pod koniec tego roku.

Nosić wodza na sercu

Sięgające niemal stu procent rankingi poparcia dla Władimira Putina po śmiałej aneksji Krymu świadczą o tym, że Rosjanie noszą swego wodza w sercu. Ale to za mało. Od dziś mogą nosić go – a w każdym razie jego wizerunek – również na sercu.

Przez najbliższe trzy dni wielka galeria handlowa GUM przy placu Czerwonym w Moskwie będzie prowadzić sprzedaż patriotycznej odzieży. Autorzy kolekcji koszulek z nadrukami, jak napisali na swojej stronie internetowej, zainspirowali się „ostatnimi zwycięstwami Rosji na arenie międzynarodowej […]: triumfem rosyjskiej drużyny narodowej na olimpiadzie w Soczi, zwycięstwem kadry na paraolimpiadzie, przyłączeniem Krymu do Rosji, wygraną w mistrzostwach świata w hokeju”. Owe zwycięstwa znalazły wyraz wysoce artystyczny w piętnastu projektach poświęconych heroizmowi Władimira Władimirowicza Putina. Hitem powinna stać się koszulka z nadrukiem „Najbardziej uprzejmy z ludzi” (nawiązanie do uprzejmości „zielonych ludzików” na Krymie) i „Nas nie dogonią” (cytat z przeboju grupy Tatu) z wizerunkiem prezydenta na koniu.

Projekty można obejrzeć tu: http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1338326-echo/

Autorzy zapowiadają, że na uroczystości otwarcia sklepiku sprzedającego prezydencki towar mają się stawić gwiazdy ekranu i scen. Zapewne chętnie ubiorą się w patriotyczne giezła.

Władimir Wysocki śpiewał w jednej ze swych pieśni o wyrazie gorących uczuć do Stalina w postaci tatuowanych profili wodza na piersi. Jeszcze trochę i patriotyczne tatuaże wrócą znów do łask. Pierwszy etap – wersja wegetariańska: koszulki z nadrukiem – już w toku.

Koszulki idą jak woda.

P-Day

Czy lądowanie w Normandii Władimir Putin może zaliczyć do udanych? Z jednej strony tak:  uroczystości 70-lecia najsłynniejszej operacji desantowej aliantów poświęcone zostały głównie jego osobie. Światowe media koncentrowały się na tym, z kim się spotkał Władimir Władimirowicz, kto mu podał rękę, a kto nie podał, gdzie go ustawiono na wspólnym zdjęciu, z kim zjadł kolację i co powiedział w przelocie prezydentowi Ukrainy, któremu notabene na razie nie pogratulował zwycięstwa w wyborach. Ale z drugiej strony jednak nie: Putin został w pstrej politycznej orkiestrze usadzony przy oddzielnym pulpicie, nie powierzono mu zagrania partii pierwszych skrzypiec, co najwyżej czynele, choć istniała obawa, że Putin złapie za głośne talerze i jak to ma w zwyczaju zagłuszy brzmienie innych instrumentów.  

O co chodziło z tym zaproszeniem dla Putina na obchody D-Day? O nowe otwarcie po Krymie? O potwierdzenie, że z Putinem może/chce rozmawiać cały świat, że nie ma mowy o izolacji, nowej zimnej wojnie, a może tylko chodziło o przedstawienie Putinowi warunków Zachodu i możliwych konsekwencji agresywnej polityki Moskwy wobec Ukrainy? Czy to była próba nawiązania dialogu? Odpuszczenia krymskiego grzechu? Sprawdzenia, na ile kwestia rosyjska dzieli USA i Europę? Rozmiękczenia różnic, rozmiękczenia twardego stanowiska w sprawie sankcji? Dużo tych pytań. Może o odpowiedzi na nie byłoby łatwiej, gdybyśmy znali protokoły rozmów Putin-Cameron, Putin-Merkel, piętnastominutówki Putin-Poroszenko. Ale ich nie znamy. Wszystko zostało starannie zawinięte w dyplomatyczną bibułkę okrągłych komunikatów.

W przeddzień zjazdu w Normandii patriotyczni komentatorzy w Rosji rwali z głowy resztki włosów: po co Putin jedzie do gniazda wroga, narażając się na afronty. Politolog Siergiej Markow rozpaczał, że Amerykanie chcą zwabić Putina do Francji, by go porwać i w Waszyngtonie przekabacić. W przeddzień rocznicy D-Day w Brukseli odbył się szczyt G7, zamiast planowanego uprzednio G8 w Soczi. Kreml demonstracyjnie lekceważy to forum, z którego został wyproszony po aneksji Krymu, ale to zdecydowanie uderza w prestiż kraju i w ambicje rosyjskiego przywódcy, jest ewidentną stratą, nie tylko wizerunkową. Na spotkaniu ustalono, że Rosja powinna przestać mieszać na Ukrainie i uznać prezydenturę Poroszenki. To jasne przesłanie. Tymczasem Władimir Władimirowicz w wywiadzie dla francuskich mediów powiedział równie jasno: Rosja nie jest uczestnikiem ukraińskiego konfliktu. Ergo – nie ma o czym gadać, wszystkie te sankcje Zachodu są niesprawiedliwe. O co ten zaoczny targ? Nie zostało to jasno sformułowane. Czy jeżeli Putin nadal będzie jątrzył na wschodzie Ukrainy, to Zachód wprowadzi kolejną transzę sankcji? Jakich sankcji? Gdzie jest ta kolejna amerykańska „czerwona linia”, o której mówił nieprecyzyjnie prezydent Obama? W komunikacie końcowym po spotkaniu G7 też nie zostało to precyzyjnie sformułowane: kolejne sankcje mogą zostać wprowadzone, „ o ile wymagać tego będzie sytuacja”. Tymczasem wygląda na to, że ani Francja, ani Niemcy nie chcą nic stracić w intensywnej wymianie gospodarczej z Rosją. Targ toczyć się będzie zatem i wewnątrz nieskonsolidowanego w tej sprawie Zachodu. Co dalej z Mistralami, co dalej z niemieckimi stoczniami, co dalej z gazem?

Drugi front otworzył tymczasem minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow, który w Moskwie wyłożył zasadnicze oczekiwania: Rosja uważa się za pełnoprawny światowy biegun siły i domaga się uznania tego przez Zachód, a co za tym idzie – zaniechania przezeń nacisków i działań w bezpośredniej bliskości granic Rosji mających na celu pozbawienie jej wpływów na tym obszarze. Przy czym pełnej izolacji nie chce, ale w swoją kaszę (czytaj: b. ZSRR) dmuchać sobie nie da. I niech partnerzy na Zachodzie wezmą to łaskawie pod uwagę. „Obecny kryzys powinien stać się swego rodzaju odświeżającą burzą, która pozwoli – choć być może nie od razu – przenieść stosunki z zachodnimi partnerami na zdrowsze i uczciwsze podstawy. Oznaczać to będzie mniej męczących dyskusji o poszukiwaniu wspólnych wartości, a więcej wzajemnego poszanowania prawa drugiej strony do odmienności,  więcej […] wzajemnego uznania dla interesów” – oświadczył Ławrow. No i jeszcze #Krymnasz, wiadomo. To jasny sygnał: uznajcie, Zachodzie, prawo do naszej wyłącznej strefy wpływów na obszarze postradzieckim, do naszych wewnętrznych zamordystycznych porządków, łyknijcie aneksję Krymu i naszą politykę wobec wschodu Ukrainy i całej Ukrainy bez wprowadzania kolejnych sankcji. Wygląda na to, że jednak te zachodnie sankcje z punktu widzenia Kremla nie są pożądane; oficjalnie Moskwa mówi, że nie są dolegliwe, ale to nie do końca tak.

Na razie Rosji nie udało się osiągnąć swoich celów w odniesieniu do Ukrainy. Jesienią ubiegłego roku wydawało się, że Janukowycz zgodnie z instrukcjami centrali w Moskwie zawrócił Ukrainę z drogi do Brukseli. Ale Euromajdan i wszystko, co nastąpiło potem, zmieniło kierunki politycznych wektorów. Wczoraj Poroszenko w mowie inauguracyjnej jasno potwierdził proeuropejski kurs Kijowa, 27 czerwca ma być podpisana umowa stowarzyszeniowa z UE. Można śmiało założyć, że Rosja broni nie złoży.

Niech stanie się Stalingrad

Na spotkaniu z weteranami podczas uroczystości 70-lecia lądowania w Normandii prezydent Władimir Putin oświadczył, że nie ma nic przeciwko przemianowaniu Wołgogradu w Stalingrad. Należy tylko przeprowadzić referendum, a „jak powiedzą mieszkańcy, tak zrobimy”.

Niektórzy mieszkańcy Wołgogradu już od dawna rwali się, by zmienić nazwę miasta. Na czas obchodów rocznicy bitwy stalingradzkiej na sześć dni w roku przywraca się nazwę związaną z nazwiskiem umiłowanego wodza, który z miłością wymordował kilkadziesiąt milionów obywateli. Nieokiełznany neopatriota Nikołaj Starikow, który w związku z Krymem przeżywa kolejny Sturm und Drang Periode, zbierał podpisy pod petycją w sprawie przywrócenia miastu imienia Stalina.  

A wokół przywrócenia kultu samego wodza władze Rosji chodzą już od dawna, oswajając postać, dopatrując się pozytywów w ponurej epoce ponurego tyrana. Do podręczników została wpisana sławetna formuła, że Stalin był efektywnym menedżerem. Relatywizacja zła wyrządzonego przez krwawego satrapę i stworzony przezeń morderczy system wlewała się do świadomości społecznej przez kroplówki medialne.

A zatem Wołgograd stanie się zapewne niebawem znów Stalingradem. Czy to oznacza, że i sam Stalin powróci na puste cokoły? Bułat Okudżawa śpiewał: „A przecież mi żal, że nad naszym zwycięstwem niejednym górują cokoły, na których nie stoi już nikt”. Czy Putin utuli ten żal poety? Nowi bardowie śpiewają inne pieśni, pieśń o Putinie i Stalingradzie jest już gotowa od kilku lat. „A w czystym polu systemy Grad, za nami Putin i Stalingrad”:

http://www.youtube.com/watch?v=sHB_C2eqrrE

A o innych ciekawych aspektach wizyty Putina w Normandii – następnym razem.

Fake nasz powszedni

Nie wierzycie własnym oczom? Nie wierzycie własnym uszom? To znaczy, że jesteście na wojnie informacyjnej.

Ukraińsko-rosyjski kryzys toczy się równolegle na kilku poziomach: działania zbrojne, działania dyplomatyczne, działania propagandowe. Obserwatorzy wydarzeń na Ukrainie stąpają po polu minowym: co jest „wbrosem diezy” (świadomą wrzutką do przestrzeni publicznej nieprawdziwej informacji), a co opisem tego, co naprawdę się wydarzyło?

Rosyjscy telewidzowie podczas codziennych seansów nienawiści do reszty świata mają okazję dowiedzieć się o „kijowskiej juncie”, zbrodniach Prawego Sektora (w statystyce rosyjskich mediów Prawy Sektor zajął jedną z czołowych lokat wzmiankowania, wyprzedzając nawet partię Jedna Rosja), szczęściu na Krymie, walkach na wschodzie Ukrainy. Wiadomości o tym, co dzieje się w Doniecku czy Ługańsku, trzeba brać pod światło kilkakrotnie. Jedna strona mówi jedno, druga strona – drugie. Zresztą, tych stron na dobrą sprawę jest więcej, bo oprócz kremlowskiej tuby i oficjalnych dementi z Kijowa jeszcze i zuchy z „patriotycznego rosyjskiego zaciągu”, grasujący po obwodach donieckim i ługańskim grają na własną modłę. Zaczynają dawać wyraz niezadowoleniu bezczynnością Moskwy, kłócą się między sobą, dzielą terytoria i mylą ślady, rozpowszechniając nieprawdziwe wieści. Trwają walki. Giną ludzie. Wiarygodnej weryfikacji danych o ofiarach brak.

Dziennikarka Radia Swoboda Jelena Rykowcewa porównuje przekaz telewizyjny w Rosji i na Ukrainie: „łatwo jest powiedzieć: z obu stron propaganda, ale to nie tak. W rosyjskiej telewizji pokazany jest jeden punkt widzenia: że na Ukrainie panuje faszyzm, stanowisko Kijowa nie jest przedstawiane, nie ma Ukraińców, którzy brali udział w wyborach, zimą nie było normalnych ludzi na Majdanie, wiosną rosyjska telewizja nie spotkała ani jednej żywej duszy, która chciała, by Krym pozostał przy Ukrainie, dzisiaj nie ma ani jednego człowieka w Doniecku czy Ługańsku, który byłby przeciwny działaniom separatystów, który chciałby normalnie żyć w swoim niepodzielonym kraju […]. W rosyjskiej telewizji prezentuje się wyłącznie bojowników „pospolitego ruszenia” i gorąco ich wspierających cywili, nie ma ukraińskich polityków, którzy prezentowaliby punkt widzenia odmienny od rosyjskiego, do studia zapraszani są wyłącznie ukraińscy komuniści, zwolennicy separatystów, liderzy Antymajdanu. Na miejscu rosyjskich widzów zastanowiłabym się, skąd się na Ukrainie wzięły te wszystkie proeuropejskie tendencje, Majdan, skoro wszyscy Ukraińcy popierają jeden punkt widzenia: rosyjski. Ukraińska telewizja prezentuje pluralizm poglądów – w programach informacyjnych i publicystycznych biorą udział przedstawiciele całego politycznego spektrum. […] Rosyjskie media ponadto zwyczajnie kłamią w żywe oczy. Proszę nie mylić kłamstwa z niesprawdzoną informacją – takich niezweryfikowanych wiadomości jest dużo po obu stronach. Chodzi o świadome powtarzanie kłamliwych informacji, które zostały setki razy zdementowane. Publiczność bierze je za czystą monetę. Dementi strony ukraińskiej nie są cytowane”.

Przy czym kłamstwa szyte są grubymi nićmi – jako ilustracja przypisywanych stronie ukraińskiej zbrodni służą obrazki z innych wojen czy katastrof. Zestawienie ostatnich fałszywek zamieściło na swojej stronie internetowej Radio Swoboda (http://www.svoboda.org/media/photogallery/25411127.html – uprzedzam, że zdjęcia są krwawe, zdecydowanie nie dla ludzi o słabych
nerwach). Fałszu dokonują nie tylko rosyjskie stacje telewizyjne, ale agencje
informacyjne. Na przykład RIA Nowosti ilustruje wiadomość o wykorzystaniu przez ukraińską armię nad Donieckiem śmigłowca z oznakowaniami ONZ zdjęciem śmigłowca z Wybrzeża Kości Słoniowej z 2011 roku. Wiadomościom o rzekomym masowym mordowaniu przez ukraińską armię ludności cywilnej płonącego po „nalotach” Słowiańska towarzyszą fotografie zrobione w 2013 roku w Kanadzie podczas katastrofy pociągu wiozącego cysterny z paliwem. Zdjęcie leżącej w kałuży krwi kobiety rzekomo zastrzelonej w Doniecku (opatrzone hasztagami #SaveDonbassPeople i #DestroyKievJunta) zrobiono w Wenezueli. Pozbawione głowy zwłoki chłopca, który jakoby zginął podczas ostrzału Słowiańska, zostały sfotografowane w Arabii Saudyjskiej. „Info” o bestailstwie Ukraińców rozpowszechnia w internecie stowarzyszenie Rosja-Wielkie Mocarstwo, apelując jednocześnie do „matek zachodniej Ukrainy”, by nie odwracały wzroku i przyjrzały się uważnie, co ich synowie wyprawiają na wschodzie. I tak dalej. „Powiedzcie tym idiotom [w rosyjskich mediach], że w Google jest możliwość wyszukiwania materiałów ilustracyjnych” – sarkastycznie podsumowuje bloger Andriej Malgin. Kłamstwo ma krótkie nóżki. Ale nie zapominajmy, że nie wszyscy używają Google’a i nie wszyscy dociekają, czy
to, co pokazuje telewizja, jest prawdą czy kłamstwem.

Tropieniem rosyjskich fake’ów zajmuje się na Ukrainie grupa dziennikarzy, która publikuje rezultaty swoich dochodzeń na stronie internetowej http://www.stopfake.org/. Nazbierało się dużo materiału.

Czy ludzie w Rosji wierzą w to, o czym trąbią propagandowe trąby? Rosyjski socjolog Aleksiej Lewinson w wywiadzie dla „Nowej Gaziety” mówi: „Nie wolno zwalać wszystkiego na media, że to niby ludzie są dobrzy, a prasa im mózgi przemyła i dlatego dobrzy ludzie zaczęli myśleć tak źle. […] To, co robi telewizja, to w znacznym stopniu odzwierciedlenie opinii społecznej. To nie znaczy, że chcę z telewizji zdjąć odpowiedzialność. W telewizji wszystko jest na jedno kopyto, nie ma stacji, która prezentowałaby inny punkt widzenia. […] Stan świadomości Rosjan znalazł się w głębokiej zapaści. Trudno będzie się z tej jamy wydostać. Przez ostatnie kilka miesięcy masa ludzi – przede wszystkim polityków i dziennikarzy, ale też zwykłych ludzi – wypowiedziała na głos takie rzeczy, pozwoliła sobie na takie rzeczy, na które wcześniej nie było przyzwolenia. Ta gorączka kiedyś spadnie i co wtedy?”.

Ale na razie gorączka jest wysoka i nie spada, wręcz przeciwnie. Na łamach najbardziej poczytnej rosyjskiej gazety „Komsomolskaja Prawda” wypowiada się dziś na przykład jeden z przywódców separatystów: „Na wschodzie Ukrainy wojują natowscy snajperzy”. Ktoś ich widział? Nieważne. Premier Miedwiediew mówi: ukraińskie władze kłamią, twierdząc, że ukraińscy uchodźcy nie napływają masowo do Rosji (na części terytorium obwodu rostowskiego nawet wprowadzono stan wyjątkowy w związku z rzekomym napływem fali uciekinierów). Putin nakazał swojej administracji udzielenie pomocy uchodźcom, których podobno przybywa po tysiąc dziennie. Ukraińska służba graniczna twierdzi, że ruch przez granicę z Rosją ze strony Ukrainy jest w normie. I że uchodźcy z Doniecka, owszem, zwracają się o przyznanie statusu uchodźcy, ale nie w Rosji, a w Polsce. Nie ma jednak mowy o tysiącach – według oficjalnych danych od początku marca w Polsce o status uchodźcy zwróciło się około dwustu mieszkańców Ukrainy.

Pieśni rosyjskiej wiosny

Kolejny odcinek o patriotycznej oprawie muzycznej aktualnych wydarzeń (po nurcie neopatriotycznym http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/05/07/piesni-do-uzytku-wewnetrznego/). Tym razem zapraszam do posłuchania i obejrzenia produkcji dywersantów działających w obwodach donieckim i ługańskim, gdzie deszcze niespokojne potargały sad. Separatyści chwycili nie tylko za karabiny i rusznice, ale także za gitary i perkusje, a także za kamery, by świat poznał ich dzieło. Wystarczy na chwilę zajrzeć do zasobu youtube, by wsłuchać się w słowa pieśni o ‘bohaterach Noworosji’. Noworosja to nieznane jeszcze niedawno pojęcie, użyte dwa miesiące temu przez prezydenta Putina na określenie południowo-wschodniej części Ukrainy. Wokół tego obszaru toczą się intensywne gry polityczno-wojskowe. Kreml oficjalnie odżegnuje się od inspirowania separatyzmu i wspomagania rzezimieszków, terroryzujących kilka miast i miejscowości wschodnich obwodów Ukrainy. Prezydent Putin strofował nawet to rzekome ‘pospolite ruszenie’, podpowiadał im publicznie, by chwaci nie spieszyli się z przeprowadzeniem referendum o oderwaniu od Ukrainy. Ojcowskie napomnienia na nic się nie zdały (o tych grach pisałam kilka dni temu; http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/05/20/sieroca-grupa-rekonstrukcyjna/). Kreml strofował też Kijów, by nie ważył się prowadzić operacji antyterrorystycznej przeciwko separatystom (Moskwa nazywa tę operację ekspedycją karną). Wszelako operacja się toczy.

W ostatnich dniach na Ukrainę wjechało od wschodu kilka dobrze wyposażonych ciężarówek z zielonymi ludzikami. A internet zapełnił się materiałami propagandowymi (godny uwagi cykl ‘Bohaterowie Noworosji’, np. http://www.youtube.com/watch?v=GJXTMC7HllE, równie godne uwagi są komentarze pod filmikami) i produkcją muzyczną ku pokrzepieniu separatystycznych serc.

Zacznijmy przegląd od pieśni skomponowanej na urodziny Noworosji: http://www.youtube.com/watch?v=A4NRv0qEIyk

Brzmi to jak zespół prowincjonalnej jednostki wojskowej na pierwszej próbie, ale niesie ważne przesłanie: ‘symbol równowagi to rosyjska flaga trójkolorowa’, ‘Noworosja jest krajem wolnych ludzi, awangardą granic Rosji’.

Jeszcze bardziej pokiełbaszony jest wyraz artystyczny kolejnego anonimowego rapera, posługującego się dwoma klawiszami komputera i schrypniętym głosem: http://www.youtube.com/watch?v=S1jwHYDEZoA ‘Południowy wschód się nie poddaje. Ja nie chcę wojny, ja chcę żyć’. Konia z rzędem temu, kto zrozumie, co on tam jeszcze wykrzykuje.

Jako nowy hymn południowego wschodu rekomenduje się utwór: ‘Nie cofać się, nie poddawać się’; autorem jest Timur Priachin z Mińska http://www.youtube.com/watch?v=kQ06_CAHQZ0 optujący za braterstwem Ukrainy, Białorusi i Rosji.

Ryzykownym eksperymentem jest wykorzystanie słynnej pieśni Wiktora Coja o oczekiwaniu zmian (Coj, jak informował niedawno jeden z patriotycznych deputowanych Dumy Państwowej, napisał tę pieśń pod dyktando CIA w celu rozwalenia ZSRR). Partyzancką wersję pieśni Coja nagrał niejaki Siergiej Jałtan, miejscowy doniecki szansonista (uprzedzam, to nie jest utwór dla ludzi o słabych nerwach; owszem, wzmacnia mięśnie brzucha, ale można nie wytrzymać)

http://www.youtube.com/watch?v=SBWLUDQSUqs

Jeszcze bardziej ryzykowny jest projekt wykorzystania pieśni Bułata Okudżawy ‘Dziesiąty batalion’ z aktualnym tekstem o wycinaniu w pień banderowców (wykonawca nieznany). Bułat Szawłowicz nie może zaprotestować, a zęby bolą…

http://www.youtube.com/watch?v=qeenZbmZIWo

Monarchiści też mają swoje pieśni:

http://www.youtube.com/watch?v=TqqhsbF2vWY

Ta pieśń ewidentnie brzmi jak kawałek z zapitego dancingu, ale słowa i treści ma wzniosłe: ‘Bóg dał nam Rosjanom przykazanie: Rosja, wiara, rosyjski car! […] Precz z rewolucją! Donieck w okupacji, wolność dla narodu rosyjskiego […]’.

Inicjatywa oddolna z akordeonem też walczy w sprawie Noworosji:

http://www.youtube.com/watch?v=6d1gKyel9JI

Jako oficjalny hymn ‘Donieckiej Republiki Ludowej’ jest przedstawiony utwór w wykonaniu donieckiej grupy Dni Triffidów http://www.youtube.com/watch?v=HXgiyYxCJ0Y W refrenie powtarza się motyw: ‘Odrodzi się ojczyzna. Odrodzi się Donbas / Powróci na łono ojczyzny odrodzony Donbas’.

Największym przebojem gatunku pieśni noworosyjskiej – prawie dwieście tysięcy wyświetleń w ciągu pięciu dni – jest rap z automatem (nieznanej grupy przedstawionej jako ‘donieckie pospolite ruszenie’) pod tytułem ‘Russkaja prawosławnaja’ (niewykluczone, że to też nazwa grupy wykonawców, a może nazwa oddziału dywersantów) http://www.youtube.com/watch?v=WIi7cBloy60&feature=youtu.be

Proszę zwrócić uwagę na wykorzystanie automatu jako instrumentu perkusyjnego. Nowatorskie.

Z szacunkiem, bez depeszy z gratulacjami

Bardzo ostrożnie, ważąc po aptekarsku każde słowo, wypowiadają się wysokie czynniki polityczne w Rosji na temat niedzielnych wyborów prezydenckich na Ukrainie.

Ukraiński prezydent elekt Petro Poroszenko oświadczył, że jest gotów do spotkania z prezydentem Rosji nawet w pierwszej połowie czerwca. W tej samej wypowiedzi podkreślił, że uważa Krym za ukraińskie terytorium i zamierza wystąpić do międzynarodowych trybunałów w sprawie aneksji półwyspu przez Federację Rosyjską. Rzecznik prezydenta Rosji, Dmitrij Pieskow indagowany przez dziennikarzy w sprawie możliwego spotkania Putin-Poroszenko, zaznaczył: „jest za wcześnie, by o tym mówić. Prezydent [w przeddzień wyborów] przedstawił swoje stanowisko w sprawie [ukraińskich] wyborów. Podkreślił, że z szacunkiem odnosi się do wyboru narodu ukraińskiego. Na razie nic się w tej sprawie nie zmieniło”. Telegramu z gratulacjami dla Poroszenki na razie Kreml nie wysyłał. Może ma uraz po tym, jak dziesięć lat temu wielokrotnie słał gratulacje do Wiktora Janukowycza po sfałszowanych wyborach, których nikt nie uznał (odbyła się „trzecia tura” wyborów, którą wygrał pomarańczowy Wiktor Juszczenko).

Jednym słowem, wiemy, że nic nie wiemy. Przed wyborami przedstawiciele Moskwy wielokrotnie mówili, że uznanie wyborów na Ukrainie „zależy od…”. Nie bardzo było wiadomo, od czego konkretnie zależy. Teraz też nie wiadomo. Minister spraw zagranicznych Ławrow, mistrz ezopowych sformułowań, powiedział: „bezpośrednie kontakty między Moskwą i Kijowem istnieją, nigdy nie przestawały istnieć, będziemy gotowi z uwzględnieniem tego, że odbyło się głosowanie, którego wyniki szanujemy, wypracowywać pragmatyczny, równoprawny dialog […] na podstawie obowiązujących porozumień”. Ławrow podkreślił, że dialog z Kijowem może się odbywać, ale bez pośredników z UE i USA. No tak, bez świadków, wicie, rozumicie.

Bardzo pragmatycznie zabrzmiał szef kremlowskiej administracji Siergiej Iwanow: Jesteśmy gotowi na to, by sądzić się z Ukrainą o Krym, ale może wpierw pogadamy o długu wynoszącym 3,5 mld dolarów? A premier Dmitrij Miedwiediew „czisto konkrietno” pojechał na Krym, gdzie rozwiązuje problemy półwyspu, obiecał unowocześnić legendarny obóz pionierów Artek i przeprawę promową przez Cieśninę Kerczeńską.

Wahania pomiędzy szacunkiem a uznaniem udzieliły się też Radzie Federacji. Senator Andriej Kliszas oznajmił: „To, jak zostały zorganizowane wybory, nie pozwala mówić o prawomocności wybranego prezydenta, bo trzeba wziąć pod uwagę, że kraj obecnie znajduje się w warunkach wojny domowej”. O sytuacji na wschodzie Ukrainy – trochę niżej. Teraz jeszcze słów parę o obliczu rosyjskich mediów w kontekście ukraińskich wyborów.

Te wybory wykazały prawdziwą (cóż za kalambur) naturę rosyjskiej propagandy. Przez ostatnie miesiące politrucy srebrnego ekranu w codziennych seansach nienawiści twierdzili, że na Ukrainie trwa bal nacjonalistów. Prawy Sektor był przedstawiany jako wszechobecny smok o milionach odrastających głów, knujący krwawe antyrosyjskie intrygi. Słynna „wizytówka Jarosza” (znaleziona rzekomo na miejscu jednej z prowokacji na wschodzie Ukrainy) urosła do rangi symbolu: Prawy Sektor rosyjska propaganda dostrzegała wszędzie i wskazywała jako głównego winowajcę wszelkich bied. To był też główny powód, by rozbudzać nienawiść do Ukrainy, cierpiącej pod jarzmem „prawosieków” i „benderowców”. Tymczasem i przywódca radykalnie nacjonalistycznej Swobody Ołeh Tiahnybok, i lider Prawego Sektora Dmytro Jarosz osiągnęli w wyborach mizerne rezultaty (około jednego procenta). Jak to teraz rosyjskiej publiczności wytłumaczyć? Gdzie się podziali ci wszyscy rzekomi faszyści? – pyta bloger Andriej Malgin.

Zwraca uwagę, że na zwycięstwo Poroszenki rosyjska telewizja zareagowała spokojnie, bez dyżurnych epitetów – złagodzenie retoryki było ewidentne. Koncertową wtopę zanotował 1 Kanał. W niedzielny wieczór w programie informacyjnym Wriemia natchniona kapłanka propagandowego ogniska Irada Zejnałowa opowiadała z charakterystycznym zapałem, że Jarosz zdobył 37 procent głosów (miał wyprzedzić Poroszenkę, który według tego zestawienia zdobył ok. 29 procent). Następnego dnia stacja przepraszała widzów za pomyłkę, powołując się na to, że została wprowadzona w błąd na skutek „hackerskiego ataku na stronę Centralnej Komisji Wyborczej Ukrainy”. Przy czym sama ukraińska CKW nic o ataku hackerskim nie mówiła – dane o 37-procentowym wyniku Jarosza zobaczyli tam tylko dziennikarze 1 Kanału. Podobno dementi nie dociera nawet do połowy zainteresowanych, można założyć, że widzowie 1 Kanału żyją w świadomości, że Jarosz trzyma się mocno. Rządowa „Rossijskaja Gazieta” pouczyła czytelników, że Ukraińcy nie mieli wyboru, za nich już i tak zdecydował Departament Stanu USA. Wybory to w ogóle jakaś dzikość – w rosyjskich warunkach nie do pomyślenia, nieprawdaż?

Tymczasem w obwodzie donieckim trwa operacja antyterrorystyczna. Ideolog neoimperialnej Rosji Aleksandr Dugin bez owijania w bawełnę wzywa: „Putin, wprowadź wojska #putinvvedivoiska”. Wtórują mu „neopatriotyczni” publicyści Jegor Chołmogorow i Dmitrij Olszanski: „Jeśli Putin dziś podda Donbas, gdzie zaczęła się zaczistka z zastosowaniem lotnictwa bojowego, to w ciągu dwóch lat USA i UE zmuszą go do oddania Krymu Ukrainie. […] A jeśli (chociaż tego nikt się już nie spodziewa) Putin wprowadzi do Donbasu siły pokojowe, to zapisze się w historii Rosji jako największy mąż stanu na przestrzeni stuleci, a Rosja wróci do trójki największych mocarstw światowych”. „To, co dzisiaj się dzieje, niezależnie od politycznych i narodowych sympatii, to publiczne i demonstracyjne upokorzenie Putina przez Ukraińców” – podżega Olszanski. Nieposkromiony pisarz i rewolucjonista Eduard Limonow otwarcie wzywa do włączenia samozwańczych Ługańskiej i Donieckiej republik ludowych do Federacji Rosyjskiej. „Wybory na Ukrainie, która rozpadła się już na trzy części, oczywiście, nie są prawomocne – orzeka Limonow. – Chociaż, zobaczycie, USA i UE je uznają. […] Obwody ługański i doniecki trzeba przyłączyć do Rosji, póki Ukraina nie jest jeszcze w NATO. Trzeba przyłączyć je natychmiast!”.

Minister Ławrow i prezydent Putin wezwali do zatrzymania operacji antyterrorystycznej, prowadzonej przez ukraińskie siły. List do Poroszenki wystosował patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl, wezwał w nim do powstrzymania przelewu krwi.

Co było, a nie jest

– Europo, Ameryko zadufana w sobie, jestem na was wszystkich obrażony, proszę wziąć to pod uwagę. Nie chcieliście z nami rozmawiać, to macie. Macie Ukrainę bez Krymu, za to z wielkim długiem. Więc na przyszłość słuchajcie tego, co mamy do powiedzenia i róbcie tak, jak mówimy. – Spomiędzy wierszy wczorajszego wystąpienia Władimira Putina na Petersburskim Forum Ekonomicznym można było wyczytać nieskrywane poczucie krzywdy, jakie w swej rosyjskiej duszy nosi prezydent Rosji wobec zdradliwego Zachodu. Bo przecież on wszystko z dobroci serca robił, a w odpowiedzi Zachód wtyka mu szpilki.

Forum w tym roku było zdecydowanie odchudzone, zagraniczna grupa wsparcia Kremla przerzedzona, nie przyjechał żaden liczący się polityk, serwilistyczne peany pod adresem gospodarza wygłosiło kilku robiących biznes w Rosji przedsiębiorców, którzy nie oglądają się na politykę. Dwór oczywiście stawił się w pełnym składzie, ale nie chodzi o dwór, chodzi o międzynarodowe uznanie i przekonanie świata, że – mimo oczywistego zrywania przez Rosję zobowiązań – warto mieć z nią do czynienia w biznesie. Putin przyjechał na forum prosto z ChRL, gdzie Gazprom podpisał z chińskim partnerem tajemniczy kontrakt na gaz. Ten kontrakt, negocjowany w wielkich nerwach do ostatniego dnia (jeszcze w przeddzień nie było pewne, czy zostanie podpisany), został przez moskiewskie dworskie media okrzyknięty kontraktem stulecia. To była w ocenie kremlowskiej propagandy godna odpowiedź na europejskie kręcenie nosem wobec postępowania Rosji na Ukrainie. To miała być nauczka dla europejskich klientów: zobaczcie, nie musimy zabiegać o to, byście od nas kupowali gaz, bo mamy chińską alternatywę. Teraz bójcie się nas jeszcze bardziej!

Czy rzeczywiście Rosja zrobiła dobry interes? Ten kontrakt gazowy był negocjowany od dziesięciu lat. Zawsze było pod górkę. Formuła ustalania ceny, wykonawca niezbędnej infrastruktury przesyłowej – to były wieczne punkty nie do pokonania. Obie strony ostro się targowały. Ale jeszcze nigdy w tych rozmowach z Chinami Rosja nie była w tak słabej pozycji przetargowej. Gdyby Putin wrócił do Moskwy bez tego kontraktu, to w obecnej ochłodzonej atmosferze w stosunkach z Zachodem byłaby to poważna porażka wizerunkowa, runęłaby cała konstrukcja negocjacyjna z Europą. Kreml nie mógł sobie na to pozwolić – na złość Europie musiał, po prostu musiał odmrozić sobie chińskie uszy. Można przypuszczać, że pod presją Rosja ostatecznie poszła na ustępstwa. Ich rozmiar został schowany pod kołderką tajemnicy handlowej (nie ujawniono, jaka będzie cena gazu, jakie będą dodatkowe ulgi, zwolnienia z podatków etc.).

Przekaz medialny był jednoznaczny: to wielki sukces Moskwy, podpisano z Chinami czterdzieści kontraktów, nasza współpraca będzie się rozwijać, nie tylko w produkcji klinkieru.

Julia Łatynina dokonała w „Nowej Gazecie” przewrotnej kalkulacji: „W kwietniu Putin wysłał do europejskich przywódców list, w którym napisał, że przez ostatnie cztery lata Rosja subsydiowała gospodarkę Ukrainy – poprzez zaniżenie ceny gazu – na łączną kwotę 35,4 mld dolarów. Przy czym cena dla Ukrainy wynosiła 410-430 dolarów za tysiąc metrów sześc. A miesiąc później Putin podpisał 400-miliardowy kontrakt z Chinami na trzydzieści lat. Cena tysiąca metrów sześc. została utajniona, ale z łatwością można wyliczyć, że oscyluje wokół 350 UDS. Stawiam więc pytanie: na jaką kwotę Rosja zobowiązała się przez trzydzieści lat subsydiować gospodarkę ChRL? Jeśli zastosować formułę Putina, to chodzi o 100 mld USD. Ale to jeszcze nie wszystko. Rosja dostarcza gaz na Ukrainę z zagospodarowanych złóż, tymczasem gaz do Chin ma popłynąć ze złóż Irkuckiego i Czajandinskiego, które nie są przygotowane, i to gazociągiem Siła Syberii, który jeszcze nie został zbudowany. A to kosztować będzie 60 mld, zatem zgodnie z formułą Putina rosyjskie subsydia dla chińskiej gospodarki wyniosą 160 mld. Choć z drugiej strony cena, jaką Putin wytargował u Chińczyków, jest cudowna: przewyższa średnią cenę, jaką Chiny płacą za gaz innym dostawcom, np. Turkmenii i Uzbekistanowi 100-140 USD za tysiąc metrów sześc.”. Rosyjski gaz dla Chin jest zatem, jak widać, poszerzeniem listy dostawców, nie zdobyciem jedynego zaopatrzeniowca, bez którego wszystko runie.

Ciekawe zestawienie. Trudno z dzisiejszej perspektywy oszacować, na ile to będzie opłacalne dla Rosji przedsięwzięcie. Pierwsze dostawy ruszą dopiero za 4-6 lat, na razie potrzebne są inwestycje, trzeba wyłożyć miliardy. Poza tym zapadła podczas negocjacji jeszcze jedna ważna decyzja: że przy realizacji projektu gazowego zostanie wyzerowany NDPI – podatek płacony przez producentów surowców do budżetu państwa. A zatem rosyjski budżet nic na tym nie zarobi. Nic. Zarobi Gazprom. Zarobią Chiny. Ale nie rosyjscy emeryci i nauczyciele.

Wróćmy jeszcze do Petersburga. Prezydent Putin musnął w wystąpieniu temat sankcji – europejskich i amerykańskich – wprowadzonych po aneksji Krymu przez Rosję. Putin stwierdził, że one są absolutnie pozbawione podstaw prawnych: bo zostały wprowadzone bez zgody ONZ. Bardzo ciekawy moment i jak zwykle u tego polityka, kot wykręcony ogonem. Sprawa złamania przez Rosję zasad prawa międzynarodowego, pogwałcenia wziętych zobowiązań gwarancji integralności terytorialnej Ukrainy, ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa stawała na forum Narodów Zjednoczonych – w Radzie Bezpieczeństwa i w Zgromadzeniu Ogólnym. Pamiętacie Państwo? Rosja przegrała te głosowania (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/30/w-gronie-wstrzymujacych-sie-przyjaciol/ ; http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/04/08/lepszy-rosyjski-stol/). O czym w takim razie w ogóle mówi prezydent Putin? Czy ktokolwiek uznał aneksję Krymu przez Rosję? Czy łyknięcia kawałka terytorium sąsiedniego państwa Rosja dokonała zgodnie z prawem międzynarodowym? Nic podobnego.

Dzisiaj prezydent w rozmowie z przedstawicielami mediów popłynął jeszcze dalej: „Prawo jest po naszej stronie. I nikt nie przekona mnie o tym, że nawet na podstawie naszych praw i interesów i biorąc pod uwagę normy prawa międzynarodowego, powinniśmy zmienić stanowisko w tej kwestii”. Akompaniował mu na innym fortepianie (w telewizji Rossija) premier Miedwiediew: Rosja nie może być gwarantem integralności terytorialnej Ukrainy, w tym kontekście dopominanie się, by Rosja dopełniła zobowiązań [zawartych w budapeszteńskim memorandum z 1994 r.], jest pozbawione sensu. „Żadne państwo na świecie nie jest w stanie zagwarantować integralności terytorialnej innemu państwu – to prawny absurd”. Zdaniem Miedwiediewa memorandum polegało na tym, że Ukraina rezygnuje z broni jądrowej [radzieckiej, rozmieszczonej na jej terytorium], a USA i Rosja jako kraje gwaranci powinny wesprzeć Ukrainę w razie zagrożenia ze strony sił zewnętrznych. „A to, co się stało na Krymie, to historia z innego porządku, to sam naród […] wystąpił z inicjatywą referendum, a potem podjął decyzję, by wyjść z państwa [do którego należał]”.

Zgodnie z tą logiką, to teraz Rosja, która się wymiksowała ze zobowiązań budapeszteńskich, powinna zwrócić Ukrainie broń jądrową, którą wywiozła pod gwarancje, których obecnie nie dotrzymuje. A reszta partnerów, z którymi Rosja kiedykolwiek podpisała jakikolwiek papier, powinna się zastanowić, czy ten podpis ma jakąkolwiek wartość. Chińczycy na dobrą sprawę też.